piątek, 27 czerwca 2014

27. | Więc jednak masz serce.

~ 27 ~
Więc jednak masz serce.


- Damon, jak długo będziemy jeszcze jechać? – zapytała z deka zniecierpliwiona Elena, patrząc na drogę przed sobą.
- Jakąś godzinę – odparł machinalnie.
- Nie możemy jakoś się pospieszyć? – spytała, w końcu zerkając na niego.
- Jadę tak szybko, jak ten samochód może wyciągnąć, Eleno – rzucił, a dziewczyna westchnęła i oparła się o oparcie fotela.
Nie potrafiła wyczekać, aż dojadą w miejsce wskazane przez Jeremiego i dziewczyna będzie mogła go uratować z opresji. Ostatni jego sms był sprzed kilku godzin, a Gilbert nie mogła wysiedzieć, nie dzwoniąc do niego. Oczywiście nie zrobiła tego, bo jej brat właśnie tak jej kazał i wolała tego nie robić, bo raczej przyniosłoby to mu więcej problemów. Jeremy w ostatnim smsie zawarł wszystkie potrzebne informacje, nawet ich namiary, co bardzo pomogło w poszukiwaniach, jednak Elena nie wiedziała, jak niby to zrobił. Jer napisał też, że mają czas do pełni. A ta była za dwie godziny! Musieli się pospieszyć.
Wyjechali od problemów, czy może raczej jechali do nich? Damon wciąż zastanawiał się nad kwestią ich życia. Dlaczego nic nie mogło być normalne? Chociaż chwila spokoju, jaką mieli może przez dwa dni w ich całym związku. Oby po tej wycieczce wszystko wróciło do porządku. Grunt to optymizm, warknął do siebie w myślach i skrzywił się niezadowolony, zdając sobie sprawę, że nigdy nic nie będzie w porządku.



W salonie Mikaelsonów panowała wręcz idealna cisza, zmącona jedynie przez syczenie żarzącego się ognia. Elijah czekał, aż chwila zdziwienia przeminie, dlatego nie odzywał się ani słowem. Niklaus za to był zbyt zajęty swoimi myślami, żeby w jakikolwiek sposób udzielać się w przyszłej rozmowie. Nie miał pojęcia, co mógłby zrobić Caroline, gdyby tylko tutaj wróciła. Z jednej strony chciał ją zabić albo przynajmniej jakoś uszkodzić, bo blondynka posunęła się o krok za daleko. Ale przecież to Caroline i w tym przypadku Pierwotny obawiał się, że poniosą go emocje i nie będzie w stanie powstrzymać się przed wyrwaniem serca Forbes. Zaś z drugiej strony Care bez uczuć na pewno byłaby bardziej skora do przebywania w towarzystwie Klausa. Tak myślał.
- Jak to – wyłączyła? – jako pierwszy postanowił odezwać się Stefan.
To było dla niego po prostu niemożliwe, żeby właśnie Caroline wyzbyła się człowieczeństwa. Przecież ona zawsze była temu przeciwna i widać było, że starała się obejść to rozwiązanie, zastępując go innym. Pragnęła być ludzka, pomimo tego, że jest wampirem. Ale teraz? Stefan musiał ją poszukać nim wampirzyca zabije tyle osób, że nie będzie miała nawet po co z powrotem włączyć uczucia albo wpadnie w depresję i nie poradzi sobie z tym. Nim zamieni się w krwiożercą bestię.
- Powinieneś wiedzieć, jak to działa, Stefan – rzucił kąśliwie Klaus i uniósł brwi, patrząc na każdego po kolei. – Nie przejmujcie się. W końcu się znajdzie – dodał chłodno i odłożył pustą szklankę na stół, po czym poszedł w kierunku schodów, na których zatrzymał go Elijah.
- Nie bądź nagle taki oschły dla Caroline. Ona potrzebuje Twojej pomocy, Niklaus – rzekł Pierwotny, na co Klaus najzwyczajniej parsknął śmiechem.
- Ona potrzebuje pomocy przyjaciół. Tak się składa, że ja nie jestem jednym z nich – wysyczał i zniknął z ich oczu, za chwilę trzaskając drzwiami.



Vanjah szła przez środek ulicy w środku lasu, nie wiadomo jak daleko od Las Vegas. Nie przejmowała się, że ktoś może ją przejechać, czy cokolwiek. Nawet byłaby za to wdzięczna! Głód cholernie się nad nią pastwił, a brak krwi od dwóch dni nie działał na nią zbyt dobrze. Do tego nie przejeżdżał tutaj ani jeden samochód, tak jakby wszyscy wiedzieli, że grasuje głodny wampir i zje każdego, kto tędy przejedzie.
Usłyszała dźwięk silnika. W końcu! Po chwili także zauważyła światła. Skuliła się lekko i przybrała żałosną minę, żeby chociaż się nad nią zlitowali i zatrzymali się.
- Pomocy! – wykrzyczała ledwo przez chrypkę i pomachała ręką.
Samochód zatrzymał się tuż przed nią z piskiem, bo jechał z bardzo dużą prędkością, a z niego wysiadła szatynka i po chwili także brunet, który wywracał oczami.
Carter nie mogła się wręcz skupić na słowach, wiedząc że zaraz wpije się w ich szyje i dostarczy sobie energii.
- Coś się stało? – zapytała dziewczyna i podeszła do Van, jednak tamta nie odpowiedziała. – Jestem Elena, mogę Ci pomóc, tylko powiedz co się stało – mówiła Gilbert.
- Więc, Eleno, jestem strasznie głodna – Vanjah z ledwością wykrztusiła te słowa, a pod jej oczami pokazały się czarne żyłki, przez co Elena cofnęła się o kilka kroków.
- To wampir – prychnął Damon i znalazł się przy nich. – Mówiłem, że nie warto się zatrzymywać – mruknął znudzony.
- Mamy w wozie torebki z krwią, jeśli chcesz – powiedziała szatynka, na co Vanjah dosłownie się zdziwiła.
- Co? – zmarszczył brwi Salvatore. – Powinniśmy ją zabić, a nie karmić – żachnął się, jakby Carter dawno tutaj nie było.
- Nadal tu jestem – rzuciła Van, czym zwróciła ich uwagę.
- Tak i nadal marudzisz – warknął Damon, a Elena obrzuciła go ostrym spojrzeniem, co brunet dokładnie widział. – Okej! Wsiadaj – powiedział po chwili i sam wsiadł za kierownicę.
Blondynka bez słowa skorzystała z propozycji, chociaż tak naprawdę to nie miała zielonego pojęcia po co ma jechać z nimi, skoro mogliby dać jej krew i po sprawie. Najwidoczniej Carter nie myślała za wiele pod wpływem głodu.
- Nie zjedz nam całego zapasu – dodał surowo Damon i ruszyli.
Byli już niedaleko. Jeszcze kilkanaście minut i zobaczą co się stało Jeremiemu. Albo co się dzieje.



Mulatka siedziała w pokoju i czytała jakąś książkę, nie wiedząc co innego może robić. Gdyby tylko wyszła z tego pomieszczenia, zaatakowaliby ją albo zaciągnęli do kłótni o Caroline. Nie wiedziała, o co tyle dymu… przecież każdy wampir wyłącza uczucia prędzej czy później. Niech dziewczyna zaszaleje.
Z zamyślenia wyrwał ją trzask jej własnych drzwi, tyle że nikogo nie zauważyła. Hayley zmarszczyła brwi i wstała z łóżka, odkładając tom na nie. Podeszła do drzwi, a za nią poczuła wiatr. Gwałtownie odwróciła się w tamtym kierunku i znowu nikogo nie dostrzegła. Może przeciąg?, pomyślała z nadzieją. Skierowała się z powrotem na łóżko, jednak nie doszła tam, bo ktoś przycisnął ją do ściany za szyję. Przed nią zobaczyła twarz Caroline, co ją totalnie przeraziło, że przyszła akurat do niej.
- Och, wiedziałam, że w końcu Cię znajdę, Hay – powiedziała blondynka z uśmiechem, na co Marshall otworzyła buzię, żeby krzyknąć, co nie udało się przez rękę Forbes. – Nie krzycz, bo wyrwę Tobie język – warknęła ciszej. – Chociaż… może potem, najpierw pogadamy – mruknęła i puściła ją, pozostając w miejscu.
- Czego ode mnie chcesz? – spytała mulatka.
- Ja zadaję pytania – odparła słodko. – Co Ty tutaj robisz? – zapytała. – Jakoś nie wierzę, żeby Mikaelsonowie przyjęli Ciebie do swojej kochającej się rodzinki. No chyba, że któryś zakochał się w Tobie, co byłoby totalnie idiotyczne, więc?
- To nie Twoja sprawa – warknęła.
Forbes w jednej sekundzie przygwoździła znowu Hayley do ściany i skierowała swoją dłoń do jej buzi z zamiarem urwania jej języka.
- Jestem w ciąży, okej? – wyszeptała Marshall, co zaskoczyło Care.
- Że niby z kim? Wampiry nie mogą mieć dzieci – warknęła w dalszym ciągu przybliżając rękę do ust dziewczyny.
- Klaus jest hybrydą, więc w połowie jest to możliwe – odpowiedziała szybko.
Caroline coś zakuło w sercu, jednak szybko usunęła to uczucie przybierając na twarz maskę obojętności. Co ją to miało obchodzić, że Klaus puścił się z Hayley i dostali prezent w postaci owocu ich „miłości”? No właśnie – NIC.
- Więc jednak masz serce – mruknęła mulatka, zauważając cień emocji na twarzy blondynki.
- Może i mam, ale Ty zaraz pozbędziesz się swojego – warknęła Caroline i zmieniła kierunek ręki, tym razem do serca.



Marcel patrzył na czwórkę wampirów i martwe ciała leżące… dosłownie wszędzie. Katherine za to stała, mrużąc oczy i rozglądając się niepewnie. Wcale nie bała się Caroline. A przynajmniej tak sobie wmawiała. No bo, kurczę, nikogo gorszego od Klausa czy Silasa raczej już nie ma. A szczególnie nie będzie to jakaś słodziutka blondyneczka, która wyłączyła uczucia przez nastoletnią depresję.
- Pójdę do Daviny, ty w tym czasie uporaj się z własnymi problemami – powiedziała i odwróciła się do wyjścia.
- Nie, poczekaj – rzucił i spojrzał za nią. – Zaraz wrócę i pójdziemy gdzieś indziej – dodał.
Dziewczyna odchyliła głowę do tyłu i założyła ręce na biodra. Nie rozumiała, po co Marcel tak koniecznie chciał z nią przebywać tego dnia. Ogólnie nie wiedziała, dlaczego akurat ona. Oprócz tego, że Elena jest jej sobowtórem, to chyba nie miał większego powodu, żeby z nią rozmawiać. Ale… przynajmniej jej problemy znikną. Mniej więcej wszystkie.
Gerard powiedział tylko, że pogada z nimi później i nie będzie to miła rozmowa, a potem na pewno ich ukarze w odpowiedni sposób. Katherine nie chciała nawet myśleć, co to za „odpowiedni sposób”, ale z pewnością nic przyjemnego.
- Możemy iść – uśmiechnął się do niej szeroko i przepuścił ją w drzwiach.
- Więc o czym tak bardzo chcesz porozmawiać? – zapytała, nie patrząc na niego.
- Znasz jednego z Pierwotnych? – odpowiedział pytaniem na pytanie i uniósł brwi.
- Czemu Ciebie to aż tak dziwi? – spytała, nie chcąc rozmawiać o Elijahy, czy kimkolwiek z ich posranej rodzinki.
- Widocznie za wiele o Tobie nie wiem, Katherine – odparł i podniósł kąciki ust wysoko w górę.
- Ja o Tobie też niewiele – mruknęła. – Wiem tylko, że jesteś wampirem, chyba jakimś ważnym, skoro tamci się Ciebie bali, no i masz więźnia-gotkę w kościele – wyliczała na palcach, po czym spojrzała na murzyna – zapomniałam o czymś?
Gerard roześmiał się i pokręcił głową rozbawiony. Jednak nie o tym chciał rozmawiać. Najwidoczniej Pierce miała wiele wspólnego z Pierwotnymi i to go bardziej zaciekawiło, niż jej życiorys.



Kol siedział na masce samochodu z założonymi rękami i obserwował poczynania Silasa oraz Elizabeth. Ta mała wiedźma zaczynała go irytować. Ogólnie wszystkie czarownice uważają się za jakieś lepsze przez te ich czary-mary. Jeremy najwidoczniej też miał ich wszystkich dość, bo trzymał się od nich z daleka. Mikaelson wywrócił oczami, słysząc ich rozmowę.
- Znasz moją… siostrę? – zapytała Liz niepewnie.
- Nie osobiście – odparł i spojrzał na dziewczynę. – Wiem tylko, że ma na imię Davina i mieszka w Nowym Orleanie. Dlatego tam pojechałem. Chciałem odszukać ją, a przy okazji zgarnąłbym Rebekę, dzięki czemu miałbym wszystko, aby zniszczyć drugą stronę – mówił – ale mam Ciebie i jego – wskazał palcem na Pierwotnego, który w tym momencie prychnął, i wzruszył ramionami.
Carter ucichła, pogrążając się we własnych myślach. Jak to było możliwe, że w ciągu jednego miesiąca odnalazła zaginioną rodzinę? A właściwie tylko jedną osobę, bo drugiej nie była pewna. Vanjah może i wyglądem trochę przypominała babcię Elizabeth, ale wątpiła, żeby była jakkolwiek z nią spokrewniona. Może taką właśnie miała nadzieję. A Davina? Skąd miała mieć pewność, że rzeczywiście jest jej siostrą, jak mówi Silas? W ogóle miała jakiekolwiek podstawy, aby mu ufać? Zresztą to i tak nieważne. Sama się o tym wkrótce przekona.
- Och! Przestańcie tak nudzić! – zawołał Kol i zeskoczył z samochodu, zwracając uwagę każdego z zebranych w tym lesie.
Jeszcze ognisko powinni zrobić i wystarczy na czarną mszę. Za dziewicę mógłby robić Silas. Mikaelson z chęcią popatrzyłby, jak płonie.
- Nie martw się, Kol – uśmiechnął się czarownik w jego kierunku – za niedługo nie będzie tak nudno – dodał z największym uśmiechem, jaki potrafił zrobić.
- Tak, szczególnie kiedy będziesz błagał o litość – odwarknął Pierwotny, wkładając w to mnóstwo jadu.
Silas nic na to nie odpowiedział, co tylko bardziej zdenerwowało Kola, który, mimo chęci zabicia go, postanowił trzymać dystans. Może i Kol miał swoją werwę, jednak blondyn niestety miał nad nim przewagę z tym swoim czarowaniem. Chyba musiał liczyć na swój fart.



Blondyn przemierzał kolejne ulice, chociaż wydawało mu się to totalnie idiotyczne, robił to dalej. Jak niby miałby znaleźć wampirzyce pozbawioną uczuć, która zapewne wcale nie chciała zostać odnaleziona. Jakoś dziwnie wierzył, że Klaus nie zabił matki Caroline, jednak nie miał pojęcia, kto to mógł być. Kto mógłby być na tyle nieczuły, żeby dla własnych celów kogoś uśmiercić? Co więcej – musiał to byś jakiś człowiek albo wampir znany Caroline, skoro został zaproszony do jej domu. Stefan odpuścił to bezsensowne rozmyślanie, kiedy doszedł do wniosku, że teraz nic nie wymyśli. Postanowił zająć się Bonnie.
- Dlaczego nie powiedziałaś nam, że jedziesz do Las Vegas? – zapytał wprost, a Bennett zwróciła ku niemu oczy.
Nie chciała o tym opowiadać, ale Stefan zasługiwał na prawdę.  Oni wszyscy na nią zasługiwali, a Bonnie tak po prostu im jej nie dała. Nastała między nimi chwila ciszy, którą dziewczyna postanowiła przerwać.
- Wykonywałam zaklęcie, dzięki któremu miałam przywrócić Jeremiego z powrotem, ale nie powiodło mi się – wyznała i spuściła wzrok na swoje buty.
- Co? Przecież byłaś na zakończeniu roku z nami – powiedział zdziwiony Salvatore.
- Byłam, bo zasłona nadal była opuszczona – wyjaśniła i westchnęła. – Potem powiedziałam Jeremiemu, żeby pisał od czasu do czasu smsy do was – mówiła dalej.
- Bonnie, tak mi przykro – powiedział, zauważając łzy w jej oczach i położył rękę na jej ramieniu.
Bennett pokiwała głową szybko i spojrzała na blondyna z uśmiechem.
- A jak się znalazłaś w Las Vegas? – spytał ponownie.
- To… Jeremy – odparła z niepewnością i kontynuowała, zanim Stefan ją wyprzedził – uparł się, że mnie przywróci i mi pomoże. Znalazł jakąś czarownicę, która mieszkała w Las Vegas, więc pojechaliśmy tam – skończyła.
- Więc… gdzie jest teraz Jeremy? – zapytał wampir, marszcząc brwi.
- Został w Las Vegas z Elizabeth – powiedziała, jakby sama zastanawiała się nad tymi słowami.
- A co z Kolem? – zadał kolejne pytanie, na co dziewczyna odchrząknęła i odwróciła wzrok. – Bonnie… - rzucił, kiedy widział, jak mulatka nie kwapi się żeby odpowiedzieć.
- Zdenerwowałam go, tak jakby i mnie… porwał – wymamrotała. – Nieważne, zapomnij – machnęła ręką, chcąc skończyć ten temat jak najszybciej. – Był tam też Silas – dopowiedziała po jakimś czasie ciszy między nimi.
- Wszystko w porządku? – zapytał nagle bardziej zmartwiony, niż przedtem. – Tak wiele przeżyłaś. Przepraszam, że nie byłem z Tobą i Ci nie pomogłem – powiedział.
- Nie przejmuj się – uśmiechnęła się blado do niego, a on odwzajemnił się jej tym samym. – Nie miałeś nawet pojęcia – niemalże wyszeptała i powróciła do oglądania chodnika.
Zatopiła się w swoich wspomnieniach, które wydawały jej się teraz takie odległe. W trakcie porwania poczuła się bardziej, jak na wycieczce z przyjaciółmi, aniżeli ze swoim wrogiem. Okej, bardzo dziwnej wycieczce z przyjaciółmi, ale nie było tak źle. Poznała Kola od innej strony. NIE! On jest zły. Zawsze będzie zły. Teraz najważniejsza była Caroline i przywrócenie jej emocji. Nie żaden Kol ani Silas. CAROLINE.



Blondynka poczuła ucisk na gardle i ból w plecach, jednak i tak uśmiechnęła się złośliwie, widząc wściekłą twarz Pierwotnego. Nie wierzyła, że Hayley aż tak zamąciła im w głowach! Chociaż… Pierwotni zawsze dadzą się omotać.
- Och – westchnęła, mimo braku powietrza – Elijah zakochał się w matce dziecka swojego brata. Jakie to smutne – mruknęła i roześmiała się ledwo.
- Zamknij się, Caroline – warknął najstarszy Mikaelson i poluźnił uścisk, dając Forbes dojść do słowa. – Co ty tutaj robisz?
- Czy to przez Ciebie Katherine poleciała do Marcela? – uniosła brwi z ironicznym uśmieszkiem, ignorując pytanie Elijahy. – Zdążyła mi się pochwalić. Ładnie im razem – przyznała radośnie, przez co Pierwotny puścił ją, mimo wszystko stojąc przy niej i mrużąc oczy.
- Katerina i Marcel? To niemożliwe – powiedział stanowczo, trzymając się swoich racji.
Jakoś nie chciał wierzyć, że Pierce poleciała do Marcela, chociaż było to możliwe. Do kogo innego mogłaby się udać, żeby zostać wampirem?
- Przestań ją tak nazywać, to staromodne – zmarszczyła nos i założyła ręce na biodra. – Najwidoczniej zaczęła gustować w czymś świeższym – rzuciła i po chwili dodała – bez obrazy.
- Dlaczego tutaj jesteś? – zapytał po raz kolejny, lekceważąc jej docinki.
Caroline ruszyła powoli, jednak została zatrzymana przez Elijahę, na co uniosła kąciki ust sarkastycznie.
- Więc… Hayley, może ty mu opowiesz – spojrzała na Marshall, która stała cicho przy ścianie tam, gdzie Forbes ją zostawiła. – Pikantne detale chyba spodobają się Klausowi – poruszyła brwiami. 
- Przejdź do rzeczy, Caroline – warknął Elijah, przez co mulatka nie mogła się wypowiedzieć.
- Cóż… zacznę od tego, że Hayley spała z moim byłym więcej razy niż ja sama – powiedziała i prychnęła rozbawiona. – Pamiętasz Tylera, Hay? – rzuciła w stronę wilkołaczycy. – Opowiedział mi o wszystkim. Mógł oszczędzić mi szczegółów – mruknęła z wyraźnym obrzydzeniem.
- Więc chcesz zemsty? – Hayley zmarszczyła czoło. – Bo Tyler zostawił Ciebie dla mnie? – pytała dalej, myśląc, że to może jakkolwiek zranić Caroline, jednak tamta tylko parsknęła śmiechem.
- Nie – mruknęła przez śmiech – po prostu mi się nudzi – wzruszyła ramionami i wyleciała z pokoju, wpadając na kogoś. – Klaus – rzuciła niezbyt zadowolona z jego obecności.
- Caroline – powiedział to nadzwyczaj spokojnie, więc było dobrze. – Hayley sprawiała problemy w Twoim perfekcyjnym związku? – zapytał ironicznie, nie oczekując wcale odpowiedzi. – A może to młody Lockwood? – powiedział, dodając jeszcze arogancki uśmiech.
- Jeśli nie chcesz znowu skończyć ze skręconym karkiem, lepiej zejdź mi z drogi – powiedziała uśmiechając się sztucznie, co odwzajemnił Mikaelson.
Z równie sztucznym, jednak on nie starał się aby właśnie tak wyglądał, uśmiechem ręką wskazał jej kierunek wyjścia. Kiedy Forbes ominęła go i była tyłem do niego, on podbiegł do niej i złapał Care za szyję od tyłu.

- Jak sobie życzysz, kochana – wyszeptał jadowicie do jej ucha i skręcił jej kark bez zawahania.



***

No to wakacje, ludzie! :D Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni ze swoich ocen, a nawet jeśli nie to chociaż z tego, że właśnie rozpoczął się ten świetny okres, kiedy można robić wszystko co się chce... albo nie robić nic. :D Chciałabym Wam tego życzyć. Tego i jeszcze tego, żebyście byli cali i zdrowi, szczęśliwi, radośni. Żeby te wakacje były najlepszymi ze wszystkich, niepowtarzalnymi, unikalnymi, jednymi w swoim rodzaju. Niech będą czymś pięknym. Czymś, co będziecie wspominać całe życie i jeszcze dłużej. Niech ten czas będzie czasem, w którym zrealizujecie swoje marzenia, poznacie wspaniałych ludzi i zacieśnicie więzi ze starymi znajomymi. Jednym, a właściwie to dwoma słowami: UDANYCH WAKACJI! <3
Jako, że są wakacje, chciałam zrobić coś miłego (czy jakkolwiek to nazwać) i dodać kolejny rozdział w tygodniu. Niestety (a może stety?) akurat w pierwszym tygodniu wyjeżdżam, więc... rozdział chyba będzie w sobotę, jeśli nie to niedzielę. Z góry przepraszam, ale siły wyższe. :( Potem wam się odwdzięczę. :D
Został mi tylko jeden rozdział, może dwa, ale no cóż... straciłam kompletnie wenę. I to tak serio serio. Odkąd zaczęłam oglądać Teen Wolf... po prostu nie potrafię ubrać moje myśli w zdania. To straszne. Ale no co, postaram się. :D Myślę, że opowiadanie skończy się góra w sierpniu. Nie chcę tego przedłużać. :p Ale co ja tam mówię! Rozpisałam się, a to jeszcze szmat czasu! :D
Dziękuję za komentarze i przepraszam tych, u których zalegam z komentarzami. :( Znowu mam zaległości, o żal. :/ 
Tak czy srak. MIŁYCH WAKACJI. <3
love, love, love,
ArtisticSmile. <3

piątek, 20 czerwca 2014

26. | Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.

~ 26 ~
Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.


Silas siedział za kierownicą, a obok niego Pierwotny, który nie mógł się ruszyć, bo czarownik rzucił na niego jakieś cholerne zaklęcie unieruchamiające. Strasznie go zirytował. Na tyle, żeby chcieć go najpierw torturować, a potem kiedy Silas błagałby o śmierć Kol nie dałby mu jej. Cierpiałby dalej. Niestety raczej będzie odwrotnie, chyba że jakimś cudem uda mu się uciec. Jasne.
- Gdzie my jedziemy? – warknął Kol i rzucił mu mordercze spojrzenie.
Elizabeth siedziała z tyłu razem z Jeremim. Gilbert nie był pozytywnie nastawiony ani do Silasa ani do jego chorego pomysłu. Niedawno wrócił do świata żywych i nie zdążył nacieszyć się siostrą, a ona miała po prostu umrzeć. Tyle, że już nigdy więcej nie powróci.
- Nie mógłbym zrobić rytuału na środku ruchliwej ulicy – rzucił z sarkazmem, nawet nie zerkając na Pierwotnego.
- Jakiego znowu rytuału? – prychnął Mikaelson, odwracając wzrok przed siebie.
- Do zniszczenia drugiej strony potrzebne jest zabicie wszystkich Pierwotnych – powiedział – jakby tamten plan nie wypalił i nie wypalił, więc – wzruszył ramionami.
- Powiedz mi chociaż, jak to niby działa – odezwała się niepewnie Elizabeth, nie chcąc w tym momencie patrzeć na zawiedziony wzrok Gilberta. – Czemu trudziłeś się z przyjechaniem do mnie, skoro mogłeś mieć każdą inną czarownicę? – podniosła wysoko brwi.
- Potrzebuję wiedźmy z rodu Carter i tak się składa, że ty nią jesteś – wyjaśnił i uśmiechnął się, jakby szerzej. – Mogłem wziąć Ciebie albo Twoją krewniaczkę, jednak ona jest pod ścisłym zamknięciem, dlatego też nie miałem jak użyć do tego Rebeki – mówił dalej, a u Liz wzrastało zdziwienie i zaciekawienie.
- Krewniaczkę?
- Tak. Powiedziałbym, że jesteście siostrami, ale nie widzę żadnego podobieństwa pomiędzy wami. A podobno jesteście bliźniaczkami, nie wiedziałaś? – zapytał i zerknął na blondynkę, która była w niemałym szoku.
- Super – mruknął zirytowany Kol – możecie się zamknąć? Mało mnie to obchodzi – dodał.
- To nie słuchaj – odparł rozbawiony Silas, nie przejmując się warkotami ze strony Pierwotnego.
Mikaelson pokręcił głową ze zdenerwowania i oparł się o zagłówek. Jeszcze tak niedawno był po drugiej stronie. To On więził kogoś, a teraz sam został porwany. Jakaś chora karma.



Szatynka szła za murzynem po ulicach, kiedy w końcu weszli do jakiegoś budynku.
- Kościół? – zakpiła Katherine. – Świętoszka czy może raczej Gotka? – dodała drwiąco.
- To jedyne miejsce, w którym jest bezpieczna – odpowiedział, jakby nie słysząc jej tonu.
Pierce rozejrzała się wokół i skrzywiła się nieznacznie na widok tych wszystkich rzeczy. Zaczynając na podłodze i skończywszy na suficie. Weszli po schodach i Marcel nagle zatrzymał się przy wejściu do jakiegoś pokoju.
- Davina! – zawołał z uśmiechem, a Katerina dopiero teraz zauważyła młodą dziewczynę, która była zupełnym przeciwieństwem do tego, co tworzyło się w głowie Pierce.
- Więc to Ty jesteś więźniem Marcela? – spytała Petrova i weszła do pokoju pewnym krokiem.
- Jesteś bardzo odważna, jak na człowieka – rzuciła Davina, wstając z łóżka i podchodząc bliżej nich.
- Gdybyś żyła tyle co ja też byś taka była – prychnęła i założyła ręce na biodra, zwracając się tym razem do Gerarda. – To ma być ta bardzo dobra wiedźma? – uniosła brwi lekceważąco. – Mi bardziej wygląda na buntowniczą nastolatkę – parsknęła rozśmieszona.
- Nie chcesz wiedzieć na ile ją stać – powiedział z dumnym uśmiechem i położył rękę na ramieniu Daviny, tym samym uspokajając ją.
- Co ona tutaj robi? – zapytała Carter i zmrużyła oczy, przyglądając się podejrzliwie Petrovie.
Katherine wywróciła oczami i skierowała wzrok gdzie indziej, na obrazy dziewczyny. Podeszła do jednego z nich i pokiwała głową z aprobatą.
- Masz niezły talent. Prawie tak wielki, jak Klaus – stwierdziła i znowu spojrzała na Davinę, która wręcz parowała ze złości.



- Jestem głodna – wyznała blondynka, dalej świdrując Pierwotnego wzrokiem.
Klaus wpatrywał się w puste oczy Caroline, z każdą chwilą coraz bardziej nie wierząc, że to widzi. I to jego wina. Tak jakby, bo w rzeczy samej to nie on był mordercą matki Forbes. Przecież wyjechał do Nowego Orleanu od razu po odmowie ze strony Caroline, więc nawet nie miał czasu na bawienie się w zabójstwa. Do tego jej głos… był tak bardzo suchy. Jeszcze nigdy nie był taki oziębły, nawet kiedy wampirzyca na niego krzyczała, była wkurzona albo obrażona.
Nagle blondynka poderwała się z kolan i spojrzała na stojącego w progu Elijahę, który mrużył na nią oczy, zastanawiając się jaki będzie kolejny ruch blondynki. Pierwszy raz widział ją taką, a wiedział do czego zdolne są wampiry bez uczuć. Care przekrzywiła lekko głowę i spojrzała na Niklausa, który też postanowił wstać. Bez wahania z zimną krwią skręciła mu kark i przez chwilę patrzyła na leżące na podłodze ciało Hybrydy.
- To za moją mamę – rzuciła głosem wypranym z jakichkolwiek emocji i podniosła wzrok na najstarszego Mikaelsona. – Wybacz za brata, zasłużył sobie – wzruszyła ramionami i, nim Elijah zdążył coś powiedzieć, zniknęła.
Szatyn spojrzał za dziewczyną zdezorientowany i jednocześnie z deka zły. Właśnie wypuścił wampirzycę, która może zrobić właściwie wszystko.



Szatynka zbliżyła się do ust bruneta i musnęła jego wargi, pozostając tam na dłużej. Damon uśmiechnął się przez pocałunek, nie zwracając uwagi na drogę, zresztą i tak nie zostaliby w jakiś sposób ranni.
Nagle Elena poczuła wibrację w swojej kieszeni, co również usłyszał Salvatore. Wampirzyca odruchowo oderwała się od Damona, a ten jęknął i zmarszczył nos niezadowolony.
- To może być coś ważnego – powiedziała Gilbert, widząc do czego zmierza smutna mina bruneta. – O nie, nie – pokręciła głową i odsunęła się od chłopaka, który zamierzał znowu ją pocałować, po czym wyjęła komórkę.
- Zostawiliśmy problemy, pamiętasz? – uniósł brwi, jednak tym nie przekonał Eleny do zmiany decyzji i westchnął.
- To od Jeremiego – rzuciła zdziwiona, ignorując słowa Damona.
- Jak zawsze… twój brat – mruknął pod nosem i spojrzał przed siebie.
Elena czytała treść z coraz większym przerażeniem, przez co opuścił ją bardzo dobry humor, który miała jeszcze przed chwilą. Postanowiła przeczytać wiadomość na głos.
- Jestem w Las Vegas. Przyjedź. Nie odpowiadaj na tego sms’a, po prostu przyjedź jak najszybciej. Potem podam Tobie dokładniejsze namiary – po tych słowach uniosła wzrok na Damona, marszczącego brwi. – Ma kłopoty, musimy tam jechać – powiedziała poważnie.
Salvatore miał w głowie pełno myśli. Mieli już nie mieć problemów, a te jak na złość przyczepiały się, jak rzep do psiego ogona. Z drugiej strony, to był brat Eleny i nie mógł zostawić go bez pomocy. W jednej chwili zawrócił, tak że ich lekko zarzuciło i przyspieszył.



Rebekah, Bonnie i Stefan w końcu dotarli do domu Mikaelsonów, w którym panowała cisza. Nawet nic dziwnego, często tutaj tak było. Pierwotna otworzyła drzwi i weszła dostrzegając jednego ze swoich braci stojącego przy kominku i popijającego Burbon. Wszyscy od razu wiedzieli, że lepiej do niego nie podchodzić.
- Gdzie jest Caroline? – zapytała Bennett, wpatrując się w plecy Klausa.
Przez chwilę nie odpowiadał, jednak odwrócił się w ich stronę, nie patrząc na nich. Na jego ustach pojawił się niemalże ironiczny uśmiech.
- Nie wiem – uniósł wzrok i zmrużył lekko oczy, próbując zachować kamienną twarz, co jednak mu się nie udawało.
Widać było, że jest zmieszany, zdenerwowany i smutny jednocześnie. Jak mógłby nie być? Usłyszał tyle złych słów pod jego imieniem od osoby, która powoli, w jakiś dziwny sposób przywracała jego uczucia. A do tego sama je wyłączyła.
- Co zrobiłeś Caroline? – wysyczał Stefan, podchodząc do Hybrydy.
- Ja? Nic – odparł krótko i wypił duszkiem całą zawartość szklanki.
Chciał, żeby zostawili go samego, a oni jak zawsze, jak natrętne muchy przylatują i za nic nie chcą odpuścić, dopóki nie uznają tego za stosowne… według siebie.
- Zabiłeś jej matkę! Jak możesz mówić, że to nic! – krzyknęła Bonnie, nie panując nad swoimi emocjami.
- W tej chwili naprawdę chciałbym, żebym to był ja – wywarczał to co przyszło mu na myśl, wywołując zdziwienie u każdego z obecnych nawet u samego siebie.
- Caroline wyłączyła emocje – wytłumaczył spokojnie Elijah, schodząc po schodach. – Złamała kark Niklausowi i uciekła – dodał.
- Co? – wszyscy zapytali niemal równocześnie.



Stanęli. W środku jakiegoś lasu, na polanie. Było jasno, może coś około 13. Jeremy niezauważalnie przez nikogo napisał kolejnego sms’a do swojej siostry, mając nadzieję, że już jest w drodze. W niej była ostatnia deska ratunku.
Elizabeth za to kłóciła się sama ze sobą, co teraz zrobić. Była pewna, że nie może zabić siostry Jera, a jednocześnie chciała zobaczyć wszystkie wampiry martwe – dzięki niej. W końcu skończyłyby się problemy. To przecież cudownie.
Blondynka zerknęła na szatyna, który wysiadał z samochodu. Spojrzał wprost na Liz i zatrzasnął drzwi, pokazując jak bardzo jest na nią zły. Dziewczyna wzdrygnęła się i zaraz zobaczyła jak drzwi od jej strony otwierają się, a za nimi stoi znowu czymś rozbawiony Silas.
- Nie musisz być taki ostry, Jeremy – powiedział wesoło blondyn – jeszcze jakiś czas temu chciałeś zabić swoją siostrę, pamiętasz? – przypomniał mu czasy, kiedy Jer stawał się jednym z Pięciu.
Elizabeth westchnęła i, ignorując dłoń czarownika, wyszła, po czym ruszyła za Gilbertem.
- Jeremy! – zawołała za chłopakiem, który uparcie szedł dalej, jakby pośrodku tego pustkowia znajdzie schronienie, gdzie będzie mógł pomyśleć w samotności. – Jeremy – powtórzyła i chwyciła jego ramię, kiedy do niego dobiegła. – Nie odtrącaj mnie, porozmawiajmy – powiedziała cicho, nie chcąc aby Silas czy Kol słyszeli tę rozmowę.
- O czym chcesz rozmawiać? Wydaje mi się, że już podjęłaś decyzję – rzucił chłodno.
- Bo nie potrafisz postawić się w mojej sytuacji – zarzuciła mu. – Pierwszy raz słyszę o Twojej siostrze i jest mi przykro, że akurat w takich okolicznościach – mruknęła, spuszczając wzrok poniżej twarzy chłopaka.
Jeremy spojrzał na Elizabeth ostrym spojrzeniem, które z każdą sekundą łagodniało. Nie chciał stracić Eleny, ale przecież nie mógł obwiniać o to Liz, bo dziewczyna właściwie uratowała mu życie, zgadzając się na wycieczkę z Silasem. Więc pośrednio zrobiła to dla niego. Uśmiechnął się w końcu lekko i przytulił dziewczynę do siebie.
- Nie martw się, już się tym zająłem – wyszeptał wprost do jej ucha, żeby tylko ona słyszała.



Davina wpatrywała się w przybyszkę ze zmrużonymi powiekami i niezbyt miłymi uczuciami w stosunku do niej. Naprawdę nie wiedziała, po co Marcel przyprowadził Pierce, która bezczelnie porównywała Carter do Klausa.
- Spokojnie, Davino – powiedział Gerard, wyczuwając emocje dziewiętnastolatki.
No tak, w końcu Petrova nie miała za dobrego wejścia i sam jej charakter nie robił wrażenia miłego.
- Przyszła, aby mi pomóc i my pomożemy jej – kontynuował Marcel, patrząc z uśmiechem na sobowtóra Tatii.
- Och, jeszcze nie poznaliśmy się tak oficjalnie. Jestem Katherine – uśmiechnęła się z lekką wyższością, jak to miała w zwyczaju.
- Bądź miła, Davino, to nie potrwa długo – wyszeptał, żeby tylko ona mogła to usłyszeć.
Po tych słowach czarownica niemal natychmiast rozchmurzyła się i uśmiechnęła w kierunku Kath, co ją lekko zdziwiło.
- Davina – odparła w końcu. – Więc, jaką rolę JA w tym odgrywam? – zapytała podekscytowana, że zrobi coś prócz siedzenia w tym pokoju, co ją zaczynało dołować.
- Cóż, pomyślałam, że skoro jesteś wiedźmą – Katerina mówiła, chodząc po pokoju i unosząc palec trochę w górę, jak gdyby wpadła na pomysł – to na pewno znasz legendę Silasa – w tej chwili Marcel zmarszczył brwi na to imię i jednocześnie zezłościł się na blondyna bardziej niż dotychczas, bo już dawno nie dawał znać i najwidoczniej go wystawił – no wiesz, jakaś łzawa historia o wielkiej, nieszczęśliwej miłości – zironizowała przesłodzonym głosem i zatrzymała wzrok na Carter, która pokiwała niepewnie głową – i o lekarstwie też musiałaś słyszeć – dodała, a uśmiech z jej twarzy zniknął, zastępując go powagą.
- Rozumiem, że wzięłaś lekarstwo.
- Nie wzięłam, bo je miała wziąć Elena, która wepchnęła mi to do gardła – wysyczała – dlatego chcę Tobie pomóc, między innymi – zwróciła się tym razem do Gerarda. – Nienawidzę tej małej zdziry od niepamiętnych czasów.
- I w czym właściwie tkwi Twój problem? – spytała Davina, nie bardzo rozumiejąc.
- Lekarstwo sprawiło, że nie mogę na powrót zostać wampirem – wymamrotała, schylając lekko głowę i chowając szklane oczy.
- Więc dlatego – zastanowił się Marcel.
- Tak, dlatego – przerwała mu szybko.
- Davino, postaraj się coś znaleźć na ten temat, a ja pójdę z Katherine bliżej się poznać. Przy okazji przyda jej się mały relaks – uśmiechnął się szeroko i razem z Pierce wyszli z pokoju, zostawiając Carter samą sobie i książkom.



- O czym oni rozmawiają? – zapytał Silas, zwracając wzrok w kierunku uśmiechniętego Kola.
- Nie mam pojęcia – wzruszył ramionami, tryumfując z przewagi nad blondynem.
Silas przewrócił oczami, a Pierwotny poczuł jakby wszystkie niewidzialne liny, które czarownik wcześniej na niego założył, właśnie z niego spadły. Czyżby Silas przerwał zaklęcie? Mikaelson bez dłuższego zastanowienia wybiegł z wozu, co nie sprawiło mu trudności i przynajmniej mógł się ruszyć. Silas jest głupi skoro uważa, że puścił wolno Kola i myślał, że mu nie ucieknie. Dotarł do końca polany w zaledwie sekundy i poczuł, jak odbija się od ściany, której w rzeczywistości nie było. Co do…, pomyślał i spróbował zrobić krok do przodu z takim samym skutkiem, jak wcześniej. Kilka razy uderzył w magiczny mur w kilku miejscach, jednak nic to nie dawało. Blondyn był sprytniejszy niż wydawało się to Mikaelsonowi. Zmaterializował się przed uśmiechniętym Silasem i przycisnął go do maski samochodu za szyję ze wściekłą miną, jednak ten niemalże natychmiast wyswobodził się z uścisku Kola, zwalając go na kolana.
- Zapominasz chyba, kto tutaj jest tym potężnym czarownikiem – powiedział i sprawił, że Pierwotny wygiął się pod dziwnym kątem i wrzasnął z bólu.
- Zabiję Cię – wycharczał z trudem Kol, ledwo się na to zdobywając.
- Och, wiem, że byś chciał, nawet dałbym Tobie tą przyjemność, ale niestety to ty jesteś potrzebny do tego, żebym chciał być martwy – rzucił z uśmiechem i odszedł od Mikaelsona, który jeszcze przez jakiś czas nie mógł dojść do siebie.
Doczekasz się swojej śmierci, szybciej niż się spodziewasz, pomyślał z przekąsem patrząc za nim.



Następne ciało wylądowało na podłodze, co zupełnie zepsuło klimat tego miejsca, bo jeszcze nigdy nie było tutaj takiego chaosu. A to wszystko przez jedną dziewczynę, która w obecnej chwili popijała alkohol z butelki, kręcąc biodrami przy innym wampirze. Było tam jeszcze kilka innych, ale oni bardziej zajęli się JEJ jedzeniem niż nią. Jakoś specjalnie ją to nie poruszyło. Odczuwała niesamowitą euforię z picia ludzkiej krwi prosto z żyły, co udało jej się zrobić chyba tylko jeden raz w życiu. Tylko, że wtedy przejmowała się, kiedy go zabiła, teraz nie bardzo miała na to czas. W końcu mogła zostać w Nowym Orleanie i nie musiała dbać o to, co myślą jej przyjaciele. Po prostu tu była. Ciesząc się nowym życiem. Bo tamten rozdział zamknęła kilka godzin wcześniej.
Odwróciła się do mężczyzny, z którym właśnie tańczyła, jeśli uwodzicielskie ruchy można nazwać tańcem, i poruszyła brwiami, złączając jego wargi ze swoimi. Krew dwóch różnych ofiar zmieszała się ze sobą, dając pyszną mieszankę smaków.
Oderwała się od blondyna, podchodząc do ostatniej osoby w tym klubie. Była to niska szatynka, która najwidoczniej próbowała udawać, że wcale nie boi się Caroline i tego, co tutaj się wyprawia. Więc albo była głupia sądząc, że może wyjść z życiem, albo była odważna. Nie… to drugie jakoś nie pasowało. Forbes zdobyła się na lekki uśmiech i bez ostrzeżenia wbiła się w szyję dziewczyny, wypijając to co z niej najlepsze.
- Co tu się do cholery wyprawia?! – posiłek Caroline przerwał krzyk Marcela, który właśnie wparował do klubu.
Kątem oka zauważyła, jak większość z jej dotychczasowych kompanów odrzuciło na bok zapewne już martwe osoby i patrzy z coś na styl strachu na Gerarda. Och, więc on jest taki straszny? Caroline odwróciła się w kierunku murzyna i, jakież było jej wielkie zdziwienie, kiedy zobaczyła także Katherine.
- Och, cześć wam – Care uśmiechnęła się zadziornie w ich kierunku i całą swoją uwagę zwróciła na Pierce. – Ty i On – wskazała palcem na Marcela, po czym skrzywiła się i cmoknęła – Elijah chyba nie będzie szczęśliwy – postanowiła podejść do nich bliżej, nie tracąc z oczu Katherine.
- Wyłączyłaś uczucia – stwierdziła Petrova, ignorując słowa blondynki i unosząc brew – jestem ciekawa przez kogo – prychnęła, chociaż była niemalże przekonana, że to przez Klausa.
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, słodziutka – Caroline złapała za końcówkę kosmyka Kath.
- I tak kiedyś tam trafię – mruknęła, nie chcąc pokazywać, że w jakiś sposób obawia się kolejnego ruchu Forbes.
- Mogę Ci w tym pomóc – blondynka wyszeptała do jej ucha, na co tamta zadrżała, słysząc znaczenie tych słów.
Caroline zaśmiała się przesłodko i odeszła na parę kroków od nich, zakładając ręce biodra. Mimo krwi na twarzy, wciąż wyglądała ślicznie.
- Mam inne sprawy na głowie, więc nie przeszkadzajcie sobie – powiedziała Forbes. – Jesteście przesłodcy – dodała i zniknęła z ich pola widzenia, powodując złość u Marcela.


***

ALE dużo Katherine. xD No nic. WITAM WAS, GRZYBKI <3 Jak tam wam życie leci, hahah? :D Czaicie, że tylko 3/4 dni szkoły + zakończenie i WAKACJE? :D A nawet niektórzy nie mają już wcale lekcji (jak ja, ale co tam)! Tak czy srak, znowu będzie wolność. Trochę lipa, że taka nędzna pogoda się zapowiada. :/ ALE DAMY RADĘ! <3
Chciałabym Wam podziękować, jak zawsze. Może podziękowania wyglądają zazwyczaj podobnie, to dla mnie są zupełnie różne. Dziękuję Wam, naprawdę. Uwielbiam Wam dziękować hahah. To takie moje hobby. :D Jesteście kochani, wiecie o tym, prawda? :D 
No, to sobie pogadałam. :D 
Miłego poprawiania ocen albo nudzenia się na lekcjach, na których i tak nic się nie robi (nie rozumiem dlaczego wtedy w ogóle są lekcje, ale okej), bo chyba teraz to już każdy ma wystawione oceny. No nie wiem. xD 
Pozdrawiam, życzę weny tym, co potrzebują, innym życzę ciepełka i słoneczka, oczywiście miłego długiego weekendu, który trwa, może ktoś wyjechał, więc miłego wyjazdu i różnych innych rzeczy. Dobrych lodów, smacznych gofrów i shaków (szejk, szejk, szejk it!). <3 Albo koktajli, no jak kto woli. :D W końcu nadszedł okres na te wszystkie mniammniam rzeczy! <3 
Do napisania, kochani,
love, love, love,
ArtisticSmile. <3 

piątek, 13 czerwca 2014

25. | Przestań to robić!

~ 25 ~
Przestań to robić!

Kol w ułamku sekundy przycisnął Silasa do ściany i wbił mu dłoń w klatkę piersiową. Blondyn spojrzał na niego zdenerwowany i jednocześnie zbolały. W jego oczach widać było, że właśnie się poddał. 
Wcale tak nie było. Doskonale wykorzystał swoją irytację, dzięki czemu Kol nie miał szans wyrwać mu serca. Po chwili Mikaelson stał przyciśnięty do ściany przez magię i nie mógł się poruszyć, a Silas stał metr od niego ze spokojnym uśmiechem.
- Czego chcesz od mojej siostry? – Kol wycharczał, patrząc na blondyna spod byka.
- Widzę, że mała wiedźma Bennett dokopała się do Twoich uczuć – zauważył i poszerzył uśmiech, słysząc warkot Pierwotnego. – Cóż, trafniej byłoby zapytać czego chcę od waszej rodziny – pokiwał głową i rozłożył ręce – wampiry strasznie działają mi na nerwy – dodał, jakby to była najzwyczajniejsza rzecz na świecie.
Kol wyklinał sam siebie w myślach, że nie posłuchał siostry i poszedł znaleźć Silasa. Kierował się impulsem i przeczuciem, aniżeli rozumem. Zresztą jak zawsze. A teraz chyba wpakował swoją rodzinę w większe kłopoty niż zazwyczaj. Był na siebie wściekły.
- Ty też byłeś wampirem – stwierdził szatyn.
- Nie – rzucił krótko widocznie zirytowany tą uwagą. – Kontynuując – spojrzał ostro na Mikaelsona – czemu by nie pozbyć się wszystkich wampirów od razu? – zapytał retorycznie. – Wystarczy jeden Pierwotny, żeby wykonać zaklęcie łączące, a wtedy zabiję Ciebie i pozbędę się raz na zawsze tych chwastów – powiedział wesoło i zwrócił się do Carter – a Elizabeth z chęcią mi w tym pomoże.
- Co? – odezwał się Gilbert ze zdziwieniem w głosie, czym zwrócił uwagę blondynki. – Nie możesz tego zrobić, Liz. Jeśli wszyscy Pierwotni zginą, to zginie także moja siostra.
Elizabeth ściągnęła brwi, tak naprawdę nie wiedząc co zrobić. Pozbyć się każdego wampira? Świetnie. Ale co z siostrą Jeremiego, o której jeszcze nigdy nie słyszała?
- Ona jest potworem, Jeremy, już zawsze nim będzie – uznał Silas.
- Była, kiedy umarłem – wywarczał Gilbert.
- Dla mnie. Przy okazji dziękuję.
- Raczej powinieneś podziękować Katherine, a nie mnie – rzucił ostro, cały czas zdenerwowany na plan Silasa.
- No tak… ale ona ukradła moje lekarstwo, sam rozumiesz – westchnął teatralnie i spojrzał z powrotem na wbitego w ścianę Kola. – Na pewno nie zrobimy tego tutaj, Kol – pokręcił głową, jakby mówił do dziecka i zmarszczył brwi. – Chcesz siedzieć w tej ścianie przez wieczność? – spytał bez żadnej ironii, ale uśmiechnął się sarkastycznie w jego stronę, w dalszym ciągu trzymając go magią.
Młodszy Mikaelson zmrużył groźnie oczy, bo wiedział, że jeszcze nadejdzie ten czas, kiedy Silas umrze… z jego rąk.



Bonnie przyglądała się Caroline przez jakiś czas, jednak nie mogła rozgryźć co się stało, a wątpiła, aby dziewczyna chciała jej to powiedzieć. W końcu spojrzała na młodszego Salvatora, który wyraźnie bardzo mocno zastanawiał się nad czymś. Czując na sobie wzrok Bennett uniósł głowę, a ta kiwnęła w stronę toalet. Stefan od razu przejął aluzję i podniósł się z miejsca.
- Idziemy po coś do jedzenia, chcesz coś? – zapytał o najgłupszą rzecz na świecie i miał nadzieję, że blondynka w to uwierzy.
Forbes przeniosła wzrok na przyjaciela i pokręciła głową z lekkim wymuszonym uśmiechem, po czym wróciła na widoki za oknem. Wiedziała, że mulatka chciała dowiedzieć się o tym, co się stało, ale wolała, żeby powiedział jej to Stefan niż ona, bo najzwyczajniej nie potrafiłaby.
Stefan i Bonnie poszli do łazienki, wcześniej rozglądając się, czy nikt nie patrzy i zamknęli się w niej.
- Co się stało? – spytała szeptem, wiedząc, że Care gdyby chciała i tak usłyszałaby ich.
- Ktoś zabił matkę Caroline i ona podejrzewa, że to Klaus – wyjaśnił z ciągłym zmartwieniem.
- Jak to?
Bennett bardzo przejęła się śmiercią najbliższej osoby jej przyjaciółki. W końcu Liz była ostatnim członkiem rodziny Forbes. A przynajmniej z tej rodziny, z którą Care chciała rozmawiać. Czuła żal do tej osoby, która to zrobiła, ale jakoś nie mogła uwierzyć, że to był akurat Niklaus.
- Klaus? Czemu tak uważa? – zapytała Bonnie.
- Nie mam pojęcia – odparł z cichym westchnięciem. – Boję się o nią. Klaus może ją zabić, a nie da rady jej przekonać, żeby zmieniła decyzję – powiedział.
- I co teraz zrobimy? – zadała naprawdę ważne pytanie, na które jak na razie nikt nie znał odpowiedzi.
Caroline przestała słuchać. Jak oni mogą sądzić, że to nie Klaus?! Przecież to Klaus byłby w stanie zrobić coś takiego jej matce, jej samej. Tylko Klaus byłby gotowy posunąć się do takiego czynu, żeby pokazać swoją wyższość, żeby każdy wiedział o jego sile, jego władzy, jego niepohamowaniu, jego braku uczuć i o tym, że nie ma żadnej słabości. Tylko Klaus byłby gotowy uśmiercić kogoś, żeby mieć Caroline wyłącznie dla siebie.



Szatynka roześmiała się wesoło, kiedy wampir po raz kolejny opowiedział jakiś żart i otworzyła okno. Powietrze owiewało jej twarz i miotało wszystkimi włosami. Wyjeżdżali. Zostawili beznadziejne problemy, opuszczają to miasto, gdzie tak naprawdę ich nie chcieli. Byli zbędni. Jak jakiś puzzel, który nie pasuje do reszty układanki, jednak oni mieli to gdzieś. Żadna z tamtych sytuacji już ich nie dotyczyła, będzie co będzie. Wyjeżdżali w dalszą podróż po świecie. Elena pragnęła, żeby brunet pokazał jej calutki świat i miała nadzieję, że zrobią to właśnie w tym roku.



Blondynka dostała napadu furii, kiedy tylko przekroczyła drzwi do domu Mikaelsonów. Nikt nie mógł jest powstrzymać. Nikt – nawet Stefan czy Bonnie. On musiał za to zapłacić. Wiedziała, że i tak jej przyjaciele wyjdą za nią, żeby jej uniemożliwić zemstę, ale miała to gdzieś. Miała teraz wszystko gdzieś, nawet to, że rozwaliła im drzwi w przypływie siły. Wampirzym tempem udała się do jego pracowni, bo wiedziała że to właśnie tam będzie. Nie miała pojęcia skąd, ale po prostu tak było. Bez żadnych zbędnych słów wpadła do pomieszczenia i nagle wkurzyła się jeszcze bardziej, kiedy tylko go zobaczyła. Przycisnęła go do ściany za szyję z determinacją.
- Dlaczego to zrobiłeś?! – krzyknęła wściekła.
Klaus zaskoczony stał przyduszony przez silną, ale nie dla niego, rękę blondynki. Widział, jak wszystkie złe emocje w niej buzowały, a on stał spokojnie.
- Nie wiem o co ci chodzi, kochana – powiedział i złapał jej rękę, bez problemów odciągając ją od swojego gardła.
- Doskonale wiesz, o czym mówię! – dalej wrzeszczała i w przypływie złości rzuciła nim o mur.
Kilka obrazów rozwaliło się pod ciężarem Klausa, a on sam spadł na ziemię, jednak szybko się podniósł i spojrzał z niezbyt już miłym wyrazem twarzy na pannę Forbes. Siłą woli powstrzymywał się przed wyrwaniem jej serca.
- Jak mogłeś?! – nie przejmowała się zniszczeniami, trwała jakby w jakimś transie. – Zaufałam Tobie, wybaczyłam Tobie wszystko! Zepsułeś to! – brała byle co do ręki i rzucała tym, gdzie popadło, najczęściej w niego.
Innym razem te słowa wzbudziłyby w Mikaelsonie masę dobrych emocji, ale nie tym razem. Teraz jedyne co czuł to złość, wściekłość, jednak nie aż taką, jak Caroline. Caroline miała ochotę płakać, krzyczeć, niszczyć. Pierwszy raz czuła taki żal, tak wielką stratę po kimś.
Do pokoju z wielkim przerażeniem wszedł Elijah, który gdy zobaczył Care podszedł do niej i złapał ją za przedramię, żeby się uspokoiła. Ta w zamian popchnęła go tak mocno, że poleciał kilka metrów w tył.
- Zostaw mnie – warknęła w stronę szatyna i z powrotem powróciła na Niklausa. – Żałuję, że pozwoliłam Tobie wejść w moje życie, żałuję każdej sekundy spędzonej z Tobą! – krzyczała, a Klaus stał nie mając pojęcia co zrobić.
Bo gdyby coś zrobił, jego kolejnym ruchem byłoby zabicie Caroline, a tego nie chciał. W przeciwieństwie do Forbes, która gdyby tylko miała kołek z białego dębu bez wahania wbiłaby go prosto w serce Klausa, nawet jeśli to uśmierciłoby i ją.



Blondynka po raz kolejny próbowała dodzwonić się do swojego brata, jednak z takim samym marnym skutkiem, co zawsze. Nie miała pojęcia czy martwić się o Kola czy raczej, jak zrobił to Elijah, stwierdzić że to normalne u niego. W końcu nigdy nie odbierał, cały czas był w swoim świecie, zajęty tylko sobą i nie obchodziło go nic innego. Ale teraz było inaczej. Ostatnie jego słowa nie brzmiały pocieszająco dla Rebeki, mimo że Kol właśnie miał taki zamiar. W dodatku szedł na starcie z najsilniejszą osobą, jaką spotkali.
Nie chciała siedzieć w domu, bo tam wszystko ją przytłaczało i nie potrafiła normalnie myśleć, dlatego wyszła od razu po rozmowie z Elijahą. Przymierzała się kilka godzin do wyjazdu chodząc po Nowym Orleanie, aż zobaczyła osobę, na której widok serce zabiło w innym rytmie. Więc jednak przyjechał, pomyślała uśmiechając się szerzej. Od razu poznała w nim Stefana, zatem podeszła do niego, nie przejmując się towarzystwem Bonnie.
- Przyjechałeś – uśmiechnęła się wesoło, jednak widząc ich miny od razu uśmiech zleciał z jej twarzy. – Coś się stało?
- Caroline poszła do Twojego brata – wyjaśnił Salvatore, chowając radość na widok Rebeki za troską o przyjaciółkę – nie widzę tego za dobrze.
- Wiedziałam, że w końcu do niego poleci – wzruszyła ramionami, jakby nic się nie stało i spojrzała na Bonnie. – Twoje zaklęcie było słabe – rzuciła arogancko – albo jeszcze nie tak dawno nie żyłaś, Bennett – dodała i uśmiechnęła się ironicznie na koniec.
Mulatka patrzyła na Pierwotną z poważną miną. Czemu ona tak podejrzewa, skoro Bonnie kryła się bardzo dobrze? Wyjechała, nie dawała oznak życia, tylko co jakiś czas Jeremy wysyłał sms’a do kogoś, ale nie dała powodu, aby ktoś sądził, że nie żyje.



/Kearney, Nebraska, rok 1937/
Vanjah do tej pory nie miała pojęcia, dlaczego została w tym mieście. Albo raczej – dlaczego zostawiła tego faceta przy życiu? Jeszcze żaden, naprawdę żaden mężczyzna, z którym rozmawiała nie został żywy po spotkaniu z nią. Czym niby różnił się On od pozostałych?
Na samo wspomnienie brązowych oczu Carter dostała drgawek. Nie tyle z radości, a raczej ze złości. Tylko, czy bardziej irytował ją fakt jego zachowania, czy jej? No tego nie wiedziała w zupełności.
Minęły ponad trzy miesiące, kiedy Vanjah ponownie zawitała w progach tamtego klubu. Lata 30-ste naprawdę przypasowały do jej gustów. Przy wejściu powitał ją kelner, rozdający kieliszki z napojami alkoholowymi. Można powiedzieć, że tak na zachętę. Van szybko pochwyciła naczynie i przechyliła je, wlewając w siebie wódkę. Nie krzywiąc się, nie uśmiechając, ani w ogóle nie ukazując jakiejkolwiek mimiki twarzy, odłożyła pustą szklaneczkę i ruszyła pewnym krokiem do baru. Już w oddali zobaczyła tego samego mężczyznę, co kilka miesięcy temu. Z uśmiechem przysiadła się obok niego i zamówiła whiskey.
- Widzę, że Twoim największym problemem jest alkohol. To całkiem poważny kłopot, jeśli nie potrafisz pić z umiarem – powiedziała, dodając sarkazm, którego brunet zdawał się nie dosłyszeć.
- Jedynym moim problemem jesteś Ty – rzucił głosem wypranym z wszelakich emocji.
O nie, nie. Tego była za wiele, jak dla blondynki. Może i miał w sobie coś, czego inni faceci nie mieli, ale to nie On miał władzę, tylko właśnie Carter. To Vanjah sprawowała kontrolę nad wieloma ludzkimi życiami i to ona decydowała, kiedy ich czas dobiegnie końca.
- Może i masz rację – odparła po czasie i spojrzała na niego z diabelskim uśmiechem.
Mężczyzna nie za bardzo przejął się słowami wampirzycy, nawet nie raczył na nią spojrzeć, po prostu postanowił ją zignorować. Może wtedy sobie pójdzie, pomyślał spokojnie, dopijając kolejnego drinka tego wieczoru.
Chwyciła za żuchwę bruneta i odwróciła jego głowę w swoim kierunku tak, aby nareszcie na nią patrzył. Ciemnooki uniósł brwi. Zaprawdę natarczywa kobieta, dorzucił w myślach i złapał za jej rękę, próbując odciągnąć od swojej twarzy. Na próżno. Miała większą siłę niż się spodziewał po takiej drobnej dziewczynie. Od razu zrozumiał, kim ona jest, więc szybko zareagował nim zdążyła dostać się do jego umysłu. Obrzucił ją ostrym spojrzeniem i zmrużył oczy, używając swojej magii, która dostarczała Vanjah bóle głowy. Nie za silne, żeby nikt nic nie podejrzewał, jednak na tyle, aby wampirzyca poczuła.
- Jesteś czarodziejem – wysyczała, krzywiąc usta w grymasie i trzymając skroń jedną dłonią, czując jak ból ją unieruchamia.
- Czarownikiem, ściślej mówiąc – powiedział i po raz pierwszy uśmiechnął się.
Położył kilka banknotów na ladę, po czym wstał i odszedł, stwierdzając, że to koniec na dziś z piciem.
Carter wbiła wzrok w miejsce, gdzie zniknął brunet i niemalże warknęła na niego, co miało oznaczać, że jeszcze się z nim policzy. I na pewno nie będzie to miła wyliczanka.



Katherine przemierzała ulice, nie bardzo wiedząc jaki jest jej główny cel. Przez cały czas w głowie miała rozmowę z Elijahą i przez to nie potrafiła się skupić na teraźniejszym zadaniu. Jeszcze gorsze były myśli, które sama sobie układała, bardziej się dołując. Jednak z zachowania Mikaelsona tylko to potrafiła wywnioskować. Nie chciał Katherine jako wampira, nie ze względu na jej charakter, bo taki jej już zostanie na zawsze, ani nie chodziło o to, że ucieknie od niego. On po prostu nie miał zamiaru widzieć Pierce jako wampira. W oczach Elijahy jego stara Katerina istniała tylko wtedy, kiedy była człowiekiem. Naprawdę był naiwny sądząc, że powróci dawna Katerina Petrova jeszcze sprzed przemiany w wampira. Ta z 1492 roku. To nigdy się nie zdarzy, nawet jeżeli dziewczyna byłaby człowiekiem. Wszystko się w niej zmieniło przez 500 lat bycia wampirem i tego nie da się tak po prostu wyrzucić. To w niej pozostanie na zawsze.
Jej rozmyślania przerwał jakiś murzyn, który pojawił się tuż przed nią, sprawiając, że Kath zatrzymała się gwałtownie, omal na niego wpadając.
- Uważaj, jak chodzisz – warknęła i zauważyła, że skądś go zna, więc wyminęła go szybciej niż planowała.
- Wybacz – powiedział uprzejmie i wyrównał z nią krokiem. – Spotkaliśmy się raz – rzucił.
- Spotykam wielu ludzi. Jakoś nie wyróżniasz się niczym nadzwyczajnym – wysyczała, chcąc pozbyć się go jak najszybciej.
- Ale Ty za to tak – stwierdził i zatrzymał ją za ramię, odwracając w swoją stronę. – Nie jesteś wampirem – powiedział i zmarszczył brwi, nie drążąc wcześniejszego tematu.
- Brawo za spostrzegawczość – warknęła i wyszarpnęła się z jego uścisku.
Marcel obrzucił szatynkę zaciekawionym spojrzeniem i zmrużył lekko oczy. Po co w takim razie potrzebowała jego krwi, jeżeli nawet nie chciała się przemieniać? Dobra, nieważne. Nie obchodziło go to.
Katherine za to całymi siłami starała się utrzymać stoicki spokój, co jej na razie wychodziło. Miała ochotę uciec od niego, żeby tylko nic jej nie zrobił. Jednak to nie było w jej stylu… uciekać. Zadarła delikatnie głowę do góry i przyjrzała się Marcelowi.
- Znasz jakąś bardzo dobrą wiedźmę? – spytała w końcu.
- Znam – uśmiechnął się szerzej i uniósł brwi. – Coś za coś – rzucił, widząc przedtem w oczach szatynki nadzieję.
No tak… jak zawsze oczekiwał czegoś w zamian.
- Słucham? – wysyczała przez zęby.
- Pomożesz mi zemścić się na dwóch wampirach – zaczął, na co dziewczyna leniwie wywróciła oczami. – Może ich znasz? Elena i Damon – mówi Ci to coś? – spojrzał na Petrovę wyczekująco, bo widział, że to zdanie przykuło uwagę szatynki.
Katerina ukryła swoje zdziwienie za przebiegłym uśmiechem. Nie pytała nawet skąd ich zna, skupiła się na sobie. To dla niej wielka szansa. Nareszcie pozbędzie się swojego głupiego sobowtóra, który zniszczył jej życie, no i może ta wiedźma coś poradzi na jej nie-jestem-wampirem-bo-wzięłam-lekarstwo. Upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu. Czy to nie wspaniale?
- Zgoda – powiedziała pewnie i wymieniła się z Marcelem cwanymi uśmiechami.



Mikaelson zmrużyła powieki i przyjrzała się zielonookiej.
- Zejdź z niej, Rebekah – powiedział Stefan, odwracając uwagę blondynki od Bennett.
Ale tylko na chwilę. Może i Bonnie nie chciała nic mówić, ale Bekah koniecznie musiała dowiedzieć się, co nawaliło. Wiadomo było, że tak czy inaczej nawaliła Bonnie, jednak tyle jej nie wystarczyło.
- Gdzie byłaś przez ostatnie kilka dni? – zapytała blondynka, używając hipnozy, nim Stefan zdążył ją powstrzymać przed naruszaniem prywatności brunetki.
- W Las Vegas – mruknęła i zmarszczyła brwi przerażona swoją własną odpowiedzią.
To zdanie zdziwiło nie tylko Rebekę, ale i Stefana. Przez cały czas myślał, ba!, był pewien że Bonnie przesiaduje u matki, a ona tymczasem siedziała w Las Vegas. Niby co tam robiła?
- Spotkałaś tam przypadkiem Kola? – zadała kolejne pytanie, kiedy zrozumiała przypadłość.
- Tak – odparła lakonicznie i nagle wściekła się. – Przestań to robić! – krzyknęła na Rebekę, jednak ta wcale jej nie słuchała.
Blondynka uśmiechnęła się lekko i mimo chęci dowiedzenia się więcej postanowiła nie hipnotyzować znowu Bennett. Powróciła wzrokiem na Bonnie i przechyliła głowę.
- Naprawdę, Rebekah – zaczął Stefan, przywołując spojrzenie Mikaelson, która w dalszym ciągu się uśmiechała – musimy dotrzeć do Twojego domu nim będzie za późno – oznajmił poważnie.
- Za późno na co? – spytała, nie bardzo rozumiejąc co ma na myśli Salvatore.
- Caroline jest uparta, a Klaus porywczy. Nie sądzisz, że to źle się skończy? – uniósł brwi znacząco.
- Klaus nawet nie pomyśli o tym, żeby ją dotknąć – prychnęła i wywróciła oczami, na samą myśl, jak jej brat zmienił się w stosunku do Forbes.
- Uwierz mi, tym razem będzie miał dobry powód – powiedziała Bonnie, postanawiając w końcu się odezwać.
- Skoro tak, to czemu ją w ogóle puściliście? – spytała zdziwiona.
- Jak już mówiłem, Caroline jest bardzo uparta – rzucił młodszy Salvatore, dając nacisk na „bardzo”.
Mikaelson też miała swoje sprawy. Takie jak wybranie się na zakupy, czy bardziej uratowanie Kola, do czego potrzebowała pomocy braci, bo jeśli Kol jest w rękach Silasa, to sama nie da mu rady.
Blondynka westchnęła w końcu, odstawiając swoje plany na później i idąc w kierunku swojego domu. Za nią ruszyła pozostała dwójka. Do ich domu był naprawdę kawał drogi.



- Co się tutaj dzieje? – zapytał ostro najstarszy Mikaelson i znowu zbliżył się do Caroline.
- Chcesz wiedzieć co się stało? – spytała, jakby na chwilę uspokajając się. – On się stał! – wskazała palcem na Hybrydę i w sekundę znalazła się bardzo blisko niego. – Brzydzę się Tobą. Nie rozumiem, jak mogłam pomyśleć, że ktoś taki jak ty mógłby być dobry – spojrzała na wkurzoną twarz Klausa, wiedziała, że nic jej nie zrobi. – Obiecuję, że znajdę sposób, abyś umarł – wysyczała, patrząc prosto w jego oczy.
Nagle Niklaus jakby pobladł i wstrząsnęło nim od środka. Gwałtownym ruchem przyszpilił Caroline do ściany, dusząc ją, ale ona wcale się tym nie przejmowała.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz, kochana, ale jeśli powiesz jeszcze jedno słowo – zaciął się i wzmocnił uścisk na szyi wampirzycy.
- Jak mogłeś mi to zrobić? – miejsce szału w oczach Forbes zastąpiły łzy.
- Co? – tym razem to on był zdenerwowany, nawet nie panował nad tym co robi.
- Jak mogłeś zabić moją matkę? – wyszeptała i poczuła, jak łzy zalewają jej policzki.
Zdezorientowany Klaus puścił dziewczynę i odszedł trochę od niej. Czemu ona sądziła, że to on? Czy naprawdę w jej oczach był aż takim potworem? Patrzył ze zdziwieniem na Caroline, która osunęła się na kolana i schowała twarz w dłoniach. Cała furia zniknęła, a zamiast niej pojawiła się rozpacz.
Najstarszy Pierwotny również z zaskoczeniem oglądał pannę Forbes, ale w końcu spojrzał na Niklausa. Jego brat zabijał wielu ludzi, jednak czy byłby zdolny zabić kogoś bliskiego Caroline?
Klaus ukląkł przed blondynką, jakby nagle zapomniał o tym, co przed chwilą miało miejsce. Wiedział, że każde słowo, które padło z ust blondynki, czy każdy ruch zrobiła pod wpływem emocji.
- Caroline – mówił do niej, a ona kręciła głową, nie mając siły na nic innego.
Nie chciała czuć jego dotyku, nie chciała czuć tego bólu, nie chciała czuć tego chorego uczucia, które żywiła do pierwotnego i czuć się winną przez całe życie. Nie chciała czuć już nic. Przycisnęła powieki, wylewając ostatnie krople słonej wody i tym samym sprawiając, że wszystkie jej smutki odeszły. Cała nienawiść, którą w sobie trzymała – wyparowała. Czuła całą sobą, jak nagle wszystko zanika, jak wszystkie emocje ulatują każdą końcówką jej ciała. Uniosła lekko głowę, patrząc w zmartwione oczy Hybrydy i uśmiechnęła się delikatnie, wkładając w ten uśmiech resztki złości, jakie w sobie miała. Nie czuła już nic.

Klaus jakby nagle zastygł, widząc niebieskie oczy Caroline bez jakiegokolwiek wyrazu. Te same, które zawsze miały w sobie mnóstwo emocji naraz, potrafiły oddać jej aktualny humor, po nich mógł poznać, co dziewczyna czuje. Teraz iskierki zniknęły, pozostawiając pustkę. Nie mógł uwierzyć, że Caroline – najweselsza, najbardziej rozemocjonowana osoba na całej kuli ziemskiej – właśnie wyłączyła uczucia. 


***
Tamtaratam! Witam się z wami w ten cudowny piąteczek i no. :D TAK, jedyne co mi się podoba to to, że Care wyłączyła uczucia, ŁII! <3 Hahaha. xD NICNIC. :D 
Dzięęęki waaam za (ekhm, ekhm) prawie 10 000 wyświetleń! :O :OOOO Idę walić zonka, bo szoook :OOO Bez kitu, DZIĘKI WIELKIE <3 :O ŁOO, łooo! :_) jakie to piękne! <3 Dzięki też za to, że jesteście i że komentujecie i w ogóle za wszystko. <3 Jesteście strasznie kochani, kocham Was <3 WGL. Wakacje idą! <3 
Choć pogoda niezbyt dopisuje, akurat dzisiaj, no ale żyje się, prawda! <3 Wróciłam sobie niedawno z Pesy i z Maca i teraz piję herbatkę. WIEM, fajnie! XD No tak czy srak dziękuję wam w ogóle z całego serca i nie będę tyle gadać. xD Ostatnio was nie pozdrowiłam! :((
Pozdrawiam, życzę weny, pomysłów, cudownego weekendu, zdrowia, radości i ogólnie wszystkiego innego. <3
Do napisania! <3
love, love, love,
ArtisticSmile. <3