piątek, 30 maja 2014

23. | Może następnym razem się zgodzisz.

~ 23 ~
Może następnym razem się zgodzisz.


Niklaus udał się do baru, mając nadzieję spotkać Marcela. Musiał dowiedzieć się co nie co o wszystkim, bo przez Silasa i Stefana trochę stracił. Wszedł do klubu, napotykając ukradkowe spojrzenia wampirów. Pochlebiało mu to, że żaden z nich nie miał odwagi spojrzeć mu prosto w oczy, bali się – i dobrze.
Zauważył murzyna i od razu skierował się w jego stronę, siadając obok niego. Machnął do barmana, żeby podał mu jakiś trunek i rzucił okiem na Marcela, dopiero teraz dostrzegając że ma niezbyt dobry humor.
- Co jest, przyjacielu? – zapytał, jak gdyby nigdy nic i odebrał od wysokiego kolesia szklankę bursztynowego napoju.
- Nie mam nastroju, Klaus – odparł chłodno.
- Widzę – rzucił i obrzucił go spojrzeniem.
Młodszy wampir obrócił się twarzą w kierunku Hybrydy. Zmrużył oczy i otworzył usta, widocznie chcąc coś powiedzieć. Niklaus uniósł wysoko brwi z lekkim uśmiechem, ciekawy co takiego dusi w sobie król miasta.
- Mam wrażenie, że dokładnie wiesz o co chodzi – powiedział Marcel, na co Klaus udał zdziwienie. – Do tego dochodzą pewne irytujące wampiry – oznajmił – i bardzo poprawi mi humor zabicie ich razem z Tobą – dodał już bardziej wesoło.
- Z Tobą zawsze, Marcelu – uśmiechnęli się do siebie, po czym dopili alkohol z naczyń i udali się do lochów Gerarda.



Rebekah przebierała ciuchy w szafie, zastanawiając się co mogłaby dzisiaj założyć. Odwieczny problem Pierwotnej wampirzycy. Przeszło jej nawet przez głowę, żeby iść do sklepu i kupić coś nowego. Po dłuższym przemyśleniu, nawet ją to zdołowało, bo stwierdziła, że nie ma żadnej kumpeli, z którą mogłaby na takie zakupy się wybrać.
W końcu wybrała niebieską sukienkę i postanowiła zadzwonić do Kola. Tak, może odbierze, w co szczerze wątpiła, ale warto było zaryzykować. Stęskniła się już za swoim bratem i chciałaby go zobaczyć w Nowym Orleanie.
Po dwóch sygnałach usłyszała głos jej starszego brata:
- Bekah, siostrzyczko – Kol był bardzo szczęśliwy, co było słychać gołym uchem.
- Kol! – zawołała ucieszona blondynka i aż wstała z łóżka, na którym przed chwilą siedziała. – Gdzie jesteś? – spytała.
- Podróżuję i zwiedzam – odparł, rozglądając się na boki z uśmiechem na twarzy.
Dalej był w Las Vegas, zamierzając niedługo stąd wyjechać, chociaż nie bardzo wiedział gdzie mógłby udać się tym razem. Zostawił niedokończoną sprawę z Elizabeth, ale miał to szczerze gdzieś i to go najbardziej dziwiło, a może nawet irytowało. W jego głowie dalej tkwiła jedna osoba – Bonnie i za nic nie chciała stamtąd wyjść.
- Wróć do nas – poprosiła wręcz błagalnie. – Tęsknię za Tobą, Kol – dziewczyna westchnęła, mając łzy w oczach.
- Spokojnie, Bekah – szatyn roześmiał się wesoło na czułości ze strony siostry – kiedyś na pewno wrócę, nie musisz płakać – po raz kolejny zaśmiał się, tym razem ewidentnie z blondynki.
- Idiota – prychnęła, wycierając łzy z policzków, jednak nie potrafiła dłużej gniewać się na swojego brata. 
- Też Cię uwielbiam, siostrzyczko – uśmiechnął się, po czym nagle spoważniał, przypominając sobie coś. – Wiesz może, co robi Silas w Las Vegas? – zapytał zmieniając ton na z deka oziębły.
- Co?



Blondynka szykowała się do wyjścia, kiedy w jej pokoju pojawił się młodszy Salvatore. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i przyjrzał jej się uważnie.
- Wychodzisz? – spytał nagle i zmarszczył brwi.
- Zrobię mojej mamie niespodziankę – uśmiechnęła się radośnie – w końcu nawet nie wie, że tutaj jestem – dodała i spojrzała w jego kierunku. – Możesz iść ze mną, jeśli chcesz – powiedziała z troską.
- Nie, potrzebujesz czasu ze swoją mamą – odwzajemnił uśmiech i podszedł bliżej, widząc wzrok przyjaciółki. – Nie możesz wiecznie patrzeć na mnie. Dam sobie radę, Caroline – uświadomił ją.
- Na pewno?
- Na pewno – upewnił, dodatkowo kiwając głową.
Wampirzyca przechyliła delikatnie głowę. Od ostatnich wydarzeń martwiła się o Stefana o wiele bardziej niż zazwyczaj i w sumie nic dziwnego.
- Mama ucieszyłaby się, gdyby Ciebie zobaczyła – przekonywała go do tego, aby z nią poszedł.
Co, jak co, ale wolała mieć na niego oko, żeby nic sobie nie zrobił. W końcu Stefan jest sobowtórem Silasa, a może to też niesie za sobą jakieś konsekwencje? Co prawda Elenie jakoś nic się nie stało, ale Silas nawet nie był wampirem, tylko jakimś nieśmiertelnym czarownikiem, który w rzeczy samej zachowywał się i jadł podobnie do wampira. Przez myśl Caroline przeszło nawet, że może to jest coś podobnego do klątwy łowcy, tylko że o wiele gorsze.
- Nie chcę przeszkadzać.
- Och, daj spokój! – machnęła ręką lekko zezłoszczona. – Wcale nie przeszkadzasz.
Salvatore spojrzał na Forbes z zawahaniem. Wiedział, że Liz i Care powinny spędzić ze sobą czas, bo długo się nie widziały, a on z pewnością tylko by zawadzał i psuł im wspólny dzień. Z drugiej strony nie chciał zostawać sam ze sobą albo raczej z Silasem.
- Idziesz ze mną bez gadania – uniosła palec ostrzegawczo, a jej mina mówiła sama za siebie.
Stefan roześmiał się cicho z zachowania blondynki i już wiedział, że z nią przegrał. No tak, jak Caroline uprze się na coś, to nie ma jej mocnych. Nawet jeśli jest się wampirem starszym od niej.



Mulatka stwierdziła, że musi pójść do Elizabeth i Jeremiego, żeby powiadomić ich o jej planach, przy okazji ogłaszając że już się na nich nie gniewa. Oczywiście wiedziała, że powinna, nawet chciała być na nich wściekła, jednak coś jej mówiło, że już im wybaczyła i oni muszą być razem. Tak po prostu musiało być.
Bennett zapukała do drzwi domu i wzięła głęboki wdech, czekając aż ktoś otworzy. I doczekała się tego po kilku sekundach. W progu stanęła Liz, a zaraz za nią Jer.
- Bonnie – rzucił Gilbert i zmarszczył brwi.
Zielonooka powinna poczuć napływ złości i zazdrości widząc ich razem, ale jedyne co doznała, to… ulgę? W dziwny sposób chciała ich szczęścia, wręcz pragnęła żeby byli razem.
- Hej – mruknęła cicho, jednak na tyle żeby ją usłyszeli i uśmiechnęła się leciutko w ich stronę. – Wyjeżdżam – powiedziała jakby ucieszona, na co oni zdziwili się jej nastawieniem.
- Gdzie? – pierwszy zapytał Gilbert.
- Bonnie, jeśli to przez nas…
- Nie – przerwała jej Bennett – wracam do Mystic Falls, do Caroline, taty – mówiła dalej. – Zrozumiałam, że Las Vegas to nie miejsce dla mnie, poza tym stęskniłam się za nimi wszystkimi – westchnęła na wspomnienie o swoich przyjaciołach. – Dziękuję Ci Liz, że przywróciłaś mnie do życia i Tobie Jeremy, że tak bardzo naciskałeś – uśmiechnęła się szerzej, a ich zaskoczenie zwiększyło się kilkakrotnie.
- Przestań się wygłupiać, Bonnie – powiedział w końcu Jer.
- Ja się nie wygłupiam – zaprzeczyła od razu. – Przemyślałam wszystko i doszłam do wniosku, że pasujecie do siebie – wypłynęło z jej ust.
Wcale nie myślała nad tym, co właśnie mówi, po prostu wiedziała, że musi to powiedzieć. Carter i Gilbert patrzyli na nią bez żadnego słowa. W głowach zastanawiali się, czy zielonooka na pewno wie co mówi.
Po dłuższym milczeniu Bonnie znowu postanowiła się odezwać.
- Wybaczcie, ale za dwie godziny mam samolot – powiedziała i odwróciła się od nich, jednak ktoś złapał ją za nadgarstek.
Spodziewała się, że któryś z nich będzie chciał ją zatrzymać, ale ona miała pewność, że żadna prośba jej nie zatrzyma. Spojrzała na obydwu i uniosła lekko brwi w górę.
- Jesteś tego pewna? – zapytał Jeremy.
Nie chciał, żeby wszystko zepsuło się przez pocałunek z Elizabeth, a właściwie to ich uczucie względem siebie. W pewnym sensie cieszył się, że Bennett nie miała im tego za złe, ale wciąż coś mu nie pasowało.
- Tak – odparła krótko. – Do zobaczenia – posłała im jeszcze uśmiech i z tym uśmiechem na twarzy zostawiła ich zdumionych.



Dziewczyna dalej siedziała w pokoju, bojąc się wystawić chociażby głowę za drzwi. Chyba jeszcze nigdy nie czuła takiego upokorzenia, mimo że powinna mieć to szczerze gdzieś. Upadła na poduszki i westchnęła głośno. Zastanawiała się o czym w tej chwili Elijah rozmawia z tą Hayley. Właśnie… jak zawsze Hayley wpychała się pomiędzy nich, a wtedy najstarszy Pierwotny jakby całkowicie zapominał o Katherine. Nawet po ich upojnej nocy! Tak bardzo żałowała, że nie była wampirem, żeby podsłuchać ich rozmowy albo chociażby stąd wyjść. Czy miała jeszcze szansę na bycie tym, czym była przez ponad pięćset lat?



- Silas nie może być w Las Vegas! – zbulwersowała się blondynka. – Co on niby miałby tam robić?!
- To znaczy, że wiedziałaś, że Silas jest na wolności i nic mi nie mówiłaś – powiedział z wyrzutem do siostry.
- Nie odbierałeś, jak miałam Ci to powiedzieć? – prychnęła.
- Okej – wywrócił oczami, zdając sobie sprawę że Rebekah ma rację. – Więc? – spytał, czekając aż blondynka opowie mu coś więcej, niż sam fakt, że Silas sobie biega po całym świecie.
- Co więc? – uniosła brwi.
Kol machnął zrezygnowany ręką, mając nadzieję, że Rebekah to zauważy.
- Widać że kolor włosów odpowiedni, Bekah – mruknął sarkastycznie.
- Bardzo śmieszne, Kol – warknęła zła.
Szatyn roześmiał się, poprawiając swój humor dzięki oburzeniu siostry. Lubił z niej żartować i denerwować ją, jednak i tak ją kochał. W końcu była jego jedyną siostrzyczką, o którą powinien zawsze dbać.
- Wtajemniczysz mnie co nie co? – zadał pytanie wciąż z lekkim rozbawieniem w głosie.
- Nie wiem czy opłaca się wtajemniczać Ciebie w cokolwiek – rzuciła ostro nadal zła na brata.
- Oj, Bekah, już się tak nie denerwuj – powiedział uśmiechnięty. – Chcę tylko wiedzieć, czy mam uciekać przed nim, czy nie.
- To wcale nie jest zabawne, Kol, to jest poważna sprawa – oznajmiła zbulwersowana głupotą brata Rebekah, a ten tylko się zaśmiał. – Silas co prawda nie jest już nieśmiertelny, ale dalej jest potężnym czarownikiem – powiedziała, nie zważając na brechtanie ciemnookiego.
- Więc można go zabić – rzucił z entuzjazmem i uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Jestem w pobliżu, mogę czynić honory – zaoferował radośnie.
- Jeśli wiedźma Bennett sprawiła, że leżałeś na podłodze, to pomyśl, co może Tobie zrobić Silas! – zawołała, próbując jakoś dotrzeć do mózgu starszego brata, jednak chyba się nie dało.
Kol wzniósł oczy, przypominając sobie sytuację z Bonnie sprzed kilku godzin i szybko otrząsnął się z tych myśli.
- Dam radę – mruknął i rozłączył się.
- Kol! – Rebekah w dalszym ciągu krzyczała jego imię do telefonu, mimo że rozmowa zakończyła się kilka sekund temu. – Co za idiota – warknęła i rzuciła komórką na łóżko, a ta wbiła się w materac, zostawiając tam dziurę.



Blondynka żwawo opowiadała o czymś, byle tylko odciągnąć myśli Stefana na powrót do normalnego funkcjonowania. Mimo tego, że uważnie jej słuchał, to Caroline wiedziała, że tak naprawdę tylko udawał.
Za to Salvatore był bardzo wdzięczny dziewczynie za tak wielkie starania. Gdyby nie ona, to sam nie wie, co by się z nim teraz działo.
Obydwoje stanęli przed domem Forbes, ale to Care była bardziej podekscytowana. Zresztą nic dziwnego. Nie widziała swojej mamy coś koło dwóch miesięcy. Mogłoby się wydawać, że to bardzo mało, jednak dla blondynki to był szmat czasu. Zapukała w drzwi i z szerokim uśmiechem spojrzała na Stefana, który odwzajemnił jej uśmiech. Czekali kilkanaście sekund, aż Caroline postanowiła tym razem zadzwonić, jako że nikt nie otwierał. Po jakimś czasie wampirzyca zaniepokoiła się takim stanem rzeczy i sama weszła do domu.
- Mamo? – zawołała, rozglądając się wokół i szukając jej.
- Może gdzieś wyszła? – zapytał Salvatore, idąc za niebieskooką.
Nagle blondynka przystanęła i zmarszczyła brwi.
- Czujesz? – spytała i dopiero po chwili spojrzała na przyjaciela z lekko rozszerzonymi oczami.
Nim blondyn zdążył odpowiedzieć, Care zniknęła mu z oczu, zapewne biegnąc w stronę zapachu. Stefan od razu domyślił się o co chodzi, więc jak najszybciej pobiegł za blondynką.
- Mamo! – krzyknęła żałośnie wampirzyca i upadła na kolana przy szeryf Forbes, zalewając się łzami.
Niebieskooka rozgryzła swój nadgarstek i podsunęła pod usta kobiety, jakby to coś miało pomóc. Cała roztrzęsiona próbowała coś zdziałać, jednak nic to nie dawało.
W końcu Caroline zrozumiała, że jej matka naprawdę nie żyje i chciała ją przytulić, ale zauważyła małą karteczkę na ciele Liz. Podniosła ją i przez łzy przeczytała w myślach.
„Może następnym razem się zgodzisz.”



Elena poruszyła się niespokojnie słysząc czyjeś kroki, za to Damon, jak to on, wpatrywał się znużony w miejsce, skąd dochodziły dźwięki. Mimo, że werbena ich totalnie osłabiła, to szatynka wydawała się wciąż mieć energię i siły, żeby zrobić coś Marcelowi. Do pomieszczenia, w którym byli tylko Salvatore i Gilbert wszedł Gerard, a zaraz za nim Pierwotna Hybryda z lekkim uśmiechem, który niemalże natychmiast zmienił się w ironiczny, kiedy zobaczył dwójkę, tak bardzo bliskich mu wampirów.
- Chyba sobie żartujecie – prychnął brunet na widok Klausa.
Niklaus dostał jakąś wielką szansę, żeby zniszczyć tych tu dwóch za wszystko, co mu zrobili, a mimo to nie miał zamiaru tego zrobić. Wiedział, że wtedy panna Forbes znienawidzi go do samego końca i w życiu nie odezwie się do niego. Może i bardziej przejęłaby się Eleną niż Damonem, ale ten za to był bratem jej najlepszego przyjaciela. W tej chwili zrozumiał, jak bardzo się stoczył i jak bardzo Caroline zawładnęła jego życiem. No właśnie – to było JEGO życie, a i tak pozwalał blondynce wchodzić do niego w każdym momencie, kiedy tylko chciała.
To chyba szczęśliwy dzień dla Salvatora i Gilbert, że akurat tu przyszedł, bo przynajmniej ujdą z życiem. Nie wiedział jeszcze co takiego zrobili, że murzyn ich tu trzyma, ale zakładał złamanie jednej z zasad Marcela. A że Klausa akurat to irytowało, to na pewno nie pomoże ich zabić. Po to, aby zrobić mu na złość i uświadomić go, że to Pierwotny jest najpotężniejszy i nikt go nie pokona.
- Witam – odezwał się Mikaelson.
- Klaus – Elena wreszcie odzyskała głos i spojrzała na niego z przerażeniem.
Szatynka wiedziała, co Niklaus może im zrobić. I to na pewno nie będzie zwykła śmierć. Chociaż przez ten cały czas, kiedy mógł ich zabić, to tego nie zrobił. Czemu? Tego właściwie nie wiedziała, ale skoro dostał taką propozycję, to raczej powinien z niej skorzystać. Przełknęła ślinę i zerknęła na Damona, który nie wydawał się przejmować tym za bardzo.
Prawdę mówiąc był cholernie wściekły, bo Hybryda zepsuła wszystkie jego plany. Włącznie z D. Zupełnie nie spodziewał się tutaj akurat Klausa, więc nie zdążył wymyślić takiego planu.



Szatynka przewróciła oczami i przeturlała się, wstając z łóżka. Podeszła do komody i otworzyła jedną z szuflad, z której wyciągnęła czarne pudełeczko. No tak, kiedyś przydałoby się jej, teraz było totalnie bezużyteczne. Szybko odłożyła to z powrotem, kiedy usłyszała jak drzwi się otwierają i odwróciła się w tamtym kierunku, opierając plecy o kredens.
Katherine uśmiechnęła się lekko i podeszła do mężczyzny. Elijah zdawał się nie widzieć tego, że Petrova coś przed nim ukrywa, co go zaciekawiło, jednak postanowił nie wtykać nosa w nieswoje sprawy. W przeciwieństwie do Kath.
- O czym rozmawialiście? – zapytała na wejściu i podniosła brwi do góry z zaciekawieniem.
- O różnych rzeczach – odparł. – Jak się czujesz? – spytał, a dziewczyna wyminęła go i usiadła na łóżku.
- Jak zawsze – mruknęła zdawkowo.
Elijahy zszedł uśmiech z twarzy i przymrużył lekko oczy, zastanawiając się nad nagłą zmianą humoru Pierce. Poprawił marynarkę, jakby to miało dać mu czas na dobranie odpowiednich słów.
- Chodzi o słowa mojego brata? – zgadnął.
Katherine wywróciła oczami i przeniosła sarkastyczny wzrok na Pierwotnego.
- Tym razem nie – rzuciła ironicznie.
Mikaelson nic więcej nie powiedział, bo domyślił się o co chodzi szatynce. On z chęcią zrezygnowałby z nieśmiertelnego życia dla Kateriny, jednak jej najwidoczniej bardzo zależało, żeby być wampirem. Odetchnął głęboko.
- Mogę to zrobić – oznajmił i podszedł do niej.
Petrova gwałtownie wstała, jakby przestraszyła się go i spojrzała na niego z przerażeniem i jednocześnie irytacją.
- Nie możesz – zaprzeczyła od razu, na co Elijah zdziwił się i ściągnął brwi.
- Dlaczego?
Kath wzięła głęboki wdech, przygotowując się na powiedzenie wszystkiego, co ostatnio przeżyła. Głupio jej było o tym mówić, bo wiedziała, jak Pierwotnemu zależało na tym, aby pozostała człowiekiem.
- Kiedy wyjechałeś postanowiłam wyjść – zaczęła, a Mikaelson pomału rozumiał co chciała mu przekazać Pierce. – Zapewne wiesz jak to się skończyło – mówiła, nie potrafiąc spojrzeć ciemnookiemu w oczy. – Tyle, że jak się obudziłam, to nic się nie stało – dodała szybko, widząc zawód na twarzy Elijahy. – Mogłam umrzeć! Nie chcę próbować po raz kolejny – dodała zdesperowana.
Szatyn otworzył usta, jak gdyby chciał coś powiedzieć, jednak w ostatniej chwili z tego zrezygnował i spuścił wzrok na podłogę. Więc jednak próbowała to zrobić. Pewnie, gdyby się udało, to nie spotkałby jej ponownie. Posłał Katherine ostatnie rozczarowane spojrzenie i po prostu wyszedł, zostawiając dziewczynę samą. Właściwie czego on się po niej spodziewał? Że zrezygnuje z szansy zostania wampirem? Katherine Pierce nie przepuściłaby takiej okazji i on bardzo dobrze o tym wiedział. Niestety.
Petrova jeszcze przez jakiś czas patrzyła w drzwi, gdzie zniknął Mikaelson. W jej oczach krążyły natrętne łzy, których pozbyła się, kiedy tylko doszła do siebie. Kochała Elijahę, ale nie mogła pozostać człowiekiem. Postanowiła działać na własną rękę.


***

TAMTARATAM! XD Jest 23. rozdział hip hip hura. No. Nie wiem z czego się cieszyć, ale dzisiaj mam jakiś dzień cieszenia się ze wszystkiego. O rany, ktoś skrzypi mi czymś u góry. :O GŁUPKI JEDNE, hihihihi (lol). XD Wyjadę sobie do psychiatryka i spędzę czas w izolatce i w ogóle będzie super hahah. xD Nie pytajcie o co mi chodzi, bo sama nie wiem. Ojej, zimno trochę, wł... zamknę okno, o. :D Się rozpisałam nie wiadomo o czym. xD 
Czaicie, że wam dziękuję? Normalnie, wy takie tutaj miłe komentarze mi dajecie, a ja mam zaległości. :( Co do tego, to zamierzam zaraz je... je... nadrabiać, o! :D Dzięki wam z całego serduszka <3 i kooocham was! :D Fajnie, że jesteście. :D Nie wiem co dalej powiedzieć, z reguły nie jestem osobą, która wie co mówić, ale hahah. NIC. xD DZIENKS I W OGÓLE LOVKI KROVKI ITP. XD 
O cię kręcę. Jeśli ktoś pamięta rozdział 18. wie o co chodzi z tytułem. :D 
Co dalej? Powiem mały spoiler, że 24 rozdział będzie początkiem czegoś złego. Dwóch rzeczy? Jedna na pewno, druga taka... no nie wiem, czy zła, ale no, hahah. :D Potem jeszcze trzecia, która będzie małą zapowiedzią dalekiej przyszłości. Ale spoilery. Właściwie i tak nikt nie wie, o co chodzi, ale co tam. xD DO PIĄTECZKU, MOI KOCHANI. <3
Jeszcze raz DZIĘKUJĘ za każdą waszą osobną literkę i za czas, który poświęcacie pisząc te literki i czytając moje wypociny. <3 NAJLEPSI! <3
Pozdrawiam, życzę weny, pomysłów, słoneczka, ciepełka, motywacji, wesołego weekendu, najlepszego dnia dziecka (u nas będzie wata cukrowa, o rany, o rany! *o*), żeby udało wam się poprawić oceny na lepsze!, zdrowia, szczęścia i wszystkiego najlepszego! <3
love, love, love,
ArtisticSmile. <3

PS. Jeśli macie pytania albo po prostu lubicie czytać, to zapraszam na mojego aska (reklama sto pro, oczywiście nie zmuszam, hahah) ASK.FM/KATESKA
PS2. Niedawno (3 tygodnie temu, strasznie niedawno xD) napisałam one shot Carlijah. Nie jest świetny, ale jeśli chcecie go przeczytać, to napiszcie w komentarzu, a na pewno pojawi się wcześniej niż kolejny rozdział. :p 
PS3. Tak, mam aska i tak, obserwuję tam Paulinę i dzięki za kogoś, kto napisał jej o moim blogu. Płakałam ze szczęścia, hahah. <3

piątek, 23 maja 2014

22. | Ty zawsze masz plan B.

~ 22 ~
Ty zawsze masz plan B.


Dziewczyna obudziła się przez jakieś hałasy z dołu. Po chwilowym zastanowieniu postanowiła to sprawdzić, w końcu Stefana nie było tutaj, więc raczej te dziwne odgłosy on powoduje. Blondynka zbiegła wampirzym tempem do salonu, wołając imię przyjaciela. Salvatore właśnie rzucał krzesło, a właściwie pozostałości po nim, oddychając głęboko i nierówno. Caroline niewiele myśląc podbiegła do niego i złapała za ramiona, tak, aby stał naprzeciw niej.
- Stefan, co się stało? – zapytała zszokowana stanem blondyna, w między czasie rozglądając się po rozniesionym pomieszczeniu.
Wampir kręcił głową cały roztrzęsiony, dopiero po jakimś czasie opanował się trochę i spojrzał na twarz Caroline, której oczy wyrażały przerażenie. Na czole Stefana lśniły krople potu, a oddech jeszcze się nie uspokoił. Forbes nie zadając zbędnych pytań przytuliła się do chłopaka i przymknęła oczy.
- Nie wiem – odparł w końcu i odsunął się delikatnie od Care. – To nic takiego – rzucił, jednak niezbyt przekonał do tego blondynkę i siebie też nie.
- Nic takiego? – uniosła wysoko brwi. – Ja widzę co innego – dodała zmartwiona.
- Przepraszam, Care – westchnął, odwracając od niej wzrok i wbijając go w podłogę. – Nie masz się o co martwić – rzucił i uśmiechnął się lekko, jakby to ona potrzebował otuchy, a nie on.
- Stefan, daj sobie pomóc – powiedziała ciszej i usiadła na kanapę, uśmiechając się do niego – siadaj, pogadaj ze mną.
Salvatore podążył oczami za przyjaciółką i po dłuższym rozmyślaniu dołączył do niej. Dziewczyna spojrzała na niego, jak gdyby ciekawa i chwyciła jego dłoń w swoje. Stefan zerknął na ich dłonie, jednak od razu przeniósł wzrok na twarz Caroline. Nie mógł się nie uśmiechnąć, widząc jej zaangażowanie i zmartwienie. Starała się, żeby było mu jak najlepiej i on to doceniał. Uwielbiał ją za to.



Między szatynem a blondynką panowała nieznośna cisza od samego odejścia brunetki. Nie mogli przyznać, że żałowali tego co się stało, chociaż bardzo chcieli, ale nie potrafili. Mimo tego, że obydwoje stracili Bennett, to i tak wiedzieli, że kiedyś to musiało nastąpić, a lepiej wcześniej niż później. Chyba. Weszli do domu Carter i bez słowa udali się do kuchni gdzie usiedli.
- Chcesz coś? – zapytała Elizabeth, jak gdyby nigdy nic się nie stało, jednak w jej głosie słychać było żal i smutek.
Jeremy tylko pokręcił głową, na co Liz westchnęła i odstawiła czajnik, dosiadając się do chłopaka. Nie byli w stanie spojrzeć sobie prosto w oczy, ani nawet powiedzieć czegoś, ale Carter zaczęło to przeszkadzać i musiała w końcu o tym porozmawiać.
- To moja wina – zaczęła, podnosząc wzrok na Gilberta, który nareszcie odważył się spojrzeć na nią – nie powinnam…
- Przestań – przerwał jej, a ona zdziwiła się tym, że się odezwał – to nie Twoja wina, to NASZA wina. Obydwoje tego chcieliśmy – powiedział, na co Elizabeth zmarszczyła brwi i spuściła wzrok.
- To ja to zaczęłam – dziewczyna wzięła głęboki wdech, chcąc kontynuować, jednak szatyn przerwał jej po raz kolejny.
- Tak czy inaczej Bonnie nas nienawidzi – mruknął, a Liz wypuściła powietrze z płuc i chciała złapać go za dłoń, jednak powstrzymała się przed tym i cofnęła rękę.
- Przejdzie jej – powiedziała pewnie i zdobyła się na blady uśmiech, który niemalże natychmiast zniknął z jej twarzy.
Znowu zapadła cisza, którą jako pierwsza postanowiła przerwać Elizabeth.
- Żałujesz? – zapytała cicho, patrząc na swoje palce.
Gilbert podniósł na nią wzrok z lekkim zdziwieniem, że zadała takie pytanie. Nie. Nie żałował. Więcej – chciałby pocałować ją kolejny raz. Nie wiedział, co nim w tej chwili kierowało, ale taka była prawda. Przez jego twarz przemknął cień uśmiechu, kiedy całkowicie zapomniał o Bonnie, skupiając całą swoją uwagę na Carter. Przesunął się bliżej blondynki i złapał jej twarz w dłonie. Dopiero teraz Liz spojrzała na niego z niekrytym zdziwieniem, ale nim zdążyła zareagować ich usta złączyły się w namiętnym pocałunku.



Dziewczyna znowu podniosła powieki, mając wrażenie, że to zwykły sen. No okej, może nie taki zwykły. Ale w końcu we śnie można „umrzeć”. W takim razie, co w jej śnie robi Pierwotny, którego raczej nie cierpi? No właśnie – raczej. Co mogłoby zmienić się przez kilka dni? W dodatku nieprzyjemnych dni. Jak widać wiele, skoro zmienił jej się stosunek do wroga. A przecież, jak to mówią, od nienawiści do miłości tylko jeden krok. Ta, chyba nie w ich przypadku. Oni mają wręcz pisane, żeby się nienawidzić. Ona czarownica – co prawda już nie, ale wciąż się za taką uważa, a on pierwotny wampir. Te „gatunki” jakoś nie pasowały do siebie.
Dopiero, kiedy zamrugała kolejny raz odzyskała zdrowy rozum i zrozumiała, że to dzieje się naprawdę. Niemal natychmiast odsunęła się od niego nieco, a ten odstawił ją na ziemię, widząc że już czas aby to zrobić.
- Uratowałeś mnie – wyszeptała zdziwiona i zmarszczyła lekko brwi, po czym dodała odzyskując normalny ton – dlaczego?
- Nie ma za co, Bennett – uśmiechnął się niemalże radośnie, jakby dumny ze swojego czynu.
Na twarzy mulatki nie było widać nawet cienia szczęścia, a jedynie zaskoczenie. Hamowała swoje chęci roześmiania się, widząc dziecięcą wesołość w jego oczach. Co najmniej jakby wygrał jakiś konkurs.
- Ty uratowałaś mnie, ja uratowałem Ciebie. Jesteśmy kwita – wzruszył beztrosko ramionami.
Bonnie nie potrafiła dłużej się powstrzymywać i uśmiechnęła się ledwie zauważalnie, a po chwili ten uśmiech zamienił się w cichy chichot.
Kol, aż zdziwił się kiedy to usłyszał. Bonnie Bennett – wiedźma, która chciała go zabić i wzajemnie – właśnie stała naprzeciw niego i śmiała się. Tak po prostu. Najdziwniejszy sen, jaki kiedykolwiek miał.



Elijah otworzył oczy, słysząc jak ktoś go woła. Co prawda już jakiś czas nie spał, jednak nie potrafił odejść od Katherine. Ubrał się w wampirzym tempie i wyszedł, przedtem ostatni raz zerkając na śpiącą Petrovę. Zszedł na dół i stanął przed szatynką, która patrzyła na niego wyraźnie czymś zaniepokojona.
- Co Cię tu sprowadza, Hayley? – Pierwotny zmarszczył brwi.
- Marcel dowiedział się o tym, że jestem wilkołakiem – powiedziała niespokojnie.
- Co? Jak to się stało? – zapytał.
- Nie mam pojęcia – odparła i westchnęła. – Mogłabym się tutaj na jakiś czas zatrzymać? – poprosiła. – Może tu będę bezpieczniejsza niż w mieszkaniu Sophie – dodała.
- Nie ma sprawy, Hayley – uśmiechnął się lekko. – Zaprowadzę Cię do Twojej sypialni – zaproponował, na co ona zgodziła się od razu.
Katerina obudziła się już wtedy, gdy Elijah zszedł z łóżka, może nawet trochę wcześniej. Nie zatrzymywała go, tylko dlatego, bo chciała się dowiedzieć, kto przyszedł i dla kogo Mikaelson opuścił ją tak szybko. Założyła na siebie szlafrok, który kilka godzin temu został zdjęty przez Elijahę i mimowolnie uśmiechnęła się na wspomnienie tej nocy.
Wyszła po cichu z pokoju i stanęła na szczycie schodów. To, co zobaczyła sprawiło, że miała ochotę wybuchnąć. Gdyby tylko była wampirem, już dawno ta dziewczyna leżałaby martwa w jakimś kącie. Jej i Klausa dziecko stanowiło poważne zagrożenie. Tak przynajmniej jej się wydawało. Nie wiadomo co wyrośnie z dziecka wilkołaczycy i hybrydy, jednak na pewno nic przyjemnego ani miłego. Poza tym Elijah strasznie interesował się losami i Hayley i tego dzieciaka, co nie wróżyło nic dobrego dla Katherine. Tak, czy inaczej – to nic dobrego dla Pierce.
- Wprowadzasz się? – Petrova postanowiła odezwać się, zauważając wzrok Marshall.
Mulatka nie wyglądała na zadowoloną z widoku sobowtóra Tatii. Wyczuwała jakieś dziwne napięcie między sobą a nią, choć zupełnie nie miała pojęcia skąd się to brało. Możliwe, że Kath miała coś do Elijahy i czuła się odrzucona. Tak myślała Hayley i właściwie była bardzo bliska prawdy.



Brunet westchnął zirytowany i zerknął na szatynkę, która wreszcie się poruszyła, po chwili otwierając oczy.
- Gdzie ja jestem? – wymamrotała niewyraźnie i uniosła słabo głowę.
Kiedy zobaczyła swojego chłopaka, nagle się ożywiła i szarpnęła, żeby podejść do niego, jednak blokowały jej to liny, które strasznie parzyły jej ręce. Zdziwiona przeniosła wzrok nad siebie, gdzie były grube sznury obwiązane na jej rękach, a do tego zapewne zostały oblane werbeną.
- Damon, co się stało? Gdzie my jesteśmy?! – rzucała pytaniami niespokojnie.
Salvatore przewrócił oczami wyraźnie znudzony i wściekły. Nie miał ochoty na siedzenie w jakiś lochach, w których cuchniało stęchlizną i wolał nie wiedzieć czym jeszcze. Ogólnie wygląd też nie zapraszał do środka.
- Marcel i jego banda nas tu uwięziła za złe uczynki – powiedział ironicznie. – Mamy przechlapane, Eleno – mruknął zrezygnowany, na co Gilbert pokręciła gwałtownie głową.
- Nie mów tak, Damon – podniosła głos z wyrzutem. – Wyjdziemy z tego, rozumiesz? Zawsze wychodzimy – mówiła, próbując jakoś dotrzeć do niego, żeby miał siłę do walki.
Nie mogli tak po prostu poddać się jakimś wampirom. Dawali radę z Klausem, to i dadzą radę z kimś takim jak zarozumiały kilkusetletni wampir. Może i mieli przewagę liczebną, za to Elena i Damon mieli spryt.
- Tak, bo zawsze to Stefan nas wyciąga – rzucił – albo Bonnie – dodał i rozejrzał się wokół teatralnie – ale nie widzę tutaj żadnego z nich.
- Poddajesz się? – spytała zaskoczona obojętną postawą bruneta i obrzuciła go spojrzeniem.
- A mamy inne wyjście? – podniósł brwi, przez co zmarszczył czoło.
Szatynka nie mogła nadziwić się słowom bruneta, który wydawał się zupełnie inny niż zawsze.
- Ty zawsze masz plan B, Damon, a jak B nawali to masz C – wyraziła swoje przekonanie.
- Nie tym razem – oznajmił i odwrócił wzrok od Gilbert.
Tak naprawdę w głowie snuły mu się pewne plany, jednak nie mógł mówić tego Elenie, kto wie, czy właśnie w tej chwili nikt ich nie podsłuchiwał? Wolał nie dzielić się z nią przemyśleniami i zachować je dla siebie na odpowiednią chwilę. Co prawda widok obolałej i przerażonej Eleny, aż zmuszał go, żeby jej powiedzieć, że będzie okej, ale jeśli tamci mają w to uwierzyć, to Gilbert też musi.



- Nie powiem dziękuję, bo ty też mi nie podziękowałeś – zauważyła, próbując zachować powagę, ale niestety ten głupi uśmieszek za nic nie chciał spełznąć z jej twarzy.
Mikaelson jakoś nie bardzo chciał dziękować Bennett. Nigdy nikomu za nic nie dziękował. Bo po co?
- Czemu ty mi… pomogłaś? – zapytał, zmieniając temat, żeby nie musieć mówić tego głupiego, według niego, słowa – dziękuję.
- Nie ma za co – odparła tymi samymi słowami, co Kol niedawno.
- Pytam poważnie – powiedział, na co zielonooka westchnęła i odwróciła wzrok.
A już miała taki dobry humor. No właśnie – już zaczynała z nim normalnie gadać. Czy to logiczne i moralne? Sama mówiła Caroline, że Klaus jest zły i nie może się z nim nawet kolegować, a teraz robiła podobnie. Dobrze, że Kol i Bonnie są akurat niemożliwi do bycia przyjaciółmi.
- Gdybyś ty umarł, umarłaby Vanjah – powiedziała, jednak to nie był ten prawdziwy powód.
Nawet ona nie wiedziała, czemu to zrobiła. Bo niby po co miałaby chronić wampiry? Po co miałaby bronić Kola? Nienawidziła go od niepamiętnych czasów i, gdyby ktoś kiedyś opowiedział jej to, co dzieje się teraz, z całą pewnością wyśmiałaby go.
- Więc zrobiłaś to dla Van? – uniósł brwi.
Nie wiadomo dlaczego nie odpowiadała mu ta odpowiedź. Może przez swoje rodzeństwo potrzebował czyjegoś zainteresowania, nieważne od kogo by to było? Żeby ktoś o niego dbał? W tej chwili nawet nie żałował, że ma włączone uczucia. Dziwne, jak na niego.
- Dla Liz – sprostowała szybko.
- A właśnie – zaczął, nagle rozglądając się – gdzie jest Jer i jego kochanka? – uśmiechnął się najzwyczajniej w świecie.
- Nie wiem – jej humor zmył się szybciej niż przyszedł. – Dzięki za pomoc – mruknęła szybko na odchodne, chcąc jak najszybciej zakończyć tę rozmowę, kiedy poczuła łzy w oczach.



Mikaelson odwrócił się w kierunku schodów i spojrzał na ich szczyt, gdzie stała Katherine w samym szlafroku, co tylko pobudziło jego zmysły, przypominając nie tak odległe wspomnienia. Uśmiechnął się delikatnie do dziewczyny, nie odrywając od niej wzroku. Pierce bardzo to się spodobało, w szczególności dlatego, że najwidoczniej przez chwilę zapomniał o swoim gościu.
Może i Petrova omotała wielu chłopaków, ale nigdy nie sądziła, że ona sama mogłaby zostać omotana przez kogoś. Przynajmniej nie aż tak. Już od tylu wieków znała Elijahę, jednak starała się zapomnieć o nim, kiedy chciał wydać ją w ręce Klausa i prowadzić normalne życie wampira. Potem byli bracia Salvatore, a potem do jej życia znowu wtargnął najstarszy Pierwotny, co tylko skomplikowało jej sprawę. Nie potrafiła nawet udawać, że jej nie zależy, bo nie była dłużej wampirem, a uczucia stały się jednym z gorszych problemów.
- Hayley wprowadza się na czas, dopóki Marcel albo opuści to miasto, albo Niklaus go zabije – powiedział, po czym dodał: - bardziej obstawiam to drugie.
Klaus w swoim pokoju wywrócił oczami na to stwierdzenie i opuścił pomieszczenie, wychodząc na korytarz gdzie było jakieś spotkanie towarzyskie.
- Marcel to mój przyjaciel, nie mam w planach zabić go, tylko zjednoczyć się z nim ponownie – oznajmił poważnie, na co Katherine prychnęła pod nosem.
- Jak słodko – wzniosła oczy ku niebu i skrzyżowała ręce na piersiach.
- Katerino, ubrałabyś się – hybryda zwrócił się do dziewczyny i zmierzył ją wzrokiem, po czym odwrócił się w stronę swoich drzwi – i proszę… bądźcie ciszej następnym razem – dodał, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu, kiedy zobaczył ich miny. – Rozgość się, Hayley – rzucił jeszcze na odchodne i zamknął się w swoim pokoju.
Elijah i Katherine wymienili ze sobą spojrzenia, a dziewczynę aż zapiekły policzki od „prośby” Klausa. Czując to dziwne ciepło na twarzy, szybko schowała się w pokoju, gdzie jeszcze niedawno spała.
Pierwotny spojrzał na towarzyszkę obok niego i uśmiechnął się lekko skrępowany. Marshall rozszerzyła usta w uśmiechu i ruszyła po schodach w górę. W sumie… to musi być fajne i ciekawe mieszkać z Mikaelsonami w jednym domu. Zajęła pokój, który wybrał jej Elijah i został z nią na jakiś czas, pytając o wszystko, zaczynając na Marcelu, a kończąc na dziecku. Czasami Hayley miewała wrażenie, że Elijahę bardziej obchodzi jej i Klausa dziecko, niż samego Klausa. Ba, częściej niż czasami.



Kol zdziwił się postawą Bonnie i zmarszczył czoło w jednej chwili chcąc ją jakoś wesprzeć. Wzniósł oczy do nieba, jednak chęć dalej pozostała, zjadając go od środka. Zmaterializował się przed Bennett, a ta na niego wpadła, po czym podniosła lekko głowę, jakby bojąc się co tam zastanie. Mikaelson przechylił głowę na prawo, nie mogąc nadziwić się temu wszystkiemu. Po chwili zastanowienia przytulił ją do siebie, a brunetka bez żadnego sprzeciwu wtuliła się w niego, zupełnie nie myśląc kim on jest. Ważne, że w ogóle był z nią, tutaj. W ramionach Kola poczuła się normalnie, co było dla niej dziwne, ale w końcu, choć na chwilę, zapomniała o Jeremim i Elizabeth. Szatyn nie myśląc nad tym, co będzie potem pogłaskał dziewczynę po włosach i lekko musnął jej głowę, jednak tak, że dziewczyna nawet tego nie poczuła.
Nagle Kol odsunął ją od siebie na kilka centymetrów, kiedy odzyskał swoje racjonalne myślenie i przyjrzał jej się, delikatnie mrużąc oczy, jak gdyby zastanawiał się nad czymś. Bonnie spojrzała na niego zdziwiona, jednak zaraz to zdziwienie zmieniło się w przerażenie. Nie bała się Mikaelsona, tylko tego co chciał zrobić. Pokręciła głową, odsuwając się od niego jeszcze bardziej.
- Nie możesz – rzuciła pełna obawy.
On jednak wcale jej nie słuchał, robiąc swoje.
- Zapomnisz, Bonnie – zaczął, wpatrując się w jej zielone oczy, które w tym momencie nie wyrażały praktycznie nic. – Zapomnisz, że ta rozmowa w ogóle miała miejsce. Silas wyszedł z Twojego pokoju, a ty postanowiłaś przejść się, żeby wszystko przemyśleć. Teraz zadzwonisz do swojej przyjaciółki i pojedziesz do niej bez względu na wszystko. Wybaczysz Jeremiemu i Elizabeth i pogodzisz się z tym, a nawet stwierdzisz, że pasują do siebie. Będziesz chciała, żeby byli razem. A ty sama odnajdziesz osobę którą pokochasz ze wzajemnością i która będzie o Ciebie dbała, jak nikt inny – uśmiechnął się. – Do zobaczenia, Bonnie – dodał i już go nie było.
Brunetka otworzyła oczy, czując jakąś dziwną pustkę, jednak nie zastanawiała się nad tym dłużej, tylko wybrała numer do Caroline. Nie wiedziała czemu, ani po co, po prostu zachciała zacząć nowe życie, bez Jeremiego. Pragnęła wrócić do Mystic Falls, do przyjaciół i z nimi gdzieś wyjechać, w podróż jej życia.

Wampirzyca od razu odebrała, a w telefonie mulatki słychać było pisk radości blondynki. Bonnie uśmiechnęła się szeroko i powiadomiła przyjaciółkę o swoich planach. Forbes natychmiast się zgodziła, a nawet zaproponowała, że przyjedzie po nią na lotnisko. Teraz wystarczyło tylko wsiąść w samolot i lecieć. 



***

HEJ, HAJ, HELOOOŁ WAM! :D Czy u was też w szkole jest większa masakra niż przez cały rok? xD Normalnie... wszystko trzeba zaliczać i to tak poważnie. :/ U nas trzeba mieć ponad 50% zaliczonych sprawdzianów. I miałam kilka takich przedmiotów, że był tylko jeden sprawdzian i no. Hahah. Ale co tam. :D 
W ogóle pierwszy raz cieszę się, że dodałam rozdział tak późno, a nie w środku tygodnia. :o 
No i patrzcie! Góruje Kennett! :D Z tego co pamiętam, to tą scenę napisałam jako jedną. xD Potem musiałam ją rozdzielać na części, bo byłaby straaaasznie długa i no. :D 
DZIĘKI WAM ZA KOMENTARZE I za to, że poświęcacie swój wolny czas na napisanie ich i czytanie mojego jakże nudnego bloga, hahah. :D O rany. Poprawiłam sobie humor w szkole. Nieźle, co? :D OKI. Ja mało dzisiaj, bo muszę posprzątać i ogarnąć wszystko, czego nie zdążyłam robić w tygodniu. 
Pozdrawiam, życzę weny, pomysłów, ciepełka, słoneczka, radości, zdrowia i w ogóle miłego weekendu i tygodnia też, bo widzimy się dopiero w piątek. <3
love, love, love,
ARTISTICSMILE. <3

niedziela, 18 maja 2014

21. | Nic nie jest normalne.

~ 21 ~
Nic nie jest normalne.


Ciemnooki położył dziewczynę na kafelkach i odgarnął zagubione kosmyki z twarzy, łapiąc ją w dłonie. Pocałował ją czule, nie mogąc nacieszyć się, że jest tuż obok i wszystko z nią w porządku. No prawie.
Elijah zdjął z ramion szatynki swoją marynarkę i przewiesił ją sobie przez ramię, cały czas patrząc na Katerinę z uśmiechem.
- Jeśli chcesz się ze mną wykąpać, to nie ma sprawy – powiedziała kokieteryjnie i uniosła obydwie brwi w górę.
- Jak będziesz czegoś potrzebowała, to mów – pocałował ją w czoło i odwrócił się w stronę drzwi, jednak zatrzymał się na chwilę. – A co do Twojej oferty - przemyślę ją jeszcze – dodał, posyłając Pierce uśmiech i wyszedł.
Katherine podniosła kąciki ust do góry i rozebrała się, wchodząc pod prysznic. Kiedy włączyła ciepłą wodę, w końcu poczuła, że odżywa. Teraz czuła się lepiej niż wtedy, kiedy miała w sobie lekarstwo. Tak jakby coś na niej ciążyło, a teraz ten ciężar spadł. W dodatku miała przy sobie Elijahę, co cieszyło ją bardziej. Nareszcie miała szansę być szczęśliwą, nawet mimo tego, że nie jest wampirem.
Szatyn położył się na łóżko w sypialni Kateriny i złapał za pierwszą lepszą książkę, nie mogąc przestać się uśmiechać, co w rzeczy samej było dla niego dziwne. Nie dość, że przez większość swojego długiego życia był poważny, to ponadto osobą która sprawiała uśmiech na jego twarzy była Katherine – dziewczyna okłamująca go wiele razy, w czym Rebekah miała rację.
Otworzył książkę na pierwszej stronie i zaczął czytać, chociaż nie potrafił skupić się na co najmniej jednym zdaniu, jednak przewijał kartkę za każdym razem, kiedy tylko przejechał ją wzrokiem.



- Co to miało być, Bonnie? – zapytał uniesionym tonem Jeremy, jednak brunetka w ogóle nie zamierzała odpowiedzieć.
Nie chciała nawet z nimi przebywać, bo dokładnie widziała mimikę ich twarzy i wcale nie było jej z tym lepiej. Mogła tylko domyślać się, co tak naprawdę działo się przedtem obok hotelu, ale cokolwiek to było, na pewno nie było warte wybaczenia.
- Co się działo podczas tych kilku dni, że z największego wroga przeszedł na najlepszego kumpla? – Gilbert coraz bardziej krzyczał, co nie spodobało się Bennett.
- Nie krzycz na mnie! – wydarła się, nagle przystając w miejscu i patrząc na chłopaka. – Może wy mi wytłumaczycie, co się działo między wami, huh? – warknęła i nastała cisza. – Co? Nagle nic nie masz co powiedzenia? – prychnęła i przeniosła wzrok na Elizabeth. – A ty? Język Ci ucięło? – rzuciła ostro, na co Liz spuściła głową w dół. – Żałuję, że nic się nie wydarzyło – dodała oschle i ruszyła szybszym krokiem.
Jeremy i Carter spojrzeli po sobie ze smutkiem w oczach, po czym poszli za Bonnie. Nawet nie próbowali jej zatrzymać, przecież wiadomo było, że chciała być teraz sama.
Najbardziej Gilbert przejął się słowami „żałuję, że nic się nie wydarzyło”. Czyli jednak coś między nimi zaszło, zresztą to było widać gołym okiem, że wcale nie chcieli się rozstawać. W przykrym fakcie uświadomiła go mulatka, kiedy go broniła. Widział w niej determinacje i uczucia skierowane do Kola. Można było dostrzec od razu, że w jakiś dziwny sposób zależy im na sobie.
- Daj moją komórkę – powiedziała nagle Bonnie, nie odwracając się jednak w ich kierunku.
- Bonnie – zaczął spokojnie Jeremy, ale Bennett nie chciała tego słuchać.
- Komórka, Jeremy – zwróciła się do niego i wyciągnęła rękę po sprzęt, a za chwili w jej dłoni wylądował telefon.
Bez słowa poszła dalej, docierając do hotelu, w którym niedawno zatrzymali się z Gilbertem. Nie słuchała próśb szatyna, żeby poczekała na ich wyjaśnienia. Nawet nie miała zamiaru tego wysłuchiwać. Dała im jasno do zrozumienia, że nie chce ich teraz widzieć, więc nie biegli za nią.
Cudem udało jej się ukraść kluczyk i wjechała windą na dziesiąte piętro, po czym wpadła do pokoju. Zaraz po zamknięciu drzwi osunęła się po nich i zaniosła płaczem, chowając twarz w dłoniach.



Niebieskooka udała się do swojego pokoju, jednak zatrzymały ją odgłosy zza drzwi na końcu korytarza. Wiedziała, że to nie Elijah, bo ten robił niewiadomo co w pokoju Pierce, a poza tym nie wchodziłby do pracowni Niklausa. To samo z Katherine. Zdziwiona weszła do pomieszczenia, gdzie zastała Hybrydę.
- Co ty tu robisz? – spytała zaskoczona. – Miałeś być w Mystic Falls i obserwować Stefana! – podniosła głos.
- Przykro mi, siostrzyczko, ale oficjalnie zostałem zwolniony z niańczenia Twojego ukochanego – odparł z ironią, domalowując kreski na płótnie.
- Co ty znowu zrobiłeś tej biednej Caroline? – wiedziała, że to ma związek z blondynką, w końcu nie przyjechałby tu, a przynajmniej nie bez niej.
Klaus milczał, nie reagując na zadane przez Rebekę pytanie. Wydawałoby się, że ją zignorował, co było po części prawdą, ale tak naprawdę nie miał pojęcia co odpowiedzieć.
- Wiesz co? – warknęła zirytowana postawą brata. – Zaczynam współczuć Caroline, że kocha ją ktoś taki jak ty – wysyczała zdenerwowana i wyszła, trzaskając za sobą drzwiami.
Niklaus przerwał wykonywaną czynność i spojrzał za siostrą, mając mało dostrzegalne łzy w oczach. Może i był przyzwyczajony do docinków Rebeki, ale teraz trafiła w jego czuły punkt. Odetchnął, przybierając kamienny wyraz twarzy i, jak gdyby nigdy nic się nie stało, wrócił do malowania.



Elijah usłyszał, jak woda nagle przestaje lecieć, a spod prysznica wychodzi dziewczyna, śpiewając pod nosem. Słyszał każdą jej czynność i każde słowo, które dźwięcznym głosem wydobywały się z ust szatynki.
W końcu zauważył ruch klamki, a za chwilę szatynkę w jego granatowym szlafroku i mokrych jeszcze włosach. Na samą myśl, że Katherine może nie mieć nic więcej na sobie przeszły go przyjemne dreszcze. Od razu skarcił się za swoje niedorzeczne i zupełnie nie w jego stylu refleksje.
Po sekundzie Katherine zwróciła wzrok w kierunku łóżka, na którym leżał Elijah. Z początku jej twarz wyrażała zdziwienie obecnością Pierwotnego, jednak szybko zmieniło się to w ogromną radość. Ostatnie wydarzenia niewątpliwie zbliżyły ich do siebie, dając Pierce większe poczucie bezpieczeństwa i miłość. Tak, wreszcie czuła się kochana. Tak naprawdę kochana. Musiała zostać wampirem, przeżyć 500 lat w cieniu i zmienić się w człowieka, żeby tego doświadczyć, ale warto było.
Katerina uśmiechnęła się zalotnie do niego i podeszła do materaca, siadając w nogach Mikaelsona. Nie mogła oprzeć się urokowi Elijahy, który bacznie obserwował jej poczynania w dalszym ciągu unosząc kąciki ust do góry.
- Jak kąpiel? – zadał banalne pytanie, w końcu postanawiając odezwać się.
- Wspaniale – odparła uwodzicielsko z lekkością.
- A jak TY się czujesz? – zapytał, nie mogąc spuścić z niej wzroku.
- Bywało gorzej – wzruszyła ramionami i przysunęła się bliżej szatyna, który nagle spoważniał słysząc słowa szatynki.
Zgonił się za chwilowe poddanie pokusie, zamiast zajmowanie się o wiele ważniejszą sprawą, jaką było życie Kateriny. Musiał znać odpowiedzi na wszystkie pytania, a tych było bardzo dużo.
- Co dokładnie stało się tam w lesie? – spytał, powodując u Pierce zrezygnowanie.



- Nie masz wrażenia, że wszyscy nas obserwują? – zapytała wampirzyca, rozglądając się wokół, jednak nikogo nie było.
- To Nowy Orlean, nie czerwony dywan, Eleno – odparł ironicznie Damon, na co szatynka zmroziła go wzrokiem.
Brązowooka miała powody do obaw, skoro nie tak dawno Salvatore skręcił kark królowi miasta. Nie wiedziała nawet po co jeszcze tutaj są, a okoliczności wręcz skłaniały do tego, żeby wyjechali stąd jak najszybciej. Ale nie. Oczywiście Damon musiał mieć swoje zdanie i tą typową dla niego odwagę.
- Nie masz się o co martwić – dodał, zauważając że Gilbert nie zrozumiała jego żartu – jak będzie trzeba to skręcimy kilka karków. Nic wielkiego, robiliśmy gorsze rzeczy – uśmiechnął się.
Nagle znikąd pojawił się przed nimi Diego z groźną miną.
- Ciekawe jak poradzicie sobie teraz – wysyczał, a ich aż niedosłownie ścięło z nóg, kiedy dostrzegli wokół siebie na oko piętnastu wampirów. 
Elena rozejrzała się po nich wszystkich z lekkim strachem w oczach, za to brunet dalej udawał twardego, mimo że nie za bardzo spodobała mu się ta sytuacja. Razem z sobowtórem Petrovej spojrzeli po sobie z niepokojem i wrócili wzrokiem na resztę wampirów, szykując się do ataku.



Pierwotna usiadła na łóżku, przedtem łapiąc komórkę, żeby po chwili wybrać numer do Forbes. Była cała podminowana przez rozmowę z Nikiem, dlatego wolała zająć się sprawą osobiście. Bo na swoim bracie nie mogła najwidoczniej polegać.
- Telefon Caroline – usłyszała po drugiej stronie męski głos i od razu wiedziała, że to Stefan.
- Hej – odparła trochę nieśmiało.
Nawet trochę ZA nieśmiało jak na nią. Nie spodziewała się, że to właśnie On odbierze, więc właściwie nie miała pojęcia co więcej powiedzieć.
- Rebekah – słychać było jego zaskoczenie telefonem właśnie od blondynki.
Młodszy Salvatore wstał z materaca, kiedy zauważył, jak Caroline niespokojnie się porusza. Żeby jej do końca nie obudzić wyszedł z pokoju i poszedł do salonu na dole wampirzym tempem.
- Dzwonię, żeby spytać jak tam u was, bo z tego co zdążyłam zauważyć to Nik wrócił do Nowego Orleanu – wywróciła oczami, a Stefan zaśmiał się cicho.
- Dajemy sobie radę – powiedział – nawet bez Klausa – rzucił żartobliwie.
Mikaelson uśmiechnęła się szeroko, po czym parsknęła śmiechem, natychmiast zmieniając swój humor. Przez chwilę panowała cisza, a rozmowa została zastąpiona przez ich uśmiechy.



Katherine westchnęła, wywracając oczami. Chciała oderwać się od tego głupiego wątku i robić przyjemniejsze rzeczy, jednak Elijah najwidoczniej nie podzielał jej zdania.
- Już Ci mówiłam – mruknęła – możemy zostawić ten temat? – niemalże warknęła zirytowana.
- Wiem, że trudno Ci o tym rozmawiać, ale chcę Ci pomóc, Katerino – powiedział z czułością, odgarniając włosy z twarzy dziewczyny i zakładając je za ucho.
- Wcale nie – prychnęła oburzona – po prostu nie mam potrzeby wracać w kółko do tego samego. Zabił mnie, ale żyję! To świetnie! – zawołała udając entuzjazm, którego Pierwotny nie podzielał. – Przecież nie pójdę do niego z reklamacją – dodała ironicznie.
- To nie jest normalne – pokręcił głową.
- Nic nie jest normalne, Elijah – uznała półgłosem i usiadła na nim okrakiem, odkładając dotychczas trzymaną przez niego książkę.
- Ale… – nie dokończył, bo szatynka zamknęła mu usta pocałunkiem. – Katerino – z trudem wypowiedział to słowo i z równą trudnością oderwał się od ust Pierce.
Ta nic nie robiąc sobie z jego protestów, ponieważ wiedziała że są nieprawdziwe, zaczęła odpinać koszulę Elijahy guzik za guzikiem, czując jak jego mięśnie naprężają się za każdym jej dotykiem.
Wampir przeniósł wzrok z dłoni szatynki na jej twarz odczuwając coraz większe pożądanie. Kiedy zobaczył pełne żądzy oczy Katherine, jego wszelkie hamulce puściły. Obdarował Katerinę namiętnym pocałunkiem, która przejechała po jego torsie, potem ramionach, w końcu zrzucając zbędną warstwę materiału.
Pierwotny przewrócił dziewczynę wampirzym tempem w taki sposób, że leżała teraz pod nim. Niewiele myśląc zszedł z pocałunkami niżej, doprowadzając tym samym Katherine do szaleństwa. Odwiązał sznurek od szlafroku i z zawodem przyznał, że jeszcze miała na sobie bieliznę.
Petrova przejechała ostrymi paznokciami po skórze na plecach pierwotnego i jęknęła cicho, odchylając głowę do tyłu. Wargi Mikaelsona sunęły po jej ciele w dół, powodując u niej drżenie. Była cała jego. Mógł robić z nią co tylko pragnął, jednak Elijah robił wszystko delikatnie. Nie chciał zranić Katherine gwałtowniejszymi ruchami.
- Zrób to – wyszeptała Pierce, wprowadzona w największy stan obłędu, kiedy Elijah przejeżdżał ustami po jej szyi.
Mikaelson wiedział co dziewczyna miała na myśli, ale bał się skrzywdzić ją, nawet jeśli tego chciała. Nie mógł posunąć się aż do tego stopnia.
Katherine chciała zobaczyć, jak to jest. Nie potrafiłaby wyczekać do czasu, kiedy będzie wampirem, dlatego wolała zrobić to teraz. Póki jest młoda i jej skóra się nie marszczy.
- Elijah – wymruczała, krzyżując z nim spojrzenie na krótką chwilę, po czym odchyliła głowę na bok ułatwiając mu dostęp do tętnicy.
Zerknęła na szatyna, który odsłonił swoje wampirze oblicze pierwszy raz przed nią. Po chwili poczuła, jak ostre kły subtelnie przebijają jej skórę, co było o wiele przyjemniejsze niż kiedy zrobił to Silas. Niby nie była wampirem, ale w ogóle nie odczuła bólu, jedynie rozkosz rozpływającą się po jej ciele i dodającą całości do ich zbliżenia. 



Blondyn choć na moment oderwał się od problemów z sejfem i zrobił to, o dziwo, dzięki Pierwotnej. Sam nie potrafił zrozumieć swojego niespodziewanego nastroju i tego, że wcale nie pomyślał o Elenie.  W końcu to przez nią wyjechał, a mimo to teraz nie czuł do niej żalu o jej stosunki z Damonem. Nie wiadomo, czy pogodził się z losem, czy może raczej miejsce Eleny zajęła Rebekah. Ale na stałe, czy tylko po to aby zakleić dziurę w sercu po Gilbert?
- Chodziło mi bardziej o Ciebie – mruknęła bardziej poważnie blondynka – Nik nie był wylewny jeśli o to chodzi – dodała, nie chcąc psuć wesołej atmosfery.
Uwielbiała kiedy Salvatore żartował i śmiał się razem z nią. Nie mogła temu zaprzeczyć, choćby chciała.
- Cóż, lepiej niż w jeziorze – zaśmiał się, chociaż nie śmieszyło go to.
Jednak wolał żartować i kpić z tego zamiast zwierzać się z tego komukolwiek. To nie było aż takie straszne żeby użalać się nad sobą i oczekiwać od każdego pocieszenia.
- Wrócicie kiedyś do Nowego Orleanu? – zapytała z nadzieją, całkowicie zmieniając temat.
- Możliwe – odparł uśmiechnięty i nagle ni z tego ni z owego rozłączył się, patrząc w lustro przed nim.
Była tam jego twarz, ale zupełnie inna niż w rzeczywistości. Tamta miała drwiący i nazbyt wrogi wyraz twarzy, kiedy to Stefan patrzył z przerażeniem w swoje odbicie. Dopiero po chwili zrozumiał, że to nie on tylko Silas. Odwrócił się za siebie, jakby szukając go, jednak nikogo nie było, a kiedy powrócił wzrokiem w lustro zobaczył siebie z otępieniem wypisanym na twarzy, jakby jeszcze nie do końca rozumiał co się teraz działo. Usiadł na kanapie, czując coraz większe objawy lęku i widząc coraz dłuższe ułamki jakby z jakiegoś filmu, tyle że to on grał w nim główną rolę. Po chwili obraz zalał całą jego głowę, tak jak woda, nie dając sekundy do wytchnienia.
Bekah w tym samym czasie zerknęła na ekran komórki zdziwiona nagłym rozłączeniem Stefana. Zaraz wzruszyła ramionami, cały czas słysząc w swojej głowie jedno słowo – możliwe.



- Bonnie Bennett – usłyszała znajomy głos, jednak wiedziała, że to nie Stefan, a kiedy odwróciła się, od razu stwierdziła, że miała rację.
Mulatka stała przy oknie, wpatrując się z przerażeniem w blondyna, który uśmiechał się do niej, jak gdyby nigdy nic.
- Silas – wyszeptała i przymrużyła lekko oczy, nie bardzo wiedząc po co tu przyjechał. – Czego ode mnie chcesz? – wysyczała.
- Chodzą plotki, że straciłaś swoje moce – powiedział, ignorując jej pytanie. – Miałaś pomóc mi zniszczyć drugą stronę.
- Teraz nie mam jak tego zrobić – oznajmiła, chcąc w jakiś sposób zwiększyć dystans między nimi.
- No właśnie wiem – westchnął. – Właściwie – zaczął, jakby zastanawiając się nad czymś – mógłbym przywrócić Ci moc – zielonooka spojrzała na niego ze zdziwieniem, kiedy usłyszała tą pełną nadziei dla niej informację – ale zdradziłaś mnie dwa razy, więc czemu miałby zaufać Tobie kolejny raz? – zapytał retorycznie, przez co nadzieja Bonnie uleciała bez śladu szybciej niż się pojawiła. 
Bennett stała bez ruchu w milczeniu, bo bała się powiedzieć cokolwiek. Miała sprzeczać się z nim? Przecież Silas zemściłby się na niej w ten czy inny sposób, a mulatka nie bardzo chciała wracać do zaświatów. Dziewczyna przełknęła narastającą gulę w gardle, jednak dalej nie mogła się odezwać.
- Praktycznie jesteś teraz człowiekiem, ale na pewno masz jakąś inną wiedźmę w pobliżu – uśmiechnął się – to by tłumaczyło Twój powrót na Ziemię.
Bonnie dopiero teraz potrafiła coś z siebie wydusić.
- Skoro jesteś czarownikiem, to po co Tobie inna wiedźma? – spytała.
- Nie wiem – wzruszył ramionami – lubię dręczyć ludzi – dodał półserio. – Więc?
Bennett nie odpowiedziała. Może i była wściekła na Liz, ale nigdy w życiu nie przekazałaby jej w ręce Silasa. Nie była aż taka okrutna.
- Nie znam nikogo takiego. Wszystkie znane mi czarownice umarły – stwierdziła z przekąsem, przypominając dwanaście zabitych przez Caroline wiedźm.
Ale zielonooka nie była zła na przyjaciółkę wcale a wcale, bo gdyby Bonnie była na jej miejscu, zrobiłaby zapewne to samo. Była wściekła na mężczyznę stojącego tuż przed nią, bo to On dopuścił do tego wszystkiego.
- W takim razie… nie jesteś mi dłużej potrzebna.
Kiedy Bonnie zdążyła pomyśleć, że w końcu sobie pójdzie, Silas zręcznym ruchem dłoni z użyciem magii popchnął ją tak, że wpadła na okno, wybijając je i spadając w dół w stronę ulicy. Już miała poczuć ból, jednak nie poczuła nic, oprócz tego, że jeszcze żyje. Otwarła oczy, a przed sobą ujrzała Kola, który trzymał ją na rękach.  


***

WITAM! <3 Jak tam u was po finałach większości seriali? A właściwie The Originals i The Vampire Diaries? (JAK KTOŚ NIE OGLĄDAŁ, TO NIECH NIE CZYTA! XD) Szczerze powiem, że odcinek TO zrobił na mnie o wiele większe wrażenie niż TVD. Był Mikael, mój ulubiony Josh jednak nie umrze (łii! xD), Rebekah (ryczałam jak głupia, kiedy ją zobaczyłam *o*), Hope, najpierw Hay zdechła potem odżyła. Po prostu działo się. :D W TVD co chwilę się denerwowałam, że wszystko tak ociągali. I to dlatego biedny Damon nie przeszedł z powrotem. Ale wrócił Enzo! :D I Silas odszedł. Mimo wszystko jako tako lubiłam Silasa i żal mi było, kiedy odszedł. :( Lexi fajnie zrobiła. Szkoda tylko, że nie było takiej wielkiej, braterskiej sceny Stefana i Damona. :( Nie wierzę, żeby Damon i Bonnie umarli na zawsze, ale i tak się wzruszyłam (trochę za bardzo, haha xD). 
DZIĘKI ZA KOMENTARZE I ZA WEJŚCIA, których jest już ponad 6500! <3 Kochani jesteście i naprawdę Wam dziękuję, że to czytacie! <3 Rany, kocham i Was i Kalijah. Hahah. :D 
Pozdrawiam, życzę weny, pomysłów, ciepełka, słoneczka, miłego tygodnia, końcówki niedzieli, samych dobrych ocen, szczęścia i wieleee uśmiechu, pomysłów na prezenty na Dzień Matki (ma ktoś jakieś, to może się podzielić! :D), wiele fajnych rzeczy i zdrowia. <3 
love, love, love,
ArtisticSmile. <3