niedziela, 31 sierpnia 2014

47. | Ostateczne starcie.

~ 47 ~
Ostateczne starcie.


Caroline nie wierzyła w jakieś chore pomysły Bonnie, które pojawiły się znikąd. Na razie plan był taki, że miały pójść do starych czarownic. Też duchów. Rany, powodzenia, Bonnie! Jedno Care musiała przyznać – po Drugiej Stronie było strasznie.
- Naprawdę myślisz, że któraś z nich nam pomoże? O ile jakąkolwiek znajdziemy? – pesymistyczne podejście do sprawy nie opuszczało blondynki, ale Bennett zdawała się tym nie przejmować.
- Nie – odparła lakonicznie. – I przestań być taka krytyczna. Odrobina wiary nikomu nie zaszkodziła – mówiła z determinacją.
Forbes zmarszczyła czoło zdziwiona słowami przyjaciółki. Albo byłej przyjaciółki. Chociaż… między nimi chyba było już wszystko w porządku. Wampirzyca otwierała już usta, żeby uargumentować swoje racje, jednak Bonnie ją wyprzedziła.
- Moja babcia na pewno nam pomoże – stwierdziła pewna i w jednej sekundzie znalazły się na cmentarzu.
- Tylko, że Twoja babcia znajduje się bliżej Mystic Falls! Co miałaby robić w Nowym Orleanie? – spytała podniesionym głosem i rozejrzała się wokół, zaciskając usta w cienką linię.
- Duchy nie znajdują się w jednym miejscu połączonym z nimi. To nie Supernatural – mruknęła z deka rozbawiona, ale była całkowicie poważna.
- Co to – zaczęła pytanie, jednak zrezygnowała machnięciem ręki – nieważne. Lepiej znajdźmy Twoją babcię – powiedziała, jednak i tak wątpiła, że krewniaczka Bonnie jakoś im pomoże.
Nie, żeby nie wierzyła w duchy, w końcu sama jednym z nich była, ale takie pomysły wydawały się za bardzo odległe od rzeczywistości. Druga Strona była czymś zupełnie nie do ogarnięcia przez Caroline. Jeśli ma spędzić tu całe swoje życie… albo po-życie, to woli umrzeć… tak jakby. A jeżeli dojdzie tutaj także Silas, któremu plan raczej wypali, to będzie kompletna masakra. Ich życie przeniesie się na Drugą Stronę. Zapowiada się super, pomyślała gorzko i zacisnęła usta w wąską linię.
Obie dziewczyny rozejrzały się wokół, słysząc szepty. Szepty, które łączyły się w szum. Nie był nadzwyczaj straszny, ale dało się wyczuć niechęć i grozę.
- Cholera, Bonnie, właśnie weszłyśmy na siedlisko duchów – rzuciła i uniosła brwi.
- Nie wolno przeklinać na ziemi świętej, moja droga – za nimi odezwał się wyraźny głos, więc szybko odwróciły się w tamtą stronę i, ku zaskoczeniu Caroline, ujrzały nikogo innego jak właśnie panią Bennett.
- Przepraszam? – wydukała niepewnie i zmarszczyła czoło.
Chyba nie może być dziwniej, znowu bąknęła do siebie w myślach, a po chwili dodała: dobrze, że nie umieją czytać w myślach.
- Babciu! – mulatka widocznie ucieszyła się na widok swojej rodziny, więc chyba tylko Forbes to zdziwiło i zaniepokoiło.
- Pani śledzi Bonnie? Skąd pani wiedziała, że tutaj będziemy? Jak nas pani znalazła? Czy martwi mają takie zdolności? – Care wyrzucała z siebie serię pytań, próbując zaspokoić swoją ciekawość i celowo ignorując karcące spojrzenie BonBon.
Sheila jak to zwykle bywało była całkowicie poważna, co sprawiało, że wydawała się jeszcze groźniejsza. Ale miała w sobie coś łagodnego, dzięki czemu można było poczuć się przy niej, jak przy własnej babci. Cóż.
- Martwi nie żyją – odparła spokojnie chłodnym tonem, zupełnie bez wyrazu. Rany, straszne. – Ci którzy praktycznie żyją – teraz przeniosła wzrok na swoją wnuczkę – nie wpływają na ten świat.
Okej, teraz zrobiło się do reszty dziwnie. Caroline nie miała pojęcia o czym starsza pani mówi, jednak nie przejęła się zbytnio, może starość tak na nią wpływa i gada głupoty.
Za to Bonnie rozumiała o co chodziło Sheili i poczuła się urażona, a nawet bardziej zawstydzona. Zawiodła babcię, bo dobrowolnie zamieniła się w wampira. No tak jakby dobrowolnie. W każdym razie nie było teraz czasu na pogawędki.
- Potrzebujemy Twojej pomocy – wypaliła młodsza Bennett i zagryzła dolną wargę z nadzieją, że uzyska tej lepszej odpowiedzi.
Sheila obrzuciła ich spojrzeniem bez jakichkolwiek emocji, przez co dziewczyny nie potrafiły odczytać jakie będzie jej zdanie. Care coraz bardziej bała się tej kobiety, chociaż w tej sytuacji zdawało się to być nieważne.
- Jak mogę wam pomóc? – spytała po chwili i uśmiechnęła się, co odwzajemniła z wielką radością i Bonnie, i Caroline.



Salvatore rzucił nieprzytomne ciało Marcela na bruk i w tej samej sekundzie złapał Nathaniela z gardło.
- Odczyń ten cholerny urok albo wyrwę Twoją nerkę – warknął z ogromną dawką jadu.
- Spoko, mam jeszcze drugą – wymamrotał brunet, walcząc o oddech.
Jeremy dopiero po chwili podszedł do nich, bo nie dość że ciążyła mu Elena, to w dodatku był tylko człowiekiem i nie potrafił przenosić się w mgnieniu oka. Z jego siostrą było coraz gorzej, kaszlała, pluła krwią i co jakiś czas wygadywała różne głupstwa. Była na skraju życia i śmierci. Liczyła się każda sekunda. Jer nie od razu zauważył Elizabeth, która stała zszokowana nagłym zdarzeniem.
- Której pomogę Ci się pozbyć – wycedził Damon i wzmocnił uścisk na krtani, blokując dostęp tlenu. – Zrób to! – wrzasnął.
Davina jako pierwsza zareagowała i zadała ból Salvatorowi, który dzielnie starał się nie puszczać Nathaniela.
- Chciałeś Marcela, to go masz – mruknął z ledwością i jęknął nagle łapiąc się za głowę.
- Wybacz, jestem na dobrej drodze do mojego głównego celu – uśmiechnął się nagle, przedtem biorąc głęboki haust powietrza.
- Co zrobiłeś Marcelowi? – spytała ostro szatynka i zerknęła na Gerarda.
W odpowiedzi Salvatore charknął przeżywając katusze. Czuł jak jego głowa rozdziera się i zaraz wybuchnie. Zacisnął wargi i powieki, chcąc stłumić krzyk, co wyszło mu całkiem nieźle. Wtem ból ustał, chyba tylko dlatego, żeby wiedźma dowiedziała się czegoś od niego. Damon nie zamierzał czekać na Gwiazdkę.
- Tylko złamałem kark – powiedział z westchnieniem i w wampirzym tempie wyrwał serce z klatki piersiowej Marcela, po czym spojrzał na nie z zadowoleniem. Tak długo o tym marzył. – Ups? – uniósł brwi i po chwili podniósł kąciki ust w sarkastycznym uśmiechu.
Carter poczuła ogromny ból pod piersią, jakby to właśnie jej wyrwano serce. Walczyła o Marcela, a tymczasem zabił go jakiś durnowaty wampir. Mimo wewnętrznej rozpaczy, nie zamierzała mu tego puścić płazem. Wyciągnęła przed siebie rękę, odrzucając Salvatora kilka metrów dalej. Machnęła dłonią w dół przez co niebieskooki upadł z trzaskiem na bruk i jęknął z powodu złamanych kości. Szybko się zregenerują, ale Davina nie zamierzała go tak zostawić.
Jeremy chciał pomóc, ale musiał stać i trzymać siostrę, która słabła z sekundy na sekundę. Jej powieki opadały pod ogromnym ciężarem, jednak usilnie próbowała odepchnąć sen i otwierała gwałtownie oczy.
- Mówiłam – wychrypiała i przełknęła ślinę – powinniśmy pogodzić się z tym wcześniej – wyszeptała jeszcze ciszej i starła łzę z policzka Jeremiego. – Nie płacz, Jer. Nie każda przegrana oznacza koniec. Pamiętaj, że masz do wygrania wielką wojnę – uśmiechnęła się delikatnie.
- Wygramy ją, Eleno – powiedział hardo Gilbert – RAZEM – podkreślił.
Elizabeth wpatrywała się w tą scenę ze wzruszeniem, ale oderwała oczy i przeniosła uwagę na Davinę, która wykręcała kończyny Damona.
- Dav, musimy się spieszyć! – zawołała blondynka, jednak to nie wzbudziło zainteresowania siostry. – Davina! Oni nas potrzebują! Przestań! – krzyczała i pociągnęła za ramię dziewczyny, a ta dopiero wtedy spojrzała na Liz.
- Musi za to zap…
- I zapłaci – pokiwała głową – teraz musimy zrobić coś innego.
Carter skutecznie zablokowała Salvatora, żeby nie pobiegł za nimi. Wciąż bolał ją fakt, że najbliższy przyjaciel nie żyje. Ruszyli biegiem w kierunku domu Mikaelsonów.
Elena wyszarpnęła się z rąk Jeremiego, który postawił ją na ziemię wbrew swojej woli. Dziewczyna podbiegła do Damona, jednak w połowie drogi upadła na kolana i otworzyła usta, jakby próbując złapać oddech. Nie mogła. Jej ciało zabraniało tego. Oczy rozwarły się w zdziwieniu i przerażeniu.
Jeremy podbiegł do siostry, krzycząc do niej słowa, których nie rozumiała. Damon także próbował nawiązać kontakt, jednak bezskutecznie.
Elena poczuła w ustach smak metalu, a po chwili krew wylała się z jej ust, płynąc strumieniami w dół twarz. Miała wrażenie, że tonie. W krwi. Przed oczami zrobiło jej się ciemno. Wielkie czarne plamy migotały, aż zalały cały obraz. Oślepła. Próbowała krzyczeć, ale nie mogła. Po chwili czuła ciepłą, lepką ciecz na swoich policzkach. Nie chciała myśleć, ale każda jej komórka kierowała ją na te myśli. Umierasz. Umrzesz. Jakbyś wcześniej tego nie robiła, mruknął złośliwy głosik w jej głowie. I miał rację. Kiedy tonęła z Mattem czuła się w podobny sposób.
Śmierć zbliżała się wielkimi krokami, łapiąc za jej ramiona i ciągnąc do siebie z ogromną siłą. Na początku walczyła, ale wkrótce zrezygnowała z tego pomysłu i oddała się całkowicie. Ból powoli znikał. Uczucie pustki i przerażenia także.
Nareszcie była wolna.
Umarła.



Najstarszy pierwotny przekroczył próg domu, zastając coś, czego w ogóle się nie spodziewał. Wszyscy leżeli na podłodze nie mając cienia szansy na podniesienie się, za to Silas tryumfował, odwracając się w kierunku Elijah. Uśmiech nie schodził z jego, a w sumie z twarzy Vanjah.
- Katherine. – Dziewczyna resztkami sił przełknęła ślinę – wyglądasz okropnie – stwierdził nieśmiertelny i powstrzymał szatyna od zrobienia kroku.
Silas przymrużył lekko powieki i, używając magii, zrobił nacięcie na nadgarstku Klausa, po czym przeniósł trochę krwi przed Petrovę. Wszyscy patrzyli na wyczyny nieśmiertelnego z ogromnym zdziwieniem, a szczególnie Klaus, który jednak mimo wszystko starał się utrzymać nerwy na wodzy.
- Proszę bardzo – powiedział, przybliżając kulę czerwonej cieczy do warg wampirzycy – smacznego.
Katerina wpatrywała się w krew przez jakiś czas, zastanawiając się, gdzie istnieje podstęp. Zerknęła na Silasa i po chwili namysłu wypiła to czego potrzebowała od paru godzin.
Elijah wstrzymał oddech, nie odrywając wzroku od lubej. To graniczyło z niemożliwością, żeby Silas zrobił coś bezinteresownie. Poza tym był tutaj tylko po to, żeby ich zabić, prawda? Pierwotny poczuł jak odlatuje na jedną ze ścian, tym samym wypuszczając z rąk Katherine i lądując przy dwóch swoich braciach. Ze ściany posypał się tynk i została tam sporych rozmiarów dziura. Jęknął i chciał jak najszybciej ratować Kath, jednak został uziemiony jak reszta.
- Zostaw ją – wysyczał słabym głosem.
Silas nic sobie z tego nie zrobił.
- Powiedziałem, żebyś ją zostawił! – krzyk Mikaelsona rozniósł się po domu i, gdyby głos mógł wyrządzić jakąś szkodę, na pewno wybiłby szybę, jak nie zburzył cały dom.
Nieśmiertelny był jednak głuchy na prośby i rozkazy Elijahy. Podniósł Pierce i magią odrzucił ją kilka metrów w przód, po czym zawisła w powietrzu naprzeciwko niego. Katerina rozwarła oczy z przerażenia, czując że właśnie w tym miejscu skończy się jej długi żywot. Rozpaczliwie spojrzała w stronę najstarszego pierwotnego, a w jej oczach zalśniły łzy, chociaż próbowała pozostać twarda. Chciała przeprosić go za swój czyn, jednak nie potrafiła kłamać, że było jej żal Hayley. I pewnie Marshall miała rację mówiąc, że Elijah ją znienawidzi. Tak, on ją znienawidzi, ale ona go nie. Nagle uniosła delikatnie kąciki ust.
- Kocham Cię – wyszeptała niemalże bezgłośnie.
Mikaelson patrzył na nią z niedowierzaniem i miłością jednocześnie. Miał ochotę rozpłakać się jak dziecko, bo był tak bardzo bezradny, nie mógł nic zrobić, żeby ją uratować.
- Powiesz mi to jutro – odparł nieswoim głosem i odwzajemnił uśmiech.
- Obawiam się, że nie będzie miała szansy – Silas wtrącił się do tej sielankowej rozmowy, czy cokolwiek to było.
Petrova z powrotem przeniosła wzrok, który zmienił się w pełen nienawiści i strachu. Odniosła wrażenie, jakby czas stanął w miejscu. Nie chciała nic czuć, nie teraz, ale jak na złość nie umiała tego wyłączyć. Była zbyt zmęczona na skupianie się nad takimi rzeczami. Silas podniósł kołek z białego dębu, który do tej pory sprawował się nieźle i przyciągnął do siebie Katherine za pomocą magii, a dziewczyna nabiła się na drewno z bólem wypisanym na twarzy. Powoli zamknęła oczy, czując jak ciężar powiek ją przewyższa.
W sercu Elijahy powstała jedna wielka dziura, jak gdyby ktoś wyrwał mu je z piersi, rozszarpał, skleił i znowu wsadził. Krzyk ugrzązł gdzieś po drodze w gardle, a rozpacz wypełniła jego umysł.
Silas odrzucił szare ciało Kateriny na zimną posadzkę, jakby była nic niewartym śmieciem.
- Katherine Pierce. Ta, która przetrwa wszystko – powiedział cicho i rozejrzał się.
Miał wszystkich pierwotnych. I kogo teraz wybrać?



Wszystko czego potrzebowały to magia. Na całe szczęście babcia Bennett sama się odnalazła i nie trzeba było używać do tego wiele siły. Wydawałoby się, że to im wystarczy i każdy detal planu, który zaplanowały wypali perfekcyjnie. Chyba, że było już za późno. Wtedy mogło być gorzej.
Wpadły w same centrum złych zdarzeń. Zobaczyły czterech – podobno najgroźniejszych i, co ważniejsze, niepokonanych – pierwotnych na podłodze bez jakiekolwiek szansy na ruch. Bonnie wlepiła spojrzenie w Kola, na chwilę zapominając o wszystkich pozostałych sprawach. Coś w oczach Mikaelsona zmieniło się i to nie było nic przyjemnego. Jakby typowy dla niego zapał wygasł. Bennett miała nadzieję, że to nie przez nią. A może właśnie tego oczekiwała?
Kolejna ofiara – Katherine. Caroline dojrzała jak bardzo Elijah cierpi z powodu utraty ukochanej i zrobiło jej się żal. Potem przeniosła wzrok na kanapę, gdzie leżała… ona sama. Niezbyt fajne uczucie patrzeć na własne martwe ciało. Zerknęła na Stefana i z ulgą stwierdziła, że żyje i ma się prawie dobrze. W jeden sekundzie zapałała tak ogromną nienawiścią i nagle zachciała zrobić wszystko, żeby Silas cierpiał jak najdłużej. Niech go w końcu zabiją, a wtedy będzie miała szansę torturować go przez całą wieczność i nawet jeszcze dłużej. Początki sadyzmu.
- Na co czekamy? – wypaliła ze złością, mając ochotę rozszarpać nieśmiertelnego.
Gdyby tylko nie była duchem… Niestety to nie należało do niej, musiała cierpliwie czekać na rozwój wydarzeń. Po prostu cudownie.
- Nie ma pośpiechu – zaczęła Sheila, ale wampirzyce nie dały jej dokończyć.
- Jest! – blondynka podniosła głos.
- Nie możemy zdać się na łaskę Silasa – poparła Bonnie.
- Musimy działać rozważnie – pani Bennett spojrzała na wnuczkę i jej przyjaciółkę z naganą. – Zbyt pochopne użycie magii może doprowadzić do naszej porażki.
Forbes już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, jednak zabrakło jej silnych argumentów. Poza tym babcia Bon miała rację. Moment zaskoczenia był ich przewagą. Pewnie o tym samym pomyślała Bonnie, bo przeniosła spojrzenie na Care i westchnęła.



Stefan kącikiem oka spojrzał na Rebekę, która siedziała w dziwnej pozycji obok niego ze łzami w oczach. Złapał ją za rękę, pocieszając. Blondynka gwałtownie odwróciła głowę w stronę Salvatora i uścisnęła mocniej jego dłoń. Gdzie są te wiedźmy, do cholery?!
- Zapomniałem Ci o czymś powiedzieć – wyszeptał, a Mikaelson posłała mu zaciekawiony wzrok. – Dziękuję.
- Za co? – dziewczyna zdziwiła się jeszcze bardziej, że Stefan potrafi zachować niemal stoicki spokój, kiedy za sekundę umrą. WOW.
Blondyn przez chwilę zastanawiał się o co tak naprawdę mu chodziło. O wspólny czas? O lata dwudzieste? O to, że pierwotna umiała doprowadzić go do uśmiechu mimo wszystko? Czy o co?
Jego oczy odnalazły się w jej.
- Za wszystko – odparł po jakimś czasie.
Rebekah żałowała, że dopiero teraz mieli taki świetny moment razem. Pragnęła całą sobą zacząć wszystko od nowa. Chciała wrócić do czasu odnalezienia Stefana w metalowej puszce. Szkoda, że to było niemożliwe.
Nie mieli zamiaru patrzeć, jak Silas uśmierca Katherine. Nawet Bekah – osoba, która nie cierpiała Petrovy – zacisnęła powieki i odwróciła wzrok, żeby tylko tego nie widzieć. Bała się, zdając sobie sprawę, że za chwilę będzie to któryś z nich. 
- Będzie dobrze – dodał Stefan i uśmiechnął się lekko.
Sam wiedział ile nieprawdy znajdowało się w tych słowach, jednak chciał uspokoić Rebekę i sprawić, aby ostatnie minuty na Ziemi były lepsze od silnego strachu.
Mikaelson też mu nie uwierzyła. Spojrzała na swoich braci. Wszystkich i stwierdziła, że oni próbują zakryć emocje pod maską. Ona nie potrafiła, była taka naturalna, tak bardzo ludzka. Emocje stanowiły ważną część jej życia, jak nie najważniejszą. Palce kurczyły się z każdą kolejną sekundą na dłoni Stefana, a blondynka nawet nie wiedziała co robi.
Silas nie wahał się z wyborem, przecież to na Kolu powinno się zakończyć, więc niech wreszcie ta cała sielanka dojdzie do końca. I oby do trzech razy sztuka okazało się tylko i wyłącznie głupim powiedzeniem. Wysunął lewą rękę przed siebie, celując nią w najmłodszego z braci Mikaelson i wystrzelił nim w powietrze przed siebie. W wolnej dłoni trzymał kołek umoczony w już zaschniętej krwi trzech dziewczyn Bonnie, Caroline i Katherine. 
Kol nie przymierzał się do tkliwych pożegnań, bo nie wierzył, że to może być ich koniec. To ONI byli nieśmiertelnymi, niepokonanymi pierwotnymi, którzy w tej chwili wydawali się bez szans w starciu z Silasem. Cholera, przeklął w myślach, ani na chwilę nie odrywając mrożącego krew w żyłach spojrzenia na
niby niewinną twarz Vanjah. 
- Dlaczego pani nic nie robi?! – Caroline rzuciła zdziwione i ponaglające spojrzenie na Sheilę. – Jeśli teraz nic nie zrobimy, będzie po nas! – mówiła dobijającym tonem.
Wkurzyła się jeszcze bardziej, kiedy babcia Bennett zerknęła na nią spokojnie i znowu powróciła wzrokiem na Silasa z kołkiem w ręku. 
- Kol - jęknęła cicho Rebekah i wtuliła się bardziej w bok Stefana. 
- Wystarczy – mruknął Silas i ziewnąl teatralnie – na dziś starczy mi łez, głupich uśmieszków i pustych słów. Kocham Cię, będzie dobrze, blablabla – podwyższył głos, udając dziewczynę i wywrócił oczami. – Sit scriptor finem – wyszeptał i czubek kołka wykierował w Kola.
- Teraz – rzuciła starsza Bennett.
Całe pomieszczenie zamarło i wszyscy wstrzymali oddech, niektórzy nawet zamknęli oczy. Sheila magią podrzuciła w powietrze eliksir, który wcześniej rozbił nieśmiertelny i zebrała go jednocześnie w kulę. Chciała oblać kołek, jednak spóźniła się o mniej niż sekundę. Oczy Kola rozszerzyły się w zdziwieniu, jakby nie do końca miał pewność, że to dzieje się naprawdę. Ciało każdego Mikaelsona zajęło się ogniem, a krzyk wypełnił pomieszczenie.
Wtedy do domu wpadła Davina i Elizabeth, razem z Nathanielem. Nie czekając ani nie zajmując sobie głowy czymkolwiek, Liz wyrwała z piersi pierwotnego kołek, a Dav uniosła nieśmiertelnego w powietrze, który zdziwiony zawisł w powietrzu.  Babcia Bonnie szybko wyrzuciła kulę na kołek, opryskując wyrzeźbione drewno, a blondynka zręcznie wbiła go w serce Silasa i na szczęście nie chybiła nawet o milimetr. 
- Co wy zro – głos ugrzązł w gardle Silasa i uśmiech zadowolenia spełzł z jego twarzy.
Jego ciało zaczęło zamieniać się w kamień, kołek coraz bardziej wbijał się w jego ciało i powoli każda część rozpadała się na kawałki. Dosłownie. W tym samym czasie rodzeństwo Mikaelson płonęło, chcąc jakoś pozbyć się bólu i ognia. Niestety ich próby szły na marne. Silas zmienił się w kupkę prochu, a chwilę po tym wszyscy pierwotni padli bez ruchu na ziemię. 
Caroline i Bonnie patrzyły na wszystko z przerażeniem i łzami w oczach. Forbes winiła o wszystko Sheilę, w końcu to ona nie chciała nic zrobić, kiedy powinna! W odruchu mulatka przytuliła Care, nie mogąc odciągnąć wzroku od Kola.
Za to Stefan wpatrywał się w Rebekę i nie wiedział jak się zachować. Wszystko wydawało się takie nierealne. Salvatore miał nadzieję, że zaraz obudzi się we własnym łóżku, w Mystic Falls, a Silas okaże się najzwyczajniejszym, głupim snem. Odwrócił głowę i spojrzał na bliźniaczki Carter, które – tak samo jak inni – rozglądały się z żalem. Spóźniły się. Wszyscy się spóźnili. Nikogo nawet nie cieszyło to, że Silas został pokonany. Zresztą to było nic w porównaniu ze stratami, jakie odnieśli.
Ostateczne starcie dobiegło końca. 


***

Ten rozdział jest najgorszy z najgorszy. I wcale nie dlatego, bo prawie wszyscy umarli. JOŁ NOŁ. Szczerze to do samego końca nie wiedziałam co zrobić. Zabić Silasa, ale żeby pierwotni żyli? A może zabić pierwotnych, a Silas wygra. To pierwsze było według mnie zbyt przewidywalne. Na pewno większość i tak myślała, że Silas w życiu nie wygra, pierwotni nie umrą, wszystko skończy się superaśnie. NOPE. Jak pisałam ten fragment przez dobre 10 minut siedziałam i myślałam. Ktoś może pamięta, jak prosiłam was, żebyście podali cyfrę 1-10? Pytanie brzmiało: kogo uśmiercić? Zgadnijcie kto miał najwięcej głosów. Numer 6 - Klaus, Kol, Rebekah i Elijah. I TADAM. Dotrzymałam słowa. xD Możecie mnie nienawidzić, zhejtować. ŻYCIE. Osobiście nienawidzę HAPPY ENDU, nienawidzę jak zło zawsze przegrywa, nienawidzę tej przewidywalności, że wszystko dobrze się skończy. A może po prostu nie lubię. Nieważne. Jeszcze przed nami EPILOG. Pamiętajcie, że JEDNI UMIERAJĄ, ŻEBY INNI MOGLI ŻYĆ. :D Zobaczycie we wtorek. Jak co dwa dni, to co dwa dni. 
Dziękuję, że byliście ze mną do tej pory, dziękuję za wszystko, po prostu dziękuję, że mogłam udostępnić swoją wymyśloną historię i w ogóle dzięki. <3
Pozdrawiam, życzę ciepełka, mam nadzieję, że wasze wakacje minęły jak najlepiej i, że ten rok będzie dla was wspaniały. Dla tych co zaczynają nową szkołę - cudownych ludzi. <3
love, love, love,
ArtisticSmile. <3

piątek, 29 sierpnia 2014

46. | Nie zamykaj oczu.

~ 46 ~
Nie zamykaj oczu.


Kol wcześniej odłożył, za zgodą i zaproszeniem Daviny, ciało Bonnie w jej pokoju. Tam była bezpieczna. I przynajmniej miał ręce wolne, żeby kogoś zabić. Jakby nagle przyszła mu ochota.
Przez miasto szli zwartą grupą, wyglądali co najmniej jak jakaś mafia. Nawet gorzej. Ktoś, kto patrzył na nich z boku, przechodził na drugą stronę ulicy albo zmieniał kierunek drogi. I mieli rację. Było czego się bać. Ale niestety byli łatwo dostrzegalni. Silas mógł bez problemu ich znaleźć.
Nagle Klaus, jako że szedł prawie że pierwszy, zauważył na chodniku blond czuprynę. Pierwsze co poczuł, to był szok. Nie potrafił uwierzyć, że to może być Caroline. Jedyna osoba, która potrafiła mu się postawić, jedyna która potrafiła zmienić go na lepsze. Oczy Hybrydy zaszły łzami. Nie umiał nawet ruszyć palcem. Nie chciał uwierzyć, że Caroline nie żyje. Otworzył usta, jakby zaraz miał coś powiedzieć, jednak nic nie mógł zrobić. Zupełnie go sparaliżowało.
- Caroline! – usłyszał jak zza mgły. – Nie! Caroline, proszę nie – to był Stefan, który podbiegł do blondynki i złapał ją najdelikatniej jak potrafił za głowę.
Łzy ciekły mu ciurkiem po chłodnych policzkach. Salvatore przytulił wampirzycę do siebie, nie chcąc dłużej patrzeć na martwą twarz Forbes. Kiedyś nie wyobrażał sobie niebieskich oczu bez typowego dla niej blasku, a teraz… Poznał ją szczęśliwą, radosną z życia, a teraz była bezwładną kukłą w jego ramionach. Zacisnął powieki, pozwalając łzom spłynąć.
- Silas – wysyczał Klaus bardziej do siebie, niż kogokolwiek innego – będziesz błagać o szybką śmierć! – wykrzyczał z całych sił, jakby tamten mógł go usłyszeć.
Stefan uniósł Care na rękach i spojrzał na grupę, która w milczeniu obserwowała całe zajście. Nie mówiąc ani słowa, zniknął im z oczu. Wszyscy spojrzeli po sobie, a ich wzroki w końcu zatrzymały się na Niklausie. On także nie odezwał się i ze wściekłą miną pobiegł w tym samym kierunku co Salvatore.



Damon wywrócił oczami i zerknął na Jeremiego.
- To może podzielisz się z nami głębszą myślą? – zapytał sarkastycznie i chciał coś dodać, ale o dziwo powstrzymał się przed tym.
O rany, musiało być naprawdę źle, żeby Damon Salvatore nie powiedział czegoś zgryźliwego w kierunku młodszego brata Eleny. A przecież powinien się na kimś wyżyć. Na kimkolwiek. Nawet na nieprzytomnym Marcelu, który co prawda nie miałby silnej obrony, ale byłby bardzo dobrym słuchaczem.
- Nie mam takiego zamiaru – burknął szatyn i spojrzał na Bonnie oraz Caroline, które przewinęły po sobie wzrokiem.
- Nawet lepiej, bo i tak nie chciałem tego słuchać – rzucił obojętnie, na co Jeremy wzniósł oczy ku nieba, nie drążąc tej rozmowy.
- To całe naprawdę-naprawdę nie ma żadnego sensu – Caroline w końcu wyraziła swoją opinię. – Drugie ciało też umarło, a Silas wciąż tam pozostał. To nie ma sensu – powtórzyła zrezygnowana, jakby miała jeszcze co ratować.
A tak narzekała i marudziła, że stanęła między siedemnastką a pełnoletniością. Teraz właściwie była martwa, więc nic nie powinno ją interesować. Umarła… i tyle. To samo Bonnie. Żadna z nich nie miała najmniejszych wątpliwości, że tym razem nikt ich nie uratuje.
- Och, Caroline – westchnęła Bennett – spójrz na to z innej strony. Może Silas się wzmocnił, w jakiś dziwny sposób? A może w jego zaklęciu było, że następne ciało przejmuje na zawsze i już jest normalnym… a w sumie to nieśmiertelnym… kimś tam, którego można zabić, ale nie wiadomo jak. Przynajmniej my tego nie wiemy – powiedziała mulatka z niemalże stuprocentową pewnością, jakby właśnie wyczytała to z jakieś księgi albo Internetu.
Forbes pokręciła niedowierzająco głową, dalej nie wierząc w tę teorię. Była głupia. Takie miała zdanie, ale nikt jej nie słuchał. Może i mieli rację? Care zmrużyła oczy.
- A może Silas nie mógł umrzeć od kołka, nawet jeśli umarła ta blondynka. To go tylko uśpiło. Teraz, żeby przerwać to błędne koło potrzeba czegoś specjalnego? – zaproponowała i opuściła bezradnie ręce – dlaczego my nadal nad tym myślimy? I tak nic nie zdziałamy.
- Możemy – mruknęła BonBon, kiwając głową z aprobatą – i to właśnie zrobimy.
- Że niby co? Pochodzimy po domach, strasząc dzieci? Ukradniemy coś ze sklepu? – prychnęła sceptycznie blondynka i założyła ręce na piersiach.
- Więcej wiary, Care. 



- Super – rzucił Nathaniel, patrząc w miejsce, gdzie przed chwilą leżała blondynka.
W co on się wpakował? Jakaś ekipa ratunkowa? Nie, żeby coś, ale wyglądali prześmiesznie. Taka zwarta grupka, ktoś mógłby pomyśleć, że nastolatki wyrwali na imprezę. Jedna z nich była na pewno naćpana. Katherine. Widział, że z tą dziewczyną jest coś nie tak. Zaczęła nerwowo rozglądać się na boki, trzymała się bliżej pierwotnego i co jakiś czas przełykała ślinę. Efekty uboczne zażywania amfetaminy. Lepiej, żeby dzieci nie miały do tego dostępu. Ach, nieważne.
- Katerino, co się dzieje? – zapytał Elijah, marszcząc przy tym lekko brwi i przyglądając się szatynce. – Kat…
- Hm? – odezwała się, spoglądając na niego nagle, jakby wyrwana z kontekstu. Zdecydowanie naćpana. – Nic – odparła szybko. Za szybko. – Idziemy dalej.
Nikt nie dyskutował.
Petrova zamknęła oczy i zacisnęła szczękę. Katherine, szeptał głos w jej głowie. Głos łudząco podobny do Hayley. Słyszała go z każdej strony. Co jakiś czas padały obelgi, groźby, wulgaryzmy, a nawet zachęta do samobójstwa. Uniosła powieki, chcąc pogodzić się z rzeczywistością. Nie miała zamiaru bać się, zresztą martwej, Hayley.
Nagle centralnie przed Kath wyrosła mulatka z szyderczym uśmiechem. Wampirzyca zatrzymała się gwałtownie i dopiero po chwili zauważyła, że w klatce piersiowej dziewczyny brakuje serca.
- Miło Cię znowu widzieć, Katherine – odezwała się Marshall pewnym głosem.
To tylko halucynacje, powtarzała w głowie, ale mimo wszystko czuła wszechogarniający ją strach.
- Ty nie żyjesz – wyszeptała Pierce, nie mogąc oderwać wzroku od nadzwyczaj żywo wyglądającego ciała Hay.
- Tak? – spytała. – Więc dlaczego mogę zrobić to? – uniosła brwi i zatopiła rękę w ciele Katherine, która skuliła się i jęknęła głośno z bólu ogarniającego jej organizm.
- Zostaw mnie w spokoju! – wycharczała wampirzyca z ledwością wypowiadając jakiekolwiek słowo. – Nie żyjesz. Zabiłam Cię! Z wielką przyjemnością! – warknęła i zmrużyła oczy.
Ręka Marshall wyszła z brzucha szatynki. Kath od razu stanęła w pionie, czując jak rana się zrasta.
- Ja też to zrobię. Teraz. Z jeszcze większą przyjemnością – Hayley uśmiechnęła się arogancko. – Na pewno wielu osobom będzie łatwiej. Zaczynając na Elijah, a kończąc na wszystkich innych – dygnęła ramionami, po czym roześmiała się głośno.
Brzmiało to jak pisk i jednocześnie niski, basowy głos mężczyzny. Katherine zatkała uszy, krzycząc, jakby mogła przekrzyczeć te okropnie brzmiące dźwięki.
- Nie kocha Cię – Marshall znowu zaczęła. – Słowa nie zastępują uczuć. Nawet Ty to wiesz, Katherine – mówiła, na co wampirzyca kręciła głową. – Powiedz mu. Powiedz mu prawdę. Niech dowie się całej prawdy – powiedziała przeciągając niektóre wyrazy – niech wie, że to Ty mnie zabiłaś. Myślisz, że ile zajmie mu dowiedzenie się tego? Dzień? – mulatka rozłożyła ręce. – Czas płynie, Katherine. Może nie dowie się tego od Ciebie, ale znienawidzi Cię. Nie będzie pamiętał waszych cudownych słówek, tylko będzie wspominał Cię, jako mordercę dziecka, które miało odkupić jego rodzinę – wywróciła oczami i westchnęła.
Pierce spojrzała groźnie na dziewczynę.
- Nie lepiej zabić się samemu? – zapytała i zamrugała oczami, jakby sama się nad tym zastanawiała.
- Nigdy! – wysyczała Katherine.
- No tak. Zapomniałabym. Katherine Pierce walczy tylko o swój tyłek, huh? Ciekawe, jak to daleko Cię zaniesie – prychnęła i po chwili zdała sobie sprawę z jednego. – No tak. Najwyżej pięć godzin.
- Zamknij się – warknęła szatynka. – Zamknij się! – wykrzyczała na cały głos, a Hay pokiwała głową z podziwem. Wystarczyło, żeby zaczęła klaskać.
- Dalej, Kath. Pokaż na co Cię stać – jej głos zmienił się w groźny i wściekły, po czym mulatka ruszyła na Petrovę.
Katerina rozszerzyła oczy i w wampirzym tempie uciekła, jakby mogła uciec od własnych myśli. Jakby mogła schować się w ciemnym kącie i zapomnieć o wszystkich przykrych rzeczach.



Stefan odłożył dziewczynę na kanapie w salonie Mikaelsonów. Spodziewał się, że Klaus zaraz wpadnie, ale miał to gdzieś. Jego przyjaciółka nie żyła. Jego dwie przyjaciółki nie żyły. Kto miał być następny?
Co takiego zdenerwowało Caroline, że nie była z Klausem? Zresztą, nieważne. Teraz wydawało się to zupełnie bez znaczenia.
Tak, jak myślał już po chwili zaszczycił go swoim towarzystwem Niklaus. Salvatore ścisnął dłonie w pięści i wstał z kucków, jednak nie odwrócił się do Hybrydy. Zdecydowanie to była wina Mikaelsona i musiał za to zapłacić. Nawet jeśli miał za to zapłacić życiem on sam. Stefan zacisnął zęby i przełknął z ledwością ślinę.
- Ty to jej zrobiłeś – odezwał się młodszy z nich i zwrócił ciało w kierunku Nika. – To Twoja wina – mówił, patrząc wprost w jego oczy i ani na chwilę nie wahając się przed tym, co powinien zrobić.
W ułamek sekundy pięść Stefana znalazła się na szczęce pierwotnego tak mocno, że Klaus zachwiał się i prawie upadł. Salvatore nie przejął się tym, co Mikaelson mu zrobi. Pobije, zabije, czy też zakopie żywcem. Było mu to zupełnie obojętne. Niklaus podniósł morderczy wzrok na młodszego wampira i bez żadnego namysłu chwycił za serce najlepszego przyjaciela Caroline.
- Dalej, zrób to – wykrztusił z ledwością, próbując ignorować ból i skupić się na złości – ZRÓB TO! – krzyknął, jednak Klaus stał w miejscu, jakby bał się wykonać rozkaz Stefana. – Nie wiem, co Cię zatrzymuje, Caroline już nie żyje – wycedził przez zęby – na pewno nie znienawidzi Cię teraz.
Mikaelson zamknął oczy i wyrwał dłoń z klatki piersiowej Salvatora, pozwalając mu żeby żył. Blondyn nie miał sił, żeby utrzymać się na nogach, więc po prostu upadł na kolana, biorąc przy tym głęboki wdech. Sam się zdziwił, że Klaus go nie zabił, przecież prowokował go do tego.
- Nie trać wiary, przyjacielu – rzucił sucho, nie patrząc w stronę Salvatora. – W przeciwieństwie do Ciebie będę walczył. Ty już się poddałeś – dopiero teraz zerknął na niego z wyższością i skierował się do góry. 
Stefan kaszlnął i wstał na równe nogi lekko osłabiony. Musiał przyznać Klausowi rację. Już dawno się poddał, ale miał ogromną szansę to zmienić. Rzucił kątem oka na przyjaciółkę, która była nienaturalnie szara.
- Będę walczył, Care, obiecuję – wyszeptał prawie bezgłośnie i przełknął ślinę, zaciskając dłonie w pięści.
Tylko tyle mógł zrobić. Dla niej. Dla Bonnie. I dla wszystkich innych ofiar Silasa.





Elijah bez wahania pobiegł za Kateriną, a Kol wywrócił oczami. W takim tempie nigdy nie dojdą do celu. Musieli w końcu się rozdzielić i pospieszyć. Silas mógł być tuż za nimi.
- Ja z Rebeką pobiegnę do naszego domu – odezwał się najmłodszy Mikaelson.
- Tak – potwierdziła blondynka – a wy kierujcie się do nas, tylko szybko – dodała chłodno i nawet nie trudziła się na niepotrzebne uprzejmości.
- Macie te swoje czary-mary w razie co – dorzucił jeszcze Kol,  na co Nathaniel parsknął i zjechał pierwotnego wzrokiem.
- Tak, idźcie – rzucił brunet, mimo że rodzeństwo rozwiało się w powietrzu – i najlepiej umrzyjcie w cierpieniach – warknął ciszej. – No co? – jego wzrok spoczął na Liz i Davinie.
- Lepiej powiedz, co masz wspólnego z Vanjah – mruknęła ostro Elizabeth i ruszyła, tak jak nakazali Mikaelsonowie.
- Powiedziałem, że…
- Wiem, co powiedziałeś – przerwała mu – ale musimy wiedzieć to teraz. Może to coś istotnego? – spytała retorycznie.
- Może – wzruszył ramionami oburzony, że dziewczyna chce nim tak pomiatać – a może nie – uniósł brwi, jakby sam się nad tym zastanawiał.
Liz pokręciła głową z dezaprobatą. Nie chce mówić, to nie, ale to jego wrzucą pierwszego dla Silasa na pożarcie.
W kieszeni Daviny rozbrzmiały wibracje. Zaciekawione spojrzenia skierowały się na Dav, a ona jak najszybciej odebrała, nie patrząc kto dzwoni. Nie zdążyła nawet się odezwać, kiedy w słuchawce usłyszała kobiecy głos.
- Liz, potrzebujesz jeszcze jednej rzeczy. Białego kołka – powiedziała Cheyenne na jednym wdechu.
- Właściwie to mówi Davina – niebieskooka oznajmiła niepewnie i wzięła głęboki wdech.
W komórce Carter zapadła długa cisza.
- To niemożliwe – wyszeptała drżącym głosem kobieta po jakimś czasie. Pokręciła głową i pociągnęła nosem wyraźnie wzruszona.
Dav zebrały się łzy w oczach, ale nie miała zamiaru płakać. Właściwie nie znała tej kobiety, jednak mimo wszystko czuła, jakby wyjechała na kilka tygodni na obóz i po prostu rozmawiała z babcią, jak to za sobą tęsknią. Nigdy tego nie doświadczyła. Elizabeth zapewne tak.
- We dwie – zaczęła ponownie kobieta dalej bliska płaczu – macie potężną moc. Możecie z niej skorzystać, kiedy dostaniecie się bliżej Silasa – mówiła poważnie, jakby udzielała rad swojemu uczniowi – tylko nie nadużywajcie jej. Razem możecie zrobić coś naprawdę dobrego, ale też coś równie złego i niebezpiecznego. Wystarczy jedna zła myśl – dokończyła, choć dla Daviny nie brzmiało to zbyt jasno, jakby Chey kazała jej snuć wielkie refleksje na ten temat.
- Chyba nie bardzo rozumiem – powiedziała i zmarszczyła brwi.
- Starajcie się zachować pełen spokój – rzuciła.
Dav zmrużyła oczy i pokiwała głową, jakby babcia Carter mogła to zobaczyć.
- Damy radę.
- Nigdy w to nie wątpiłam – westchnęła i dodała z chwilowym wahaniem, jakby niepewna czy to stosowne w tej chwili – mam nadzieję, że kiedyś Cię zobaczę, Davino. Wielką nadzieję – Cheyenne nagle rozłączyła się, jednak szatynka nie potrafiła oderwać telefonu od ucha.
- Kto to był? – spytała ciekawa Liz i tym samym wyrwała siostrę z dziwnego stanu, coś na styl transu.
Na twarzy Dav zakwitł dawno niewidziany uśmiech.
- Nasza babcia – odparła, na co Elizabeth natychmiast odwzajemniła jej gest.



Elena poczuła ukłucie zimna na każdym kawałeczku jej ciała. Ból był wręcz nie do zniesienia. Tak, jakby ktoś od razu z gorącego słońca zanurzył ją w wannie pełnej lodu. Czuła, jakby dosłownie zamarzała. Właściwie to czuła się na granicy śmierci.
Zostały jej zaledwie dwie godziny, może trochę więcej, nawet nie orientowała się w czasie. Wiedziała, że umrze i już pogodziła się z tą myślą. Co prawda było trudno, ale… prawda czasami bywa trudna. Pocierała odkryte ramiona dłońmi, jakby to miało coś jej pomóc, ale była wampirem, więc nie powinna odczuwać zimna na pierwszym miejscu.
- Jest coraz gorzej – wyparowała, co ani trochę nie polepszyło humoru Damonowi i Jeremiemu.
- Wytrzymaj jeszcze chwilę – rzucił niemalże błagalnie brunet, patrząc na nią oczami, które hipnotyzowały ją od czasu, kiedy tylko go poznała.
- Nie mogę, Damon – wyszeptała, czując jak jej nogi odmawiają posłuszeństwa.
Gdyby nie jej brat pewnie leżałaby na ziemi, ale ten w porę ją złapał. Uniósł Elenę na ręce, odczuwając lekki ciężar. O dziwo, dziewczyna nie była ani trochę zimna. Nie tak bardzo przynajmniej.
- Musisz – powiedział jak najbardziej poważnie Jer i dzielnie szedł dalej. – Pomyśl o czymś przyjemnym. Jakieś miłe wspomnienia – zachęcał ją do ruszenia wyobraźni. – może to być najmniejsza rzecz – dodał, a Elena posłusznie przymknęła powieki. – Nie, nie, nie zamykaj oczu – zareagował szybko, ale wampirzyca nie odezwała się. – Eleno?
Damon spojrzał z przerażeniem na szatynkę.
- Ja – wyszeptała, na co obaj odetchnęli z ulgą – widzę most – mówiła, pogrążona we własnym świecie, jakby gadała we śnie.
- Pomyśl o czymś przyjemnym, naprawdę miłym wspomnieniu – przypomniał Jeremy i doczekał się prawie że oburzonego spojrzenia dziewczyny.
- To jest miłe wspomnienie – uśmiechnęła się łagodnie i znowu zamknęła oczy z cichym westchnieniem. – Czekałam na rodziców, aż podjadą po mnie. Impreza niezbyt się udała, pokłóciłam się z Mattem – powiedziała rozmarzonym tonem, co wydało się zupełnie dziwne Gilbertowi – i wtedy – zacięła się, żeby wziąć głęboki wdech – dosłownie znikąd pojawił się obcy – zachichotała, a Damon zwrócił wzrok ku niej ze zdziwieniem i lekkim uśmiechem – o rany, miałeś wtedy straszne włosy, Damon – zaśmiała się po raz kolejny.
Salvatore uśmiechnął się szerzej i pokręcił głową.
- Hej! Taka była moda – stwierdził naburmuszony.
- Taak – przedłużyła rozbawiona i spojrzała na niego do góry nogami – chyba w latach osiemdziesiątych – parsknęła ironicznie.
- Mów o sobie – rzucił radośnie – wcale nie wyglądałaś lepiej – uniósł brwi wesoły i właśnie wtedy poczuł tak ogromną miłość do tej dziewczyny.
Nie mógł jej stracić. Oddałby wszystko byleby przeżyła, żeby mogli razem przeżyć wieczność. Pokochała go Elena Gilbert, to graniczyło z niemożliwością, ale taka była prawda. Zakochała się w nim po uszy i z wzajemnością. Byli jak dwie połówki jabłka, jak Yin i Yang, jak wszystko inne co idealnie się łączy. Mimowolnie przyspieszył kroku. Czuł, że byli już blisko.



- Możesz uciekać, ale nie uciekniesz przede mną, Katherine – po lewej stronie znalazła się Marshall, która nie zamierzała tak łatwo odpuścić bez trofeum. – Jestem w Twojej głowie.
Pierce zatrzymała się gwałtownie i zacisnęła powieki, nie czując gruntu pod sobą. Leciała w dół, a jednak stała na twardej glebie. Krzyczała w niebogłosy, żeby wreszcie skończył się ten koszmar, a jednak on trwał dalej. 
Nagle wszystko stało się zamazane i Kath nie słyszała nic. Uniosła ciężkie powieki, a nad sobą ujrzała niebieskie sklepienie i szczyty budynków. Leżała na chodniku wpatrzona w niebo.
- Katerina – usłyszała niski głos, który z całą pewnością był zatroskany i przerażony.
- Proszę, zostaw mnie w spokoju – wyszeptała drżącym głosem, co zdziwiło ją samą. – Albo mnie zabij – mruknęła pusto, jakby to nie miało znaczenia.
Nawet nie wiedziała, czy Elijah jest prawdziwy, czy to kolejne zwidy. Obok niego pojawiła się Hayley i położyła rękę na ramieniu pierwotnego. Katherine poczuła tak silne ukłucie zazdrości, że aż serce ją zabolało. O matko, była zazdrosna o nieboszczyka.
- Nigdy nie zrobiłbym tego – odezwał się poważny, jednak wciąż zaniepokojony Mikaelson.
- Może zaraz będziesz chciał – wzięła głęboki wdech i zmusiła się do tego, żeby usiąść.
- Nie rozumiem – zamrugał oczami i zmarszczył czoło, podtrzymując plecy Petrovej. – Zabiorę Cię do Klausa, poda Ci krew – mówiąc to, próbował złapać ją na ręce, ale wampirzyca hardo siedziała na ziemi.
- Najpierw posłuchaj co mam do powiedzenia nim stracę odwagę – warknęła niemiło i dostrzegła tryumfalny uśmiech u Hayley.
- To może zaczekać, mus…
- Zabiłam ją, Elijah! – przerwała mu ostro i spojrzała prosto w oczy jej lubego, po czym przełknęła ślinę. – Zabiłam Hayley – wymamrotała i spuściła wzrok.
Pierwotny z niedowierzaniem patrzył na Katherine, a złość rosła w siłę. Nie… to nie była złość. Elijah był smutny, zawiedziony i rozczarowany. Nie mogło to do niego dotrzeć, że Katerina byłaby zdolna do tego czynu. Podniósł spojrzenie na pustą przestrzeń nad głową Petrovy. Katerina nie, ale Katherine Pierce to co innego. Zacisnął usta w wąską linię, po czym chwycił mocno Kath w pasie i pod kolanami, biegnąc do swojego domu.



Klaus przeszukał razem ze Stefanem całą willę, jednak nie znaleźli nic, co chociaż wyglądałoby jak eliksir, którego mieli tak zawzięcie szukać. Niklaus ze złości cisnął z przeraźliwym krzykiem jakimś stołem w ścianę, gdzie powstało wgniecenie i farba odleciała od ściany. Salvatore przejechał sobie dłonią po twarzy i zacisnął zęby.
Do domu wlecieli Rebekah i Kol.
- Znaleźliście? – spytał młodszy Mikaelson, jednak od razu było widać, że z poszukiwania nici. – Cholera! – ryknął.
- Musi gdzieś tu być! – zawołała Bekah z nadzieją i rozejrzała się po trójce mężczyzn. – Nie mogło zapaść się pod ziemię.
- Może niedosłownie pod ziemię – usłyszeli i gwałtownie odwrócili się w tamtą stronę. – Zakładam, że szukacie tego – Silas pod postacią Vanjah uniósł czarną fiolkę i uśmiechnął się przebiegle, rozbijając ją na kawałeczki w starciu z podłogą.
Cały plan poszedł się… walić. Zaskoczenie odeszło i zastąpiła je chęć mordu, zemsty i wściekłość. Silas nie odwzajemniał ich uczuć. Był wesoły, jak prawie zawsze. Nawet nie interesował się przewagą liczebną przeciwnika.
- Naprawdę jesteś taki głupi, żeby przychodzić tutaj?! – krzyknął Klaus, stopniowo zwiększając donośność swego głosu. – Nie masz z nami szans – wysyczał śmiejąc się nerwowo.
Silas roześmiał się szczerze i wzruszył ramionami.
- Uwielbiam wyzwania – poruszył brwiami i uśmiechnął się wyzywająco.
W mgnieniu oka Klaus razem z Kolem pobiegli na niego, a zaraz za nimi Rebekah i chwilę później Stefan. Nieśmiertelny wyprostował ręce przed siebie, co zatrzymało całą czwórkę, a potem skierował ręce na boki, rzucając nimi o ścianę.
- To całkiem fajne uczucie – powiedział swobodnie, słysząc jęki pierwotnych i Salvatora – być wampirem i czarownikiem jednocześnie – westchnął z rozmarzeniem. – Tylko na tyle was stać? – spojrzał raz na lewo, raz na prawo, gdzie leżała cała czwórka rozłożona na łopatki. – Zabawa miała się dopiero zacząć – mruknął niezadowolony. 
Rozejrzeli się po sobie z przerażeniem i jednocześnie jeszcze większą determinacją. Potrzebowali wszystkich, teraz, tutaj. Mieli nadzieję, że zaraz wszyscy się pojawią. A ta nadzieja niknęła z każdą kolejną sekundą. 


***
HEJKA! :D Mam nadzieję, że ktoś jeszcze to czyta, hahah. xD Wiedziałam, że śmierć Caroline będzie szokiem, ale nie wiedziałam, że aż TAK! :O Sama uwielbiam Caroline, sceny Klaroline zwykle najmilej mi się pisało, jest jedną z moich ulubionych postaci, ale ej. Nie wszystko będzie szło tak miło i przyjemnie. Nie wszyscy muszą mieć szczęście. NIE W TYM OPOWIADANIU. NIE NA TYM BLOGU. Przepraszam, że ją uśmierciłam, ale tak po prostu musiało być. PAMIĘTAJCIE! Umierają jedni, żeby inni mogli żyć. Zdecydowanie słowa tego tygodnia. :D No i ten, oprócz Care i Bonnie są inne postacie. Poza tym Baroline będzie się pojawiać. Zresztą... nieważne. Zobaczycie, albo nie, to już sami wybierzcie. :p
W tym rozdziale bez śmierci. Muszę przyznać, że uśmiecham się na scenie Deleny. <3 Jedna z moich ulubionych. :D
Dziękuję za komentarze i za to, że jesteście! AHA! W sumie... fajnie, że to tak przeżywacie, to miłe tak właściwie. :D ALE i tak dziękuję za wszystko. <3 
No i to na tyle dzisiaj, widzimy się w niedziele na OSTATNIM rozdziale? Będziecie? :D Aha, jeszcze epilog. Pytanie - kiedy dodać epilog? Możecie wybrać od poniedziałku do piątku. Z góry dzięki za odpowiedź. <3
Pozdrawiam, życzę słoneczka, ciepełka, miłego końcowego weekendu w czasie wakacji 2014, oczywiście świetnych przygód i wszystkiego najlepszego. <3
love, love, love,
ArtisticSmile. <3

środa, 27 sierpnia 2014

45. | Sekret jest bezpieczny, jeśli jedno z nas nie żyje.

~ 45 ~
Sekret jest bezpieczny, jeśli jedno z nas nie żyje.


Nieśmiertelny wyrwał z piersi kołek z białego dębu i podniósł się gwałtownie na nogi. Czas to zakończyć. I to On musiał to zakończyć pierwszy. Gorzej byłoby, gdyby wpadli na pomysł zabicia Go. Najpierw dokończy swój plan, wtedy nawet sam wbije sobie kołek w serce. Silas wampirzym tempem opuścił rezydencje Mikaelsonów. Jeden pierwotny. Jedna próba. Wyjdzie idealnie.


Katherine przerwała tą jakże smutną scenkę głośnym prychnięciem i wywróciła oczami, kiedy wszyscy na nią spojrzeli. Wszyscy, oprócz Klausa. Zupełnie stracił rozum. Gdzie się podział waleczny i bezlitosny Niklaus? Zamieniał się w jakiegoś ciepłego kapcia. O rany.
- Przestaniecie się mazgaić? – zapytała chłodno i zmrużyła oczy.
- Jak na kogoś, kto niedługo umrze masz cięty język – odezwał się Klaus chropowatym głosem i rzucił dziewczynie spojrzenie, które samo w sobie mogło zabić.
Omal nie skoczyła na niego z zamiarem walnięcia go w twarz. Bo zasłużył. Właściwie było jej to obojętne, czy Klaus zabije ją teraz, czy może poczeka, aż jad rozprzestrzeni się po całym ciele i dojdzie do serca. A to nastąpi za niedługo.
- To nie ja zwlekam z zabiciem Silasa dla jakiegoś nudnego love story – warknęła i uniosła kąciki ust w sarkastycznym uśmieszku.
- Zamknij się, Katherine – parsknęła Caroline.
- A co? Nie mam może racji? – uniosła brwi. – Znowu jesteś rozwydrzoną nastolatką, nic więcej – dodała, wzruszając ramionami.
- Wow, jesteś taka odważna, kiedy stałaś się na powrót wampirem – fuknęła złośliwie. – Już zapomniałaś, jak to było, kiedy byłaś tylko biednym i zrozpaczonym człowieczkiem?
Pierce zacisnęła usta w cienką linię, starając się nie wybuchnąć. Co ta dziewczyna sobie wyobrażała? Kath żyła o wiele dłużej od niej, a tamta się wymądrzała.
- A może Ty zapomniałaś, kiedy nigdy nie byłaś tą jedyną? – żachnęła się, wkładając w to zdanie mnóstwo jadu, który w sobie miała.
Forbes zmrużyła oczy i ruszyła na szatynkę, jednak od razu została zatrzymana przez Elijahę. Podniosła na niego wściekły wzrok i po chwili zrezygnowała z zabicia Katherine, po czym uśmiechnęła się tryumfalnie.
- Jestem pewna, że Ty niedługo zapomnisz – powiedziała wrednie, czego nigdy nie chciała powiedzieć. Nawet do Petrovy.
Nawet do tej fałszywej Katherine Pierce, która zmieniła ją w wampira i potem wykorzystywała do zdobycia Stefana. Mimo wszystko, Care nie trzymała o to urazy. Dobrze było jej tak, jak jest. Co prawda była krwiożerczym wampirem, ale żyła, a nawet zmieniła się na lepsze. Rzuciła tylko przelotne spojrzenie na starszego Mikaelsona, który już szykował się, żeby coś jej zrobić, i rozpłynęła się w powietrzu.



Kol szybkim tempem mknął przez ulice Nowego Orleanu, nie zważając gdzie dokładnie biegnie. Na jego rękach spoczywała martwa Bennett, na którą nie potrafił nie spojrzeć. Jej skóra była szara, wszystkie maleńkie żyłki wyszły na zewnątrz, oczy, mimo że zamknięte były puste, biło od niej zimno. Mikaelson zacisnął powieki, usilnie powstrzymując się od jakichkolwiek silniejszych emocji związanych ze śmiercią Bonnie. Obiecała, że nie umrze. Obiecała, do cholery!
Pierwotny miał ochotę rozwalić wszystkie mury w mieście. Każdą cegłę. Co do jednej. Nie rozumiał jednak swojej złości. Nie… on nie był zły. On trwał w rozpaczy. Nie potrafił pogodzić się z myślą, że mulatka nie żyje. Może dlatego biegł przez całe miasto w poszukiwaniu Elizabeth. Nie obchodziło go to, jak ona to zrobi, ale musiała przywrócić Bonnie do życia.
Nie musiał zbyt długo szukać, bo już po dziesięciu minutach dostrzegł trzy znajome twarze i jedną nie, ale zajął się tylko Liz. Zmaterializował się przed nią, a na jej twarzy dostrzegł zaskoczenie. Oddech Carter przyspieszył nagłym pojawieniem się Kola, dosłownie znikąd.
- Co się stało? – zapytała szybko, kiedy zauważyła nieżywą Bonnie.
- O mój Boże – wyszeptał Stefan i zmarszczył brwi w totalnym szoku oraz smutku.
- Co się stało?! – krzyknął Mikaelson, nie panując nad sobą. – Silas się stał! To Twoja wina, wiedźmo, napraw to – warknął groźnie i zmrużył lekko oczy, z których wręcz tryskała nienawiść.
- Jak miałabym to niby zrobić? – zapytała oburzona, że obarczał ją winą, a przecież nic nie zrobiła.
- Nie wiem, wymyśl coś – prychnął.
- Co się do cholery stało z Bonnie? – wtrącił Salvatore, po czym spojrzał to na Kola, to na Rebekę, która w tej chwili nie za bardzo interesowała się rozmową. A może nie chciała.
- Jak to co? Bekah Ci nie powiedziała? – rzucił chłodno Kol i skierował wzrok na swoją siostrę. – Może powinienem powiedzieć, huh? Czy chcesz mnie w tym wyręczyć? – wycedził przez zęby, po czym znowu spojrzał na Liz.
- Zamknij się, Kol – wysyczała, gotowa rzucić się na brata, kiedy tylko zajdzie taka potrzeba.
- Co zrobiłaś, Rebekah? – Stefan spytał poważnie i podniósł brwi, patrząc na blondynkę trochę z boku.
Widać było, że Mikaelson walczy ze sobą, aż w końcu przewróciła oczami. Robiła gorsze rzeczy.
- Zabiłam ją i jednocześnie przemieniłam w wampira – odparła tak lekko i swobodnie, że zdawało się to zupełnie obojętne dla pierwotnej.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? – zapytał z wyrzutem.
Nie zabolało go to, że Bonnie stała się wampirem. Zresztą to była po części wina Caroline, która akurat wtedy miała wyłączone uczucia. Nie zabolał go fakt, że Bekah ją zabiła. Tylko to, że w ogóle nie zamierzała mu o tym wspomnieć.
- Nie mogę zrobić tego TERAZ, Kol. Przykro mi z powodu Bonnie, ale – przerwała, bo Mikaelson zasyczał głośno, pokazując ostre kły.
- Zrobisz to, prędzej czy później.
Elizabeth spojrzała na niego zrezygnowała. Nie miała teraz innego wyjścia, jak powiedzieć TAK. A naprawdę zasmucił ją fakt, o tym, że Bennett umarła. Pierwsza osoba. Kto będzie następny? Jeremy? Przełknęła ślinę i ruszyła dalej. Zamknęła na sekundę oczy, wyobrażając sobie czas, kiedy to wszystko się skończy, a ona wróci do Las Vegas i zapomni o wszystkim. Dosłownie.



Gilbert wzięła głęboki wdech i otworzyła szerzej oczy. Wszystko zniknęło. Głód, złość, smutek i ból. Nagle poczuła się świetnie, jakby nigdy jej nic nie dolegało. Teraz wiedziała, że to cisza przed burzą. Spojrzała prosto w oczy Damona i poczuła zalewające ją łzy. Po chwili zerknęła na bezwładne i wykrwawiające się ciało jej własnego brata.
- O nie – pokręciła głową, podbiegając do chłopaka.
Szybko nadgryzła swój nadgarstek i przycisnęła go do ust Jeremiego, przyklękając obok niego. Cały czas kręciła głową i powtarzała jedno słowo, jak jakąś mantrę. NIE. Jeremy nie mógł umrzeć. Znowu… Nie wyobrażała sobie stracić go po raz kolejny.
- Nie żyje – wyszeptała, kiedy jej brat nawet nie zamierzał poruszyć jednym palcem. – O mój Boże, on nie żyje – rzuciła głośniej i zrozpaczona przeniosła cały swój ciężar na piętach, zalewając się łzami.
Damon zmarszczył brwi zdziwiony zachowaniem dziewczyny.
- Żyje – w odpowiedzi otrzymał ciąg jednego słowa, szatynka w ogóle mu nie wierzyła. – Nie słyszysz bicia jego serca? Napił się twojej krwi, zaraz będzie dobrze – złapał w obie dłonie jej twarz, jednak ona wyrwała mu się i wstała.
- Nie żyje! Zabiłam go! – wykrzyczała i wzięła głęboki wdech. – Zabiłam mojego brata. Powinnam umrzeć – powiedziała spokojniej, po czym wytarła mokre policzki.
Salvatore kompletnie nie wiedział o co chodzi Elenie. W końcu Jeremy żyje, ma się… prawie świetnie. Pewnie miała halucynacje. No super. Co jeszcze ją czeka oprócz tych strasznych rzeczy, które już przeżyła? Sama śmierć wydawała się milsza od tego wszystkiego.
- Eleno – zaczął powoli brunet i podniósł lekko brwi, kiedy spotkał się z rozbieganym wzrokiem Gilbert.
- NIE! – wrzasnęła. – Nie mogę z tym żyć, muszę umrzeć, Damon. Zabiłam ostatnią bliską mi osobę – zacisnęła powieki i rozpłakała się na nowo, upadając na kolana. – Nie mogę. Proszę, zatrzymaj to – błagała przez zduszone gardło, czując jak wszystko z niej znika.
Cała radość, cały sens tego życia. Nie miała już nic, więc dlaczego miałaby żyć, prawda? Niebieskooki podbiegł do Eleny i przyciągnął ją do siebie, kołysząc na prawo i lewo.
- On żyje, masz halucynacje, on żyje, Eleno – szeptał tak cicho, że prawie nie było go słychać.
- Co się ze mną dzieje, Damon? – powiedziała ledwo słyszalnym głosem, który ugrzązł jej po drodze w gardle. – Chcę mieć to już za sobą. Chcę umrzeć. Proszę, zabij mnie – poprosiła na skraju rozpaczy i obłędu, jednak tak poważnie, że nikt nie śmiał wątpić w prawdziwość tych słów.
- Będzie dobrze – obiecał i pocałował ją w czoło, a ona wyrwała mu się.
- Nic nie będzie dobrze! Jak możesz wierzyć, że on pozwoli mi wrócić do… zdrowia?! – prychnęła nagle.
- Znajdziemy go i zabijemy. Nie będziemy czekać na jego zgodę – warknął zdesperowany Salvatore i wpatrywał się w brązowe tęczówki Gilbert, aż ta uległa i pokiwała głową.
- Co się stało? – usłyszeli słaby głos Jeremiego.



Pierce nie dała po sobie poznać, że cokolwiek zabolały ją słowa Caroline. Była twarda i taka zamierzała pozostać do samego końca.
- Przejdziemy do rzeczy? – zapytała i uniosła brwi, zakładając ręce na klatce piersiowej. – Czego potrzebujemy, skoro sam kołek nie wystarczy? – skierowała to pytanie do Daviny.
Nikt nie miał zamiaru odpowiedzieć. A może po prostu wszyscy jeszcze żyli sytuacją z ostatniej chwili?
Elijah wbijał ostre spojrzenie w Klausa, żeby nareszcie uległ, żeby wreszcie pomógł Katherine i dał jej prawo do życia. Czyż nie robił tego wcześniej? Dlaczego znowu chciał odebrać wszystkim ich szczęście? Bo nie miał swojego? Niklaus w końcu odwrócił wzrok od brata i spojrzał na Carter.
- Właśnie – rzucił z kamienną twarzą – co jest nam potrzebne?
Davina przejechała po nich wzrokiem dalej oparta o ścianę, jakby bojąc się, że Klaus znowu może ją zaatakować. Gdyby nie Caroline nie żyłaby już. Powinna być jej wdzięczna. Westchnęła.
- To raczej niemożliwe, żeby to znaleźć – odpowiedziała po dłuższej ciszy.
- Co to jest, Davina? – Klaus zmrużył oczy i oczekiwał na jakąś przydatną informację, a nie kolejną rzecz, która raczej nie będzie potrzebna.
- Coś z jakimś eliksirem nieśmiertelności – mruknęła i spauzowała na dosłownie sekundę – miał zostać użyty dla jakieś jego dziewczyny, czy coś w tym stylu – dodała, marszcząc lekko czoło i zastanawiając się nad jakąś istotną uwagą, której w rzeczywistości wcale nie było.
- Amara – wyszeptał Elijah i zaczął nad czymś gorączkowo myśleć.
Pierce ożywiła się na to, co powiedziała Carter. W jej głowie przeleciała jedna ważna myśl – miała to. Oczywiście że to miała! Kiedyś to było dla niej bez znaczenia, ale toć teraz… to rozwiązywało wszystko.
- Jak tego użyć? – spytała Katherine i uśmiechnęła się cwanie.
- To podobno już nie istnieje, a nawet jeśli, to jest gdzieś na końcu świata zakopane głęboko w ziemi – powiedziała wiedźma i pokręciła głową.
- Albo w czyjeś szufladzie – podniosła brwi z szerokim uśmiechem i doczekała się zdziwionych spojrzeń. – Na co tak patrzycie? Szukałam wszystkiego, co mogłoby mi pomóc uwolnić się od Ciebie – wskazała na Klausa z politowaniem. – Nawet jeśli było kompletnie bezużyteczne – wzruszyła ramionami.
- To jest to, co przede mną ukrywałaś – stwierdził ciszej Elijah i po chwili na jego twarzy zakwitł subtelny uśmieszek. – Więc mamy już wszystko? – zapytał, poszerzając uśmiech.



- To chyba nie przypadek, że spotykamy się po raz kolejny – dziewczyna usłyszała głos i szybko odwróciła się w tamtą stronę – Caroline – blondynka uśmiechnęła się ni to przyjaźnie, ni to sarkastycznie.
Care przez chwilę stała zdziwiona widokiem Silasa. Nic nie szło po ich myśli. Kompletnie nic.
- Ty nigdy sobie nie odpuścisz, Silas? – warknęła Forbes i prychnęła zirytowana.
- No wiesz, jakoś nie mam ochoty – wzruszył ramionami, po czym zrobił parę kroków w kierunku wampirzycy. – Nie zrozum mnie źle, chcę tylko spełnić swoje marzenia – rzucił nie zważając jak głupio to brzmiało.
- Och, naprawdę? – zmarszczyła czoło i parsknęła. – W takim razie poszukaj sobie czegoś innego, bo my nie mamy zamiaru umierać przez Twoje głupie zachcianki! – podniosła głos widocznie wściekła i jednocześnie starała się sobie dodać odwagi.
- Po trupach do celu, prawda? – uśmiechnął się.
Dziewczyna pokręciła tylko głową i zmrużyła oczy. Według niej Silas był psychiczny. Zresztą każdy tak uważał. Ale Caroline nie mogła zrozumieć tylu rzeczy.
- Dlaczego jeszcze Ci na niej zależy? – spytała. – 2000 lat to dość długo, zwłaszcza dla osób, które przez ten czas w ogóle się nie widziały – powiedziała bez krzty ironii, była szczera.
Nie rozumiała, jak mógł jeszcze kochać Amarę. Przecież ich miłość na pewno dawno wygasła, a ten obali dla niej cały świat, żeby mogli być razem. Bezsensu.
- Była moją pierwszą miłością – zaczął, jednak dziewczyna nie dała mu dokończyć.
- Może i nią była – powiedziała opryskliwie i przeszła z jednej nogi na drugą. – Po prostu odpuść, Silas – dodała najzwyczajniej w świecie, jakby dawała radę najlepszemu przyjacielowi, a nie wrogowi.
Nieśmiertelny na chwilę zamilkł wpatrując się w blondynkę. Po prostu odpuść… Uśmiechnął się.
- Nigdy – prawie wyszeptał.
- Okej – odpuściła – więc czemu nie zabiłeś się, kiedy byłeś człowiekiem? W końcu Amara też była człowiekiem, prawda? Trafilibyście do tej samej klatki, czy czegokolwiek.
Caroline była wyraźnie zmęczona tą rozmową. Wolała być przy Stefanie, czy już nawet Klausie, którego niestety opuściła i chyba będzie mieć przez to kłopoty, a nie przy Silasie.
- Muszę zniszczyć Drugą Stronę, bo dla mnie nie byłoby tam miejsca. Zresztą, wiesz co… nieważne – stwierdził i wzruszył ramionami. – Nie Twój biznes i chyba powiedziałem trochę za dużo – westchnął teatralnie, na co Forbes ściągnęła brwi zastanawiając się, co on znowu knuje – nie powinnaś tego wiedzieć, a jak to się mówi. Sekret jest bezpieczny, jeśli jedno z nas nie żyje – dokończył wesoło i wyciągnął zza pleców kołek.
Care rozszerzyła oczy, w myślach dopowiadając sobie końcówkę tego „przysłowia” równo z nim i gwałtownie odwróciła się, chcąc biec przed siebie, kiedy wpadła na Silasa.
- Już odchodzisz, Caroline? – spytał i zacmokał. – Na pewno trafisz w to samo miejsce, co Bonnie, nie martw się.
Blondynka poczuła ogromny ból przeszywający jej klatkę piersiową, a potem całe ciało. Czuła, jak odchodzi z niej ciepło, jak wszystko zalewa ciemność, jak każde wspomnienie zanika, a w jej głowie pozostała jedna myśl: O mój Boże… Nie żyję.
- Słodkich snów.



Marcel powoli otworzył oczy i ogarnął go ból w każdej możliwej części ciała. Ostatnie co pamiętał, to że Elizabeth zrzuciła go z piętra. A to nie przypominało ulicy Nowego Orleanu. Gerard gwałtownie podniósł głowę i przeszyło go w okolicach nadgarstków. Przez chwilę widział wszystko zamazanie, dopiero potem ujrzał Damona i Elenę, no i Jeremiego.
Serio? Musiał mieć wielkie szczęście, żeby spotkać akurat ich. Poza tym z jakiej racji Liz śmiała używać wobec niego magii?! Zaoferował pomoc setki wampirów, a ona tak po prostu wyrzuciła go za okno.
- Co jest grane? – wywarczał i zrozumiał, jak jego głos jest słaby.
- Nasza księżniczka wreszcie się obudziła – syknął Damon i stanął przed Marcelem, patrząc na niego z góry. – Gdzie jest ta mała blondyneczka? Vagina, czy jak jej tam – rzucił ostro, żądając natychmiastowej odpowiedzi.
Murzyn przymrużył oczy i najwidoczniej postanowił siedzieć cicho, co mogło być dla niego tylko gorsze. Nie przerywał kontaktu wzrokowego z Salvatorem, który przykląkł obok niego z groźną miną.
- Gdybym wiedział, to na pewno bym tutaj nie siedział – burknął, nie zmieniając wyrazu twarzy ani na sekundę. – Ta mała, fałszywa wiedźma chciała sobie przywrócić swoją kochaną babcie, a w zamian za to dostaliśmy z powrotem Silasa – żachnął się.
Ale miał dzisiaj strasznego pecha.
- Nie obchodzi mnie to – prychnął Damon i zmarszczył brwi kpiąco. – Pytam się, gdzie jest Blondie, a Ty mówisz mi gdzie ona jest, ja Cię zabijam i wszyscy żyją długo i szczęśliwie – uśmiechnął się sarkastycznie.
- Nie wiem – fuknął i szarpnął się lekko do przodu, przez co jęknął, kiedy grube kije z werbeną wbiły się boleśnie w jego ciało.
- Miałeś go… jej szukać – podniósł chłodny głos i westchnął. – Nieważne. Idziesz z nami – dodał i złapał za jego kark, jednym ruchem ręki łamiąc go.
- Elena, wszystko w porządku? – zapytał Jeremy, widząc jak szatynka siedzi na ziemi wpatrzona w jeden punkt.
Spojrzała na brata natychmiast, kiedy to usłyszała. Wyglądała na przerażoną, zmęczoną i zdecydowanie szaloną. W jej oczach widać było obłęd i to, że się poddała.
- Tak – odparła lakonicznie i zbyt szybko, żeby ktokolwiek mógł uwierzyć. – Przepraszam, Jer, nie wiem co we mnie wstąpiło – rzuciła po chwili skruszonym głosem.
- Przepraszałaś setki razy. Nic nie szkodzi. Chodź, musimy iść do Nathaniela, żeby odczynił ten urok – powiedział i wstał, podając rękę siostrze.
Dziewczyna westchnęła i chwyciła się go, wstając. Damon właśnie do nich podchodził z Marcelem na ramieniu.
- Trochę się nachodzimy – mruknął arogancko i bez zbędnych słów poszedł.



- Davina! – zawołała blondynka, informując siostrę, że przyszła.
Nie było jej ani trochę głupio, że przedtem tak nawrzucała na Marcela – najlepszego przyjaciela Dav. W końcu nie powiedziała niczego, co nie byłoby szczerą prawdą. A właśnie to zazwyczaj boli najbardziej. Nie chciała wszczynać kłótni z Daviną, ale one były bliźniaczkami i najwidoczniej rodzeństwo bez żadnych awantur to nie rodzeństwo. Nawet jeśli nie znały się całe życie, to powiedzenie zgadzało się z nimi w stu procentach.
- Ta cała Davina pomoże? – spytał arogancko brunet, rozglądając się po wnętrzu kościoła.
Tak w sumie… jak można mieszkać w kościele? Na samą myśl Nath dostawał dreszczy, bo według niego było tutaj za dziwnie.
- Mam nadzieję – wyszeptała, sama niezbyt przekonana czy Dav będzie taka skora do pomocy.
Chociaż może. Teraz wszyscy mieli połączyć siły, bo razem tworzyli o wiele lepszą grupę niż osobno. Ze schodów zeszła Carter, a zaraz za nią Elijah, Klaus i Katherine. Stefan omiótł spojrzeniem wszystkich i zmarszczył brwi.
- Gdzie jest Caroline? – zapytał niemalże natychmiast, kierując te słowa głównie do Niklausa.
On miał jej pilnować, przecież poszła właśnie z nim, więc czemu nie ma Care z Mikaelsonem? Kiedy Hybryda nie odpowiedziała, Salvatore zrobił krok w jego stronę, jednak został powstrzymany przez Rebekę. Nawet na nią nie spojrzał, tylko mierzył groźnym spojrzeniem Nika. Jeśli coś jej się stało, to nie ujdzie mu to na sucho.
Elijah zatrzymał wzrok na Bennett, dopiero potem zerknął na Kola i od razu zauważył, że cierpi. Czyżby jego młodszy brat zakochał się w wiedźmie, którą niegdyś nienawidził?
Klaus zmroził krótkim spojrzeniem Elizabeth i spojrzał w stronę Salvatora. Szczerze myślał, że Caroline dojdzie do Stefana, ale najwidoczniej pomylił się. Może dziewczyna miała inne plany. Ważne, że nic jej nie jest. Chyba.
- Wiemy, jak zabić Silasa – odezwała się Katerina, kiedy wszyscy inny mierzyli i zabijali się wzrokami.
- Wiesz, gdzie jest eliksir, Katherine? – zapytała Liz z niedowierzaniem, na co Pierce kiwnęła głową z aprobatą i uśmiechem.
- Nie ma na to czasu – powiedział Elijah poważnym tonem – musimy działać razem. Osobno nic nie zdziałamy – dodał i rozejrzał się po wszystkich, obserwując ich reakcje.
Davina, która stała centralnie naprzeciwko swojej siostry wpatrywała się w nią cały czas. Była na nią wściekła, to prawda, ale istniały ważniejsze sprawy i musiały się tym zająć. Razem. W tym samym momencie wyciągnęły w swoim kierunku ręce i uścisnęły je nawzajem.
- Zgoda – rzuciły równocześnie, nie zrywając kontaktu wzrokowego ani na sekundę.
- Zatem prowadź, Katherine.



Jeremy przystanął w pół kroku i zdziwiony wpatrywał się w dziewczynę przed nim. Co ona tutaj robi? No i dlaczego ani Elena ani Damon nie zwrócili na nią uwagi? Cholera, chyba nie umarła?
- Idź dalej, Jer – rzuciła mulatka i po chwili szła z nim ramię w ramię – Powiem Ci wszystko – dopowiedziała jeszcze i westchnęła.
Bonnie dobrze wiedziała, że tylko Jeremy będzie mógł ją zobaczyć, więc przyszła do niego, mimo że było to trudne.
- Elena umiera, prawda? – spytała Bennett, po czym poczuła jak jej oczy zachodzą łzami. – On nas wszystkich zabije, nie mają szans – powiedziała, nie musząc zaznaczać o kogo jej chodzi.
- Nie – wyrwało mu się, aż przywołał spojrzenie Eleny.
Oboje spojrzeli na szatynkę, wyglądającą strasznie mizernie. Bonnie prawie jej nie poznała. Nie widziała już swojej przyjaciółki tylko wrak człowieka. Albo wampira, nieważne. Niedługo wszyscy spotkają się po drugiej stronie. A co będzie, kiedy Silas ją zniszczy? Czy oni znikną na zawsze, bez powrotu?
- Co się dzieje, Jeremy? – zapytała Gilbertówna i zmarszczyła brwi.
- Nic – odparł szybko i wzruszył ramionami.
Jeszcze przez chwilę wampirzyca upewniała się, czy aby na pewno o nic nie chodzi i odwróciła się do przodu.
- Bonnie? – usłyszeli niedaleko siebie łamiący się głos.
Obydwoje spojrzeli w tamtym kierunku.
- O mój Boże – Bennett rozszerzyła oczy w zdziwieniu – Caroline – wyszeptała. – Nie żyjesz – stwierdziła i pokręciła głową, czując że jest coraz gorzej.
- Ty też – mruknęła Forbes i rozpłakała się. – To wszystko moja wina, tak bardzo przepraszam Bonnie. Gdybym nigdy nie zaciągnęła Cię do Nowego Orleanu – mówiła ledwo łapiąc jakikolwiek oddech.
- Przestań, Caroline. To niczyja wina – zapewniła blondynkę i przytuliła ją do siebie. – Musimy im pomóc.
- Jak to zrobimy? Jesteśmy duchami! – prychnęła i sama już nie wiedziała, czy śmiać się czy płakać.
- I to jest nasz atut – powiedziała Bon z lekkim uśmiechem.
- Żartujesz, prawda? – spytała zdziwiona postawą brunetki. – Jak naszym atutem może być to, że nie żyjemy?
- Nikt nas nie widzi!
- No właśnie – spojrzała na nią jeszcze dziwniej niż przed chwilą.
Ona właśnie przeżywała swoją śmierć, a Bonnie cieszyła się z tego. Przecież to nienormalne! Bennett westchnęła zawiedziona, że przyjaciółka jej nie rozumie.
- Nawet Silas – wyjaśniła.
- Co z tego? Jak Ty chcesz im pomóc, skoro nikt Cię nie widzi? – podniosła brwi. – Nie mamy lepszego planu? – zadała pytanie i dostała od Bonnie karcące spojrzenie, ale zignorowała je, otrzymując nagłego olśnienia. – Musimy im przypomnieć o tym zaklęciu łączącym go z tą osobą, co go zabiła!
- To nie będzie działać, jeśli zabiją go naprawdę – powiedziała od razu zielonooka.
- Ale przecież pierwsze ciało Silasa też było zabite naprawdę – Care ściągnęła brwi i zmrużyła oczy, zastanawiając się.
- Tak, ale…
- Kiedy umrze naprawdę naprawdę – wtrącił Jeremy.
- Z kim Ty rozmawiasz, młody? – rzucił sarkastycznie Salvatore, zerkając na chłopaka.
- Głośno myślę – odpowiedział zamyślonym tonem. 


***
Jenyśka, przepraszam, że tak późno, ale dopiero teraz weszłam na laptopa specjalnie dla was. Więc hej! :D 
No to co, według mnie jeden z tych lepszych rozdziałów i jednocześnie ostatni taki, ale życie, hahah. :D Wielkimi krokami zbliżamy się do epilogu. Po trupach do końca, hahah. Nie nic. xD Tak więc... Najpierw BonBon [*] teraz Caroline [*], biedaczki. Ale Bon się pojawiła! :D A Caroline umarła. :(
Nic już na to nie poradzę, ale kocham te gify, hahah. Jaka ja skromna, oki nieważne. xD Nie gniewajcie się na mnie za te trupy! Nie miałam co zrobić z Care, gdyby uciekła, więc ją zabiłam (co za świetne rozwiązanie loool). :( 
Tak czy inaczej dziękuję, że jesteście, dziękuję, Julio raz jeszcze za nominację :* i dziękuję za 20tys. wyświetleń. Jestem w totalnym szoku, jak nigdy. Cieszę się jak debil i w ogóle to sikam ze szczęścia, hahah. :D JEZZ, KOCHAM WAS! <3 ROZSYŁAM PRZYTULASKI, NAJKOCHAŃSI. <3
Obiecuję, że nadrobię komentarze i rozdziały. Na pewno! 
Jeremy nie umiera na serio, za to Bon i Care owszem. Elena i Katherine jakby nie patrzeć też umierają na serio. Ale nie wiadomo czy umrą do końca, hahah. :D NO NIC. 
Czy ja chcę wszystkich wymordować? NIE! Nie chcę, oczywiście że nie chcę, no ej! :( 
A teraz idę pograć w simsy, więc żegnam się z wami, tulam was, pozdrawiam i życzę pięknej pogody, szczęśliwych dni życia, fajnych przygód, żebyście dobrze wykorzystali wakacje i najlepszego! <3
love, love, love,
ArtisticSmile. <3