poniedziałek, 25 sierpnia 2014

44. | Teraz zmienisz zdanie?

~ 44 ~
Teraz zmienisz zdanie?


Stefan doskonale widział, że Rebekah coś przed nim ukrywa. Coś wielkiego, o czym raczej nie chciałby teraz wiedzieć. A może po prostu wydawało mu się to, próbował doszukiwać się czegoś, co nie istnieje, żeby tylko oderwać się od sprawy z Silasem. Ostatnimi czasami słyszał tylko to imię. Silas to, Silas tamto, Silas, Silas, Silas… Ile można? Powinien umrzeć za pierwszym razem. Nie… On powinien w ogóle nie wstać z „grobu”. Powinien schnąć przez kolejne dwa tysiące lat i nawet dłużej. Gdyby nie ich upór do stania się z powrotem ludźmi. Większość chciała nimi być, a kiedy okazało się, że jest tylko jedna dawka, wszyscy wiedzieli kto je dostanie. Elena. Właściwie nie wydawała się być niezadowolona tym, że została wampirem. Na początku – oczywiście, ale teraz? Przywykła, jak każdy z nich. I kto dostał lekarstwo? Katherine. Zupełnie niespodziewanie i mniej więcej niechcący. Ale Stefan zdążył zauważyć, że już sobie z tym poradziła. Katherine Pierce znowu postawiła na swoim i jest wampirem. Czyli wychodzi na to, że szukanie lekarstwa było totalnie bezcelowe. I teraz musieli męczyć się z Silasem.



Silas westchnął, słysząc szepty u góry. Do tej pory nie ruszył się z miejsca, dając im trochę czasu na ucieczkę. Wiedział, że Bonnie nie może wyjść, a i że Kol nie wyjdzie bez niej. Więc są w pułapce, nie trzeba było się męczyć, żeby ich złapać. Zaraz potem zobaczył Mikaelsona i Bennett na szczycie schodów. Genialnie. Od razu na jego twarzy pojawił się uśmiech. O rany. O wiele bardziej wolał swoje stare ciało, ale nie mógł narzekać.
- Widzę, że z naszej zabawy nici? – nieśmiertelny w ciele Vanjah uniósł brwi rozweselony.
- Twoje zabawy znudziły się wszystkim dawno temu – wywarczał Kol, schodząc odważnie po schodach, na co Silas zrobił niby smutną minę. – Ustaliliśmy nowe zasady.
- Zżera mnie ciekawość – powiedział uśmiechnięty w nienaturalny sposób, aż powinna go boleć szczęka.
- Ale Ty nie bierzesz w nich udziału – dodał Kol bacznie przyglądając się ruchom Silasa.
Próbował przewidzieć co teraz zrobi, ale z jego miny nic nie dało się wyczytać. Po prostu świetnie.
- Jaka szkoda – Silas westchnął teatralnie, udając że ubolewa nad słowami Kola. – Zawsze lubiłem się bawić.
Nie wiadomo było, czy Silas pod postacią Van jest tak silny, jak Silas, czy tak słaby jak Van. Na pewno nie mógł czarować, więc raczej przejął zdolności wampira… wiekowego wampira, który nie miał żadnych szans z pierwotnym. Raz kozie śmierć. Zerknął znacząco przez ułamek sekundy na Bonnie i wykonał gwałtowny ruch w kierunku nieśmiertelnego. Prawie wytrącił kołek z rąk Silasa, jednak ten spodziewając się takiego obrotu spraw uciekł przed atakiem i stanął kilka metrów dalej. Zdezorientowany Kol stwierdził szybko, że jednak jest silniejszy od zwykłego wampira. Niby jak?
- Nie podobają mi się te nowe zasady – mruknął i skrzywił się niezadowolony. – A może lepsze takie? – spytał retorycznie.
Zmaterializował się przed Bonnie i złapał ją od tyłu za gardło, przykładając kołek do serca. Naciskał na nią coraz bardziej. Bennett zszokowana oddychała ciężej, starając się odejść spod drewna i wyzwolić z uścisku Silasa.
- Nie! – krzyknął zły Mikaelson.
Biały kołek przeciął skórę mulatki i szybko znalazł się w sercu. Przerażenie dziewczyny zastąpił grymas bólu, a po chwili pustka w oczach. Jej skóra stała się szara i wszystkie żyłki wyszły na wierzch.
Silas wyciągnął kawałek drewna z piersi Bonnie i odrzucił jej martwe ciało na schody, gdzie poturlała się kilka stopni w dół i zatrzymała ustawiona twarzą do pierwotnego.
Kol przez sekundę stał w otumanieniu nagłą śmiercią zielonookiej, po czym rzucił się na Silasa w jakimś obłędzie. Zręcznie złapał kołek i wbił w serce nieśmiertelnego. Czemu nie udało mu się zrobić tego wcześniej?! Podbiegł do Bonnie i przykląkł przy niej, mając w oczach łzy, których od dawna nikt u niego nie widział.
- Cholera, Bennett, miałaś dzisiaj nie umierać! – wrzasnął ostro w jej kierunku, chociaż wiedział, że już go nie usłyszy.
Przesunął dłońmi po jej oczach, zsuwając powieki, po czym przyciągnął ją do siebie delikatnie muskając jej włosy.
- Ta wiedźma już raz przywróciła Ci życie, to zrobi to kolejny raz – wysyczał i wziął Bonnie na ręce, kierując się w stronę wyjścia wampirzym tempem.



Caroline jako pierwsza znalazła się we wnętrzu kościoła i rozejrzała się niepewnie, oglądając każdy zakamarek. Dawno nie była w kościele. Ostatni raz była wtedy, kiedy wszystko się rozpoczęło. Pogrzeb pana Younga. Nie miała za wiele czasu zanim Klaus zjawi się tu i postrada zmysły. A na pewno tak będzie. Już pokazał, że nikt ani nic go nie zatrzyma. Jak to mówią: po trupach do celu. Zdecydowanie motto Hybrydy.
Wbiegła wampirzym tempem na górę i zatrzymała się przy wpół otwartych drzwiach, gdzie stała szatynka, w której rozpoznała jedną z dwóch wiedźm. Carter spojrzała na nią gwałtownie i odruchowo użyła magii, odrzucając Caroline na ścianę. Nie ufała blondynce, mimo że nawet jej nie znała. Może właśnie dlatego.
- Co tutaj robisz? – spytała, próbując brzmieć dość ostro, jednak nie dało się nie usłyszeć w jej głosie drżenia.
- Ugh – jęknęła, czując że nie da rady wyswobodzić się z niewidzialnych węzłów szatynki. – Klaus zaraz tu przyjdzie i nie będzie taki miły. Chciałam tylko go powstrzymać, przy okazji zawierając z wami – dopiero teraz zorientowała się, że mówi tylko i wyłącznie do Daviny – albo z Tobą – zmarszczyła lekko brwi, zastanawiając się, gdzie poszła tamta druga – mały układ.
- Układ? – parsknęła nerwowo i zbliżyła się o dwa kroki, ale nie wyszła poza pomieszczenie.
Mimo wszystko, nie potrafiła wierzyć, że Caroline nic jej nie zrobi. Musiała zachować wszelkie środki ostrożności.
- Jesteś czarownicą – odparła Forbes, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na całej kuli ziemskiej. – Nikt inny nie przyzna się do tego, ale potrzebujemy takich jak Ty – dodała i przełknęła ślinę, poddając się magii i opierając plecy o ścianę.
- Takich jak my? – Carter podniosła brwi i prychnęła prawie że rozbawiona, chociaż jej twarz w dalszym ciągu pozostawała poważna. Uraziła ją. – Macie kilku pierwotnych, w tym jedną Hybrydę. Nie dacie rady jednemu… człowiekowi? – spytała, nie bardzo wiedząc jak określić Silasa.
Forbes jednak nie zdążyła odpowiedzieć, kiedy na górę wpadł Klaus z dwoma ułamanymi skądś deskami. Nie wyglądał na kogoś, kto mógłby odpuścić. Uśmiechnął się w ten najbardziej diaboliczny dla niego sposób.
- Klaus! – blondynka krzyknęła i nagle poczuła, że nic jej nie trzyma, więc podeszła do Mikaelsona.
- Odsuń się, kochana, nie chcę zrobić Tobie krzywdy – powiedział chłodno, nawet nie szczycąc jej spojrzeniem. – Davina, nareszcie mamy okazję się poznać – mówił niby miło, ale każdy wiedział, że zaraz wybuchnie.
- Nie! Pomoże nam, czy Ci się to podoba, czy nie – Caroline rzuciła stanowczo i stanęła mu na drodze do Carter.
Niklaus przeniósł zimny wzrok na wampirzycę i, zauważając zdecydowane spojrzenie blondynki, złagodniał. Wywrócił oczami.
- Pomoże nam? Jak? – podniósł brwi i odrzucił na bok dwie deski. – Zauważ, że stoi po drugiej stronie.
Davina zmrużyła oczy na to kłamstwo.
- Nie miałam zamiaru wam pomagać, a szczególnie Tobie – stwierdziła odważnie, zwracając się głównie do Hybrydy.
Klaus przekrzywił lekko głowę i nieoczekiwanie chwycił za deskę, wbijając ją w brzuch szatynki, po czym przyciągnął Davinę do siebie i wyciągnął drewno. Caroline rozszerzyła oczy, zdziwiona gwałtownym i bardzo szybkim ruchem Niklausa.
- Teraz zmienisz zdanie? – wysyczał i uśmiechnął się przebiegle w stronę umierającej Daviny.



Szukanie Silasa było jak szukanie czegoś, co nie istnieje. Albo chociaż potrafi dobrze się ukryć. W co oni się wpakowali. Stefan nagle westchnął.
- Może zadzwoń do Klausa – zaproponował i podniósł brwi. – Albo ja zadzwonię do Caroline – dodał. – Na pewno już coś znaleźli, a my idziemy w drugą stronę – powiedział.
- Zgubiłam gdzieś mój telefon – odparła lakonicznie, idąc dalej.
Salvatore pokręcił głową zrezygnowany. Powinni trzymać się wszyscy razem. Wtedy stanowiliby dla Silas trudniejszy cel. A tak? Tak miał ich położonych, jak na patelni. Zamiast się rozdzielać, musieliby połączyć siły i z łatwością zabiliby nieśmiertelnego.
Już miał wyciągnąć komórkę, kiedy zorientował się, że nawet jej przy sobie nie ma. Cholera, zaklął w myślach. Ciekawe gdzie ją zostawił.
Nagle Rebekah zniknęła mu z oczu, nim zdążył chociażby mrugnąć. Rozejrzał się zdezorientowany i ujrzał pierwotną jakieś kilkanaście metrów od niego.
Mikaelson przygniatała dłonią Elizabeth do ściany budynku. Wiedziała, że to ona. A przynajmniej tak myślała, bo cholernie przypominała jej Van.
- Gdzie jest Silas, wiedźmo? – warknęła lekko piskliwym głosem i przycisnęła blondynkę jeszcze mocniej.
Najwidoczniej nie pomyliła się co do tożsamości Carter, bo po chwili sama klęczała na brudnym chodniku z doskwierającym i tępym bólem głowy.
- Rebekah! – zawołał Stefan i zmaterializował się przy nich, po czym sam wylądował na ziemi.
- Wampiry są strasznie nieznośne – rzucił Nathaniel, który z delikatnym podziwem patrzył na „dzieło” Liz.
Brunet starał się nie dawać po sobie poznać, że ta małolata dała niezły pokaz i jest zdumiony umiejętnościami dziewczyny, mimo że ta pokazała mu już to wcześniej. Zdążył obeznać się z drzewem genealogicznym Carterów i zdawał sobie sprawę jaki to potężny naród, i jeszcze w to nie uwierzył.
- Ty mała – Bekah wysyczała, nie dokańczając, bo Elizabeth zadała jej kolejną salwę bólu.
Teraz można było słyszeć tylko jęki, które roznosiły się pomiędzy budynkami z czasem zanikając w przestrzeni.
- Przestań – wymamrotał Salvatore, prawie mdlejąc – nie chcemy was zabić – rzucił i poczuł, jak braknie mu tchu.
- Myślę, że Twoja dziewczyna jest innego zdania, prawda, Rebeko? – Carter spytała unosząc brwi.
Dopiero po chwili czarownica skojarzyła fakty. Jezu, ona igrała z pierwotnym wampirem! Jeśli teraz jej nie zabije, to Mikaelson odegra się na niej za jakiś czas. Na pewno przyjdzie z zemstą. Każdy pierwotny tak robił.
- Gdzie – zaczęła Rebekah, jednak coś, co ściskało ją za gardło nie pozwalało wypowiedzieć ani jednego słowa.
- Nie mamy czasu na Twoje jęki. Liz – Nath zwrócił się do blondynki, która nawet na niego nie spojrzała.
Nie mogła ich zabić. Nie mogła, bo wtedy każdy wampir na świecie umarłaby. KAŻDY. Elizabeth wzięła głęboki wdech i opuściła dłonie, które do teraz trzymała w górze, przynosząc Rebece i Stefanowi cierpienia.
Salvatore oparł się ręką o chodnik, a drugą złapał za tors, oddychając ciężko. Rebekah nie szczędziła sił, tylko od razu podniosła się na równe nogi i zmrużyła oczy w kierunku wiedźmy.
- Wiem, że go ożywiłaś. Gadaj gdzie jest! – Mikaelson podniosła głos, jednak nie ruszyła się o krok, żeby znowu nie zrównać się z ziemią.
Carter wypuściła powietrze z płuc i jej twarz złagodniała. Miała władzę nad pierwotną, to był powód do dumy.
- Właściwie to nie wiem – odparła ciszej i zerknęła na Nathaniela.



Śmierć. Przecież nie mogła spodziewać się, że będzie żyła wieczna, to było… niesamowite i nieosiągalne zarazem. Nigdy nie wierzyła, że mogłaby przeżyć chociaż sto lat, a co dopiero wieczność. Przez całe jej życie śmierć ocierała się o nią i stąpała po jej piętach. Jej i wszystkich, których znała i kochała. Można by nawet powiedzieć, że Elena przywykła do śmierci. A jednak wciąż bała się tego, co może nastąpić za parę godzin.
Bóle odeszły prawie jak za machnięciem różdżki. Gilbert pomyślała, że jej organizm walczył i zwyciężył. Zaklęcie było za słabe jak dla niej i przeszła tylko przez pierwszą fazę, czy cokolwiek to było. Tak czy inaczej, wydawało jej się, że teraz wszystko będzie tak, jak powinno.
Damon trzymał Gerarda na jednym ramieniu, jakby nie ważył tyle, co ważył. Mimo tego, że mieli Marcela, żeby Nathaniel odczynił urok, to Salvatore nie cieszył się zbytnio. Jak mógłby, skoro obok jego najlepsza w życiu dziewczyna umierała? Nie mógł jej stracić. Bez niej był nikim. Wampirem, który nie miał dla kogo żyć.
Brunet ignorując czarne scenariusze rodzące się w jego głowie, zrzucił Marcela z pleców i położył na trawie niedaleko drzew. Złapał za byle jakie dwie gałęzie i swobodnym krokiem podszedł do murzyna, po drodze polewając oszukane kołki werbeną, którą dał mu Jeremy. Pogwizdywał pod nosem i z beztroskim wyrazem twarzy przybił Marcela do drzewa tak, że tamten w połowie siedział.
- Jesteś pewien, że to pomoże? – zapytał niepewnie Jer i zmarszczył lekko brwi, przyglądając się temu wszystkiemu z boku.
- Zluzuj portki, młody – Damon prychnął ironicznie i otrzepał dłonie z niewidzialnego kurzu. – Musi zadziałać – mruknął i kątem oka spojrzał na nich.
Prawdziwe rodzeństwo. Tak jakby. Tak czy inaczej oboje byli tego samego zdania. Mimo, że Elena nie odzywała się, a jedynie patrzyła na Marcela, jakby ten miał obudzić się w każdej chwili, Damon wyczuwał jej wątpliwości na kilometr.
- Jeremy ma rację – podniosła na niego wzrok, mówiąc głosem zachrypniętym od suchości w gardle. – Nie mamy za wiele werbeny – dodała i odkasłała, czując jak robi jej się gorąco.
Zaczerpnęła powietrza, co było błędem, bo jedyne co poczuła to krew. Mnóstwo krwi. Nie Marcela. Jeremy



To było tutaj. Dziewczyna nawet nie rozglądała się za długo pewna, że są we właściwym miejscu. Elijah szedł zaraz obok niej. Weszli wampirzym tempem po schodach.
- Zostaw ją, bracie – odezwał się od razu najstarszy Mikaelson, widząc jak Hybryda znęca się nad Daviną.
Pierwotny starał się zachować zimną krew i ukryć zdziwienie ogarniające go z zaistniałej sytuacji.
- Oczywiście – mruknął Niklaus z ponurym uśmiechem, odchodząc od wykrwawiającej się szatynki i unosząc ręce w poddańczym geście.
Caroline natychmiast zareagowała i nadgryzła swój nadgarstek podając go Davinie. Jednocześnie obrzuciła Klausa ostrym spojrzeniem. Forbes zrezygnowała z mówienia czegokolwiek, nie miała po prostu sił na Hybrydę.
- Miała przemyśleć swoje zachowanie. Tylko tyle – blondyn wzruszył ramionami z mniejszym uśmieszkiem i zwrócił wzrok na Katherine, niemalże od razu dostrzegając ranę przy obojczyku.
Uniósł brwi, po czym zerknął na swojego brata. Nie potrzebował słów, żeby zrozumieć o co chodzi. Elijah nie miał za wesołej miny.
- Czyżby naszej Katerinie coś się stało? – powiedział Niklaus z nutą arogancji w głosie. – Co za szkoda – dodał wyraźnie ironicznie.
Nagle Nik dosłownie odleciał na którąś ze ścian w pokoju Daviny. Odbił się z hukiem i spadł na podłogę. Prawie od razu poczuł, jak w jego płucach brakuje powietrza i każda część ciała zaczyna go boleć. Nie był zaproszony. Spojrzał groźnie na Carter, która stała z wyciągniętą przed sobą dłonią i trzymała go w miejscu.
- Puść go w tej chwili, Davino – rzucił spokojnie Elijah, choć widać było, że nie podoba mu się to, co ta dziewczyna teraz robi.
- Dlaczego? – głos jej zadrżał, jednak mimo wszystko nie przerywała zaklęcia. – Chciał mnie zabić. Prawie to zrobił! – prychnęła z wyrzutem.
- Mój brat jest czasami porywczy, to prawda. Teraz go puść – powiedział i przymrużył delikatnie oczy, wpatrując się w szatynkę.
Carter zerknęła na Elijahę i opuściła rękę, ściągając brwi i wracając wzrokiem na Klausa, który w ułamku sekundy wybiegł z pomieszczenia i stanął przed Daviną. Był wściekły. Cholernie zły na tą małą wiedźmę.
- Klaus – zaczęła Caroline i położyła dłoń na barku Hybrydy, żeby nie zrobił przypadkiem czegoś głupiego w przypływie emocji – potrzebujemy jej.
- Nie obchodzi mnie, czy jest wiedźmą i jak wiele wie o Silasie – wysyczał Nik, zaciskając szczękę. – Nie będzie mną pomiatać! Nikt nie będzie! – podniósł głos.
- Niklaus – najstarszy Mikaelson próbował coś zdziałać, ale było za późno.
Lepiej nie zadzierać z Klausem, każdy to wie. Blondyn w wampirzym tempie zrobił ruch do przodu i zanurzył rękę w klatce piersiowej. Dopiero po chwili zauważył, że przed nim stoi Caroline, która ledwo łapie kolejny oddech. Trzymał w dłoni jej serce, nie Daviny. Mina Klausa natychmiast złagodniała, a w oczach pojawiły się pierwsze łzy. Care patrzyła na niego z grymasem na twarzy i ogromnym bólem, więc jak najszybciej wyciągnął rękę z jej klatki piersiowej. Rana szybko się zrosła. Przynajmniej ta na zewnątrz.
Forbes wzięła głęboki wdech i pokręciła głową bardziej smutna niż zawiedziona tym co przed chwilą zrobić Klaus. Nie chodziło o jej życie, a o życie Daviny. Chciał zabić ich jedyną dobrą poszlakę do Silasa i młodą dziewczynę.



Elena przełknęła ślinę, starając się odwrócić wzrok od głównej tętnicy na szyi u Jeremiego, ale nie potrafiła. Kaszlała coraz bardziej przez suchość w gardle i to powodowało, że była głodniejsza. Przymknęła na chwilę oczy, a kiedy je otworzyła zrobiły się czerwone. Pod nimi wyskoczyły ciemne żyłki i kły wyrosły z jej dziąseł. Nie wiedziała, co się z nią dzieje, jednak nie wyglądała na taką, co to by się tym przejmowała. Właściwie to poczuła się jak wtedy, kiedy wyłączyła uczucia, tylko że czuła. Cholernie mocno.
- Eleno? – usłyszała z ust jej brata, ale w ogóle nie zwróciła na to uwagi i dalej wbijała spojrzenie w pulsującą żyłę brata. – Elena! – zawołał.
W tym samym czasie szatynka zmaterializowała się przy Jeru i wpiła w jego skórę na gardle, dostając się do krwi. Ciepłej i słodkiej. Najlepszy smak na świecie.
Czuła, że ktoś próbuje oderwać ją od jej posiłku, jednak Gilbert trzymała się kurczowo chłopaka, który teraz krzyczał w niebogłosy.
- Jestem głodna – powiedziała to tak obojętnie, że aż sama zdziwiła się tonem własnego głosu.
Damon skorzystał z okazji i szarpnął dziewczyną mocno, odciągając Elenę od Jeremiego. Złapał wampirzycę za ramiona i spojrzał jej głęboko w puste oczy.
- Zatrzymaj to! – uniósł się, ale szatynka nie wydawała się, jakby go słuchała. – Elena, do cholery! – krzyknął zduszonym głosem i przeklął pod nosem.
Wyglądała na kogoś, kto jest już daleko w innym świecie i nie ma zamiaru wracać. Nagle zmarszczyła nos i brwi, patrząc na Salvatora.
- Zostaw mnie w spokoju – mruknęła chłodno. – Jestem głodna! – huknęła groźnie i spróbowała wyrwać się z uścisku Damona.
Jeremy ledwo trzymał się na nogach i przyciskał dłoń do ugryzienia, z którego dalej leciała krew. Czuł się coraz słabszy i słabszy. Przed jego oczami pojawiły się czarne mroczki, po chwili zalewając mu cały obraz i tworząc jedną, wielką czarną plamę. Upadł.



- Jak to NIE WIESZ? – Rebekah wysyczała podniesiony głosem, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszała. – Zabrałaś go sobie i chociaż powinnaś go pilnować!
Mikaelson najchętniej rzuciłaby się na Elizabeth i rozszarpała jej gardło, ale z jakiegoś powodu tego nie zrobiła. I nie chodziło tylko o to, że Liz jest wiedźmą.
- Bo myślałam, że nie żyje! – także krzyknęła.
Nathaniel podniósł brwi, nie bardzo wiedząc co jest grane. Okazało się, że w to wszystko jest wmieszany Silas. Ekstra. A myślał, że załatwi to szybko i wróci do domu. Wystarczyła ta cała strata czasu na dojazd z Las Vegas do Nowego Orleanu. Super.
- Że odszedł do ciała tej wampirzycy i zostawił Van w spokoju! – dorzuciła jeszcze i wzięła głęboki wdech, chcąc uspokoić się i powstrzymać kolejne łzy.
- Jak to do ciała Caroline? – wtrącił Stefan, nagle zainteresowany rozmową.
Carter tylko pokręciła głowa, nie odpowiadając na pytanie Salvatora i milknąc na chwilę.
- Chciałam przywrócić Vanjah, nie go – powiedziała ciszej, a Rebekah i Stefan spojrzeli po sobie ze zmarszczonymi brwiami – ale Silas nagle sam wstał. Myślałam, że się udało, ale to nie byłam ja. To nie ja go ożywiłam. To nie ja, bo nawet nie poczułam magii – wytłumaczyła im wszystko. – Potem zniknął. Razem z kołkiem. Dopiero wtedy zorientowałam się z Daviną, że to Silas – westchnęła i skierowała wzrok na dwójkę wampirów.
- Więc mówisz – Bekah spauzowała – że Silas znowu biega z kołkiem po całym Nowym Orleanie?
- Świetnie – mruknął Stefan.
- Czyli wszyscy szukamy tej samej osoby – odezwał się po chwili milczenia Nathaniel i uśmiechnął się sarkastycznie. – Na co czekacie? – podniósł brwi, po czym ruszył, nie czekając na resztę.
- Kto to właściwie jest? – Bekah spytała Stefana, ale tak, żeby Elizabeth też to słyszała.
- Właściwie to nie wiem – odparła Carter i wzruszyła ramionami, idąc za brunetem. 


***
JOŁ, joł, co tam u was? :D To już wiecie, kto wygrał starcie Kennett vs. Silas. A przynajmniej kto go nie przeżył. BADUM TSS. Minuta ciszy dla Bonnie. [*]
No cóż. Jedni umierają, żeby inni mogli żyć no nie? Wiem, wiem, jestem trochę zła, ale powiem wam, że na pomysł zabicia BonBon wpadłam dopiero podczas pisania. Stwierdziłam "a co tam!" i tak jakoś wyszło, hahah. :D To samo było z Hayley. Siedziałam pięć minut i losowałam, czy zabić, czy nie, aż w końcu pomyślałam, że ktoś musi umrzeć jako pierwszy. Ale nieważne! :D Kto umrze, ten umrze. :D
Tymczasem powiem wam DZIĘKUJĘ za każdą chwilę poświęconą na moim blogu, to wieeele dla mnie znaczy. :D Najlepsi pod słoneczkiem. <3
Do napisania oczywiście, nie zapomnijcie o mnie przez te dwa dni! :p
Pozdrawiam, życzę pogody, najfajniejszych dni, ciepełka, słoneczka, super przygód i w ogóle wszystkiego najlepszego. <3
love, love, love,
ArtisticSmile. <3

6 komentarzy:

  1. Jej, wybacz za spam, ale muszę nadrobić rozdziały :(
    Nowy rozdział! http://lonely-shapeshifter.blogspot.com/2014/08/1.html
    Pozdrawiam! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wybaczam. :D Ale następnym razem do zakładki SPAM zapraszam. :D Tam też zaglądam i wchodzę na wszystkie linki. :p
      Również pozdrawiam. <3

      Usuń
  2. Hej nominowałam się do LBA
    Więcej na http://hybrid-blood-tvd.blogspot.com/2014/08/liebster-blog-awards.html

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie no świetny ten gif na końcu :D Ah, znowu mi komentarz usunęło. Ja to mam pecha :( Bonnie, nie żyje? Ale tak serio, serio? Nie żyje, nie żyje czy nie żyje ale żyje? Nie no ona nie może umrzeć. Błagam, ale tak błagam na serio! Ona nie może umrzeć, ona nie może nie żyć. Błagam powiedz, że nie umarła na prawdę!!!! Nie no koniec świata jeszcze przed 1 września. Ekstra. Lubię tego Nate'a. Ogólnie lubię złe charaktery :D Klaus mi podpadł. Ale to bardzo, bardzo mi podpadł. On nie może tak po prostu sobie zabić Daviny, od tak. Tak oh i ah. yy, nie wolno mu, bo ja mu nie pozwalam. Ona i Liz muszą przeżyć.!!!! (choćby, żeby przywrócić Bonnie xd) Biedna/nie biedna Elena, tak bardzo/nie bardzo mi jej szkoda. Jer umiera! Łiii, moje święto. Ale on umiera na serio, tak? :D Wiem, jestem dla niego nie miła, ale go nie lubię. Mam nadzieję, że zrozumiesz :) Tatadam, ta da... Katherine nie może umrzeć (któryś już tam raz) a Bonnie, nie może umrzeć na serio. Bo już nie żyje, ale ok. Mają obie żyć, zrozumiano!? Bo jak nie to..to... znajdę Cię i siłą zmuszę by ona została przywrócona 3:) Buahaha, takie tam moje groźby :)Eee, co tam jeszcze było? Nie wiem nie pamiętam. Ok, to ja pozdrawiam i weny życzę <#
    Julia :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Bonnie. Naprawdę? Seriously?! OMG! Trzymaj mnie bo nie uwierzę. Spodziewałam się wszystkiego, ale to... normalnie w świecie mnie zatkało. A jak Klaus usiłował zabić Davinę to moja mina była mniej więcej tak: :O i to takie wielkie O. I jeszcze Jeremy, który też gdzieś tam umiera. No i nie zapominajmy o tym, że Katherine i Elena też są praktycznie jedną nogą po drugiej stronie.
    Nie wiem czemu, ale odnoszę dziwne wrażenie, że chcesz wszystkich wymordować, ale się mylę... prawda? :]
    To by było dopiero coś, jeśli się okaże że Silias wygra, ale lepiej zostawię swoje zwariowane myśli dla siebie :D
    Pozdrawiam, życzę weny i udanej pogody w ciągu tych ostatnich dniach wakacji :*


    OdpowiedzUsuń

DZIĘKI, ŻE JESTEŚCIE, ŁIII! :D