~ 41
~
To jeszcze nie
koniec.
Klaus zerknął na Rebekę z nadzieją, że ta może
coś wiedzieć, cokolwiek. Zapomniał, że jego siostra leżała nieprzytomna przez
cały czas akcji.
- Jak dokładnie wyglądały te dwie dziewczyny? –
spytał, kierując te pytanie do Forbes.
Caroline zmarszczyła brwi i wstała, a zaraz za
nią Stefan, który wolał uważać na przyjaciółkę. Dopiero teraz zdał sobie
sprawę, że blondynka włączyła uczucia.
- Jedna z nich była szatynką, druga blondynką –
powiedziała i zastanowiła się nad jeszcze jednym istotnym szczególe. – Był z
nimi Marcel – dodała, podnosząc wzrok na pierwotną hybrydę.
Nie miała pojęcia, czy to cokolwiek znaczy, ale
skoro Niklaus zna Marcela, to ta informacja mogła się przydać. I najwidoczniej
tak było. Nik natychmiast zmrużył oczy i wściekły mruknął gardłowo. A więc
jedną z wiedźm była Davina. Klaus zacisnął ręce w pięści, co nie uszło uwadze
Caroline.
- Co zamierzasz zrobić, Klaus? – dziewczyna
zapytała go niepewnie, bojąc się odpowiedzi, którą zaraz otrzyma.
A ta na pewno nie była ani wesoła ani radosna.
- Jak to co? – uniósł brwi i kąciki ust w
diabelskim uśmieszku. – Albo podda się od razu, albo będę zmuszony użyć siły.
Wszystko zależy od niej – powiedział obojętnie.
- Nie zabijesz jej, prawda, Klaus? – upewniła się
blondynka.
I tak była przekonana, że Niklaus nie da za
wygraną dopóki nie osiągnie wymarzonego celu. Nie zawaha się przed niczym, nie
ma w sobie litości, nawet jeśli chodzi o niczemu winnego człowieka. To przecież
psychopata! Czego Caroline spodziewała się po nim? Że zacznie rozsyłać uśmiechy
do każdego po kolei? A może raczej będzie pomagał BEZINTERESOWNIE? Poważnie, Caroline? On nigdy się nie zmieni,
rzuciła w myślach, jeszcze bardziej żałując ich pocałunku.
- A nuż jej się uda – poruszył lekko brwiami, na
co Forbes zdenerwowała się jeszcze bardziej.
Nie mogło tak być. Nie pozwoli mu zabić tej
dziewczyny. Cokolwiek zrobiła istnieje inne wyjście. Na przykład wybaczenie
sobie nawzajem i nie wchodzenie więcej w drogę. Proste? Oczywiście, że tak. I
na pewno o wiele bardziej ekologiczne niż pozabijanie się wzajemnie.
- Nie zrobisz tego – powiedziała stanowczo
Caroline, a Mikaelson udał, że przyjął to do wiadomości. – To tylko dziewczyna!
– podniosła głos.
- Dlaczego jej bronisz, kochana? Nie zrobiła
niczego, co mogłoby sprawić uśmiech na twojej twarzy – oznajmił, podchodząc do
tej sprawy bardziej na luzie niż Care. – Nawet więcej, sprawiła Tobie
przykrość.
- Bo zabiłam kogoś ważnego dla niej – dalej
mówiła podniesionym tonem. – To tak samo, jak Matt zabił Finna! Nie chciałeś
wtedy zemsty? – warknęła wściekła.
Nik zacisnął zęby i zmrużył oczy, kiedy Forbes
przypomniała o zmarłym bracie. To oczywiste, że chciał zemsty, nawet jeśli Finn
był tym najgorszym bratem – w końcu spiskował przeciwko nim z ich matką.
- Dlaczego? – Stefan zapytał szybciej, niż
zdążyła to zrobić młodsza wampirzyca. – Bo nie dotyczy was? – zmarszczył czoło.
– Caroline ma rację, nikt nie umrze – wsparł swoją przyjaciółkę, która uniosła
brwi wyzywająco i założyła ręce na piersiach.
Rebekah parsknęła śmiechem, myśląc że sobie z
nich żartują.
- Jeśli ta blondyneczka przywróci życie
dziewczynie, w której siedział Silas, to on powróci jeszcze bardziej wściekły –
rzuciła pierwotna, przedstawiając własną opinię na temat „bronienia praw
człowieka”.
Ha! Gdyby chociaż Elizabeth zasłużyła na bycie
chronioną.
- Ominie nas element zaskoczenia – mruknęła
Caroline.
- Nie bądź głupia, Caroline – warknęła Bekah, nie
dając dojść do słowa Klausowi. – Miałaś po prostu szczęście, że Cię nie zabił.
Kto wie, czy nie zrobi tego za drugim razem? – spytała retorycznie z ogromną
dawką sarkazmu i uśmiechnęła się ledwie widocznie.
- Może chciała ją pochować, huh? Nie wiem, czy
wiecie, ale istnieje coś takiego jak chęć pożegnania się ze zmarłym – Care
rzuciła wrednie.
Widząc miny Mikaelsonów, Stefan postanowił
zareagować, żeby nie narażać Forbes na złość Rebeki, szczególnie Rebeki.
- Caroline miała na myśli, że nie jesteśmy pewni,
czy ta dziewczyna chce kogokolwiek przywrócić – wyjaśnił spokojnie Salvatore.
- Więc się tego dowiemy – oznajmił Klaus, nie
przerywając mrożącego kontaktu wzrokowego z Care.
- Idę z Tobą – Caroline natychmiast rzuciła
tonem, nie znoszącym sprzeciwu.
Nie chciała, żeby Niklaus zabił kogokolwiek, a z
pewnością zrobiłby to, więc będzie miała jako taki wkład w uratowanie życia
Elizabeth. Nie miała zamiaru spędzać czasu z Hybrydą, ale postawiła tamtą
dziewczynę nad swoje własne „problemy”, o ile w ogóle mogła je tak nazwać.
Spojrzenie Forbes nie dało Klausowi innego
wyboru, jak zgodzić się na propozycję blondynki. Obecność Caroline nie zmieni
niczego, tylko to, że będzie musiał wysłuchiwać kazań wampirzycy, no i ona
będzie mieć w głowie przez jakiś czas widok śmierci blondynki. To w końcu jej
decyzja.
Rozdzielili się. Caroline z Klausem poszli w
jedną stronę, Rebekah wraz ze Stefanem w drugą. Mieli skierować się do Elijahy,
który za niedługo powinien być gdzieś tutaj w okolicach. Potem wymyśli się co
dalej.
Kol zszedł na dół po więcej krwi, żeby Bonnie
mogła dokończyć przemianę. Nareszcie po tak długich namowach zgodziła się.
Pierwotny cieszył się, że nie musiał patrzeć, jak Bennett usycha i potem
umiera.
Na drodze do kuchni stanęły mu trzy osoby, a
właściwie to jedna i dwoje wampirów. Cóż, chyba powinien trzymać urazę do Eleny
za próbę zabicia go, jednak dzisiaj miał za dobry humor. Zdecydowanie.
- Szukacie czegoś? – zapytał, o dziwo, uprzejmie,
napotykając zdziwione spojrzenia Gilbertów.
- Elijah wspominał, że przechowujesz wiedźmę
Bennett jako niewolnice – rzucił sarkastycznie Damon, jako jedyny zdobywając
odwagę na odezwanie się. – Nie, żeby mi zależało – dodał i uśmiechnął się
jednym kącikiem ust.
- Może tu jest, może już nie – odparł nad wyraz
szczęśliwy Mikaelson, na co Salvatore zmrużył oczy podejrzliwie.
- Co to ma znaczyć? – spytała szatynka, bojąc się
o życie swojej przyjaciółki.
Szkoda, że nie wiedziała wszystkiego. Jak na
przykład tego, że niedługo Bonnie będzie wampirem albo, że Kol właśnie się z
nią przespał. Może to i nawet lepiej.
- To znaczy, że nie potrzebuje waszego
towarzystwa – mruknął Mikaelson i zmierzył wyzywającym wzrokiem
niebieskookiego, który najwidoczniej myślał, że może przeszyć pierwotnego na
wylot.
- Wystarczy jej Twoje? – parsknął Damon.
Nie był dzisiaj w humorze, jak niektórzy. Miał
ochotę zemścić się na kimkolwiek, po prostu wyżyć. Nie zaszkodziłaby krwawa
impreza. A nawet więcej – przydałaby się mu.
- Nie narzekała – Kol wzruszył ramionami z
uśmieszkiem i spojrzał na Jera, który nie wyglądał na zadowolonego ze słów
pierwotnego.
Poza tym, co on miał do gadania? To Jeremy
zdradził Bonnie i w dodatku został w Las Vegas z Elizabeth. Nie powinien mieć
pretensji, że Bennett ruszyła dalej. Kol właściwie nawet nie przejął się, co on
tutaj robi? W Nowym Orleanie? Widocznie Caroline miała rację, mówiąc, że
wszystkich ciągnie do tego miejsca. Albo do nich.
- Zahipnotyzowałeś ją – zarzuciła mu Elena,
przypominając sobie rozmowę w samochodzie.
- Mówiła mi, że nie chce nikogo widzieć – odezwał
się Mikaelson, kończąc temat, na który nie chciał rozmawiać – myślę, że to
obejmuje także was – rzucił ironicznie i, nie patrząc na nich, doszedł w końcu
do lodówki.
Elena dziwnie uwierzyła w słowa pierwotnego, ale
nie wiedziała czemu Bonnie nie chciałaby ich widzieć. Przecież nie zrobili nic
okropnego. Tyle ominęli, że nawet nie zdawali sobie z tego sprawy. Sama Gilbert
nie wierzyła, jak bardzo oddaliła się od Bonnie i Caroline. Postanowiła
uszanować decyzję przyjaciółki, o ile to była jej decyzja, o ile Kol ZNOWU jej
nie zahipnotyzował i nie przetrzymuje Bonnie siłą dla własnych, chorych celów,
po czym wyszła z domu Mikaelsonów, a razem z nią Jer i Damon.
Obie Carter zatrzymały się na poddaszu, gdzie
mieszka Davina i od razu przeszły do rzeczy. Liz położyła nieprzytomną Vanjah
na łóżku i jednym sprawnym ruchem wyrwała z jej piersi kołek. Nie był to zbyt
przyjemny widok. Elizabeth dalej odczuwała żal do Caroline, ale już trochę jej
przeszło. Mogła ją przywrócić. Przywróciła Bonnie, to przywróci ją. Proste.
- Wiesz co robić? – zapytała niepewnie Davina i
zerknęła na leżącą blondynkę, której skóra straciła swoje kolory.
- Oczywiście – odparła Liz, a w jej głosie dało
wyczuć się desperację. – Przywracanie czyjegoś życia nie jest takie trudne, za
jakie się uważa – powiedziała jeszcze i nałożyła ręce nad ciało Van.
Davina nie była co do tego przekonana. Zresztą
nie miała pojęcia, gdzie nagle zniknął Marcel. W jednej chwili był, a potem
nagle już nie. Nie bała się o niego, tylko raczej o to, co Gerard zamierza
zrobić. Znała go i wiedziała, że to nie chodziło o urazę albo nawet strach
przed Silasem. Cokolwiek to było, wiązało się ściśle z Elizabeth. Może dlatego
Davina przeszła na stronę swojej siostry, żeby w razie czego powstrzymać
Marcela? Głupie. Powinna trzymać się osoby, którą znała dłużej niż dwa tygodnie
i ufała jej, a tymczasem Dav współdziałała z taką Liz spełniającą, i tak jakimś
cudem, tylko jeden z tych dwóch warunków.
- Puluis revolvatur, nascetur
pulverem. Homo in natura, ita nunc magic'll viva – wyszeptała Elizabeth z zamkniętymi oczami i po chwili jej głos przybrał
pewności siebie – Tibi unum, alterum tibi munera – zmarszczyła brwi, wyczuwając, że coś jest
nie tak, mimo to drążyła dalej – Potuisti populari eo tempore nunquam rediit – mruknęła i uniosła powieki
zaskoczona.
Czuła się,
jakby straciła magię, jakby wszystko wypłynęło z niej, jakby nigdy nie była
czarownicą. Mniej więcej.
- Co się
dzieje? – spytała zdziwiona Davina, przyglądając się blondynce i szukając w
wyrazie jej twarzy czegoś, co wyjaśniałoby zachowanie Liz.
- Właśnie
nic – odpowiedziała cicho i przyjrzała się Van, próbując znaleźć odpowiedź.
Po chwili
znalazła. Skóra Vanjah zmieniała barwę, aż w końcu przypominała kolor zwykłego
człowieka. Elizabeth była pewna, że nie przywróciła życia Van, a jednak ona
odżyła. Jak? Oczy Vanjah otworzyły się gwałtownie. A zaraz potem dziewczyna
podniosła się do siadu i wyciągnęła wszystkie kości.
Liz
poczuła ogromną ulgę, widząc, że ma z powrotem Van. Nieważne, że nie wiedziała,
jakim cudem wampirzyca powstała z martwych, ważne, że po prostu żyła. Chciała
coś powiedzieć, ale najprościej w świecie zabrakło jej słów. Davina zaś stała z
boku czekając na coś, co chyba nigdy się nie wydarzy.
Nagle
Vanjah wstała, zupełnie ignorując dwie dziewczyny, po czym skierowała się do
wyjścia. Tak po prostu. Bez słowa. Wtem odwróciła się do Liz i Dav z lekkim,
sarkastycznym uśmiechem.
- To nie
było potrzebne – usłyszały ironiczny głos Van, co zbiło ich z tropu.
- Nie –
wyszeptała Elizabeth, kiedy poskładała sobie wszystko do kupy.
To nie
mogła być prawda! Wiatr otulił ich twarze, a włosy zawirowały. Nim się
spostrzegły nie było ani Vanjah ani białego kołka. Znowu to zrobił. Dlaczego
Silas nie przeszedł do ciała Caroline albo dlaczego nie umarł? Przecież nie
żył, do jasnej!
- Musimy
znaleźć na niego sposób – powiedziała Davina zdenerwowana na nieśmiertelnego,
który chyba naprawdę był nieśmiertelny.
Elizabeth
spojrzała na siostrę z determinacją. Nie poddadzą się, nie teraz. Nigdy. To one
będą tymi, które zabiją Silasa i nikt nie zdoła im przeszkodzić.
- Po prostu to wypij – zachęcał Kol, patrząc jak
Bonnie czeka na nie wiadomo co i wpatruje się w otwartą torebkę krwi.
Dla niego to było takie proste, dla niej nie
bardzo. Niby podjęła decyzja, była pewna, że chce to zrobić, a jednak dalej coś
ją hamowało. Może to przez nachalne zachowanie Mikaelsona, a może przez
świadomość, że już nigdy nie odwróci swojego czynu. Zresztą, tak czy inaczej
nie będzie z powrotem człowiekiem. Już nigdy.
Bennett westchnęła zrezygnowana i uniosła wzrok
na pierwotnego.
- Dziękuję – mruknęła cicho ze wdzięcznym
spojrzeniem.
- Za co? – zdziwił się wampir i jednocześnie był
szczęśliwy. Tak ogólnie.
- Za to, że tutaj jesteś – uśmiechnęła się
delikatnie.
- Powiedzmy, że podziękowania przyjęte. Będziemy
mieli jeszcze wiele czasu, żeby przedyskutować nasze życie erotyczne –
powiedział rozbawiony.
Nigdy nie przepadał za sentymentami, wręcz go to
odrzucało. Te całe łzawe scenki zdecydowanie nie były dla Kola.
- Nie miałam na myśli tego! – krzyknęła oburzona
i pokręciła głową, robiąc obrażoną minę.
Mikaelson roześmiał się i nie odezwał się więcej.
Zauważył na twarzy Bonnie cień uśmiechu, więc stwierdził, że nie musi nic
mówić. Zresztą wcale nie musiał.
Zielonooka wzięła głęboki wdech i przyłożyła do
ust torebkę z krwią, przymykając oczy. Już chciała się rozmyślić, jednak było
za późno. Pokusa wygrała. Bennett przydusiła lekko saszetkę, przez co czerwona
posoka wleciała do jej ust, rozlewając się na języku i dając różną mieszankę
smaków. Miała ochotę się cofnąć, cokolwiek. Najbardziej zdziwiło ją to, że krew
jej zasmakowała, a nie odrzucała jak wcześniej. Otworzyła oczy spragniona i za
jednym zamachem wypiła całe opakowanie.
Elijah wraz z Katherine przemieszczali się po
mieście wampirzym tempem i uważnie rozglądali się, szukając Rebeki oraz
Stefana. A właściwie tylko pierwotny. Petrova była pogrążona we własnych
myślach, które odbiegały od Silasa i podobnych spraw. Chciała mieć już wszystko
za sobą, a prędzej zostawi wspomnienia, kiedy je po prostu odrzuci. Zniwelowała
zbędne uczucia, takie jak wyrzuty sumienia. Nie żałowała śmierci Hayley. W
sumie to zasłużyła na to, co dostała. Wtrącała się zupełnie niepotrzebnie w nie
swoje sprawy i oberwało jej się po rękach. Tylko, że była mała, prawie
niedostrzegalna różnica – Hay już nigdy nie wstanie.
- Klaus powiedział coś więcej? – spytała,
zagłuszając ciszę i natrętne, jakże głupie myśli. – Minęło sporo czasu, kiedy
leżałeś nieprzytomny – dodała i otrzymała spojrzenie Mikaelsona.
- Prawda – przyznał i westchnął. – Niestety
żadnych nowych wieści od Niklausa nie otrzymałem.
- Kto wie, czy już nie po wszystkim? – Kath
uniosła brwi.
W końcu musieli przez te kilkadziesiąt minut coś
zrobić. Cokolwiek. Zostać złapanym, wdać się w bójkę, zabić Silasa… Mogli
poczekać w domu, z pewnością w ogóle nie są potrzebni. A przynajmniej Katherine
chciała, żeby tak się okazało.
- Elijah! – usłyszeli wołanie blondynki.
Rebekah od razu wpadła w objęcia starszego brata,
pomijając to, że jej duma nakazywała nie odzywać się do nikogo ze swojej
rodziny. Stefan stanął przy nich.
- Rebekah – wyszeptał szatyn, przytulając mocniej
do siebie ciało blondynki. – Dobrze Cię widzieć. Myślałem, że coś Ci się stało.
- Przepraszam, ja – pierwotna chciała zacząć
długi monolog, ale Elijah przerwał jej niemalże natychmiast.
- Przestań – powiedział stanowczo – przepraszać –
dodał już łagodniej z uśmiechem, co Bekah odwzajemniła. – Co z Silasem? –
spytał i zerknął na Stefana.
- Nie żyje – odparł natychmiast Salvatore – ale
to jeszcze nie koniec. Klaus razem z Caroline poszedł szukać jednej z wiedźm,
bo podejrzewa że może go przywrócić – wyjaśnił wampir.
- Wiedźma? – Elijah uniósł lekko brwi.
- Nawet dwie – rzuciła Rebekah sarkastycznie –
blondynka i szatynka. I Marcel.
Katherine przyjrzała się uważnie pierwotnej i
zastanowiła nad tym, co powiedziała. Dwie wiedźmy i Marcel? Czy czegoś to nie
przypomina?
- Znam je – mruknęła Katerina i uśmiechnęła się
nikło. – Tak się składa, że nawet całkiem dobrze – na słowa szatynki wszyscy
spojrzeli na nią zdziwieni. – No co? Ktoś musiał uleczyć mnie z lekarstwa i
przecież nie stałabym przed wami, gdybym nie miała pierścienia – uniosła prawą
dłoń i zrobiła wymowną minę. – Zakładam, że była z nimi jeszcze inna blondynka
– dodała jeszcze i w końcu wiedziała, czemu Vanjah znała ją prawie że na wylot.
- Z nimi nie – odparł trochę zamyślony Stefan –
ale Silas wszedł w jej ciało.
- Skąd wiedziałaś? – zapytała zaskoczona Rebekah.
- Za dużo by opowiadać – rzuciła na odczepne i
wzruszyła ramionami, nie chcąc zagłębiać się w ten temat. – Ale wiem, gdzie
można je znaleźć – oznajmiła i nie patrząc na nikogo ruszyła przed siebie.
Klaus szedł obok Caroline i myślał. Nie odzywał
się, zresztą Forbes najwidoczniej też nie miała ochoty na rozmowy. Niklaus
zmieniał swoje humory co kilka minut i czasami nie dawało się nad nim nadążyć.
Przed chwilą wściekły i zdeterminowany do zabicia Elizabeth, teraz nie był tego
taki pewny. Ale nie to zawracało mu głowę. Zastanawiał się nad jedną, nawet
nieważną w obliczu tych wszystkich większych problemów, sprawą. Musiał nareszcie
dać upust ciekawości i uzyskać odpowiedź na pewne pytanie.
- Dlaczego odpuściłaś Tylerowi? – spytał w
przypływie impulsu i spojrzał na Caroline, która zatrzymała się i uniosła brwi
zaskoczona.
Klaus również stanął naprzeciwko blondynki.
- Co?
- Dlaczego nie znienawidziłaś go, kiedy prawda
wyszła na jaw? – wiedział, że te słowa mogą rozdrapać niezbyt stare rany, ale
po prostu musiał wiedzieć.
- Nie rozumiem, co masz na myśli – mówiła i
patrzyła na Hybrydę, jakby naprawdę nie wiedziała o co chodzi. A wiedziała.
Mikaelson poruszył się nieznacznie i zmarszczył
brwi. Zdawał sobie sprawę, że to taki jakby temat tabu, a mimo to drążył dalej.
Zauważył w oczach wampirzycy skrywany ból. Był egoistą.
- Kiedy myślałaś, że to ja jestem winien śmierci
Twojej matki, znienawidziłaś mnie – powiedział przez lekko zaciśnięte zęby.
Bolało go to, to prawda, ale nie potrafił tego
przyznać. Ani przed kimś, ani przed sobą. Ukrywał uczucia, starając się chować
je jak najgłębiej, gdzieś tam w zakamarki ciemnej podświadomości. I starał się,
bardzo, jednak czasami mu to nie wychodziło, przez co coraz więcej osób
odkrywało jego słabości. Caroline była osobą, która widziała te uczucia za
każdym razem, czytała z niego jak z otwartej księgi, ale nie wykorzystywała
tego przeciwko Pierwotnemu. Rozumiała go i znajdywała w nim wszystkie dobre
strony, bo umiała ich szukać. Umiała czytać między skomplikowanymi wierszami
Klausa.
Panna Forbes wzięła głęboki wdech, chcąc
odpowiedzieć, jednak Nik kontynuował.
- Chciałaś mnie zabić – nie wiadomo było, czy te
słowa sprawiały większe cierpienie Caroline czy Klausowi.
- Do czego dążysz, Klaus? – spytała ciszej,
unikając jego wzroku. Nie chciała odpowiadać na przyszłe pytanie Mikaelsona.
Nie chciała przyznawać całej prawdy, ale
wiedziała, że On albo ją zmusi albo sama wybuchnie i powie.
- Ale kiedy okazało się, że to wszystko sprawka
młodego Lockwooda, Ty po prostu odpuściłaś – rzucił i uniósł lekko głowę, nie
spuszczając wzroku z Caroline. – Dlaczego?
W tej chwili Care podniosła oczy i wbiła
przerażone spojrzenie w Niklausa. Bała się, że kiedy wypowie te słowa na głos –
wszystko stanie się prawdą.
- To nie ma znaczenia – odparła atak, nagle
unosząc głos i marszcząc brwi. – To nie ma żadnego związku z tym, co teraz
robimy – prychnęła.
- Dlaczego? – ponowił pytanie hardym tonem, nie
znoszącym sprzeciwu.
- Czego ode mnie oczekujesz?! – krzyknęła
pretensjonalnie.
- Prawdy – odpowiedział spokojnie i przyglądał
się badawczo dziewczynie.
Caroline uspokoiła się, chociaż wewnątrz cała
drżała. Miała powiedzieć Klausowi coś, przed czym odpychała się nogami i
rękoma. Prawdę.
- Chcesz prawdy? – zapytała retorycznie, czując
jak emocje biorą nad nią górę. – Niech Ci będzie! – krzyknęła. – Myślałam, że
to Ty, bo tylko Ty byłbyś zdolny do zrobienia czegoś takiego dla swoich
własnych celów – bam, jeden sztylet wbił się głęboko w i tak poranione serce
Klausa. – Tyler był moim przyjacielem, nie potrafiłam i nie chciałam go zabić –
kolejny cios. – Nie spodziewałam się, że to on i nie umiałabym go znienawidzić,
mimo wszystkiego co mi zrobił – następny. – Wmawiałam sobie, że to Ty, bo
chciałam, żebyś to Ty okazał się zabójcą mojej matki – Caroline niemalże
krzyczała, a Nik czuł, jak jego serce zaczyna boleć. – I tak, znienawidziłam
Cię, bo o wiele łatwiej jest Ciebie nienawidzić niż czuć przy Tobie to, co
czuję za każdym razem, kiedy Cię widzę! – wykrzyczała prosto w zdziwioną twarz
Mikaelsona i cofnęła się o jeden krok, przerażona własnymi słowami, po drodze
chwytając oddech.
Powiedziała to. Teraz nie było możliwości ani
wymazania pamięci pierwotnego ani unieważnienia jej wypowiedzi. Cholera. Ich
oczy wpatrywały się w siebie zdecydowanie za długo, więc Caroline postawiła jak
najszybciej to zakończyć i udawać, że nic się nie stało. Wszystko było w
porządku. Oczywiście.
- Znajdźmy ich – wyszeptała i ominęła Niklausa,
patrząc wszędzie tylko nie na Mikaelsona.
Klaus uśmiechnął się lekko, zdając sobie nagle
sprawę z powagi słów blondynki. Bała się nie jego, nie żalu po stracie matki,
ona bała się uczuć do niego. Zależało jej na nim. Nik poczuł ciepło zalewające
jego uszkodzoną duszę i odwrócił się do blondynki, szybko dorównując jej kroku.
Zza rogu wyszedł jakiś brunet, stając centralnie
przed Eleną, Damoną i Jeremim. Nie znał ich, oni go też, ale nie obchodziło go
to.
- Jeśli chcesz pociągnąć na tym świecie jeszcze
trochę, lepiej złaź nam z drogi – powiedział arogancko Damon, widząc jak
mężczyzna staje w miejscu z przebiegłym uśmiechem i najwidoczniej nie ma
zamiaru się stamtąd ruszyć.
- Jestem Nathaniel – odezwał się brunet spokojnym
tonem, jak na chwilę przed swoją własną śmiercią.
- Widzisz jakby nas to obchodziło? – Salvatore
uniósł brwi ironicznie. – Nie? Ja też nie – dodał.
Elena spojrzała po sobie z Jeremim, który był
równie zaniepokojony, co ona. Nie wiedzieli o co chodzi. W tej samej chwili
nieznany brunet powalił Damona na kolana jednym ruchem ręki i ścisnął dłoń w
pięść, przez co z ust niebieskookiego wydobył się charkotliwy krzyk.
Gilbert od razu rzuciła się na ratunek
ukochanemu, jednak Nathaniel zablokował ją drugą ręką i zrobił z nią to samo,
co z Damonem.
- Co do cholery? – zapytał zdezorientowany
Jeremy, chcąc ruszyć do bruneta, żeby go powstrzymać.
- Zrób chociaż jeden krok, a zabiję ich obu –
warknął Nath i zmrużył oczy wściekle.
- Czego chcesz? – wycharczał Damon, trzymając się
za głowę.
- Szukam Vanjah – odparł poważnie i spokojniej
niż przed chwilą.
- Nie wiemy gdzie ona jest – powiedział Jer,
patrząc to na niego to na swoją siostrę i Salvatora. – Nie mamy z nią nawet nic
wspólnego. Ostatni raz ją widzieliśmy niedaleko Las Vegas – wyjaśnił wszystko
niespokojnym tonem. – Teraz ich puść!
- Gdzie ona jest? – wysyczał przez zęby, mocniej
zduszając dłonie, przez co Elena krzyknęła i niemalże leżała na ziemi w agonii.
- Nie wiemy! – powtórzył donośnie młody Gilbert.
– Puść ich!
Nath uśmiechnął się ironicznie, nie wykonując
rozkazu, czy też prośby Jermiego. Nie trzeba być uczonym profesorem, żeby
zauważyć, że kłamią. Uniósł brwi wyzywająco.
- Powtórzę raz jeszcze: gdzie jest Vanjah?
- Zapytaj Marcela – Elena z wielkim trudem
wycedziła to zdanie przez zęby.
- Gdzie mogę go znaleźć?
- Nie wiemy – warknął Damon.
Nathaniel zdenerwowany niewiedzą tej trójki
pokręcił głową i zdusił pięści tak, że knykcie mu pobielały. Elena wraz z
Damonem upadli na zimny chodnik twarzami, wrzeszcząc wniebogłosy.
- Więc się dowiedzcie – rzucił ostro i skupił się na Gilbert. – Duodecim horas
ad curandum morbum – wyszeptał trzy razy, po czym puścił ich wszystkich. –
Macie dwanaście godzin, żeby się tego dowiedzieć. Inaczej dziewczyna umrze –
powiedział i odszedł szybszym krokiem, za chwilę znikając im z pola widzenia.
***
No to ten teges! Witam się z wami po kolejnym rozdziale. Ten człowieczek na końcu był zupełnie nieplanowany i dodałam ten kawałek dopiero przy pisaniu kolejnego rozdziału. Cóż. Nie jest kluczową postacią, ale będzie się przewijał. :D
JULIO, Bonnie dopiero w tym rozdziale przemieniła się w wampira. No. Wiem, długo, ale spoko, teraz jeden dzień będzie trwał chyba 5-6 rozdziałów, hahah. xD Miło mi, że czynię takie cuda i w ogóle przeniosłam Cię na stronę Stebeki. :D
ZUZA, no wiem, że Kath nie została ukarana, ale to tylko dlatego, bo Elijah nic nie wie! HUEHUE! I się nie dowie... przez długi czas, ech. :( Myślę, że Jer i Bon to już dawno zakończony temat, hahah. Nawet jeśli Kol i Elizabeth umarliby wątpię, żeby Jeremy miał jakieś szansę u Bonnie, ale wszystko może się zdarzyć, hahah. :D
Dziękuję za komentarze! Ach, Penelophe, zaraz odpowiem na Twoje pytania i oczywiście dziękuję za nominację. <3
Co będzie potem? Jest dopiero 41., a ja już myślę o 44. hahah :D AHA! SILAS IS BACK, hahaha. Mam nadzieję, że was zaskoczyłam. xD Powiem tak. Teraz, jeśli ktoś umrze, to umrze NAPRAWDĘ. Bez żadnych powrotów. A kto to będzie? Sami zobaczycie. :D Pamiętajcie! Wszystko może się zdarzyć, niochnioch. :D
Pozdrawiam, życzę pięknej pogody, wspaniałych dni lata, żeby było pięknie i cudownie, żeby było jeszcze lepiej niż przedtem i oczywiście jakiś super przygód. <3
love, love, love,
ArtisticSmile. <3
Ale epicki rozdział! Serio mi się podobał i świetnie się czytało. Rzecz jasna moją ulubioną sceną jest scena między Caroline, a Klausem. I fajnie opisałaś to, że te "sztylety" wbijały się w jego serce. Widać, że Forbes wiele dla niego znaczy i na prawdę mu zależy. Jednak Klaus jest Klausem. To ten typ człowieka, który często najpierw robi, później myśli, ale za to go kochamy.
OdpowiedzUsuńZ tym Silasem to mnie serio zaskoczyłaś. Wow, miałam takiego szoka na mordzie. Ale punkty za to! Prawie tak jak zaskoczył mnie Jeff mówiąc, pokazując że to Meredith jest dobroczyńcą. Jezu, ale miałam takie WUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUT ERRRRRROR! I tutaj identycznie.
Mwahha, ja też czynię cuda i jeden dzień trwa 92409812 rozdziałów, ale czego nie robi się na korzyść historii ;)
Także będę kończyć, przepraszam jeszcze, że nie wpadam z komentarzami regularnie, ale po prostu nie mogę ;-;
Pozdrawiam, życzę weny i ciepełka, bo się chłodnia zrobiła ;-;
xx
@YourLittleBoo1 z darkness-of-the-soul
Właśnie pojawił się rozdział IX ;)
Zapomniałabym. Szczerze się cieszę, że Bonnie jednak dokonała przemiany! Yeaj!
UsuńSILAS IS BACK! Dobra, mogłabym gościa polubić, ale chce zabić pierwotnych więc nie wchodzi to w ogóle w grę. Był spory WOW kiedy zmartwychwstał, bo miał nie żyć, ale ok. Bonnie, Kol kocham... Dopiero teraz dokończyła? No w sumie nawet lepiej, bo był czas na przespanie się z nim, więc plus jest. Nathaniel.. On jest wiedźminem czy kim? Pamiętam go! To ten co Van powalił na łopatki w retrospekcjach? Wiedziałam, że skąś go znam, ale pewności nie mam. Care uwielbiam ten jej sposób mówienia, zgadzam się świetnie opisałaś uczucia Klausa, kiedy z każdym wypowiedzianym zdaniem sztylety wbijały mu się w serce. Biedy, oddałabym swoje wtedy by uśmierzyć mu Bólu. Czyli, że Elijah nie dowie się tak szybko o śmierci tej wywłoki? Jest, to znaczy, że będzie więcej scen z Kath, racja? KALIJAH GÓRĄ!!!! Davina i Liz zabiją teraz tego seksownego i zabawnego idiotę? Chyba ich nawet polubię, za nim Marcel (mój kochany i wspaniały mąż) je zabiję.
OdpowiedzUsuńŁuu, napisałam się... Ok, to ja pozdrawiam i weny życzę oraz dobrej nocy i kolorowych snów <3
Julia :*
Jejku, świetny ten rozdział! Było w nim chyba wszystko :D Wreszcie Klaroline... piszę 'wreszcie' a ciesze się, że z tym tyle wytrzymałaś, przynajmniej powoli dojrzewało to! Kennett, oni są cudowni, chociaż Kol mógłby z siebie grama więcej sentymentalizmu wykrzesać! SILAS! Ah, w sumie to się troszeczkę, tego domyślałam :d Nie wiem, czy to dobrze czy źle :) Okażę się! Fajnie, ze Stefcio stanął po stronie Care, bo mieli mimo wszystko racje, ale mam nadzieję że Bekah siię wreszcie ogarnię i powie mu o Bonnie i wgl! A no Bonnie! Jest teraz wampirem i idealnie, cały świat przed nią. Mimo wszystko kibicowałam, żeby ten koleś wyrwał serce Elenie. Nie wiem, ale nie lubię tej laski. Wiem wiem że sama mam ją w opowiadaniu, ale jestem za dobra i pomyślałam, że jak jej tam ie wprowadze to będzie jej smutno... WTF? Dobra, koniec. Wychodzę na idiotkę :D Damon też byłby smutny :D Bo jego akurat lubię! Zastanawia mnie co będzie z Jeremim i Elizabeth i czy bliźniaczki znajdą wreszcie sposób na totalne unicestwienie Silasa! Dobra, życze powodzenia i miłej końcówki wakacji (jakie to straszne :O) POZDRAWIAM!
OdpowiedzUsuńZuzka!
realitybeingadream.blogspot.com
Wreszcie ogarnęłam się na tyle żeby skomentować rozdział! xD
OdpowiedzUsuńOd czego by tu... Silas wrócił, ołłłł. Nie lubię kolesia, ale niech sobie będzie, ale niech tylko zabije kogoś z Pierwotnych...:| I Bon dokonała przemiany. No nie wiem jak to skomentować, bo jej nie lubię, ale jak jest z Kolem to jakoś łagodzi sprawę, bo go lubię xD Stefan po stronie Car, awww ♥ Bezt friendz forefer!!! A właśnie...Car...KLAROLINE <3<3<3 Kochamkochamkocham! W końcu! OMG! Ogólnie rozdział sam w sobie WOW ♥
No ja tak krótko bo za wiele czasu nie mam, a chcę skomentować 'na świeżo' od razu po przeczytaniu :D
Więc weny i żeby te wakacje do końca już były gud ^^