~ 43 ~
Ktoś chce być następny?
Zza framugi drzwi wyszedł Marcel. Davina odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się prawie szczerze. Podeszła do niego szybkim krokiem, po czym nagle stanęła, dostrzegając że nie tylko Gerard przyszedł w odwiedzinach.
Elizabeth zmrużyła oczy, przystając trochę za szatynką. Rozejrzała się po wszystkich nieznanych jej twarzach, na sekundę wstrzymując oddech. Nie mogli tutaj wejść bez zaproszenia ze strony Daviny, a ani ona ich nie zaprosi, ani nikt nie ruszy Dav. Była zbyt bliska Marcelowi.
- Witajcie, dziewczyny – powiedział ciemnoskóry z niby przyjaznym uśmiechem.
- Co oni tutaj robią, Marcel? – odezwała się szatynka z lekkim przerażeniem głosie.
Dobrze wiedziała, że wampir nie odpuści rzekomej zdrady, do której nawet nie doszło. Miała ochotę prychnąć i roześmiać się. Czy on naprawdę sądził, że da radę jej i Davinie? Albo nawet samej Liz?
Ciemnoskóry nic nie odpowiedział, tylko przekroczył próg pomieszczenia z przyklejonym uśmiechem. Żadna z dziewczyn nie cofnęła się i nawet nie drgnęła.
- Gdzie jest ta blondyneczka albo Silas, huh? – uniósł brwi.
- Jak widzisz, nie ma go tutaj – rzuciła ostro Elizabeth i zrobiła odważny krok w jego stronę. – Teraz odejdź.
- Zdążyłaś go przywrócić? – mruknął Gerard ze zmrużonymi oczami. – Bez Twojego serca nie odejdę.
- Będziesz musiał się bez niego obejść, chyba że sam chcesz wylądować na tej podłodze bez swojego serca – powiedziała Carter, bez strachu patrząc się w jego ciemne oczy, które świdrowały ją wzrokiem. – Wybór jest Twój, Marcel – wysyczała.
- Przestańcie to robić! – wtrąciła się Davina, nieco rozluźniając sytuację, jednak między Liz i murzynem wciąż pozostawało napięcie. – Silas zniknął. Uciekł nam i to nie jest wina Liz – dodała i stanęła przodem do nich obu. – Za to wiemy czego szukać. Jeśli połączymy siły, zrobimy to szybciej.
Blondynka spuściła wzrok z Gerarda i spojrzała na siostrę niezrozumiale. Chciała połączyć siły z wampirami? Genialnie! Zgłupiała do reszty?!
- Czego musimy poszukać? – zapytał spokojnie ciemnoskóry.
- Czegoś z eliksirem nieśmiertelności – odparła szatynka i zerknęła na Elizabeth.
- Żartujecie? – zza pleców Marcela doszło parsknięcie. – Dlaczego jeszcze jej nie zabiliśmy? – warknął Afroamerykanin i spróbował przedostać się przez niewidzialną osłonę.
- Chcą zabić Silasa i wiedzą jak, więc im pomożemy – odpowiedział murzyn, patrząc na Diega. – Może potem pomyślimy.
- Tak, pomyślicie sobie w piekle – warknęła zdenerwowana Liz i jednym ruchem ręki sprawiła, że Marcel wyleciał przez okno z głośnym hukiem. – Na co czekacie? Szukajcie – nim mrugnęły wampirów już nie było, przedtem otrzymały mroźne spojrzenie od Diego.
Elizabeth sama nie wiedziała co w nią wstąpiło. Po prostu nie lubiła Marcela ani jego bandy. Musiała się ich pozbyć. A właściwie to najpierw musieli coś dla niej zrobić. Nienawidziła Silasa tak bardzo, jak tylko mogła, tak bardzo że sama się sobie dziwiła. Czekała na jego śmierć.
Forbes podążała za Klausem jak cień. Wiedziała, że dotknęła go w skamieniałe serce, ale nie powiedziała czegoś, co było nieprawdą. Prawda czasami potrafiła zranić. Blondynka zagryzła wargę, jednak nie zamierzała go przepraszać, chociaż miała lekkie wyrzuty sumienia. Nie miała za co przepraszać. Prawda?
Nie odzywali się do siebie, tylko szli. Cały czas. Ostatnio nic nie robili jak szli. Szukali czegoś, co i tak miało ich doprowadzić do porażki. Wydaje się bezsensu, a jednak mieli nadzieję, że nareszcie uda im się zwyciężyć.
- Mam cholerne déjà vu – prychnęła dziewczyna bardziej do siebie niż do Niklausa. – To jak szukanie igły w stogu siana – dodała zrezygnowana.
- Myślałem, że jesteś optymistką – odezwał się Mikaelson chłodnym tonem, nawet nie patrząc na Caroline.
- Byłam – mruknęła – dopóki życie nie wykrzyczało mi prosto w twarz, że tak czy inaczej wpadnę spod deszczu pod rynnę.
- A po burzy wychodzi słońce – powiedział ciszej i zerknął na blondynkę, niemalże natychmiast odwracając wzrok. – Albo pada mocniej – wzruszył lekko ramionami.
Care zmarszczyła brwi i potrząsnęła głową.
- Przestań! – zawołała oburzona.
- Co mam przestać, kochana? – odburknął cały czas utrzymując wzrok przed sobą.
- Być tym Tobą!
- Myślę, że to niemożliwe – warknął.
- Zawsze, kiedy Tobie coś nie przypasuje, wkładasz na siebie tą cholerną maskę i udajesz, że wszystko jest w porządku! – uniosła głos. – A kiedy jesteś zdolny do okazania jakichkolwiek uczuć, twierdzisz że to słabe. Słaby jesteś wtedy, kiedy boisz się je pokazać! – krzyknęła, żwawo gestykulując, aż w końcu prychnęła.
Sama nie miała pojęcia dlaczego to powiedziała. Była zbyt impulsywna i zbyt emocjonalna. Może powinna pozostać przy wyłączonym człowieczeństwie? Przynajmniej teraz nie miałaby problemu z tym, czy dobrze robi, czy nie.
- Wybacz, kochana, ale Ty robisz dokładnie to samo – stwierdził spokojnie i odwrócił się w jej kierunku.
- Wcale nie! – odburknęła natychmiast oburzona.
- Na przykład teraz – zignorował słowa Caroline i mówił dalej – próbujesz udawać, że to, co stało się jakiś czas temu w ogóle nie miało miejsca – powiedział poważnie i stąpnął z jednej nogi na drugą, robiąc przy tym ledwo zauważalny ruch. – Pocałowałaś mnie – zauważył trafnie.
- Tak, bo myślałam, że umrzemy – odpowiedziała, próbując się bronić, ale wiedziała że jest na przegranej pozycji.
- I teraz też chciałabyś to zrobić, tylko nie potrafisz przyznać się do tego – zrobił krok w jej stronę, a na jego twarz wszedł subtelny, przebiegły uśmieszek.
Przegrała. Czy jeszcze nie?
- Ubzdurałeś sobie coś! – wykrzyczała i zbliżyła się do Klausa odrobinę. – Pocałowałam Cię – zaczęła mówić ciszej i chłodniej – bo wolałabym, żebyś nie nachodził mnie po naszej śmierci.
- Kto tu zakłada maskę? – uniósł kąciki jeszcze wyżej.
- Ugh! Nieważne – warknęła, odsuwając się od niego i przekręcając oczami na tryumfalny uśmiech Niklausa.
Dała za wygraną. Czy oni kłócili się już po raz trzeci tego samego dnia? Musieli w końcu to zmienić. Klaus na chwilę zerknął za blondynkę, dostrzegając ta jakiś ruch. Wzrok Mikaelsona zmienił się w chłodny, widząc bandę wampirów.
Caroline za chwilę podążyła za spojrzeniem Nika ciekawa, o co chodzi.
- O mój Boże…
- Dlaczego to zrobiłaś, Liz?! – szatynka krzyknęła i wbiła w siostrę niezrozumiałe spojrzenie.
- Dlaczego Ty w ogóle o niego dbasz? – odpowiedziała pytaniem blondynka i zerknęła na rozbite okno. – Marcel też ma w tym wszystkim swój interes – mruknęła, po czym odwróciła wzrok od Daviny.
- Niby jaki? – Dav zmarszczyła brwi, nie bardzo wiedząc o co chodzi Liz. – Marcel chce zabić Silasa, tak jak my wszyscy!
- Nie rozumiesz, Dav? – Elizabeth spojrzała na nią dobitnie i uniosła brwi. – On knuł z Silasem. Potrzebuje tego kołka.
- Nie zrobiłby tego, przez co może sam umrzeć.
- Oczywiście, że nie. Marcel wcale nie miał zamiaru zabić Silasa, on chciał go sobie podporządkować, zrobić z niego kumpla, czy podwładnego, jak te wszystkie wampiry, co latają za nim i ufają mu, chociaż ich okłamuje – tłumaczyła, zauważając że Davina mimo wszystko nie wierzy jej w ani jedno słowo.
- Skąd Ty to niby wiesz? – szatynka wtrąciła się, broniąc Gerarda.
W końcu wampir był dla niej bliższy niż Elizabeth. Właściwie to wychował ją, bo ona, w przeciwieństwie do Liz, nie miała prawdziwej rodziny.
- O rany – westchnęła. – Wykorzystywał Cię do tego, żeby zabijać czarownice, które uprawiały magię – mówiła spokojnie, mimo że gotowała się od wewnątrz. – Byłaś planem awaryjnym, gdyby coś z Silasem nie wyszło, gdyby ich plan unieszkodliwienia pierwotnych nie wyszedł. I w tym był problem, że Silas chciał ich zabić – na te słowa Davina zaczęła kręcić głową, nie mogła dłużej tego słuchać. – Potrzebuje tego kołka, żeby wypłoszyć stąd całą rodzinkę Mikaelsonów, żeby Klaus nie zabrał Marcelowi wszystkiego, co dotychczas budował! – podniosła głos. – Dlaczego mi nie wierzysz? – spytała z żalem i lekkim zdziwieniem, dostrzegając w oczach siostry złość. Na nią.
- Bo Marcel nigdy nie zrobiłby mi tego! – krzyknęła. – Jestem jego przyjaciółką a nie wiedźmą od brudnej roboty!
Blondynka nie odezwała się i spojrzała na Davinę zrezygnowana. Czyli wracają do punktu wyjścia. Chyba już nie było szans, żeby odnalazły wspólny język. Czy kiedykolwiek ją miały? Nie znały się. Poznały w dziwnych okolicznościach i trzymało ich przy sobie tylko to, że są siostrami. Bliźniaczkami. Zupełnie niepodobnymi. I z wyglądu, i z charakteru.
Elizabeth miała ochotę dorzucić coś jeszcze, ale stwierdziła, że powiedziała już wystarczająco. Wychodząc z pokoju, posłała ostatnie spojrzenie Davinie i zniknęła za ścianą. Znowu została sama.
Damon szedł z prawej strony Eleny, a Jer z lewej. Oboje ją podtrzymywali, żeby nie upadła i na pewno zrobiłaby to, gdyby nie oni. Widać było gołym okiem, że jest coraz słabsza. Jednak nic nie mówiła, jakby chciała udawać przed samą sobą, że wszystko jest w porządku.
Nagle dosłownie kilka metrów przed nimi spadły kawałki okna razem z czarnoskórym mężczyzną. Z góry było słychać krzyki, którymi żaden z nich nie przejął się, zainteresowany bardziej wampirem. Damon od razu, nie czekając na jakiegokolwiek polecenie, podbiegł do mężczyzny, zauważając że to Marcel i skręcił mu bezlitośnie kark, zarzucając go sobie na ramię.
- Teraz musimy znaleźć tego dupka – wycedził przez zęby i wrócił do zszokowanej Eleny, żeby pomóc jej iść.
Katherine leżała na rękach Elijahy, mimo że upierała się przy tym długi czas. Mikaelson nie zważał na jej sprzeciwy. Musieli jak najszybciej znaleźć Niklausa. Pierwotny nawet przestał interesować się teoretycznie większym problemem, jakim był Silas i w pełni zajął się Kath. Gdzieś po drodze rozdzielili się z Rebeką i Stefanem, którzy poszli szukać nieśmiertelnego, czy cokolwiek chcieli znaleźć.
Przedtem kilka razy dzwonił do Klausa, ale ten nawet nie raczył odebrać. Kto wie, gdzie teraz był?
- Postaw mnie na ziemię – mruknęła Petrova ze zmarszczonymi brwiami.
Czuła się głupio, kiedy Elijah ją niósł. Nie! Była wkurzona, bo traktował ją jak jakąś niepełnosprawną, jakby już była na skraju śmierci. A jad jeszcze nie rozrósł się aż tak, żeby tak było.
- Elijah! – podniosła głos, nie słysząc od niego żadnej odpowiedzi.
Szedł z kamienną twarzą, w której jako tako można było dostrzec troskę. O nią. Zdecydowanie. Ale do cholery! Silas wyszedł na wolność, a on przejmował się nią. Zabiła Hayley. Ciekawe, czy byłby taki skory do pomocy, gdyby o tym wiedział, a może raczej wyrzuciłby ją z domu, a nawet kazał wyjechać i nigdy więcej nie pokazywać się na oczy. Mimo, że zdawała sobie sprawę z konsekwencji, to i tak to zrobiła. Mina Marshall, kiedy umierała bez najważniejszego narządu była zdecydowanie bezcenna. I wiedziała, że Elijah kiedyś jej przebaczy. W końcu ją kocha.
Mikaelson spojrzał na szatynkę i westchnął, odstawiając ją na chodniku, jednak w dalszym ciągu pozostawał blisko niej, żeby w razie co ochronić ją od upadku.
- Od zawsze martwiłaś się o swoje życie, czy coś się zmieniło? – zapytał, przyglądając się Katerinie uważnie i marszcząc delikatnie brwi.
Wampirzyca wywróciła oczami na stwierdzenie pierwotnego. Trafne, ale głupie. Już nie była egoistką, to się zmieniło.
- Jeśli Silas znajdzie nas pierwszy, to zabije całą populację wampirów, a jeśli my znajdziemy go przed nim, to będziemy mieć przewagę. I im szybciej to zrobimy, tym szybciej będziemy mogli znaleźć Klausa – odpowiedziała. – Nie chcę niczego bardziej o zabicia go – wysyczała chłodno i zacisnęła ręce w pięści, po chwili ruszając przed siebie.
Bonnie zacisnęła powieki, stojąc ciągle w tym samym miejscu, co przedtem. Bała się i to cholernie. Na dole grasował nieśmiertelny, ale o dziwo nie tym najbardziej się przejmowała. Razem z nim był także Kol. Kurczę. Niemożliwe, żeby zaczęła się nim w jakikolwiek sposób przejmować. Porwał ją. I co z tego, że był zabawny, miły i pomógł jej? No właśnie – NIC. Do cholery, NIC!
Za oknem nadal było jasno, więc jeżeli Silas miał ją zabić, to i tak nigdzie nie ucieknie. Jednak Kol mógł. A może już to zrobił? Nadstawiła uszu, żeby coś usłyszeć. Nie wyobrażała sobie, że to mogłoby zadziałać, wciąż nie potrafiła oswoić się z myślą, że jest wampirem.
Po chwili usłyszała kroki. Po schodach. Świst i ręka na jej ustach. Miała ochotę krzyknąć, kiedy usłyszała cichy szept Mikaelsona. Od razu uspokoiła się i odetchnęła głęboko z ulgą.
- Dlaczego jeszcze tu jesteś? – spytał zdenerwowany ze zmarszczonymi brwiami.
- A gdzie miałabym być? – prychnęła cicho. – Nie mogę stąd wyjść – dodała jeszcze i zmrużyła powieki.
- Cholera, Bennett – mruknął i wywrócił oczami. – Chyba dasz radę szybko schować się w innym miejscu, huh? Nie zapominaj, że jesteś wampirem – rzucił z deka ironicznie.
- Tylko dlatego, bo mi marudziłeś! – uniosła się i zaraz potem zreflektowała, bo Silas mógł ich przez to wykryć. – Współpracowałam kiedyś z Silasem i to ja mu pomagałam. Nie jestem tchórzem – powiedziała poważnie.
- O rany, chyba już zdążyłem zapomnieć jaka jesteś upierdliwa – wzniósł oczy ku niebu i złapał ją za ramiona.
- Spróbuj mnie kolejny raz zahipnotyzować, Kol, to własnoręcznie oberwę Cię ze skóry – warknęła ostrzegawczo, posyłając mu najgroźniejszy wzrok, który kiedyś powaliłby go na kolana, żeby błagał o litość.
Pierwotny uśmiechnął się wesoło, jak gdyby w ogóle nic się nie działo. Pokręcił głową rozbawiony słowami mulatki, po czym spojrzał jej w oczy z iskierkami w jego własnych.
- Obiecuję Ci, Kol, że…
Nie dokończyła, bo właśnie na jej czole poczuła usta Mikaelsona. Zdziwiona zamrugała powiekami i zerknęła na szatyna, który oderwał się od niej na kilka centymetrów. Tego w ogóle się nie spodziewała.
- Jeśli umrzesz, Bennett – uniósł brwi karcąco – wtedy będziemy mieć okazję na kolejny gorący seks – mruknął jak najbardziej poważnie i zaraz zielonooka odepchnęła go od siebie trochę za mocno.
- Jesteś głupi – westchnęła i uniosła kąciki ust, nie mogąc powstrzymać się od tego. – Nie zamierzam dzisiaj umrzeć. I jeśli Ty też nie, lepiej, żebyśmy to my zaatakowali, a nie on – uśmiech zszedł z jej twarzy, a jednak Kol nadal cieszył się jak głupi do sera.
Trudno z nim współpracować. Naprawdę.
- Podoba mi się Twój tok myślenia – poruszył lekko brwiami i puścił jej oczko, jakby to wszystko to była świetna zabawa, a nie walka na śmierć i życie.
Mikaelson ruszył pierwszy, nie chcąc narażać Bonnie. Właściwie miał jeszcze nadzieję, że wyskoczy przez okno i ukryje się gdzieś w cieniu. Ale nie.
Rebekah szła ramię w ramię ze Stefanem, oglądającym się na wszystkie boki, jakby Silas mógł wyjść w każdej chwili. Pierwotna była mniej ostrożna, chociaż trzymała się bliżej Salvatora niż zazwyczaj. Wiedziała, że to prędzej ona obroni go, aniżeli on ją, jednak trzymała się głupiego stereotypu mówiącego, że to facet powinien nadstawiać tyłek za dziewczynę. I ostatnio blondyn to właśnie dla niej zrobił.
- Jak się czujesz? – zapytał nagle, zwracając oczy w jej kierunku, a ona zdziwiona spojrzała na niego i zmarszczyła brwi.
- Dlaczego pytasz? – spytała z deka za ostro, ale to nie zniechęciło Stefana do podjęcia tematu.
Wciąż nie umiała pojąć, jak ktokolwiek może troszczyć się o nią bez żadnego drugiego dna. Bez żadnej złośliwości. Czy też z intencją, żeby potem ją wykiwać. Zawsze myślała, że ktoś coś od niej chciał. Może i domyślała się wielu rzeczy, ale była także strasznie naiwna, co nie działało na jej korzyść.
- Niedawno prawie umarłaś – zaczął jakby to była najlogiczniejsza na świecie rzecz. – Poza tym pytam, jak się czujesz z tą kłótnią rodzinną? – ani na chwilę nie odrywał od niej wzroku.
Nie mógł. Nie potrafił. Widział wrażliwą Rebekę, nie bezlitosną pierwotną. Musiał przyznać z ogromną łatwością, że była piękna.
Mikaelson zakłopotała się, czego nie dała po sobie poznać. Znowu naskakuje na niego bez powodu.
- Świetnie – odparła, jakby chciała sobie to wmówić. – Czuję się świetnie – dodała już bardziej przekonana, że właśnie tak jest.
Żałuję tylko, że moja duma zniszczyła prawie wszystko, mruknęła w myślach, patrząc pod nogi.
Brunet podążał własnymi ścieżkami nawet, nie podziwiając widoków ani nie przejmując się samochodami, które trąbiły na niego, kiedy przechodził przez ulicę. Głupi śmiertelnicy albo nie. Niemalże wyczuwał smród wampirów. Do tego ta dwójka. Myśleli, że dadzą sobie z nim radę. Nathaniel nie był głupi i przeżył więcej niż ktokolwiek mógł się tego spodziewać.
Nagle przed sobą zobaczył blondynkę. Natychmiast na jego twarzy rozkwitł przebiegły uśmiech i przyspieszył tempa, żeby ją dogonić. Co jak co, ale trochę z Vanjah miała. Od razu poznał, że blondynka jest rodziną Van, musiała nią być.
- Witaj – odezwał się będąc obok niej, na co czarownica podskoczyła lekko przestraszona i spojrzała na bruneta, oddychając szybciej.
- Kim jesteś? – zapytała, przejeżdżając po nim wzrokiem od głowy do stóp.
Nie miał więcej jak trzydzieści lat. Nawet mniej. Był czarownikiem. Kurczaczki?
- Moje imię nie będzie Ci do niczego potrzebne – odpowiedział zasadniczym tonem i przekrzywił lekko głowę. – Zakładam, że znasz Vanjah – rzucił i dostrzegł u Elizabeth subtelne poruszenie, najwidoczniej znała. – Gdzie ona jest?
- Czego od niej chcesz? – zmrużyła oczy i przełknęła ślinę, nie wiedząc czego może spodziewać się od Nathaniela.
- Powiedzmy, że to moja słodka tajemnica. Więc? – podniósł brwi.
- Sama chciałabym wiedzieć – mruknęła zgodnie z prawdą i uniosła delikatnie głowę. – Właściwie to nie żyje – dodała i z dezaprobatą stwierdziła, że głos jej drżał kiedy to mówiła.
Tak nie miało być. W jej oczach mimowolnie zebrały się łzy, ale usilnie próbowała je ukryć albo nawet wyrzucić. Tak nie miało być.
- Nie żyje? – jego ton wskazywał, że wcale jej nie wierzy, chociaż nie miał powodu. – Oczywiście, że żyje.
- Sama widziałam, jak jakaś wampirzyca przebija ją kołkiem – warknęła nagle i potrząsnęła głową. – Czego od niej chcesz?! – krzyknęła zmieniając swoje nastawienie.
Nath wywrócił oczami i zdenerwowany chciał odejść, wiedząc że dziewczyna mu nie pomoże. Liz zacisnęła dłoń w pięść i przesunęła nią na ścianę. Za jej ręką podążał zdezorientowany Nathaniel. Próbował się wyswobodzić, ale nie miał z nią szans.
- Dlaczego twierdzisz, że żyje? – wysyczała i podeszła do niego na odległość paru kroków.
Nie odpowiedział, co tylko wzburzyło młodą Carter. Ścisnęła jeszcze mocniej dłoń, aż jej knykcie pobielały, co równało się z ogromnym bólem dla bruneta.
- Spytałam o coś! – uniosła głos tak, że każdy w okolicy mógłby ją usłyszeć bez najmniejszego problemu.
W tym samym czasie zerwał się ogromny wiatr, kilka okien wyleciało z hukiem z ram i poleciało w drobnych kawałeczkach na chodniki wokół. Elizabeth rozejrzała się wokół przerażona, że to wszystko zrobiła ona, jednak z powrotem przeniosła spojrzenie na czarownika, który stał przyciśnięty do budynku z przymrużonymi oczami, jak gdyby zastanawiając się, kiedy może uciekać. Ale to nie było w jego stylu. Uciekanie.
Nath uśmiechnął się sarkastycznie, czując jak uścisk na jego ciele maleje, tak samo jak wiatr. Nic nie odpowiadał, zupełnie jakby ktoś zakluczył mu usta na kłódkę.
- Powiem Ci, jeśli pomożesz mi ją znaleźć – powiedział stanowczo i wpatrywał się w jej oczy, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że nie odmówi.
- Mogę zabić Cię w każdej sekundzie, nie próbuj żadnych sztuczek – rzuciła w odpowiedzi i puściła go, przyglądając mu się uważnie.
Nie miała pojęcia czy mu ufać. W końcu ważniejsze było znalezienie eliksiru na Silasa, a nie zadufany i zbyt pewny siebie czarownik z nie wiadomo jakim planem dla Vanjah. Ale ona nie żyła! Na pewno.
Klaus w jednej chwili złapał za gardło jakiegoś wampira. Nie byle jakiego. Specjalnie upatrzył sobie Diego, którego kojarzył najbardziej i który mógł wiedzieć najwięcej.
- Co tu się dzieje? – warknął i przymrużył oczy, patrząc na próbującego złapać oddech Diega.
- Dlaczego Cię to obchodzi? – wysyczał odważnie. Albo był głupi.
Mikaelson uśmiechnął się miło, co w rzeczywistości nie miało tak wyglądać. Był wściekły, podirytowany i najchętniej to zabiłby każdego, kto stanąłby mu na drodze. Prawie każdego.
- Równie dobrze mógłbyś leżeć teraz martwy z sercem kilkadziesiąt metrów stąd – Nik powiedział swobodnie z nutką ironii.
Diego charknął niezadowolony.
- Szukamy eliksiru na jakiegoś Silasa – mruknął w końcu w odpowiedzi.
- Eliksiru?
- Podobno do zabicia go potrzeba jakiegoś eliksiru z czymś tam – odparł obojętnie, chcąc już żeby Mikaelson przestał go dusić.
- Z czym? – na przekór niemym prośbom wampira, Klaus wzmocnił uścisk.
- Z eliksirem nieśmiertelności – wycharczał.
- Skąd to wiesz? – zapytał, starając się utrzymać uprzejmy ton głosu, co coraz mniej mu wychodziło.
- Od Daviny i jakieś blondynki.
W końcu dowiedział się tego, czego chciał.
- Gdzie one są? – zadał ostatnie pytanie.
- Dwie ulice stąd w kościele, na strychu – odpowiedział szybko, a Klaus uśmiechnął się i jednym ruchem wyrwał mu serce, zwracając na siebie uwagę reszty wampirów.
- Ktoś chce być następny? – krzyknął donośnie i uniósł brwi, rozkładając ręce.
Spotkał się z wieloma wściekłymi spojrzeniami, jednak nikt najwidoczniej nie odważył się pomścić swoją „rodzinę”, czy jak to oni się zwali. Dopiero po chwili, w tłumie dostrzegł wzrok Caroline, która miała teraz to jej osądzające spojrzenie. Zawiodła się na nim, to było widać na pierwszy rzut oka. Uśmiech z twarzy pierwotnego zszedł szybciej niż się pojawił.
Blondynka odwróciła od niego wzrok z lekko zbolałym wyrazem twarzy, po czym rozpłynęła się w powietrzu. Bach, kolejny cios. Ile jeszcze razy Caroline postanowi wbić w jego serce sztyletów? Miał już tego dość. A jednak nie potrafił tego wyłączyć. Chciał oszczędzić Forbes cierpień, chociaż sam je powodował wiele razy. Przecież, gdyby pozbył się człowieczeństwa na pewno zrobiłby coś, czego żałowałby po włączeniu uczuć.
Zniknął.
***
Hej wszystkim! :D Kolejny rozdział za nami, coraz bliżej końca, jest spoczko. :D Chciałabym powiedzieć, że będę pisać jakiś kolejny blog, ale niestety raczej mi to nie wyjdzie. :( Chyba, że wpadnę na jakiś super-możenawetoryginalny pomysł to wtedy... :D Ale na razie się na to nie zapowiada. A szkoda. Ale sentymenty kiedy indziej xD
Bez spoilerów powiem, że (niestety?) żadnych +18 nie będzie. :o W sumie to już nie będzie na to czasu. :o Ale co tam, myślę że przeżyjecie. :D
Jak myślicie? Kto wygra w starciu Kennett vs Silas? Kto umrze z naszych wszystkich kochanych bohaterów? :D Ale mam zaciesza, hahah, nie wiem czemu. XD
NO NIC. Wszystko zobaczymy w kolejnym, potem w następnym, następnym i następnym. A potem baaam, ale co tam.
Dziękuję wam za świetne komentarze, za wszystkie wejścia, za to że czytacie i że potraficie powiedzieć o moim opowiadaniu miłe słowa. Jestem szczęśliwa. Baaardzo. :D <3
Do napisania, pozdrawiam, życzę ciepłej pogody, wiele słoneczka, udanych dni wakacyjnych, szczęśliwego weekendu, cudownych przygód i wielu innych. <3
love, love, love,
ArtisticSmile. <3
Ja zawsze genialny rozdział. Pff! Dlaczego ja nie umiem tak cudnie pisać?! Cholera.. ;-; No cóż, moim ulubieńcami jest blondie i Kluska =P Ehh.. wszystko to wina Silasa! xd Ciągle czekam na ten moment gdzie Klaroline się uspokoi xd Nie no bo ja normalnie śmieję się i płaczę na zmianę czytając ich sceny. Chciaż doczekałam się buziaka :D Wiesz fajnie poczytać bez żadnych scen 18+, ja u siebie piszę i czasami się sama sobą straszę. Kennett nie pokonani xD Ich sceny jezu.. leję. "Jeśli umrzesz, Bennett, wtedy będziemy mieć okazję na kolejny gorący seks" i "Jesteś głupi". Ale nie zaprzeczyła gorącego... :D Kto wygra.. Nje fiem :c Na pewno jak Silas wygra będzie miał ze mną starcie, wkopie mu do tyłka cegły xD Haha. Stebekah <3 Koffam ich! U ciebie są tacy.. "normalni" w dobrym sensie. Zaciesz.. ja mam tak codziennie :D Dobra nie ględzę bo się rozpiszę. A to w moim przypadku źle. Bo pisać mogę cały dzień. :c Zaczęłam pisać komki! :D Wreszcie się odważyłam. :> A więc tak. Lovciam :* Pozdrawiam, tulę i całuję :*
OdpowiedzUsuńAh.. zapomniałabym. Nie lubię robić spamu, ale cóż, chciałbym przeczytać twoją opinię.
http://love-begins-with-hate.blogspot.com/2014/08/chapter-four.html
Pierwsza *.* POWÓD DO RADOCHY! *Skaczę jak dzika po pokoju*. =P
UsuńWspaniały, normalnie wspaniały. Wreszcie nowy komputer, mogę pisać :D Care i Klaus, boscy. Biedny Klaus, ile razy ludzie będą mu wbijać sztylety w serce i w plecy? Chodź w sumie należy mu się, za to że Diego zabił. A, JESTEM BOSKA... buahaha, zgadłam kim jest ten gościu, który swoją drogą jest bardzo.. Można powiedzieć na swój sposób pociągający <3 Nie zabijesz go nie? Coś czuję, że to on zabije Van/Silas, no ale, ale to tylko moje durne przemyślenia. Kocham Rebekhę i Stefana (dzięki Tobie i Zuzie), i bardzo podoba mi się atmosfera pomiędzy nimi. Taka wiesz.. Nie ma nic na siłę i to jest najlepsze. Kol, ty mój łobuzie. Te jego teksty... Leżę i nie wstaje xd Team Kennett, rusza na podbój by zabić Silasa, który jest nieśmiertelny ale ok. Zawsze można próbować, nie? Nie mam pojęcia kto pożegna się z życiem, może Elena? Albo, czekaj, czekaj.... Liz? Nie no co, ty nie może być. Z dwojga złego, nawet ją polubiłam. A niech to, a chciałam jej śmierci... No nic, to ja lecę pisać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny życzę, oraz lepiej żebyś napisała więcej takich boskich opowiadań, bo za każdym razem kiedy czytam ostatnie zdanie, mam niedosyt.
Julia <3 :*
Super rozdział <3 Jejku, sceny Kalroline tak bardzo smutne :( Czemu oni muszą się tak o wszystko kłócić?! Klaus taki kochany ^^ No i świetna scena Kennett! Mam nadzieję że Kol i Bonnie powkurzają trochę Silasa i, co najważniejsze, nie dadzą się zabić ;d A co do tego, kto ma zginąć, to naprawdę nie mam pojęcia, kto to mógłby by, ale będę się modlić o to, żeby umarła Liz albo Katherine. Albo najlepiej, obydwie! ;P Ich dwójka masakrycznie mnie wkurza w tym opowiadaniu, jeszcze bardziej od Pana Nieśmiertelnego ;o Carter zachowuje się jakby kurwa nie wiadomo kim była, jakimś panem świata, wszystkim swoje warunki dyktujei wyżywa się na innych. A na początku była taka fajna ;c A co do Kath, to już w serialu mnie do siebie zniechęciła, ale w tym opowiadaniu to zaczynam ją nienawidzić! Ta suka dobrze wiedziała, że Hayley jest ważna dla Elijahy (nie żeby było mi przykro z powodu jej śmierci, bo jej też nie lubiłam, ale tu chodzi mi o zachoanie Petrovej), ale mimo to i tak ją zabiła no bo tak jej się zachciało. I jeszcze ta jej myśl w tym rozdziale, ze Elijaha i tak jej wybaczy no bo pzecież ją kocha. Tak, kurwa, rób sobie co cchesz, pozostawaj bezkarna, krzywdź go sobie ile wlexie, no bo przecież on i tak ci wybaczy -,- To, co ona mu robi pokazuje, że tak naprawdę go nie kocha. To po prostu szmata nie zdolna do uczuć, i tak je moj zdanie o niej. Nie mogę się doczekać nexta :))
OdpowiedzUsuńBree ;*