piątek, 29 sierpnia 2014

46. | Nie zamykaj oczu.

~ 46 ~
Nie zamykaj oczu.


Kol wcześniej odłożył, za zgodą i zaproszeniem Daviny, ciało Bonnie w jej pokoju. Tam była bezpieczna. I przynajmniej miał ręce wolne, żeby kogoś zabić. Jakby nagle przyszła mu ochota.
Przez miasto szli zwartą grupą, wyglądali co najmniej jak jakaś mafia. Nawet gorzej. Ktoś, kto patrzył na nich z boku, przechodził na drugą stronę ulicy albo zmieniał kierunek drogi. I mieli rację. Było czego się bać. Ale niestety byli łatwo dostrzegalni. Silas mógł bez problemu ich znaleźć.
Nagle Klaus, jako że szedł prawie że pierwszy, zauważył na chodniku blond czuprynę. Pierwsze co poczuł, to był szok. Nie potrafił uwierzyć, że to może być Caroline. Jedyna osoba, która potrafiła mu się postawić, jedyna która potrafiła zmienić go na lepsze. Oczy Hybrydy zaszły łzami. Nie umiał nawet ruszyć palcem. Nie chciał uwierzyć, że Caroline nie żyje. Otworzył usta, jakby zaraz miał coś powiedzieć, jednak nic nie mógł zrobić. Zupełnie go sparaliżowało.
- Caroline! – usłyszał jak zza mgły. – Nie! Caroline, proszę nie – to był Stefan, który podbiegł do blondynki i złapał ją najdelikatniej jak potrafił za głowę.
Łzy ciekły mu ciurkiem po chłodnych policzkach. Salvatore przytulił wampirzycę do siebie, nie chcąc dłużej patrzeć na martwą twarz Forbes. Kiedyś nie wyobrażał sobie niebieskich oczu bez typowego dla niej blasku, a teraz… Poznał ją szczęśliwą, radosną z życia, a teraz była bezwładną kukłą w jego ramionach. Zacisnął powieki, pozwalając łzom spłynąć.
- Silas – wysyczał Klaus bardziej do siebie, niż kogokolwiek innego – będziesz błagać o szybką śmierć! – wykrzyczał z całych sił, jakby tamten mógł go usłyszeć.
Stefan uniósł Care na rękach i spojrzał na grupę, która w milczeniu obserwowała całe zajście. Nie mówiąc ani słowa, zniknął im z oczu. Wszyscy spojrzeli po sobie, a ich wzroki w końcu zatrzymały się na Niklausie. On także nie odezwał się i ze wściekłą miną pobiegł w tym samym kierunku co Salvatore.



Damon wywrócił oczami i zerknął na Jeremiego.
- To może podzielisz się z nami głębszą myślą? – zapytał sarkastycznie i chciał coś dodać, ale o dziwo powstrzymał się przed tym.
O rany, musiało być naprawdę źle, żeby Damon Salvatore nie powiedział czegoś zgryźliwego w kierunku młodszego brata Eleny. A przecież powinien się na kimś wyżyć. Na kimkolwiek. Nawet na nieprzytomnym Marcelu, który co prawda nie miałby silnej obrony, ale byłby bardzo dobrym słuchaczem.
- Nie mam takiego zamiaru – burknął szatyn i spojrzał na Bonnie oraz Caroline, które przewinęły po sobie wzrokiem.
- Nawet lepiej, bo i tak nie chciałem tego słuchać – rzucił obojętnie, na co Jeremy wzniósł oczy ku nieba, nie drążąc tej rozmowy.
- To całe naprawdę-naprawdę nie ma żadnego sensu – Caroline w końcu wyraziła swoją opinię. – Drugie ciało też umarło, a Silas wciąż tam pozostał. To nie ma sensu – powtórzyła zrezygnowana, jakby miała jeszcze co ratować.
A tak narzekała i marudziła, że stanęła między siedemnastką a pełnoletniością. Teraz właściwie była martwa, więc nic nie powinno ją interesować. Umarła… i tyle. To samo Bonnie. Żadna z nich nie miała najmniejszych wątpliwości, że tym razem nikt ich nie uratuje.
- Och, Caroline – westchnęła Bennett – spójrz na to z innej strony. Może Silas się wzmocnił, w jakiś dziwny sposób? A może w jego zaklęciu było, że następne ciało przejmuje na zawsze i już jest normalnym… a w sumie to nieśmiertelnym… kimś tam, którego można zabić, ale nie wiadomo jak. Przynajmniej my tego nie wiemy – powiedziała mulatka z niemalże stuprocentową pewnością, jakby właśnie wyczytała to z jakieś księgi albo Internetu.
Forbes pokręciła niedowierzająco głową, dalej nie wierząc w tę teorię. Była głupia. Takie miała zdanie, ale nikt jej nie słuchał. Może i mieli rację? Care zmrużyła oczy.
- A może Silas nie mógł umrzeć od kołka, nawet jeśli umarła ta blondynka. To go tylko uśpiło. Teraz, żeby przerwać to błędne koło potrzeba czegoś specjalnego? – zaproponowała i opuściła bezradnie ręce – dlaczego my nadal nad tym myślimy? I tak nic nie zdziałamy.
- Możemy – mruknęła BonBon, kiwając głową z aprobatą – i to właśnie zrobimy.
- Że niby co? Pochodzimy po domach, strasząc dzieci? Ukradniemy coś ze sklepu? – prychnęła sceptycznie blondynka i założyła ręce na piersiach.
- Więcej wiary, Care. 



- Super – rzucił Nathaniel, patrząc w miejsce, gdzie przed chwilą leżała blondynka.
W co on się wpakował? Jakaś ekipa ratunkowa? Nie, żeby coś, ale wyglądali prześmiesznie. Taka zwarta grupka, ktoś mógłby pomyśleć, że nastolatki wyrwali na imprezę. Jedna z nich była na pewno naćpana. Katherine. Widział, że z tą dziewczyną jest coś nie tak. Zaczęła nerwowo rozglądać się na boki, trzymała się bliżej pierwotnego i co jakiś czas przełykała ślinę. Efekty uboczne zażywania amfetaminy. Lepiej, żeby dzieci nie miały do tego dostępu. Ach, nieważne.
- Katerino, co się dzieje? – zapytał Elijah, marszcząc przy tym lekko brwi i przyglądając się szatynce. – Kat…
- Hm? – odezwała się, spoglądając na niego nagle, jakby wyrwana z kontekstu. Zdecydowanie naćpana. – Nic – odparła szybko. Za szybko. – Idziemy dalej.
Nikt nie dyskutował.
Petrova zamknęła oczy i zacisnęła szczękę. Katherine, szeptał głos w jej głowie. Głos łudząco podobny do Hayley. Słyszała go z każdej strony. Co jakiś czas padały obelgi, groźby, wulgaryzmy, a nawet zachęta do samobójstwa. Uniosła powieki, chcąc pogodzić się z rzeczywistością. Nie miała zamiaru bać się, zresztą martwej, Hayley.
Nagle centralnie przed Kath wyrosła mulatka z szyderczym uśmiechem. Wampirzyca zatrzymała się gwałtownie i dopiero po chwili zauważyła, że w klatce piersiowej dziewczyny brakuje serca.
- Miło Cię znowu widzieć, Katherine – odezwała się Marshall pewnym głosem.
To tylko halucynacje, powtarzała w głowie, ale mimo wszystko czuła wszechogarniający ją strach.
- Ty nie żyjesz – wyszeptała Pierce, nie mogąc oderwać wzroku od nadzwyczaj żywo wyglądającego ciała Hay.
- Tak? – spytała. – Więc dlaczego mogę zrobić to? – uniosła brwi i zatopiła rękę w ciele Katherine, która skuliła się i jęknęła głośno z bólu ogarniającego jej organizm.
- Zostaw mnie w spokoju! – wycharczała wampirzyca z ledwością wypowiadając jakiekolwiek słowo. – Nie żyjesz. Zabiłam Cię! Z wielką przyjemnością! – warknęła i zmrużyła oczy.
Ręka Marshall wyszła z brzucha szatynki. Kath od razu stanęła w pionie, czując jak rana się zrasta.
- Ja też to zrobię. Teraz. Z jeszcze większą przyjemnością – Hayley uśmiechnęła się arogancko. – Na pewno wielu osobom będzie łatwiej. Zaczynając na Elijah, a kończąc na wszystkich innych – dygnęła ramionami, po czym roześmiała się głośno.
Brzmiało to jak pisk i jednocześnie niski, basowy głos mężczyzny. Katherine zatkała uszy, krzycząc, jakby mogła przekrzyczeć te okropnie brzmiące dźwięki.
- Nie kocha Cię – Marshall znowu zaczęła. – Słowa nie zastępują uczuć. Nawet Ty to wiesz, Katherine – mówiła, na co wampirzyca kręciła głową. – Powiedz mu. Powiedz mu prawdę. Niech dowie się całej prawdy – powiedziała przeciągając niektóre wyrazy – niech wie, że to Ty mnie zabiłaś. Myślisz, że ile zajmie mu dowiedzenie się tego? Dzień? – mulatka rozłożyła ręce. – Czas płynie, Katherine. Może nie dowie się tego od Ciebie, ale znienawidzi Cię. Nie będzie pamiętał waszych cudownych słówek, tylko będzie wspominał Cię, jako mordercę dziecka, które miało odkupić jego rodzinę – wywróciła oczami i westchnęła.
Pierce spojrzała groźnie na dziewczynę.
- Nie lepiej zabić się samemu? – zapytała i zamrugała oczami, jakby sama się nad tym zastanawiała.
- Nigdy! – wysyczała Katherine.
- No tak. Zapomniałabym. Katherine Pierce walczy tylko o swój tyłek, huh? Ciekawe, jak to daleko Cię zaniesie – prychnęła i po chwili zdała sobie sprawę z jednego. – No tak. Najwyżej pięć godzin.
- Zamknij się – warknęła szatynka. – Zamknij się! – wykrzyczała na cały głos, a Hay pokiwała głową z podziwem. Wystarczyło, żeby zaczęła klaskać.
- Dalej, Kath. Pokaż na co Cię stać – jej głos zmienił się w groźny i wściekły, po czym mulatka ruszyła na Petrovę.
Katerina rozszerzyła oczy i w wampirzym tempie uciekła, jakby mogła uciec od własnych myśli. Jakby mogła schować się w ciemnym kącie i zapomnieć o wszystkich przykrych rzeczach.



Stefan odłożył dziewczynę na kanapie w salonie Mikaelsonów. Spodziewał się, że Klaus zaraz wpadnie, ale miał to gdzieś. Jego przyjaciółka nie żyła. Jego dwie przyjaciółki nie żyły. Kto miał być następny?
Co takiego zdenerwowało Caroline, że nie była z Klausem? Zresztą, nieważne. Teraz wydawało się to zupełnie bez znaczenia.
Tak, jak myślał już po chwili zaszczycił go swoim towarzystwem Niklaus. Salvatore ścisnął dłonie w pięści i wstał z kucków, jednak nie odwrócił się do Hybrydy. Zdecydowanie to była wina Mikaelsona i musiał za to zapłacić. Nawet jeśli miał za to zapłacić życiem on sam. Stefan zacisnął zęby i przełknął z ledwością ślinę.
- Ty to jej zrobiłeś – odezwał się młodszy z nich i zwrócił ciało w kierunku Nika. – To Twoja wina – mówił, patrząc wprost w jego oczy i ani na chwilę nie wahając się przed tym, co powinien zrobić.
W ułamek sekundy pięść Stefana znalazła się na szczęce pierwotnego tak mocno, że Klaus zachwiał się i prawie upadł. Salvatore nie przejął się tym, co Mikaelson mu zrobi. Pobije, zabije, czy też zakopie żywcem. Było mu to zupełnie obojętne. Niklaus podniósł morderczy wzrok na młodszego wampira i bez żadnego namysłu chwycił za serce najlepszego przyjaciela Caroline.
- Dalej, zrób to – wykrztusił z ledwością, próbując ignorować ból i skupić się na złości – ZRÓB TO! – krzyknął, jednak Klaus stał w miejscu, jakby bał się wykonać rozkaz Stefana. – Nie wiem, co Cię zatrzymuje, Caroline już nie żyje – wycedził przez zęby – na pewno nie znienawidzi Cię teraz.
Mikaelson zamknął oczy i wyrwał dłoń z klatki piersiowej Salvatora, pozwalając mu żeby żył. Blondyn nie miał sił, żeby utrzymać się na nogach, więc po prostu upadł na kolana, biorąc przy tym głęboki wdech. Sam się zdziwił, że Klaus go nie zabił, przecież prowokował go do tego.
- Nie trać wiary, przyjacielu – rzucił sucho, nie patrząc w stronę Salvatora. – W przeciwieństwie do Ciebie będę walczył. Ty już się poddałeś – dopiero teraz zerknął na niego z wyższością i skierował się do góry. 
Stefan kaszlnął i wstał na równe nogi lekko osłabiony. Musiał przyznać Klausowi rację. Już dawno się poddał, ale miał ogromną szansę to zmienić. Rzucił kątem oka na przyjaciółkę, która była nienaturalnie szara.
- Będę walczył, Care, obiecuję – wyszeptał prawie bezgłośnie i przełknął ślinę, zaciskając dłonie w pięści.
Tylko tyle mógł zrobić. Dla niej. Dla Bonnie. I dla wszystkich innych ofiar Silasa.





Elijah bez wahania pobiegł za Kateriną, a Kol wywrócił oczami. W takim tempie nigdy nie dojdą do celu. Musieli w końcu się rozdzielić i pospieszyć. Silas mógł być tuż za nimi.
- Ja z Rebeką pobiegnę do naszego domu – odezwał się najmłodszy Mikaelson.
- Tak – potwierdziła blondynka – a wy kierujcie się do nas, tylko szybko – dodała chłodno i nawet nie trudziła się na niepotrzebne uprzejmości.
- Macie te swoje czary-mary w razie co – dorzucił jeszcze Kol,  na co Nathaniel parsknął i zjechał pierwotnego wzrokiem.
- Tak, idźcie – rzucił brunet, mimo że rodzeństwo rozwiało się w powietrzu – i najlepiej umrzyjcie w cierpieniach – warknął ciszej. – No co? – jego wzrok spoczął na Liz i Davinie.
- Lepiej powiedz, co masz wspólnego z Vanjah – mruknęła ostro Elizabeth i ruszyła, tak jak nakazali Mikaelsonowie.
- Powiedziałem, że…
- Wiem, co powiedziałeś – przerwała mu – ale musimy wiedzieć to teraz. Może to coś istotnego? – spytała retorycznie.
- Może – wzruszył ramionami oburzony, że dziewczyna chce nim tak pomiatać – a może nie – uniósł brwi, jakby sam się nad tym zastanawiał.
Liz pokręciła głową z dezaprobatą. Nie chce mówić, to nie, ale to jego wrzucą pierwszego dla Silasa na pożarcie.
W kieszeni Daviny rozbrzmiały wibracje. Zaciekawione spojrzenia skierowały się na Dav, a ona jak najszybciej odebrała, nie patrząc kto dzwoni. Nie zdążyła nawet się odezwać, kiedy w słuchawce usłyszała kobiecy głos.
- Liz, potrzebujesz jeszcze jednej rzeczy. Białego kołka – powiedziała Cheyenne na jednym wdechu.
- Właściwie to mówi Davina – niebieskooka oznajmiła niepewnie i wzięła głęboki wdech.
W komórce Carter zapadła długa cisza.
- To niemożliwe – wyszeptała drżącym głosem kobieta po jakimś czasie. Pokręciła głową i pociągnęła nosem wyraźnie wzruszona.
Dav zebrały się łzy w oczach, ale nie miała zamiaru płakać. Właściwie nie znała tej kobiety, jednak mimo wszystko czuła, jakby wyjechała na kilka tygodni na obóz i po prostu rozmawiała z babcią, jak to za sobą tęsknią. Nigdy tego nie doświadczyła. Elizabeth zapewne tak.
- We dwie – zaczęła ponownie kobieta dalej bliska płaczu – macie potężną moc. Możecie z niej skorzystać, kiedy dostaniecie się bliżej Silasa – mówiła poważnie, jakby udzielała rad swojemu uczniowi – tylko nie nadużywajcie jej. Razem możecie zrobić coś naprawdę dobrego, ale też coś równie złego i niebezpiecznego. Wystarczy jedna zła myśl – dokończyła, choć dla Daviny nie brzmiało to zbyt jasno, jakby Chey kazała jej snuć wielkie refleksje na ten temat.
- Chyba nie bardzo rozumiem – powiedziała i zmarszczyła brwi.
- Starajcie się zachować pełen spokój – rzuciła.
Dav zmrużyła oczy i pokiwała głową, jakby babcia Carter mogła to zobaczyć.
- Damy radę.
- Nigdy w to nie wątpiłam – westchnęła i dodała z chwilowym wahaniem, jakby niepewna czy to stosowne w tej chwili – mam nadzieję, że kiedyś Cię zobaczę, Davino. Wielką nadzieję – Cheyenne nagle rozłączyła się, jednak szatynka nie potrafiła oderwać telefonu od ucha.
- Kto to był? – spytała ciekawa Liz i tym samym wyrwała siostrę z dziwnego stanu, coś na styl transu.
Na twarzy Dav zakwitł dawno niewidziany uśmiech.
- Nasza babcia – odparła, na co Elizabeth natychmiast odwzajemniła jej gest.



Elena poczuła ukłucie zimna na każdym kawałeczku jej ciała. Ból był wręcz nie do zniesienia. Tak, jakby ktoś od razu z gorącego słońca zanurzył ją w wannie pełnej lodu. Czuła, jakby dosłownie zamarzała. Właściwie to czuła się na granicy śmierci.
Zostały jej zaledwie dwie godziny, może trochę więcej, nawet nie orientowała się w czasie. Wiedziała, że umrze i już pogodziła się z tą myślą. Co prawda było trudno, ale… prawda czasami bywa trudna. Pocierała odkryte ramiona dłońmi, jakby to miało coś jej pomóc, ale była wampirem, więc nie powinna odczuwać zimna na pierwszym miejscu.
- Jest coraz gorzej – wyparowała, co ani trochę nie polepszyło humoru Damonowi i Jeremiemu.
- Wytrzymaj jeszcze chwilę – rzucił niemalże błagalnie brunet, patrząc na nią oczami, które hipnotyzowały ją od czasu, kiedy tylko go poznała.
- Nie mogę, Damon – wyszeptała, czując jak jej nogi odmawiają posłuszeństwa.
Gdyby nie jej brat pewnie leżałaby na ziemi, ale ten w porę ją złapał. Uniósł Elenę na ręce, odczuwając lekki ciężar. O dziwo, dziewczyna nie była ani trochę zimna. Nie tak bardzo przynajmniej.
- Musisz – powiedział jak najbardziej poważnie Jer i dzielnie szedł dalej. – Pomyśl o czymś przyjemnym. Jakieś miłe wspomnienia – zachęcał ją do ruszenia wyobraźni. – może to być najmniejsza rzecz – dodał, a Elena posłusznie przymknęła powieki. – Nie, nie, nie zamykaj oczu – zareagował szybko, ale wampirzyca nie odezwała się. – Eleno?
Damon spojrzał z przerażeniem na szatynkę.
- Ja – wyszeptała, na co obaj odetchnęli z ulgą – widzę most – mówiła, pogrążona we własnym świecie, jakby gadała we śnie.
- Pomyśl o czymś przyjemnym, naprawdę miłym wspomnieniu – przypomniał Jeremy i doczekał się prawie że oburzonego spojrzenia dziewczyny.
- To jest miłe wspomnienie – uśmiechnęła się łagodnie i znowu zamknęła oczy z cichym westchnieniem. – Czekałam na rodziców, aż podjadą po mnie. Impreza niezbyt się udała, pokłóciłam się z Mattem – powiedziała rozmarzonym tonem, co wydało się zupełnie dziwne Gilbertowi – i wtedy – zacięła się, żeby wziąć głęboki wdech – dosłownie znikąd pojawił się obcy – zachichotała, a Damon zwrócił wzrok ku niej ze zdziwieniem i lekkim uśmiechem – o rany, miałeś wtedy straszne włosy, Damon – zaśmiała się po raz kolejny.
Salvatore uśmiechnął się szerzej i pokręcił głową.
- Hej! Taka była moda – stwierdził naburmuszony.
- Taak – przedłużyła rozbawiona i spojrzała na niego do góry nogami – chyba w latach osiemdziesiątych – parsknęła ironicznie.
- Mów o sobie – rzucił radośnie – wcale nie wyglądałaś lepiej – uniósł brwi wesoły i właśnie wtedy poczuł tak ogromną miłość do tej dziewczyny.
Nie mógł jej stracić. Oddałby wszystko byleby przeżyła, żeby mogli razem przeżyć wieczność. Pokochała go Elena Gilbert, to graniczyło z niemożliwością, ale taka była prawda. Zakochała się w nim po uszy i z wzajemnością. Byli jak dwie połówki jabłka, jak Yin i Yang, jak wszystko inne co idealnie się łączy. Mimowolnie przyspieszył kroku. Czuł, że byli już blisko.



- Możesz uciekać, ale nie uciekniesz przede mną, Katherine – po lewej stronie znalazła się Marshall, która nie zamierzała tak łatwo odpuścić bez trofeum. – Jestem w Twojej głowie.
Pierce zatrzymała się gwałtownie i zacisnęła powieki, nie czując gruntu pod sobą. Leciała w dół, a jednak stała na twardej glebie. Krzyczała w niebogłosy, żeby wreszcie skończył się ten koszmar, a jednak on trwał dalej. 
Nagle wszystko stało się zamazane i Kath nie słyszała nic. Uniosła ciężkie powieki, a nad sobą ujrzała niebieskie sklepienie i szczyty budynków. Leżała na chodniku wpatrzona w niebo.
- Katerina – usłyszała niski głos, który z całą pewnością był zatroskany i przerażony.
- Proszę, zostaw mnie w spokoju – wyszeptała drżącym głosem, co zdziwiło ją samą. – Albo mnie zabij – mruknęła pusto, jakby to nie miało znaczenia.
Nawet nie wiedziała, czy Elijah jest prawdziwy, czy to kolejne zwidy. Obok niego pojawiła się Hayley i położyła rękę na ramieniu pierwotnego. Katherine poczuła tak silne ukłucie zazdrości, że aż serce ją zabolało. O matko, była zazdrosna o nieboszczyka.
- Nigdy nie zrobiłbym tego – odezwał się poważny, jednak wciąż zaniepokojony Mikaelson.
- Może zaraz będziesz chciał – wzięła głęboki wdech i zmusiła się do tego, żeby usiąść.
- Nie rozumiem – zamrugał oczami i zmarszczył czoło, podtrzymując plecy Petrovej. – Zabiorę Cię do Klausa, poda Ci krew – mówiąc to, próbował złapać ją na ręce, ale wampirzyca hardo siedziała na ziemi.
- Najpierw posłuchaj co mam do powiedzenia nim stracę odwagę – warknęła niemiło i dostrzegła tryumfalny uśmiech u Hayley.
- To może zaczekać, mus…
- Zabiłam ją, Elijah! – przerwała mu ostro i spojrzała prosto w oczy jej lubego, po czym przełknęła ślinę. – Zabiłam Hayley – wymamrotała i spuściła wzrok.
Pierwotny z niedowierzaniem patrzył na Katherine, a złość rosła w siłę. Nie… to nie była złość. Elijah był smutny, zawiedziony i rozczarowany. Nie mogło to do niego dotrzeć, że Katerina byłaby zdolna do tego czynu. Podniósł spojrzenie na pustą przestrzeń nad głową Petrovy. Katerina nie, ale Katherine Pierce to co innego. Zacisnął usta w wąską linię, po czym chwycił mocno Kath w pasie i pod kolanami, biegnąc do swojego domu.



Klaus przeszukał razem ze Stefanem całą willę, jednak nie znaleźli nic, co chociaż wyglądałoby jak eliksir, którego mieli tak zawzięcie szukać. Niklaus ze złości cisnął z przeraźliwym krzykiem jakimś stołem w ścianę, gdzie powstało wgniecenie i farba odleciała od ściany. Salvatore przejechał sobie dłonią po twarzy i zacisnął zęby.
Do domu wlecieli Rebekah i Kol.
- Znaleźliście? – spytał młodszy Mikaelson, jednak od razu było widać, że z poszukiwania nici. – Cholera! – ryknął.
- Musi gdzieś tu być! – zawołała Bekah z nadzieją i rozejrzała się po trójce mężczyzn. – Nie mogło zapaść się pod ziemię.
- Może niedosłownie pod ziemię – usłyszeli i gwałtownie odwrócili się w tamtą stronę. – Zakładam, że szukacie tego – Silas pod postacią Vanjah uniósł czarną fiolkę i uśmiechnął się przebiegle, rozbijając ją na kawałeczki w starciu z podłogą.
Cały plan poszedł się… walić. Zaskoczenie odeszło i zastąpiła je chęć mordu, zemsty i wściekłość. Silas nie odwzajemniał ich uczuć. Był wesoły, jak prawie zawsze. Nawet nie interesował się przewagą liczebną przeciwnika.
- Naprawdę jesteś taki głupi, żeby przychodzić tutaj?! – krzyknął Klaus, stopniowo zwiększając donośność swego głosu. – Nie masz z nami szans – wysyczał śmiejąc się nerwowo.
Silas roześmiał się szczerze i wzruszył ramionami.
- Uwielbiam wyzwania – poruszył brwiami i uśmiechnął się wyzywająco.
W mgnieniu oka Klaus razem z Kolem pobiegli na niego, a zaraz za nimi Rebekah i chwilę później Stefan. Nieśmiertelny wyprostował ręce przed siebie, co zatrzymało całą czwórkę, a potem skierował ręce na boki, rzucając nimi o ścianę.
- To całkiem fajne uczucie – powiedział swobodnie, słysząc jęki pierwotnych i Salvatora – być wampirem i czarownikiem jednocześnie – westchnął z rozmarzeniem. – Tylko na tyle was stać? – spojrzał raz na lewo, raz na prawo, gdzie leżała cała czwórka rozłożona na łopatki. – Zabawa miała się dopiero zacząć – mruknął niezadowolony. 
Rozejrzeli się po sobie z przerażeniem i jednocześnie jeszcze większą determinacją. Potrzebowali wszystkich, teraz, tutaj. Mieli nadzieję, że zaraz wszyscy się pojawią. A ta nadzieja niknęła z każdą kolejną sekundą. 


***
HEJKA! :D Mam nadzieję, że ktoś jeszcze to czyta, hahah. xD Wiedziałam, że śmierć Caroline będzie szokiem, ale nie wiedziałam, że aż TAK! :O Sama uwielbiam Caroline, sceny Klaroline zwykle najmilej mi się pisało, jest jedną z moich ulubionych postaci, ale ej. Nie wszystko będzie szło tak miło i przyjemnie. Nie wszyscy muszą mieć szczęście. NIE W TYM OPOWIADANIU. NIE NA TYM BLOGU. Przepraszam, że ją uśmierciłam, ale tak po prostu musiało być. PAMIĘTAJCIE! Umierają jedni, żeby inni mogli żyć. Zdecydowanie słowa tego tygodnia. :D No i ten, oprócz Care i Bonnie są inne postacie. Poza tym Baroline będzie się pojawiać. Zresztą... nieważne. Zobaczycie, albo nie, to już sami wybierzcie. :p
W tym rozdziale bez śmierci. Muszę przyznać, że uśmiecham się na scenie Deleny. <3 Jedna z moich ulubionych. :D
Dziękuję za komentarze i za to, że jesteście! AHA! W sumie... fajnie, że to tak przeżywacie, to miłe tak właściwie. :D ALE i tak dziękuję za wszystko. <3 
No i to na tyle dzisiaj, widzimy się w niedziele na OSTATNIM rozdziale? Będziecie? :D Aha, jeszcze epilog. Pytanie - kiedy dodać epilog? Możecie wybrać od poniedziałku do piątku. Z góry dzięki za odpowiedź. <3
Pozdrawiam, życzę słoneczka, ciepełka, miłego końcowego weekendu w czasie wakacji 2014, oczywiście świetnych przygód i wszystkiego najlepszego. <3
love, love, love,
ArtisticSmile. <3

1 komentarz:

  1. Bonnie i Care muszą coś wymyślić. Albo Dav albo Liz albo ch**j kto, mają coś wymyślić! Przepraszam za wulgaryzmy. O Jezu jak ten czas leci... Ej, ja też polubiłam scenę z Eleną. Boże święty, co się ze mną dzieje? Ech co ja gadam. Łoł, łoł ,łoł Silas nerwy na wodzy. Nie, nie nie. Co to ma być. Tylko nie oni, no nie nie mam tak. Buahahaha, Elijah wie, lalalalaalalla. Ojć poniosło mnie :D Katerina co z Tobą? Oł, ona powiedziała prawdę, a ten ją za ręce i nogi i do domu. Ej, ja to teraz jestem ciekawa co będzie dalej. Ta scena najbardziej mi się podobała, zaraz po scenie z Deleną. Nathaniel, ty mój.... Głupi i agrogancki i przystojny... czekaj, on jest przystojny?....Nie ważne, ważne, że jeszcze w kalendarz nie kopnął. Ja też czasami myślę, że wszystkich zabić chcesz. Taa, to było okropne, chociaż jak Bonnie i Care nie żyją, to chyba nic do stracenia... Nie mamy nic do stracenia... Ej, na piosenki mnie wzięło, łohoho, ale mam zabawę. Ok, widzę, że groźby na Ciebie nie działają, więc chyba kiedy powiem, że mam Cię ochotę zabić za Care i Bon, to się nie wystraszysz i nie przywrócisz ich.
    Pozdrawiam i życzę weny.
    Julia.
    PS_ JA TAM STAWIAM NA WTOREK ALBO CZWARTEK :D

    OdpowiedzUsuń

DZIĘKI, ŻE JESTEŚCIE, ŁIII! :D