wtorek, 19 sierpnia 2014

41. | To jeszcze nie koniec.

~ 41 ~
To jeszcze nie koniec.


Klaus zerknął na Rebekę z nadzieją, że ta może coś wiedzieć, cokolwiek. Zapomniał, że jego siostra leżała nieprzytomna przez cały czas akcji.
- Jak dokładnie wyglądały te dwie dziewczyny? – spytał, kierując te pytanie do Forbes.
Caroline zmarszczyła brwi i wstała, a zaraz za nią Stefan, który wolał uważać na przyjaciółkę. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że blondynka włączyła uczucia.
- Jedna z nich była szatynką, druga blondynką – powiedziała i zastanowiła się nad jeszcze jednym istotnym szczególe. – Był z nimi Marcel – dodała, podnosząc wzrok na pierwotną hybrydę.
Nie miała pojęcia, czy to cokolwiek znaczy, ale skoro Niklaus zna Marcela, to ta informacja mogła się przydać. I najwidoczniej tak było. Nik natychmiast zmrużył oczy i wściekły mruknął gardłowo. A więc jedną z wiedźm była Davina. Klaus zacisnął ręce w pięści, co nie uszło uwadze Caroline.
- Co zamierzasz zrobić, Klaus? – dziewczyna zapytała go niepewnie, bojąc się odpowiedzi, którą zaraz otrzyma.
A ta na pewno nie była ani wesoła ani radosna.
- Jak to co? – uniósł brwi i kąciki ust w diabelskim uśmieszku. – Albo podda się od razu, albo będę zmuszony użyć siły. Wszystko zależy od niej – powiedział obojętnie.
- Nie zabijesz jej, prawda, Klaus? – upewniła się blondynka.
I tak była przekonana, że Niklaus nie da za wygraną dopóki nie osiągnie wymarzonego celu. Nie zawaha się przed niczym, nie ma w sobie litości, nawet jeśli chodzi o niczemu winnego człowieka. To przecież psychopata! Czego Caroline spodziewała się po nim? Że zacznie rozsyłać uśmiechy do każdego po kolei? A może raczej będzie pomagał BEZINTERESOWNIE? Poważnie, Caroline? On nigdy się nie zmieni, rzuciła w myślach, jeszcze bardziej żałując ich pocałunku.
- A nuż jej się uda – poruszył lekko brwiami, na co Forbes zdenerwowała się jeszcze bardziej.
Nie mogło tak być. Nie pozwoli mu zabić tej dziewczyny. Cokolwiek zrobiła istnieje inne wyjście. Na przykład wybaczenie sobie nawzajem i nie wchodzenie więcej w drogę. Proste? Oczywiście, że tak. I na pewno o wiele bardziej ekologiczne niż pozabijanie się wzajemnie.
- Nie zrobisz tego – powiedziała stanowczo Caroline, a Mikaelson udał, że przyjął to do wiadomości. – To tylko dziewczyna! – podniosła głos.
- Dlaczego jej bronisz, kochana? Nie zrobiła niczego, co mogłoby sprawić uśmiech na twojej twarzy – oznajmił, podchodząc do tej sprawy bardziej na luzie niż Care. – Nawet więcej, sprawiła Tobie przykrość.
- Bo zabiłam kogoś ważnego dla niej – dalej mówiła podniesionym tonem. – To tak samo, jak Matt zabił Finna! Nie chciałeś wtedy zemsty? – warknęła wściekła.
Nik zacisnął zęby i zmrużył oczy, kiedy Forbes przypomniała o zmarłym bracie. To oczywiste, że chciał zemsty, nawet jeśli Finn był tym najgorszym bratem – w końcu spiskował przeciwko nim z ich matką.
- To zupełnie coś innego – wtrąciła się Rebekah podirytowana słowami Caroline.
- Dlaczego? – Stefan zapytał szybciej, niż zdążyła to zrobić młodsza wampirzyca. – Bo nie dotyczy was? – zmarszczył czoło. – Caroline ma rację, nikt nie umrze – wsparł swoją przyjaciółkę, która uniosła brwi wyzywająco i założyła ręce na piersiach.
Rebekah parsknęła śmiechem, myśląc że sobie z nich żartują.
- Jeśli ta blondyneczka przywróci życie dziewczynie, w której siedział Silas, to on powróci jeszcze bardziej wściekły – rzuciła pierwotna, przedstawiając własną opinię na temat „bronienia praw człowieka”.
Ha! Gdyby chociaż Elizabeth zasłużyła na bycie chronioną.
- Ominie nas element zaskoczenia – mruknęła Caroline.
- Nie bądź głupia, Caroline – warknęła Bekah, nie dając dojść do słowa Klausowi. – Miałaś po prostu szczęście, że Cię nie zabił. Kto wie, czy nie zrobi tego za drugim razem? – spytała retorycznie z ogromną dawką sarkazmu i uśmiechnęła się ledwie widocznie.
- Może chciała ją pochować, huh? Nie wiem, czy wiecie, ale istnieje coś takiego jak chęć pożegnania się ze zmarłym – Care rzuciła wrednie.
Widząc miny Mikaelsonów, Stefan postanowił zareagować, żeby nie narażać Forbes na złość Rebeki, szczególnie Rebeki.
- Caroline miała na myśli, że nie jesteśmy pewni, czy ta dziewczyna chce kogokolwiek przywrócić – wyjaśnił spokojnie Salvatore.
- Więc się tego dowiemy – oznajmił Klaus, nie przerywając mrożącego kontaktu wzrokowego z Care.
- Idę z Tobą – Caroline natychmiast rzuciła tonem, nie znoszącym sprzeciwu.
Nie chciała, żeby Niklaus zabił kogokolwiek, a z pewnością zrobiłby to, więc będzie miała jako taki wkład w uratowanie życia Elizabeth. Nie miała zamiaru spędzać czasu z Hybrydą, ale postawiła tamtą dziewczynę nad swoje własne „problemy”, o ile w ogóle mogła je tak nazwać.
Spojrzenie Forbes nie dało Klausowi innego wyboru, jak zgodzić się na propozycję blondynki. Obecność Caroline nie zmieni niczego, tylko to, że będzie musiał wysłuchiwać kazań wampirzycy, no i ona będzie mieć w głowie przez jakiś czas widok śmierci blondynki. To w końcu jej decyzja.
Rozdzielili się. Caroline z Klausem poszli w jedną stronę, Rebekah wraz ze Stefanem w drugą. Mieli skierować się do Elijahy, który za niedługo powinien być gdzieś tutaj w okolicach. Potem wymyśli się co dalej.



Kol zszedł na dół po więcej krwi, żeby Bonnie mogła dokończyć przemianę. Nareszcie po tak długich namowach zgodziła się. Pierwotny cieszył się, że nie musiał patrzeć, jak Bennett usycha i potem umiera.
Na drodze do kuchni stanęły mu trzy osoby, a właściwie to jedna i dwoje wampirów. Cóż, chyba powinien trzymać urazę do Eleny za próbę zabicia go, jednak dzisiaj miał za dobry humor. Zdecydowanie.
- Szukacie czegoś? – zapytał, o dziwo, uprzejmie, napotykając zdziwione spojrzenia Gilbertów.
- Elijah wspominał, że przechowujesz wiedźmę Bennett jako niewolnice – rzucił sarkastycznie Damon, jako jedyny zdobywając odwagę na odezwanie się. – Nie, żeby mi zależało – dodał i uśmiechnął się jednym kącikiem ust.
- Może tu jest, może już nie – odparł nad wyraz szczęśliwy Mikaelson, na co Salvatore zmrużył oczy podejrzliwie.
- Co to ma znaczyć? – spytała szatynka, bojąc się o życie swojej przyjaciółki.
Szkoda, że nie wiedziała wszystkiego. Jak na przykład tego, że niedługo Bonnie będzie wampirem albo, że Kol właśnie się z nią przespał. Może to i nawet lepiej.
- To znaczy, że nie potrzebuje waszego towarzystwa – mruknął Mikaelson i zmierzył wyzywającym wzrokiem niebieskookiego, który najwidoczniej myślał, że może przeszyć pierwotnego na wylot.
- Wystarczy jej Twoje? – parsknął Damon.
Nie był dzisiaj w humorze, jak niektórzy. Miał ochotę zemścić się na kimkolwiek, po prostu wyżyć. Nie zaszkodziłaby krwawa impreza. A nawet więcej – przydałaby się mu.
- Nie narzekała – Kol wzruszył ramionami z uśmieszkiem i spojrzał na Jera, który nie wyglądał na zadowolonego ze słów pierwotnego.
Poza tym, co on miał do gadania? To Jeremy zdradził Bonnie i w dodatku został w Las Vegas z Elizabeth. Nie powinien mieć pretensji, że Bennett ruszyła dalej. Kol właściwie nawet nie przejął się, co on tutaj robi? W Nowym Orleanie? Widocznie Caroline miała rację, mówiąc, że wszystkich ciągnie do tego miejsca. Albo do nich.
- Zahipnotyzowałeś ją – zarzuciła mu Elena, przypominając sobie rozmowę w samochodzie.
- Mówiła mi, że nie chce nikogo widzieć – odezwał się Mikaelson, kończąc temat, na który nie chciał rozmawiać – myślę, że to obejmuje także was – rzucił ironicznie i, nie patrząc na nich, doszedł w końcu do lodówki.
Elena dziwnie uwierzyła w słowa pierwotnego, ale nie wiedziała czemu Bonnie nie chciałaby ich widzieć. Przecież nie zrobili nic okropnego. Tyle ominęli, że nawet nie zdawali sobie z tego sprawy. Sama Gilbert nie wierzyła, jak bardzo oddaliła się od Bonnie i Caroline. Postanowiła uszanować decyzję przyjaciółki, o ile to była jej decyzja, o ile Kol ZNOWU jej nie zahipnotyzował i nie przetrzymuje Bonnie siłą dla własnych, chorych celów, po czym wyszła z domu Mikaelsonów, a razem z nią Jer i Damon.



Obie Carter zatrzymały się na poddaszu, gdzie mieszka Davina i od razu przeszły do rzeczy. Liz położyła nieprzytomną Vanjah na łóżku i jednym sprawnym ruchem wyrwała z jej piersi kołek. Nie był to zbyt przyjemny widok. Elizabeth dalej odczuwała żal do Caroline, ale już trochę jej przeszło. Mogła ją przywrócić. Przywróciła Bonnie, to przywróci ją. Proste.
- Wiesz co robić? – zapytała niepewnie Davina i zerknęła na leżącą blondynkę, której skóra straciła swoje kolory.
- Oczywiście – odparła Liz, a w jej głosie dało wyczuć się desperację. – Przywracanie czyjegoś życia nie jest takie trudne, za jakie się uważa – powiedziała jeszcze i nałożyła ręce nad ciało Van.
Davina nie była co do tego przekonana. Zresztą nie miała pojęcia, gdzie nagle zniknął Marcel. W jednej chwili był, a potem nagle już nie. Nie bała się o niego, tylko raczej o to, co Gerard zamierza zrobić. Znała go i wiedziała, że to nie chodziło o urazę albo nawet strach przed Silasem. Cokolwiek to było, wiązało się ściśle z Elizabeth. Może dlatego Davina przeszła na stronę swojej siostry, żeby w razie czego powstrzymać Marcela? Głupie. Powinna trzymać się osoby, którą znała dłużej niż dwa tygodnie i ufała jej, a tymczasem Dav współdziałała z taką Liz spełniającą, i tak jakimś cudem, tylko jeden z tych dwóch warunków.
- Puluis revolvatur, nascetur pulverem. Homo in natura, ita nunc magic'll viva – wyszeptała Elizabeth z zamkniętymi oczami i po chwili jej głos przybrał pewności siebie – Tibi unum, alterum tibi munera  – zmarszczyła brwi, wyczuwając, że coś jest nie tak, mimo to drążyła dalej – Potuisti populari eo tempore nunquam rediit – mruknęła i uniosła powieki zaskoczona.
Czuła się, jakby straciła magię, jakby wszystko wypłynęło z niej, jakby nigdy nie była czarownicą. Mniej więcej.
- Co się dzieje? – spytała zdziwiona Davina, przyglądając się blondynce i szukając w wyrazie jej twarzy czegoś, co wyjaśniałoby zachowanie Liz.
- Właśnie nic – odpowiedziała cicho i przyjrzała się Van, próbując znaleźć odpowiedź.
Po chwili znalazła. Skóra Vanjah zmieniała barwę, aż w końcu przypominała kolor zwykłego człowieka. Elizabeth była pewna, że nie przywróciła życia Van, a jednak ona odżyła. Jak? Oczy Vanjah otworzyły się gwałtownie. A zaraz potem dziewczyna podniosła się do siadu i wyciągnęła wszystkie kości.
Liz poczuła ogromną ulgę, widząc, że ma z powrotem Van. Nieważne, że nie wiedziała, jakim cudem wampirzyca powstała z martwych, ważne, że po prostu żyła. Chciała coś powiedzieć, ale najprościej w świecie zabrakło jej słów. Davina zaś stała z boku czekając na coś, co chyba nigdy się nie wydarzy.
Nagle Vanjah wstała, zupełnie ignorując dwie dziewczyny, po czym skierowała się do wyjścia. Tak po prostu. Bez słowa. Wtem odwróciła się do Liz i Dav z lekkim, sarkastycznym uśmiechem.
- To nie było potrzebne – usłyszały ironiczny głos Van, co zbiło ich z tropu.
- Nie – wyszeptała Elizabeth, kiedy poskładała sobie wszystko do kupy.
To nie mogła być prawda! Wiatr otulił ich twarze, a włosy zawirowały. Nim się spostrzegły nie było ani Vanjah ani białego kołka. Znowu to zrobił. Dlaczego Silas nie przeszedł do ciała Caroline albo dlaczego nie umarł? Przecież nie żył, do jasnej!
- Musimy znaleźć na niego sposób – powiedziała Davina zdenerwowana na nieśmiertelnego, który chyba naprawdę był nieśmiertelny.
Elizabeth spojrzała na siostrę z determinacją. Nie poddadzą się, nie teraz. Nigdy. To one będą tymi, które zabiją Silasa i nikt nie zdoła im przeszkodzić.



- Po prostu to wypij – zachęcał Kol, patrząc jak Bonnie czeka na nie wiadomo co i wpatruje się w otwartą torebkę krwi.
Dla niego to było takie proste, dla niej nie bardzo. Niby podjęła decyzja, była pewna, że chce to zrobić, a jednak dalej coś ją hamowało. Może to przez nachalne zachowanie Mikaelsona, a może przez świadomość, że już nigdy nie odwróci swojego czynu. Zresztą, tak czy inaczej nie będzie z powrotem człowiekiem. Już nigdy.
Bennett westchnęła zrezygnowana i uniosła wzrok na pierwotnego.
- Dziękuję – mruknęła cicho ze wdzięcznym spojrzeniem.
- Za co? – zdziwił się wampir i jednocześnie był szczęśliwy. Tak ogólnie.
- Za to, że tutaj jesteś – uśmiechnęła się delikatnie.
- Powiedzmy, że podziękowania przyjęte. Będziemy mieli jeszcze wiele czasu, żeby przedyskutować nasze życie erotyczne – powiedział rozbawiony.
Nigdy nie przepadał za sentymentami, wręcz go to odrzucało. Te całe łzawe scenki zdecydowanie nie były dla Kola.
- Nie miałam na myśli tego! – krzyknęła oburzona i pokręciła głową, robiąc obrażoną minę.
Mikaelson roześmiał się i nie odezwał się więcej. Zauważył na twarzy Bonnie cień uśmiechu, więc stwierdził, że nie musi nic mówić. Zresztą wcale nie musiał.
Zielonooka wzięła głęboki wdech i przyłożyła do ust torebkę z krwią, przymykając oczy. Już chciała się rozmyślić, jednak było za późno. Pokusa wygrała. Bennett przydusiła lekko saszetkę, przez co czerwona posoka wleciała do jej ust, rozlewając się na języku i dając różną mieszankę smaków. Miała ochotę się cofnąć, cokolwiek. Najbardziej zdziwiło ją to, że krew jej zasmakowała, a nie odrzucała jak wcześniej. Otworzyła oczy spragniona i za jednym zamachem wypiła całe opakowanie.



Elijah wraz z Katherine przemieszczali się po mieście wampirzym tempem i uważnie rozglądali się, szukając Rebeki oraz Stefana. A właściwie tylko pierwotny. Petrova była pogrążona we własnych myślach, które odbiegały od Silasa i podobnych spraw. Chciała mieć już wszystko za sobą, a prędzej zostawi wspomnienia, kiedy je po prostu odrzuci. Zniwelowała zbędne uczucia, takie jak wyrzuty sumienia. Nie żałowała śmierci Hayley. W sumie to zasłużyła na to, co dostała. Wtrącała się zupełnie niepotrzebnie w nie swoje sprawy i oberwało jej się po rękach. Tylko, że była mała, prawie niedostrzegalna różnica – Hay już nigdy nie wstanie.
- Klaus powiedział coś więcej? – spytała, zagłuszając ciszę i natrętne, jakże głupie myśli. – Minęło sporo czasu, kiedy leżałeś nieprzytomny – dodała i otrzymała spojrzenie Mikaelsona.
- Prawda – przyznał i westchnął. – Niestety żadnych nowych wieści od Niklausa nie otrzymałem.
- Kto wie, czy już nie po wszystkim? – Kath uniosła brwi.
W końcu musieli przez te kilkadziesiąt minut coś zrobić. Cokolwiek. Zostać złapanym, wdać się w bójkę, zabić Silasa… Mogli poczekać w domu, z pewnością w ogóle nie są potrzebni. A przynajmniej Katherine chciała, żeby tak się okazało.
- Elijah! – usłyszeli wołanie blondynki.
Rebekah od razu wpadła w objęcia starszego brata, pomijając to, że jej duma nakazywała nie odzywać się do nikogo ze swojej rodziny. Stefan stanął przy nich.
- Rebekah – wyszeptał szatyn, przytulając mocniej do siebie ciało blondynki. – Dobrze Cię widzieć. Myślałem, że coś Ci się stało.
- Przepraszam, ja – pierwotna chciała zacząć długi monolog, ale Elijah przerwał jej niemalże natychmiast.
- Przestań – powiedział stanowczo – przepraszać – dodał już łagodniej z uśmiechem, co Bekah odwzajemniła. – Co z Silasem? – spytał i zerknął na Stefana.
- Nie żyje – odparł natychmiast Salvatore – ale to jeszcze nie koniec. Klaus razem z Caroline poszedł szukać jednej z wiedźm, bo podejrzewa że może go przywrócić – wyjaśnił wampir.
- Wiedźma? – Elijah uniósł lekko brwi.
- Nawet dwie – rzuciła Rebekah sarkastycznie – blondynka i szatynka. I Marcel.
Katherine przyjrzała się uważnie pierwotnej i zastanowiła nad tym, co powiedziała. Dwie wiedźmy i Marcel? Czy czegoś to nie przypomina?
- Znam je – mruknęła Katerina i uśmiechnęła się nikło. – Tak się składa, że nawet całkiem dobrze – na słowa szatynki wszyscy spojrzeli na nią zdziwieni. – No co? Ktoś musiał uleczyć mnie z lekarstwa i przecież nie stałabym przed wami, gdybym nie miała pierścienia – uniosła prawą dłoń i zrobiła wymowną minę. – Zakładam, że była z nimi jeszcze inna blondynka – dodała jeszcze i w końcu wiedziała, czemu Vanjah znała ją prawie że na wylot.
- Z nimi nie – odparł trochę zamyślony Stefan – ale Silas wszedł w jej ciało.
- Skąd wiedziałaś? – zapytała zaskoczona Rebekah.
- Za dużo by opowiadać – rzuciła na odczepne i wzruszyła ramionami, nie chcąc zagłębiać się w ten temat. – Ale wiem, gdzie można je znaleźć – oznajmiła i nie patrząc na nikogo ruszyła przed siebie.



Klaus szedł obok Caroline i myślał. Nie odzywał się, zresztą Forbes najwidoczniej też nie miała ochoty na rozmowy. Niklaus zmieniał swoje humory co kilka minut i czasami nie dawało się nad nim nadążyć. Przed chwilą wściekły i zdeterminowany do zabicia Elizabeth, teraz nie był tego taki pewny. Ale nie to zawracało mu głowę. Zastanawiał się nad jedną, nawet nieważną w obliczu tych wszystkich większych problemów, sprawą. Musiał nareszcie dać upust ciekawości i uzyskać odpowiedź na pewne pytanie.
- Dlaczego odpuściłaś Tylerowi? – spytał w przypływie impulsu i spojrzał na Caroline, która zatrzymała się i uniosła brwi zaskoczona.
Klaus również stanął naprzeciwko blondynki.
- Co?
- Dlaczego nie znienawidziłaś go, kiedy prawda wyszła na jaw? – wiedział, że te słowa mogą rozdrapać niezbyt stare rany, ale po prostu musiał wiedzieć.
- Nie rozumiem, co masz na myśli – mówiła i patrzyła na Hybrydę, jakby naprawdę nie wiedziała o co chodzi. A wiedziała.
Mikaelson poruszył się nieznacznie i zmarszczył brwi. Zdawał sobie sprawę, że to taki jakby temat tabu, a mimo to drążył dalej. Zauważył w oczach wampirzycy skrywany ból. Był egoistą.
- Kiedy myślałaś, że to ja jestem winien śmierci Twojej matki, znienawidziłaś mnie – powiedział przez lekko zaciśnięte zęby.
Bolało go to, to prawda, ale nie potrafił tego przyznać. Ani przed kimś, ani przed sobą. Ukrywał uczucia, starając się chować je jak najgłębiej, gdzieś tam w zakamarki ciemnej podświadomości. I starał się, bardzo, jednak czasami mu to nie wychodziło, przez co coraz więcej osób odkrywało jego słabości. Caroline była osobą, która widziała te uczucia za każdym razem, czytała z niego jak z otwartej księgi, ale nie wykorzystywała tego przeciwko Pierwotnemu. Rozumiała go i znajdywała w nim wszystkie dobre strony, bo umiała ich szukać. Umiała czytać między skomplikowanymi wierszami Klausa.
Panna Forbes wzięła głęboki wdech, chcąc odpowiedzieć, jednak Nik kontynuował.
- Chciałaś mnie zabić – nie wiadomo było, czy te słowa sprawiały większe cierpienie Caroline czy Klausowi.
- Do czego dążysz, Klaus? – spytała ciszej, unikając jego wzroku. Nie chciała odpowiadać na przyszłe pytanie Mikaelsona. Nie chciała  przyznawać całej prawdy, ale wiedziała, że On albo ją zmusi albo sama wybuchnie i powie.
- Ale kiedy okazało się, że to wszystko sprawka młodego Lockwooda, Ty po prostu odpuściłaś – rzucił i uniósł lekko głowę, nie spuszczając wzroku z Caroline. – Dlaczego?
W tej chwili Care podniosła oczy i wbiła przerażone spojrzenie w Niklausa. Bała się, że kiedy wypowie te słowa na głos – wszystko stanie się prawdą.
- To nie ma znaczenia – odparła atak, nagle unosząc głos i marszcząc brwi. – To nie ma żadnego związku z tym, co teraz robimy – prychnęła.
- Dlaczego? – ponowił pytanie hardym tonem, nie znoszącym sprzeciwu.
- Czego ode mnie oczekujesz?! – krzyknęła pretensjonalnie.
- Prawdy – odpowiedział spokojnie i przyglądał się badawczo dziewczynie.
Caroline uspokoiła się, chociaż wewnątrz cała drżała. Miała powiedzieć Klausowi coś, przed czym odpychała się nogami i rękoma. Prawdę.
- Chcesz prawdy? – zapytała retorycznie, czując jak emocje biorą nad nią górę. – Niech Ci będzie! – krzyknęła. – Myślałam, że to Ty, bo tylko Ty byłbyś zdolny do zrobienia czegoś takiego dla swoich własnych celów – bam, jeden sztylet wbił się głęboko w i tak poranione serce Klausa. – Tyler był moim przyjacielem, nie potrafiłam i nie chciałam go zabić – kolejny cios. – Nie spodziewałam się, że to on i nie umiałabym go znienawidzić, mimo wszystkiego co mi zrobił – następny. – Wmawiałam sobie, że to Ty, bo chciałam, żebyś to Ty okazał się zabójcą mojej matki – Caroline niemalże krzyczała, a Nik czuł, jak jego serce zaczyna boleć. – I tak, znienawidziłam Cię, bo o wiele łatwiej jest Ciebie nienawidzić niż czuć przy Tobie to, co czuję za każdym razem, kiedy Cię widzę! – wykrzyczała prosto w zdziwioną twarz Mikaelsona i cofnęła się o jeden krok, przerażona własnymi słowami, po drodze chwytając oddech.
Powiedziała to. Teraz nie było możliwości ani wymazania pamięci pierwotnego ani unieważnienia jej wypowiedzi. Cholera. Ich oczy wpatrywały się w siebie zdecydowanie za długo, więc Caroline postawiła jak najszybciej to zakończyć i udawać, że nic się nie stało. Wszystko było w porządku. Oczywiście.
- Znajdźmy ich – wyszeptała i ominęła Niklausa, patrząc wszędzie tylko nie na Mikaelsona.
Klaus uśmiechnął się lekko, zdając sobie nagle sprawę z powagi słów blondynki. Bała się nie jego, nie żalu po stracie matki, ona bała się uczuć do niego. Zależało jej na nim. Nik poczuł ciepło zalewające jego uszkodzoną duszę i odwrócił się do blondynki, szybko dorównując jej kroku.



Zza rogu wyszedł jakiś brunet, stając centralnie przed Eleną, Damoną i Jeremim. Nie znał ich, oni go też, ale nie obchodziło go to.
- Jeśli chcesz pociągnąć na tym świecie jeszcze trochę, lepiej złaź nam z drogi – powiedział arogancko Damon, widząc jak mężczyzna staje w miejscu z przebiegłym uśmiechem i najwidoczniej nie ma zamiaru się stamtąd ruszyć.
- Jestem Nathaniel – odezwał się brunet spokojnym tonem, jak na chwilę przed swoją własną śmiercią.
- Widzisz jakby nas to obchodziło? – Salvatore uniósł brwi ironicznie. – Nie? Ja też nie – dodał.
Elena spojrzała po sobie z Jeremim, który był równie zaniepokojony, co ona. Nie wiedzieli o co chodzi. W tej samej chwili nieznany brunet powalił Damona na kolana jednym ruchem ręki i ścisnął dłoń w pięść, przez co z ust niebieskookiego wydobył się charkotliwy krzyk.
Gilbert od razu rzuciła się na ratunek ukochanemu, jednak Nathaniel zablokował ją drugą ręką i zrobił z nią to samo, co z Damonem.
- Co do cholery? – zapytał zdezorientowany Jeremy, chcąc ruszyć do bruneta, żeby go powstrzymać.
- Zrób chociaż jeden krok, a zabiję ich obu – warknął Nath i zmrużył oczy wściekle.
- Czego chcesz? – wycharczał Damon, trzymając się za głowę.
- Szukam Vanjah – odparł poważnie i spokojniej niż przed chwilą.
- Nie wiemy gdzie ona jest – powiedział Jer, patrząc to na niego to na swoją siostrę i Salvatora. – Nie mamy z nią nawet nic wspólnego. Ostatni raz ją widzieliśmy niedaleko Las Vegas – wyjaśnił wszystko niespokojnym tonem. – Teraz ich puść!
- Gdzie ona jest? – wysyczał przez zęby, mocniej zduszając dłonie, przez co Elena krzyknęła i niemalże leżała na ziemi w agonii.
- Nie wiemy! – powtórzył donośnie młody Gilbert. – Puść ich!
Nath uśmiechnął się ironicznie, nie wykonując rozkazu, czy też prośby Jermiego. Nie trzeba być uczonym profesorem, żeby zauważyć, że kłamią. Uniósł brwi wyzywająco.
- Powtórzę raz jeszcze: gdzie jest Vanjah?
- Zapytaj Marcela – Elena z wielkim trudem wycedziła to zdanie przez zęby.
- Gdzie mogę go znaleźć?
- Nie wiemy – warknął Damon.
Nathaniel zdenerwowany niewiedzą tej trójki pokręcił głową i zdusił pięści tak, że knykcie mu pobielały. Elena wraz z Damonem upadli na zimny chodnik twarzami, wrzeszcząc wniebogłosy.
- Więc się dowiedzcie – rzucił ostro i skupił się na Gilbert. – Duodecim horas ad curandum morbum – wyszeptał trzy razy, po czym puścił ich wszystkich. – Macie dwanaście godzin, żeby się tego dowiedzieć. Inaczej dziewczyna umrze – powiedział i odszedł szybszym krokiem, za chwilę znikając im z pola widzenia.


***
No to ten teges! Witam się z wami po kolejnym rozdziale. Ten człowieczek na końcu był zupełnie nieplanowany i dodałam ten kawałek dopiero przy pisaniu kolejnego rozdziału. Cóż. Nie jest kluczową postacią, ale będzie się przewijał. :D
JULIO, Bonnie dopiero w tym rozdziale przemieniła się w wampira. No. Wiem, długo, ale spoko, teraz jeden dzień będzie trwał chyba 5-6 rozdziałów, hahah. xD Miło mi, że czynię takie cuda i w ogóle przeniosłam Cię na stronę Stebeki. :D 
ZUZA, no wiem, że Kath nie została ukarana, ale to tylko dlatego, bo Elijah nic nie wie! HUEHUE! I się nie dowie... przez długi czas, ech. :( Myślę, że Jer i Bon to już dawno zakończony temat, hahah. Nawet jeśli Kol i Elizabeth umarliby wątpię, żeby Jeremy miał jakieś szansę u Bonnie, ale wszystko może się zdarzyć, hahah. :D
Dziękuję za komentarze! Ach, Penelophe, zaraz odpowiem na Twoje pytania i oczywiście dziękuję za nominację. <3
Co będzie potem? Jest dopiero 41., a ja już myślę o 44. hahah :D AHA! SILAS IS BACK, hahaha. Mam nadzieję, że was zaskoczyłam. xD Powiem tak. Teraz, jeśli ktoś umrze, to umrze NAPRAWDĘ. Bez żadnych powrotów. A kto to będzie? Sami zobaczycie. :D Pamiętajcie! Wszystko może się zdarzyć, niochnioch. :D
Pozdrawiam, życzę pięknej pogody, wspaniałych dni lata, żeby było pięknie i cudownie, żeby było jeszcze lepiej niż przedtem i oczywiście jakiś super przygód. <3
love, love, love,
ArtisticSmile. <3

5 komentarzy:

  1. Ale epicki rozdział! Serio mi się podobał i świetnie się czytało. Rzecz jasna moją ulubioną sceną jest scena między Caroline, a Klausem. I fajnie opisałaś to, że te "sztylety" wbijały się w jego serce. Widać, że Forbes wiele dla niego znaczy i na prawdę mu zależy. Jednak Klaus jest Klausem. To ten typ człowieka, który często najpierw robi, później myśli, ale za to go kochamy.
    Z tym Silasem to mnie serio zaskoczyłaś. Wow, miałam takiego szoka na mordzie. Ale punkty za to! Prawie tak jak zaskoczył mnie Jeff mówiąc, pokazując że to Meredith jest dobroczyńcą. Jezu, ale miałam takie WUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUT ERRRRRROR! I tutaj identycznie.
    Mwahha, ja też czynię cuda i jeden dzień trwa 92409812 rozdziałów, ale czego nie robi się na korzyść historii ;)
    Także będę kończyć, przepraszam jeszcze, że nie wpadam z komentarzami regularnie, ale po prostu nie mogę ;-;
    Pozdrawiam, życzę weny i ciepełka, bo się chłodnia zrobiła ;-;
    xx
    @YourLittleBoo1 z darkness-of-the-soul
    Właśnie pojawił się rozdział IX ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałabym. Szczerze się cieszę, że Bonnie jednak dokonała przemiany! Yeaj!

      Usuń
  2. SILAS IS BACK! Dobra, mogłabym gościa polubić, ale chce zabić pierwotnych więc nie wchodzi to w ogóle w grę. Był spory WOW kiedy zmartwychwstał, bo miał nie żyć, ale ok. Bonnie, Kol kocham... Dopiero teraz dokończyła? No w sumie nawet lepiej, bo był czas na przespanie się z nim, więc plus jest. Nathaniel.. On jest wiedźminem czy kim? Pamiętam go! To ten co Van powalił na łopatki w retrospekcjach? Wiedziałam, że skąś go znam, ale pewności nie mam. Care uwielbiam ten jej sposób mówienia, zgadzam się świetnie opisałaś uczucia Klausa, kiedy z każdym wypowiedzianym zdaniem sztylety wbijały mu się w serce. Biedy, oddałabym swoje wtedy by uśmierzyć mu Bólu. Czyli, że Elijah nie dowie się tak szybko o śmierci tej wywłoki? Jest, to znaczy, że będzie więcej scen z Kath, racja? KALIJAH GÓRĄ!!!! Davina i Liz zabiją teraz tego seksownego i zabawnego idiotę? Chyba ich nawet polubię, za nim Marcel (mój kochany i wspaniały mąż) je zabiję.
    Łuu, napisałam się... Ok, to ja pozdrawiam i weny życzę oraz dobrej nocy i kolorowych snów <3
    Julia :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jejku, świetny ten rozdział! Było w nim chyba wszystko :D Wreszcie Klaroline... piszę 'wreszcie' a ciesze się, że z tym tyle wytrzymałaś, przynajmniej powoli dojrzewało to! Kennett, oni są cudowni, chociaż Kol mógłby z siebie grama więcej sentymentalizmu wykrzesać! SILAS! Ah, w sumie to się troszeczkę, tego domyślałam :d Nie wiem, czy to dobrze czy źle :) Okażę się! Fajnie, ze Stefcio stanął po stronie Care, bo mieli mimo wszystko racje, ale mam nadzieję że Bekah siię wreszcie ogarnię i powie mu o Bonnie i wgl! A no Bonnie! Jest teraz wampirem i idealnie, cały świat przed nią. Mimo wszystko kibicowałam, żeby ten koleś wyrwał serce Elenie. Nie wiem, ale nie lubię tej laski. Wiem wiem że sama mam ją w opowiadaniu, ale jestem za dobra i pomyślałam, że jak jej tam ie wprowadze to będzie jej smutno... WTF? Dobra, koniec. Wychodzę na idiotkę :D Damon też byłby smutny :D Bo jego akurat lubię! Zastanawia mnie co będzie z Jeremim i Elizabeth i czy bliźniaczki znajdą wreszcie sposób na totalne unicestwienie Silasa! Dobra, życze powodzenia i miłej końcówki wakacji (jakie to straszne :O) POZDRAWIAM!
    Zuzka!

    realitybeingadream.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Wreszcie ogarnęłam się na tyle żeby skomentować rozdział! xD
    Od czego by tu... Silas wrócił, ołłłł. Nie lubię kolesia, ale niech sobie będzie, ale niech tylko zabije kogoś z Pierwotnych...:| I Bon dokonała przemiany. No nie wiem jak to skomentować, bo jej nie lubię, ale jak jest z Kolem to jakoś łagodzi sprawę, bo go lubię xD Stefan po stronie Car, awww ♥ Bezt friendz forefer!!! A właśnie...Car...KLAROLINE <3<3<3 Kochamkochamkocham! W końcu! OMG! Ogólnie rozdział sam w sobie WOW ♥
    No ja tak krótko bo za wiele czasu nie mam, a chcę skomentować 'na świeżo' od razu po przeczytaniu :D
    Więc weny i żeby te wakacje do końca już były gud ^^

    OdpowiedzUsuń

DZIĘKI, ŻE JESTEŚCIE, ŁIII! :D