~ 46
~
Nie zamykaj oczu.
Kol wcześniej odłożył, za zgodą i zaproszeniem
Daviny, ciało Bonnie w jej pokoju. Tam była bezpieczna. I przynajmniej miał
ręce wolne, żeby kogoś zabić. Jakby nagle przyszła mu ochota.
Przez miasto szli zwartą grupą, wyglądali co
najmniej jak jakaś mafia. Nawet gorzej. Ktoś, kto patrzył na nich z boku,
przechodził na drugą stronę ulicy albo zmieniał kierunek drogi. I mieli rację.
Było czego się bać. Ale niestety byli łatwo dostrzegalni. Silas mógł bez
problemu ich znaleźć.
Nagle Klaus, jako że szedł prawie że pierwszy,
zauważył na chodniku blond czuprynę. Pierwsze co poczuł, to był szok. Nie
potrafił uwierzyć, że to może być Caroline. Jedyna osoba, która potrafiła mu
się postawić, jedyna która potrafiła zmienić go na lepsze. Oczy Hybrydy zaszły
łzami. Nie umiał nawet ruszyć palcem. Nie chciał uwierzyć, że Caroline nie
żyje. Otworzył usta, jakby zaraz miał coś powiedzieć, jednak nic nie mógł
zrobić. Zupełnie go sparaliżowało.
- Caroline! – usłyszał jak zza mgły. – Nie!
Caroline, proszę nie – to był Stefan, który podbiegł do blondynki i złapał ją
najdelikatniej jak potrafił za głowę.
Łzy ciekły mu ciurkiem po chłodnych policzkach.
Salvatore przytulił wampirzycę do siebie, nie chcąc dłużej patrzeć na martwą
twarz Forbes. Kiedyś nie wyobrażał sobie niebieskich oczu bez typowego dla niej
blasku, a teraz… Poznał ją szczęśliwą, radosną z życia, a teraz była bezwładną
kukłą w jego ramionach. Zacisnął powieki, pozwalając łzom spłynąć.
- Silas – wysyczał Klaus bardziej do siebie, niż
kogokolwiek innego – będziesz błagać o szybką śmierć! – wykrzyczał z całych
sił, jakby tamten mógł go usłyszeć.
Stefan uniósł Care na rękach i spojrzał na grupę,
która w milczeniu obserwowała całe zajście. Nie mówiąc ani słowa, zniknął im z
oczu. Wszyscy spojrzeli po sobie, a ich wzroki w końcu zatrzymały się na
Niklausie. On także nie odezwał się i ze wściekłą miną pobiegł w tym samym
kierunku co Salvatore.
Damon
wywrócił oczami i zerknął na Jeremiego.
- To może
podzielisz się z nami głębszą myślą? – zapytał sarkastycznie i chciał coś
dodać, ale o dziwo powstrzymał się przed tym.
O rany,
musiało być naprawdę źle, żeby Damon Salvatore nie powiedział czegoś zgryźliwego
w kierunku młodszego brata Eleny. A przecież powinien się na kimś wyżyć. Na
kimkolwiek. Nawet na nieprzytomnym Marcelu, który co prawda nie miałby silnej
obrony, ale byłby bardzo dobrym słuchaczem.
- Nie mam
takiego zamiaru – burknął szatyn i spojrzał na Bonnie oraz Caroline, które
przewinęły po sobie wzrokiem.
- Nawet
lepiej, bo i tak nie chciałem tego słuchać – rzucił obojętnie, na co Jeremy
wzniósł oczy ku nieba, nie drążąc tej rozmowy.
- To całe naprawdę-naprawdę nie ma żadnego sensu –
Caroline w końcu wyraziła swoją opinię. – Drugie ciało też umarło, a Silas
wciąż tam pozostał. To nie ma sensu – powtórzyła zrezygnowana, jakby miała
jeszcze co ratować.
A tak
narzekała i marudziła, że stanęła między siedemnastką a pełnoletniością. Teraz
właściwie była martwa, więc nic nie powinno ją interesować. Umarła… i tyle. To
samo Bonnie. Żadna z nich nie miała najmniejszych wątpliwości, że tym razem
nikt ich nie uratuje.
- Och,
Caroline – westchnęła Bennett – spójrz na to z innej strony. Może Silas się
wzmocnił, w jakiś dziwny sposób? A może w jego zaklęciu było, że następne ciało
przejmuje na zawsze i już jest normalnym… a w sumie to nieśmiertelnym… kimś
tam, którego można zabić, ale nie wiadomo jak. Przynajmniej my tego nie wiemy –
powiedziała mulatka z niemalże stuprocentową pewnością, jakby właśnie wyczytała
to z jakieś księgi albo Internetu.
Forbes
pokręciła niedowierzająco głową, dalej nie wierząc w tę teorię. Była głupia.
Takie miała zdanie, ale nikt jej nie słuchał. Może i mieli rację? Care zmrużyła
oczy.
- A może
Silas nie mógł umrzeć od kołka, nawet jeśli umarła ta blondynka. To go tylko
uśpiło. Teraz, żeby przerwać to błędne koło potrzeba czegoś specjalnego? –
zaproponowała i opuściła bezradnie ręce – dlaczego my nadal nad tym myślimy? I
tak nic nie zdziałamy.
- Możemy –
mruknęła BonBon, kiwając głową z aprobatą – i to właśnie zrobimy.
- Że niby
co? Pochodzimy po domach, strasząc dzieci? Ukradniemy coś ze sklepu? –
prychnęła sceptycznie blondynka i założyła ręce na piersiach.
- Więcej
wiary, Care.
- Super –
rzucił Nathaniel, patrząc w miejsce, gdzie przed chwilą leżała blondynka.
W co on się
wpakował? Jakaś ekipa ratunkowa? Nie, żeby coś, ale wyglądali prześmiesznie.
Taka zwarta grupka, ktoś mógłby pomyśleć, że nastolatki wyrwali na imprezę.
Jedna z nich była na pewno naćpana. Katherine. Widział, że z tą dziewczyną jest
coś nie tak. Zaczęła nerwowo rozglądać się na boki, trzymała się bliżej
pierwotnego i co jakiś czas przełykała ślinę. Efekty uboczne zażywania
amfetaminy. Lepiej, żeby dzieci nie miały do tego dostępu. Ach, nieważne.
- Katerino,
co się dzieje? – zapytał Elijah, marszcząc przy tym lekko brwi i przyglądając
się szatynce. – Kat…
- Hm? –
odezwała się, spoglądając na niego nagle, jakby wyrwana z kontekstu. Zdecydowanie naćpana. – Nic – odparła
szybko. Za szybko. – Idziemy dalej.
Nikt nie
dyskutował.
Petrova
zamknęła oczy i zacisnęła szczękę. Katherine,
szeptał głos w jej głowie. Głos łudząco podobny do Hayley. Słyszała go z każdej
strony. Co jakiś czas padały obelgi, groźby, wulgaryzmy, a nawet zachęta do
samobójstwa. Uniosła powieki, chcąc pogodzić się z rzeczywistością. Nie miała
zamiaru bać się, zresztą martwej, Hayley.
Nagle
centralnie przed Kath wyrosła mulatka z szyderczym uśmiechem. Wampirzyca
zatrzymała się gwałtownie i dopiero po chwili zauważyła, że w klatce piersiowej
dziewczyny brakuje serca.
- Miło Cię
znowu widzieć, Katherine – odezwała się Marshall pewnym głosem.
To tylko halucynacje, powtarzała w głowie, ale mimo wszystko czuła wszechogarniający
ją strach.
- Ty nie
żyjesz – wyszeptała Pierce, nie mogąc oderwać wzroku od nadzwyczaj żywo
wyglądającego ciała Hay.
- Tak? –
spytała. – Więc dlaczego mogę zrobić to? – uniosła brwi i zatopiła rękę w ciele
Katherine, która skuliła się i jęknęła głośno z bólu ogarniającego jej
organizm.
- Zostaw
mnie w spokoju! – wycharczała wampirzyca z ledwością wypowiadając jakiekolwiek
słowo. – Nie żyjesz. Zabiłam Cię! Z wielką przyjemnością! – warknęła i zmrużyła
oczy.
Ręka
Marshall wyszła z brzucha szatynki. Kath od razu stanęła w pionie, czując jak
rana się zrasta.
- Ja też to
zrobię. Teraz. Z jeszcze większą przyjemnością – Hayley uśmiechnęła się
arogancko. – Na pewno wielu osobom będzie łatwiej. Zaczynając na Elijah, a
kończąc na wszystkich innych – dygnęła ramionami, po czym roześmiała się
głośno.
Brzmiało to
jak pisk i jednocześnie niski, basowy głos mężczyzny. Katherine zatkała uszy,
krzycząc, jakby mogła przekrzyczeć te okropnie brzmiące dźwięki.
- Nie kocha
Cię – Marshall znowu zaczęła. – Słowa nie zastępują uczuć. Nawet Ty to wiesz,
Katherine – mówiła, na co wampirzyca kręciła głową. – Powiedz mu. Powiedz mu
prawdę. Niech dowie się całej prawdy – powiedziała przeciągając niektóre wyrazy
– niech wie, że to Ty mnie zabiłaś. Myślisz, że ile zajmie mu dowiedzenie się
tego? Dzień? – mulatka rozłożyła ręce. – Czas płynie, Katherine. Może nie dowie
się tego od Ciebie, ale znienawidzi Cię. Nie będzie pamiętał waszych cudownych
słówek, tylko będzie wspominał Cię, jako mordercę dziecka, które miało odkupić
jego rodzinę – wywróciła oczami i westchnęła.
Pierce
spojrzała groźnie na dziewczynę.
- Nie
lepiej zabić się samemu? – zapytała i zamrugała oczami, jakby sama się nad tym
zastanawiała.
- Nigdy! –
wysyczała Katherine.
- No tak.
Zapomniałabym. Katherine Pierce walczy tylko o swój tyłek, huh? Ciekawe, jak to
daleko Cię zaniesie – prychnęła i po chwili zdała sobie sprawę z jednego. – No
tak. Najwyżej pięć godzin.
- Zamknij
się – warknęła szatynka. – Zamknij się! – wykrzyczała na cały głos, a Hay pokiwała
głową z podziwem. Wystarczyło, żeby zaczęła klaskać.
- Dalej,
Kath. Pokaż na co Cię stać – jej głos zmienił się w groźny i wściekły, po czym
mulatka ruszyła na Petrovę.
Katerina
rozszerzyła oczy i w wampirzym tempie uciekła, jakby mogła uciec od własnych
myśli. Jakby mogła schować się w ciemnym kącie i zapomnieć o wszystkich
przykrych rzeczach.
Stefan
odłożył dziewczynę na kanapie w salonie Mikaelsonów. Spodziewał się, że Klaus
zaraz wpadnie, ale miał to gdzieś. Jego przyjaciółka nie żyła. Jego dwie
przyjaciółki nie żyły. Kto miał być następny?
Co takiego
zdenerwowało Caroline, że nie była z Klausem? Zresztą, nieważne. Teraz wydawało
się to zupełnie bez znaczenia.
Tak, jak
myślał już po chwili zaszczycił go swoim towarzystwem Niklaus. Salvatore
ścisnął dłonie w pięści i wstał z kucków, jednak nie odwrócił się do Hybrydy.
Zdecydowanie to była wina Mikaelsona i musiał za to zapłacić. Nawet jeśli miał
za to zapłacić życiem on sam. Stefan zacisnął zęby i przełknął z ledwością
ślinę.
- Ty to jej
zrobiłeś – odezwał się młodszy z nich i zwrócił ciało w kierunku Nika. – To
Twoja wina – mówił, patrząc wprost w jego oczy i ani na chwilę nie wahając się
przed tym, co powinien zrobić.
W ułamek
sekundy pięść Stefana znalazła się na szczęce pierwotnego tak mocno, że Klaus
zachwiał się i prawie upadł. Salvatore nie przejął się tym, co Mikaelson mu
zrobi. Pobije, zabije, czy też zakopie żywcem. Było mu to zupełnie obojętne.
Niklaus podniósł morderczy wzrok na młodszego wampira i bez żadnego namysłu
chwycił za serce najlepszego przyjaciela Caroline.
- Dalej,
zrób to – wykrztusił z ledwością, próbując ignorować ból i skupić się na złości
– ZRÓB TO! – krzyknął, jednak Klaus stał w miejscu, jakby bał się wykonać
rozkaz Stefana. – Nie wiem, co Cię zatrzymuje, Caroline już nie żyje – wycedził
przez zęby – na pewno nie znienawidzi Cię teraz.
Mikaelson
zamknął oczy i wyrwał dłoń z klatki piersiowej Salvatora, pozwalając mu żeby
żył. Blondyn nie miał sił, żeby utrzymać się na nogach, więc po prostu upadł na
kolana, biorąc przy tym głęboki wdech. Sam się zdziwił, że Klaus go nie zabił,
przecież prowokował go do tego.
- Nie trać
wiary, przyjacielu – rzucił sucho, nie patrząc w stronę Salvatora. – W
przeciwieństwie do Ciebie będę walczył. Ty już się poddałeś – dopiero teraz zerknął
na niego z wyższością i skierował się do góry.
Stefan kaszlnął i wstał na równe nogi lekko osłabiony. Musiał przyznać Klausowi rację. Już dawno się poddał, ale miał ogromną szansę to zmienić. Rzucił kątem oka na przyjaciółkę, która była nienaturalnie szara.
Stefan kaszlnął i wstał na równe nogi lekko osłabiony. Musiał przyznać Klausowi rację. Już dawno się poddał, ale miał ogromną szansę to zmienić. Rzucił kątem oka na przyjaciółkę, która była nienaturalnie szara.
- Będę
walczył, Care, obiecuję – wyszeptał prawie bezgłośnie i przełknął ślinę,
zaciskając dłonie w pięści.
Tylko tyle
mógł zrobić. Dla niej. Dla Bonnie. I dla wszystkich innych ofiar Silasa.
Elijah bez wahania pobiegł za Kateriną, a Kol wywrócił oczami. W takim tempie nigdy nie dojdą do celu. Musieli w końcu się rozdzielić i pospieszyć. Silas mógł być tuż za nimi.
- Ja z
Rebeką pobiegnę do naszego domu – odezwał się najmłodszy Mikaelson.
- Tak –
potwierdziła blondynka – a wy kierujcie się do nas, tylko szybko – dodała
chłodno i nawet nie trudziła się na niepotrzebne uprzejmości.
- Macie te
swoje czary-mary w razie co –
dorzucił jeszcze Kol, na co Nathaniel
parsknął i zjechał pierwotnego wzrokiem.
- Tak,
idźcie – rzucił brunet, mimo że rodzeństwo rozwiało się w powietrzu – i
najlepiej umrzyjcie w cierpieniach – warknął ciszej. – No co? – jego wzrok
spoczął na Liz i Davinie.
- Lepiej
powiedz, co masz wspólnego z Vanjah – mruknęła ostro Elizabeth i ruszyła, tak
jak nakazali Mikaelsonowie.
-
Powiedziałem, że…
- Wiem, co
powiedziałeś – przerwała mu – ale musimy wiedzieć to teraz. Może to coś
istotnego? – spytała retorycznie.
- Może –
wzruszył ramionami oburzony, że dziewczyna chce nim tak pomiatać – a może nie –
uniósł brwi, jakby sam się nad tym zastanawiał.
Liz
pokręciła głową z dezaprobatą. Nie chce mówić, to nie, ale to jego wrzucą
pierwszego dla Silasa na pożarcie.
W kieszeni
Daviny rozbrzmiały wibracje. Zaciekawione spojrzenia skierowały się na Dav, a
ona jak najszybciej odebrała, nie patrząc kto dzwoni. Nie zdążyła nawet się
odezwać, kiedy w słuchawce usłyszała kobiecy głos.
- Liz,
potrzebujesz jeszcze jednej rzeczy. Białego kołka – powiedziała Cheyenne na
jednym wdechu.
- Właściwie
to mówi Davina – niebieskooka oznajmiła niepewnie i wzięła głęboki wdech.
W komórce
Carter zapadła długa cisza.
- To
niemożliwe – wyszeptała drżącym głosem kobieta po jakimś czasie. Pokręciła
głową i pociągnęła nosem wyraźnie wzruszona.
Dav zebrały
się łzy w oczach, ale nie miała zamiaru płakać. Właściwie nie znała tej
kobiety, jednak mimo wszystko czuła, jakby wyjechała na kilka tygodni na obóz i
po prostu rozmawiała z babcią, jak to za sobą tęsknią. Nigdy tego nie
doświadczyła. Elizabeth zapewne tak.
- We dwie –
zaczęła ponownie kobieta dalej bliska płaczu – macie potężną moc. Możecie z
niej skorzystać, kiedy dostaniecie się bliżej Silasa – mówiła poważnie, jakby
udzielała rad swojemu uczniowi – tylko nie nadużywajcie jej. Razem możecie
zrobić coś naprawdę dobrego, ale też coś równie złego i niebezpiecznego.
Wystarczy jedna zła myśl – dokończyła, choć dla Daviny nie brzmiało to zbyt
jasno, jakby Chey kazała jej snuć wielkie refleksje na ten temat.
- Chyba nie
bardzo rozumiem – powiedziała i zmarszczyła brwi.
- Starajcie
się zachować pełen spokój – rzuciła.
Dav
zmrużyła oczy i pokiwała głową, jakby babcia Carter mogła to zobaczyć.
- Damy
radę.
- Nigdy w
to nie wątpiłam – westchnęła i dodała z chwilowym wahaniem, jakby niepewna czy
to stosowne w tej chwili – mam nadzieję, że kiedyś Cię zobaczę, Davino. Wielką
nadzieję – Cheyenne nagle rozłączyła się, jednak szatynka nie potrafiła oderwać
telefonu od ucha.
- Kto to
był? – spytała ciekawa Liz i tym samym wyrwała siostrę z dziwnego stanu, coś na
styl transu.
Na twarzy
Dav zakwitł dawno niewidziany uśmiech.
- Nasza
babcia – odparła, na co Elizabeth natychmiast odwzajemniła jej gest.
Elena
poczuła ukłucie zimna na każdym kawałeczku jej ciała. Ból był wręcz nie do
zniesienia. Tak, jakby ktoś od razu z gorącego słońca zanurzył ją w wannie
pełnej lodu. Czuła, jakby dosłownie zamarzała. Właściwie to czuła się na granicy
śmierci.
Zostały jej
zaledwie dwie godziny, może trochę więcej, nawet nie orientowała się w czasie.
Wiedziała, że umrze i już pogodziła się z tą myślą. Co prawda było trudno, ale…
prawda czasami bywa trudna. Pocierała odkryte ramiona dłońmi, jakby to miało
coś jej pomóc, ale była wampirem, więc nie powinna odczuwać zimna na pierwszym
miejscu.
- Jest
coraz gorzej – wyparowała, co ani trochę nie polepszyło humoru Damonowi i
Jeremiemu.
- Wytrzymaj
jeszcze chwilę – rzucił niemalże błagalnie brunet, patrząc na nią oczami, które
hipnotyzowały ją od czasu, kiedy tylko go poznała.
- Nie mogę,
Damon – wyszeptała, czując jak jej nogi odmawiają posłuszeństwa.
Gdyby nie
jej brat pewnie leżałaby na ziemi, ale ten w porę ją złapał. Uniósł Elenę na
ręce, odczuwając lekki ciężar. O dziwo, dziewczyna nie była ani trochę zimna.
Nie tak bardzo przynajmniej.
- Musisz –
powiedział jak najbardziej poważnie Jer i dzielnie szedł dalej. – Pomyśl o
czymś przyjemnym. Jakieś miłe wspomnienia – zachęcał ją do ruszenia wyobraźni. – może to być najmniejsza rzecz – dodał, a Elena
posłusznie przymknęła powieki. – Nie, nie, nie zamykaj oczu – zareagował
szybko, ale wampirzyca nie odezwała się. – Eleno?
Damon spojrzał
z przerażeniem na szatynkę.
- Ja –
wyszeptała, na co obaj odetchnęli z ulgą – widzę most – mówiła, pogrążona we
własnym świecie, jakby gadała we śnie.
- Pomyśl o
czymś przyjemnym, naprawdę miłym wspomnieniu – przypomniał Jeremy i doczekał
się prawie że oburzonego spojrzenia dziewczyny.
- To jest
miłe wspomnienie – uśmiechnęła się łagodnie i znowu zamknęła oczy z cichym
westchnieniem. – Czekałam na rodziców, aż podjadą po mnie. Impreza niezbyt się
udała, pokłóciłam się z Mattem – powiedziała rozmarzonym tonem, co wydało się
zupełnie dziwne Gilbertowi – i wtedy – zacięła się, żeby wziąć głęboki wdech –
dosłownie znikąd pojawił się obcy – zachichotała, a Damon zwrócił wzrok ku niej
ze zdziwieniem i lekkim uśmiechem – o rany, miałeś wtedy straszne włosy, Damon
– zaśmiała się po raz kolejny.
Salvatore
uśmiechnął się szerzej i pokręcił głową.
- Hej! Taka
była moda – stwierdził naburmuszony.
- Taak –
przedłużyła rozbawiona i spojrzała na niego do góry nogami – chyba w latach
osiemdziesiątych – parsknęła ironicznie.
- Mów o
sobie – rzucił radośnie – wcale nie wyglądałaś lepiej – uniósł brwi wesoły i
właśnie wtedy poczuł tak ogromną miłość do tej dziewczyny.
Nie mógł
jej stracić. Oddałby wszystko byleby przeżyła, żeby mogli razem przeżyć
wieczność. Pokochała go Elena Gilbert, to graniczyło z niemożliwością, ale taka
była prawda. Zakochała się w nim po uszy i z wzajemnością. Byli jak dwie
połówki jabłka, jak Yin i Yang, jak wszystko inne co idealnie się łączy.
Mimowolnie przyspieszył kroku. Czuł, że byli już blisko.
- Możesz
uciekać, ale nie uciekniesz przede mną, Katherine – po lewej stronie znalazła
się Marshall, która nie zamierzała tak łatwo odpuścić bez trofeum. – Jestem w
Twojej głowie.
Pierce
zatrzymała się gwałtownie i zacisnęła powieki, nie czując gruntu pod sobą.
Leciała w dół, a jednak stała na twardej glebie. Krzyczała w niebogłosy, żeby
wreszcie skończył się ten koszmar, a jednak on trwał dalej.
Nagle wszystko stało się zamazane i Kath nie słyszała nic. Uniosła ciężkie powieki, a nad sobą ujrzała niebieskie sklepienie i szczyty budynków. Leżała na chodniku wpatrzona w niebo.
Nagle wszystko stało się zamazane i Kath nie słyszała nic. Uniosła ciężkie powieki, a nad sobą ujrzała niebieskie sklepienie i szczyty budynków. Leżała na chodniku wpatrzona w niebo.
- Katerina
– usłyszała niski głos, który z całą pewnością był zatroskany i przerażony.
- Proszę,
zostaw mnie w spokoju – wyszeptała drżącym głosem, co zdziwiło ją samą. – Albo
mnie zabij – mruknęła pusto, jakby to nie miało znaczenia.
Nawet nie
wiedziała, czy Elijah jest prawdziwy, czy to kolejne zwidy. Obok niego pojawiła
się Hayley i położyła rękę na ramieniu pierwotnego. Katherine poczuła tak silne
ukłucie zazdrości, że aż serce ją zabolało. O matko, była zazdrosna o
nieboszczyka.
- Nigdy nie
zrobiłbym tego – odezwał się poważny, jednak wciąż zaniepokojony Mikaelson.
- Może
zaraz będziesz chciał – wzięła głęboki wdech i zmusiła się do tego, żeby
usiąść.
- Nie
rozumiem – zamrugał oczami i zmarszczył czoło, podtrzymując plecy Petrovej. –
Zabiorę Cię do Klausa, poda Ci krew – mówiąc to, próbował złapać ją na ręce,
ale wampirzyca hardo siedziała na ziemi.
- Najpierw
posłuchaj co mam do powiedzenia nim stracę odwagę – warknęła niemiło i
dostrzegła tryumfalny uśmiech u Hayley.
- To może
zaczekać, mus…
- Zabiłam
ją, Elijah! – przerwała mu ostro i spojrzała prosto w oczy jej lubego, po czym
przełknęła ślinę. – Zabiłam Hayley – wymamrotała i spuściła wzrok.
Pierwotny z
niedowierzaniem patrzył na Katherine, a złość rosła w siłę. Nie… to nie była
złość. Elijah był smutny, zawiedziony i rozczarowany. Nie mogło to do niego
dotrzeć, że Katerina byłaby zdolna do tego czynu. Podniósł spojrzenie na pustą
przestrzeń nad głową Petrovy. Katerina nie, ale Katherine Pierce to co innego.
Zacisnął usta w wąską linię, po czym chwycił mocno Kath w pasie i pod kolanami,
biegnąc do swojego domu.
Klaus
przeszukał razem ze Stefanem całą willę, jednak nie znaleźli nic, co chociaż
wyglądałoby jak eliksir, którego mieli tak zawzięcie szukać. Niklaus ze złości
cisnął z przeraźliwym krzykiem jakimś stołem w ścianę, gdzie powstało
wgniecenie i farba odleciała od ściany. Salvatore przejechał sobie dłonią po
twarzy i zacisnął zęby.
Do domu
wlecieli Rebekah i Kol.
-
Znaleźliście? – spytał młodszy Mikaelson, jednak od razu było widać, że z
poszukiwania nici. – Cholera! – ryknął.
- Musi
gdzieś tu być! – zawołała Bekah z nadzieją i rozejrzała się po trójce mężczyzn.
– Nie mogło zapaść się pod ziemię.
- Może
niedosłownie pod ziemię – usłyszeli i gwałtownie odwrócili się w tamtą stronę.
– Zakładam, że szukacie tego – Silas pod postacią Vanjah uniósł czarną fiolkę i
uśmiechnął się przebiegle, rozbijając ją na kawałeczki w starciu z podłogą.
Cały plan
poszedł się… walić. Zaskoczenie odeszło i zastąpiła je chęć mordu, zemsty i
wściekłość. Silas nie odwzajemniał ich uczuć. Był wesoły, jak prawie zawsze.
Nawet nie interesował się przewagą liczebną przeciwnika.
- Naprawdę
jesteś taki głupi, żeby przychodzić tutaj?! – krzyknął Klaus, stopniowo
zwiększając donośność swego głosu. – Nie masz z nami szans – wysyczał śmiejąc
się nerwowo.
Silas
roześmiał się szczerze i wzruszył ramionami.
- Uwielbiam
wyzwania – poruszył brwiami i uśmiechnął się wyzywająco.
W mgnieniu
oka Klaus razem z Kolem pobiegli na niego, a zaraz za nimi Rebekah i chwilę
później Stefan. Nieśmiertelny wyprostował ręce przed siebie, co zatrzymało całą
czwórkę, a potem skierował ręce na boki, rzucając nimi o ścianę.
- To
całkiem fajne uczucie – powiedział swobodnie, słysząc jęki pierwotnych i
Salvatora – być wampirem i czarownikiem jednocześnie – westchnął z
rozmarzeniem. – Tylko na tyle was stać? – spojrzał raz na lewo, raz na prawo,
gdzie leżała cała czwórka rozłożona na łopatki. – Zabawa miała się dopiero zacząć
– mruknął niezadowolony.
Rozejrzeli
się po sobie z przerażeniem i jednocześnie jeszcze większą determinacją.
Potrzebowali wszystkich, teraz, tutaj. Mieli nadzieję, że zaraz wszyscy się
pojawią. A ta nadzieja niknęła z każdą kolejną sekundą.
***
HEJKA! :D Mam nadzieję, że ktoś jeszcze to czyta, hahah. xD Wiedziałam, że śmierć Caroline będzie szokiem, ale nie wiedziałam, że aż TAK! :O Sama uwielbiam Caroline, sceny Klaroline zwykle najmilej mi się pisało, jest jedną z moich ulubionych postaci, ale ej. Nie wszystko będzie szło tak miło i przyjemnie. Nie wszyscy muszą mieć szczęście. NIE W TYM OPOWIADANIU. NIE NA TYM BLOGU. Przepraszam, że ją uśmierciłam, ale tak po prostu musiało być. PAMIĘTAJCIE! Umierają jedni, żeby inni mogli żyć. Zdecydowanie słowa tego tygodnia. :D No i ten, oprócz Care i Bonnie są inne postacie. Poza tym Baroline będzie się pojawiać. Zresztą... nieważne. Zobaczycie, albo nie, to już sami wybierzcie. :p
W tym rozdziale bez śmierci. Muszę przyznać, że uśmiecham się na scenie Deleny. <3 Jedna z moich ulubionych. :D
Dziękuję za komentarze i za to, że jesteście! AHA! W sumie... fajnie, że to tak przeżywacie, to miłe tak właściwie. :D ALE i tak dziękuję za wszystko. <3
No i to na tyle dzisiaj, widzimy się w niedziele na OSTATNIM rozdziale? Będziecie? :D Aha, jeszcze epilog. Pytanie - kiedy dodać epilog? Możecie wybrać od poniedziałku do piątku. Z góry dzięki za odpowiedź. <3
Pozdrawiam, życzę słoneczka, ciepełka, miłego końcowego weekendu w czasie wakacji 2014, oczywiście świetnych przygód i wszystkiego najlepszego. <3
love, love, love,
ArtisticSmile. <3
Bonnie i Care muszą coś wymyślić. Albo Dav albo Liz albo ch**j kto, mają coś wymyślić! Przepraszam za wulgaryzmy. O Jezu jak ten czas leci... Ej, ja też polubiłam scenę z Eleną. Boże święty, co się ze mną dzieje? Ech co ja gadam. Łoł, łoł ,łoł Silas nerwy na wodzy. Nie, nie nie. Co to ma być. Tylko nie oni, no nie nie mam tak. Buahahaha, Elijah wie, lalalalaalalla. Ojć poniosło mnie :D Katerina co z Tobą? Oł, ona powiedziała prawdę, a ten ją za ręce i nogi i do domu. Ej, ja to teraz jestem ciekawa co będzie dalej. Ta scena najbardziej mi się podobała, zaraz po scenie z Deleną. Nathaniel, ty mój.... Głupi i agrogancki i przystojny... czekaj, on jest przystojny?....Nie ważne, ważne, że jeszcze w kalendarz nie kopnął. Ja też czasami myślę, że wszystkich zabić chcesz. Taa, to było okropne, chociaż jak Bonnie i Care nie żyją, to chyba nic do stracenia... Nie mamy nic do stracenia... Ej, na piosenki mnie wzięło, łohoho, ale mam zabawę. Ok, widzę, że groźby na Ciebie nie działają, więc chyba kiedy powiem, że mam Cię ochotę zabić za Care i Bon, to się nie wystraszysz i nie przywrócisz ich.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny.
Julia.
PS_ JA TAM STAWIAM NA WTOREK ALBO CZWARTEK :D