~ 44
~
Teraz zmienisz
zdanie?
Stefan
doskonale widział, że Rebekah coś przed nim ukrywa. Coś wielkiego, o czym
raczej nie chciałby teraz wiedzieć. A może po prostu wydawało mu się to,
próbował doszukiwać się czegoś, co nie istnieje, żeby tylko oderwać się od
sprawy z Silasem. Ostatnimi czasami słyszał tylko to imię. Silas to, Silas
tamto, Silas, Silas, Silas… Ile można? Powinien umrzeć za pierwszym razem. Nie…
On powinien w ogóle nie wstać z „grobu”. Powinien schnąć przez kolejne dwa
tysiące lat i nawet dłużej. Gdyby nie ich upór do stania się z powrotem ludźmi.
Większość chciała nimi być, a kiedy okazało się, że jest tylko jedna dawka,
wszyscy wiedzieli kto je dostanie. Elena. Właściwie nie wydawała się być
niezadowolona tym, że została wampirem. Na początku – oczywiście, ale teraz?
Przywykła, jak każdy z nich. I kto dostał lekarstwo? Katherine. Zupełnie
niespodziewanie i mniej więcej niechcący. Ale Stefan zdążył zauważyć, że już
sobie z tym poradziła. Katherine Pierce znowu postawiła na swoim i jest
wampirem. Czyli wychodzi na to, że szukanie lekarstwa było totalnie bezcelowe.
I teraz musieli męczyć się z Silasem.
Silas westchnął,
słysząc szepty u góry. Do tej pory nie ruszył się z miejsca, dając im trochę
czasu na ucieczkę. Wiedział, że Bonnie nie może wyjść, a i że Kol nie wyjdzie
bez niej. Więc są w pułapce, nie trzeba było się męczyć, żeby ich złapać. Zaraz
potem zobaczył Mikaelsona i Bennett na szczycie schodów. Genialnie. Od razu na
jego twarzy pojawił się uśmiech. O rany. O wiele bardziej wolał swoje stare
ciało, ale nie mógł narzekać.
- Widzę,
że z naszej zabawy nici? – nieśmiertelny w ciele Vanjah uniósł brwi rozweselony.
- Twoje
zabawy znudziły się wszystkim dawno temu – wywarczał Kol, schodząc odważnie po
schodach, na co Silas zrobił niby smutną minę. – Ustaliliśmy nowe zasady.
- Zżera
mnie ciekawość – powiedział uśmiechnięty w nienaturalny sposób, aż powinna go boleć
szczęka.
- Ale Ty
nie bierzesz w nich udziału – dodał Kol bacznie przyglądając się ruchom Silasa.
Próbował
przewidzieć co teraz zrobi, ale z jego miny nic nie dało się wyczytać. Po
prostu świetnie.
- Jaka
szkoda – Silas westchnął teatralnie, udając że ubolewa nad słowami Kola. –
Zawsze lubiłem się bawić.
Nie
wiadomo było, czy Silas pod postacią Van jest tak silny, jak Silas, czy tak
słaby jak Van. Na pewno nie mógł czarować, więc raczej przejął zdolności
wampira… wiekowego wampira, który nie miał żadnych szans z pierwotnym. Raz
kozie śmierć. Zerknął znacząco przez ułamek sekundy na Bonnie i wykonał
gwałtowny ruch w kierunku nieśmiertelnego. Prawie wytrącił kołek z rąk Silasa,
jednak ten spodziewając się takiego obrotu spraw uciekł przed atakiem i stanął
kilka metrów dalej. Zdezorientowany Kol stwierdził szybko, że jednak jest
silniejszy od zwykłego wampira. Niby jak?
- Nie
podobają mi się te nowe zasady – mruknął i skrzywił się niezadowolony. – A może
lepsze takie? – spytał retorycznie.
Zmaterializował
się przed Bonnie i złapał ją od tyłu za gardło, przykładając kołek do serca.
Naciskał na nią coraz bardziej. Bennett zszokowana oddychała ciężej, starając
się odejść spod drewna i wyzwolić z uścisku Silasa.
- Nie! –
krzyknął zły Mikaelson.
Biały kołek
przeciął skórę mulatki i szybko znalazł się w sercu. Przerażenie dziewczyny
zastąpił grymas bólu, a po chwili pustka w oczach. Jej skóra stała się szara i
wszystkie żyłki wyszły na wierzch.
Silas
wyciągnął kawałek drewna z piersi Bonnie i odrzucił jej martwe ciało na schody,
gdzie poturlała się kilka stopni w dół i zatrzymała ustawiona twarzą do
pierwotnego.
Kol przez
sekundę stał w otumanieniu nagłą śmiercią zielonookiej, po czym rzucił się na
Silasa w jakimś obłędzie. Zręcznie złapał kołek i wbił w serce nieśmiertelnego.
Czemu nie udało mu się zrobić tego wcześniej?! Podbiegł do Bonnie i przykląkł
przy niej, mając w oczach łzy, których od dawna nikt u niego nie widział.
- Cholera,
Bennett, miałaś dzisiaj nie umierać! – wrzasnął ostro w jej kierunku, chociaż
wiedział, że już go nie usłyszy.
Przesunął
dłońmi po jej oczach, zsuwając powieki, po czym przyciągnął ją do siebie
delikatnie muskając jej włosy.
- Ta
wiedźma już raz przywróciła Ci życie, to zrobi to kolejny raz – wysyczał i
wziął Bonnie na ręce, kierując się w stronę wyjścia wampirzym tempem.
Caroline
jako pierwsza znalazła się we wnętrzu kościoła i rozejrzała się niepewnie,
oglądając każdy zakamarek. Dawno nie była w kościele. Ostatni raz była wtedy,
kiedy wszystko się rozpoczęło. Pogrzeb pana Younga. Nie miała za wiele czasu
zanim Klaus zjawi się tu i postrada zmysły. A na pewno tak będzie. Już pokazał,
że nikt ani nic go nie zatrzyma. Jak to mówią: po trupach do celu. Zdecydowanie
motto Hybrydy.
Wbiegła
wampirzym tempem na górę i zatrzymała się przy wpół otwartych drzwiach, gdzie
stała szatynka, w której rozpoznała jedną z dwóch wiedźm. Carter spojrzała na
nią gwałtownie i odruchowo użyła magii, odrzucając Caroline na ścianę. Nie
ufała blondynce, mimo że nawet jej nie znała. Może właśnie dlatego.
- Co tutaj
robisz? – spytała, próbując brzmieć dość ostro, jednak nie dało się nie
usłyszeć w jej głosie drżenia.
- Ugh –
jęknęła, czując że nie da rady wyswobodzić się z niewidzialnych węzłów
szatynki. – Klaus zaraz tu przyjdzie i nie będzie taki miły. Chciałam tylko go
powstrzymać, przy okazji zawierając z wami – dopiero teraz zorientowała się, że
mówi tylko i wyłącznie do Daviny – albo z Tobą – zmarszczyła lekko brwi,
zastanawiając się, gdzie poszła tamta druga – mały układ.
- Układ? –
parsknęła nerwowo i zbliżyła się o dwa kroki, ale nie wyszła poza
pomieszczenie.
Mimo
wszystko, nie potrafiła wierzyć, że Caroline nic jej nie zrobi. Musiała
zachować wszelkie środki ostrożności.
- Jesteś
czarownicą – odparła Forbes, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na całej
kuli ziemskiej. – Nikt inny nie przyzna się do tego, ale potrzebujemy takich
jak Ty – dodała i przełknęła ślinę, poddając się magii i opierając plecy o
ścianę.
- Takich
jak my? – Carter podniosła brwi i prychnęła prawie że rozbawiona, chociaż jej
twarz w dalszym ciągu pozostawała poważna. Uraziła ją. – Macie kilku
pierwotnych, w tym jedną Hybrydę. Nie dacie rady jednemu… człowiekowi? –
spytała, nie bardzo wiedząc jak określić Silasa.
Forbes
jednak nie zdążyła odpowiedzieć, kiedy na górę wpadł Klaus z dwoma ułamanymi
skądś deskami. Nie wyglądał na kogoś, kto mógłby odpuścić. Uśmiechnął się w ten
najbardziej diaboliczny dla niego sposób.
- Klaus! –
blondynka krzyknęła i nagle poczuła, że nic jej nie trzyma, więc podeszła do
Mikaelsona.
- Odsuń
się, kochana, nie chcę zrobić Tobie krzywdy – powiedział chłodno, nawet nie
szczycąc jej spojrzeniem. – Davina, nareszcie mamy okazję się poznać – mówił
niby miło, ale każdy wiedział, że zaraz wybuchnie.
- Nie!
Pomoże nam, czy Ci się to podoba, czy nie – Caroline rzuciła stanowczo i
stanęła mu na drodze do Carter.
Niklaus
przeniósł zimny wzrok na wampirzycę i, zauważając zdecydowane spojrzenie
blondynki, złagodniał. Wywrócił oczami.
- Pomoże
nam? Jak? – podniósł brwi i odrzucił na bok dwie deski. – Zauważ, że stoi po
drugiej stronie.
Davina
zmrużyła oczy na to kłamstwo.
- Nie
miałam zamiaru wam pomagać, a szczególnie Tobie – stwierdziła odważnie,
zwracając się głównie do Hybrydy.
Klaus
przekrzywił lekko głowę i nieoczekiwanie chwycił za deskę, wbijając ją w brzuch
szatynki, po czym przyciągnął Davinę do siebie i wyciągnął drewno. Caroline
rozszerzyła oczy, zdziwiona gwałtownym i bardzo szybkim ruchem Niklausa.
- Teraz
zmienisz zdanie? – wysyczał i uśmiechnął się przebiegle w stronę umierającej Daviny.
Szukanie
Silasa było jak szukanie czegoś, co nie istnieje. Albo chociaż potrafi dobrze
się ukryć. W co oni się wpakowali. Stefan nagle westchnął.
- Może
zadzwoń do Klausa – zaproponował i podniósł brwi. – Albo ja zadzwonię do
Caroline – dodał. – Na pewno już coś znaleźli, a my idziemy w drugą stronę –
powiedział.
- Zgubiłam
gdzieś mój telefon – odparła lakonicznie, idąc dalej.
Salvatore
pokręcił głową zrezygnowany. Powinni trzymać się wszyscy razem. Wtedy
stanowiliby dla Silas trudniejszy cel. A tak? Tak miał ich położonych, jak na
patelni. Zamiast się rozdzielać, musieliby połączyć siły i z łatwością zabiliby
nieśmiertelnego.
Już miał
wyciągnąć komórkę, kiedy zorientował się, że nawet jej przy sobie nie ma. Cholera, zaklął w myślach. Ciekawe gdzie
ją zostawił.
Nagle
Rebekah zniknęła mu z oczu, nim zdążył chociażby mrugnąć. Rozejrzał się
zdezorientowany i ujrzał pierwotną jakieś kilkanaście metrów od niego.
Mikaelson
przygniatała dłonią Elizabeth do ściany budynku. Wiedziała, że to ona. A przynajmniej
tak myślała, bo cholernie przypominała jej Van.
- Gdzie
jest Silas, wiedźmo? – warknęła lekko piskliwym głosem i przycisnęła blondynkę jeszcze mocniej.
Najwidoczniej
nie pomyliła się co do tożsamości Carter, bo po chwili sama klęczała na brudnym
chodniku z doskwierającym i tępym bólem głowy.
- Rebekah!
– zawołał Stefan i zmaterializował się przy nich, po czym sam wylądował na
ziemi.
- Wampiry
są strasznie nieznośne – rzucił Nathaniel, który z delikatnym podziwem patrzył
na „dzieło” Liz.
Brunet starał
się nie dawać po sobie poznać, że ta małolata dała niezły pokaz i jest zdumiony
umiejętnościami dziewczyny, mimo że ta pokazała mu już to wcześniej. Zdążył
obeznać się z drzewem genealogicznym Carterów i zdawał sobie sprawę jaki to
potężny naród, i jeszcze w to nie uwierzył.
Teraz
można było słyszeć tylko jęki, które roznosiły się pomiędzy budynkami z czasem
zanikając w przestrzeni.
- Przestań
– wymamrotał Salvatore, prawie mdlejąc – nie chcemy was zabić – rzucił i
poczuł, jak braknie mu tchu.
- Myślę,
że Twoja dziewczyna jest innego zdania, prawda, Rebeko? – Carter spytała
unosząc brwi.
Dopiero po
chwili czarownica skojarzyła fakty. Jezu, ona igrała z pierwotnym wampirem!
Jeśli teraz jej nie zabije, to Mikaelson odegra się na niej za jakiś czas. Na
pewno przyjdzie z zemstą. Każdy pierwotny tak robił.
- Gdzie –
zaczęła Rebekah, jednak coś, co ściskało ją za gardło nie pozwalało
wypowiedzieć ani jednego słowa.
- Nie mamy
czasu na Twoje jęki. Liz – Nath zwrócił się do blondynki, która nawet na niego
nie spojrzała.
Nie mogła
ich zabić. Nie mogła, bo wtedy każdy wampir na świecie umarłaby. KAŻDY.
Elizabeth wzięła głęboki wdech i opuściła dłonie, które do teraz trzymała w
górze, przynosząc Rebece i Stefanowi cierpienia.
Salvatore
oparł się ręką o chodnik, a drugą złapał za tors, oddychając ciężko. Rebekah
nie szczędziła sił, tylko od razu podniosła się na równe nogi i zmrużyła oczy w
kierunku wiedźmy.
- Wiem, że
go ożywiłaś. Gadaj gdzie jest! – Mikaelson podniosła głos, jednak nie ruszyła
się o krok, żeby znowu nie zrównać się z ziemią.
Carter
wypuściła powietrze z płuc i jej twarz złagodniała. Miała władzę nad pierwotną,
to był powód do dumy.
-
Właściwie to nie wiem – odparła ciszej i zerknęła na Nathaniela.
Śmierć.
Przecież nie mogła spodziewać się, że będzie żyła wieczna, to było… niesamowite
i nieosiągalne zarazem. Nigdy nie wierzyła, że mogłaby przeżyć chociaż sto lat,
a co dopiero wieczność. Przez całe jej życie śmierć ocierała się o nią i
stąpała po jej piętach. Jej i wszystkich, których znała i kochała. Można by
nawet powiedzieć, że Elena przywykła do śmierci. A jednak wciąż bała się tego,
co może nastąpić za parę godzin.
Bóle
odeszły prawie jak za machnięciem różdżki. Gilbert pomyślała, że jej organizm
walczył i zwyciężył. Zaklęcie było za słabe jak dla niej i przeszła tylko przez
pierwszą fazę, czy cokolwiek to było. Tak czy inaczej, wydawało jej się, że
teraz wszystko będzie tak, jak powinno.
Damon trzymał
Gerarda na jednym ramieniu, jakby nie ważył tyle, co ważył. Mimo tego, że mieli
Marcela, żeby Nathaniel odczynił urok, to Salvatore nie cieszył się zbytnio.
Jak mógłby, skoro obok jego najlepsza w życiu dziewczyna umierała? Nie mógł jej
stracić. Bez niej był nikim. Wampirem, który nie miał dla kogo żyć.
Brunet
ignorując czarne scenariusze rodzące się w jego głowie, zrzucił Marcela z
pleców i położył na trawie niedaleko drzew. Złapał za byle jakie dwie gałęzie i
swobodnym krokiem podszedł do murzyna, po drodze polewając oszukane kołki
werbeną, którą dał mu Jeremy. Pogwizdywał pod nosem i z beztroskim wyrazem
twarzy przybił Marcela do drzewa tak, że tamten w połowie siedział.
- Jesteś
pewien, że to pomoże? – zapytał niepewnie Jer i zmarszczył lekko brwi,
przyglądając się temu wszystkiemu z boku.
- Zluzuj
portki, młody – Damon prychnął ironicznie i otrzepał dłonie z niewidzialnego
kurzu. – Musi zadziałać – mruknął i kątem oka spojrzał na nich.
Prawdziwe
rodzeństwo. Tak jakby. Tak czy inaczej oboje byli tego samego zdania. Mimo, że
Elena nie odzywała się, a jedynie patrzyła na Marcela, jakby ten miał obudzić
się w każdej chwili, Damon wyczuwał jej wątpliwości na kilometr.
- Jeremy
ma rację – podniosła na niego wzrok, mówiąc głosem zachrypniętym od suchości w
gardle. – Nie mamy za wiele werbeny – dodała i odkasłała, czując jak robi jej
się gorąco.
Zaczerpnęła
powietrza, co było błędem, bo jedyne co poczuła to krew. Mnóstwo krwi. Nie
Marcela. Jeremy…
To było
tutaj. Dziewczyna nawet nie rozglądała się za długo pewna, że są we właściwym
miejscu. Elijah szedł zaraz obok niej. Weszli wampirzym tempem po schodach.
- Zostaw
ją, bracie – odezwał się od razu najstarszy Mikaelson, widząc jak Hybryda znęca
się nad Daviną.
Pierwotny
starał się zachować zimną krew i ukryć zdziwienie ogarniające go z zaistniałej
sytuacji.
-
Oczywiście – mruknął Niklaus z ponurym uśmiechem, odchodząc od wykrwawiającej
się szatynki i unosząc ręce w poddańczym geście.
Caroline
natychmiast zareagowała i nadgryzła swój nadgarstek podając go Davinie.
Jednocześnie obrzuciła Klausa ostrym spojrzeniem. Forbes zrezygnowała z
mówienia czegokolwiek, nie miała po prostu sił na Hybrydę.
- Miała
przemyśleć swoje zachowanie. Tylko tyle – blondyn wzruszył ramionami z
mniejszym uśmieszkiem i zwrócił wzrok na Katherine, niemalże od razu
dostrzegając ranę przy obojczyku.
Uniósł
brwi, po czym zerknął na swojego brata. Nie potrzebował słów, żeby zrozumieć o
co chodzi. Elijah nie miał za wesołej miny.
- Czyżby
naszej Katerinie coś się stało? – powiedział Niklaus z nutą arogancji w głosie.
– Co za szkoda – dodał wyraźnie ironicznie.
Nagle Nik
dosłownie odleciał na którąś ze ścian w pokoju Daviny. Odbił się z hukiem i
spadł na podłogę. Prawie od razu poczuł, jak w jego płucach brakuje powietrza i
każda część ciała zaczyna go boleć. Nie był zaproszony. Spojrzał groźnie na
Carter, która stała z wyciągniętą przed sobą dłonią i trzymała go w miejscu.
- Puść go
w tej chwili, Davino – rzucił spokojnie Elijah, choć widać było, że nie podoba
mu się to, co ta dziewczyna teraz robi.
-
Dlaczego? – głos jej zadrżał, jednak mimo wszystko nie przerywała zaklęcia. –
Chciał mnie zabić. Prawie to zrobił! – prychnęła z wyrzutem.
- Mój brat
jest czasami porywczy, to prawda. Teraz go puść – powiedział i przymrużył
delikatnie oczy, wpatrując się w szatynkę.
Carter
zerknęła na Elijahę i opuściła rękę, ściągając brwi i wracając wzrokiem na
Klausa, który w ułamku sekundy wybiegł z pomieszczenia i stanął przed Daviną.
Był wściekły. Cholernie zły na tą małą wiedźmę.
- Klaus –
zaczęła Caroline i położyła dłoń na barku Hybrydy, żeby nie zrobił przypadkiem
czegoś głupiego w przypływie emocji – potrzebujemy jej.
- Nie
obchodzi mnie, czy jest wiedźmą i jak wiele wie o Silasie – wysyczał Nik,
zaciskając szczękę. – Nie będzie mną pomiatać! Nikt nie będzie! – podniósł
głos.
- Niklaus
– najstarszy Mikaelson próbował coś zdziałać, ale było za późno.
Lepiej nie
zadzierać z Klausem, każdy to wie. Blondyn w wampirzym tempie zrobił ruch do
przodu i zanurzył rękę w klatce piersiowej. Dopiero po chwili zauważył, że
przed nim stoi Caroline, która ledwo łapie kolejny oddech. Trzymał w dłoni jej
serce, nie Daviny. Mina Klausa natychmiast złagodniała, a w oczach pojawiły się
pierwsze łzy. Care patrzyła na niego z grymasem na twarzy i ogromnym bólem, więc
jak najszybciej wyciągnął rękę z jej klatki piersiowej. Rana szybko się zrosła.
Przynajmniej ta na zewnątrz.
Forbes
wzięła głęboki wdech i pokręciła głową bardziej smutna niż zawiedziona tym co
przed chwilą zrobić Klaus. Nie chodziło o jej życie, a o życie Daviny. Chciał
zabić ich jedyną dobrą poszlakę do Silasa i młodą dziewczynę.
Elena
przełknęła ślinę, starając się odwrócić wzrok od głównej tętnicy na szyi u
Jeremiego, ale nie potrafiła. Kaszlała coraz bardziej przez suchość w gardle i
to powodowało, że była głodniejsza. Przymknęła na chwilę oczy, a kiedy je
otworzyła zrobiły się czerwone. Pod nimi wyskoczyły ciemne żyłki i kły wyrosły
z jej dziąseł. Nie wiedziała, co się z nią dzieje, jednak nie wyglądała na
taką, co to by się tym przejmowała. Właściwie to poczuła się jak wtedy, kiedy
wyłączyła uczucia, tylko że czuła. Cholernie mocno.
- Eleno? –
usłyszała z ust jej brata, ale w ogóle nie zwróciła na to uwagi i dalej wbijała
spojrzenie w pulsującą żyłę brata. – Elena! – zawołał.
W tym
samym czasie szatynka zmaterializowała się przy Jeru i wpiła w jego skórę na
gardle, dostając się do krwi. Ciepłej i słodkiej. Najlepszy smak na świecie.
Czuła, że
ktoś próbuje oderwać ją od jej posiłku, jednak Gilbert trzymała się kurczowo
chłopaka, który teraz krzyczał w niebogłosy.
- Jestem
głodna – powiedziała to tak obojętnie, że aż sama zdziwiła się tonem własnego
głosu.
Damon
skorzystał z okazji i szarpnął dziewczyną mocno, odciągając Elenę od Jeremiego.
Złapał wampirzycę za ramiona i spojrzał jej głęboko w puste oczy.
-
Zatrzymaj to! – uniósł się, ale szatynka nie wydawała się, jakby go słuchała. –
Elena, do cholery! – krzyknął zduszonym głosem i przeklął pod nosem.
Wyglądała
na kogoś, kto jest już daleko w innym świecie i nie ma zamiaru wracać. Nagle
zmarszczyła nos i brwi, patrząc na Salvatora.
- Zostaw
mnie w spokoju – mruknęła chłodno. – Jestem głodna! – huknęła groźnie i
spróbowała wyrwać się z uścisku Damona.
Jeremy
ledwo trzymał się na nogach i przyciskał dłoń do ugryzienia, z którego dalej
leciała krew. Czuł się coraz słabszy i słabszy. Przed jego oczami pojawiły się
czarne mroczki, po chwili zalewając mu cały obraz i tworząc jedną, wielką
czarną plamę. Upadł.
- Jak to
NIE WIESZ? – Rebekah wysyczała podniesiony głosem, nie mogąc uwierzyć w to, co
właśnie usłyszała. – Zabrałaś go sobie i chociaż powinnaś go pilnować!
Mikaelson
najchętniej rzuciłaby się na Elizabeth i rozszarpała jej gardło, ale z jakiegoś
powodu tego nie zrobiła. I nie chodziło tylko o to, że Liz jest wiedźmą.
- Bo
myślałam, że nie żyje! – także krzyknęła.
Nathaniel
podniósł brwi, nie bardzo wiedząc co jest grane. Okazało się, że w to wszystko
jest wmieszany Silas. Ekstra. A myślał, że załatwi to szybko i wróci do domu.
Wystarczyła ta cała strata czasu na dojazd z Las Vegas do Nowego Orleanu.
Super.
- Że odszedł
do ciała tej wampirzycy i zostawił Van w spokoju! – dorzuciła jeszcze i wzięła
głęboki wdech, chcąc uspokoić się i powstrzymać kolejne łzy.
- Jak to
do ciała Caroline? – wtrącił Stefan, nagle zainteresowany rozmową.
Carter
tylko pokręciła głowa, nie odpowiadając na pytanie Salvatora i milknąc na
chwilę.
- Chciałam
przywrócić Vanjah, nie go – powiedziała ciszej, a Rebekah i Stefan spojrzeli po
sobie ze zmarszczonymi brwiami – ale Silas nagle sam wstał. Myślałam, że się
udało, ale to nie byłam ja. To nie ja go ożywiłam. To nie ja, bo nawet nie
poczułam magii – wytłumaczyła im wszystko. – Potem zniknął. Razem z kołkiem.
Dopiero wtedy zorientowałam się z Daviną, że to Silas – westchnęła i skierowała
wzrok na dwójkę wampirów.
- Więc
mówisz – Bekah spauzowała – że Silas znowu biega z kołkiem po całym Nowym
Orleanie?
- Świetnie
– mruknął Stefan.
- Czyli
wszyscy szukamy tej samej osoby – odezwał się po chwili milczenia Nathaniel i
uśmiechnął się sarkastycznie. – Na co czekacie? – podniósł brwi, po czym ruszył,
nie czekając na resztę.
- Kto to
właściwie jest? – Bekah spytała Stefana, ale tak, żeby Elizabeth też to
słyszała.
-
Właściwie to nie wiem – odparła Carter i wzruszyła ramionami, idąc za brunetem.
***
JOŁ, joł, co tam u was? :D To już wiecie, kto wygrał starcie Kennett vs. Silas. A przynajmniej kto go nie przeżył. BADUM TSS. Minuta ciszy dla Bonnie. [*]
No cóż. Jedni umierają, żeby inni mogli żyć no nie? Wiem, wiem, jestem trochę zła, ale powiem wam, że na pomysł zabicia BonBon wpadłam dopiero podczas pisania. Stwierdziłam "a co tam!" i tak jakoś wyszło, hahah. :D To samo było z Hayley. Siedziałam pięć minut i losowałam, czy zabić, czy nie, aż w końcu pomyślałam, że ktoś musi umrzeć jako pierwszy. Ale nieważne! :D Kto umrze, ten umrze. :D
Tymczasem powiem wam DZIĘKUJĘ za każdą chwilę poświęconą na moim blogu, to wieeele dla mnie znaczy. :D Najlepsi pod słoneczkiem. <3
Do napisania oczywiście, nie zapomnijcie o mnie przez te dwa dni! :p
Pozdrawiam, życzę pogody, najfajniejszych dni, ciepełka, słoneczka, super przygód i w ogóle wszystkiego najlepszego. <3
love, love, love,
ArtisticSmile. <3
Jej, wybacz za spam, ale muszę nadrobić rozdziały :(
OdpowiedzUsuńNowy rozdział! http://lonely-shapeshifter.blogspot.com/2014/08/1.html
Pozdrawiam! :*
No wybaczam. :D Ale następnym razem do zakładki SPAM zapraszam. :D Tam też zaglądam i wchodzę na wszystkie linki. :p
UsuńRównież pozdrawiam. <3
Hej nominowałam się do LBA
OdpowiedzUsuńWięcej na http://hybrid-blood-tvd.blogspot.com/2014/08/liebster-blog-awards.html
*Cię
UsuńNie no świetny ten gif na końcu :D Ah, znowu mi komentarz usunęło. Ja to mam pecha :( Bonnie, nie żyje? Ale tak serio, serio? Nie żyje, nie żyje czy nie żyje ale żyje? Nie no ona nie może umrzeć. Błagam, ale tak błagam na serio! Ona nie może umrzeć, ona nie może nie żyć. Błagam powiedz, że nie umarła na prawdę!!!! Nie no koniec świata jeszcze przed 1 września. Ekstra. Lubię tego Nate'a. Ogólnie lubię złe charaktery :D Klaus mi podpadł. Ale to bardzo, bardzo mi podpadł. On nie może tak po prostu sobie zabić Daviny, od tak. Tak oh i ah. yy, nie wolno mu, bo ja mu nie pozwalam. Ona i Liz muszą przeżyć.!!!! (choćby, żeby przywrócić Bonnie xd) Biedna/nie biedna Elena, tak bardzo/nie bardzo mi jej szkoda. Jer umiera! Łiii, moje święto. Ale on umiera na serio, tak? :D Wiem, jestem dla niego nie miła, ale go nie lubię. Mam nadzieję, że zrozumiesz :) Tatadam, ta da... Katherine nie może umrzeć (któryś już tam raz) a Bonnie, nie może umrzeć na serio. Bo już nie żyje, ale ok. Mają obie żyć, zrozumiano!? Bo jak nie to..to... znajdę Cię i siłą zmuszę by ona została przywrócona 3:) Buahaha, takie tam moje groźby :)Eee, co tam jeszcze było? Nie wiem nie pamiętam. Ok, to ja pozdrawiam i weny życzę <#
OdpowiedzUsuńJulia :*
Bonnie. Naprawdę? Seriously?! OMG! Trzymaj mnie bo nie uwierzę. Spodziewałam się wszystkiego, ale to... normalnie w świecie mnie zatkało. A jak Klaus usiłował zabić Davinę to moja mina była mniej więcej tak: :O i to takie wielkie O. I jeszcze Jeremy, który też gdzieś tam umiera. No i nie zapominajmy o tym, że Katherine i Elena też są praktycznie jedną nogą po drugiej stronie.
OdpowiedzUsuńNie wiem czemu, ale odnoszę dziwne wrażenie, że chcesz wszystkich wymordować, ale się mylę... prawda? :]
To by było dopiero coś, jeśli się okaże że Silias wygra, ale lepiej zostawię swoje zwariowane myśli dla siebie :D
Pozdrawiam, życzę weny i udanej pogody w ciągu tych ostatnich dniach wakacji :*