niedziela, 30 marca 2014

7. | Nie bierz tego do siebie.

~ 7 ~
Nie bierz tego do siebie.

/Nowy Jork, półtora roku wcześniej/
Blondyn krążył po Nowym Jorku, pierwszy dzień po przemianie. Jako jedyny uciekł spod rąk Klausa i ten raczej nie zauważył jego zniknięcia. Miał nadzieję. Niepotrzebnie opuszczał swój dom w tamten dzień. Niepotrzebnie wyjeżdżał. Ale teraz było za późno, czasu cofnąć nie może, a musi przeprosić swoją dziewczynę, żeby znowu mogli być razem. Spodziewali się dziecka. Był idiotą, że zostawił Leanne w takiej chwili i dostał za swoje. Dziewczyna była dla niego najważniejsza i to dziecko również. Rodzice Marka zmarli już kilka lat temu i tylko ona mu pozostała.
Razem z Leą mieszkali w domku na farmie. Mimo, że nie było to cudowne miejsce - im się podobało. Byli ze sobą szczęśliwi, do pewnego czasu, kiedy pokłócili się o błahostkę, przez którą prawie się rozstali. A zrobili to na dwa tygodnie.
Westchnął, idąc ścieżką pod same drzwi i otworzył je, wchodząc do środka. Od razu wiedział, że coś było nie tak - nikogo nie słyszał. Chociaż sam nie wiedział, co Leanne robiła, gdy wyjechał. Chyba nie rozmawiała sama ze sobą. Jednak zawsze miała włączoną muzykę, nieważne co robiła. A może przez niego przestała?
- Lea! - zawołał i przeszedł do ich sypialni.
Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy to szatynka, wkładająca coś do swojej torby, dopiero po chwili zauważył, że jego ukochana leży ze skręconym karkiem. Dziewczyna w kręconych włosach odwróciła się i spojrzała na Marka z chytrym uśmiechem.
- Chciałam coś pożyczyć, niestety Twoja panienka trochę się rzucała - wskazała na rudą i wywróciła oczami. - Nie bierz tego do siebie - dodała, jakby o to prosiła.
Blondyn przeżywał teraz tragedię, a ta kobieta jeszcze z nim pogrywała! Zacisnął zęby i w wielkiej furii rzucił się na nią, ale brązowooka była szybsza i uciekła spod jego rąk, po czym zagwizdała jak na psa, na co zdziwiony zniknięciem szatynki odwrócił się w jej kierunku.
Pierce westchnęła i z pogardą zerknęła na faceta.
- Czego od nas chcesz? - warknął, oddychając ciężko.
- Teraz bardziej pasowałoby czego chcę od Ciebie - powiedziała, akcentując ostatnie słowo i wzrokiem przypomniała o leżącym trupie na łóżku. - Już mam to, co szukałam. Dzięki za troskę - pomachała lekko torbą w górze. - Ale możesz zrobić dla mnie przysługę - zaczęła w pewnym momencie.
- Ja? Dla Ciebie?! - wybuchnął. - Zabiłaś moją dziewczynę i dziecko! Nie masz prawa żądać ode mnie czegokolwiek! - wrzasnął.
- Zdarza się - rzuciła obojętnie i wzruszyła ramionami. - Ale jak chcesz - prychnęła.
Mark wściekł się jeszcze bardziej na Petrove. Weszła do jego domu i bezkarnie ma zamiar wyjść, przedtem pozbawiając życia najważniejsze osoby w jego życiu. Ha! Niedoczekanie!
Podbiegł do szatynki wampirzym tempem i powalił ją na łopatki, korzystając ze swojego elementu zaskoczenia. Dziewczyna nie czekała nawet chwili na następny krok ze strony blondyna i odepchnęła go od siebie, wstając na równe nogi. Poprawiła bluzkę, która i tak była już podarta i spojrzała zdenerwowana na Marka.
- To nowa bluzka, koleś - wysyczała.
Corbel parsknął groźnie i jednym susem doszedł do Katherine, która zgrabnie zrobiła unik. Rzuciła mu lekceważące spojrzenie.
- Jestem starsza od Ciebie, kundlu - mruknęła i uśmiechnęła się ironicznie.
Jednak blondyn nie dawał za wygraną i znowu podbiegł do dziewczyny, tym razem rzucając nią o szafę, która rozpadła się pod ciężarem wampirzycy. Czarna torebka upadła metr od niej i to właśnie ona stała się kolejnym celem hybrydy. Wiedział, że było tam coś istotnego dla Kath i postanowił jej to odebrać.
Ale zanim zdążył nawet to przemyśleć, nie było śladu ani po Katerinie, ani po torbie. Tylko rozwalony regał i zbita szyba.
Wzburzony usiadł na łóżku i zerknął na bok, dostrzegając ciało martwej Leanne. Schował twarz w dłonie i zrozpaczony próbował znaleźć jakiekolwiek wyjście z tej nędznej sytuacji. Jednak nic nie zapowiadało się na to, że ruda powstanie z martwych i będą żyli długo i szczęśliwie.




Trzy dni zwiedzali miasto, które okazało się być najlepszym miejscem w jakim kiedykolwiek byli. Jeremy był tylko w Denver i Mystic Falls, a Bonnie od czasu do czasu na wakacje jeździła do taty. Ale tamte miasteczka to nic w porównaniu do Las Vegas. Tutaj roiło się od wspaniałych ludzi, pięknych miejsc i "szalonych rzeczy".
Ale w końcu nastał dzień, na który młodszy Gilbert czekał od początku wakacji. Mulatkę dzieliły tylko godziny od ponownego życia. Była szczęśliwa, jak nigdy wcześniej. Siedziała na ławce, jak na szpilkach i uśmiechała się tak szeroko, że gdyby mogła czuć, to bolałaby ją szczęka.
Szatyn niecierpliwie czekał, aż blondynka przyjdzie. Chciał mieć to już za sobą. Chciał znowu poczuć dziewczynę całym sobą. Nie mógł znieść myśli, że coś poszłoby nie tak. Co jakiś czas zerkał na brunetkę i za każdym razem widział ogromny uśmiech, którego dawno nie dostrzegał na twarzy dziewczyny. Cieszył się razem z nią. Kilka dni temu miał wrażenie, że nawet bardziej od niej, a teraz... nic nie mogło jej dorównać.
- Cześć, Jeremy - blondynka przywitała się z nim uśmiechem i westchnęła głęboko.
- Hej, Liz - odwzajemnił jej uśmiech.
- Chodź, trzeba wszystko przygotować - skinęła głową na lewo, po czym wjechali do parku.
Jechali w absolutnej ciszy przez ponad 10 minut. Dopiero kiedy wysiedli, Jeremy zauważył u Carter plecak i jej strój. Miała na sobie brązowe rurki i białą bokserkę, a na ramiona powiesiła czarny sweterek.
Wyciągnął z bagażnika trumnę, co naprawdę było ciężkie ze względu na jej wagę i emocje, które targały przy tym Gilberta. Z trudem odstawił ją w wyznaczonym przez czarownice miejscu i otworzył ją powoli.
Bennett patrzyła na wszystko z boku i uważnie obserwowała mimikę twarzy chłopaka. Czuła się strasznie, kiedy Jer otworzył wieko i zobaczył jej ciało. Musiał ją wyciągnąć i położyć w kręgu ze świec, które ułożyła przedtem Elizabeth. Nie potrafiła na to patrzeć. Sam Jeremy też nie czuł się zbyt dobrze, kiedy przenosił martwą Bonnie. Już raz to zrobił, ale wtedy okoliczności były zupełnie inne. Teraz jej ciało było mniej stabilne. Ale także teraz przepełniała go lepsza energia. Miał nadzieję. A wtedy jej nie miał.
Blondynka ze współczuciem oglądała całą sytuację. Było jej szkoda Jeremiego, jednak była szczęśliwa, że może mu pomóc. Kolejny dobry uczynek do listy. Tym razem jest to jej największy wyczyn w całym życiu. Nigdy nikogo nie wskrzeszała. To miał być jej pierwszy raz i prawdę mówiąc nie wiedziała czy da radę. Dużo czarownic mówiło Liz, że ma potężną moc, ale ona nie potrafiła jej wyczuć. A może nie chciała. Może bała się konsekwencji, które mogły ją czekać.
- Na co czekamy? - zapytał Jer, przyglądając się Carter.
- Na pełnię - odparła, spoglądając w górę. - Co prawda nie potrzebuję tego, ale tak będzie lepiej - dodała i powróciła wzrokiem na szatyna.
Zielonooka zerkała to na blondynkę, to na Gilberta. Patrzyli na siebie przez dłuższy moment, przez co Bonnie poczuła lekkie ukłucie w okolicach serca. Czyżby była zazdrosna? A czy miała w ogóle o co? Aby odwrócić swoją uwagę od narastającego niepokoju, spojrzała w gwieździste niebo i obserwowała księżyc.
Jer po chwili zwrócił wzrok ku Bennett, na co blondynka cicho odchrząknęła speszona swoim zachowaniem. Pogrążeni w ciszy zajmowali się własnym sprawami. Młodszy Gilbert postanowił schować trumnę, bo nie była już potrzebna i chciał jakoś oderwać się od tego niezręcznego milczenia. Carter ustawiała ostatnie rzeczy, które były jej przydatne, zerkając na mulatkę. Była śliczna. Aż nie pasowała do niej ta cała otoczka mroku. Ostatni raz rzuciła okiem na dziewczynę i wstała, unosząc głowę do góry. Ułożenie księżyca było idealne.
- Już czas - wyszeptała, czym zwróciła uwagę Jeremiego i Bonnie.
Podeszli do niej, jednak ta kazała nie zbliżać się do ognia. Usiedli więc na trawie kilkanaście metrów od tego wszystkiego. Elizabeth przymknęła oczy i wzięła głęboki wdech, nakładając ręce nad leżącą brunetką.


Pierwotny chodził po ulicach zdenerwowany, co okazywał na swoich ofiarach. Po dwudziestu stracił rachubę, ale było ich bardzo dużo. Sam nie potrafił określić, co go aż tak zdenerwowało. To, że Bennett potraktowała go magią, czy to, że nie mógł nic z tym zrobić. Warknął wściekle i usiadł na ławce. Coś długo wściekał się, co było dziwne, nawet jak na niego. Był zły na siebie, bo wciąż przejmował się zdarzeniem sprzed kilku dni. Dawno powinien przestać.
Wolał zastanowić się nad Vanjah, która nagle zniknęła. Pojawiła się i zniknęła. Nie mogła po prostu poddać się, ta zemsta wiele dla niej znaczyła. Prychnął tylko, czując powracającą złość do Bonnie i Jeremiego. W końcu to ON jest pierwotnym, a nie oni. Ale Bennett była jedną z potężniejszych czarownic, co więcej była nią także martwa. Kol znał najpotężniejszy ród wiedźm, jednak zdołał go unicestwić, przemieniając najmłodszą z tej rodziny w wampira ponad sto lat temu. A przynajmniej myślał, że to zrobił. Mikaelson nie wiedział o jednej istotnej rzeczy, która pociągnęła linię krwi dalej. Haylieneh.

/Prescott, Arizona, rok 1910/
Blondynka patrzyła na chłopaka trzymającego na rękach dwumiesięczną dziewczynkę. Bała się choćby zerknąć w stronę dziecka. Miała dopiero siedemnaście lat, a jej rodzice nie uznawali czegoś takiego jak ciąża w tym wieku. Sprawy się pokomplikowały. Nie mogła dłużej być z Albrielem, ani zabrać niemowlaka ze sobą. To właśnie przez to dziecko musiała wyjechać, musiała zostawić miłość swojego życia. Prawdę mówiąc, Vanjah brzydziła się swojej córki. Nie chciała na nią patrzeć, obwiniała ją o to, że wyjeżdża. Nie mogła zrobić nic innego, jak zostawić ją z jej ojcem.
Carter wzięła głęboki wdech, próbując zatrzymać łzy, które i tak wydostały się na zewnątrz. Brunet stał z kamienną twarzą, ale jak mógł ją utrzymać skoro miał właśnie pożegnać się z dziewczyną, którą znał praktycznie od urodzenia, z którą spędził najlepsze chwile w życiu. Chciał zapomnieć o kimś takim jak Vanjah Carter, ale jak mógłby, trzymając ich dzieło podobne w większości do matki?
- Van, wybacz jej - wyszeptał, na co blondynka rozpłakała się jeszcze bardziej, kręcąc przy tym głową. - Okaż miłość swojemu dziecku - dodał trochę głośniej.
- To nie jest moje dziecko - wysyczała, starając się uniknąć drżenia głosu i jego gorącego spojrzenia, które wręcz paliło.
- To NASZE dziecko - powiedział, zmuszając ją do uniesienia wzroku. - Nieważne jak bardzo Tobie to przeszkadza, to zawsze będzie Nasza córka - rzekł dobitnie.
Vanjah wbiła w niego wzrok i zacisnęła zęby. Nie mogła strawić, że jej głupi wybryk zniszczył jej całe dotychczasowe życie. Mogła uciec wraz z Albrielem, ale ojciec nie pozwoliłby jej na to. Znalazłby ją wszędzie. Choćby miał szukać kilkanaście lat.
Strach, który ją ogarnął był nie do zniesienia. A najgorsze było w tym to, że bała się spojrzeć na Haylieneh, bo wiedziała, że od razu zakochałaby się w niej. W końcu to jej córka. Rodowita, z krwi i kości.
- Van... - nie dokończył, gdyż dziewczyna mu przerwała.
- Muszę już iść - powiedziała, zerkając gdzieś w dal. - Kocham Cię, Albriel - szepnęła i pocałowała jego policzek, po czym oddaliła się od niego.
- Vanjah! - zawołał za nią, ale to dało tyle co nic.
W ogóle go nie słuchała. A po jej policzkach stale ciekły łzy, kapiące na bluzkę. Nie odwróciła się. Zrozpaczony chłopak nie potrafił ruszyć się z miejsca, chociaż bardzo tego chciał. Nic nie zdziałałby tym.
- Vanjah! - krzyknął raz jeszcze, ale bez skutku.
Usiadł na ławce zrezygnowany i spojrzał na śpiącą dziewczynkę. Pogłaskał ją po włoskach i ucałował w czoło. Łzy nieustannie spływały po jego twarzy, wcale nie dając ukojenia. Ból, który rozdzierał mu serce był niepokonany.
- Wszystko będzie dobrze, Haylieneh, obiecuję - powiedział półgłosem i przytulił mocniej dziecko.


***

Hejka, szmejka. Ojojoj. Piszę kursywą. Dobra, nieważne, tak też ładnie. :D Zacznę od tego, że strasznie trudno było mi znaleźć gify do tego rozdziału i są jakie są. xD Dziwny początek i zupełnie niepotrzebny, no ale... :p 
Kurczaki! Mam takie fajne, przyjemne uczucia, kiedy czytam wasze komentarze, że nie potrafię nawet tego opisać. Więc jak zawsze powiem zwykłe: DZIĘKUJĘ. <3 Bez Was byłaby lipa. :( Także dzięki dzięki dzięki. :D Aż wzruszyłam się, czytając komentarz Crazy Pants. *o* I jest mi przykro, że pewnie trochę Cię, jak i wszystkich innych zawiodę w kolejnych rozdziałach, bo dla mnie są straszne. :( Ale dziękuję, raz jeszcze. Ach, mogłabym Wam dziękować w nieskończoność, a i tak nie wyznałabym do końca tego, jak mi miło. <3
KOCHAM WAS, grzybki kochane. <3
love, love, love,
artisticsmile. <3

środa, 26 marca 2014

6. | Jak zawsze musiałaś wcisnąć swój tyłek.

~ 6 ~
Jak zawsze musiałaś wcisnąć swój tyłek.

Blondynka wpadła do wielkiej posiadłości Mikaelsonów, której adres podesłał jej Damon. W środku było przepięknie. Spodobał jej się wystrój tego domu, wiedziała, że oni mają gust. Chciałaby mieszkać w takiej willi otoczona tyloma cudownymi obrazami. Otrząsnęła się z zamyślenia.
- Damon?! - zawołała.
- Tutaj - rzucił brunet, a Forbes poszła do salonu, który był jeszcze ładniej wystrojony niż hol. - Gdzie Stefan, Barbie? - zapytał, przerywając Caroline podziwianie wnętrza.
Na wspomnienie niedawnej kłótni z przyjacielem westchnęła i pokręciła głową, żeby jej nie pytał. Podeszła do Eleny, ignorując ciekawskie spojrzenie niebieskookiego. Przykucnęła przy niej i pogłaskała po włosach z troską. Widać, że cierpiała.
- Gdzie on jest? - spytała głosem wypranym z jakichkolwiek emocji.
- U siebie - usłyszała za sobą.
Odwróciła się do Elijah i zacisnęła wargi, kierując wzrok ku schodom.
- Próbowałem już wszystkiego - powiedział. - Ostatnie drzwi - dodał jeszcze.
Blondynka spojrzała na niego wdzięcznie i bez żadnego słowa ruszyła do Klausa. Rozglądała się wokół, wchodząc po kolejnych stopniach. Boże, nawet schody mają świetne!, pomyślała. Naprzeciw niej, na samym końcu korytarza znajdowały się białe drzwi. Wezbrała się w sobie i ruszyła pewna siebie do Hybrydy. Nie pukając, otworzyła drzwi i podeszła do malującego Pierwotnego.
- Co Cię do mnie sprowadza, Caroline? - odezwał się, nawet nie patrząc kto wszedł.
- Myślę, że już wiesz - uznała, zaglądając do obrazu.
Zamrugała kilkakrotnie, prawie że oszołomiona malowidłem Klausa. Coś dzisiaj za bardzo skupia się na czymś innym, niż powinna.
- A ja myślę, że już znasz moją odpowiedź - stwierdził opanowany, domalowując kolejne kreski na płótnie.
- Klaus, to moja przyjaciółka - powiedziała. - Proszę Cię - rzuciła błagalnie.
Nie mógł złamać się tylko dlatego, bo blondynka go o to prosiła. Musiał pokazać, że jest twardy i nie ma żadnych słabości. Nie, żeby jakiekolwiek miał.
- Przykro mi, ale nie mogę tego zrobić - mruknął, nie zaszczycając Forbes ani jednym spojrzeniem.
- Dlaczego? - podniosła głos. - Bo Twoje WIELKIE EGO na to nie pozwala? - prychnęła rozzłoszczona. - A może masz traumę do pomagania?
Zacisnął zęby i odłożył pędzel, odwracając się do niej. Spojrzał na nią przychylnie i uśmiechnął się lekko.
- Nie potrzebnie się unosisz, kochana.
- Nie mów tak do mnie, jasne?! - wybuchnęła wściekła na niego za to, że nie chciał pomóc Elenie i właściwie skazywał ją na śmierć. - Zawsze musisz pokazywać jaki to Ty jesteś niezwyciężony? - ostatnie słowo przesadnie podkreśliła.
Milczał, przyglądając się blondynce z poważnym wzrokiem.
- Nagle nic nie mówisz? A może po prostu wiesz, że to prawda, ale boisz się do tego przyznać? - zmrużyła oczy.
- Wystarczy, Caroline - powiedział chłodno.
- Nie wystarczy! - znowu się uniosła. - Myślałam, że się zmieniłeś, jednak jak widać myliłam się, że w ogóle mógłbyś to zrobić. Bo jak Pierwotna Hybryda mogłaby komuś pomóc? - parsknęła.
- Tyle razy Tobie pomogłem, oddałem wolność Lockwoodowi, czy czasami nie przekroczyłem limitu? - uśmiechnął się ironicznie.
- To nie była pomoc. Ty naprawiałeś to, co sam zrobiłeś - poprawiła go, patrząc mu dosadnie w oczy. - Choć raz zrobiłbyś coś dobrego - dodała.
Przez dłuższą chwilę wpatrywali się sobie w oczy w milczeniu. Caroline jako pierwsza oderwała wzrok od szarych tęczówek Klausa. Nie mogła na niego patrzeć. Kiedy im się "ułożyło" znowu zaczęli wracać do poprzednich relacji. A do tego Forbes wiedziała, że to jej wina, bo bała się polubić Mikaelsona.
Niklaus dalej spoglądał na ukochaną z dziwnym uczuciem, jakby... poczuciem winy. Ale on nie mógł czuć się winny, on nic nie zrobił! Gdyby to o niego chodziło, na pewno nikt nie spieszyłby mu z pomocą. Natychmiast zwrócił myśli w inną stronę, gdy zauważył, że właśnie potwierdza teorię blondynki. Nie chce ratować innych, bo inni nie ratowaliby go. Odwrócił wzrok od wampirzycy i skierował go na ścianę.
Między nimi panowała cisza, która ciążyła na nich obydwóch. Klaus zmagał się sam ze sobą, a Caroline zdała sobie sprawę, że przyszła do niego walczyć o życie przyjaciółki. Nie mogła odejść bez niczego. Wzięła głęboki wdech, czym zwróciła uwagę Pierwotnego.
- Klaus... - spojrzała na niego niepewna, czy znowu może zacząć.
W końcu przed chwilą nawrzucała mu tyle rzeczy, które, mimo że były szczerą prawdą i potwierdzały zachowanie Hybrydy, nie powinny wyjść z jej ust.
- Proszę - niemalże wyszeptała, a oczy mimowolnie zakryły się wodną zasłonką.
Przymknęła oczy, nie chcąc pokazywać mu, jak bardzo jest jej źle z tym, że już więcej może nie ujrzeć dziewczyny, którą znała od urodzenia. Nie chciała, a jednak on to zauważył.
Zacisnął zęby i wzniósł oczy ku niebu. Walczył ze sobą. Nie miał zamiaru okazywać, że jest słaby. Nie chciał się poniżyć. Niedługo miał zająć "tron", a co z niego byłby za król, gdyby klękał przed sługą? Jednak patrząc w niebieskie tęczówki dziewczyny, poczuł żal. Czuł się żałośnie.
Spuściła wzrok i odwróciła się od niego z zawodem w oczach, który rozdzierał mu serce na malutkie kawałeczki. Przyszła po pomoc i jej nie otrzymała. Nie może uratować przyjaciółki, chociaż się starała. Czuła, jakby to była jej wina.
Nagle poczuła delikatny uścisk na nadgarstku, więc skierowała się z powrotem do Klausa, zaciskającego wargi.
- Zrobię to - powiedział chłodno i otrzymał najpiękniejszy uśmiech jaki mógł zobaczyć na twarzy Caroline.
- Naprawdę? - jej uśmiech z każdą chwilą był coraz większy.
Dziewczyna dosłownie doskoczyła do niego i przytuliła go, cały czas dziękując. Uśmiechnął się delikatnie, nie bardzo wiedząc co teraz zrobić. Nie czując uścisku Klausa odeszła od niego skrępowana.
- Przepraszam - rzuciła cicho.
Nie odpowiedział jej tylko w dalszym ciągu uśmiechał się szczęśliwy. Może i wiedział, że było to zapewne spowodowane emocjami, ale i tak cieszył się z bliskości wampirzycy. Zeszli razem na dół do salonu.
Dwójka wampirów spojrzała na nich, kiedy przekroczyli próg pomieszczenia. Elijah zdumiony zerknął na Caroline. Teraz już miał pewność, że ta dziewczyna jest jego największą słabością. Własnemu bratu odmówił, ale jej nie potrafił.
Damon uniósł kąciki ust sarkastycznie. Jak widać dobrze zrobił dzwoniąc do Blondie, była bardzo przydatna.
Klaus obojętnie podszedł do szatynki, przedtem nalewając do szklanki swojej krwi i podał ją Salvatorowi. Brunet podał ją od razu Elenie i odłożył pustą szklankę na ławę.
- Dajcie jej krwi, będzie jej potrzebowała - rzekł, wychodząc z pokoju.
Mijając Caroline nie mógł powstrzymać uśmieszku, jaki pałętał mu się na twarzy. Blondynka odwzajemniła jego uśmiech i podeszła do Gilbert.

Jedyna córka Mikaela wracała właśnie z zakupów, na które wybrała się w samo południe. Prawie cały dzień zajęło jej chodzenie po sklepach. Uwielbiała przeglądać ciuchy i je przymierzać. Taka jakby pasja. Pozwoliła sobie także na podcięcie całkiem długich włosów, które teraz sięgają jej do końca łopatek.
Wesoło kroczyła przez ulice Nowego Orleanu, trzymając dziewięć toreb z ubraniami i pijąc koktajl wieloowocowy. Polubiła to miasto. Na pewno było lepsze od Mystic Falls, choć musiała przyznać, że tamtejsze bale miały swój urok. Jedyne, czego jej brakowało to niektóre osoby.
Poza tym chciała zapomnieć o nieudanej wycieczce z Mattem. Do teraz nie wiedziała, czemu z nim poleciała. Naprawdę wydawało jej się, że z Donovanem łączy ją coś więcej, ale nie potrafili się dogadać. Uparcie z nim przebywała, bo był... człowiekiem. Był ludzki. Jednak to nie mogło wyjść. Rebekah tylko fascynowała się Mattem, to była jej taka jakby ucieczka od wampiryzmu.
Mijając kolejne ulice, weszła w Francuską Dzielnicę. Jedną z piękniejszych okolic w Nowym Orleanie. Z budynku wychodził właśnie młodszy Salvatore. Mikaelson zdziwiła się, widząc go tutaj, a jednocześnie ucieszyła. Ale co on robi w centrum Luizjany? Przyjechał pokumplować się z Klausem, czy może czegoś chce?
Podbiegła do niego wampirzym tempem, mimo że starała się ograniczać swoje nadzdolne umiejętności.
- Hej, Stefan - uśmiechnęła się pogodnie, pukając go lekko w ramię.
Odwrócił się do niej i odwzajemnił jej uśmiech. Ale blondynce wydał się strasznie wymuszony. Jednak nie chciała się teraz tym przejmować.
- Cześć, Bekah - przywitał się i spojrzał na ilość siatek w jej dłoniach. - Byłaś na zakupach? - spytał raczej z grzeczności, aniżeli z ciekawości.
- Tak. A ty co tutaj porabiasz? - zapytała. - Mam na myśli Nowy Orlean - dodała.
- Przyjechałem na wakacje - odparł swobodnie i wzruszył ramionami.
Coś dziwnego wkradło się do myśli Pierwotnej. Odniosła wrażenia, że Stefan zmienił się od ich ostatniego spotkania, był... po prostu inny. Zmarszczyła brwi. Wakacje? Akurat tutaj? Spośród tylu miejsc wybrał akurat miasto, w którym ona i jej rodzina zamieszkała.
- Czemu akurat Nowy Orlean?
- Tak jakoś - odpowiedział krótko.
W jego tonie było coś, co nie dawało spokoju Rebece.
- Muszę iść. Do zobaczenia - uśmiechnął się łobuzersko i zniknął za rogiem.
Zmrużyła oczy, wpatrując się w miejsce, w którym zniknął Salvatore i dokładnie analizowała ich rozmowę. Był podenerwowany i wesoły jednocześnie. A nawet wesoły to bardziej na przymus.
Jednak cieszyła się na jego widok i szczęśliwa wróciła do domu. Nie chciała zamartwiać się jej głupimi domysłami, tylko cieszyć z jego przyjazdu, ale głos w jej głowie powtarzał, że kroi się tu coś większego. I to nie mogła być tylko kobieca intuicja.


Szatynka opróżniła kolejny woreczek z krwi i odłożyła go na stolik. Spojrzała na Damona, który przyglądał się jej z troską i uwagą. Czyżby nie gniewał się już na nią, że wyjechali szukać Katherine? W tej chwili postanowiła, że da sobie z nią spokój. Przynajmniej na jakiś czas. Na czas wakacji. Niech przeżyją je razem, skoro bardzo tego chce. Elena miała plany, co będzie robiła po wakacjach – chciała pójść do collage'u, ale teraz nie była tego taka pewna. Była wampirem i choć stale wierzyła, że ten rok jest odpowiedni do zaczęcia studiów – nie mogła uciec od rzeczywistości.
Westchnęła cicho i złapała rękę starszego Salvatora. Byli sami w pokoju, bo Caroline poszła do domu, kiedy upewniła się, że wszystko jest okej, a Elijah zmył się na górę. Niedawno wróciła także Rebekah, która zdziwiona patrzyła na wszystkich, po czym też zniknęła na górze, nie chcąc nawet pytać, o co chodzi.
- Damon, tak bardzo Cię przepraszam – powiedziała w końcu.
- Nie przepraszaj – mruknął, odwracając nagle wzrok. – Jest tutaj – dodał.
Zmarszczyła brwi, nie bardzo wiedząc, co wampir ma na myśli.
- Kto? – nim zdążyła dokończyć to słowo, do salonu weszła Katherine.
- Hej, Elena – dziewczyna uśmiechnęła się arogancko.
Wampirzyca natychmiast podniosła się na równe nogi i spojrzała na Pierce groźnie.
- Och, daruj sobie te czułości – Petrova prychnęła i zerknęła na kilka torebek po krwi. – Nieźle się tu urządziłaś.
- Jak Ci się żyje, Katherine? – spytała kąśliwie.
- Dziewczyny, spokojnie – wtrącił brunet, przeciągając sylaby – możecie to załatwić bez użycia rąk – powiedział z zachęcającym uśmiechem, ale widząc zaciętość dwóch sobowtórów, skrzywił się, próbując dalej. – dziewczyny…
- Bez Ciebie było wręcz cudownie, ale jak zawsze musiałaś wcisnąć swój tyłek – warknęła Pierce, podchodząc bliżej.
- Dzie…
- Przez Twoje idiotyczne życie JA prawie je straciłam – Elena podniosła głos, nie mogąc znieść widoku swojego odbicia lustrzanego.
- Co to byłoby za nieszczęście, gdyby na tym świecie zabrakło biednej, wiecznie zrozpaczonej Elenki – udała smutek, po czym uśmiechnęła się ze współczuciem – ja bym nie płakała – syknęła.
- Ja za Tobą też nie – warknęła i przydusiła Petrovę do ściany za szyję. – I pewnie nikt inny – ujawniła kły, a pod oczami wyskoczyły jej ciemne żyłki.
- W innej sytuacji byłoby śmiesznie, ale teraz mnie to specjalnie nie bawi – powiedział do siebie Damon i pospiesznie oderwał swoją dziewczynę od byłej wampirzycy.
Pierce upadła na podłogę i łapała duże hausty powietrza, patrząc wściekle na Gilbert. Ta zaś próbowała wyrwać się z mocnego uścisku Salvatora, jednak na nic. Obie rzucały sobie mordercze spojrzenia i zapewne, gdyby wzrok mógł zabijać, żadna z nich nie przeżyłaby tego starcia.
- Elena, Elena, uspokój się – mówił wprost do jej ucha niebieskooki.
Chwycił ją za ramiona i obrócił w swoją stronę, zmuszając, żeby się opanowała.
Wtedy do pomieszczenia wpadł jeden z Pierwotnych i zauważył Katerinę na podłodze. Podszedł do niej szybko i podniósł, oglądając ją uważnie.
- Co się tutaj stało? – zapytał ostrzegawczo, zwracając się do Salvatora i Gilbert.
- Gadaliśmy sobie i nagle… BUM! – wytłumaczył swoim językiem brunet i uśmiechnął się ironicznie w kierunku Elijah. – Chyba nie za bardzo się lubią – powiedział i po chwili na jego twarzy namalował się grymas.
Szatyn przejechał wzrokiem po tej dwójce, jakby miał rzucić się na nich i pożreć, ale wciąż na jego twarzy widać było spokój. Jak on to robi?, spytał siebie w myślach Damon.
- Podziękuj Klausowi za pomoc, my już pójdziemy – powiedział pospiesznie młodszy wampir i pociągnął za sobą wkurzoną Elenę.

 ***


Witam, witam. :D Jakoś tak dziwnie. Już szósty rozdział, ach, ten czas szybko leci. :d No nic. Straciłam jakoś tak wenę. :( Mam nadzieję, że powróci, przecież zawsze wraca! :D
Dziękuję Wam wszystkich (znowu, wiem), słoneczka. <3 


Pozdrawiam wszystkich i życzę miłego tygodnia, a przynajmniej tej drugiej połowy. <3
love, love, love,

artisticsmile. <3

sobota, 22 marca 2014

5. | Myślałem, że nie żyjesz.

~ 5 ~
Myślałem, że nie żyjesz.

Po telefonie od starszego Salvatora blondynka poszła do pokoju Stefana. Wampir siedział na łóżku i pisał coś, popijając jakąś whiskey z butelki. Nieprawdopodobne. Od kiedy to Stefan pije z gwintu? Uniosła brwi, jednak potrząsnęła głową i ponownie uśmiechnęła się do niego. Spojrzał pytająco na Caroline, odkładając butelkę na szafkę nocną i zamykając zeszyt.
- Dzwonił do mnie Damon - odpowiedziała na nieme pytanie przyjaciela. - Razem z Eleną przyjechali do Nowego Orleanu...
- Po co? - zapytał, przerywając jej.
Nie wyglądał na za bardzo zadowolonego, co w sumie nie zdziwiło Forbes. Po co miałby interesować się życiem swojej eks?
- Elena miała wypadek, ugryzł ją wilkołak - wytłumaczyła. - A do tego Klaus nie ma zamiaru dać jej swojej krwi - dodała na jednym tchu i westchnęła. - Idziesz ze mną?
Jego mina nie mówiła, jakby to go zmartwiło, czy zasmuciło. Pozostał niewzruszony. Caroline nie mogła w to uwierzyć. Życie miłosne to jedno, ale to nadal jest jego przyjaciółka!
- Mam iść tam, po co? - podniósł się z łóżka. - Nie wydaje Ci się, że nic nie zdziałamy? Będziemy po prostu patrzeć jak umiera?
Słowa młodszego Salvatora dotknęły ją, jakby walnął ją z całej siły z pięści w brzuch i próbował wyrwać jelito.
- Nie mów tak, Stefan! - krzyknęła wściekła. - Pójdziemy tam, żeby namówić Klausa do pomocy - ściszyła trochę głos, jednak nadal mówiła głośniej niż zwykle.
- Klaus z natury nie pomaga - powiedział opanowany.
- To nadal Twoja przyjaciółka, do cholery! - wrzasnęła. - Kiedyś już dawno byłbyś przy niej - warknęła.
- Kiedyś, Care - powtórzył po niej. - Nie widzę sensu w namawianiu na coś Klausa, skoro to niemożliwe - dodał i ominął ją, wychodząc z pokoju.
- UGH! Ogarnij się w końcu! - odwróciła się w jego stronę. - Co z tobą nie tak?!
- Powiedzmy, że nie obchodzi mnie czy przeżyje, czy nie - odparł.
Blondynka stanęła jak wryta, patrząc na Stefana w osłupieniu. Czy on z niej żartował? Wzięła głęboki wdech i wypuściła powietrze, lekko łagodniejąc.
- Stefan, wiem, że zerwaliście, ale nie możesz jej przez to skreślać - powiedziała.
- Nie o to chodzi - mruknął.
- A o co? - założyła ręce pod biustem.
- Mieliśmy przestać zamartwiać się jakimikolwiek problemami - przypomniał jej.
Zdenerwował ją przypomnieniem ich zasad w takiej sytuacji.
- Powiedzmy, że to jest wyjątek - rzuciła ostro.
- Posłuchaj, Caroline... - zwrócił się do dziewczyny.
Wiedziała, co chciał jej powiedzieć. Jak mógł w takich okolicznościach kierować się ich regulaminem?! Blondynka wzburzyła się jeszcze bardziej.
- Nie, to ty posłuchaj - przerwała mu stanowczo. - Pójdę tam nieważne czy z Tobą czy bez - puknęła go palcem w tors i poszła w stronę drzwi, zabierając ze sobą torebkę.
Czekała przez chwilę na swojego przyjaciela, ale niestety musiała obejść się bez niego. Nie wiedziała, co w niego wstąpiło. Zawsze gotów był wstąpić za Gilbert w ogień, a teraz przestało mu zależeć na jej życiu. Stefan zmienił się diametralnie, ale zupełnie nie potrafiła odgadnąć dlaczego.



Szatyn w dalszym ciągu czekał, aż blondynka powie coś więcej. Liczył na awanturę, może nawet na walkę. Przyglądał się dziewczynie z lekkim rozbawieniem, które malowało mu się na twarzy.
- Bardzo długo Cię szukałam - wreszcie postanowiła się odezwać i swobodnym krokiem podeszła do Kola. - Jak widać wiek wystarczył - uśmiechnęła się.
- Miło mi to słyszeć, bardzo pochlebiające - pokiwał głową i przechylił głowę na prawo.
Carter od razu przypomniał się dzień jej przemiany. Ten ruch głowy. Jak widać pozostało mu to. Roześmiała się serdecznie. Nienawidziła go.
- Nie ma za co - syknęła kilkadziesiąt centymetrów od jego twarzy i zmrużyła oczy.
- Trochę śmieszne, bo jestem tu już od tygodnia - wzruszył ramionami. - A teraz, jeśli już skończyłaś się "mścić", pozwól mi cieszyć się tą całą rozrywką - pokazał dłonią horyzont i wyminął ją, chcąc iść dalej, ale zatrzymała go.
- Mam pozwolić TOBIE cieszyć się czymkolwiek? - uniosła brwi, powolnie odwracając się do niego. - Zabiłeś moją rodzinę! Nie zasługujesz na szczęście - wywarczała i wbiła mu niespodziewanie kołek w brzuch.
Kol skrzywił się lekko i po chwili wzniósł oczy do nieba.
- Ałć - mruknął sucho, wyciągając drewno z tułowia i spojrzał na dziewczynę zdenerwowany.
Vanjah odsunęła się nieznacznie od niego zdziwiona i przerażona jednocześnie. Myślała, że to powali go na kolana i wtedy będzie mogła go zabić. A on nawet nie drgnął! Przełknęła ślinę i poszła jeszcze parę kroków w tył.
Mikaelson przygwoździł ją do ściany wściekły i zastanowił się przez chwilę, czy puścić ją wolną.
- Uważaj na kogo skaczesz, Carter - żachnął się i puścił ją, oddalając się od niej.
Blondynka stała pod budynkiem jeszcze kilka minut, aż w końcu uciekła stamtąd wampirzym tempem. Nie wiedziała czemu Kol zlitował się nad nią, zamiast ją zabić, ale wolała go więcej nie prowokować.
Pierwotny westchnął nad głupotą dziewczyny. Widać było, że jest jeszcze zielona w tych sprawach. Powinna obeznać się z historią wampirów, a nie atakować kogo popadnie.
Szatyn szedł ulicami, kiedy w oddali zauważył znaną mu sylwetkę. Uśmiechnął się i zrównał krokiem z chłopakiem.
- Cześć, kumplu - odezwał się pierwszy.
Zaskoczony Jeremy spojrzał na Mikaelsona. Co on tutaj robi? Bonnie też nie była zadowolona z widoku Kola i wcale tego nie ukrywała, mimo że tylko Jer mógł ją usłyszeć i zobaczyć.
- Olej go - syknęła.
- Co tu robisz, Kol? - spytał z drżeniem w głosie, nie słuchając Bennett.
Może i będzie tego żałować.
- Odwiedzam stare śmieci - wzruszył ramionami. - No a ty?
Gilberta zdziwiło podejście Pierwotnego do niego. Nigdy nie darzył Kola szczególną sympatią, nawet próbował go zabić, a ten, jak gdyby nigdy nic zwraca się do niego, jak do przyjaciela.
- Nic specjalnego. Przyjechałem na wakacje - odpowiedział z wahaniem.
- Dziwne. Myślałem, że nie żyjesz - stwierdził, uśmiechając się. - Niech zgadnę... Bonnie Bennett - podniósł brwi do góry. - Ta to zawsze potrafiła wyrwać was z tarapatów. A gdzie jest ta mała wiedźma? Słyszałem plotki, że jesteście razem - roześmiał się.
Mulatka prychnęła, mrużąc oczy. Co za palant! Nie ma prawa jej obrażać. Zacisnęła dłonie w pięści, skupiając się na Pierwotnym. Tak bardzo chciała mu się odegrać, ale nie wiedziała jak.
- Nie ma jej ze mną, jak widać. Została w Mystic Falls - wycedził przez zęby.
- Akurat. Coś mi się nie wydaje - powiedział Kol.
Mikaelson nie zamierzał odpuścić. Coś mu nie grało w tym całym "została w Mystic Falls". Na pewno młody Gilbert pojechałby do Las Vegas bez powodu, w dodatku sam. Zastanowił się chwilę. Skoro Jeremy żyje, a czarownica umiała posługiwać się ekspresją, to musiała przy tym umrzeć jedna osoba. Uśmiechnął się zuchwale do siebie i pochwalił swoje myśli.
- Cześć, wiedźmo - rzucił pewny, że brunetka jest gdzieś obok.
Szatyn zerknął na Bonnie, która marszczyła brwi zdziwiona. Nagle ją widać, czy co? Spojrzała na Gilberta, a potem na Mikaelsona.
Cisza ze strony Jera dała mu do zrozumienia, że jego podejrzenia są trafne.
Teraz, jak już Kol o niej wiedział, postanowiła się zemścić. Rzuciła w niego nienawistne spojrzenie i uniosła głowę, tym samym sprawiając ból głowy u Mikaelsona.
- To za "wiedźmę" - mruknęła i uśmiechnęła się szeroko.
- Mnie też Ciebie miło widzieć, Bennett - warknął, chwytając się za głowę.



Ciemnoskóry wampir siedział w fotelu i czekał na gościa specjalnego, popijając krew ze szklanki. Westchnął niecierpliwie, spoglądając na zegarek, który wybijał godzinę 19:12. Jak można spóźniać się aż dwanaście minut?! Zerknął na drzwi, które w dalszym ciągu pozostawały nietknięte. Ile można czekać?
W końcu, po kolejnych siedemnastu minutach i ośmiu wypitych szklankach, do pokoju wszedł blondyn. Mulat poruszył się niespokojnie i pokazał miejsce, żeby tamten mógł usiąść, bez zbędnych czułości.
- Przejdźmy od razu do sedna sprawy, nie mam za wiele czasu - rzucił blondyn, siadając w pustym fotelu.
Brązowooki starał się zignorować irytację, którą w nim obudził. On mówi o czasie, skoro sam spóźnił się prawie pół godziny? Odetchnął, aby się uspokoić.
- Czarownica jest na strychu, ty masz blondynkę, nic więcej nie jest nam potrzebne... oprócz chęci - uśmiechnął się wymuszenie.
- Która czarownica? - spytał rzeczowo.
- Davina - rzekł dumny, w końcu nie łatwo zdobyć tak potężną wiedźmę. - Davina z rodu Carter - dodał. - Mamy wszystko, możemy zaczynać nawet jutro.
- Jutro nie mam czasu - mruknął blondyn, co tylko rozjuszyło ciemnoskórego, jednak nic nie dał po sobie poznać. - Jeszcze jedno - powiedział, nachylając się nad nim - blondynka wraca w jednym kawałku - postawił warunek, wstając.
- Postaram się - wysyczał.
Zmierzyli się wzrokami, jeden był pełen nienawiści, a drugi pogardy. Blondyn wyszedł z pomieszczenia i powrócił do swojego domu.


***

Heeej, kochane robaczki. <3 Z całego mojego serduszka chciałabym Wam podziękować za to, że jesteście ze mną i komentujecie, to wiele dla mnie znaczy. :D Jesteście wspaniali, pamiętajcie o tym, choćby nie wiem co! :D
W międzyczasie chcę przeprosić za ten rozdział, który nie jest moim ulubionym, ale gdybym miała po poprawiać, to prawdę mówiąc napisałabym go w całości od nowa. :p Chciałam rozdział dodać już wczoraj, ale tak się źle czułam, że nawet nie chciało mi się siadać do kompa, wybaczcie. :( Ale! Wiosna do nas przyszła! :D kto się cieszy tak samo jak ja? :D W końcu będzie cieplej, ach. :D
Patrzcie, jaki świetny szablon mam, łaaa. Chciałabym podziękować Rukii z graphicpoison, chociaż i tak wiem, że tego nie przeczyta, no ale co tam. :D
Iii! Znowu zmiana harmonogramu, czy czegoś takiego. Wybaczcie, ale kobieta zmienną bywa, a stwierdziłam, że nie ma co czekać aż tydzień na nowy rozdział, dlatego trochę to przyspieszę i kolejne rozdziały będą dodawane w środę i niedzielę. :D TADAM.
Więc do napisana w środę. <3 Kocham Waaaas. <3 Ach, jak dużo miłości dzisiaj. :D
love, love, love,
artisticsmile. <3


piątek, 14 marca 2014

4. | Mamy dzisiaj strasznie dużo gości.

~ 4 ~
Mamy dzisiaj strasznie dużo gości.

Ogień w kominku wesoło skakał w przeciwieństwie do jednego z mieszkańców tego domu. Blondyn wpatrywał się w tylko jemu znany punkt na ścianie, popijając Bourbon z kryształowej szklanki i myśląc nad tym co powiedział kilka godzin temu. Z jednej strony cieszył się, że ujrzał w jej oczach zastanowienie i zwątpienie po tej rozmowie, a z drugiej bał się że Caroline obrazi się na niego i nigdy więcej nie odezwie. Tak, Pierwotna Hybryda bała się, że nie będzie chciała go widzieć jakaś młoda wampirzyca, która na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym szczególnym. Jednak według Klausa odznaczała się bijącym od niej światłem i optymizmem. Zaprawdę nigdy nie poznał tak wesołej osóbki. Nie sposób mu było nie uśmiechnąć się na wspomnienie blondynki.
Po chwili szczery uśmiech zszedł mu z twarzy, kiedy dostrzegł wilkołaczycę, stojącą w progu salonu. Przybrał każdemu dobrze znaną maskę obojętności i odłożył puste naczynie, oblizując usta. Przeplótł palce i oparł łokcie na kolanach.
- Czego sobie życzysz, Hayley? - spytał, wysilając się na miły ton.
Nie cierpiał jej, wręcz nienawidził. Żyła tylko dla jego i jego rodziny korzyści. Nie chciał tego dziecka. Zabiłby ją od razu, gdyby nie Elijah. Tylko zawadzała.
A zielonooka dobrze o tym wiedziała i starała się w ogóle nie wchodzić Klausowi w drogę. Ale co miała zrobić? To ojciec jej dziecka i w końcu będą musieli dojść do porozumienia. Poza tym miała też pewność, że Niklaus nie ruszy jej dopóki nosi w sobie to dziecko i dopóki to może zjednoczyć rodzinę Mikaelsonów. Teraz przyszła tylko dlatego, bo jej kazano.
- Sophie wysłała mnie do was, bo twierdziła, że ktoś mi zagraża - powiedziała od niechcenia i przysiadła na oparciu fotelu, jak najdalej od Hybrydy.
Do pokoju przyszedł nieznacznie zaniepokojony obecnością wilkołaczycy Elijah, a zaraz za nim zła albo obrażona Katherine.
- Coś się stało, Hayley? - zapytał jak zawsze opanowany najstarszy Mikaelson.
Petrova prychnęła i zmierzyła szatynkę wzrokiem, przechodząc obok niej. Blondyn uśmiechnął się kpiąco i spojrzał z powrotem na brata.
- Deveraux poleciła mi przyjść tutaj, bo jakaś czarownica ma ochotę mnie zabić - rzuciła spokojnie, wzruszając ramionami.
Nie ona jedna, pomyślał Klaus. I prawie w tej samej chwili tak samo pomyślała Pierce.
- Ale czemu? - zdziwił się szatyn.
- Nic więcej nie powiedziała - odparła, opadając niżej w fotelu i wzdychając ciężko.
- A chociaż spytałaś? - warknęła Katherine.
Elijah tylko zerknął na sobowtóra i powrócił wzrokiem na mulatkę, oczekując odpowiedzi.
- Po co? To sprawy czarownic - prychnęła. - One nie są takie chętne do wyjawiania swoich tajemnic. Ale podejrzewam, że ma to jakiś związek z dzieckiem - mruknęła.
Na samo to słowo Klaus wzdrygnął się lekko i gwałtownie poderwał z miejsca, zwracając tym uwagę wszystkich obecnych w pomieszczeniu.
- Niklaus - rozpoczął starszy od niego Pierwotny, patrząc na niego surowo.
- Ona niczego się nie dowie, a może ja tak - powiedział nad wyraz spokojnie, jakby tłumaczył coś małemu dziecku.
W środku jednak buzował. Musiał dowiedzieć się o tej czarownicy i jej planach, nie dla Hayley, ale dlatego, bo intuicyjnie przeczuwał, że za tym kryje się coś więcej niż chęć morderstwa ciężarnej. Ruszył w kierunku wyjścia.
- Nigdzie nie idziesz - zatrzymał go, chwytając za ramię.
Klaus uśmiechnął się, przyjmując wyzwanie i wybiegł z posesji w wampirzym tempie, zostawiając za sobą wkurzonego Elijah.

Bonnie "przeszukiwała" ostatni dom, który musiała sprawdzić. Potrafiła wyczuć moc czarownic, a Carter miała ją ogromną, jednak ten dom położony był na odludziu, dlatego tak późno do niego trafili. Była już 5 rano, a Jeremy nie miał zamiaru odpuścić dopóki nie znajdą tej właściwej Elizabeth Carter.
Z Mystic Falls do Las Vegas jechali calutki dzień i kilka godzin, a kolejne dwie godziny spędzili na szukaniu czarownicy. Bennett wprost nie mogła patrzeć na szatyna, który teraz wyglądał bardziej jak wrak człowieka. Chyba nawet gorzej od niej. Więc to ona zaproponowała, żeby odpoczął, a dopiero potem wrócą i porozmawiają z Elizabeth. Mogli zostać w tym mieście ile tylko chcieli, także czas nie był przeszkodą. Długo musiała go namawiać, aby pojechali do hotelu, bo strasznie zależało mu na tym, żeby w końcu zobaczyć Bonnie żywą. W końcu zgodził się na jej pomysł i odpalił samochód ruszając w kierunku najbliższego motelu.
Powieki zaklejały się, zasłaniając mu co jakiś czas widok, ale uparcie dążył do celu. Mulatka zerknęła na niego i westchnęła. Musiała przy nim być, musiała go pilnować.
Zrobiło się jej żal Jeremiego, kiedy padł na łóżko i natychmiast zaczął chrapać, a jednocześnie chciała mu dać popalić, że wcześniej jej nie słuchał i tak długo nie spał. Z czasem zaczęła wkurzać ją ta jego zaciekłość, żeby przywrócić jej życie. Była martwa, mogło tak pozostać. Czasami wydawało jej się, że żyje tylko dlatego, bo jest potrzebna. Bo czy tak nie było? "Hej, Bonnie, mamy sprawę". Właściwie to zdanie słyszała najczęściej w swoją stronę i zwykle chodziło o Elenę albo o Klausa. Jednak nie potrafiła zostawić swoich przyjaciół. Bała się samotności. Teraz miała tylko Jera, a co jak i jego zabraknie? Co, jak po tym rytuale, czy cokolwiek to będzie, czarownice będą chciały się na niej zemścić i zamkną w jakimś pomieszczeniu, gdzie będą ją torturowały?
Bonnie zerknęła raz jeszcze na chłopaka i poszła przed siebie. Mogła chodzić, gdziekolwiek tylko chciała. Oglądała budynki z ogromnym zainteresowaniem. W końcu nigdy nie było dane jej zobaczyć takiego miasta jak Las Vegas. To było jak spełnienie marzeń, szkoda tylko, że musi to oglądać sama, jako duch.
Młodszy Gilbert obudził się kilka godzin po wyjściu Bennett, wciąż jej nie było. Ciągle zwiedzała. Nieświadomy niczego Jer rozejrzał się po pokoju i zdezorientowany wstał z łóżka.
- Bonnie? - zawołał ochryple.
Nie mogła uciec, prawda? Ani też nikt nie mógł jej porwać, czy zabić. Jednak brak brunetki zaniepokoił Jeremiego. Przeszukał cały pokój z łazienką, a kiedy wrócił ujrzał ją stojącą przy oknie i z uśmiechem wpatrującą się w widok za nim.
- Bonnie, gdzie ty byłaś? - zapytał, czując ulgę.
- Trochę pozwiedzałam - uśmiechnęła się jeszcze szerzej, tym razem w jego stronę i podeszła do Jera. - Wyspałeś się?
- Można tak powiedzieć. Jedziemy - rzucił i wyparował z pomieszczenia.
Zielonooka westchnęła głośno i wyszła za nim. Nie lubiła, jak ktoś poświęcał się dla niej aż tak bardzo, choć musiała przyznać, że było to bardzo miłe.
Podjechali pod dom o kolorze kawy, który idealnie komponował się z ciemnobrązowym dachem. Od samego początku Bonnie i Jeremiemu przypadły do gustu okolice. Bennett podeszła do drzwi z lekkim wahaniem, w przeciwieństwie do Gilberta, który sunął przed siebie z determinacją. Pewny siebie zapukał w drewno i czekał, aż ktoś mu otworzy.
- Wątpię, że to wypali - mruknęła brunetka i odetchnęła ciężko.
Jer nawet nie skomentował, tylko zacisnął zęby. Nienawidził, kiedy to mówiła. Nienawidził, że nie wierzyła, że to możliwe. Niedawno sama to zrobiła. Zwróciła życie, zaprzeczyła naturze. Skoro twierdzi, że ta wiedźma jest jeszcze potężniejsza od niej samej, to nie powinno być problemu. Nie powinno być sytuacji, że to "nie wypali".
Drzwi z cichym skrzypem otworzyły się, a przed nimi stanęła średniego wzrostu blondynka. Uniosła brwi do góry.
Przez moment myślał, że może to pomyłka, ale wierzył Bonnie i postanowił zaryzykować. Spodziewał się kogoś o wiele starszego, a ta dziewczyna miała może 19 lat!
- Ty jesteś Elizabeth Carter? - spytał od razu.
- Tak - odparła niepewnie.
Nie znała go, czemu więc do niej przyszedł?
- Musimy porozmawiać - powiedział szybko.
Po co? Zmierzyła chłopaka podejrzliwym wzrokiem, jednak stwierdziła, że i tak nie powinien jej nic zrobić. Jeśli jest niebezpieczny - nie wejdzie. Otworzyła szerzej drzwi.
- Herbatę, czy kawę? - zapytała, odchodząc w głąb domu.
Jeremy spojrzał zdziwiony na towarzyszkę obok i wszedł za dziewczyną, po czym zamknął za sobą drzwi, idąc w kierunku blondynki.
- Ona wie - szepnęła Bennett, jakby w obawie, że ją usłyszy. - Musi wiedzieć.
- Eee... wodę - odpowiedział w końcu na pytanie Elizabeth i usiadł na jednym z krzeseł.
Szatyn rozglądał się po pomieszczeniu, co jakiś czas rzucając pannie Bennett krótkie spojrzenia. Mulatka uśmiechnęła się delikatnie i przyjrzała blondynce. Jej moc była tak silna, że Bonnie czuła jakby ją niemalże od niej odpychało. Przymrużyła oczy, zastanawiając się, skąd wzięła się u niej aż tak ogromna siła. A myślała, że to ona jest potężna.
- Więc... o czym chciałbyś porozmawiać...? - nie dokończyła, spoglądając na niego pytająco.
- Jeremy - rzucił szybko i chwycił od niej szklankę z wodą. - Chciałbym prosić Ciebie o pomoc - wyjaśnił i upił łyk napoju.
- Mnie? - zaskoczył ją. - Nawet się nie znamy, a ty prosisz mnie o przysługę - roześmiała się dźwięcznie.
Zauważając powagę obcego jej chłopaka, umilkła. Odchrząknęła i spojrzała na niego też poważnie. Kto normalny przychodzi do kogoś, kogo w ogóle nie zna i prosi o coś? To chore.
- Danielle mówiła, że możesz mi pomóc - powiedział.
- Danielle? - zmarszczyła brwi. - Danielle Marllett? - spytała dla pewności.
- Tak - odparł lakonicznie.
- Więc o co chodzi? - spuściła wzrok, nagle zainteresowana zawartością swojej szklanki.
- Musisz kogoś przywrócić do życia - na to zdanie uniosła wzrok do góry. - To moja przyjaciółka, ona nie powinna umrzeć - słowa wypływały z jego ust automatycznie, musiał ją przekonać, byli tak blisko.
- Chcesz, żebym przywróciła Twoją koleżankę do życia? - prawie parsknęła, jednak powstrzymała się.
- Danielle mówiła, że tylko Ty możesz to zrobić, Liz - powiedział, patrząc na nią błagalnie.
Blondynka wbiła wzrok w szatyna. Pierwszy raz odkąd zmarła jej matka, ktoś powiedział do niej Liz. Niestety to zmiękczyło jej serce. Zresztą od zawsze uwielbiała pomagać, do czego przecież została stworzona. Dzięki magii miała takie możliwości.
Jeremy siedział w napięciu czekając na odpowiedź. Obawiał się, że dziewczyna może zaprzeczyć, choć nie chciał przyjąć tego do wiadomości. Bonnie zerkała z nadzieją to na Gilberta, to na Carter. Wszystko w środku niej krzyczało z utęsknieniem, żeby w końcu wydusiła z siebie krótkie "tak", żeby dała jej nową szansę. A na zewnątrz pozostawała prawie obojętna na to.
- Zgoda - wydusiła cicho blondynka. - Ale nie dziś. Przyjdźcie w czasie pełni do Clark Country Wetlands Park - dodała.
- Chcesz to zrobić w parku?
Tak właściwie to nie obchodziło go, gdzie to zrobią, ważne że w ogóle to zrobią. Cieszył się. Ogromnie. Znowu miał ochotę przytulić się do Bonnie i po raz kolejny przypomniał sobie, że nie może, ale pocieszył się, że niedługo już będą mogli to robić.
- Uwierz mi, ten park po piątej popołudniu jest całkowicie wypustoszały - powiedziała z lekkim uśmiechem.
- Dziękuję, naprawdę - Jer wstał od stołu i przytulił Elizabeth. - Jestem Ci wdzięczny.
- Hej, dziękuj mi jak to zrobię - zaśmiała się cicho.
Wraz z Bennett opuścił ten dom i pojechał w stronę centrum. Dziewczyna nic nie mówiła, tylko siedziała, wpatrując się w dal. Zastanawiała się, jak to możliwe. Tyle trudu Jeremiego opłaciło się. Co prawda jeszcze nie po wszystkim, ale przeczuwała, że już za kilka dni będzie mogła znowu żyć. Tak naprawdę żyć.
Tylko żeby to było takie łatwe...

Brunet co chwilę zerkał na dziewczynę z obawą, że zaraz ją straci. Sam przechodził przez ugryzienie wilkołaka, wiedział jaka to męka. Podstawił jej przenośną lodówkę z torebkami krwi, żeby niczego jej nie zabrakło. Przez kilka, jak nie więcej godzin słuchał, jak Elena wyzywała wyimaginowaną Pierce i nic nie mógł z tym zrobić. Już dłużej nie potrafił gniewać się na nią, kiedy była w takim stanie i stwierdził, że nie mógłby bez niej żyć.
Przez większość czasu zastanawiał się, skąd ten skurczybyk znalazł się w Nowy Jorku i czemu, do cholery, zaatakował Elenę, gdy jasno mu zakomunikowała, że nie jest Katherine, a jedynie jej sobowtórem. Czyżby był tak mało poinformowany i nie miał pojęcia o czymś takim jak Doppelgänger? Jednak większą uwagę poświęcił temu, skąd u wilkołaka wzięło się tyle siły? Jeszcze żaden wilkołak nie kopnął go tak mocno, jak ten blondyn. Oprócz Klausa, ale on jest hybrydą, a z tego co wiadomo, to Mikaelson pozbył się wszystkich swoich "sługusów" jakiś czas temu. Chyba, że o czymś nie wiedział.
Mijając znak, oznaczający wjechanie do Nowego Orleanu, Damon spojrzał na szatynkę, która głęboko, ale spokojnie oddychała. Była okropnie blada, na czole widniał błyszczący pot i zapadły się jej policzki, przez co wyglądała jeszcze straszniej.
- Cholera - zaklął cicho, wiedząc, że mało czasu im pozostało.
Przyspieszył tak, jak to tylko było możliwe i skierował się do posiadłości Mikaelsonów. Kiedyś Elijah dał adres Elenie "w razie potrzeby". Na całe szczęście, bo teraz błądziłby po całym mieście, szukając największej willi.
Zaparkował przed ogromnym domem, który był większy od tamtego w Mystic Falls. Ale Salvatore nie miał czasu na podziwianie architektury, czy krajobrazów. Od razu wyciągnął wampirzycę i wziął ją na ręce, biegnąc wampirzym tempem w stronę wejścia. Zapukał i wpadł do środka, bo i tak raczej nikt nie chciałby ruszyć swojego tyłka aby otworzyć.
- Damon? - najstarszy Mikaelson patrzył na bruneta z uniesionym brwiami.
- Mamy dzisiaj strasznie dużo gości - zza szatyna wyszła Katherine z kpiącym uśmieszkiem.
Na widok dziewczyny wampir zdziwiony zmarszczył brwi i nie odpowiadał przez krótki moment. W końcu przypomniał sobie, po co tak naprawdę tutaj przyjechał i wskazał brodą na Elenę, spoczywającą w jego ramionach.
- Potrzebujemy krwi naszej kochanej Hybrydy - powiedział i położył prawie nieprzytomną brązowooką na kanapie w salonie. - Nie będę nawet pytał, co TY - wskazał na Petrovę palcem - tutaj robisz. Jak widać stara miłość nie rdzewieje - uśmiechnął się arogancko.
- Jak widać znalezione nie kradzione - rzuciła kąśliwie, patrząc na swojego sobowtóra.
Obrzucili się nienawistnymi spojrzeniami.
- Stop - przerwał Elijah, który zauważył, że usta Salvatora znowu się otwierają. - Nie mam zamiaru tego słuchać.
- Gdzie jest Klaus? - spytał Damon niecierpliwie.
- A gdzież mógłbym być, jak mnie potrzebujesz, przyjacielu? - do pokoju wszedł uśmiechnięty blondyn i rzucił spojrzenie leżącej Elenie. - Ałć. Musiało boleć - skrzywił się teatralnie i podszedł do barku, nalewając sobie Bourbonu.
- Klaus, daj jej swoją krew - Damon prawie że rozkazał, co nie przypadło do gustu Pierwotnej Hybrydzie.
- A czemu miałbym to robić? - podniósł brwi.
- Bo jeszcze Cię nie zabiłem - odparł, jakby to było oczywiste.
Niklaus otworzył delikatnie usta, po czym prychnął rozbawiony i uśmiechnięty zwrócił wzrok na niebieskookiego, który natarczywie patrzył na niego, próbując wymusić na nim danie krwi Elenie.
- Zabawne - rzucił w końcu. - Wydaję mi się, czy żyję tylko dlatego, że jestem połączony z wami linią krwi? - udał, że się zastanawia.
Nie lubił tych dzieciaków, którzy myśleli, że mogą robić, co chcą. Rozpieszczone bachory. To on był tym starszym, a oni próbowali nim rządzić.
- Niklaus - usłyszał poważny głos brata, więc na niego spojrzał - zrób to.
Klaus roześmiał się krótko i pokręcił głową.
- Nie - powiedział stanowczo i ominął wszystkich, kierując się do wyjścia.
Damon skrzywił się lekko i odwrócił w stronę wychodzącego Pierwotnego. Nagle wpadł na pomysł. Wyciągnął telefon i wystukał numer, uśmiechając się delikatnie.
- Halo?
- Caroline? - zapytał, nie mogąc powstrzymać uśmiechu na widok spinającej się Hybrydy.
- Damon? Serio? - odezwała się zdenerwowana. - Chyba nie chcesz spytać o radę modową, więc...?
- Barbie, chciałbym Tobie oznajmić, że razem z Eleną zawitaliśmy w Nowym Orleanie - powiedział, patrząc na wściekłą minę Klausa.
Cholerny Damon! Czemu zadzwonił akurat do Caroline? Czemu w ogóle on się tym przejmuje? Przybrał na twarz obojętną maskę.
- O rany, serio?! Gdzie jesteście? - blondynka uśmiechała się wesoło do komórki.
Będzie mogła zobaczyć swoją przyjaciółkę. Już zdążyła się za nią stęsknić, mimo że minęło dopiero kilka dni. Szczęśliwa czekała, aż podadzą jej adres, czy cokolwiek, żeby mogła ich zobaczyć, a właściwie Elenę, na starszym Salvatorze jej specjalnie nie zależało.
- Niestety z Eleną nie jest za dobrze - na te słowa mina Forbes zrzedła.
- Co? Jak to? Co jest z Eleną? - rzucała szybko pytania. - Żyje, tak? - spytała niepewnie, bojąc się odpowiedzi.
- Ugryzł ją wilkołak - wyjaśnił i westchnął cicho.
- No to jedźcie do Klausa! - zawołała prędko.
- W tym problem, że jesteśmy u niego - zerknął z powrotem na Hybrydę.

Pierwotny przewrócił oczami, nie dając nabrać się na sztuczki Salvatora. Chcieli przywlec Caroline, bo uważali, że wtedy się złamie. Naprawdę nie wiedział, czemu są aż tacy naiwni. Gilbert była mu niepotrzebna już od dawna. Jej przyjaciel zabił jego brata, ona sama próbowała wiele razy zabić nie tylko Go, ale też całą jego rodzinę. Dlaczego miałby spieszyć jej z pomocą? Nie był na jej każde skinienie, jak te pieski Salvatorowie. Ruszył do swojej pracowni, z deka zły. Jak oni śmieli nim manipulować?

***

Witam, hej, jak tam Wam życie mija? Ja sobie przybywam z obiecanym wcześniej 4-tym rozdziałem! Ech, no tak. xD I dziękuję za wszyyyyystkie komentarze pod ostatnim rozdziałem, a także za odwiedziny i obserwatorów. <3 Naprawdę dziękuję, bo sprawiacie, że uśmiecham się nawet z najgorszy dzień, kochani. <3
Pozostawiam Wam go do oceny. :D Czy coś. :p Tak czy inaczej rozdziały będę dodawała teraz co tydzień w piątek/sobotę/niedzielę. Wiem, trochę niezdecydowane terminy, ALE najpewniej będą dodawane w sobotę. :D 
Aaa! Zamówiłam sobie szablon na jednej z szabloniarni i już nie mogę doczekać się efektów! :D Na pewno będzie super, chociaż miałam problem z wyborem, kogo wcisnąć na "główny plan". ;p 
Jeszcze raz dzięki za wszystko, my darlings. <3 Życzę każdemu z osobna fajnego weekendu, słoooońca od groma, kurczę dobrego śniadania, a jak ktoś nie jada to obiadu! :D I wiele, wiele innych życzeń Wam przesyłam. <3
love, love, love,
artisticsmile. <3