piątek, 15 sierpnia 2014

39. | Przegrałeś.

~ 39 ~
Przegrałeś.


Bonnie, jakby wyczuwając wzrok Kola, który rzeczywiście palił ją niemiłosiernie, spojrzała na niego i uniosła brwi do góry, jak gdyby chciała zapytać „o co Ci chodzi?”, ale odpowiedź raczej nie zadowoliłaby jej, dlatego wolała nie pytać. Słodka woń krwi wciąż dochodziła do nozdrzy dziewczyny, drażniąc je i mącąc wszystko wokół. Czuła się, jak osoba, która powstrzymuje się przed ulegnięciem pokusie. Coś jak palacz, który rzuca palenie.
Niespodziewanie uśmiech Kola zastąpił grymas bólu, a bluzka poplamiła się dużą ilością krwi w okolicach serca. Bennett doskoczyła do niego zaskoczona takim obrotem spraw. Przed chwilą kompletnie nic się nie działo. Było nawet spokojnie.
- Kol! – zawołała mulatka, chcąc pomóc mężczyźnie w jakikolwiek sposób.
Szatyn rozerwał bluzkę i nagle sapnął głośniej, kiedy uporczywy ból przeniósł się bliżej serca, sprawiając, że przed jego oczami zajaśniały mroczki. Bonnie, widząc dziurę w klatce piersiowej pierwotnego przeraziła się jeszcze bardziej. Do tego nie miała pojęcia co może zrobić, żeby zabrać mu cierpienie i zastąpić je ulgą. Złapała Mikaelsona za twarz, kierując jego wzrok ku sobie, aby nawiązać z nim jakiś kontakt, bo widziała, że wampir odlatuje w inną krainę. Bardziej odległą, ciemniejszą.
- Kol! – pierwotny słyszał wołanie brunetki, jak przez cholernie gęstą mgłę i, mimo że starał się odezwać albo chociaż poruszyć ręką, nie zdołał zrobić nic.
Ciemność zalewała go, jak fala oceanicznych wód podczas sztormu. Próbował przedostać się do rzeczywistości, ale tylko pogarszał sprawę. Jakby wszedł na ruchome piaski. Z każdym jego ruchem, wciągały go bardziej i bardziej. Ułamki sekund zdawały się trwać godziny.
Bennett poczuła, że ciało chłopaka jest cięższe niż przed chwilą, więc opuściła go na łóżko, a ten leżał bez ruchu z zamkniętymi oczami. Oczy brunetki zaszły łzami, nie mając pojęcia co się dzieje. Uparcie ignorowała natarczywy zapach krwi Kola i złapała za jeden z kilku woreczków z siatki. Otworzyła ledwo, choć strasznie trzęsły jej się ręce i przyłożyła otwór do ust Mikaelsona.
Mimo, że był wampirem, to dziura nie zrastała się a wciąż pozostawała taka sama. Jakby niewidzialne „coś” tkwiło w jego klatce piersiowej, boleśnie obijając się o serce. I co Bonnie miała zrobić? Nawet nie widziała tego przedmiotu, który tak zawadzał pierwotnemu i sprawiał, że lepka woń w dalszym ciągu leciała.
- No pij – jęknęła niemalże błagalnie i pokręciła bezsilnie głową, zauważając, że szatyn pozostawał w takiej samej pozycji, jak przedtem.
Nie mógł umrzeć, przecież żył. Nie zapłonął żywym ogniem. Ale to wyglądało jak ostrzeżenie, jak przestroga przed kolejnym wielkim czynem. Jednak tutaj nic nie było! Więc, do cholery, co się stało? Jeszcze przez chwilę próbowała ocucić Kola ze snu, ale tamten nawet nie poruszył się, nie dając oznak życia. Jeśli to był żart, to wcale nie był śmieszny.




Damon wypił trzeci z kolei woreczek, który podał mu Jeremy i wstał z krzesła ubolewając nad każdym zrobionym ruchem. Młodszy Gilbert wywrócił niepostrzeżenie oczami, na pojękiwania Salvatora.
- Zabiję tą sukę – wycedził przez zęby i agresywnie odrzucił woreczek na bok.
Miał ochotę coś rozwalić i zapewne zrobiłby to, gdyby nie Elena, która była o wiele słabsza od niego. Teraz mogą stworzyć udany zespół i zabić tchórzliwą Pierce. Zawsze uciekała od problemów. Nawet teraz, bo Damon wątpił w to, że Petrova pobiegła z pomocną dłonią do Elijahy.
- Daj spokój – powiedziała ciszej, dalej siedząc na drewnianym krześle – kiedyś przyjdzie na nią czas – wzruszyła ramionami.
Spojrzała na swojego brata i uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. Wyszeptała nieme „dziękuję”, na co szatyn odpowiedział uśmiechem. Wampirzyca złapała głęboki haust powietrza, jakby nie oddychała przez co najmniej godzinę i podniosła się, wypijając krew z kolejnego woreczka.
- Mam dać spokój?! – oburzył się niebieskooki i żwawo gestykulował. – Ona powinna umrzeć dawno temu! I ja dopilnuję, żeby ten czas na nią przyszedł, jak najszybciej. Zresztą tego księcia z bajki też – warknął ostro i zmrużył oczy.
- Mamy ważniejsze sprawy od Katherine i Marcela – rzuciła, unosząc brwi do góry, jakby tym gestem mogła bardziej przekonać wampira.
- Silas leży martwy. Nie ma szans, żeby wydostał się spod pięciu metrów ziemi – powiedział przekonany, że ponowne pogłoski o 2000-letnim są najzwyczajniej nieprawdziwe, co wzburzyło Jeremiego. – Poza tym, kiedy ta blondyneczka złamała mu kark, to był zwykłym człowiekiem. Mam rację? Oczywiście, że mam – mówił dalej, a na koniec uniósł prawy kącik ust w typowym uśmiechu zwycięstwa.
Tyle, że oni nie wygrali. Nawet byli bliżej startu aniżeli mety. Salvatore może i mówił, że w to kompletnie nie wierzy, ale gdzieś tam, pod warstwą kurzu i gruzu obawiał się Silasa. Miał wszystko – broń i zapewne Pierwotnych. O ile to, co przedtem powiedział młody Gilbert było prawdą. Bo mogło nie być. Damon nieszczególnie ufał bratu Eleny, co zresztą okazywał mu właściwie na każdym kroku. Po prostu go nie lubił.
- Nie, nie masz racji – żachnął się Jer i spojrzał w oczy Salvatora, pokazując że ani trochę się go nie boi. – Nie wiem, jak to się stało, ale nie mam wątpliwości co do tego, że Silas jest sprytniejszy od Ciebie – mruknął z ledwo widocznym uśmiechem przesyconym sarkazmem.
Niebieskooki napiął mięśnie twarz i ścisnął dłonie w pięści, całym sobą walcząc, żeby nie uderzyć Jeremiego. A naprawdę chciał to zrobić. Młody myśli, że co? Że może tak się wywyższać i mówić, co tylko chce? Jeśli tak, to niech przestanie tak myśleć, bo jest w błędzie.
- Przestańcie się kłócić, dobra? – Elena stanęła pomiędzy tą dwójką i patrzyła to na jednego, to na drugiego. – Jeremy nie okłamałby mnie, Damon – powiedziała w stronę bruneta pewna prawdomówności brata. – Idziemy – dodała.
Salvatore wywrócił oczami i poluźnił wszystkie mięśnie, jednak dalej pozostawała w nim chęć znokautowana młodszego Gilberta. Głupek, mruknął w myślach.



Blondynka biegła wciąż za Mikaelsonem i zastanawiała się, ile jeszcze im zostało. Czasu i drogi do rzekomego miejsca pobytu Rebeki i Stefana. Irytowało ją to, jak wszystko wolno leci. Nawet zdawało jej się, że biegnie wolniej niż zazwyczaj. Jakby grała w filmie akcji, gdzie emocjonalne sceny są w zwolnionym tempie, aby wzbudzić u widza większe zaangażowanie w życie bohaterów.
Nagle Forbes zauważyła, że Klaus upadł na kolana, co wyrwało ją z głębokiego zamyślenia i przestraszyło. Podbiegła do syczącego z bólu mężczyzny i uklękła przed nim.
- Klaus? Co się dzieje? – spytała szybko, patrząc w oczy Hybrydy.
- Silas – wysyczał przez zęby, doskonale zdając sobie sprawę, że wróg już zaczął działać.
- Co? – jej oczy powiększyły się i patrzyła na niego z jeszcze większym przerażeniem. – Przecież to niemożliwe. O mój Boże – na bluzce Mikaelsona było pełno świeżej krwi. – Klaus – złapała jego policzki w drobne dłonie, jakby tym mogła mu pomóc.
Blondyn charczał, nie mogąc złapać oddechu ani tym bardziej odezwać się, żeby powiedzieć co dziewczyna musi zrobić. Wziął się w sobie i zebrał wszystkie siły. Zdawał sobie sprawę, że wystarczył tylko jeden ruch, żeby ich zabić. Jeden ruch. Gdyby przedtem Silas trafił centymetr w prawo, to zginęliby w męczarniach.
- Biegnij dalej sama – wymamrotał i uniósł swoje oczy na blondynkę. – To niedaleko.
- Nie ma mowy! Nie zostawię Cię samego – powiedziała pewna siebie i pokręciła głową, nie zgadzając się z pierwotnym.
- MUSISZ – charknął stanowczo, na chwilę uspokajając swój oddech.
Caroline lustrowała jego twarz, w duchu podejmując decyzję. Nie mogła przecież odejść i zostawić go na środku ulicy z rozlewającą się krwią. Nie chciała. Mogła tutaj zostać, jednak wiedziała, że tam jej bardziej potrzebują. Może właśnie to ona powstrzyma Silasa przed wymordowaniem wszystkich.
Oddech blondynki zrobił się szybszy i przymknęła mocniej powieki, wiedząc już, co musi zrobić. Ale nie potrafiła po prostu wstać i odejść. Będziesz tego żałować, Caroline, wyszeptała w myślach i otworzyła oczy, napotykając natarczywe spojrzenie Mikaelsona. Biła się w swojej głowie ze swoimi pragnieniami i moralnością. Przed wyłączeniem uczuć między nimi była tylko przyjaźń, może i trochę chemii, ale Caroline uparcie zabijała te uczucia, nim zdążyły się rozprzestrzenić i zasiedlić w każdym zakamarku ciała. A teraz, znowu posiadała swoje człowieczeństwo i, na jej nieszczęście, nie mogła sobie poradzić z uciszeniem jakichkolwiek emocji. Nie było tylko żalu i rozpaczy po stracie matki, wyrzutów sumienia, kiedy zawiodła swoich przyjaciół. Były także uczucia względem Klausa, których nie pojmowała, ale na pewno były i wyżerały ją jak pasożyt. Osiedliło się to takie i za nic nie chciało odejść.
- Jeśli to jest nasze ostatnie spotkanie – spauzowała lekko zdenerwowana i zdekoncentrowana nagłymi uczuciami, nie mogąc ułożyć poprawnego zdania. – Niech Cię, Klaus! – uniosła głos i w przypływie emocji, które targały całym jej ciałem, musnęła jego usta z taką czułością, jak jeszcze nikogo nie całowała. Nawet Tylera.
Ich pocałunek był lepszy od wszystkich w ich życiu. Krótki, ale zmysłowy. Cholernie namiętny. Oboje tego chcieli i mimo lekkiego skrępowania Forbes Klaus pozwolił jej się „zadomowić”. Nie chciał na nią naciskać, ale musiał przyznać, że był zszokowany nagłymi czułościami ze strony Caroline. Zresztą nie on sam.
Blondynka oderwała się od mężczyzny zdumiona i rozpłomieniona. Chciała więcej, za co jeszcze bardziej się skarciła. Nie powinno do tego dojść, jednak Care nie odezwała się, bo nie chciała tego mówić. Było jej wspaniale, kiedy ich wargi złączyły się w jedność, wręcz czuła iskry w brzuchu. Nie powinnaś. Zignorowała głos dobroci w swojej głowie, dając uczuciom zapanować na jej organizmem.
Patrzyli sobie w oczy, obydwoje równie zdziwieni. Mikaelson czuł, jak w jego sercu wybuchają fajerwerki. W końcu ją zdobył. Miał swoją Caroline. Szkoda tylko, że w momencie, kiedy niedługo umrą.
Panna Forbes nagle jakby ocknęła się ze snu i wstała, czując narastające wyrzuty sumienia z powodu tego, że tak łatwo uległa pokusie malinowym ustom Pierwotnego. Niech Cię szlag, Klaus!, krzyknęła w duchu i wstała gwałtownie, sprawiając, że magia chwili powoli znikała za budynkami.
Caroline nie powiedziała nic więcej, rozpłynęła się w powietrzu, zostawiając Klausa samego z wielkim cierpieniem i jednocześnie radością. To koniec?



Salvatore nie czekał dłużej i rzucił się na Silasa w przypływie złości. Wampirzym tempie zdążył spokojnie położyć Rebekę na ziemi, jakby mogła poczuć uderzenie twardej gleby o plecy. Stefan był nad jego sobowtórem i trzymał go za szyję, podduszając.
- Za późno – mruknęła Vanjah z aroganckim uśmiechem. – Nie żyje, wszyscy nie żyją. Ty też zresztą wkrótce umrzesz – powiedziała zduszonym głosem, ale mimo braku powietrza dalej uśmiechała się wrednie.
Blondyn nie potrafił uwierzyć w słowa Silasa. Rebekah mimo kołka w sercu nie płonęła. A kiedyś Finn zginął w płomieniach. Nie poszarzała. A każdy wampir traci wszystkie kolory, kiedy umiera. Pierwotna nie umarła. Możliwe, że 2000-letni nieśmiertelny nie trafił, źle wycelował albo lekkie popchnięcie Stefana spowodowało niecelny traf. Nikt nie umrze i chyba Silas zaczął zdawać sobie z tego sprawę, bo nagle jego twarz obrała zaskoczoną i wściekłą minę. Jednak Salvatore nie bał się go więcej, bo był pod postacią drobnej blondyneczki, która wydawała się być młodszym od niego wampirem.
- To Ty umrzesz i nikt więcej – wysyczał Stefan i jednym ruchem skręcił Van kark, na chwilę unieszkodliwiając siedzącego w niej Silasa.
Jak najszybciej podszedł do Mikaelson i uklęknął przy niej, patrząc na jej piękną twarz. Nie wiedział, co zrobiłby, gdyby teraz odeszła. W końcu przez ostatnie parę godzin zbliżyli się do siebie, poznali od nowa, znaleźli wspólny język i Stefan z pewnością tęskniłby za dziewczyną. Tak, tęskniłby. Sam nie mógł uwierzyć, jak to jedno słowo odzwierciedlało wszystkie jego uczucia.
Lekkim, ale strasznie uważnym ruchem złapał za biały kołek. Najwidoczniej musiał być blisko serca skoro Bekah nie poruszała się i do teraz nie obudziła. Wziął parę głębokich wdechów i zaczął powoli wyciągać zbędne drewno z tułowia pierwotnej. Był skoncentrowany i nie mógł pozwolić sobie na jakiś błąd.
W pewnym momencie, kiedy zrobił już połowę roboty i nawet był bliżej końca aniżeli początku, zobaczył ciemność i poczuł ból w okolicach karku.
Vanjah Carter stała nad wampirem ze złością i zmrużonymi oczami. Silas, który wygrywał walkę w środku ciała Van, musiał wygrać także wojnę rozgrywającą się właśnie teraz przed jego oczami. Musiał zabić pierwotnych i zniszczyć drugą stronę, żeby na zawsze być z ukochaną. A – niestety – był coraz bliżej celu i – także niestety – rozniósł wszystkich swoich wrogów na łopatki. Prawie wszystkich.



Katherine czuła się szczęśliwa, jak chyba jeszcze nigdy w całym swoim długim życiu. Elijah zaufał jej i nareszcie nie podejrzewał o to, że wyjedzie bez słowa, kiedy tylko dopnie swego i stanie się wampirem. No właśnie. Jest wampirem, nieśmiertelna, niepowstrzymana i silna. Czego mogła chcieć więcej? A no tak. Klęski Silasa. Chciała patrzeć, jak ginie w mękach, jak jego ciało powoli słabnie. Na to jednak nigdy nie przyjdzie pora. Ten idiota z wielkim mniemaniem o sobie – który najwidoczniej jest romantykiem od siedmiu boleści i prawdopodobnie naczytał się „Romea i Julii” – jest sprytniejszy od nich wszystkich razem wziętych.
Na początku wykiwał Caroline, a nawet Rebekę, które dały omotać się, że niby jest Stefanem. Wyjechać za nim i, o ironio, Silas wszystko dokładnie zaplanował. Wywiózł ciało Salvatore do Mystic Falls, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że właśnie tam pojadą, a sam wrócił do Nowego Orleanu, tym samym pozbywając się wszystkich Pierwotnych. Miał drogę wolną do lekarstwa. Usłyszał rozmowę Elijahy i Katherine, więc postanowił wyjechać, jak najszybciej do drugiej wiedźmy Carter. A przebywanie w towarzystwie Forbes pozwoliło mu ustalić, że w Las Vegas znajdzie także Kola. Jakby tego było mało, rzucił na siebie zaklęcie, które mówiło, że kiedy ktoś go zabije, on przedostanie się do ciała tej osoby, powoli ujawniając się, aż w końcu przejmując do końca organizm wybranka. Ale był na tyle głupi i bezmyślny, żeby nie połączyć się z Pierwotnymi. Na całe szczęście, bo tak to byłoby już po wszystkim i nie byłoby czego ratować. Ale… gdyby on umarł na zawsze wraz z Mikaelsonami to jego plan nie miałby już najmniejszego sensu. Cholera. Silas wszystko sobie przemyślał, znał ruch wszystkich, nim oni zdążyli choćby o tym pomyśleć.
Kilka minut temu przeniosła nieprzytomne ciało Elijahy do salonu i położyła go na kanapie z niezbyt wesołym wyrazem twarzy. Chciała zemścić się na Silasie, nawet jeśli sama umrze. Zdawała sobie sprawę, że tym razem Nieśmiertelny nie trafił w serce, ale w każdej kolejnej chwili mógł poprawić to, co zrobił. Przez ciszę, która panowała w pomieszczeniu, mogła słyszeć krzyk Bonnie u góry. Zapewne to samo działo się z Klausem i Rebeką.
Cholernie irytującą ciszę przerwała dziewczyna, schodząca z góry z wyraźnym zaniepokojeniem. Katherine podniosła się gwałtownie i podniosła kąciki ust w sarkastycznym uśmiechu.
- Co się dzieje? – zapytała Hayley, nie zwracając uwagi na mimikę Petrovej i patrząc na najstarszego Mikaelsona.
- Przecież dobrze wiesz – Kath prychnęła i wywróciła oczami. – W końcu siedzisz tu 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, korzystając z luksusów, jakie oferuje Ci Elijah – dodała niemalże warcząc na mulatkę, która podniosła zaskoczony wzrok na Katerinę.
- Nie boję się Ciebie, Katherine – mruknęła odważnie i uniosła lekko głowę, dzięki czemu wyglądała na pewniejszą siebie.
Pierce roześmiała się i uniosła brwi, pod nosem mówiąc „ta, jasne”. Od dawna chciała poigrać sobie z tą nędzną wilczycą, która tylko zawadzała, a trzymali ją dlatego, bo miała dziecko z Klausem. Zabawne, sądzili, że to pomoże im zażegnać wszystkie spory i kłótnie i nareszcie zostaną „świętą rodzinką”. Oczywiście.
- Na Twoim miejscu bałabym się – powiedziała wampirzyca i zrobiła parę powolnych kroków w stronę zielonookiej. – Elijah nie jest w stanie Ciebie ochronić w razie czego, więc – zacięła się, ruszając znacząco brwiami.
- Nic mi nie zrobisz – wysyczała Marshall i cofnęła się nieznacząco. – Za bardzo zależy Tobie na Elijahy. A wiesz, że kiedy mnie zabijesz, to znienawidzi Cię do końca życia – oznajmiła, zdając sobie sprawę, że stąpa po cienkim lodzie, ale miała to szczerze gdzieś.
- Nasze dni są policzone – odparła szorstko i zmrużyła delikatnie oczy, jakby zastanawiała się nad czymś. – Dlaczego miałabyś dalej żyć, skoro my umrzemy? – podniosła wysoko brwi, zadając pytanie retoryczne, na co Hayley przełknęła ślinę.
Wiedziała, że Katherine na niczym już nie zależy. Więc Hay była w przysłowiowej dupie, za przeproszeniem. Mogła w każdej sekundzie leżeć martwa na zimnej podłodze i po sprawie. Ale co z dzieckiem? Musiała je urodzić, wychować.



Caroline wampirzym tempie biegła przed siebie, tak naprawdę nie wiedząc dokładnie, gdzie iść. Mogła spytać się Klausa o drogę. Cholera! Na samą myśl o pierwotnym robiło jej się gorąco, co usilnie próbowała ugasić. Nie mogła o tym myśleć. Zdecydowanie nie czas na to! Musiała uratować każdego wampira na Ziemi i zabić Silasa. Czuła się, jakby była superbohaterem, a cały świat leżał w jej rękach. W zasadzie właśnie tak było. Tylko co jeśli nawali? Nawet nie chciała myśleć o porażce.
A co jeśli Stefan już leży martwy, bo chciał uratować Rebekę? Pokręciła głową i przyspieszyła tempo, jakby to miało pomóc jej w uspokojeniu własnych myśli. Nic z tego. Wszystko krążyło wokół niej, jak uparte muchy, które nie przejmują się protestami.
Wybiegła gdzieś, w jakiś mały lasek, który po chwili się kończył. W oddali zobaczyła jakieś trzy postacie. Jedna stała. Z trudem opanowała się od wydania z siebie jakiegokolwiek dźwięku, żeby nie wydać swojej kryjówki. Oceniła sytuację. Rebekah, Stefan… o matko, nie może nie żyć! W oczach Caroline zalśniły łzy na samą myśl o utracie kolejnej bliskiej osoby. Pokręciła głową i wzniosła oczy ku niebu, uspokajając siebie i czarne scenariusze. Trzecią osobą, tą stojącą była blondynka. I mimo, że zdecydowanie była to dziewczyna, Care wiedziała, że jest to Silas.
Nie traciła czasu na głębsze przemyślenia. Musiała działać. Szczególnie wtedy, kiedy blondynka zaczęła kierować swoje dłonie do odstającego kołka z klatki piersiowej Rebeki. Zmarszczyła brwi przerażona i szybko podbiegła do Vanjah, jednocześnie odpychając ją gdzieś na bok, jak najdalej od Stefana i Mikaelson. Zerknęła na Salvatora przez ułamek sekundy i załkała w duchu.
W spojrzeniu Carter było coś szaleńczego, agresywnego, ironicznego. Po tym jednym spojrzeniu, Forbes mogła już na sto procent stwierdzić, że to Silas. To jego musiała zabić. Tylko jak?
- Caroline – dziewczyna odezwała się swobodnym tonem i jej wyraz twarzy zmienił się na trochę przyjaźniejszy.
A może było w tym więcej kpiny? Cokolwiek to było, nie pomogło Care zaufać jej lub raczej MU. Silas nie bał się Caroline, wiedział, że nic mu nie zrobi. Jest za słaba. Poza tym nie potrafi skrzywdzić człowieka, ani nikogo innego. Oprócz tych dwunastu wiedźm, kiedy chroniła Bonnie. No i oprócz pozostałej liczbie osób, które zabiła w nie tak odległych czasach. Ale przecież Silas nie miał o tym pojęcia. Sądził, że panna Forbes to najbardziej niewinna osoba w całych dziejach ludzkości i innych stworzeń.
- Znów spotykamy się w tym samym towarzystwie – nieśmiertelny dodał i uniósł lekko brwi, na co Caroline nie odpowiedziała. – Ach, nie martw się o Stefana. Żyje. Już niedługo – powiedział obojętnie.
W młodszej wampirzycy coś się wzburzyło. Nie miała zamiaru tego słuchać. No i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że 2000-letni nie przejmuje się nią. Traktuje jak dziecko, nie potrafiące obsługiwać się pilotem. Forbes zmrużyła oczy, jednocześnie podejmując nieme wyzwanie.
- Myślisz, że wejdziesz do naszego świata i zniszczysz wszystko wokół? – Care podniosła głos, rozśmieszając tym Silasa. – Mylisz się! Jesteś nikim, kompletnym zerem – mina nieśmiertelnego natychmiast się zmieniła. – Masz tylko za wielkie ego – prychnęła, skutecznie odciągając jego uwagę. – Za dużo przesiedziałeś w tej masce, że zapomniałeś się kim jesteś. Mózg Ci wysiadł – mówiła dalej, nawet nie zamierzając przestać, chciała nawrzucać mu wszystko, co o nim sądziła, a Silasowi najwidoczniej nie podobało się to. – Jesteś kłamcą, oszustem i gdybym była tą - świętej pamięci - Amarą wolałabym, żebyś nie przychodził do mnie i zgnił w piekle – skończyła długi monolog i tym samym rozzłościła nieśmiertelnego do granic możliwości, szczególnie z ostatnim zdaniem.
Silas wpadł w szał. Caroline mimo szybszego bicia serca, pokazywała że się nie boi, ale tylko po to, żeby dodać sobie samej odwagi. Bała się, że coś nie wyjdzie. Stała w tym samym miejscu, jednak już trochę bardziej spięta niż przedtem. Co, jeżeli wyciągając kołek z Pierwotnej w pośpiechu wbije go w serce? Boże, nieważne!, krzyknęła na siebie w myślach.



- Zostaw mnie w spokoju, Katherine – rzuciła Hayley, cofając się o krok i nie przerywając kontaktu wzrokowego z dziewczyną.
- Mało przekonujące – Katerina wzruszyła ramionami, a po sekundzie pod jej oczami pojawiły się ciemne żyłki i z dziąseł wyrosły kły. – Postaraj się bardziej – warknęła. – A może zabawimy się w chowanego, huh? Ja szukam – wysyczała i głośno zaczęła liczyć od dziesięciu w dół.
Oddech Hay przyspieszył, a adrenalina zdecydowanie się podniosła. Nie myśląc za wiele, zaczęła uciekać, choć dobrze wiedziała, że Pierce złapie ją kiedy tylko będzie chciała. Bawiła się z nią. Mulatka znała swoje szansę, dlatego szukała czegoś, co pomoże jej je zwiększyć. Wbiegła do pokoju i wzrokiem odszukała czegoś przydatnego. Zamknęła drzwi z hukiem i podparła klamkę krzesłem, oddychając tak niemiarowo, że sama bała się, czy czasami nie dostanie zawału.
- Znajdę Cię, mały wilczku – głos Katherine roznosił się po jej głowie, jak echo wielkich stóp słonia.
Dudniło jej w uszach, ale dziewczyna nie za bardzo się tym przejmowała. Dopóki Elijah pozostawał nieprzytomny naprawdę mogła umrzeć. W każdej chwili. Złapała za wysoki wieszak, którego końcówka była lekko zaostrzona. Czy uda jej się go wbić, tego nie wiedziała, jednak warto było spróbować. Ułamała go w pół i chwyciła tą lżejszą część. Skierowała ostrzejszą stronę do drzwi i czekała na wejście Kath. W międzyczasie próbowała opanować oddech, który szalał jak po przebiegnięciu stukilometrowego maratonu bez żadnej przerwy, i bicie serca, które wcale nie było lepsze. Musiała się ogarnąć. Jeden zły ruch i było po niej.
Klamka ruszyła się, przez co całe starania uspokojenia się poszły na marne. Wkrótce drzwi też się otworzyły, z małym oporem przez to krzesło, i w progu stanęła Katherine Pierce z aroganckim uśmiechem.
- Znalazłam – odezwała się wesoło, nie zauważając drewna w dłoniach Hayley.
Marshall wbiła najszybciej jak potrafiła kołek zrobiony na szybko, nawet nie bacząc na to, czy to ją zabije, czy nie, i ominęła ją, uciekając jak najdalej od dziewczyny. Może zemdleje? A może trafiłam w serce? Wybiegła na ulicę, biegnąc dalej.
Katerina spadła na kolana, rozszerzając lekko oczy w bólu, który zadał jej kołek pod mostkiem. Co za mała zdzira!, krzyknęła w myślach i złapała obiema rękoma za wystające drewno, po czym wyrwała je sobie, stękając cicho.
- Zabiję ją – rzuciła agresywnie i podniosła się lekko osłabiona.
Uniosła głowę, zaciskając zęby i wampirzym tempem ruszyła za zapachem wilczycy. Wybiegła z domu i wtem ślady rozwiały się w powietrzu, na co przeklęła pod nosem, jednak pobiegła dalej. Daleko uciec nie mogła. Była nędznym wilkołakiem, który za dnie nie potrafił nic więcej od człowieka.
Po chwili przed oczami Katherine pojawiła się znajoma brązowa czupryna. Natychmiast złapała dziewczynę za szyję i uniosła w górę.
- Co teraz? – Petrova podniosła brwi i napawała się widokiem walczącej o życie Hayley. – Może pokrzyczysz? Spróbuj zawołać Elijahę – zaproponowała z rozbawieniem w głosie.
- Ty go nie kochasz, prawda? – Marshall chwyciła się ostatniej deski ratunku. – Wykorzystujesz go, żeby Klaus przestał Cię dręczyć. Jesteś suką, Katherine – wysyczała Hay.
- Nie będę udowadniać Tobie moich uczuć. To, co czuję do Elijahy nie ma nic wspólnego z Tobą – warknęła w odpowiedzi. – Nie powinnaś mieć tego dziecka i każdemu będzie lepiej, kiedy to, co siedzi Ci w brzuchu zginęło teraz, aniżeli po tym, jak zniszczy cały świat – powiedziała Pierce zupełnie nie przejęta słowami mulatki.
- Ale Elijahy zależy na tym dziecku i to najbardziej Cię boli. Widzisz we mnie konkurencje, a w moim dziecku zagrożenie.
Hayley mimo tego, że prawie umierała ze strachu, prowokowała jeszcze bardziej Katherine, co raczej nie działało jej na korzyść.
- Przestań mówić to słowo, bo zaraz zwymiotuję – Petrova skrzywiła się obrzydzona wyrazem „dziecko”. – Poza tym, Ty nie równasz się MI, więc nie mamy o czym rozmawiać. Do widzenia, Hayley – uśmiechnęła się z ogromną dawką chamstwa.
Hay nie zdołała nawet krzyknąć, kiedy dłoń Kateriny wbita w jej pierś wyrwała najpotrzebniejszy do życia organ. Kath puściła jej martwe ciało i serce na asfalt, po czym bez żadnych krzty emocji skierowała się z powrotem do willi Mikaelsonów.



Vanjah ruszyła wampirzym tempem, ale Forbes przewidziała ten ruch, dlatego schyliła się, sprawiając, że Carter poleciała kilkanaście metrów dalej. Caroline pewnym ruchem chwyciła biały kołek w ręce i odetchnęła szybko, po czym sprawnym ruchem pociągnęła go do siebie. Rozpłynęła się w powietrzu.
Silas rozwścieczony odwrócił się za siebie i rozejrzał wokół w poszukiwaniu dziewczyny, jednak już jej nie zobaczył. Za to zauważył, że zdążyła wyrwać najpotrzebniejszą mu broń do zabicia wszystkich wampirów. CHOLERA!
Kiedy miał pobiec za wampirzycą, usłyszał szelest łamanych gałęzi. Uśmiechnął się sam do siebie. Wydała się. Żałosne, nawet nie dała mi się pobawić, pomyślał i westchnął, odwracając się gwałtownie w stronę dźwięku, gdzie miała być Forbes, ale nie było jej tam. Silas zmarszczył czoło. Nagle poczuł silniejszy wiatr za sobą, co sygnalizowało mu o tym, że właśnie pojawiła się piękna Caroline. Nie zdążył jednak nawet mrugnąć, a z torsu Vanjah wystawał biały kołek. Pochodził prosto z serca. Usta Carter otworzyły się w zdziwieniu i bólu, który powoli ustępował zimnu.
- Przegrałeś – blondynka wyszeptała do ucha Van.
- NIE! – usłyszała krzyk dziewczyny z drugiej strony, gdzie szybko się odwróciła, puszczając bezwładne i poszarzałe ciało Vanjah na ziemię. – Vanjah! – zawołała kolejny raz, a po jej zarumienionych policzkach spłynęły gorzkie łzy.
Forbes patrzyła na przybyłą trójkę, jak na duchy. Nie wiedziała skąd oni się tu wzięli. W dodatku jednym z nich był Marcel. Nie przejęła się nim zbytnio, kierując swoją uwagę na drobnej blondynce, która była w rozpaczy. Zrobiło jej się żal, ale musiała zabić Silasa, nie mogła go zostawić.
Niespodziewanie spojrzenie Carter przeniosło się na Care. Caroline, mimo że starała się dzisiaj jak mogła, to jej najbardziej się oberwało. Ale hej! Poradziła sobie z Silasem. Ręka wściekłej Elizabeth znalazła się u góry, w miejscu, gdzie za chwilę była także zdezorientowana Forbes. Wiedźma, syknęła w głowie z przerażeniem.
- Puszczaj mnie! – wydarła się do blondynki na dole.
- Liz, co Ty robisz?! – spytała podniesionym głosem szatynka, podbiegając do blondynki. – Puść ją, pozbyła się Silasa, o to nam chodziło – przekonywała ją.
- Nie! O to WAM chodziło! Chciałam uratować Vanjah! Przez nią nie żyje! – krzyczała, będąc w jakimś obłędzie i ścisnęła rękę w pięść, przez co każdy narząd Caroline zdusił się do minimalnych rozmiarów.
Care zabrakło powietrza, nie potrafiła nawet krzyczeć. Wisiała w powietrzu, jak laleczka niezdolna do jakichkolwiek ruchów.
- Mówiłem Ci, Davino, że nie jest po naszej stronie – powiedział zdenerwowany Gerard.
- Więc wolałabyś, żeby Silas zniszczył każdego wampira, nawet VANJAH? – Davina mówiła głośniej niż zawsze, bliska wzruszenia jak i wybuchnięcia złością.
- Wolałabym zabić Silasa i ochronić Van! – ryknęła i posłała jej spojrzenie mrożące krew w żyłach.
- To byłoby niemożliwe – mruknęła spokojniej szatynka i wywróciła oczami. – Pogódź się z tym, ona nie wróci – dodała dziewczyna, stojąc w miejscu i czekając na jakiś ruch ze strony Elizabeth.
Caroline dalej wisiała w powietrzu, mdlejąc z bólu i braku tlenu. Nie potrafiła już nawet myśleć, a co dopiero cokolwiek zrobić.
Liz przełknęła ślinę, nie mając nic więcej do powiedzenia. Rzuciła Care o podłogę, a ta padła jęcząc cicho. Przywróci ją. Przywróci Vanjah, choćby z Silasem w jej ciele. Uniosła głowę, a jej twarz zajaśniała od słonych łez, które przestały lecieć i spojrzała z wyższością na Davinę. Gdyby wiedziała wcześniej, że jej siostra będzie taka, nigdy nie pojechałaby, żeby ją odnaleźć. NIGDY. Chciała kogoś w kim będzie miała wsparcie, a nie kogoś, kto podetnie jej nogi wtedy, kiedy będzie miał okazję. Jeśli jej siostra nie mogła jej pomóc, to nikt inny tego nie zrobi. Elizabeth zamrugała oczami, pozbywając się ostatnich łez.
Davinie przykro było patrzeć w smutne oczy jej rodzonej siostry bliźniaczki, jednak zasłużyła na to. Miała w planach ich zdradzić, a to było niedopuszczalne i tego Dav nie potrafiła wybaczyć.


***
Joł i czołem, wszystkim wam (?). :D Jak się macie w ten piękny piątkowy wieczór... albo noc. No nieważne. Mam nadzieję, że całkiem dobrze, jak nawet nie lepiej. OK. Wiecie co wam powiem? To jeden z moich ulubionych rozdziałów, jak nie ten ulubiony. Czemu? Bo była Klaroline! Hayley umarła! Nawet jako taka scenka Kennett! I cóż... umarł Silas. Chociaż go akurat lubiłam, nic na to nie poradzę. Mam nadzieję, że wam podobał się bardziej albo chociaż trochę. :D 
Dziękuję za komentarze, które mimo wszystko jednak są i dziękuję za 18000 wyświetleń! TAAAK! Jeny, nawet więcej, jestem szczęśliwa, jak ptaszek który szybuje w przestrzeni kosmicznej, czy gdzieś tam. :D DZIĘKUJĘ BAAARDZO ŁIII. <3
To dziękuję i... no i co? Czekam na wasze opinie, na wasze reakcje, na wszystko inne i ogólnie na was. Do napisania oczywiście w niedzielę, taaak. Jeszcze tylko 8 rozdziałów! xD
Pozdrawiam, życzę ciepełka i słoneczka, pięknych chwil z przyjaciółmi i rodziną, wspaniałych przygód, cudownej pogody i wszystkich innych super rzeczy, żeby wasze wakacje były najlepszymi. <3
love, love, love,
ArtisticSmile. <3



4 komentarze:

  1. Jak kiedyś napisałaś, że 39 jest ważny to sobie nie wyobrażasz z jaką niecierpliwością na niego czekałam. I dobrze, bo był genialny! Kochana Bonnie ratująca Kola, ahhhh! A no i KLAROLINE ! Jejku tyle czekałam i w końcu jest! Świetnie! Dziękuję, że zabiłaś Hayley, jestem teraz bez serca ale po prostu nie przepadałam za nią i to bardzo! Moim zdaniem to dziecko niszczy wszystko. a teraz będzie spokój :) Nie myślałam, ze Care odegra tak ważną role! Podobało mi się to! A co do Liz, to coraz bardziej utwierdzam się w zdaniu, że jej nie rozumiem... Okej... Van była jej rodziną ale traktowała ją jak psa. Teraz odnalazła siostre, która ją lubi a ona robi takie jaja, serio dziwna jest! Nie wiem co zrobi Elijaha teraz... bo w sumie Kath lekko przegięła (mi się podobało, ale coś czuję że jemu się nie spodoba). Tak czy inaczej mocny, dobry rozdział a takie lubię! POZDRAWIAM i czekam na kolejne.. :*
    Zuzka!

    realitybeingadream.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję Ci Caroline! Wybaczam wszystko po kolei! Boże, jak ja się cieszę, że oni wszyscy żyją. I Rebekah i Kol i Klaus i Elijah i w ogóle wszyscy! Dobrze tak Hayley. Giń Bitch! Buahaha! Nie żyje w końcu, jedyne co mnie martwi to Katherine. Czy Elijah jej wybaczy, błagam powiedz TAK! Kocham, kocham, kocham.... Damon i Elka i Jeremy, a weźcie pozdychajcie wszyscy! Silas chciał was wszystkich zabić, a ty głupi Damonie już byś się tak seksownie nie uśmiechał. O nie! Co, ja...? A tak, mówiłam, że cieszę się, że Silas nie żyje? Skakałam z radości, (chociaż gdyby mnie mam a teraz zobaczyła, to na bank bym w psychiatryku wylądowała) na scenie Bonnie i Kol'a <3 A jak on się obudzi to będzie jedno wielkie LOVE STORY. Nie co ja mówię, najpierw niech zostanie wampirem, później przypomni sobie spotkanie z Kol'em, a na końcu będzie wielki EPIC KISS. Nie lubię przesłodzonych rzeczy z czułościami, więc wiesz.. Jezu, jak ja mogłam zapomnieć o Klaroline? Boski pocałunek i te myśli Caroline, nie no lałam jak głupia :D Szczęście, że oni wszyscy żyją. Nie wiem, czy czegoś nie pominęłam.
    Pozdrawiam życzę weny i dobrej nocy :*
    Julia <3
    PS: Dlaczego ja musiałam czekać do 23? Boże jutro nie będę wyspana, zapłacisz za to! Kolorowych snów <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Szczerze...to moim zdaniem też to jeden z najlepszych rozdziałów :D Czym więcej tych rozdziałów to coraz ciekawiej się robi :) Jeju jak się cieszę z wątku Klaroline <3 aż się nie mogłam doczekać :D Co do Silasa, to niestety ale nie przekonałam się do niego ani w serialu, ani w opowiadaniu ani gdzie indziej ;/ Scena Bonnie i Kola nic dodać nic ująć :D Dzięki Tb wolę Kennet od Beremy ;D Widzę też że jest to chyba jedyne opowiadanie o TVD ktore nie skupia sie tylko glowie na Delenie i za to masz u mnie dużego plusa no i oczywiście za wprowadzenie w Pierwotnych w akacje. Ale to już mówię tak ogólnikowo ;) Caroline zabiła Silasa !! Tu to już w ogóle duży ukłon dla Cb :D A co do Hay, to szkoda mi się jej zrobilo jak Kath ja zabijala, no bo moze jakby nie miala w sb tego dziecka to jakos bym to jeszcze przetrafila..Za to wgl. nie jest mi szkoda Vanjah, ponieważ nie polubiłam jej. A co do Liz, to za to w całym rozdziale jej najbardziej mi szkoda ;( No i ta jej relacja z Daviną na końcu, trochę skomplikowana, więc mam nadzieję że wszystko sb wyjaśnią :) Tak sobie pomyślałam, że fajnie by to wyglądało gdyby Caroline miała poczucie winy za to że zabiła Vanjah i to ona zaczęła pocieszać i próbwać zdobyć zaufanie Liz :) No ale tylko tak sb głośno myślę :) Ogółem mówiąc wszystko ładnie tam dopracowałaś i mogę ci szczerze powiedzieć żę przeczytałam wiele blogów, ale twój śmiało znalazł by się w TOP10 ! <3 Dziękuję za miłe i szczery komentarz u mnie na blogu i odwdzięczam się ty samym ^^ Nie mogę się już doczekać następnego rozdziału :D U mnie już dzisiaj nowy rozdział, także nadzieję że wpadniesz :) http://last-love-forever.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Powiem jedną Klaroline , Kennet super. Ale zabicie Hayley to już przegięcie , mogłaś chociaż poczekać aż dziecko się urodzi

    OdpowiedzUsuń

DZIĘKI, ŻE JESTEŚCIE, ŁIII! :D