niedziela, 3 sierpnia 2014

35. | Nie jesteś lepszy ode mnie.

~ 35 ~
Nie jesteś lepszy ode mnie.


Elijah zbiegł schodami na dół, jednak nie zastał tam Rebeki. Spojrzał na brata, który trzymał w ramionach mulatkę i wpatrywał się w miejsce, gdzie zniknęła blondynka, co chwilę zerkając na Bonnie. Elijah doskonale zdawał sobie sprawę, że kiedy ich jedyna siostra nie otrzymuje odpowiedniej ilości uwagi, przestaje się kontrolować i szaleje. Dosłownie. Tak samo było wtedy, kiedy zniszczyła szanse Klausa na zbudowanie hybrydziej rodziny. Zawsze działała pod wpływem impulsu. Pewnie identycznie postąpiła, zabijając Bennett. Najstarszy Mikaelson pokręcił głową i zwrócił wzrok na brunetkę.
- Nie żyje? – zapytał, niczego nieświadomy Elijah.
- Oczywiście, że nie – obaj spojrzeli w kierunku Caroline, która uśmiechnięta dołączyła do nich razem z Klausem – ale za parę godzin będzie wampirem – dodała i założyła ręce pod biustem – teraz powinieneś mi dziękować, przynajmniej wasze love story nie skończyło się aż tak tragicznie – rzuciła wyzywające spojrzenie w stronę Kola i przymrużyła lekko oczy.
Młodszy Pierwotny nic nie odpowiedział, za to starszy był jak najbardziej gotowy, żeby stanąć z nią do walki. Prawie zabiła Hayley, a teraz zaryzykowała życiem własnej przyjaciółki, która przez nią stanie się czymś, czym nigdy nie chciała się stać.
- Spokojnie – powiedział Niklaus z delikatnym uśmiechem, w ogóle nie zwracając uwagi na Bonnie i Kola.
- Po co ją tutaj przyprowadziłeś? – zapytał ostro Elijah, wbijając wzrok w Caroline. – Mało szkód wyrządziła?
- Nie było tak źle, wszyscy żyją – wzruszyła ramionami – no może oprócz Bonnie – wywróciła oczami i westchnęła.
- Tak czy inaczej – Hybryda przeszła do sedna sprawy, zauważając, że blondynka idzie okrężną drogą – Tyler przybył do miasta w odwiedzinach.
- Jak reszta Mystic Falls. Najwidoczniej wszyscy uwielbiają wasze towarzystwo – powiedziała sarkastycznie.
Klaus roześmiał się na słowa dziewczyny. To zabrzmiało w stylu starej Forbes i to mu się najbardziej spodobało. Niebieskooka prychnęła, nie mając pojęcia co tak rozbawiło Pierwotnego. Miała wrażenie, że gdzieś tam głęboko w środku zrodziła się chęć do uśmiechu, do zaśmiania się razem z nim, jakie to było głupie. Natychmiast zgasiła tę chęć. Coraz częściej zdarzały jej się nawroty człowieczeństwa, jakby Ono samo żyło i walczyło z tą twardą skorupą, jaką wytworzyła wyłączając uczucia. Koniec. Ta walka musi się zakończyć.



Elizabeth nie wiedziała o czym myśleć. O Davinie, Vanjah, Katherine czy Bonnie? Każda z nich była w pewnym sensie zagadką. A może Kath powiedziała prawdę Elenie i Damonowi o Bennett i gdzieś tam w lochach ją trzyma? Może potrzebuje pomocy? Liz potrząsnęła głową, wyzbywając się tych głupich i natrętnych myśli. To koniec. Zaczyna nowe życie.
Spojrzała najpierw na Davinę, a potem na Van, która krzywiła się, jakby do swoich myśli. Znowu coś kombinuje? Elizabeth westchnęła i postanowiła, że nie będzie się do niczego mieszać. Jest po prostu za miła dla wszystkich, nawet dla tych, którzy nie są za bardzo mili dla niej.
- Chyba nie jestem już potrzebna – odezwała się nagle Katherine, przerywając dość długą i niezręczną ciszę.
- Jasne, że jesteś – zareagował natychmiast Marcel. – Umowa była prosta, miałaś pomóc mi zemścić się na nich – dziewczyna wywróciła oczami.
- Jakbyś nie miał od tego wielu wampirów, którzy tylko czekają, aż powiesz im, co mają robić – warknęła sarkastycznie i wstała.
- No tak… przecież zapomniałem – pokiwał głową z uśmiechem – Elijah czeka w sypialni, huh? – zapytał arogancko, na co Kath zacisnęła zęby i zmrużyła oczy, zdając sobie sprawę z tego, że nie ma gdzie się podziać.
Niech mu będzie. I tak miała w planach zapomnienie o Mikaelsonie, więc ta „zemsta” na Elenie z pewnością jej w tym pomoże. A przynajmniej taką miała nadzieję.
Davina za to miała nadzieję, że ta mała, wredna teraz już wampirzyca nareszcie się stąd wyniesie, jak najszybciej i jak najdalej. Od samego początku wiedziała, że nie jest zbyt miła i nie pomyliła się. W dodatku przyszła druga taka Katerina – Vanjah. Chociaż ta już była sto razy lepsza od Petrovej.
- Gdzie zamierzasz ich zaprowadzić? – spytała Davina, patrząc z wyrzutem na Gerarda.
- Nie martw się, nie zrobimy krwawej walki tutaj – uniósł kąciki ust, jednak to wcale nie dodało otuchy szatynce.
Nie chciała w ogóle żadnej zemsty, ani „krwawej walki”. Chociaż z pewnością Elena i Damon sobie na to zasłużyli. Teraz, kiedy jej siostra przyjechała, nie miała ochoty na nic innego, jak poznanie jej. O ile w ogóle była jej siostrą. Ale w dziwny sposób Davina jej wierzyła. Między innymi przez tę siłę, którą miały, gdy się połączyły albo same przekonanie blondynki. Mimo to, nie sprzeczała się dalej z Marcelem i odpuściła. Tak po prostu.



Wszyscy spojrzeli w kierunku Tylera, kiedy ten wyszedł z ukrycia razem z jakimś blondynem. Miał zaciętą minę. Widać było, że przyszedł po to, aby wszystkich zrównać z ziemią. A przynajmniej jednego z nich – Klausa. Jednak nie będzie to takie łatwe, skoro są pozostali Pierwotni.
Niklaus od razu uśmiechnął się szyderczo na widok pierwszej udanej hybrydy i… no masz, kolejna. Mark, to był ten co uciekł. Gdyby Klaus miał mniej na głowie, to z pewnością zacząłby go gonić, ale jakoś nie chciało mu się. A teraz sam pakował mu się w jego ręce.
Elijah obserwował cały czas hybrydy, co jakiś czas zerkając na swojego brata czy Caroline, która, podobnie do Klausa, uśmiechała się z przekąsem. Widać było, że doczekała się tego, czego chciała. Już nie mogła doczekać się, kiedy wszystko się zacznie.
- Tyler – jako pierwszy przerwał ciszę Niklaus – jak miło Cię widzieć. Myślałem, że bardziej się postarasz, jeśli chodzi o zemstę – wzruszył lekko ramionami i zerknął na blondynkę.
Kątem oka zauważył też, że Kol z Bonnie zniknęli.
- Pierwsza część mojej zemsty właśnie się wypełnia – powiedział, na co Nik zmarszczył brwi, a Tyler dalej z poważną miną przeniósł wzrok na Forbes. – Miałem jednak nadzieję, że sprawy potoczą się inaczej, ale Care nie wytrzymała i wyłączyła uczucia – mruknął.
- O czym Ty mówisz, do cholery? – wtrąciła sama zainteresowana.
- Podsłuchałem waszą rozmowę – powiedział, najwidoczniej bardzo dumny z siebie, a wampirzyca nie bardzo wiedziała, co ma na myśli. – Wiedziałem, że Klaus był na Ciebie zły – mówił dalej i otrzymał kilka pytających spojrzeń. – To ja pozwoliłem Ci myśleć, że to wina Klausa – blondynka patrzyła coraz bardziej pustym wzrokiem w przestrzeń za Lockwoodem, czując jak gula w jej gardle narasta, bo domyślała się, jakie jest sedno tej sprawy. – To ja zabiłem Twoją matkę, Caroline – wyznał, na co Care spojrzała na Tylera i odniosła wrażenie, że nogi uginają się pod jej ciężarem.
Tyler… jedna z osób, którym najbardziej ufała, mimo tego, że często ją zawodzili. Pomagała mu tyle razy. Zdradził ją, ale ona mogła mu to wybaczyć, była na to gotowa, w myślach już dawno mu odpuściła. A on tak po prostu, po raz kolejny wbił jej nóż w serce. Nawet nie mrugnął. Znowu wybrał zemstę ponad nią. Dziewczyna kręciła głową coraz szybciej i gwałtowniej, jej oddech zwolnił, stał się jakby płytszy. Tyler… Wróciła na niego wzrokiem i nagle nie mogła się powstrzymać. Wszystkie uczucia wyleciały przez mur, rozbijając go na kawałeczki. Dosłownie wszystko wróciło, nie miała siły walczyć, jak zawsze to robiła. Wyrzuty sumienia, rozpacz po stracie matki, przez nią Bonnie zostanie wampirem i ją znienawidzi. To wszystko przez niego! Przez Tylera!
- Caroline – zaczął Klaus, kiedy mina dziewczyny zmieniała się z sekundy na sekundę. Odzyskała to. Odzyskała to, co On tak bardzo chciał odzyskać.
Blondynka zmaterializowała się przed Lockwoodem, chwytając go za gardło i przyciskając do jakiegoś drzewa niedaleko. Wręcz pałała wściekłością, rozgoryczeniem. Nie potrafiła pogodzić się z tym, że ktoś tak bliski jak Tyler, zrobił jej coś takiego. Zabił matkę, jedyną rodzinę Care.
- Caroline, wiem, że jesteś wściekła – wymamrotał Lockwood na tyle, na ile pozwalała mu ręką Forbes.
- Och, nawet nie masz pojęcia, jak bardzo – warknęła – fajnie się bawiłeś, huh? Jakie to było uczucie? Zabicie mojej matki? – uniosła głos, nie mogąc opanować ogromnej chęci rozszarpania go na kawałeczki. – Jesteś nikim, Tyler. Nikim! – krzyknęła, nie dając innym dojść do głosu. – Gdybym mogła Cię zabić, zrobiłabym to teraz – wysyczała i zmrużyła oczy.
- Więc dlaczego tego nie zrobisz? – fuknął na nią, odzyskując pewność siebie.
Forbes czuła, że uczucie nienawiści teraz nad nią przeważa i nie była w stanie za bardzo kontrolować tego, co robi.
- Bo mam wielką ochotę popatrzeć, jak Klaus robi to za mnie – rzuciła i puściła go.
Każda jej cząstka nienawidziła go, ale to nie zmieniało faktu, że jej matka nie żyje. Odeszła od niego, siłami woli powstrzymując się od wybuchnięcia płaczem. Tak długo walczyła z uczuciami, a teraz po prostu poddała się i nic z tego nie miała prócz cholernego bólu, który rozrywał jej serce na kawałeczki. Zabiła tylu ludzi, prawie też zabiła Hayley… która jest w ciąży z Klausem. Na litość Boską! Ona przyczyniła się do przemiany swojej najlepszej przyjaciółki w wampira. Nigdy jej tego nie wybaczy. Tak samo Stefan. A Klaus?
Po raz ostatni spojrzała w oczy mężczyzny z wyrzutami sumienia. Poddała się pokusie wyłączonych uczuć, niszcząc wszystko dookoła, każdego kto starał się pomóc jej potraktowała jak śmiecia. Nigdy sobie tego nie wybaczy. Nigdy. Uciekła, czując na policzkach łzy.
Mikaelson spojrzał za dziewczyną z bólem. Chociaż była noc, to doskonale widział mokre plamy na zaróżowionych policzkach wampirzycy. To miała być kara dla Caroline, miał poczuć się lepiej, a czuł się tylko gorzej. Mimo tego, co blondynka mu zrobiła, nie potrafił patrzeć jak cierpi.



Rebekah biegła, kiedy nagle zatrzymał ją blondyn, łapiąc za ramiona. Bekah lekko roztrzęsiona nie wiedziała z początku, co się dzieje. Spojrzała w zielone oczy Salvatora i dopiero teraz otrzeźwiała.
- Widziałaś może Caroline? – zapytał od razu, nie mając czasu na pogaduszki, zresztą nie widział sensu, żeby to robić.
No tak. Rebekah kompletnie zapomniała, że oni nie mają innego tematu do rozmów prócz właśnie kochanej panny Forbes. Niech oni wreszcie się zamkną! Miała serdecznie dość wszystkich.
- Nie wiem – rzuciła tym samym chłodnym tonem co on, na co lekko się odsunął i poluźnił uścisk.
- Co się stało? – spytał po chwili ciszy, kiedy zdążył przestudiować jej twarz i dostrzegł na niej zaschnięte łzy.
- Nic – warknęła ostro i sekundę po tym zorientowała się, jak głupio to zabrzmiało.
W końcu Stefan zapytał z troski albo przynajmniej z grzeczności, a ona na niego naskoczyła, jak na wroga.
- Nic – powtórzyła ciszej i o wiele łagodniej. – Sprawy rodzinne – dodała.
Wiedziała, że nie musi tłumaczyć się przed nim, ale słowa jakoś tak same cisnęły jej się na usta.
- Nie wierzę – powiedział z czystą niewiarygodnością, co zdziwiło blondynkę – wydajecie się być tak wspaniałą rodziną – dorzucił z lekkim uśmiechem, wywołując u Pierwotnej cichy śmiech.
Nie spodziewała się po Stefanie, że ją rozśmieszy i sprowadzi jej myśli na inny tor. Odciągnie uwagę od problemów, za to da choć odrobinę przyjemności. Spodziewała się tylko i wyłącznie naciskania ze strony Salvatora o jakieś informacje na temat Caroline. Tymczasem poczuła, że jednak ktoś dba o nią, mimo że wyrządziła wiele złych rzeczy, z których nie była za bardzo dumna. Jak na przykład zabicie Bonnie Bennett…



- Strasznie tutaj – stwierdził Damon z ironią, rozglądając się po wnętrzu kościoła, na końcu spoglądając na Elenę i Jeremiego, którzy obrzucili go pobłażliwym spojrzeniem i chyba nie zrozumieli jego „żartu”.
- Gdzie ona jest? – rzuciła chłodno Gilbert i zmrużyła oczy, oczekując na swojego sobowtóra. – Obiecuję, że jak tylko ją spotkam, to wyrwę jej oczy z tej ślicznej buźki – warknęła ostro, przez co w ogóle nie zabrzmiało jak komplement.
- Obiecanki cacanki – powiedziała Katherine, pojawiając się znikąd.
Nareszcie, pomyślała w duchu. W końcu była wampirem. Mogła rozprostować kości, być nieustraszoną i niezależną. Teraz ONA rządziła. Mogła robić co tylko chciała.
- Nie rób takiej miny, brzydko z tym wyglądasz – stwierdziła po chwili z aroganckim uśmiechem, marszcząc nos.
- Gdzie jest Bonnie? – zapytał Damon zdenerwowany, ale nie aż tak jak Elena.
Jeremy rozejrzał się po wnętrzu budynku. Czy to wszystko się nie łączy? Nowy Orlean… dość dziwne miejsce i Elizabeth! Musi gdzieś tutaj być. Co prawda Nowy Orlean nie jest takim małym miastem, ale każdy element pasuje. Katherine, która chciała zwabić do siebie Elenę i Damona. Jer nawet słyszał, jak Salvatore marudził po drodze na temat jakiegoś Marcela, który chciał ich zabić. Czy to nie oczywiste, że Katherine i Marcel mogli razem współpracować? Petrova od zawsze chciała śmierci Eleny, a razem… Młody Gilbert spojrzał gorączkowo na Pierce.
- Elena to pułapka – powiedział, przerywając im gierkę słowną – Bonnie jest w Mystic Falls – dodał, czym zwrócił ich uwagę.
- Nie zgrywaj się, Jeremy – wysyczała Katerina – Bonnie jest w Nowym Orleanie, tak samo jak Caroline – uśmiechnęła się sarkastycznie – co prawda po drodze zgubiła uczucia, ale za to zabrała Stefana – mówiła z wyzywającym uśmiechem.
Bonnie jest tutaj?
- To niemożliwe, żeby Barbie wyłączyła uczucia, przestań kłamać, Katherine, i oddawaj wiedźmę Bennett, zanim stanie Ci się krzywda – powiedział Damon i na koniec uniósł lekko kąciki ust.
Zawiało lekkim wiatrem.
- Trzeba było słuchać się braciszka, kiedy mówił – usłyszeli głos ciemnoskórego mężczyzny, stojącego za nimi.
- Och, to znowu Ty – powiedział Damon ze skrzywem i wywrócił oczami – zabawa w kotka i myszkę? To zaczyna robić się nudne – mruknął, marszcząc brwi.
- Dla mnie nie – odparł i wzruszył lekko ramionami, w dalszym ciągu uśmiechając się szeroko i lekko mrużąc powieki. – Chociaż… trzeba by zakończyć tę zabawę – dodał.
- Cześć, znowu, Jeremy – przed szatynem pojawiła się Vanjah z niezbyt miłym uśmiechem. – Miło Cię widzieć – odezwała się sztucznie blondynka.
Wyglądało na to, że byli otoczeni.
- Van – syknął młodszy Gilbert, a po chwili zdał sobie sprawę, skoro jest Vanjah, to pewnie też jest Elizabeth – gdzie jest Liz?
- Przeszła na drugą stronę – rzuciła, co wstrząsnęło Jerem. Umarła? – Nie umarła – powiedziała, jakby czytała mu w myślach i przewróciła oczami – już więcej Ci nie pomoże.
Szatyn spojrzał przez ramię, gdzie stały dwie dziewczyny, jedną z nich rozpoznawał, choć tak bardzo nie chciał. Dwa razy go zraniła, teraz będzie trzeci, a myślał, że jest inna. Odwrócił wzrok od Liz, nie chcąc dłużej patrzeć na nią. Dopiero teraz zorientował się, że Damona i Eleny już nie ma. A co z nim? Vanjah chyba miała plany co do niego, jednak Elizabeth szybkim ruchem ręki odrzuciła ją na drugi koniec kościoła.



Klaus spojrzał przychylnie na Tylera i zacisnął szczękę, jak i pięści. Nigdy go nie lubił, zawsze przeszkadzał, a do tego nie dało się go usunąć, bo wtedy straciłby jedną z ważniejszych mu osób. Wiedział, że słowa Forbes, które powiedziała niedawno do Lockwooda nic nie znaczyły, bo była wściekła. A Caroline jest impulsywna. Czasami nawet za bardzo. Ale jeśli teraz tego nie zrobi, ten facet będzie go męczył przez kolejne wieki, może nawet przez wieczność.
- Wy – zaczął Klaus, nieco się rozluźniając – chcecie pokonać MNIE we dwójkę? – roześmiał się sarkastycznie, odsyłając myśli o blondynce daleko stąd, jeszcze przyjdzie na to pora. – Jesteś śmieszny, Tyler.
- Więc masz dziwne poczucie humoru – odparł Mark.
- Nie jesteśmy sami – dodał Lockwood z lekkim uśmiechem.
Z wszystkich stron wyszło pełno wilków, które warczały co jakiś czas. Wilkołaki? Tyler posłał ich na pewną śmierć. Elijah razem z Klausem rozejrzał się wokół, dostrzegając ponad dwusetkę wilkołaków, które zbliżały się w ich stronę.
Niklaus roześmiał się sarkastycznie z pomysłu Lockwooda. Wysyła wilkołaki przeciwko Pierwotnym, w dodatku jeden z nich był Hybrydą.
- Śmiało, zaczynajcie – uśmiechnął diabelsko i rozłożył ręce.
- Jesteście głupcami – powiedział spokojnie Elijah, nawet nie ruszając się z miejsca, a jedynie podwijając rękawy.
Z góry wiedział, że mieli przewagę. Nie tyle liczebną, co siłową. No i Najstarszy Mikaelson miał wprawę w wyrywaniu serc. Był w tym niezwyciężony. Nie chciał zabijać tylu ludzi, jednak sami się o to prosili, a Elijah nie odmówi rodzinie w potrzebie. Chociaż wiedział, że Klaus doskonale dałby sobie radę sam. Ale od czego ma się brata?
- Zapowiada się niezła zabawa – powiedział Kol, wychodząc z domu i nie mogąc opuścić takiej okazji walki.
Wilkołaki nie czekały na nic innego, puściły się biegiem w kierunku Pierwotnych, nie zważając na to, że mogą umrzeć. Elijah wyrywał każdemu serca, zwinnie unikając ataków z każdej strony. Kol za to miał niezły ubaw, bawiąc się z nimi w gonionego, a potem pojawiając się znikąd i urywając im głowy. Nie był to zbyt piękny widok, wszędzie lała się krew, a na ziemi walało się pełno głów albo serc.
Wilkołaków ubywało w zastraszającym szybkim tempie, a przynajmniej tych żywych. Większość z nich leżała martwa. A gdzie jest Tyler?
- Tyler! – wrzasnął Klaus, w międzyczasie łamiąc jednemu z wilkołaków czaszkę. – Pokaż się i dokończ to, co zacząłeś! – wydarł się na cały głos, od razu słychać było, że jest nieźle wkurzony.
Hayley zdezorientowana wyjrzała przez okno słysząc krzyk Niklausa. To, co zobaczyła wstrząsnęło nią od środka, że nie potrafiła poruszyć się przez kolejne kilkanaście sekund. Po prostu zamarła. Właśnie w ogrodzie toczyła się bitwa na śmierć i życie. Tyler, pomyślała gorączkowo i instynktownie wyszukała go w tłumie ludzie. Znalazł ją, pomimo że nic mu nie powiedziała. Znalazł Klausa i nie zamierza przerwać tego, co właśnie się dzieje, dopóki któryś z nich nie padnie martwy. Dlaczego on musi być taki głupi?! Głupi, uparty i wściekły!
Lockwood ruszył w stronę Klausa, który był zasłonięty wilkołakami. Nie! Co Ty robisz?!, krzyczała w myślach, nie mogąc się ruszyć, ani wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Klęła w głowie cały czas, a po chwili odbiegła od okna i wybiegła ze swojego pokoju.
- Posłałeś swoich przyjaciół, żeby umarli, a sam stałeś i przyglądałeś się z boku. Bardzo bohaterskie – warknął ironicznie Nik, zauważając Tylera, który podchodził do niego z nietęgą miną.
- Ty zabiłeś moją matkę, odebrałeś mi moje stare życie, zabiłeś moich przyjaciół - Twoje – zaznaczył to dosadnie – hybrydy, które tworzyłeś z wielką pasją. Postawiłeś życie Caroline w niebezpieczeństwie DWA razy tylko po to, żeby się na mnie zemścić!
- Nie jesteś lepszy ode mnie, Brutusie – powiedział arogancko i zniweczył próbę ataku kolejnych trzech wilkołaków. – Zrobiłeś dla niej to samo. W dodatku przespałeś się z dziewczyną, kiedy ona jak głupia czekała na Ciebie z nadzieją, że do niej wrócisz – wysyczał Klaus.
- To Ty masz z nią dziecko! – krzyknął Tyler całą siłą, jaką w sobie miał. – To ono będzie ranić Caroline za każdym razem, kiedy na Ciebie spojrzy. Nigdy Ci tego nie wybaczy – dodał ostro, a jego oddech stał się trochę płytszy.
- Ja jej NIE zdradziłem, w przeciwieństwie do Ciebie – mruknął chłodno i zmniejszył między nimi odległość, żeby w razie co wyrwać mu serce. – W dodatku zabiłeś jej matkę, przez co wyzbyła się człowieczeństwa i nigdy SOBIE tego nie wybaczy. A to wszystko przez Ciebie, żałosne próby unieszkodliwienia mnie – żachnął się i zanurzył rękę w jego klatce piersiowej. – Żałuję, że Caroline nie może na to popatrzeć – wyszeptał gardłowym głosem, patrząc w pełne bólu oczy Tylera, które marniały z każdą kolejną sekundą.
- Nie! – krzyknęła Hayley, stając w progu domu.
W tym samym czasie ktoś odepchnął Klausa, przedtem wyciągając jego dłoń z torsu hybrydy. Forbes stanęła między Tylerem a Klausem, który ze zdziwieniem i wściekłością wpatrywał się w zapłakaną blondynkę.
- Przestań! – uniosła głos rozpaczliwie i pociągnęła nosem, siłą woli powstrzymując się od ponownego wybuchnięcia płaczem. – Nie możesz go zabić – wyszeptała, patrząc błagalnie na Klausa.
- Nie mogę? – zapytał sarkastycznie Niklaus. – Zrobił tyle złego w Twoim życiu, jak możesz po tym wszystkim jeszcze go bronić? – rzucił z deka zdziwiony, ale mimo wszystko zdenerwowany.
- Był moim przyjacielem i TAK – dała nacisk na to słowo, unosząc palec do góry, jakby ostrzegawczo – zabił moją matkę, zdradził mnie i przez niego będę żałować ostatnich kilkunastu dni do końca życia, ale – zrobiła znaczącą pauzę i zerknęła na zszokowanego słowami Forbes Tylera, a potem na Hayley, przedzierającą się przez martwe ciała wilków i wyrywającą się z uścisku Elijahy – każdy zdolny do miłości, jest wart ocalenia – powiedziała pewnym głosem i wbiła wzrok w Klausa, w którym coś się ruszyło, jakby to miało być o nim, a nie o Lockwoodzie.
Hayley próbując wyrwać się z uchwytu najstarszego Mikaelsona, oderwała jego uwagę od dwóch pozostałych wilkołaków, przez co nie miał szans się bronić. Jeden z nich go ugryzł, jednak szybko zdążył ich unieszkodliwić.
- Ał – zawołał Kol, łapiąc się za prawy bark. – Co to było? – zapytał jakby sam siebie, po czym zabił ostatniego wilkołaka i odsłonił miejsce, w którym poczuł dziwne ukłucie. – Co, do cholery? – warknął, widząc ugryzienie wilkołaka.
Przecież żaden go nie ugryzł! Klaus też poczuł lekki ból w tym samym miejscu, gdzie jego młodszy brat, jednak nie przejął się tym specjalnie. Elijah też. Kol spojrzał w przestrzeń przed sobą i zmrużył oczy.
- Silas – wysyczał wściekle, na co Elijah posłał mu zdezorientowany wzrok – połączył nas w jedno.
Klaus dopiero teraz oderwał wzrok od Care i rzucił spojrzenia braciom. Silas? Znowu ten głupi typek? Poważnie?! Panna Forbes wbiegła wampirzym tempem do willi Mikaelsonów, nie chcąc im zawadzać, a z drugiej strony chciała zobaczyć się z Bonnie. Przeprosić, cokolwiek. Tak, mogła mówić wiele rzeczy, ale to nie zmieni faktu, że już nigdy nie zaśnie w spokoju.
- O czym Ty mówisz, Kol? – spytał Elijah.
Nie odpowiedział. Chyba szykowała się dłuższa rozmowa. Przynajmniej dowiedzą się, co robił w Las Vegas.
Tyler spojrzał z bólem na Marshall i pokręcił głową, odwracając się od niej i idąc w stronę niczego. Dopiero teraz zauważył, że Mark gdzieś zwiał, a jako pierwszy stał i wszystkich motywował. Poległ, znowu. Ale teraz już nie wróci, odpuści zemstę na Klausie, zacznie nowe życie. Póki miał okazję.
- Nie ignoruj mnie, Ty – powiedziała Hayley i zrównała się z nim krokiem.
- Nie ignoruję – rzucił krótko, nie chcąc o tym rozmawiać.
- Chcesz to usłyszeć? – zapytała retorycznie. – Zgoda! – uniosła głos. – Żałuję, że tamtej nocy przespałam się z Klausem – powiedziała donośnie, a Lockwood odwrócił się w jej kierunku. Przełknęła ślinę, dobierając w głowie słowa, aż w końcu na niego spojrzała. – Ale nie żałuję, że mam w sobie moje dziecko – dodała ciszej, pozostając w bezruchu i trzymając się jedną dłonią za brzuch.
- I jego! – warknął. – Mordercy.
- To Ty przywiozłeś ze sobą setki wilkołaków. To Twoja wina, że nie żyją, nie Klausa.
- A więc go bronisz? – prychnął.
- Nie – odparła natychmiast – staram się dotrzeć do Ciebie, pokazać co zrobiłeś, kiedy byłeś zaślepiony chorą rządzą zemsty. Posłałeś swoich przyjaciół na śmierć, zniszczyłeś Caroline, przez co ja prawie umarłam. Nie wiem, dlaczego tak bardzo zmieniłeś się w pewnym momencie, ale wolałam Cię wcześniej. Teraz boję się, czy nie wyrwiesz mi serca, żeby uśmiercić dziecko Klausa i dokonać swojej wielkiej zemsty – dorzuciła i spuściła wzrok na ziemię, po czym powoli się wycofała.
Tyler wziął głęboki wdech, patrząc za dziewczyną, która nosiła w sobie dziecko Pierwotnej Hybrydy, która dopuściła się zdrady na hybrydach, która go okłamywała przez długi czas. Ale też za dziewczyną, która pomogła mu zerwać więź, która potrafiła go rozśmieszyć, którą pokochał.
Wypuścił powietrze ze świstem, chcąc jej powiedzieć to, co czuje, jednak Hayley zniknęła w drzwiach ogromnego domu Mikaelsonów. Czas odejść. 




*** 
AWWWW. <3 Nawet Tyley mnie wzruszyła w tym rozdziaaale. :o 
Dzień dobry, witam serdecznie. :D Zastanawiałam się, czy dodać później, ale stwierdziłam sobie "raz dodam rano, a co tam". :D ŁOO, okno mi się zamknęło. ECH. No mam nadzieję, że się nie gniewacie, że tak wcześnie hahah. :D I co jeszcze?
No właśnie! Care nareszcie włączyła uczucia, proszę was bardzo. Wiem, wiem, nie jest tak kul, jakbyście se to wyobrażali, ale jest. Wyjaśnienie jako takie będzie, ale jak zawsze później. NO CO JA MOGĘ WAM POWIEDZIEĆ. XD Chyba tylko tyle, że Tylera w tym opowiadaniu więcej nie zobaczycie (chyba, że na samym końcu, ale tego to nawet ja nie wiem xD). No okej, przyznaję, że Bonnie i Kol odejdą teraz na drugi plan, przepraszam. :( Odejdą, bo... sama nie pamiętam czemu, ale spokojnie, co nieco będzie w rozdziałach. NO NIC. Co ja tam wam mówię, sami zobaczycie. :D
Oczywiście dziękuję za słodziachne komentarze i za to że czytacie. <3 WIELKIE DZIĘKI (w tym pozytywnym znaczeniu), kochaaani. <3 
Pozdrawiam, życzę słoneczka, wiaterku, ciepełka, wody, jeziora, udanych planów, świetnych momentów, dużo śmiechu, fajnych przygód i innych takich super rzeczy przez które wakacje są cudowne. <3
love, love, love,
ArtisticSmile. <3

6 komentarzy:

  1. Wow, pierwsza! Jest moc. Kocham Klaroline i wreszcie doczekałam się włączenia uczuć Care. To było coś. Walka też niczego sobie, ale mu Klaus pocisnął, no... Ale co z biedną Elenką? Czyżbyś zamierzała zabić ją i Damon'a? Nie żebym miała coś przeciwko, ale te jego teksty są niczego sobie. Aaa, dobra powiem, że Rebekah w końcu dostała swoją chwilę. Nie powiem, to było słodkie :3 Kol i Bonnie <3 Ale dlaczego ja się pytam mają być na drugim planie? Dobra przeżyje, jeśli jakiekolwiek z nimi sceny będą. Wybaczam, ewentualnie :D Podobała mi się rozmowa Hayley ( chociaż jej nie lubię) i Tylera ( Którego zresztą też nie lubię). Taka prawdziwa. Po za tym cieszę się niezmiernie, że już go nie będzie, chyba, że na końcu. I czy ja dobrze przeczytałam? Liz użyła magi na Van? Szacun xd Pozdrawiam i życzę weny, lodów, pomysłów, wypadów z przyjaciółmi oraz co najważniejsze CIENIA. Boże jak mi go brakuje :c Ratuj dobra kobieto, bo ja się roztapiam!
    Julia :*
    sistersofwolfs.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. O Jezu! Ale wspaniały rozdział! Muszę powiedzieć, że mój ulubiony... Boże, nie sądziłam, że to Ty zabił matkę Car...ale dupek. I Caroline w końcu włączyła uczucia! <3 I ta scena gdy odciągnęła Klausa i powiedziała to zdanie<3 I jeszcze podobała mi się rozmowa Hajli i Tyler'a, niby ich nie lubię, ale... po prostu mi się podobało. Kocham ten rozdział, w dodatku w pewnym momencie prawie się rozpłakałam ;-;
    Dlatego czekam na kolejny i życzę Ci dużo weny :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejka ! Ten rozdział był tak emocjonujące, że woow! Zacznę od tego, że strasznie, ale to strasznie podobał mi się wątek gdzie trzej Pierwotni bracia stają do walki, aż sobie ich wyobraziłam jakby na jakimś plakacie (z przodu Klaus a za nim Kol i Elijaha) ahh ! tacy przystojni ! Dobra, dobra jak jesteśmy w temacie Mikaelsonów, to mmm Rebekah... dobrze, że żałuję, ale w sumie ja chciałam, żeby Bonnie stała się wampirem! będą mieć swoją grupkę z Mystic Falls na wieczność! Chyba, ze Kath coś wykombinuje i pozbędzie się Deleny :O Lepiej nie, mimo wszystko wolałabym, żeby przeżyli. Liz, ciekawe co ona zamierza! Żeremiasz biedny, tyle razy skrzywdzony ale on też zranił Bennett więc mu się należy. Co prawda, gdyby tego nie zrobił, to pewnie nadal byliby parą, a wtedy co z Kolem?! Więc jest bardzo dobrze, kurcze ale to wszystko się łączy! Trochę mnie smuci fakt, ze Kennett już nie będzie głównym wątkiem, ale być może Klaroline się pojawi ? :D Mote Petrova zmądrzeje i też porzuci zemstę ? :P Mam taką nadzieje :D. Ciesze się, że Tyler już się nie pojawi, chociaż Hayley mogłaby z nim zniknąć, bo w sumie nie wiem czemu ale to dziecko mimo wszystko mi przeszkadza :C Dobra czekam, na kolejne rozdziały. Znając życie i Ciebie to na pewno mnie zaskoczysz! aaa jeszcze jedno - Stebekah <3 Jeśli oni zastąpią mi Kennett to się zgadzam ! Marcelus mnie irytuje! On jest jakiś dziwny, ostatnio przebywa jedynie z kobietami, które mają problemy! aaa jeszcze drugie... ciekawe jak będzie wyglądać rozmowa Caroline z Bonnie :O masakra ! nie doczekam do kolejnego xD Więc życzę weny, ale chyba to opowiadanie już skończyłaś, więc na następne. (Może jakiś oneshot z Kennet ?) dużo ciepła i udanej drugiej połowy lata ! Pozdrawiam !
    Zuzka!

    realitybeingadream.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Nigdy nie należałam do fanów Tylera. Nie spodziewałam się że to on zabił matkę Care, ale jakoż że to zrobił skazuję go na wieczną złość Klausa, znaczy się żeby drżał na głos jego imienia. Z resztą jak można tak po prostu pozwolić na zabicie tych nikomu niewinnych wilkołaków mimo iż wilkołaków też nie jestem fanką no to za to też powinien oberwać werbeną i tojadem. To nie zmienia jednak że rozdział jak zawsze świetny, rozpieszczasz swoich czytelników nie ma co :D .No i nareszcie Care włączyła uczucia cieszę się i to bardzo. I ja pięknie powiedziała aby powstrzymać Klausa. Słodziutko :* No to teraz poczekam z niecierpliwością na kolejny rozdział. Pozdrawiam i życzę dużo weny.

    OdpowiedzUsuń
  5. W końcu Care odzyskała swoje uczucia, tylko czemu w taki dramatyczny sposób ; (
    Piękna scena Klaroline, nawet jeśli taka krótka i te jej słowa awww *.* uwielbiam <3
    Co do Tylera, hmm... z jednej strony jest mi go trochę żal, ale z drugiej... ten skurczybyk zabił matkę Care, jak ona mogła mu darować życie, no to mi się w głowie nie mieści -.-
    Za to rzeź na wilkołakach była świetnie opisana. Może jestem jakaś psychiczna ale podobało mi się :P
    Rozdział ogółem świetny, bardzo mi się spodobał i podoba mi się, że są takie długie ;)
    Pozdrawiam i życzę dużo weny! :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Dobrze że Caroline wreszcie odzyskała człowieczeństwo, bo już naprawdę za dużo nawiwijała. A Tylera w ogóle mi nie szkoda ani w serialu ani w twoim opowiadaniu ani nigdzie indziej..Jak on mógł zrobić takie świństwo Caroline,przecież ona tak bardzo go kochała i jeszcze w dodatku to przez niego straciła człowieczeństwo ! Bardzo cieszę się z tego że Tylera nie będzie. Mam nadzieję że gdy nie ma Tylera będzie więcej Klaroline *.* Bardzo fajnie opisujesz to w jaki sposób Caroline i Klaus rozmawiają :) weszłam na twojego bloga wczoraj po raz pierwszy i dzisiaj już przeczytałam wszystkie rozdziały :D Twój blog jest bardzo wciągający, nieprzewidywalny i co najważniejsza rewelacyjny :) W dodatku posty też dodajesz regularnie - nic dodać nic ująć :) Zapraszam na swojego bloga o Klaroline http://last-love-forever.blogspot.com/ Komentarze mile widziane ^^

    OdpowiedzUsuń

DZIĘKI, ŻE JESTEŚCIE, ŁIII! :D