środa, 30 lipca 2014

34. | Nie waż się jej dotykać.

~ 34 ~
Nie waż się jej dotykać.


Bonnie przekręciła oczami, kiedy Kol nie odrywał od niej wzroku przez kolejne kilka minut. Niech on wreszcie przestanie się gapić!, krzyczała w myślach, mając wielką nadzieję, że jej w jakiś dziwny sposób posłucha. Chociaż nie! To byłoby jeszcze gorsze, gdyby potrafił czytać w jej myślach. Brr.
- Nic – odezwała się natychmiast, kiedy Mikaelson otworzył usta, żeby coś powiedzieć – nie mów – dodała stanowczo. – Jeśli chcesz mi podziękować za uratowanie Ciebie przed Liz, to daruj sobie – prychnęła.
No tak. Kol przez ostatnie chwile całkowicie zapomniał, że wymazał Bennett pamięć. Od razu z jego twarzy zmył się uśmieszek, ale wiedział, że zrobił dobrze. Przynajmniej uniknął niekomfortowej sytuacji w jakiej znalazłby się, gdyby mulatka jednak pamiętała ich rozmowę w lesie. Szkoda, że sam nie mógł wymazać sobie pamięci. Zrobiłby to z chęcią. Zresztą, dlatego też nie pozwolił Caroline przemienić jej w wampira. Przecież wtedy odzyskałaby pamięć, a tego w rzeczy samej nie chciał. A może jednak chciał?
- Nawet nie zamierzałem – wzruszył ramionami, nie odrywając od niej wzroku, a jedynie mrużąc powieki. – Widzę, że sprawa z Jeremim i Liz załatwiona – powiedział i uśmiechnął się ponownie.
Bonnie rzuciła na niego okiem z groźną miną. Po co On interesował się jej życiem? Naprawdę nie miał większych problemów, jak swoje własne? Ma rodzinę, co prawda przedziwną, ale jednak. Mógł rozmawiać z Rebeką, czy też Elijahą, a mimo wszystko próbował dokuczyć zielonookiej.
- Van od Ciebie uciekła – zauważyła – a może ją zabiłeś? – uniosła brwi, odwracając się do niego całym ciałem, po czym skrzyżowała ręce na piersiach. – Masz szczęście, że nic nie zrobiłeś Liz – powiedziała chłodno, unosząc głowę z deka do góry.
- Wielkie szczęście – pokiwał głową i w jednej sekundzie znalazł się kilka centymetrów od niej. – Chociaż, kto wie? – spytał cicho, czując jak Bonnie przeszywa dreszcz strachu, mimo że starała się tego nie ukazywać.
- Chyba nie sądzisz, że uwierzyłabym Tobie, że udało Ci się pokonać kogoś jej pokroju – warknęła.
- I nie jesteś na nią wściekła, że odebrała Ci chłopaka? – po tych słowach Bonnie nawet nie drgnęła, czego jednak spodziewał się Pierwotny.
- Nie – odparła lakonicznie, utrzymując z nim kontakt wzrokowy.
Chciała, żeby wiedział, że wcale się go nie boi, że Kol nie ma na nią żadnego wpływu ani nie posiada żadnej władzy. Dopóki jej nie zahipnotyzuje.



Caroline wracała właśnie z „zakupów”, na których właściwie zmieniła ubranie po skończonym śniadaniu. Nie miała najmniejszego zamiaru wracać do domu Mikaelsonów i z chęcią poszłaby gdzieś się zabawić. Jedyny bar, który znała, to ten, gdzie ostatnio zrobiła mini masakrę z kilkoma innymi wampirami. A teraz? Teraz po prosu się nudziła. Westchnęła, przemierzając przecznicę, kiedy to przed nią pojawił się najbardziej nieznośny wampir na całym wszechświecie. Jeny, on nigdy nie będzie miał dość?, wywróciła oczami i spojrzała na jego twarz. Nie wydawał się zbyt szczęśliwy, ale na zrozpaczonego też nie wyglądał.
- Stefan wybiegł za mną, żeby Cię szukać, chyba nie chcesz zostać odnaleziona? – uniósł brwi, równocześnie z uniesieniem kącików ust.
- I co w związku z tym? – spytała. – Zamierzasz porwać mnie siłą, czy skorzystasz ze złamania mojego karku? – dodała niewzruszona niczym.
Ciekawe, czy kiedykolwiek odzyska uczucia, zastanowił się Klaus, jednak mimo wszystko uśmiech nie spłynął z jego twarzy. Może powoli przyzwyczajał się do obojętnego tonu blondynki czy też jej złośliwych uwag w jego stronę?
- Jak tylko wolisz, kochana – wydawałoby się, że jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej.
Forbes zastanowiła się przez sekundę nad „propozycją” Mikaelsona. Możliwe, że poszłaby z nim z czystej ciekawości, jakie zastosuje metody działania, o ile w ogóle chciałby coś zrobić w tym kierunku.
- Hm… może kiedy indziej – rzuciła – teraz szykuje się niezłe przedstawienie – uśmiechnęła się sarkastycznie.
- Przedstawienie? – zmarszczył brwi.
- Mój były chłopak. Pamiętasz? Brunet, o głębokich, brązowych oczach i nieziemskim ciele – wymieniała jego zalety, niemalże rozpływając się z zachwytu, co z deka poirytowało Klausa, że jeszcze się nim interesuje, no ale przecież miała wyłączne uczucia, więc to było niemożliwe. – Chyba powiedziałam o jedno słowo za dużo – westchnęła bezradnie.
- Co powiedziałaś? – prawie że warknął w jej kierunku.
Właściwie i tak nie miał powodu, aby martwić się przyjazdem małego Lockwooda, bo go mógłby zniszczyć w jednej sekundzie. I co mu po tym w zasadzie? Zemsta, według Klausa, powinna być o wiele mniej przyjemna niż proste wyrwanie serca. Za to co zrobił Tyler, to byłoby za mało.
- Rozmawialiśmy o śniadaniu, potem o mnie i chyba napomknęłam coś o ciąży Hayley – zmarszczyła brwi, jakby zastanawiała się, czy rzeczywiście tak było. – Racja. Chyba się wkurzył – pokiwała głową.
Mikaelson na powrót uśmiechnął się w jej kierunku. Fakt, to mogło być interesujące. No i faktycznie ciekawe, co robi tutaj Tyler. Przyjechał, aby zobaczyć się z Marshall, czy raczej spróbować zabić Pierwotnego? Już nie mógł doczekać się jego nieudolnych prób.
- Więc idziemy do mojego domu – rzucił.
Caroline zerknęła na niego i uśmiechnęła się arogancko i jednocześnie wyzywająco, po czym ruszyła w kierunku willi Mikaelsonów. Zaraz za nią pobiegł Klaus.



Katherine właśnie przemieniała się boleśnie w wampira, a w tym samym czasie Vanjah próbowała zrozumieć cokolwiek z dziwnego uczucia znajomości Pierce. Cholera! Wariuję, przeklęła w myślach i odwróciła wzrok od szatynki. Zerknęła na Elizabeth, która wpatrywała się ze skupieniem w Petrovę, próbując jakby rozgryźć, kim ona jest, co tutaj robi i dlaczego ma czelność grozić zabiciem Bonnie. Nie, sprawa Bonnie z pewnością nie należała już do zmartwień Liz. A jednak wyrzuty sumienia nieustannie dawały o sobie znać, dołując Elizabeth jeszcze bardziej. STOP! Liz koniecznie musiała nauczyć się żyć niezależnie i skupiać na swoim własnym życiu, a nie na kogoś innego.
Nagle Van uśmiechnęła się ironicznie, powracając wzrokiem na Katerinę.
- Nie sądziłam, że tak szybko znudzi Ci się bycie człowiekiem – odezwała się arogancko. – A może po prostu się bałaś? – zapytała i zmrużyła delikatnie oczy, układając się wygodniej na poduszkach.
- O czym Ty, do cholery, mówisz? – Pierce mimo, że już cały ból w związku z przemianą w wampira odszedł, utrzymała podły nastrój.
A powinna się cieszyć. Nareszcie dostała to, czego chciała od pewnego czasu.
- Doskonale zdajesz sobie sprawę o czym mówię, Katherine – powiedziała blondynka, przyjmując spojrzenia innych, którzy nie bardzo wiedzieli o co chodzi. – Jesteś uparta, ale nie głupia.
- Ja Cię nawet nie znam! – warknęła głośno.
- Wcale nie musisz – wywróciła oczami i poprawiła włosy – ważne, że ja Cię znam – dodała.
- Poznałyśmy się zaledwie kwadrans temu. Jedyne, co znasz to moje imię – wysyczała i gwałtownie wstała.
Jakaś blondyneczka uważała, że ją zna. Oszalała? Tylko skąd Vanjah mogła wiedzieć, że przez jakiś czas była człowiekiem? Czego miała się bać? Śledziła ją, czy Marcel jej powiedział? Tylko kiedy miał jej powiedzieć, huh? Wszystkie możliwe pytania kłębiły się w głowie Petrovej, tworząc wielki chaos. A może Van to jej jakiś odległy wróg, który naprawdę ją śledził i chce ją zabić? Kath wolała nawet nie ryzykować poznaniem prawdy.
- Hej, o co chodzi? – zapytał Gerard, powstrzymując Kath przed wyjściem z tego pokoju.
Obie milczały, chociaż uśmiech stuletniej wampirzycy mówił sam za siebie. Petrova była wściekła za słowa Carter, która jakimś cudem trafiła w sedno.
- O nic, tylko rozmawiamy – powiedziała w końcu Van, na co Katerina uniosła wymownie wzrok w górę, nie chcąc wiedzieć nic więcej.



Katherine… dlaczego z każdą kolejną chwilą Rebekah miała ochotę zabić ją coraz bardziej? Do tego Stefan jej bronił. No, błagam, warknęła w myślach i podniosła się z łóżka, na którym siedziała. Przecież nie będzie gniła w pokoju tylko przez jakąś głupią idiotkę.
Rebekah, jako jedyna z ich rodzeństwa nie zgłupiała przez dziewczynę, ani nikogo innego. Klaus nie widział świata poza Caroline, Elijah wciąż zawracał sobie głowę kłamliwą Katherine, a Kol… no właśnie. Jeszcze tego brakowało, żeby Kol zbzikował na punkcie Bonnie. Na razie Bekah ma ogromną nadzieję, że im wszystkim przejdzie. Zawsze i na zawsze przestawało mieć znaczenie, kiedy żaden z braci nie ruszył tyłków, aby pomóc Kolowi.
Blondynka westchnęła, z trudem utrzymując się przed warknięciem. Do tego dochodziło to dziecko. Jakkolwiek mocno Pierwotna chciała normalnego życia, rodziny i dzieci, teraz zupełnie nie miała ochoty nawet o tym myśleć, a co dopiero przeżywać. Prawda, że z Hayley nie zżyła się za bardzo, chociaż jeszcze nie miała takiej okazji. No nic. Musiała w końcu przyzwyczaić się do myśli, że rodzina Mikaelson nigdy nie będzie normalną, kochającą się rodziną. Nigdy.
Wyszła z pokoju, natrafiając na najstarszego brata, który właśnie zamykał drzwi od tymczasowej sypialni Marshall. Jasne. W dodatku potajemny romans z tą wilczycą nie wróżył nic dobrego w przyszłości rodziny. Świetnie. A myślała, że nie może być gorzej.
- Wszystko w porządku, Rebeko? – zapytał troskliwie, zwracając na nią uwagę.
Wampirzyca prychnęła nerwowo, jakby odpowiedź była oczywista. No i była.
- Nie, Elijah – powiedziała w końcu, a szatyn zmarszczył brwi – czuję, że powoli tracę Nika, Kola, a nawet Ciebie – spojrzała na niego z coraz większym wyrzutem i łzami w oczach. Elijah chciał coś powiedzieć, jednak blondynka szybko kontynuowała – Mam dość tego, że za każdym razem, kiedy coś zrobię źle, Nik wbija mi sztylet w serce, tego że rodzina dla was została zepchnięta na drugie miejsce. Totalnie zwariowaliście – żachnęła się.
Tak bardzo chciała teraz odejść, ale nie mogła się ruszyć. Nawet palcem. Wpatrywała się w lekko zdziwioną twarz brata.
- To nieprawda – odezwał się i podszedł do dziewczyny – wciąż jesteś dla mnie ważna, tak samo jak nasza rodzina – mówił spokojnie i powoli, żeby uspokoić siostrę, bo ta w każdej chwili mogła wybuchnąć.
- Więc gdzie byłeś, kiedy Kol mógł umrzeć z rąk Silasa? – zapytała ciszej i pokręciła głową. – Wolałeś wesoło sobie pogruchać z Katherine – mruknęła, nie spuszczając z niego wzroku, po czym wyminęła go, jednak Elijah złapał ją za ramię.
- To nie tak – zaczął, na co blondynka wywróciła oczami, a on sam nie wiedział, co powiedzieć na swoje usprawiedliwienie. Po raz kolejny Rebekah miała rację. – Posłuchaj – powiedział donośnie, widząc, że siostra odwróciła wzrok – rodzina zawsze będzie na pierwszym miejscu, a każdy wie, jaki jest Niklaus – mówił lekko, jakby ćwiczył tę przemowę setki razy – mimo tego, dla Niego rodzina jest najważniejsza, nawet jeśli tego nie okazuje. Każdy z nas miał wzloty i upadki, ale przecież wciąż jesteśmy razem, to coś musi oznaczać, Rebeko – oznajmił, a blondynka spojrzała na niego, przyglądając mu się i sprawdzając czy mówi prawdę. Choć niewątpliwie wiedziała, że tak jest. – Wiele rodzin po jednej kłótni rozpada się i nie potrafi wyciągnąć ręki na zgodę. MY to robimy na okrągło. Ale to kłótnie nas wzmacniają, bo po nich zawsze się godzimy – dodał i dostrzegł, jak siostra z sekundą łagodniała.
- Masz rację – rzuciła, kiwając głową – robimy to na okrągło – wyszeptała i wyrwała rękę z uścisku Elijahy, po czym ominęła go wampirzym tempem.



- Gdzie mieszkasz, Hayley? – usłyszała w słuchawce telefonu, bez żadnego powitania ze strony bruneta.
Tyler zmusił się, żeby do niej zadzwonić. Walczył ze swoją cholerną dumą, ale jednak wygrał. Dziecko, które Hay nosiła pod swoim sercem przeważyło szalę i Lockwood nie chciał więcej widzieć mulatki na oczy. Dotychczas było inaczej, ale wszystko się zmieniło, kiedy prawda zaczęła wychodzić na jaw.
- Tyler? Czy Ty zamierzasz zrobić coś, czego będziesz potem żałować? – zapytała nerwowo, chodząc po całym pokoju.
- Zapytałem: gdzie mieszkasz? – warknął ostro, a przez ciało wilkołaczycy przeszedł ogromny dreszcz.
Nie może mu przecież powiedzieć, bo Tyler na pewno tutaj przyjdzie i będzie próbował zabić Klausa. No właśnie. Hayley wcale nie bała się o Pierwotnego, a o Lockwooda. Była stuprocentowo pewna, że Niklaus zabije jej chłopaka bez mrugnięcia okiem. Nawet nie będzie musiał się starać. Nie ma więc takiej opcji, żeby powiedzieć mu o jej miejscu zamieszkania.
- Nie powiem Ci, Tyler – odparła drżącym głosem. – Wiem, co chcesz zrobić i nie pozwolę Ci na to – dodała, oddychając coraz płyciej.
- Nawet nie chciałem prosić o Twoje cholerne pozwolenie! – krzyknął, powodując że Hay skuliła się lekko, a w jej oczach zalśniły łzy. – Nie obchodzi mnie, co o tym myślisz, masz mi po prostu podać adres. Tak czy inaczej do tego dojdę. Z Twoją pomocą lub bez niej, dobrze o tym wiesz – wysyczał.
Słowa Tylera wbiły się w serce Marshall, jak tysiące sztyletów, które w dodatku przekręciły się, żeby zadać większy ból. Ogromna gula stanęła w jej gardle, sprawiając, że nie mogła wydusić z siebie żadnego słowa. Żadnego. Zapanowała dłuższa cisza.
- Cholera, Hayley! – znowu krzyknął i rozłączył się.
Szatynka zamrugała kilkakrotnie, jednak uczucie pustki i rozrywającego bólu nie przeszło. Popełniła parę błędów, to prawda, ale Tyler nie mógł jej o to osądzać! Nie byli wtedy razem. Pokręciła głową i zsunęła się po ścianie w dół, a za chwilę rzuciła telefonem, płacząc jeszcze bardziej.



Elena spojrzała zaniepokojona na Damona. Jednocześnie była wściekła na Pierce, za grożenie jej przyjaciółce.
- Ona ma Bonnie – powiedziała Gilbert – i każdy z nas wie, że nie zawaha się, żeby coś jej zrobić – dodała jeszcze.
- Wiem o tym, Eleno – rzucił Salvatore, przerywając szatynce, która chciała mówić dalej.
- Katherine to zdzira, nie można jej ufać – Jer podzielił się swoim zdaniem, na co niebieskooki prychnął głośno.
- Też mi nowość.
Jeremy przekręcił oczami na słowa wampira. Gilbert doskonale zdawał sobie sprawę, że Kath mogła ich okłamać. W końcu Bonnie wyjechała do Mystic Falls, nie do Nowego Orleanu, więc to było niemożliwe, żeby znalazła się w Luizjanie. Bo niby jak? Mimo wszystko nie zamierzał mówić tego siostrze i jej chłopakowi. Przecież oni wierzą, że Bennett jest właśnie tam, Jeremy sam im tak powiedział. Coraz gorzej się czuł.
- Daleko jeszcze? – spytała Elena i oparła się o zagłówek fotela, patrząc na widoki za oknem.
Nie potrafiła usiedzieć w miejscu. Ta droga ciągnęła jej się w nieskończoność, a przecież już od dawna powinni być na miejscu. Chyba, że Damon pojechał okrężną drogą.
- Już od kilku minut jesteśmy w Nowym Orleanie – odparł spokojnie Salvatore, a wampirzyca natychmiast się rozbudziła i rozejrzała wokół. – Zadzwoń do Katherine – polecił jej i gwałtownie zahamował, parkując przy chodniku.
- Nie mam jej numeru, dzwoniła z zastrzeżonego – warknęła ostro i wysiadła z auta, przejeżdżając palcami po włosach i wzdychając.
- Zadzwoń do Bonnie – rzucił pomysłem Damon, który jako jedyny myślał trzeźwo.
Nie!, krzyknął w myślach Jeremy i zagryzł nerwowo wargę. I co teraz, huh? Trzeba było mówić prawdę od samego początku, teraz masz za swoje.
- Ja do niej zadzwonię – zaproponował Jer, chyba trochę za szybko, bo Damon obrzucił go podejrzliwym spojrzeniem. – Wy możecie spróbować zadzwonić do Katherine – dodał – na pewno wam lepiej przyjdzie z nią rozmawiać – powiedział.
- Co Ty knujesz, młody? – zapytał sceptycznie.
- Ja? Nic – mruknął od razu.
- Liar, liar, pants on fire – fuknął Salvatore i spojrzał na Elenę, która patrzyła na nich ze zmarszczonymi brwiami. – Ja z chęcią zadzwonię do wiedźmy Bennett – uśmiechnął się przemiło i wyciągnął rękę po telefon.
Wampirzyca zmrużyła oczy i mimo wszystko podała komórkę młodszemu bratu.
- Ma rację – powiedziała, utrzymując kontakt wzrokowy z Damonem, który skrzywił się na decyzję szatynki – w końcu to on ostatnio się z nią widział.
- Co to ma do rzeczy? – spytał zdenerwowany brunet i obrzucił ostrym spojrzeniem Jeremiego, po czym oparł się o bok samochodu plecami, krzyżując ręce na klatce piersiowej. – Zresztą nieważne – wywrócił oczami.
Elena przechyliła lekko głowę na prawo, po jakimś czasie odrywając wzrok od Damona i zwracając go w kierunku brata.
Jeremy przeszukał listę kontaktów, aż zatrzymał się na swoim numerze. Gdyby zadzwonił do kogoś innego, to ten z pewnością odebrałby, a jego plan poszedłby się… No. Tylko pytanie brzmiało: jaki plan? Jest w Nowym Orleanie, a co jeśli Bonnie naprawdę coś grozi? Cholerny egoista. Przyłożył słuchawkę do ucha i czekał. Kilka sygnałów. Na całe szczęście miał wyciszony telefon. W duchu cieszył się, że go wyciszył, kiedy pisał sms’y do Eleny z myślą, że może odpisać.
- Nie odbiera – powiedział i jednocześnie usunął ostatnie połączenie – zadzwoń do Katherine – podał siostrze telefon i rozejrzał się wokół.



Kol oderwał wzrok od dziewczyny, materializując się przed siostrą, która właśnie wybiegała z domu, więc wpadła na niego tak, że z hukiem wyrwali drzwi z zawiasów i upadli kilkanaście metrów od domu… razem z drzwiami. Szatyn zamienił ich miejscami, że teraz to On był nad blondynką.
- Kol, co Ty robisz, do cholery? – warknęła Rebekah wściekła na brata, że ją zatrzymał.
- Nie pozwalam Ci uciec – powiedział, jakby to było oczywiste i uśmiechnął się.
- Złaź ze mnie – podniosła głos i starała się w jakiś sposób zepchnąć go z siebie. – Nie miałam zamiaru nigdzie uciekać, nie jestem jakimś więźniem – dodała jeszcze ostro.
- Słyszałem całą Twoją rozmowę z Elijahą – zarzucił jej i przytrzymał za nadgarstki. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale siostra go w tym uprzedziła.
- Wow, przynajmniej coś słyszałeś – mruknęła ironicznie. – Jakim cudem udało Ci się oderwać od Bennett? – parsknęła.
- Dlaczego wmawiasz sobie coś, co nie ma najmniejszego sensu, Bekah? – zapytał, zupełnie ignorując jej słowa.
- Powiedziałam całą prawdę. Te dziewczyny zrobiły wam pranie mózgu i nawet Ty dobrze o tym wiesz – prychnęła i zmrużyła oczy, w dalszym ciągu wyrywając się bratu.
Cholera! Skąd on ma tyle siły?!
- Przestań się nad sobą użalać. To, że przez chwilę nie patrzymy w Twoją stronę, nie oznacza od razu, że przestaliśmy martwić się o Ciebie, czy to, że przestałaś być naszą siostrą – mówił chłodno, choć było mu żal Rebeki i tego jak o nich myśli – na Twoje nieszczęście wciąż nią jesteś. I wiesz co? – uśmiechnął się arogancko. – Nigdy się nas nie pozbędziesz – powiedział, co zabrzmiało bardziej jak groźba, a nie pocieszenie.
Przez moment trwała cisza, kiedy z domu wyszła Bonnie i obrzuciła ich spojrzeniem. Zmarszczyła brwi na widok, jaki zastała.
- Co się dzieje? – zapytała.
Rebekah, widząc twarz Bennett na nowo zdenerwowała się i z całą wściekłością, jaką w sobie trzymała, odrzuciła Kola kilka metrów od niej, po czym zwinnym ruchem doskoczyła do brunetki i złamała jej kark.
- Oszalałaś, Bekah?! – wydarł się szatyn, w ostatniej sekundzie łapiąc nieprzytomne ciało Bonnie.
- Nie tak, jak wy – mruknęła z ledwo widocznymi łzami w oczach i zniknęła.
Kol pokręcił głową i spojrzał na martwą dziewczynę. Co teraz? Dlaczego Mikaelsona nie interesował fakt, że ona sobie wszystko przypomni, skoro przedtem tylko o to się martwił?



- Nie mogę do niej zadzwonić, nie mam jej numeru – powiedziała Elena, a sekundę po tym jej telefon zadzwonił.
Damon zdenerwowany wolał sam porozmawiać z Katherine, która jak zawsze grała w swoją głupią i beznadziejną grę. Salvatore odebrał komórkę wampirzycy i przyłożył ją do prawego ucha.
- Już dotarliście? – usłyszał pewny siebie, jak zwykle, głos Pierce.
Ciekawe, kiedy była człowiekiem, nie rządziła się aż tak. Zresztą przez całe życie uciekała. Nie ma czym się chwalić.
- Przestań grać, Katherine – syknął brunet i odwrócił wzrok od ciekawskiego spojrzenia Eleny. – Mów, gdzie jesteś – zażądał wręcz warcząc na dziewczynę.
- Nie denerwuj się tak, kochasiu – mruknęła mniej zadowolona i spojrzała na Marcela, który przysłuchiwał się tej rozmowie. – Bądźcie za dziesięć minut, zaraz wam wyślę adres. Pamiętajcie, minuta spóźnienia – nie dokończyła, każdy wiedział co to znaczyło.
A przynajmniej myśleli, że to właśnie to znaczy. Petrova miała w nosie, że prędzej czy później dowiedzą się o jej małym kłamstwie. Przecież nie mają szans z dwiema czarownicami i trzema wampirami. Chciała zobaczyć twarz Gilbert i z ogromną satysfakcją obserwować jej powolną śmierć. O tak, to byłaby niesamowita nagroda za… wiele rzeczy.
- Nie waż się jej dotykać – warknęła Elena, na co Katherine roześmiała się ni to ironicznie ni to serdecznie.
- Ja jej nie dotknę – odparła i rozłączyła się.
Marcel obserwował Pierce przez krótką chwilę, jakby próbował coś z niej wyczytać. No, najwidoczniej musi zapytać sam, bo inaczej nic mu nie powie. Oczywiście wszystko słyszał, ale wolał mieć jasność.
- Przy jakiej ulicy teraz jesteśmy? – zapytała, unosząc brwi i siadając na skraju łóżka, jak najdalej od tej dziwaczki Vanjah. 




***

#creepyVanjah 


NIECH MOC BĘDZIE Z WAMI. <3 Kij że bardziej pasowałoby to na zakończenie, ale co tam. Zebraliśmy się tutaj wszyscy po to, aby uczcić piękny dzień - ŚRODĘ. Niedokładnie wiem, czemu to ma być piękny dzień, no bo w końcu każdy dzień jest piękny *o* Jeszcze wiersz napiszę. xD 
Kurczaki, dziękuję za komentarze i za kolejne nominacje. <3 Obiecuję, że zaraz odpowiem na Twoje pytania, Vass, jak tylko dodam ten rozdział. xD 
I więc tak... przepraaaaszam że was zawiodłam tą beznadziejną rozmową Kennett. xD I wybaczcie, że wasze nadzieje co do tego, że BonBon nie umrze okazały się nietrafne. :( Ale nikt nie powiedział, że zostanie wampirem, hehehe. :D Powiem tylko, że czas zwooolni i to dosyć bardzo, rozdziały będą się ciągnąć w cholerę i ogólnie trochę lipa, ale myślę, że wytrzymacie. :D 
Zuzu! Nie, rozdział 38. nie jest jakiś specjalny, już bardziej mówiłabym tak o 39. xD A powiększenie zrobiło się niechcący i jakoś nigdy nie chciało mi się tego naprawić, no nic. xD 
Julio, żadnego porwania nie będzie, ani nie było. :D Taki mały podstęp ze strony Kath i Marcela. YOU KNOW, jak to oni hahah. :D
Dziękuję za wasze długaśne komentarze i dziękuję, no. Hahah. :D
Ogólnie to pozdrawiam, życzę dobrego arbuza (omomom *o*) albo nektarynek albo innych pysznych owoców, na które teraz na pewno macie ochotę (albo nie, ale zakładam że tak xD), ciepełka i wiaterku, słoneczka i deszczyku i świetnych wakacyjnych przygód. <3
love, love, love,
ArtisticSmile. <3



4 komentarze:

  1. _____ Dlaczego, mi ją zabiłaś? Niech no ja dorwę Rebekhę w swoje ręce, ugh... Chociaż rozumiem jej ból. Jej bracia zakochali się po uszy, a ona została na drugim planie. Ale i tak jestem wstrząśnięta, nie no taki szok i morda nie zamyka się, przez kilka minut. Kath niegrzeczna, w sumie nawet lepiej, że nie było żadnego porwania, bo teraz Bonnie przypomni sobie spotkanie z Kol'em nie? A to już coś :D Tylko mam nadzieję, że dokończy przemianę, bo już mnie nastraszyłaś. No i ja się pytam dlaczego Liz nie leci na ratunek mojej Bonnie? Nie no skandal xd Ale sobie Jeremy nagrabił. Nie mogę się doczekać jego miny, kiedy zobaczy Bon w NO, 3:D. I ma racje... Jest EGOISTĄ, ale pech xd Ej, ale Tyler nie chce zabić Klausa, nie? W sumie on też zginie, więc... Nie co ja myślę??!!!! Boże dopomóż! Caroline jaka wiedźmowata się zrobiła, ciekawie, przyznam :D Mam nadzieję, jednak, że przywróci swoje człowieczeństwo, bo wolę ją kiedy jest wesoła, a nie zabójcza( w dosłownym znaczeniu tego słowa) No, nic ja się zbieram. Pozdrowionka I życzę weny, pomysłów ciepła, słonecznych dni, ( Których nienawidzę, ale co tam xd) lodów i jak już powiedziałaś OWOCÓW! Mmm, pycha :3 Dobranoc, kolorowych snów :* <3
    Julia :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Tym razem dodaję wcześniej ! Mi się podobała rozmowa między Kolem i Bonnie, ale Rebekah jak ty mogłaś to zrobić ?! Rozumiem, że jest rozdrażniona no ale !!!! Nie umiem w to uwierzyć, ale się stało i w sumie to może i trochę fajnie, bo jak wreszcie KOL przyzna się do uczuć względem Bennett to będą mogli żyć dłuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuugo i szczęśliwie prawda ? Kiedy Caro włączy uczucia ? Czekam i czekam :D Kath podstępna po co jej ta śmierć Elki ? Chociaż ja jej nie lubię, no ale niech żyje w zgodzie z Damonem a nie ! Jer jesteś IDIOTĄ ! Naprawdę już nie zależy ci na Bonnie ? Serio ?! IDIOTA ! Dziś nie było bliźniaczek, to chyba za ten jeden rozdział o nich, hahaha :D No więc w takim razie czekam na 39 ! Z jednej strony już bym to chciała przeczytac, ale z drugiej jak sobie pomyślę, to nie chcę żeby mi tak szybko wakacje mijały, bo są świeeeeetne ! Dobra końcę mój monolog. Świetnie piszesz, całe opowiadanie jest genialne, wiem wiem powtarzam się ! Do napisania !

    Zuzka !

    realitybeingadream.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Zwyczajnie nie wytrzymałam aby wczoraj zaczekać na rozdział przez to że miałam wczoraj dużo roboty to marzyłam już tylko o wygodnym łóżku. Rozdział jak zwykle bardzo ale to bardzo fajny. Czekam z niecierpliwością na więcej Klausa i Caroline no i więcej Elijah o nich mogłabym czytać i czytać. Szkoda trochę Kola będzie jakoś musiał teraz wybrnąć z sytuacji ciekawe co zrobi. Rebekah jest chyba z lekka zazdrosna o braci moim zdaniem bo przecież to ona zawsze była w sidłach amora XD. Tylko nie zabij mi Damona, Elenę spk ale Damona nie. Pozdrawiam i życzę wiele weny.

    OdpowiedzUsuń
  4. Boziu, nareszcie nadrobiłam rozdziały i w końcu skomentuję co mam na języku:D
    Zacznę od tego, że napisałaś kolejny niesamowity rozdział, który mogłabym czytać i czytać... no, ale przeczytałam 1 raz i starczy! No i muszę powiedzieć, że Tyler jest serio głupi. Właściwie co on nie zrobi i tak jest głupi. Tak się zastanawiam co jeszcze napisać, bo mam tyle myśli, ale żadnej nie mogę obrać w słowa poprzez zachwyt nad rozdziałem^^ Więc co ja mogę, życzę weny i innych potrzebnych rzeczy do napisania nowego cuda!:D

    P.S Zostałaś nominowana do Liebster Award! Więcej na: http://klaroline-fanfic.blogspot.com/2014/07/liebster-award_31.html

    OdpowiedzUsuń

DZIĘKI, ŻE JESTEŚCIE, ŁIII! :D