~ 37
~
Śmierć była o wiele
łatwiejsza.
Caroline zbiegła schodami w dół, nie mogąc
powstrzymać spływających łez. Miała ochotę zwinąć się w kłębek w
najciemniejszym miejscu i pozostać tam, aż wszystko, co zniszczyła, ułoży się.
O ile się ułoży. Bonnie jej nienawidzi, nie chce jej widzieć. Czy tak samo
będzie ze Stefanem?
Wyszła z domu i od razu podeszła do Kola,
ignorując ich zdezorientowane i zdecydowane wściekłe spojrzenia.
- Kol, musisz mi pomóc – powiedziała cicho, a po
chwili odchrząknęła. – Mnie nie posłucha. Błagam – złożyła ręce, jak do
modlitwy z wielką nadzieją, że Mikaelson jej pomoże.
Przez gulę w gardle nie potrafiła ułożyć choćby
jednego sensownego zdania. Miała kompletną pustkę w głowie.
- Nie wiem o co Ci chodzi – mruknął, lekko mrużąc
powieki i chwilowo zerkając na Elijahę, który podszedł do nich.
- To jej decyzja – odezwał się najstarszy
Mikaelson – poza tym wątpię, żeby po tym wszystkim ktokolwiek chciał Ci pomóc –
powiedział chłodno, jednak to nawet nie zraziło Caroline.
Forbes zdawała sobie sprawę, że teraz miała o
wiele mniej sojuszników i nawet więcej wrogów. Zdecydowanie trudno będzie jej
wrócić na starą ścieżkę życia. Już nigdy nie będzie miała opinii nieskalanego
dobra. Była zła. Była potworem. Ale tym potworem nie była Bonnie.
- Nie rozumiesz! – pokręciła głową i znowu
spojrzała na Kola, który nie odrywał od niej wzroku. – Nie chcę, żeby ją do
tego zmuszono, chcę, żeby ona sama przyczyniła się do tego wyboru. Nie może
umrzeć – mówiła na jednym tchu, ledwo dało się ją zrozumieć. – Kol, Ty możesz
do niej dotrzeć – powiedziała i kontynuowała szybko, widząc, że szatyn chce coś
wtrącić – zrób coś, zanim umrze – wyszeptała błagalnie i znowu poczuła, jak
słone krople tworzą drużkę na jej buzi.
- To Twoja wina, to będzie Twoja kara, Caroline –
rzucił poważnie Elijah.
Blondynka przeniosła wzrok na starszego
pierwotnego. Miała wielką ochotę uderzyć go w twarz, chociaż wiedziała, że miał
absolutną rację. Ale to była Bonnie, do cholery! Nie mogła pozwolić jej umrzeć,
choćby miała umrzeć ona sama.
- Zaczynasz gadać, jak Nik – stwierdził Kol,
patrząc na brata i uśmiechając się ironicznie. – Pomogę Ci – zwrócił się do
blondynki, na co ta wyraźnie odetchnęła szczęśliwa i w chwili emocji przytuliła
się do niego.
- Dziękuję, naprawdę – uśmiechnęła się przez łzy
i odsunęła się od nich na parę kroków. – Nie zrań jej, Kol. Gdziekolwiek
będziesz znajdę Cię – rzuciła ostrzegawczo z lekkim uśmiechem i zniknęła.
Kol jeszcze przez chwilę nie mógł zrozumieć tej
dziewczyny. Umiała zmienić emocje w ciągu jednej sekundy. Spojrzał zawadiackim
spojrzeniem na Elijah, który nie wyglądał na szczęśliwego z powodu decyzji
Kola, ale nic nie mógł na to poradzić. Najmłodszy Mikaelson ulotnił się z
podwórka.
Elijah rozejrzał się wokół. Najwidoczniej to jemu
przypadło sprzątanie tego burdelu. A roboty była masa.
Elizabeth pomimo wielu kłótni podczas tak
krótkiego czasu, pomimo tego, że nie zaczęli zbyt dobrze i pomimo tego, że nie
ufali sobie ani trochę nie chciała śmierci Vanjah. Może to było dość głupie,
ale związała się z blondynką. Nikt przecież nie jest święty, a jej prababcia na
pewno miała jakieś wyjaśnienie, dlaczego jest taka wredna i nieczuła. Po prostu
tak wyglądało jej życie, coś się zmieniło. Liz była przekonana, że Van przed
przemianą w wampira była zupełnie inna i właśnie do tej osoby tak bardzo
chciała się dokopać. W głowie miała burzę myśli, czy postąpić słusznie, czy
nie, ale wiedziała jedno – nie pozwoli nikomu zabić Vanjah.
- Mamy jakiś plan? – zapytała Davina, idąc ramię
w ramię z Jeremim. – Nie możemy chyba wejść i po prostu go zabić.
- Właśnie to zrobimy – powiedział stanowczo
Gilbert.
- A co, jeśli go nie da się zwyczajnie zabić? –
wtrąciła Elizabeth, która szła kawałek za nimi. – Jakimś cudem, o ile to
prawda, wszedł do ciała Van, skąd pewność, że teraz nie zrobi tego z którymś z
nas? – dodała, nie ukrywając zdenerwowania.
Jeremy wywrócił oczami skrycie. Nie chciał
przyznawać blondynce racji, ale musiał. Poza tym powinien przestać się na nią
obrażać. Sam chciał do niej przyjechać i z nią porozmawiać. Musi wreszcie
przestać być nadętym dzieckiem. Liz pojechała szukać swojej rodziny, on pewnie
zrobiłby to samo i nie zwracał uwagi na jakieś inne efekty uboczne.
- Właśnie – poparła siostrę Davina i pokręciła
głową. – Musimy jeszcze porozmawiać z Marcelem, on będzie wiedział co robić.
- Musimy się pospieszyć – stwierdził Jeremy – nie
mamy wiele czasu. Silas może być teraz w pobliżu któregoś z pierwotnych –
rzucił poważnie i przyspieszył kroku, co także zrobiły obie dziewczyny.
Elizabeth wzięła głęboki wdech, ustalając sobie w
głowie wszystko po kolei. Nie może zabić Van, ale może udawać że to zrobiła.
Może upozorować jej śmierć, kiedy tak naprawdę Van po jakimś czasie wstanie i
będzie normalnie funkcjonować. Oczywiście pozostawała sprawa Silasa, ale jak na
początek tyle wystarczyło, żeby pozostawić Vanjah przy życiu.
Kol nie kwapił się, żeby zapukać do drzwi
dziewczyny. Wszedłby tak czy inaczej. Nie potrzebował do tego pozwolenia, w
końcu to był jego dom. Przekrzywił głowę na prawo, obserwując jak brunetka
zasuwa wszystkie rolety w pokoju i robi się coraz ciemniej. Zaczynało jej
przeszkadzać słońce, które w rzeczy samej dopiero co wschodziło. Nawet nie
usłyszała, jak wszedł. Postanowił, że sam o sobie przypomni, więc odchrząknął
na tyle głośno, że Bonnie podskoczyła w miejscu i odwróciła się do niego
gwałtownie. Zmrużyła oczy i w ciszy wróciła na łóżko, siadając tam.
- Czego chcesz? – jej głos nie był zbyt miły i
nawet Kola przeszły dreszcze, kiedy usłyszał chrypę i chłód.
- Cóż – wzruszył ramionami, podchodząc do niej
beztrosko – miałem nadzieję pogadać sobie zanim, no wiesz… umrzesz – powiedział
i na chwilę zmarszczył brwi.
O dziwo wypowiedzenie tych słów przyszło mu z
niemałą trudnością, a przecież oficjalnie się nie lubili. No co, przecież
Mikaelson nie przejmował się życiem zielonookiej, a jednak teraz wcale nie
chciał, żeby umierała. Z drugiej strony jako jedyna poznałaby jego miłą i czułą
stronę.
Bonnie też niełatwo było słuchać tych słów. Za
niedługo umrze i zdawała sobie z tego sprawę. Nie dokończy przemiany, nie chce
tego. Jedyne czego teraz chciała, to pożegnać się ze wszystkimi przyjaciółmi,
co oczywiście było niemożliwe, bo nikogo nie było w pobliżu. Prawdę mówiąc
zaczynała żałować wszystkich słów wypowiedzianych do Caroline, choć wcale nie powinna.
Mówiła prawdę, ale tak bardzo chciała jej wybaczyć i tak bardzo nie wiedziała
jak. Serce krzyczało, żeby jej odpuściła, ale rozum w tym wypadku okazał się
silniejszy. Bennett była dobrą osobą, jednak kiedy miała komuś wybaczyć, nie
potrafiła nawet najmniejszej drobnostki. Cóż, do teraz nie do końca wybaczyła
Elenie jej napadu na ich ostatnim balu.
- Bardzo śmieszne, Kol, dobrze wiem, że wcale Cię
to nie obchodzi – mruknęła i spojrzała mu w oczy, próbując sobie przypomnieć
jakieś dobre chwile między nimi, jednak niczego takiego nie znalazła.
- Wcale nie powiedziałem, że mnie to obchodzi –
rzucił, chociaż sam wiedział, że go to obchodziło. I to bardzo. – Ale gada się
z Tobą całkiem fajnie – powiedział i uśmiechnął się łobuzersko, siadając
niedaleko brunetki.
- Tak? – uniosła brwi. – Wiem, że przysłała Cię
Caroline. Każdy wie, że nie przyszedłbyś tutaj, więc moja odpowiedź brzmi NIE.
Możesz teraz zostawić mnie samą? Wolę umierać w samotności – prychnęła.
Żadne z jej słów nie było prawdą. Chciała, żeby z
nią został, żeby ktoś z nią był w ciągu jej ostatnich godzin. Bała się.
Cholernie bała się śmierci, mimo że miała z nią styczność już kilka razy, to w
tej chwili czuła, jak umiera po raz pierwszy. Tak prawdziwie. Nikt jej nie
uratuje, nie przywróci do życia, nie wiedziała nawet gdzie trafi po śmierci.
Wszystko było jedną, wielką niewiadomą.
- Och, przestań grać taką twardą, dobrze wiem, że
wcale taka nie jesteś – stwierdził, patrząc na nią z niemalże troską. –
Caroline nie ma tu nic do rzeczy, przyszedłbym tak czy inaczej – rzucił, jakby
oburzony słowami Bennett.
Nie odezwała się. Sama nie wiedziała, co mogłaby
na to odpowiedź. Była wściekła na każdego z nich, chociaż nikt tutaj nie
zawinił. Gdyby nie Rebekah, to czułaby się tylko zagrożona, że ktoś może ją
zabić, a wtedy stanie się wampirem. Sama wprowadziła siebie w ten stan. Mogła
dokończyć przemianę, jednak jej duma nie potrafiła tego zrobić. A fakt, że
kiedyś była czarownicą tak samo nie pozwalał jej być wampirem. Pić krew. Nie
wyobrażała sobie tego nawet bardziej niż tego, że umrze. Gardziła wampirami.
Nawet własnymi przyjaciółkami! Pamiętała, jak nienawidziła Stefana za sam fakt,
że jest wampirem. Jak znienawidziła Caroline, że stała się tym, czym jest.
Damona do teraz nie lubiła, to samo Katherine. Każdego dnia próbowała wmówić
sobie, że Stefan, Caroline i Elena są normalnymi ludźmi, bo prawda ją zabijała.
Może i przyzwyczaiła się do ich nadnaturalnej postaci, ale mimo wszystko
nienawidziła tego, że byli wampirami. Po prostu. Gdyby sama nim została, to nie
mogłaby ze sobą żyć. Prędzej czy później, koniec jej żywota musi nastąpić, więc
lepiej prędzej. Nim znienawidzi sama siebie.
Katherine z wielkim uśmiechem i niesamowitą
radością wbijała kolejne kołki w ciała Eleny i Damona. A najbardziej w Elenę.
Czuła, że powoli dokonywała swojej zemsty za to, że Gilbert ukradła jej życie.
Przekonała się, że torturowanie jej i patrzenie na ból, który jej zadaje jest o
wiele lepsze od szybkiej śmierci.
Marcel o wiele rzadziej był aktywny w tej
„rozrywce”, tylko co jakiś czas dorzucał swoje przysłowiowe trzy grosze. Szkoda
jedynie, że te trzy grosze kosztowały Elenę i Damona fortuny bólu.
Za każdym uderzeniem drewna z werbeną coraz
bardziej opadali z sił. Ba! Gilbert już czuła, jak traci przytomności, jak
ciemność coraz bardziej zalewa jej oczy, nie dając zbyt dużej widoczności.
Salvatore był trochę bardziej odporny na ból i jako tako trzymał się
rzeczywistości. Co jakiś czas nawet wysilał się, żeby palnąć jakimś
sarkastycznym komentarzem, co tylko bardziej denerwowało Katherine i w
ostateczności to oni cierpieli bardziej od niej. No, ale nie zmieniało to
faktu, że złość w oczach Pierce dawała mu ogromną satysfakcję.
Nagle coś oderwało uwagę Marcela i Kath. Ktoś
wszedł do lochów. Cóż, Petrovą to szczególnie nie obchodziło, w końcu to
problem Gerarda, nie jej. Czarnoskóry stanął w progu i czekał na przyjście
wroga.
- Marcel! – usłyszał delikatny głos Daviny, która
jako pierwsza pojawiła się przed oczami Gerarda, a zaraz za nią szatyn i
blondynka.
Dlaczego ona w ogóle wyszła z pokoju, kiedy na
zewnątrz była masa czarownic chcących jedynie zabić Davinę?
- Co się stało? – zapytał poważnie i ze
zmartwieniem o dziewczynę.
- Oho, akcja ratunkowa, myślałam, że nigdy jej
się nie doczekam – powiedziała arogancko Katherine i skupiła swój wzrok na
Jeremim, który nie wyglądał na zadowolonego widokiem zmarniałej siostry.
Chciała zrobić mu jeszcze bardziej na złość i
wbić kolejny kołek w jakąś część ciała szatynki, jednak uniemożliwił jej to
nagły ból w skroniach, który Katherine dobrze znała. Jeszcze za czasów bycia
wampirem poznała to głupie uczucie setki razy.
- Przestań – rzuciła stanowczo Davina, jak się
okazało to ona rzucała zaklęciem w kierunku Pierce. – Przyszliśmy z dość dużym
problemem – oznajmiła i przeniosła wzrok na Marcela.
- Silas jest na wolności – powiedział Jer,
wywołując zdziwienie u wszystkich – nie wiemy jak, ale albo Vanjah oszalała,
albo to naprawdę Silas – dodał na jednym tchu, żeby jak najszybciej uwolnić
stąd Elenę, no i przy okazji Damona.
- Zakopałem go – wycharczał Salvatore i łypnął na
młodszego Gilberta – jak widzisz, nie mamy czasu na Twoje głupie żarty –
warknął ledwo co wypowiadając te słowa.
Brakowało mu sił, a krew całej ludzkiej trójki
bardzo mu przeszkadzała w zatrzymaniu trzeźwości umysłu.
- Mówię całkowicie poważnie – mruknął Jeremy i
wywrócił oczami. – Pierwotni są złączeni, a Silas miał kołek z białego dębu,
więc to wszystko, czego potrzebuje, aby ich zabić. Aby zabić każdego wampira na
świecie – mówił, wiedząc że ostatnie zdanie podziała na nich najbardziej.
Katherine zapaliło się światełko w głowie. Jeśli
zabiją Pierwotnych, to oznacza, że umrze nie tylko ona, ale także Elijah.
Powinna dawno wyrzucić sobie go z głowy, jednak nie potrafiła. Ciągle obchodził
ją jego los i nic nie mogła na to poradzić. Elijah zawsze będzie jej jedyną
słabością, o której lepiej żeby nikt się nie dowiedział i lepiej, żeby jej się
całkowicie wyzbyć. Takie miała zdanie. Mimo wszystko serce szybciej jej zabiło,
gdy dowiedziała się o tym, co planuje Silas. Uniosła wzrok na wszystkich,
wyraźnie podminowana i zniknęła im z pola widzenia, kierując się na ratunek
Mikaelsonom. Albo ostatnią rozmowę z Elijahą.
Kiedy Katerina wybiegła z pomieszczenia, Jeremy
podbiegł do Eleny i zaczął wyciągać po kolei każdy kołek.
- Musimy się pospieszyć, Jer – rzuciła Elizabeth,
po raz pierwszy odzywając się. – Nie mamy wiele czasu.
- Zaraz do was dołączę, dajcie mi chwilę –
powiedział zdeterminowany i zbyt zajęty ratowaniem siostry.
- Co Ty robisz? – warknął Marcel. – Nie interesuje
mnie, czy Silas chce nas zabić, czy nie. Dla Eleny i Damona nie ma ratunku –
wysyczał, na co Jeremy spojrzał na niego groźnie, jakby sam wzrok mógł coś
poradzić.
- Wypuść ich – powiedziała blondynka ostro,
zwracając uwagę Gerarda – albo porozmawiamy inaczej – uśmiechnęła się lekko.
- Bo co? Użyjesz magii? – prychnął lekceważąco. –
Zasłużyli na to – dodał chłodno.
- Mówię poważnie – stwierdziła, wbijając srogi
wzrok w Marcela, jednak to najwidoczniej na niego nie podziałało. Wcale jej się
nie bał. A powinien.
- Nie będziemy ze sobą konkurować, Liz –
powiedziała Davina – potrzebujemy siebie nawzajem – położyła jej dłoń na
ramieniu i obserwowała jej reakcję.
- Przykro mi, Davino, ale nie wyjdę stąd, dopóki
im nie odpuści. To rodzina Jeremiego, on ich potrzebuje – wyjaśniła, nie
spuszczając ani na chwilę oczu z Gerarda, który zmrużył oczy.
Młodszy Gilbert spojrzał na blondynkę zdziwiony.
Przedtem nie miała zahamowań, żeby powybijać wszystkie wampiry, co teraz ją
trzymało? Przecież nie mogła przywiązać się do Van przez te kilka dni,
spędzonych razem. Vanjah była wredna, niemiła, a już na pewno nie zrobiła
niczego dobrego dla Elizabeth. Więc czemu tak bardzo jej zależało na życiu Van?
- Niech będzie, oficjalnie ich zwalniam –
powiedział, poddając się i przewracając oczami.
- I? – dopytała Elizabeth.
- I obiecuję, że zostawię ich w spokoju, nie będę
ścigać, ani nic z tych rzeczy. Są wolni – dodał, co usatysfakcjonowało Liz na
tyle, że uśmiechnęła się zadowolona.
Podbiegła do bruneta i zaczęła pomagać Jeremiemu
w wyjmowaniu kołków, co nie było zbyt przyjemne. Ale robiła to dla Jera, który
w chwili obecnej nie mógł nadziwić się temu, co widzi. Zależało jej na nim.
- Pospieszcie się – rzuciła Davina.
Caroline biegła wampirzym tempem w poszukiwaniu
ostatniego celu. A właściwie jednego z ostatnich. Próbowała dodzwonić się do
Stefana, jednak nic z tego nie wyszło, bo albo mężczyzna nie chce jej znać,
albo po prostu nie ma telefonu przy sobie. Myślała, że Salvatore ją szuka, w
końcu tak stwierdził Klaus, kiedy ostatnio ze sobą rozmawiali. Może dalej jej
szukał, a może już dawno zrezygnował?
- Klaus – zawołała, widząc znaną sylwetkę.
Zatrzymał się, ale dalej stał do niej tyłem,
próbując opanować zszargane przez brata nerwy. Chociaż chciałby zająć się
Caroline, to na głowie miał o wiele poważniejsze sprawy, jak na przykład
szalony 2000-letni facet, który pojawił się znikąd i ma zamiar wybić całą rasę
wampirów. I to, że Niklaus był hybrydą teraz wcale mu nie pomoże. Kiedy wbiją
kołek w któregoś z nich, przegrają. A najsłabszym ogniwem w rzeczywistości była
Rebekah i Klaus doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
- Nie mam za wiele czasu na wesołe rozmówki,
Caroline – powiedział, starając się brzmieć choć trochę miło.
Blondynka wcale nie miała ochoty rozmawiać o
błahych sprawach, chciała dowiedzieć się gdzie jest Stefan. Chciała, żeby
chociaż On jej wybaczył. Żeby zrozumiał, cokolwiek. Potrzebowała teraz
przyjaciela, a Salvatore pomagał jej od momentu, kiedy przemieniła się w
wampira. I mimo, że nikomu tego nie mówiła, to właśnie Stefan był jej
najlepszym przyjacielem.
- Coś się stało, prawda? – spytała, chociaż
dobrze znała odpowiedź.
Po samym głosie Klausa potrafiła odgadnąć jakie
uczucia się w nim kłębią. Teraz na pewno nie były dobre.
- Tak, czy to nie oczywiste? – mruknął chłodno i
spojrzał na nią. – To wszystko?
- Dlaczego jesteś na mnie zły? – rzuciła z lekkim
żalem i niezrozumieniem. – Nie chciałam tego, co zdarzyło się, kiedy miałam
wyłączone uczucia i Ty powinieneś zrozumieć mnie najbardziej ze wszystkich. Przepraszam
– powiedziała szczerze. – Nie musisz traktować mnie, jak wroga – dodała z
wyraźnie słyszalnym smutkiem.
- Uwierz, nigdy nie potraktowałbym Cię w ten
sposób – oznajmił, jakby słowa Forbes go uraziły i wzniósł oczy do nieba. –
Muszę odnaleźć moją siostrę, nim będzie za późno – powiedział strasznie
poważne, jednak Care nie poddawała się.
- Dlaczego?
Chciała dodać, że to ona złamała kark Bonnie i to
przez Rebekę jej przyjaciółka zostanie wampirem, albo gorzej – nie zostanie nim
i umrze, ale powstrzymała się od zbędnych komentarzy. Sama nie była lepsza od
Pierwotnej i wszyscy to wiedzieli. Nie tylko ona.
- Cóż – zaczął swobodnym głosem, mimo że Caroline
usłyszała w jego głosie złość, ból, smutek i rozczarowanie. Czytała z niego,
jak z otwartej księgi. – Mój brat był na tyle nieuważny, że teraz ja wraz z
moim rodzeństwem jesteśmy połączeni, a w dodatku jakimś cudem Silas żyje i ma
kołek z białego dębu. Tak w skrócie – wzruszył ramionami, a blondynka stała jak
wryta.
- Biały dąb was zabije! – zawołała, jakby odkryła
Amerykę, na co Nik wywrócił oczami. – To oznacza, że zabije także nas – mówiła
bardziej do siebie, układając sobie wszystko w głowie.
Tak naprawdę sobą w ogóle się nie przejęła, ale
Stefanem, Eleną, nawet głupim Damonem i nawet złym do szpiku kości Klausem. Nie
chciała, żeby umarli w taki sposób. Nie chciała, żeby w ogóle umarli. Uniosła wzrok na Mikaelsona, który mimo
zniecierpliwienia dalej tutaj stał.
- Idę z Tobą – mruknęła zdecydowanie, na co Klaus
się lekko poruszył.
- Zdajesz sobie spr…
- Mam to gdzieś! – podniosła głos o oktawę,
przerywając mu w połowie wypowiedzi. – Nie pozwolę, żeby coś stało się moim
przyjaciołom i – nagle ugryzła się w język i przymknęła powieki.
Pierwotny zmrużył oczy, chcąc domyślić się, co
Caroline miała powiedzieć. W oczach Care dostrzegł jedynie wyrzuty sumienia,
jakby to, co pomyślała było największą zbrodnią na świecie.
- I? – dopytał, nie spodziewając się, że
dziewczyna odpowie i przybliżył się do niej o krok.
- To nieważne. Musimy wszystkich uratować.
Zdajesz sobie sprawę, że od tego zależy, czy będziemy jutro rozmawiać? –
sprytnie zmieniła temat, udając że Klaus wcale nie stoi za blisko i wcale nie
wywołuje tym u niej dziwnych emocji, rozlewających się po całym jej ciele.
- Oczywiście – powiedział, mimowolnie
zastanawiając się nad osobą, która wywołała w wampirzycy tyle dziwnych emocji.
Skrycie bardzo pragnął, żeby blondynka
powiedziała „i Tobie”, jednak miał świadomość, że Caroline nigdy się do tego
nie przyzna, a przynajmniej nie teraz. Czekał. Na nią mógł czekać wieczność.
- Więc chodźmy – z trudem zerknęła na niego, po
czym ruszyła wampirzym tempem w kierunku bliżej nieznanym, a Mikaelson zaraz za
nią.
Bonnie musiała przyznać się chociażby przed sobą,
że towarzystwo Kola nie było takie niezręczne jak kiedyś. Kiedyś miała ochotę zadźgać
go nawet widelcem, teraz On zupełnie jej odpowiadał. Pierwotny i była wiedźma.
Śmieszne. Bennett pokręciła głową i westchnęła, przerywając ciszę.
- Jesteś głodna? – zapytał niepewnie Kol, nie
wiedząc, czy takie pytanie jest na miejscu.
Bonnie uniosła brwi zdumiona tym, co usłyszała.
Po co on się w ogóle o to pytał?
- Nie – odpowiedziała lakonicznie.
- Okej, posłuchaj – zaczął i usiadł w siadzie
skrzyżnym przodem do mulatki, którą zachowanie Mikaelsona coraz bardziej
zadziwiało. A myślała, że widziała już wszystko. – Naprawdę chcesz umrzeć? –
zapytał, a Bonnie prychnęła.
Oczywiście, że nie chciała, ale jemu w życiu tego
nie powie.
- Tak – odparła stanowczo. – A Tobie nic do tego
– fuknęła na niego, jednak ten nie zraził się i dalej próbował.
- Przestań. Nawet nie muszę Cię hipnotyzować,
żeby wiedzieć, że to nieprawda – rzucił ostro. – Dlaczego tak bardzo próbujesz
pokazać, że nigdy nie kręciło Cię bycie superszybką, supersilną i niezależną,
huh? – zmarszczył czoło i tym samym oburzył Bonnie.
- Bo nigdy mnie to nie kręciło! – uniosła głos. –
To nic w porównaniu do tego, że mogę kogoś skrzywdzić! – warknęła. – Ale
przecież Ciebie to nie dotyczy – żachnęła się, nie spadając ani trochę z tonu –
bo TY nie masz serca – mruknęła już ciszej, chociaż dalej była zdenerwowana.
Sama nie rozumiała swojego nagłego wybuchu na
Kola, jednak wszystko zaczęło ją irytować. Nawet głupi promień słońca, który
przedostał się przez żaluzję.
Pierwotny zacisnął zęby na słowa Bennett, nie
dając po sobie poznać, że to zrobiło na nim jakieś wrażenie. Głupio byłoby
przyznać się, że to, co powiedziała Bonnie trafiło w jego skamieniałe serce. Bo
je miał. Nigdy nie chciał być zły, ale to przychodziło mu z większą łatwością
niż bycie dobrym i grzecznym chłopczykiem. Starał się chować pod codzienną
maską każdy jego błąd, wyrzuty do samego siebie i najwidoczniej wychodziło mu
to doskonale. Zresztą Bonnie też ukrywała swoje prawdziwe pragnienia, a on to
widział na jej nieszczęście.
- Z biegiem lat przestajesz zastanawiać się, co
jest dobre, a co złe. Życie ludzkie staje się bardziej obojętnie – powiedział i
zmrużył powieki.
- To miało być Twoim argumentem? Jeśli tak, to
mnie nie przekonał – syknęła ostro i skrzyżowała ręce na piersiach.
Preferowała grać niż przyznać, że wolałaby zostać
wampirem niż umrzeć. Chciała pozostać twarda, nie mogła pokazywać wszystkim, że
boi się śmierci. Dziwne. Umarła dwa razy. Co za różnica jeden raz w tą czy we w
tą.
- Nie mam zamiaru Cię przekonywać – mruknął, a
jego twarz dalej pozostawała poważna – to Twoja decyzja. I to nie ja będę jej
żałować, tylko Ty – na koniec uśmiechnął się ironicznie, co nie uszło uwadze
Bonnie.
Głupek! A już myślała, że może go polubić w ciągu
ostatnich godzin jej życia, ale nie. Kol musiał postawić na swoim i grać dupka
do końca. Jakie to oczywiste.
- Więc po co tutaj siedzisz? – warknęła
wyprowadzona z równowagi.
- Nie wiem – wzruszył ramionami uśmiechając się
beztrosko – zwal to na nudę, albo chęć oglądania Twoich cierpień i brak serca –
powiedział chłodno.
Bonnie zrozumiała. Zraniła go. Teraz wiedziała,
że popełniła błąd, którego nie odwróci. Mogła go przeprosić, ale znowu jej duma
się odezwała i nie pozwoliła tego zrobić. Natychmiast skruszała.
- Więc miłego seansu – rzuciła i położyła się
wygodnie na prawym boku, przez co widział tylko jej plecy.
Nie chciała, żeby zobaczył, jakie emocje w tej
chwili nią targają. Nagle zmieniła zdanie co do jego towarzystwa, nie chciała
go tu. Mógł równie dobrze zniknąć, na przykład na zawsze, żeby już więcej go
nie widziała.
Kol przymknął oczy, nie mając pojęcia jak może
cofnąć czas i nigdy nie powiedzieć tych słów. Do cholery, znowu zawalił sprawę,
jak zawsze. Czemu nie umiał zrobić czegoś dobrze? Westchnął cicho i wywrócił
oczami. Dlaczego niby w ogóle się tym przejmuje? Powinien z uśmiechem
obserwować umieranie Bennett, jednak czuł się strasznie źle. Nie potrafił jej
tego zrobić. Nie zasłużyła na śmierć.
- Przepraszam – no i masz, pierwszy raz w całym
jego życiu to powiedział.
Brunetka nie mogła na niego nie spojrzeć z
ogromnym zdziwieniem. Kol Mikaelson właśnie ją przeprosił. To chyba powinno
przejść do historii! Parsknęła, nie wiedząc czy on mówi poważnie, czy tylko się
zgrywa, chociaż jego mina pokazywała, że to było strasznie serio.
- Co proszę? – podniosła brwi.
Dobrze słyszała, ale chciała usłyszeć to jeszcze
raz.
- Nie powtórzę tego, nie licz na to – uniósł
ostrzegawczo palec.
Mimo wszystkich słów, które wyszły niedawno z ich
ust, roześmiała się. Kol na to uśmiechnął się lekko, przypominając sobie
sytuację, kiedy Bonnie ostatni raz śmiała się przy nim. Nagle w głowie
pierwotnego zawitała strasznie dziwna myśl, która przeraziła nawet go samego –
chciałby słyszeć ten śmiech częściej.
- Chcesz zranić swoich przyjaciół? – zapytał na
powrót będąc poważnym. Nie pozwoli jej umrzeć. Nie na jego warcie.
- Myślałam, że przestaliśmy o tym rozmawiać –
stwierdziła ponuro Bonnie. Nie miała zamiaru słuchać kazań.
- Ale nie przestaliśmy! – podniósł głos i wziął
głęboki wdech. – Zastanów się, bo zostaniesz wampirem w ten czy inny sposób –
rzucił chłodno, stawiając wszystko na jedną kartę.
- Ty mi grozisz? – zielonooka zmarszczyła czoło.
- Ja tylko ostrzegam. Nie potrafię wymyślić
żadnych dobrych argumentów, żeby przekonać Cię do odkrycia prawdziwych odczuć.
A wiem, że są zupełnie sprzeczne z tym, co na okrągło starasz się mi wcisnąć –
mówił, co wprowadzało Bennett w coraz większy stan zdziwienia. – Nie chcesz być
wampirem, żeby pokazać wszystkim, jaka to Ty jesteś odważna. Spójrz prawdzie w
oczy, Bonnie – zwrócił się do niej i wbił wzrok w jej zielone oczy – wcale nie
jesteś odważna – pokręcił głową. – Śmierć jest Ci na rękę, bo boisz się stawić
czoła ryzyku bycia wampirem – dodał i chciał powiedzieć coś jeszcze, jednak
przyhamował.
Mulatka zmrużyła powieki, kierując spojrzenie na
białą pościel i bijąc się w głowie. Nie chciała, żeby Kol miał rację, ale
niestety chyba miał. Sama przed sobą bała się tego wyznać, ale obawiała się
bycia wampirem. Śmierć była o wiele łatwiejsza.
***
To pewnie głupie, ale nudzi mi się, więc dodam rozdział. xD JENY, piszę sobie epilog i tak stwierdzam... przeeepraszam za ostatnie rozdziały, bo tak prawdę mówiąc pisałam wtedy bez jakiejkolwiek weny, nie wiem co się stało, ale pisałam rozdział przez ponad miesiąc... ba! trochę bardzo ponad. Chyba już za parę dni skończę epilog i będę dodawać co dwa dni, tak myślę. :p
Jak mówiłam (a może nie) Kennett będzie teraz niczym masło. Takie maślane. Hahah. xD Poczekajcie, muszę przejrzeć rozdział, żeby sprawdzić, czy jakiś spoiler mogę wam dać. :D OKI! Chyba tylko tyle, że w następnym rozdziale pojawi się scena (którą swoją drogą bardzo lubię, chyba xD) Kalijah. A no i jeszcze, że Klaroline powraca do gry. :D Stebekah też będzie miała swoje chwile. Małe, ale jednak! :D O innych sprawach dowiecie się czytając kolejne rozdziały (fajnie, nie?). xD
Zaśmierdziało reklamą, dlatego...
Dziękuję za wasze wsparcie komentarzowe raz jeszcze, dziękuję też za pomoc w jaki-serial-teraz-obejrzeć-bo-w-końcu-są-wakacje-to-czas-poznawania-nowych-seriali(-serialów), naprawdę to wiele dla mnie znaczy. <3 Jesteście najlepsi, uwielbiam was. <3
Pozdrawiam, życzę cudownego życia, słodkiego arbuza, świetnych czereśni i wiśni, pięknych krajobrazów za oknem i nie tylko, najfajniejszych snów i wszystkiego innego (życzy firma JA). <3
P... (znowu chciałam pisać pozdrowienia, hahah, co)
love, love, love,
ArtisticSmile. <3
Bonnie!!! Duma, dumą, ale ona musi dokończyć przemianę! O wiele bardziej wolę ją kiedy jest czarownicą, ale ważne żeby żyła. Żyła! Dobra, ponosi mnie :/ Kol, moj kochany, przynajmniej on nie jest taki jak Elijah, albo Klaus i pomógł Caroline. A raczej pomaga, bo ona nadal nie dokończyła przemiany. Mam nadzieję, że Stefan wybaczy Care jej zachowanie i nadal będą przyjaciółmi, po za tym Klaus/Caroline to dość ciekawy duet. Poor Elena... Nie lubię jej, no ale niech już sobie, żyje a co. W główniej mierze, przyczyniła się do milszego Damona, wiec mogę jej odpuść, w ostateczności :D Kath i Elijah... Trzecia para którą kocham nad życie. Mam nadzieję, że mi również spodoba się scena z Kalijah <3 No, może Katherine pokaże uczucia i będzie z nimi Happy End! :D Po za tym, w sercu coś ją ruszyło, więc nie wszystko stracone. Liz i Jer, no nie przepadam za nimi, więc tak właściwie są na siebie skazani, jako para, tych których nie lubię xd. Takie życie... I w końcu Van jest opętana czy jest Silasem? Trochę się pogubiłam. Eee, tam nie ważne. Ważne żeby było więcej takich "Przepraszam" you know what i mean :D Życzę weny i pozdrawiam <3
OdpowiedzUsuńJulia <3 <3 <3 <3
Cześć!
OdpowiedzUsuńJejuuuuuuu! Kennett było takie słodkie, aż się śmiałam z ich kłótni, serio! Ale Bonnie mnie zaczęła wkurzać, no bo robi taki problem.. wiem, że to na pewno nie jest miłe ale przecież może spróbować.. prawda? Kol za to jest kochany, ale on zawsze był!
SILAS! Nienawidzę tego dupka! Zastanawia mnie co on wymyśli? Bo na pewno zrobi coś glupiego, jak to on... Widzę, że Liz zmądrzała, na szczęście:D i biedna Delena taka pokrzywdzona :C Ale uwaga, bo to co napiszę będzie dziwne... NIE POZNAJE ELIJAHA! Po prostu sama mu chciałam przywalić, jego braciszek (przystojny i seksowny) Klaus milion razy robił gorsze rzeczy a ten i tak o niego walczy a Caroline jakby od razu skreślił.... masakra ! Od tej Katherine przewraca mu się w głowie :D Czy dobrze czytam.. co 2 dni?! JEJKU ! Kocham Cię ! Dobra czekam dalej, bo myślę że akcja zacznie się rozwijać, jesteś świetna- pamiętaj o tym! Pozdrawiam!
Zuzka !
realitybeingadream.blogspot.com
Chyba już kiedyś czytałam Twojego bloga. Ale w czasie roku szkolnego nie miałam na nic czasu. Na szczęście znalazłam go ponownie. :)
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny! ! Kol taki słodki :)
Czekam na kolejny, poinformuj mnie proszę. :)
Zapraszam też do mnie :)
Życzę weny!
Mój komentarz dziś będzie serio krótki, bo nie mam zbyt wiele czasu. Muszę załatwić wszystko, co miałam w przeciągu tego tygodnia, bo od jutra do poniedziałku tracę internet. W piątek tylko skoczę do miasta z komórki publikować coś, ale nieważne!
OdpowiedzUsuńMniej o mnie...
Skrótowo bardzo:
Wow, ten rozdział podobał mi się majbardziej!
Tyle się działo! Mam nadzieję, że Bonnie dokona przemiany, gdyż jest moją ulubioną bohaterką opowiadania. Wybacz Care, jednak Bonnie przejęła pałeczkę. Najciekawszy wątek i romans z Kolem aka moim mężem. Caroline, cóż. NIe wiem co będzie dla niej najlepsze. Myślę, że powinna również przeżyć, ale co do pogodzenia się ze Stefem mam pewne wątpliwości. Śmierdzi mi ich pzyjaźń. Z pewnością jestem zbyt wpatrzona w Klaroline by nie wybijać potencjalnych kandydatów. Chociaż Kolusiowi damy spokój bo on i Bon to coś pięknego. JELO MORELO AKA ZŁOTA WAGINO - ZGIŃ!
Będę cię błagać o jej śmierć, ryly.
No i to chyba tyle. Założę się, że nasadziłam 892742893329 błędów przez pośpiech, ale muszę się sprężać. Podsumowując - cudeńko nie rozdział i zapraszam do siebie na VIII czyli pierwszą część tak zwanej "Maskarady".
@YourLittleBoo1
z
http://darkness-of-the-soul.blogspot.com/