niedziela, 10 sierpnia 2014

37. | Śmierć była o wiele łatwiejsza.

~ 37 ~
Śmierć była o wiele łatwiejsza.


Caroline zbiegła schodami w dół, nie mogąc powstrzymać spływających łez. Miała ochotę zwinąć się w kłębek w najciemniejszym miejscu i pozostać tam, aż wszystko, co zniszczyła, ułoży się. O ile się ułoży. Bonnie jej nienawidzi, nie chce jej widzieć. Czy tak samo będzie ze Stefanem?
Wyszła z domu i od razu podeszła do Kola, ignorując ich zdezorientowane i zdecydowane wściekłe spojrzenia.
- Kol, musisz mi pomóc – powiedziała cicho, a po chwili odchrząknęła. – Mnie nie posłucha. Błagam – złożyła ręce, jak do modlitwy z wielką nadzieją, że Mikaelson jej pomoże.
Przez gulę w gardle nie potrafiła ułożyć choćby jednego sensownego zdania. Miała kompletną pustkę w głowie.
- Nie wiem o co Ci chodzi – mruknął, lekko mrużąc powieki i chwilowo zerkając na Elijahę, który podszedł do nich.
- To jej decyzja – odezwał się najstarszy Mikaelson – poza tym wątpię, żeby po tym wszystkim ktokolwiek chciał Ci pomóc – powiedział chłodno, jednak to nawet nie zraziło Caroline.
Forbes zdawała sobie sprawę, że teraz miała o wiele mniej sojuszników i nawet więcej wrogów. Zdecydowanie trudno będzie jej wrócić na starą ścieżkę życia. Już nigdy nie będzie miała opinii nieskalanego dobra. Była zła. Była potworem. Ale tym potworem nie była Bonnie.
- Nie rozumiesz! – pokręciła głową i znowu spojrzała na Kola, który nie odrywał od niej wzroku. – Nie chcę, żeby ją do tego zmuszono, chcę, żeby ona sama przyczyniła się do tego wyboru. Nie może umrzeć – mówiła na jednym tchu, ledwo dało się ją zrozumieć. – Kol, Ty możesz do niej dotrzeć – powiedziała i kontynuowała szybko, widząc, że szatyn chce coś wtrącić – zrób coś, zanim umrze – wyszeptała błagalnie i znowu poczuła, jak słone krople tworzą drużkę na jej buzi.
- To Twoja wina, to będzie Twoja kara, Caroline – rzucił poważnie Elijah.
Blondynka przeniosła wzrok na starszego pierwotnego. Miała wielką ochotę uderzyć go w twarz, chociaż wiedziała, że miał absolutną rację. Ale to była Bonnie, do cholery! Nie mogła pozwolić jej umrzeć, choćby miała umrzeć ona sama.
- Zaczynasz gadać, jak Nik – stwierdził Kol, patrząc na brata i uśmiechając się ironicznie. – Pomogę Ci – zwrócił się do blondynki, na co ta wyraźnie odetchnęła szczęśliwa i w chwili emocji przytuliła się do niego.
- Dziękuję, naprawdę – uśmiechnęła się przez łzy i odsunęła się od nich na parę kroków. – Nie zrań jej, Kol. Gdziekolwiek będziesz znajdę Cię – rzuciła ostrzegawczo z lekkim uśmiechem i zniknęła.
Kol jeszcze przez chwilę nie mógł zrozumieć tej dziewczyny. Umiała zmienić emocje w ciągu jednej sekundy. Spojrzał zawadiackim spojrzeniem na Elijah, który nie wyglądał na szczęśliwego z powodu decyzji Kola, ale nic nie mógł na to poradzić. Najmłodszy Mikaelson ulotnił się z podwórka.
Elijah rozejrzał się wokół. Najwidoczniej to jemu przypadło sprzątanie tego burdelu. A roboty była masa.



Elizabeth pomimo wielu kłótni podczas tak krótkiego czasu, pomimo tego, że nie zaczęli zbyt dobrze i pomimo tego, że nie ufali sobie ani trochę nie chciała śmierci Vanjah. Może to było dość głupie, ale związała się z blondynką. Nikt przecież nie jest święty, a jej prababcia na pewno miała jakieś wyjaśnienie, dlaczego jest taka wredna i nieczuła. Po prostu tak wyglądało jej życie, coś się zmieniło. Liz była przekonana, że Van przed przemianą w wampira była zupełnie inna i właśnie do tej osoby tak bardzo chciała się dokopać. W głowie miała burzę myśli, czy postąpić słusznie, czy nie, ale wiedziała jedno – nie pozwoli nikomu zabić Vanjah.
- Mamy jakiś plan? – zapytała Davina, idąc ramię w ramię z Jeremim. – Nie możemy chyba wejść i po prostu go zabić.
- Właśnie to zrobimy – powiedział stanowczo Gilbert.
- A co, jeśli go nie da się zwyczajnie zabić? – wtrąciła Elizabeth, która szła kawałek za nimi. – Jakimś cudem, o ile to prawda, wszedł do ciała Van, skąd pewność, że teraz nie zrobi tego z którymś z nas? – dodała, nie ukrywając zdenerwowania.
Jeremy wywrócił oczami skrycie. Nie chciał przyznawać blondynce racji, ale musiał. Poza tym powinien przestać się na nią obrażać. Sam chciał do niej przyjechać i z nią porozmawiać. Musi wreszcie przestać być nadętym dzieckiem. Liz pojechała szukać swojej rodziny, on pewnie zrobiłby to samo i nie zwracał uwagi na jakieś inne efekty uboczne.
- Właśnie – poparła siostrę Davina i pokręciła głową. – Musimy jeszcze porozmawiać z Marcelem, on będzie wiedział co robić.
- Musimy się pospieszyć – stwierdził Jeremy – nie mamy wiele czasu. Silas może być teraz w pobliżu któregoś z pierwotnych – rzucił poważnie i przyspieszył kroku, co także zrobiły obie dziewczyny.
Elizabeth wzięła głęboki wdech, ustalając sobie w głowie wszystko po kolei. Nie może zabić Van, ale może udawać że to zrobiła. Może upozorować jej śmierć, kiedy tak naprawdę Van po jakimś czasie wstanie i będzie normalnie funkcjonować. Oczywiście pozostawała sprawa Silasa, ale jak na początek tyle wystarczyło, żeby pozostawić Vanjah przy życiu.



Kol nie kwapił się, żeby zapukać do drzwi dziewczyny. Wszedłby tak czy inaczej. Nie potrzebował do tego pozwolenia, w końcu to był jego dom. Przekrzywił głowę na prawo, obserwując jak brunetka zasuwa wszystkie rolety w pokoju i robi się coraz ciemniej. Zaczynało jej przeszkadzać słońce, które w rzeczy samej dopiero co wschodziło. Nawet nie usłyszała, jak wszedł. Postanowił, że sam o sobie przypomni, więc odchrząknął na tyle głośno, że Bonnie podskoczyła w miejscu i odwróciła się do niego gwałtownie. Zmrużyła oczy i w ciszy wróciła na łóżko, siadając tam.
- Czego chcesz? – jej głos nie był zbyt miły i nawet Kola przeszły dreszcze, kiedy usłyszał chrypę i chłód.
- Cóż – wzruszył ramionami, podchodząc do niej beztrosko – miałem nadzieję pogadać sobie zanim, no wiesz… umrzesz – powiedział i na chwilę zmarszczył brwi.
O dziwo wypowiedzenie tych słów przyszło mu z niemałą trudnością, a przecież oficjalnie się nie lubili. No co, przecież Mikaelson nie przejmował się życiem zielonookiej, a jednak teraz wcale nie chciał, żeby umierała. Z drugiej strony jako jedyna poznałaby jego miłą i czułą stronę.
Bonnie też niełatwo było słuchać tych słów. Za niedługo umrze i zdawała sobie z tego sprawę. Nie dokończy przemiany, nie chce tego. Jedyne czego teraz chciała, to pożegnać się ze wszystkimi przyjaciółmi, co oczywiście było niemożliwe, bo nikogo nie było w pobliżu. Prawdę mówiąc zaczynała żałować wszystkich słów wypowiedzianych do Caroline, choć wcale nie powinna. Mówiła prawdę, ale tak bardzo chciała jej wybaczyć i tak bardzo nie wiedziała jak. Serce krzyczało, żeby jej odpuściła, ale rozum w tym wypadku okazał się silniejszy. Bennett była dobrą osobą, jednak kiedy miała komuś wybaczyć, nie potrafiła nawet najmniejszej drobnostki. Cóż, do teraz nie do końca wybaczyła Elenie jej napadu na ich ostatnim balu.
- Bardzo śmieszne, Kol, dobrze wiem, że wcale Cię to nie obchodzi – mruknęła i spojrzała mu w oczy, próbując sobie przypomnieć jakieś dobre chwile między nimi, jednak niczego takiego nie znalazła.
- Wcale nie powiedziałem, że mnie to obchodzi – rzucił, chociaż sam wiedział, że go to obchodziło. I to bardzo. – Ale gada się z Tobą całkiem fajnie – powiedział i uśmiechnął się łobuzersko, siadając niedaleko brunetki.
- Tak? – uniosła brwi. – Wiem, że przysłała Cię Caroline. Każdy wie, że nie przyszedłbyś tutaj, więc moja odpowiedź brzmi NIE. Możesz teraz zostawić mnie samą? Wolę umierać w samotności – prychnęła.
Żadne z jej słów nie było prawdą. Chciała, żeby z nią został, żeby ktoś z nią był w ciągu jej ostatnich godzin. Bała się. Cholernie bała się śmierci, mimo że miała z nią styczność już kilka razy, to w tej chwili czuła, jak umiera po raz pierwszy. Tak prawdziwie. Nikt jej nie uratuje, nie przywróci do życia, nie wiedziała nawet gdzie trafi po śmierci. Wszystko było jedną, wielką niewiadomą.
- Och, przestań grać taką twardą, dobrze wiem, że wcale taka nie jesteś – stwierdził, patrząc na nią z niemalże troską. – Caroline nie ma tu nic do rzeczy, przyszedłbym tak czy inaczej – rzucił, jakby oburzony słowami Bennett.
Nie odezwała się. Sama nie wiedziała, co mogłaby na to odpowiedź. Była wściekła na każdego z nich, chociaż nikt tutaj nie zawinił. Gdyby nie Rebekah, to czułaby się tylko zagrożona, że ktoś może ją zabić, a wtedy stanie się wampirem. Sama wprowadziła siebie w ten stan. Mogła dokończyć przemianę, jednak jej duma nie potrafiła tego zrobić. A fakt, że kiedyś była czarownicą tak samo nie pozwalał jej być wampirem. Pić krew. Nie wyobrażała sobie tego nawet bardziej niż tego, że umrze. Gardziła wampirami. Nawet własnymi przyjaciółkami! Pamiętała, jak nienawidziła Stefana za sam fakt, że jest wampirem. Jak znienawidziła Caroline, że stała się tym, czym jest. Damona do teraz nie lubiła, to samo Katherine. Każdego dnia próbowała wmówić sobie, że Stefan, Caroline i Elena są normalnymi ludźmi, bo prawda ją zabijała. Może i przyzwyczaiła się do ich nadnaturalnej postaci, ale mimo wszystko nienawidziła tego, że byli wampirami. Po prostu. Gdyby sama nim została, to nie mogłaby ze sobą żyć. Prędzej czy później, koniec jej żywota musi nastąpić, więc lepiej prędzej. Nim znienawidzi sama siebie.



Katherine z wielkim uśmiechem i niesamowitą radością wbijała kolejne kołki w ciała Eleny i Damona. A najbardziej w Elenę. Czuła, że powoli dokonywała swojej zemsty za to, że Gilbert ukradła jej życie. Przekonała się, że torturowanie jej i patrzenie na ból, który jej zadaje jest o wiele lepsze od szybkiej śmierci.
Marcel o wiele rzadziej był aktywny w tej „rozrywce”, tylko co jakiś czas dorzucał swoje przysłowiowe trzy grosze. Szkoda jedynie, że te trzy grosze kosztowały Elenę i Damona fortuny bólu.
Za każdym uderzeniem drewna z werbeną coraz bardziej opadali z sił. Ba! Gilbert już czuła, jak traci przytomności, jak ciemność coraz bardziej zalewa jej oczy, nie dając zbyt dużej widoczności. Salvatore był trochę bardziej odporny na ból i jako tako trzymał się rzeczywistości. Co jakiś czas nawet wysilał się, żeby palnąć jakimś sarkastycznym komentarzem, co tylko bardziej denerwowało Katherine i w ostateczności to oni cierpieli bardziej od niej. No, ale nie zmieniało to faktu, że złość w oczach Pierce dawała mu ogromną satysfakcję.
Nagle coś oderwało uwagę Marcela i Kath. Ktoś wszedł do lochów. Cóż, Petrovą to szczególnie nie obchodziło, w końcu to problem Gerarda, nie jej. Czarnoskóry stanął w progu i czekał na przyjście wroga.
- Marcel! – usłyszał delikatny głos Daviny, która jako pierwsza pojawiła się przed oczami Gerarda, a zaraz za nią szatyn i blondynka.
Dlaczego ona w ogóle wyszła z pokoju, kiedy na zewnątrz była masa czarownic chcących jedynie zabić Davinę?
- Co się stało? – zapytał poważnie i ze zmartwieniem o dziewczynę.
- Oho, akcja ratunkowa, myślałam, że nigdy jej się nie doczekam – powiedziała arogancko Katherine i skupiła swój wzrok na Jeremim, który nie wyglądał na zadowolonego widokiem zmarniałej siostry.
Chciała zrobić mu jeszcze bardziej na złość i wbić kolejny kołek w jakąś część ciała szatynki, jednak uniemożliwił jej to nagły ból w skroniach, który Katherine dobrze znała. Jeszcze za czasów bycia wampirem poznała to głupie uczucie setki razy.
- Przestań – rzuciła stanowczo Davina, jak się okazało to ona rzucała zaklęciem w kierunku Pierce. – Przyszliśmy z dość dużym problemem – oznajmiła i przeniosła wzrok na Marcela.
- Silas jest na wolności – powiedział Jer, wywołując zdziwienie u wszystkich – nie wiemy jak, ale albo Vanjah oszalała, albo to naprawdę Silas – dodał na jednym tchu, żeby jak najszybciej uwolnić stąd Elenę, no i przy okazji Damona.
- Zakopałem go – wycharczał Salvatore i łypnął na młodszego Gilberta – jak widzisz, nie mamy czasu na Twoje głupie żarty – warknął ledwo co wypowiadając te słowa.
Brakowało mu sił, a krew całej ludzkiej trójki bardzo mu przeszkadzała w zatrzymaniu trzeźwości umysłu.
- Mówię całkowicie poważnie – mruknął Jeremy i wywrócił oczami. – Pierwotni są złączeni, a Silas miał kołek z białego dębu, więc to wszystko, czego potrzebuje, aby ich zabić. Aby zabić każdego wampira na świecie – mówił, wiedząc że ostatnie zdanie podziała na nich najbardziej.
Katherine zapaliło się światełko w głowie. Jeśli zabiją Pierwotnych, to oznacza, że umrze nie tylko ona, ale także Elijah. Powinna dawno wyrzucić sobie go z głowy, jednak nie potrafiła. Ciągle obchodził ją jego los i nic nie mogła na to poradzić. Elijah zawsze będzie jej jedyną słabością, o której lepiej żeby nikt się nie dowiedział i lepiej, żeby jej się całkowicie wyzbyć. Takie miała zdanie. Mimo wszystko serce szybciej jej zabiło, gdy dowiedziała się o tym, co planuje Silas. Uniosła wzrok na wszystkich, wyraźnie podminowana i zniknęła im z pola widzenia, kierując się na ratunek Mikaelsonom. Albo ostatnią rozmowę z Elijahą.
Kiedy Katerina wybiegła z pomieszczenia, Jeremy podbiegł do Eleny i zaczął wyciągać po kolei każdy kołek.
- Musimy się pospieszyć, Jer – rzuciła Elizabeth, po raz pierwszy odzywając się. – Nie mamy wiele czasu.
- Zaraz do was dołączę, dajcie mi chwilę – powiedział zdeterminowany i zbyt zajęty ratowaniem siostry.
- Co Ty robisz? – warknął Marcel. – Nie interesuje mnie, czy Silas chce nas zabić, czy nie. Dla Eleny i Damona nie ma ratunku – wysyczał, na co Jeremy spojrzał na niego groźnie, jakby sam wzrok mógł coś poradzić.
- Wypuść ich – powiedziała blondynka ostro, zwracając uwagę Gerarda – albo porozmawiamy inaczej – uśmiechnęła się lekko.
- Bo co? Użyjesz magii? – prychnął lekceważąco. – Zasłużyli na to – dodał chłodno.
- Mówię poważnie – stwierdziła, wbijając srogi wzrok w Marcela, jednak to najwidoczniej na niego nie podziałało. Wcale jej się nie bał. A powinien.
- Nie będziemy ze sobą konkurować, Liz – powiedziała Davina – potrzebujemy siebie nawzajem – położyła jej dłoń na ramieniu i obserwowała jej reakcję.
- Przykro mi, Davino, ale nie wyjdę stąd, dopóki im nie odpuści. To rodzina Jeremiego, on ich potrzebuje – wyjaśniła, nie spuszczając ani na chwilę oczu z Gerarda, który zmrużył oczy.
Młodszy Gilbert spojrzał na blondynkę zdziwiony. Przedtem nie miała zahamowań, żeby powybijać wszystkie wampiry, co teraz ją trzymało? Przecież nie mogła przywiązać się do Van przez te kilka dni, spędzonych razem. Vanjah była wredna, niemiła, a już na pewno nie zrobiła niczego dobrego dla Elizabeth. Więc czemu tak bardzo jej zależało na życiu Van?
- Niech będzie, oficjalnie ich zwalniam – powiedział, poddając się i przewracając oczami.
- I? – dopytała Elizabeth.
- I obiecuję, że zostawię ich w spokoju, nie będę ścigać, ani nic z tych rzeczy. Są wolni – dodał, co usatysfakcjonowało Liz na tyle, że uśmiechnęła się zadowolona.
Podbiegła do bruneta i zaczęła pomagać Jeremiemu w wyjmowaniu kołków, co nie było zbyt przyjemne. Ale robiła to dla Jera, który w chwili obecnej nie mógł nadziwić się temu, co widzi. Zależało jej na nim.
- Pospieszcie się – rzuciła Davina.



Caroline biegła wampirzym tempem w poszukiwaniu ostatniego celu. A właściwie jednego z ostatnich. Próbowała dodzwonić się do Stefana, jednak nic z tego nie wyszło, bo albo mężczyzna nie chce jej znać, albo po prostu nie ma telefonu przy sobie. Myślała, że Salvatore ją szuka, w końcu tak stwierdził Klaus, kiedy ostatnio ze sobą rozmawiali. Może dalej jej szukał, a może już dawno zrezygnował?
- Klaus – zawołała, widząc znaną sylwetkę.
Zatrzymał się, ale dalej stał do niej tyłem, próbując opanować zszargane przez brata nerwy. Chociaż chciałby zająć się Caroline, to na głowie miał o wiele poważniejsze sprawy, jak na przykład szalony 2000-letni facet, który pojawił się znikąd i ma zamiar wybić całą rasę wampirów. I to, że Niklaus był hybrydą teraz wcale mu nie pomoże. Kiedy wbiją kołek w któregoś z nich, przegrają. A najsłabszym ogniwem w rzeczywistości była Rebekah i Klaus doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
- Nie mam za wiele czasu na wesołe rozmówki, Caroline – powiedział, starając się brzmieć choć trochę miło.
Blondynka wcale nie miała ochoty rozmawiać o błahych sprawach, chciała dowiedzieć się gdzie jest Stefan. Chciała, żeby chociaż On jej wybaczył. Żeby zrozumiał, cokolwiek. Potrzebowała teraz przyjaciela, a Salvatore pomagał jej od momentu, kiedy przemieniła się w wampira. I mimo, że nikomu tego nie mówiła, to właśnie Stefan był jej najlepszym przyjacielem.
- Coś się stało, prawda? – spytała, chociaż dobrze znała odpowiedź.
Po samym głosie Klausa potrafiła odgadnąć jakie uczucia się w nim kłębią. Teraz na pewno nie były dobre.
- Tak, czy to nie oczywiste? – mruknął chłodno i spojrzał na nią. – To wszystko?
- Dlaczego jesteś na mnie zły? – rzuciła z lekkim żalem i niezrozumieniem. – Nie chciałam tego, co zdarzyło się, kiedy miałam wyłączone uczucia i Ty powinieneś zrozumieć mnie najbardziej ze wszystkich. Przepraszam – powiedziała szczerze. – Nie musisz traktować mnie, jak wroga – dodała z wyraźnie słyszalnym smutkiem.
- Uwierz, nigdy nie potraktowałbym Cię w ten sposób – oznajmił, jakby słowa Forbes go uraziły i wzniósł oczy do nieba. – Muszę odnaleźć moją siostrę, nim będzie za późno – powiedział strasznie poważne, jednak Care nie poddawała się.
- Dlaczego?
Chciała dodać, że to ona złamała kark Bonnie i to przez Rebekę jej przyjaciółka zostanie wampirem, albo gorzej – nie zostanie nim i umrze, ale powstrzymała się od zbędnych komentarzy. Sama nie była lepsza od Pierwotnej i wszyscy to wiedzieli. Nie tylko ona.
- Cóż – zaczął swobodnym głosem, mimo że Caroline usłyszała w jego głosie złość, ból, smutek i rozczarowanie. Czytała z niego, jak z otwartej księgi. – Mój brat był na tyle nieuważny, że teraz ja wraz z moim rodzeństwem jesteśmy połączeni, a w dodatku jakimś cudem Silas żyje i ma kołek z białego dębu. Tak w skrócie – wzruszył ramionami, a blondynka stała jak wryta.
- Biały dąb was zabije! – zawołała, jakby odkryła Amerykę, na co Nik wywrócił oczami. – To oznacza, że zabije także nas – mówiła bardziej do siebie, układając sobie wszystko w głowie.
Tak naprawdę sobą w ogóle się nie przejęła, ale Stefanem, Eleną, nawet głupim Damonem i nawet złym do szpiku kości Klausem. Nie chciała, żeby umarli w taki sposób. Nie chciała, żeby w ogóle umarli. Uniosła wzrok na Mikaelsona, który mimo zniecierpliwienia dalej tutaj stał.
- Idę z Tobą – mruknęła zdecydowanie, na co Klaus się lekko poruszył.
- Zdajesz sobie spr…
- Mam to gdzieś! – podniosła głos o oktawę, przerywając mu w połowie wypowiedzi. – Nie pozwolę, żeby coś stało się moim przyjaciołom i – nagle ugryzła się w język i przymknęła powieki.
Pierwotny zmrużył oczy, chcąc domyślić się, co Caroline miała powiedzieć. W oczach Care dostrzegł jedynie wyrzuty sumienia, jakby to, co pomyślała było największą zbrodnią na świecie.
- I? – dopytał, nie spodziewając się, że dziewczyna odpowie i przybliżył się do niej o krok.
- To nieważne. Musimy wszystkich uratować. Zdajesz sobie sprawę, że od tego zależy, czy będziemy jutro rozmawiać? – sprytnie zmieniła temat, udając że Klaus wcale nie stoi za blisko i wcale nie wywołuje tym u niej dziwnych emocji, rozlewających się po całym jej ciele.
- Oczywiście – powiedział, mimowolnie zastanawiając się nad osobą, która wywołała w wampirzycy tyle dziwnych emocji.
Skrycie bardzo pragnął, żeby blondynka powiedziała „i Tobie”, jednak miał świadomość, że Caroline nigdy się do tego nie przyzna, a przynajmniej nie teraz. Czekał. Na nią mógł czekać wieczność.
- Więc chodźmy – z trudem zerknęła na niego, po czym ruszyła wampirzym tempem w kierunku bliżej nieznanym, a Mikaelson zaraz za nią.



Bonnie musiała przyznać się chociażby przed sobą, że towarzystwo Kola nie było takie niezręczne jak kiedyś. Kiedyś miała ochotę zadźgać go nawet widelcem, teraz On zupełnie jej odpowiadał. Pierwotny i była wiedźma. Śmieszne. Bennett pokręciła głową i westchnęła, przerywając ciszę.
- Jesteś głodna? – zapytał niepewnie Kol, nie wiedząc, czy takie pytanie jest na miejscu.
Bonnie uniosła brwi zdumiona tym, co usłyszała. Po co on się w ogóle o to pytał?
- Nie – odpowiedziała lakonicznie.
- Okej, posłuchaj – zaczął i usiadł w siadzie skrzyżnym przodem do mulatki, którą zachowanie Mikaelsona coraz bardziej zadziwiało. A myślała, że widziała już wszystko. – Naprawdę chcesz umrzeć? – zapytał, a Bonnie prychnęła.
Oczywiście, że nie chciała, ale jemu w życiu tego nie powie.
- Tak – odparła stanowczo. – A Tobie nic do tego – fuknęła na niego, jednak ten nie zraził się i dalej próbował.
- Przestań. Nawet nie muszę Cię hipnotyzować, żeby wiedzieć, że to nieprawda – rzucił ostro. – Dlaczego tak bardzo próbujesz pokazać, że nigdy nie kręciło Cię bycie superszybką, supersilną i niezależną, huh? – zmarszczył czoło i tym samym oburzył Bonnie.
- Bo nigdy mnie to nie kręciło! – uniosła głos. – To nic w porównaniu do tego, że mogę kogoś skrzywdzić! – warknęła. – Ale przecież Ciebie to nie dotyczy – żachnęła się, nie spadając ani trochę z tonu – bo TY nie masz serca – mruknęła już ciszej, chociaż dalej była zdenerwowana.
Sama nie rozumiała swojego nagłego wybuchu na Kola, jednak wszystko zaczęło ją irytować. Nawet głupi promień słońca, który przedostał się przez żaluzję.
Pierwotny zacisnął zęby na słowa Bennett, nie dając po sobie poznać, że to zrobiło na nim jakieś wrażenie. Głupio byłoby przyznać się, że to, co powiedziała Bonnie trafiło w jego skamieniałe serce. Bo je miał. Nigdy nie chciał być zły, ale to przychodziło mu z większą łatwością niż bycie dobrym i grzecznym chłopczykiem. Starał się chować pod codzienną maską każdy jego błąd, wyrzuty do samego siebie i najwidoczniej wychodziło mu to doskonale. Zresztą Bonnie też ukrywała swoje prawdziwe pragnienia, a on to widział na jej nieszczęście.
- Z biegiem lat przestajesz zastanawiać się, co jest dobre, a co złe. Życie ludzkie staje się bardziej obojętnie – powiedział i zmrużył powieki.
- To miało być Twoim argumentem? Jeśli tak, to mnie nie przekonał – syknęła ostro i skrzyżowała ręce na piersiach.
Preferowała grać niż przyznać, że wolałaby zostać wampirem niż umrzeć. Chciała pozostać twarda, nie mogła pokazywać wszystkim, że boi się śmierci. Dziwne. Umarła dwa razy. Co za różnica jeden raz w tą czy we w tą.
- Nie mam zamiaru Cię przekonywać – mruknął, a jego twarz dalej pozostawała poważna – to Twoja decyzja. I to nie ja będę jej żałować, tylko Ty – na koniec uśmiechnął się ironicznie, co nie uszło uwadze Bonnie.
Głupek! A już myślała, że może go polubić w ciągu ostatnich godzin jej życia, ale nie. Kol musiał postawić na swoim i grać dupka do końca. Jakie to oczywiste.
- Więc po co tutaj siedzisz? – warknęła wyprowadzona z równowagi.
- Nie wiem – wzruszył ramionami uśmiechając się beztrosko – zwal to na nudę, albo chęć oglądania Twoich cierpień i brak serca – powiedział chłodno.
Bonnie zrozumiała. Zraniła go. Teraz wiedziała, że popełniła błąd, którego nie odwróci. Mogła go przeprosić, ale znowu jej duma się odezwała i nie pozwoliła tego zrobić. Natychmiast skruszała.
- Więc miłego seansu – rzuciła i położyła się wygodnie na prawym boku, przez co widział tylko jej plecy.
Nie chciała, żeby zobaczył, jakie emocje w tej chwili nią targają. Nagle zmieniła zdanie co do jego towarzystwa, nie chciała go tu. Mógł równie dobrze zniknąć, na przykład na zawsze, żeby już więcej go nie widziała.
Kol przymknął oczy, nie mając pojęcia jak może cofnąć czas i nigdy nie powiedzieć tych słów. Do cholery, znowu zawalił sprawę, jak zawsze. Czemu nie umiał zrobić czegoś dobrze? Westchnął cicho i wywrócił oczami. Dlaczego niby w ogóle się tym przejmuje? Powinien z uśmiechem obserwować umieranie Bennett, jednak czuł się strasznie źle. Nie potrafił jej tego zrobić. Nie zasłużyła na śmierć.
- Przepraszam – no i masz, pierwszy raz w całym jego życiu to powiedział.
Brunetka nie mogła na niego nie spojrzeć z ogromnym zdziwieniem. Kol Mikaelson właśnie ją przeprosił. To chyba powinno przejść do historii! Parsknęła, nie wiedząc czy on mówi poważnie, czy tylko się zgrywa, chociaż jego mina pokazywała, że to było strasznie serio.
- Co proszę? – podniosła brwi.
Dobrze słyszała, ale chciała usłyszeć to jeszcze raz.
- Nie powtórzę tego, nie licz na to – uniósł ostrzegawczo palec.
Mimo wszystkich słów, które wyszły niedawno z ich ust, roześmiała się. Kol na to uśmiechnął się lekko, przypominając sobie sytuację, kiedy Bonnie ostatni raz śmiała się przy nim. Nagle w głowie pierwotnego zawitała strasznie dziwna myśl, która przeraziła nawet go samego – chciałby słyszeć ten śmiech częściej.
- Chcesz zranić swoich przyjaciół? – zapytał na powrót będąc poważnym. Nie pozwoli jej umrzeć. Nie na jego warcie.
- Myślałam, że przestaliśmy o tym rozmawiać – stwierdziła ponuro Bonnie. Nie miała zamiaru słuchać kazań.
- Ale nie przestaliśmy! – podniósł głos i wziął głęboki wdech. – Zastanów się, bo zostaniesz wampirem w ten czy inny sposób – rzucił chłodno, stawiając wszystko na jedną kartę.
- Ty mi grozisz? – zielonooka zmarszczyła czoło.
- Ja tylko ostrzegam. Nie potrafię wymyślić żadnych dobrych argumentów, żeby przekonać Cię do odkrycia prawdziwych odczuć. A wiem, że są zupełnie sprzeczne z tym, co na okrągło starasz się mi wcisnąć – mówił, co wprowadzało Bennett w coraz większy stan zdziwienia. – Nie chcesz być wampirem, żeby pokazać wszystkim, jaka to Ty jesteś odważna. Spójrz prawdzie w oczy, Bonnie – zwrócił się do niej i wbił wzrok w jej zielone oczy – wcale nie jesteś odważna – pokręcił głową. – Śmierć jest Ci na rękę, bo boisz się stawić czoła ryzyku bycia wampirem – dodał i chciał powiedzieć coś jeszcze, jednak przyhamował.
Mulatka zmrużyła powieki, kierując spojrzenie na białą pościel i bijąc się w głowie. Nie chciała, żeby Kol miał rację, ale niestety chyba miał. Sama przed sobą bała się tego wyznać, ale obawiała się bycia wampirem. Śmierć była o wiele łatwiejsza. 


***
To pewnie głupie, ale nudzi mi się, więc dodam rozdział. xD JENY, piszę sobie epilog i tak stwierdzam... przeeepraszam za ostatnie rozdziały, bo tak prawdę mówiąc pisałam wtedy bez jakiejkolwiek weny, nie wiem co się stało, ale pisałam rozdział przez ponad miesiąc... ba! trochę bardzo ponad. Chyba już za parę dni skończę epilog i będę dodawać co dwa dni, tak myślę. :p
Jak mówiłam (a może nie) Kennett będzie teraz niczym masło. Takie maślane. Hahah. xD Poczekajcie, muszę przejrzeć rozdział, żeby sprawdzić, czy jakiś spoiler mogę wam dać. :D OKI! Chyba tylko tyle, że w następnym rozdziale pojawi się scena (którą swoją drogą bardzo lubię, chyba xD) Kalijah. A no i jeszcze, że Klaroline powraca do gry. :D Stebekah też będzie miała swoje chwile. Małe, ale jednak! :D O innych sprawach dowiecie się czytając kolejne rozdziały (fajnie, nie?). xD
Zaśmierdziało reklamą, dlatego...
Dziękuję za wasze wsparcie komentarzowe raz jeszcze, dziękuję też za pomoc w jaki-serial-teraz-obejrzeć-bo-w-końcu-są-wakacje-to-czas-poznawania-nowych-seriali(-serialów), naprawdę to wiele dla mnie znaczy. <3 Jesteście najlepsi, uwielbiam was. <3
Pozdrawiam, życzę cudownego życia, słodkiego arbuza, świetnych czereśni i wiśni, pięknych krajobrazów za oknem i nie tylko, najfajniejszych snów i wszystkiego innego (życzy firma JA). <3
P... (znowu chciałam pisać pozdrowienia, hahah, co)
love, love, love,
ArtisticSmile. <3

4 komentarze:

  1. Bonnie!!! Duma, dumą, ale ona musi dokończyć przemianę! O wiele bardziej wolę ją kiedy jest czarownicą, ale ważne żeby żyła. Żyła! Dobra, ponosi mnie :/ Kol, moj kochany, przynajmniej on nie jest taki jak Elijah, albo Klaus i pomógł Caroline. A raczej pomaga, bo ona nadal nie dokończyła przemiany. Mam nadzieję, że Stefan wybaczy Care jej zachowanie i nadal będą przyjaciółmi, po za tym Klaus/Caroline to dość ciekawy duet. Poor Elena... Nie lubię jej, no ale niech już sobie, żyje a co. W główniej mierze, przyczyniła się do milszego Damona, wiec mogę jej odpuść, w ostateczności :D Kath i Elijah... Trzecia para którą kocham nad życie. Mam nadzieję, że mi również spodoba się scena z Kalijah <3 No, może Katherine pokaże uczucia i będzie z nimi Happy End! :D Po za tym, w sercu coś ją ruszyło, więc nie wszystko stracone. Liz i Jer, no nie przepadam za nimi, więc tak właściwie są na siebie skazani, jako para, tych których nie lubię xd. Takie życie... I w końcu Van jest opętana czy jest Silasem? Trochę się pogubiłam. Eee, tam nie ważne. Ważne żeby było więcej takich "Przepraszam" you know what i mean :D Życzę weny i pozdrawiam <3
    Julia <3 <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć!
    Jejuuuuuuu! Kennett było takie słodkie, aż się śmiałam z ich kłótni, serio! Ale Bonnie mnie zaczęła wkurzać, no bo robi taki problem.. wiem, że to na pewno nie jest miłe ale przecież może spróbować.. prawda? Kol za to jest kochany, ale on zawsze był!
    SILAS! Nienawidzę tego dupka! Zastanawia mnie co on wymyśli? Bo na pewno zrobi coś glupiego, jak to on... Widzę, że Liz zmądrzała, na szczęście:D i biedna Delena taka pokrzywdzona :C Ale uwaga, bo to co napiszę będzie dziwne... NIE POZNAJE ELIJAHA! Po prostu sama mu chciałam przywalić, jego braciszek (przystojny i seksowny) Klaus milion razy robił gorsze rzeczy a ten i tak o niego walczy a Caroline jakby od razu skreślił.... masakra ! Od tej Katherine przewraca mu się w głowie :D Czy dobrze czytam.. co 2 dni?! JEJKU ! Kocham Cię ! Dobra czekam dalej, bo myślę że akcja zacznie się rozwijać, jesteś świetna- pamiętaj o tym! Pozdrawiam!
    Zuzka !

    realitybeingadream.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba już kiedyś czytałam Twojego bloga. Ale w czasie roku szkolnego nie miałam na nic czasu. Na szczęście znalazłam go ponownie. :)
    Rozdział cudowny! ! Kol taki słodki :)
    Czekam na kolejny, poinformuj mnie proszę. :)
    Zapraszam też do mnie :)
    Życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  4. Mój komentarz dziś będzie serio krótki, bo nie mam zbyt wiele czasu. Muszę załatwić wszystko, co miałam w przeciągu tego tygodnia, bo od jutra do poniedziałku tracę internet. W piątek tylko skoczę do miasta z komórki publikować coś, ale nieważne!
    Mniej o mnie...
    Skrótowo bardzo:
    Wow, ten rozdział podobał mi się majbardziej!
    Tyle się działo! Mam nadzieję, że Bonnie dokona przemiany, gdyż jest moją ulubioną bohaterką opowiadania. Wybacz Care, jednak Bonnie przejęła pałeczkę. Najciekawszy wątek i romans z Kolem aka moim mężem. Caroline, cóż. NIe wiem co będzie dla niej najlepsze. Myślę, że powinna również przeżyć, ale co do pogodzenia się ze Stefem mam pewne wątpliwości. Śmierdzi mi ich pzyjaźń. Z pewnością jestem zbyt wpatrzona w Klaroline by nie wybijać potencjalnych kandydatów. Chociaż Kolusiowi damy spokój bo on i Bon to coś pięknego. JELO MORELO AKA ZŁOTA WAGINO - ZGIŃ!
    Będę cię błagać o jej śmierć, ryly.
    No i to chyba tyle. Założę się, że nasadziłam 892742893329 błędów przez pośpiech, ale muszę się sprężać. Podsumowując - cudeńko nie rozdział i zapraszam do siebie na VIII czyli pierwszą część tak zwanej "Maskarady".
    @YourLittleBoo1
    z
    http://darkness-of-the-soul.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

DZIĘKI, ŻE JESTEŚCIE, ŁIII! :D