czwartek, 21 sierpnia 2014

42. | Pudło. Spróbuj ponownie.

~ 42 ~
Pudło. Spróbuj ponownie.


Przez głowę mulatki przeleciało kilka obrazów, a właściwie fragment czegoś, czego nigdy wcześniej nie widziała. Z początku myślała, że to jakieś omamy.
- W takim razie… nie jesteś mi dłużej potrzebna.
Kiedy Bonnie zdążyła pomyśleć, że w końcu sobie pójdzie, Silas zręcznym ruchem dłoni z użyciem magii popchnął ją tak, że wpadła na okno, wybijając je i spadając w dół w stronę ulicy.
Silas u niej był. On wcale nie wyszedł. Bonnie zaczęła szybciej oddychać, kiedy to kolejne sceny pokazywały jej się przed oczami.
- Uratowałeś mnie – wyszeptała zdziwiona i zmarszczyła lekko brwi, po czym dodała odzyskując normalny ton – dlaczego?
- Nie ma za co, Bennett – powiedział, po czym dodał po chwili: – Ty uratowałaś mnie, ja uratowałem Ciebie, jesteśmy kwita.
Potem każde kolejne słowo, które coraz bardziej szokowało brunetkę. Las, ona, Kol.
- Zapomnisz, Bonnie – zaczął, wpatrując się w jej zielone oczy, które w tym momencie nie wyrażały praktycznie nic. – Zapomnisz, że ta rozmowa w ogóle miała miejsce. Silas wyszedł z Twojego pokoju, a ty postanowiłaś przejść się, żeby wszystko przemyśleć. Teraz zadzwonisz do swojej przyjaciółki i pojedziesz do niej bez względu na wszystko. Wybaczysz Jeremiemu i Elizabeth i pogodzisz się z tym, a nawet stwierdzisz, że pasują do siebie. Będziesz chciała, żeby byli razem. A ty sama odnajdziesz osobę którą pokochasz ze wzajemnością i która będzie o Ciebie dbała, jak nikt inny – uśmiechnął się. – Do zobaczenia, Bonnie – dodał i już go nie było.
Zahipnotyzował ją. Co za cholerny dupek! I gdyby umarła, gdyby nie stała się wampirem, na pewno nie wiedziałaby o tym. Gdyby nie Kol wszystko potoczyłoby się inaczej! Pojechała do Caroline, a razem z nią do Nowego Orleanu. Gdyby została w Las Vegas nie zostałaby wampirem. W jej oczach zalśniły łzy na myśl o Jeremim z Elizabeth. Złość i żal przerosły zdziwienie zachowaniem Mikaelsona. Nic nie usprawiedliwiało tego, co zrobił.
- Bonnie, wszystko w porządku? – zapytał pierwotny, przywołując wściekłe spojrzenie Bennett.
Już wie. Ekstra, pomyślał sarkastycznie.
W jednej chwili wybuchła i przycisnęła go do ściany z całą siłą, która w niej drzemała. Wokół jej oczu widniały ciemne żyłki, co zupełnie do niej nie pasowało, chociaż Kol musiał przyznać, że wyglądała seksownie i pociągająco. Ale to tylko jego ciche przemyślenia, o których nikt nie musiał wiedzieć.
- Jesteś chory! – powiedziała tylko to, choć w głowie roiło się od niemiłych epitetów opisujących pierwotnego.
- Zakładam, że już wiesz – mruknął swobodnie, a nawet lekko się uśmiechnął, co tylko rozjuszyło Bennett.
- Zrobiłeś to specjalnie! Usunąłeś z mojej pamięci złość i żal po zdradzie Jeremiego po to, żeby zaciągnąć mnie do łóżka! – oskarżyła, czując wstręt do Kola.
Jak mogła dać się tak omamić? Myślała, że Mikaelsona da się polubić, zresztą to zrobiła. Okazało się, że ją okłamywał przez ten cały czas. Po prostu świetnie.
- Nie – odpowiedział hardo, nie próbując nawet wyrwać się z uścisku Bonnie, bo właściwie i tak nic nie czuł. Półgodzinny wampir z ponad tysiącletnim pierwotnym był mniej niż słaby. – Zrobiłem to, bo nie mogłem patrzeć, jak zalewasz się strumieniami łez – warknął ostro i dostrzegł łzy w oczach Bennett.
- A może wcale nie chciałam zapominać? – mruknęła zdenerwowana i rozżalona. – Może w przeciwieństwie do Ciebie nie boję się swoich uczuć? – zapytała łamiącym się głosem i odeszła od niego, kręcąc głową.
Kol zmrużył oczy i nie odrywał wzroku od mulatki znikającej w szybkim tempie. Nie mogła nigdzie uciec. Nie miała żadnego pierścienia, a na dworze było jasno.



Katherine nie zdążyła zrobić kolejnego kroku, kiedy poczuła jak jej plecy uderzają o twardy asfalt i ktoś na niej siedzi. Otworzyła oczy i ujrzała przed sobą blondyna. Jego oczy świeciły na żółto, a kły wyrosły z dziąseł. Hybryda.
- Katherine, znowu się spotykamy – wywarczał i nachylił się nad wampirzycą w niezbyt dobrych zamiarach.
- Puszczaj mnie, psie – wysyczała szatynka, próbując go od siebie odepchnąć, ale nic z tego.
Wydawałoby się, że ta chwila ciągnęła się w nieskończoność, jednak to wszystko trwało zaledwie sekundę nim Elijah oderwał hybrydę od ciała szatynki i odrzucił go o kilka metrów, tyle że już bez serca. Nawet nie pytał. W przelocie zobaczył twarz, którą widział już wcześniej. Ten sam facet, który przyszedł razem z Tylerem i nie dokończył z nim walki – Mark.
Petrova oddychała szybko i podążyła wzrokiem na Elijahę. Przełknęła ślinę, wiedząc, że blondyn dokonał swojego – ugryzł ją. Przymknęła na chwilę oczy, po czym podniosła się na równe nogi i wzięła głęboki wdech.
- Idziemy? – spytała, jako jedyna otrząsając się z szoku zbyt szybko.
Stefan i Rebekah stali z boku, nie bardzo pojmując co właśnie teraz miało miejsce. Bekah uśmiechnęła się arogancko w kierunku Pierce, nie mogąc powstrzymać się od głupiego komentarza.
- Ciekawe jak długo zdołasz chodzić o własnych siłach – mruknęła, za co otrzymała od Elijahy karcący wzrok.
- Musimy znaleźć Klausa – powiedział najstarszy pierwotny. – TERAZ – zaznaczył nie znosząc sprzeciwu.
- Daj spokój – rzuciła chłodno Katerina – Klaus za nic nie da mi swojej krwi. Jestem pewna, że z wielką chęcią popatrzy jak umieram – podniosła głos, próbując zakryć się za maską obojętności.
W prawdzie bała się śmierci, jak cholera. Unikała jej za wszelką cenę, mimo że ta wciąż do niej przylatywała i nie dawała spokoju. Zawsze coś działo się właśnie Katherine. Miała tego dość. Pewnie i tak za bardzo naginała prawa logiki. Powinna umrzeć już wtedy w 1492 roku. Nikt nie żałowałby niczego, nie byłoby problemu.
- Nie umrzesz, Katerino – szatyn niemalże wszedł w słowo wampirzycy.
- Co tak bardzo się uwziąłeś? Zasłużyła – żachnęła się Rebekah, wkładając w to zdanie tylu jadu, że Petrova, mimo że znała zdanie blondynki o niej i właściwie nie przejmowała się jej zdaniem, to i tak poczuła cholerny cios w serce.
- Nie zasłużyła, siostro – warknął Elijah i zmrużył oczy patrząc na pierwotną. – Znajdziemy Klausa i uratujemy Katerinę – jego ton głosu mówił sam za siebie.
Słychać w nim było determinację, gniew, smutek i miłość. Miłość do niej – kłamliwej, wrednej i egoistycznej – Katherine Pierce. Ciemnooka aż wzruszyła się słowami Elijahy, którego pokochała, mimo że nie do końca zdawała się wiedzieć co te słowa oznaczają. Ani uczucia, które posiadała. A przecież kiedyś sama powiedziała: Życie jest zbyt okrutne, więc jeśli przestaniemy wierzyć w miłość, dlaczego mielibyśmy żyć?.
- Nieważne – odparła Rebekah i wzruszyła ramionami.



Elizabeth westchnęła cicho, żałując że nie jest w tej chwili w Las Vegas, w swoim domu. Tam miała o wiele większy zbiór ksiąg, niż Davina. I choć zabicie Silasa wydawało się być proste wcale takie nie było. Właściwie to było do przewidzenia, że nieśmiertelny, który przeżył dwa tysiące lat pod ziemią bez krwi i innych potrzebnych środków do życia, nie podda się łatwo śmierci. Będzie walczył. Z pewnością wymyślał plany podczas jego… „chwilowej” bezwładności.
- Nigdy tego nie zrobimy. Może on jest po prostu niepokonany? – zapytała cicho Liz, nie patrząc ani na chwilę w kierunku Daviny.
Szatynka przeniosła wzrok na siostrę.
- Na pewno jest na niego jakiś sposób – powiedziała. – Zawsze jest. Nikt nie może być nieśmiertelny. To niezgodne z naturą – stwierdziła i podniosła się z miejsca, odkładając księgę gdzieś na bok.
- Od kiedy ekspresja czy inna czarna magia jest zgodna z naturą? – rzuciła i zmarszczyła brwi, w końcu też wstając.
- Poddajesz się? – Dav spytała z rozczarowaniem i zdziwieniem w głosie. – Co z Vanjah?
Elizabeth wzięła głęboki wdech i odchyliła głowę do tyłu. Nie wiedziała. Już nic tak naprawdę nie wiedziała. Bo co miała powiedzieć? Przywrócę ją, zabiję Silasa. Była cholernie naiwna myśląc, że może uratować jedno z nich, nie zabijając drugiego. Chciała, żeby jej mama albo babcia była tutaj przy niej. Zawsze wiedziały co poradzić, jak wyjść z problemów.
Nagle Liz wpadła na świetny pomysł. Dlaczego by nie zadzwonić? Mogła spodziewać się, że babcia będzie miała wyrzuty o to, że blondynka odeszła od niej tak po prostu i nigdy więcej nie skontaktowała się z nią. Ale miała problem. Wielki. I ktoś musiał im w tym pomóc.
- Mogłabyś pożyczyć mi swój telefon? – poprosiła z lekkim uśmiechem na twarzy.
Davina na widok uśmiechu Elizabeth też uniosła kąciki ust i podeszła do stolika, chwytając za telefon i podając go blondynce. Nie wiedziała, co dziewczyna chciała zrobić, do kogo zadzwonić.
- Do kogo dzwonisz? – zapytała szatynka i przyglądała się, jak Liz wbija najwidoczniej bardzo dobrze znane jej cyfry.
- Do babci – odparła szybko i uniosła wzrok na Dav, która była zdziwiona, a może nawet zraniona.
- Znałaś naszą babcię? – zadała pytanie niepewnie, choć wiedziała, że równie dobrze mogła to być „babcia” z rodziny zastępczej, czy czegoś takiego.
Blondynka zrobiła żałosną minę, nie wiedząc co odpowiedzieć. Obawiała się, że Davina zinterpretuje wszystko źle. Jak na przykład to, że ich matka ją odrzuciła. W zasadzie nigdy nie zastanawiała się, dlaczego zostały rozdzielone i dlaczego to właśnie ona została z prawdziwą rodziną. Może miała szczęście?
- Znałam także naszą matkę – oznajmiła i westchnęła głęboko. – Dav – zaczęła, jednak szatynka przerwała jej.
- Dlaczego? – spytała z żalem i łzami w oczach.
Chyba nigdy w życiu nie czuła się tak odrzucona. Nigdy. Nie wiedziała, czy bardziej była smutna, czy wściekła. Pokręciła głową, przypatrując się Elizabeth.
- Nie wiem – rzuciła ciszej i wolniej, oddzielając każdy wyraz.
Nie miała pojęcia co powiedzieć więcej. Mogła pogorszyć albo polepszyć sytuację. Wolała jednak nie ryzykować.
Szatynka nie naciskała dłużej. Teraz mieli ważniejsze sprawy od tego, czy została wyrzucona z rodziny. Skinęła głową i usiadła na łóżku, czekając aż siostra zadzwoni do ich babci.



Elena wstała z pomocą Damona i roztrzęsiona wpatrywała się w miejsce, gdzie zniknął Nathaniel. Nie wiedziała, co się stało, ale była pewna, że jeśli nie odnajdą Vanjah, wtedy umrze. 12 godzin. Niby dużo, niby mało. Nie czuła się za dobrze, miała ochotę zwymiotować. Złapała się za usta i pobiegła kawałek dalej zwracając całą krew, którą niedawno wypiła.
- Elena – zawołał Jeremy, podchodząc do siostry i odgarnął jej włosy z twarzy. – O mój Boże – wymamrotał, kiedy zauważył krew.
- Ten koleś właśnie wpadł do mojej czarnej listy – wywarczał Damon, podchwytując szatynkę w pasie.
- Co się ze mną dzieje? – spytała przerażona i złapała się za włosy, łkając coraz bardziej.
- Ten cały czarodziej z Hogwartu rzucił na Ciebie jakiś urok – wyjaśnił, nagle zmartwiony o życie Gilbert.
Szatynka spojrzała na niego rozbieganym wzrokiem i przetarła pospiesznie wargi. Pokręciła głową gorączkowo. Nie mogła umrzeć. Miała jeszcze całe życie przed sobą. Tyle do zrobienia. Nie mogła zostawić Damona i Jeremiego samych. Zauważyła w oczach Salvatora, że cierpi z powodu jej cierpienia. Dlaczego ten cholerny dupek wybrał ją, a nie mnie?, wysyczał w myślach i zmrużył lekko oczy.
- Nie mamy za dużo czasu, musimy znaleźć Vanjah albo Marcela – oznajmił Jer, na co Damon prychnął, ostatecznie powstrzymując się od głupiego komentarza.
Zamiast tego nadgryzł swój nadgarstek i podał go dziewczynie.
- Masz, pij.
Szatynka nie czekając dłużej wbiła swoje kły w rękę niebieskookiego, ale tylko na chwilę, bo znowu poczuła, jak wszystko podchodzi jej do gardła. Odsunęła się od bruneta i przykryła twarz zewnętrzną stroną przedramienia, kręcąc głową. Ledwo co przełknęła ślinę i powstrzymała się od zwymiotowania.
Mówił poważnie z tymi dwunastoma godzinami. Salvatore poczuła, jak coś kłuje go w serce na widok Gilbert. Nie pozwoli jej umrzeć, była miłością jego całego dotychczasowego życia. Na pewno bez niej wszystko straci swoje barwy, bo to Elena sprawiała, że był lepszy. Cholera…
- Idziemy – zażądał stanowczo i spojrzał na wampirzycę, która wyglądała słabo. Za słabo.
Szatynka wzięła głęboki wdech, hamując łzy i próbując uspokoić się. Przez stres i panikę nic nie zdziała, więc musiała wziąć się w garść. Spięła każdy mięsień, ruszając jako pierwsza. Miała lekkie zawroty głowy, jednak po chwili ustały. Mimo wszystko Elena wiedziała, że to nie koniec.



Zdawało się, że powietrze było gęstsze i Caroline nie mogła tego wytrzymać. Czuła na sobie wzrok pierwotnego, który rozpalał jej skórę i powodował, że atmosfera zrobiła się napięta. Pocałowała go, potem wyznała mniej więcej swoje uczucia. Czy mogło być coś gorszego? Oczywiście, że tak. Prychnęła, zdobywając się na odwagę i patrząc prosto w oczy Klausa, który rzeczywiście nie odrywał od niej wzroku. Był zadowolony. Z siebie.
- Możesz przestać się gapić? – zapytała niecierpliwie i uniosła brwi, kiedy ten poszerzył swój uśmiech. – Poważnie? – zirytowana nabrała powietrze od ust, wiedząc że nic go teraz nie powstrzyma od uśmiechania się i w ogóle. 
- Dlaczego miałbym przestać? – zmarszczył lekko czoło.
Znowu droczył się z nią i próbował sprowokować do przyznania czegoś jeszcze. Świetnie. Szkoda tylko, że Caroline tym razem nie złamie się i nie wybuchnie emocjami. O nie.
- Bo powinieneś rozglądać się za Silasem! – odparła jakby to było oczywiste. W sumie to było.
- Masz rację, kochana – to słowo wzbudziło u blondynki i złość i radość za jednym razem. – Cały czas się rozglądam – dodał wkrótce.
- Ugh – mruknęła Forbes i zwróciła się do Mikaelsona. – Jesteś najgorszym partnerem śledczym, z którym przyszło mi współpracować – westchnęła, jednak nie było w tym ani irytacji, ani gniewu.
Niklaus przygwoździł wampirzycę za barki do ściany budynku z taką delikatnością, że dziewczyna prawie nic nie poczuła. Uśmiechnął się niedaleko jej twarzy. Zdecydowanie za blisko, pomyślała Caroline i zaczęła oddychać głębiej, nie mogąc ruszyć się z miejsca, czy też powiedzieć cokolwiek. Zaskoczył ją. Bawił się z nią w grę, której nie rozumiała. Patrzyli sobie w oczy przez sekundę, po czym Nik nachylił się nad uchem dziewczyny, czując jak blondynka drży pod jego dotykiem. Podobała mu się jej reakcja.
- Mam inne zdanie na ten temat, kochana – wyszeptał gardłowym głosem, jeszcze chwilę pozostając w tej pozycji.
Caroline ledwo powstrzymała się od westchnięcia, kiedy poczuła jak usta pierwotnego lekko muskają jej ucho. Pewnie niechcący, a może specjalnie. Teraz, gdy Klaus wiedział to, co wiedział będzie wykorzystywał to przeciwko Forbes. Żałowała swoich słów, ale nie potrafiła cofnąć czasu mimo wszystko. Niestety.
- Może dlatego, że każdy kto z Tobą współpracował zdradzał Cię na końcu – zdobyła siły na powiedzenie tego normalnym tonem.
Tak. Czuła się zagrożona, więc zaatakowała. Jak wąż albo… jeż, który wystawiał swoje kolce. Zdecydowanie. Niklaus odsunął się od blondynki na tyle, żeby móc spojrzeć w jej twarz. Kolejny raz miała rację. A prawda czasami raniła. Gdyby to nie była Caroline, jej serce leżałoby kilka metrów dalej. Twarz Nika była poważna. Zresztą wampirzycy także. On był zły. Ona… dobra? Kiedyś mogła sobie to tak tłumaczyć, a teraz? Co miała na swoje usprawiedliwienie? Miała na swoich rękach krew kilkudziesięciu ludzi. Może to nie aż tak wielka liczba, jak Klausa, ale jednak. Byli tacy sami.
Widziała, że słowa go zabolały. Chciała przeprosić, ale nie zdobyła się na odwagę i nie zrobiła tego. Duma znowu wygrała. Byli tak blisko. Mikaelson mógł pochylić się do przodu, a Forbes lekko poruszyć i ich wargi znowu złączyłyby się w jedno. Tego chcieli, tego pragnęli, tego się obawiali. A może bardziej Caroline bała się konsekwencji? Tak. Care w ogóle nie przeszkadzała odległość między nimi, chociaż z chęcią wyeliminowałaby ją.
Forbes oderwała wzrok od hybrydy i on zrobił zaraz to samo, puszczając dziewczynę. Klaus tym razem odszedł jako pierwszy, a Caroline dopiero chwilę później poszła za nim.



Bonnie otworzyła drzwi i oślepiło ją światło, które padało na jej skórę, raniąc ją. Odsunęła się szybko z wielkim sykiem i schowała w cieniu niedaleko drzwi. Potrzebowała pierścienia. Cudownie.
- Och, właśnie miałem zapukać – brunetka zorientowała się, że ktoś stoi przed domem.
- Van? – rzuciła zdziwiona widokiem blondynki.
- Pudło. Spróbuj ponownie.
- O mój Boże – wyszeptała przerażona Bennett i odsunęła się jeszcze dalej. – Silas.
Na twarzy Carter pojawił się arogancki uśmiech, po czym zrobiła krok, przechodząc przez framugę domu. Bonnie miała zdecydowanie ograniczone ruchy, skoro większość zasłon było odsłoniętych. Przełknęła ślinę i wampirzym tempem pobiegła na górę, niemalże wpadając do pokoju Kola.
Silas wywrócił oczami i podrzucił kołek z białego dębu w ręce. Uniósł brwi, ruszając w kierunku schodów. Nie może być zabity. Biały kołek unieruchamiał go tylko na kilka chwil, coś jak zwykły kołek dla pierwotnego wampira. Podobnie było z resztą rzeczy, które u normalnych wampirów miały gorsze skutki.
- Co się dzieje? – zapytał Kol, podchodząc do brunetki.
- Silas jest tutaj – wymamrotała cicho i, gdyby Mikaelson nie był wampirem pewnie nie usłyszałby jej.
- Schowaj się gdzieś, gdzie nie ma światła – rozkazał jej i wymierzył bojowy wzrok w otwarte drzwi, gdzie ruszył. – Zajmę się nim.
Bonnie chciała zaprzeczyć, jednak pierwotny zniknął za ścianą. Brunetka rozejrzała się za jakąś kryjówką i po chwili stwierdziła, że jeśli nieśmiertelny będzie chciał, to dopadnie ją, nieważne gdzie się znajdowałaby się w tamtym momencie.
- Kol – Silas uniósł kąciki ust w piekielnym uśmiechu, który wywołałby u wielu dreszcze, ale Mikaelson stał niewzruszony, jednak wciąż podejrzliwy. – Cieszę się, że Cię widzę – mruknął i uniósł kołek lekko w górę.
Pierwotnemu dziwnie rozmawiało się z Silasem pod skórą Vanjah. O wiele bardziej wolał Carter od tego idioty, który namącił za bardzo. I to przez Kola.
- Cóż, ja nie – wzruszył ramionami. – Przeszedłeś operację plastyczną i muszę przyznać, że z cyckami Ci do twarzy – rzucił rozbawiony, nabierając jako takiej pewności siebie, mimo że przed nim stał wróg z jedyną bronią, która może go zabić.
Silas wywrócił oczami.
- To powinno skończyć się w tamtym lesie – stwierdził i zamachnął się kołkiem, jednak Kol zniknął. – Możesz się chować, możesz uciekać, a nawet możesz próbować mnie zabić – powiedział głośniej nieśmiertelny i westchnął – ale nie uda Ci się to. Nie ma sposobu, żeby mnie zabić – po tych słowach uśmiechnął się przebiegle. – Jak chcesz. Zagrajmy w kotka i myszkę – prychnął lekceważąco.



Elizabeth nadusiła zieloną słuchawkę i włączyła tryb głośnomówiący, żeby i Davina mogła usłyszeć ich babcię.
- Słucham? – powiedział głos po drugiej stronie, a Liz nie potrafiła nie wzruszyć się.
Tak bardzo tęskniła za tą kobietą, a mimo to nie miała odwagi do niej pójść. Po śmierci matki wszystko się zmieniło.
- Babciu? – wyszeptała blondynka bliska płaczu.
- Lizzy – odezwała się Cheyenne, wzruszając się. – Gdzie jesteś? Coś się stało? – spytała zmartwiona i przygryzła wargi.
Davina poczuła ukłucie zazdrości. Elizabeth miała kochającą rodzinę, miała prawdziwą mamę, babcię, prawdziwy dom. A Davina tego nie miała. Wychowała się z pomocą wampira Marcela. Jej życie nigdy nie było normalne, a Liz miała nawet to.
- Potrzebujemy Twojej pomocy – powiedziała i wzięła głęboki wdech.
- Jestem tutaj dla Ciebie. Powiedz, co się stało?
Spojrzały po sobie z Dav.
- Silas się stał – odparła i westchnęła, przysiadając się do siostry.
- Silas? Trzymaj się od niego z daleka – rozkazała natychmiast i potrząsnęła głową.
- W tym problem, że nie mogę – mruknęła i mogła przysiąść, że w tej chwili jej babcia zaciska usta w cienką linią.
- W co Ty się wpakowałaś, Liz? – wyszeptała jakby do siebie i zamrugała powiekami, pozbywając się łez.
- Musimy go zabić. Teraz – powiedziała stanowczo, nie przyjmując odmowy.
Była gotowa do walki. Mogły poradzić sobie z Daviną powalić go na ziemię i wtedy zabić. Tylko czym? Nastała chwilowa cisza, przerwana przez westchnienie Cheyenne.
- Silas nie jest nieśmiertelny – przyznała – nikt nie jest. Chodzą plotki, że po świecie krąży specjalny płyn zrobiony w czasach Silasa. Nie da się go niestety podrobić, bo zawiera pewien składnik, którego już nie ma – wyjaśniła starsza pani i zmrużyła oczy, sięgając po odpowiednią księgę z wyższej półki. Otworzyła na odpowiedniej stronie, chwilowo milknąc i szukając jej. – Eliksir nieśmiertelności, który miał być dla miłości jego życia – Amary – dodała i uniosła wzrok na sufit. – Niestety, nie mam zielonego pojęcia, gdzie teraz może być i czy w ogóle jeszcze istnieje.
Dav zmarszczyła brwi i zastanowiła się mocno nad tym, czy gdzieś już o tym nie słyszała. Może przewinęło jej się przez uszy? Może było pod inną nazwą?
- Nie ma innego sposobu? – Elizabeth spytała z zawodem.
- Obawiam się, że nie, kochanie – wymamrotała Cheyenne. – Proszę, wracaj do domu nim będzie za późno – poprosiła błagalnie i przymknęła oczy, mając ochotę wybuchnąć gorzkim płaczem.
Elizabeth mogła być poza zasięgiem jej wzroku, ale nie serca. Nie przeżyłaby tego, gdyby i Liz ją zostawiła. Najpierw jej matka – Haylieneh, potem brat – Francis, córka Ayanna i teraz wnuczka? Nie dałaby rady.
- Nie mogę – rzuciła zdecydowanie. – Przepraszam, ale nie mogę. To wszystko moja wina, muszę to naprawić – powiedziała i przeczesała włosy palcami, zerkając na zamyśloną Davinę. – Kocham Cię – wyszeptała i rozłączyła się, nie czekając na odpowiedź.
- Liz! – krzyknęła Cheyenne do słuchawki, ale już usłyszała dźwięk oznaczający koniec rozmowy.
Elizabeth westchnęła zrezygnowana. Szukanie tego eliksiru, czy cokolwiek to było zajęłoby im co najmniej kilka tygodni, a przecież trzeba było działać teraz. Natychmiast.
Davina i Elizabeth usłyszały, jak ktoś wchodzi po schodach na górę. Obydwie stanęły na równe nogi i złapały głęboki wdech, przygotowując się na atak. 



***
BADUM! Elena jest chora, hihihi, chora no cóż, tak jakby xD Kto się cieszy ŁAPKA W GÓRĘ! :D :D :D Ja się cieszę, okej, nieważne, hahah. :D
#ElenaUmiera?

I w sumie... jakby nie patrzeć to Katherine też umiera. No bo ugryzienie wilkołaka i w ogóle. Biedactwo :( Miejmy nadzieję, że to wszystko dobrze się skończy. :D
Mój laptop coś dzisiaj odmawia mi posłuszeństwa, ech, jakiś taki zamułek z niego. Stary gracik. Dobrze, że przynajmniej żyje! A najgorsze jest to, że zrobiłam jeden filmik w amatorskim programie Movie Makerze i oczywiście nie chce mi się zapisać. :( Płaczę całymi dniami i ubolewam też, ale nic. Trzeba żyć. :(((((
Nie mogłam się powstrzymać, dlatego dzisiaj jest tak wcześnie. A może późno. Zależy jak leży. :p Raczej się nie pogniewacie, prawda? :D
Tak, właśnie! Julia odgadła. BRAWO. Chociaż w sumie mogłam was powiadomić, że ten Nathaniel to dawny znajomy Vanjah, pojawił się w retrospekcjach. W ogóle potem nie było nic o tym wspomniane, dlatego warte żebyście wiedzieli. :p
Dziękuję wam wszystkie, kochane, za komentarze, jesteście najwspanialsi i najsłodsi! <3 Uwielbiam was, tak, wielbię i całuję. <3 <3 <3
Pomału (bardzo huehue pomału huehue) zbliżamy się do końca. :D Kto się cieszy ŁAPKA W GÓRĘ! Hahaha. xD
Także pozdrawiam, życzę pogody, ciepełka i słoneczka, fajnych przygód, pysznego żarełka, wspaniałych znajomych i wszystkiego innego. <3
love, love, love,
ArtisticSmile. <3

(teraz czekam 7 minut, żeby dodać w czwartek, hahaha xD)
(przy okazji wspomnę, że was kocham! <3)
(i że jestem wdzięczna za wszystko <3)
(6 minut, wee!)
(1 minuta, ojej! xD)
(no w sumie już północ. :O)
(po co ja to piszę? hahahah xD)

WIELKIE PS! DZIĘKUJĘ ZA PONAD 19000 WYŚWIETLEŃ. <3 SKACZĘ Z RADOŚCI, NAPRAWDĘ DZIĘKUJĘ! :D <3 

4 komentarze:

  1. Extra. Mam nadzieje , że Kolowi się nic nie stanie i nie zrobisz nam tego bo wszyscy pierwotni by umarli. I z czasem będzie z Bonnie. Wstawiam na Elenę albo Katherine , że któraś z nich odejdzie. Mieliśmy +18 Kennet teraz czas na +18 Klaroline

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem czy to jakaś epidemia, ale ja też mam problemy z komputerem. Rozwalony dysk, wszystko na nim przepadło. Kol, ani mi się waż umierać. Silas, możesz umrzeć zezwalam Ci. Łii, polubiłam Liz, radujcie się! :D Davinę, też. Klaus, taki biedy, mój ty misiaczku Ty, ale pomysł z wykorzystywaniem tego co wie, przeciw Care jest niezły. Elena, może umrzeć, jednak nie pozwalam robić tego Kath. Też jestem zdania, że śmierć ją ściga, gdziekolwiek by nie poszła. A miałam dodać, że jestem prze szczęśliwa, bo Bonnie w końcu odzyskała wspomnienia Yeah... <3
    Ok, to ja lecę, pozdrawiam i życzę weny.
    Julia :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Trochę mi to zajęło, no ale nadrobiłam :D
    Po pierwsze, daję łapkę w dół bo jakoś nie potrafię sobie wyobrazić mojej listy blogów bez ciebie :(
    Po drugie, rozdział jest świetny, ale jeśli Kol zginie to będę bardzo, ale to bardzo smutna. Co do Kath i Eleny mam mieszane uczucia. Szkoda mi Katherine bo dopiero co pogodziła się z Elijah, a tu znów przychodzi jej się zmierzyć z śmiercią, no a Elena... teoretycznie to jej nie lubię, ale nie chcę żeby Damon cierpiał :P
    A teraz dostaniesz ochrzan za tą scenę Klaroline. No ja sobie tu czytam w pełnym napięciu, oczekuję że znów się pocałują, a tu takie coś! -.- Nie wierzę, że to zrobiłaś, jest mi niezmiernie przykro, że tak potraktowałaś moje Klarolinowskie serce :(
    Pozdrawiam, życzę weny i mile spędzonych ostatnich dni wakacji! :*

    P.S. Zapraszam do siebie na nowy rozdział :)
    love-survives-everythign.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Przepraszam, że tak późno :C
    Ale już jestem i się zabieram za komentowanie :D
    Podoba mi się to, że Elena jest 'chora'! Wiem, jestem okropna, ale nie lubię jej nigdzie, nawet w swoim opowiadaniu xD Kennett ich relacja podoba mi się coraz bardziej z rozdziału na rozdział! A no i Klaroline, to przyparcie do muru było świetne, chociaż szkoda, ze któreś z nich nie uległo. A może to i lepiej? :D
    Ciekawe co teraz zrobi Katherine... Bo jakoś nie widzę Klausa, który dobroczynnie oddaje zwłaszcza jej swoją krew. Szkoda, ze Stebekhi nie było, no ale jest jeszcze kilka rozdziałów, więc będę na nich czekać z niecierpliwością. Biedna Davina. Szkoda mi jej. Okropnie musi to wszystko przeżywać. No ale mam nadzieję, że jakoś dadzą temu Silasowi rade i wszystko wróci do normy. KOL ZABIJ GO!
    #GO#KOL!
    Dzisiaj krócej bo się bardzo śpieszę, ale rozdział musiałam przeczytać :D
    Pozdrawiam i życzę powodzenia!
    Zuzka!

    realitybeingadream.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

DZIĘKI, ŻE JESTEŚCIE, ŁIII! :D