~ 40
~
Jestem gotowy, żeby
wywołać huragan.
Kol po długich minutach, ciągnących się w
nieskończoność, wreszcie się obudził. Zaczerpnął powietrza i odruchowo złapał
się za nagi tors, po czym zacisnął szczękę, przypominając sobie co było powodem
jego nagłego cierpienia.
- Silas – wysyczał przez zęby i gwałtownie wstał.
- Kol! – zawołała natychmiast Bonnie, kiedy
tamten zupełnie ją zignorował. – Dokąd idziesz? – zapytała, idąc za nim.
Mikaelson odwrócił się raptownie w kierunku
Bennett i złapał ją za ramiona w dość silnym uścisku, przez co dziewczyna
wykrzywiła usta w grymasie.
- Puszczaj, Kol, to boli! – krzyknęła zduszonym
głosem, próbując się wyrwać, jednak nic z tego.
Szatyn zmrużył oczy, wyraźnie zastanawiając się
nad czymś dogłębnie, po czym poluźnił chwyt, aż w końcu w ogóle ją puścił z
cichym westchnięciem. Miał wielką ochotę wyżyć się na kimś, ale nie potrafił
tego zrobić akurat na Bonnie. W dodatku nie miał pojęcia dlaczego.
- Wciąż nie jesteś wampirem – zmienił zwinnie
temat, który z pewnością odciągnie zielonooką od jego problemów.
- I nigdy nim nie zostanę. Ile razy można
powtarzać? – zmarszczyła brwi i prychnęła.
Kol przewrócił jedynie oczami i znowu ruszył w
stronę wyjścia, żeby jak najszybciej pomścić siebie. Tylko, że… żył. Ciekawe
jak to się stało? Nieważne zresztą. Poza tym musiał ukarać Rebekę za to, że
bezmyślnie skręciła kark Bonnie. Kiedy szatyn uświadomił sobie, jak głupio to
zabrzmiało od razu skarcił sam siebie w głowie. Do cholery, co się z nim stało,
że zależało mu na jakieś zwykłej nastolatce?
- Gdzie Ty się wybierasz?! – spytała Bennett
podniesionym głosem, zatrzymując go w progu jego pokoju. – Przed chwilą leżałeś
nieprzytomny w agonii, a teraz wstajesz i po prostu wychodzisz? – dodała chyba
bardziej przejęta niż zdenerwowana za to, że zostawia ją bez żadnej odpowiedzi.
Kol wziął głęboki wdech i przybrał na twarz
sztuczny uśmieszek, po czym zwrócił się do Bonnie i, gdy tylko zobaczył jej
twarz nie mógł powstrzymać rozbawionego uśmiechu.
- Martwisz się o mnie? – udał zdziwionego, jednak
mulatka bardzo dobrze usłyszała, że się z niej nabija.
Zmarszczyła brwi zaskoczona i oburzona
jednocześnie. Bo co on sobie myśli?! Przecież to wciąż Kol – pierwotny,
nieobliczalny wampir, którego za nic nie chciałaby mieć za wroga. A no i wcale
się o niego nie martwiła. WCALE.
- Nie – parsknęła.
Skłamała? Boże, była tylko zaniepokojona co się
dzieje, ale nie martwiła się o życie Kola. Niedoczekanie!
- Ale należy mi się parę słów wyjaśnienia –
dodała po chwili, robiąc poważną minę, co tylko jeszcze bardziej rozśmieszyło
Mikaelsona. – Gdybym była czarownicą nie przeżyłbyś ani jednego dnia w spokoju
– powiedziała zdenerwowana i odeszła w kierunku okna.
Pierwotny przechylił głowę na prawo, patrząc jak
brunetka idzie szybszym krokiem i staje przed parapetem. Jego uśmiech wciąż nie
znikał. Zmaterializował się przy Bennett, zapominając na chwilę o Silasie i
innych sprawach nie dotyczących dziewczyny przed nim. Nie dotykali się, jednak
Kol wyczuł w powietrzu, jak Bonnie zadrżała, kiedy zbliżył się do niej na kilka
centymetrów i prawie że dotknął wargami jej ucha.
- Chciałbym to zobaczyć – wymruczał, na co
zielonooka zadrżała raz jeszcze i uniosła lekko głowę, jakby starała się ukryć
swoje onieśmielenie.
Czuła jego oddech na swoim policzku, co
świadczyło tylko o tym, że znajduje się za blisko. W dodatku zdawała sobie
sprawę, jak to na nią działa. Próbowała zgrywać niewzruszoną, jednak pod
czujnym okiem pierwotnego przestawało mieć to jakiekolwiek znaczenie.
Kol postawił wszystko na jedną kartę, nie mogąc
wytrzymać tego, że stoi przy nim Bonnie, a ten w ogóle nic nie robi. Złapał jej
wątłe ramiona i delikatnym, acz stanowczym ruchem odwrócił ją do siebie. Oddech
brunetki natychmiast przyspieszył z adrenaliny, co uparcie starała się
zatuszować przybierając poważną i zaciętą minę.
Nagle zaczęła pożądać jego dotyku, ust, głupiego
i wrednego uśmieszku tak typowego dla niego. NIE! Bonnie pragnęła go całego. Fala
gorąca przeszła przez jej ciało, kiedy tylko zsunął dłonie po ramionach
dziewczyny i ledwo widocznie, ale cholernie zmysłowo uniósł kąciki ust.
Bez słowa, w tej samej sekundzie połączyli swoje
wargi, jakby potrafili komunikować się za pomocą myśli. Mikaelson chwycił
Bonnie za pośladki i przeniósł na parapet, a ta położyła dłonie na jego szyi i
przyciągnęła go tak blisko, jak tylko było to możliwe, oplatając nogami jego
biodra.
Nie było żadnych niedomówień ani wątpliwości,
obydwoje chcieli tego samego równie mocno. Przestały mieć znaczenie wszystkie
inne problemy, nie docierało do nich nic poza wzajemnym dotykiem. Wampir wręcz
parzył brunetkę każdym muśnięciem jej, i tak, rozpalonego do granic możliwości
ciała.
Pogrążenie w namiętnym i dzikim pocałunku, nie
dostrzegli kiedy i jak znaleźli się na łóżku. Bonnie leżała na plecach,
ulegając czułościom szatyna, a Kol zawisł nad nią i całował wszystkie dostępne
miejsca, starając się nie pominąć ani jednego.
Sekundę potem najmłodszy Mikaelson pozbył
dziewczynę bluzki, uznając że cholernie przeszkadza i rozrywając ją na pół.
Zaczął wędrówkę wzdłuż tułowia Bennett.
Wkrótce wrócił do warg Bonnie i ponownie
zatracili się do reszty, nie panując już nad żadnym swoim ruchem, gestem, czy
też słowem.
Katherine wróciła do domu i, kiedy tylko
otworzyła drzwi, ujrzała zdenerwowanego Elijahę, czekającego na specjalną
okazję, żeby dokonać zemsty. Ukradkiem wytarła resztki krwi na jej dłoni o
czarne spodnie i podeszła szybko do Mikaelsona.
- Obudziłeś się – powiedziała z uniesionymi
kącikami ust, a pierwotny spojrzał na nią jakby wyrwany z jakiegoś transu.
- Muszę pomóc mojemu rodzeństwu – oznajmił
stanowczym i poważnym tonem, żwawym krokiem kierując się do kuchni.
- Pomogę Ci – zaproponowała od razu i dostała od
Elijahy delikatny uśmiech oraz wdzięczność w jego oczach.
W międzyczasie złapał za komórkę, leżącą na
blacie i wybrał numer do swojego brata.
- Elijah – usłyszał wściekły głos Klausa, który
nawet nie bawił się w maskowanie negatywnych uczuć wewnątrz niego.
- Gdzie jesteś? – zapytał bez żadnych ceregieli,
chcąc jak najszybciej dorwać się do Silasa.
- Na obrzeżach miasta. Najwidoczniej wszystko
ucichło – rzucił niby to spokojnie, jednak dalej kłębił się w nim jeden,
ogromny niepokój.
Martwił się o swoją siostrę i o Caroline, którą
puścił samą do paszczy lwa. W głowie dalej został mu ich pocałunek, który
zapewne zostanie już tam na zawsze. Niestety wiedział też, że to mogło być
spowodowane ich „ostatnim spotkaniem”, jak to nazwała panna Forbes.
- Na razie. To cisza przed burzą – odparł Elijah,
na co Niklaus uśmiechnął się sarkastycznie i arogancko.
- Jestem gotowy, żeby wywołać huragan – dodał
pewny siebie i rozłączył się, odkładając telefon do kieszeni.
Resztę drogi przebiegł wampirzym tempem.
Najstarszy Mikaelson zerknął na Katerinę,
patrzącą na niego z uwagą i uniesionymi brwiami. Nachylił się nad nią i musnął
jej czoło z wielką troską, którą posiadał do tej dziewczyny. Posłał jeszcze
subtelny uśmieszek, ledwo widoczny i ruszył w stronę wyjścia.
Katherine podniosła wyżej kąciki ust i szybko
dołączyła do Elijahy. Za nic nie mogła go stracić, nie teraz, kiedy zaczynało
się układać. O śmierci Hayley nie dowie się za prędko, oj nie.
- Zostaw mnie w spokoju! – krzyk blondynki
rozniósł się echem po ścianach budynków i wracał do nich. – Czego ode mnie
oczekujesz, Davina?! – Elizabeth spojrzała na szatynkę z niedowierzaniem i
wyrzutem. – Mam rzucić się wam na szyję za zabicie Van, huh?! A może wysłać
podarunek? Najlepiej jej serce! – krzyczała, nie mogąc powstrzymać coraz
bardziej dławiących i zalewających jej twarz łez.
Dwa centymetry nad jej rękoma unosiło się martwe
ciało Carter. Używała magii, choć wiedziała, jakie to może być teraz
niebezpieczne. Była rozżalona i wściekła, co mogło równać się dziesiątkom, a nawet
setkom przypadkowych ofiar. Wystarczył jeden cholerny ruch ręki i bam. Nie ma.
Życie ludzkie było strasznie kruche.
- Dobrze wiesz, że tak musiało być, Liz! To tylko
efekt uboczny! – zrównała się tonem głosu do blondynki tak samo zezłoszczona
jak Elizabeth.
- Tylko dlaczego tym efektem ubocznym musiała
zostać akurat ona? – zapytała cicho i przełknęła ślinę. – Równie dobrze mogłam
to być JA – Liz wciągnęła powietrze do płuc, próbując nie wybuchnąć płaczem.
Davina patrzyła na siostrę ze zdziwieniem. – Gdybym tylko zabiła Silasa… –
spauzowała, ponieważ gula w gardle nie pozwalała jej powiedzieć więcej.
- Nie obwiniaj się o to, Liz – szatynka podeszła
bliżej do czarownicy.
- To nasz koniec, Dav – przerwała jej, kiedy
tamta chciała coś powiedzieć. – Jesteśmy zupełnie różne, nie chcę udawać, że
jest świetnie, kiedy wcale tak nie jest – pokręciła głową i westchnęła. –
Możesz mnie nienawidzić. Niech będzie. Ale nie potrafię żyć w kłamstwie i mówić
wszystkim, że to wszystko wcale mnie nie obchodzi – oznajmiła, po czym
odwróciła się w nieznaną nikomu drogę i ruszyła szybszym krokiem.
Davina nie mogła zrozumieć, dlaczego Liz tak
bardzo zależało na tej egoistycznej wampirzycy, skoro jedyne co dla niej
zrobiła to obraziła ją setki razy i przyjechała do Nowego Orleanu z nią.
Szatynka nie miała pojęcia na co liczyła Elizabeth, ale zrobiło jej się żal
dziewczyny. Nie chciała nienawidzić blondynki, chciała ją poznać, w końcu to
była jej siostra, której nigdy nie miała okazji spotkać. A teraz? Kiedy
znalazła członka swojej zaginionej rodziny, nie potrafiła zrezygnować ot tak.
Davina podbiegła do blondynki i zatrzymała ją, chwytając za ramię.
- Nie chcę Cię nienawidzić, Liz – powiedziała
cicho, prawie że szeptem, patrząc na mokrą od łez twarz dziewczyny. – Jesteś
najbliższą mi rodziną – rzuciła już pewniej z nikłym uśmiechem. – Jesteś moją
siostrą – dodała, na co Elizabeth zamrugała oczami zdziwiona słowami szatynki.
W głębi serca cieszyła się, że Dav nie odwróciła
się od niej i nie znienawidziła jej. Potrzebowała jej. Blondynka odwzajemniła
uśmiech i głową wskazała, że muszą iść.
Rebekah zachłysnęła się powietrzem i rozejrzała
się wokół niespokojnie. Silas ją zabił, prawda? Jakoś nie przypominało jej to
drugiej strony. Wzięła głęboki wdech i dopiero teraz zauważyła Stefana
klęczącego przy Caroline, która pozostawała nieprzytomna.
Salvatore zerknął w kierunku Mikaelson, słysząc
że już się przebudziła. Bardzo chciał posłać jej jakiś podnoszący na duchu
uśmiech, ale jedyne co mu wyszło to krzywy grymas.
- Wszystko w porządku? – zapytał z troską, jednak
nie ruszył się z miejsca, dalej trzymając Forbes na swoich własnych kolanach.
Bekah odchrząknęła, jakby to miało pomóc w
pozbyciu się wyimaginowanej przeszkody w gardle. Nie pomogło.
- Tak – odparła lakonicznie i zdała sobie sprawę,
że jej głos był strasznie zachrypnięty, więc ponownie zakaszlała, po czym
podniosła się na równe nogi i podeszła bliżej nich. – Gdzie jest Silas? –
spytała, uzyskując w myślach prawdziwe obrazy zmieszane z tymi, które wytwarzał
jad wilkołaka.
- Nie mam pojęcia. Złamał mi kark – odpowiedział
i wrócił smutnym wzrokiem na przyjaciółkę. – Obudziłem się jakieś pięć minut
temu.
Rebekah zamrugała ze współczuciem patrząc na
blondynkę z rozwalonymi włosami. Czuła się głupio, w dodatku miała wyrzuty
sumienia. Stefan dbał o nią cały czas, nawet stanął w jej obronie, a ona zabiła
Bonnie i nie powiedziała mu tego. Właściwie nie wiedziała, czego tak bardzo się
boi. W końcu robiła wiele straszniejszych rzeczy. Mimo wszystko było jej wstyd.
Ciszę przerwał Niklaus, który zjawił się w jednej
sekundzie obok nich. Najpierw zwrócił uwagę na Rebekę, a ta zmrużyła oczy. Nie
wiedziała w jakim humorze jest Klaus. Mógł ją zasztyletować, złamać kark albo
przytulić. Mógł też wybuchnąć gniewem za to, że dała sobie wbić kołek, jednak
raczej ona powinna to zrobić. W końcu Nik nie dał im swojej krwi, przez co
spowolnił ich i mieli nietrzeźwe umysły.
Ale Klaus nie odezwał się wcale, co zdziwiło
blondynkę. Jego spojrzenie było mieszanką wszelkich uczuć i Bekah nie miała
pojęcia, które najbardziej oddaje to, co Niklaus rzeczywiście teraz czuje.
Mikaelson przeniósł wzrok na Stefana i Caroline, po czym jego mina natychmiast
się zmieniła.
- Co się stało Caroline? – zapytał, próbując
brzmieć obojętnie, jednak słychać było, że boi się o Forbes.
- Nie wiem – odparł Salvatore, czym zirytował
Hybrydę.
Klaus zacisnął zęby i zastanowił się nad jedną
istotną rzeczy – gdzie jest Silas? Powinien tu być. Na pewno nie odszedłby,
kiedy miał pod ręką prawie że martwą pierwotną. A o to mu chodziło. Zabić
pierwotnych. Więc gdzie niby poszedł? A może ktoś go porwał? Może ktoś jeszcze
tutaj był i to on zrobił coś Caroline, a nie nieśmiertelny?
Odpowiedź miała przyjść zaraz, bo Klaus ujrzał,
jak powieki młodej wampirzyc drgają. Wyglądała marnie, mimo że na zewnątrz nie
miała żadnych obrażeń i wydawało się, jakby po prostu zasnęła.
- Caroline – zawołał przejęty Stefan,
dostrzegając to samo co Nik. Nie wahając się ani chwili dłużej, nadgryzł swój
nadgarstek i przyłożył go do ust blondynki. – Wszystko będzie dobrze – dodał na
słowa otuchy i już moment później poczuł, jak Forbes wgryza się w rękę i
zaczyna pomału pić.
Nagle Care oderwała się od Salvatora i posłała mu
wdzięczny uśmiech, czując się już o niebo lepiej, jednak jej organy dalej
pozostawały w nienaturalnej postaci. Powoli powinna dojść do siebie.
- Dzięki – powiedziała cicho.
Caroline odzyskała znaczną część energii i
podniosła się na swoich łokciach, rozglądając uważnie wokół, jakby dostała
nagłego olśnienia, jakby przypomniała sobie wszystko z wczorajszej nocy. Zauważyła jeszcze Rebekę i Klausa, którego
wolałaby spotkać później niż wcześniej. Wzięła głęboki wdech i z powrotem
zatrzymała wzrok na młodszym Salvatorze. Widziała w jego oczach, jak i w oczach
wszystkich, że chcą wiedzieć, co się tutaj stało.
- Zabiłam go – wyszeptała i zmarszczyła brwi,
kątem oka sprawdzając ich reakcje. Wszyscy byli równie zdziwieni. – Przybiegłam
tutaj, powiedziałam o jedno słowo za dużo i zabrałam kołek, podczas chwili jego
nieuwagi. Potem uciekłam i po chwili wróciłam, zaskakując go. Nie miał czasu na
obronę – wyjaśniła zaszłą sytuację, po czym spojrzała w niewidoczny punkt przed
sobą.
Zdawała sobie sprawę, że postąpiła dobrze, jednak
rozpacz tej blondynki nie dawała jej spokoju. Zabiła nie tylko Silasa, ale także
czyjąś bliską osobę.
- Więc gdzie on jest, Caroline? – głos
zniecierpliwionego Klausa doszedł do niej jak zza mgły, jednak zamrugała oczami
i spojrzała na niego.
- Przyszły jakieś dwie dziewczyny. Jedna z nich
podniosła mnie do góry na kilka metrów, a potem ścisnęła jak butelkę. Straciłam
przytomność – odpowiedziała i przełknęła ślinę.
Stefan widział, że dziewczyna jest w rozsypce,
dlatego bez żadnego słowa przytulił ją do siebie. Nie miał pojęcia czemu tak
bardzo się tym przejęła. W końcu zrobiła coś dobrego – zabiła Silasa – najniebezpieczniejszego
wroga.
Elijah otworzył drzwi i przed sobą zobaczył
Elenę, a zaraz za nią Damona i Jeremiego. Katherine zmierzyła ich posępnym
wzrokiem, dziwiąc się, że Marcel puścił ich wolno i jeszcze żyją. A już miała
nadzieję, że więcej ich nie zobaczy. Albo zobaczy, ale martwych. Cóż,
przeliczyła się. Miała ochotę powiedzieć coś na ten temat, jednak nie zdążyła.
Damon przez ułamek sekundy znalazł się przy niej i przydusił ją do ściany za
szyję.
- Czyżby zżerało Cię poczucie winy, Katherine? –
brunet warknął arogancko, używając całej siły na niej.
- Puszczaj mnie, Damon – wykrztusiła, próbując
wyrwać się z uścisku wampira.
W jednej chwili niebieskooki poczuł na swoim
przedramieniu silną rękę pierwotnego, który niemalże mu ją zgniótł, wyginając
ją pod dziwnym kątem. W oczach Elijahy błyskały iskierki złości. Nigdy nie
pałał wielką sympatią w kierunku starszego Salvatora.
- Zostaw ją, chyba, że chcesz, żebyśmy policzyli
się na osobności – powiedział, o dziwo, spokojnie i odepchnął bruneta od
dziewczyny na jeden metr.
- Wolałbym załatwić to na osobności z nią – Damon
wysyczał jadowicie w stronę Pierce, która prychnęła i założyła ręce na
piersiach, dobrze wiedząc, że nic jej nie grozi.
- Przykro mi, ale nie doczekasz się – mruknęła i
uśmiechnęła się z wyższością.
Znowu miała nad nimi władzę. Była, można
powiedzieć, nietykalna. Dzięki pierwotnemu.
Elena wzięła głęboki wdech, chcąc wtrącić się i
jak najszybciej odciągnąć Salvatora od pomysłu zabicia Katherine. Nie miał
szans i taka była prawda. A Gilbert nie miała zamiaru obserwować, jak Elijah
wyrywa mu zgrabnym ruchem serce. Każdy wiedział, że najstarszy Mikaelson był w
tym niepokonany, jakby ćwiczył setki lat. I z pewnością to robił.
- Jaki jest powód waszej wizyty? – spytał Elijah
i podniósł brwi w lekkim zainteresowaniu.
Niby patrzył na Elenę, ale kątem oka spoglądał na
Damona i pilnował go, żeby ten nie rzucił się na Katerinę. Nie chciał, żeby coś
jej się stało. Dopiero co ułożyło się między nimi, a właściwie – Petrova
przyznała się do jej uczuć i nie chciał tego zaprzepaścić. Bał się ją stracić.
- Musimy znaleźć Caroline i Bonnie. Z tego, co
powiedziała nam Katherine są w Nowym Orleanie – wytłumaczyła szatynka z troską
w głosie.
Pragnęła wreszcie zobaczyć swoje przyjaciółki i
razem z nimi zwiać z tego miejsca do spokojnego Mystic Falls. Żeby wszystko
było, jak dawniej. Babskie wieczory, Mystic Grill. Tam było ich miejsce.
- Caroline – wyszeptał zdenerwowany Elijahy, co
zaskoczyło Elenę oraz Jeremiego, bo Damon nie za bardzo przejmował się, o czym
teraz rozmawiają. – Tak, była tutaj – dodał chłodno.
- Mówiłam Wam – włączyła się Pierce z ironicznym
uśmieszkiem.
- To prawda? Wyłączyła uczucia? – spytała
zaniepokojona Gilbert, na co pierwotny przytaknął. Jak ja kiedyś.
- Już wróciła do siebie – zapewnił Mikaelson, a
Elena odetchnęła z ulgą w duchu. – Ale przedtem zdążyła namieszać.
- Jak to Blondie – wrzucił swoje trzy grosze
Salvatore, nie odrywając wzroku od Katherine, która teraz zmierzyła go
wzrokiem.
- Bonnie jest u góry, ale sądzę, że wolałaby
zostać teraz sama – oznajmił, ignorując całkowicie słowa bruneta.
Na te słowa Petrova podniosła kąciki ust
sarkastycznie. Ja słyszę co innego,
prychnęła w myślach. Szkoda, że nikt inny nie zwracał na to uwagi. Mogłoby być
całkiem śmiesznie, gdyby ktoś nakrył BonBon w łóżku razem z jednym z
pierwotnych. Chyba dostaliby zawału.
- Teraz wybaczcie, spieszymy się – powiedział
szybko Elijah i przepuścił Kath w drzwiach.
Katerina z uśmiechem na ustach wyszła, ani na
chwilę nie zrywając kontaktu wzrokowego z Eleną. Za chwilę przeniosła wzrok na
młodszego brata Gilbert, który zdawał się być nieobecny w tej rozmowie, jak i
zresztą w ogóle. Razem z Elijahą rozpłynęli się w powietrzu.
Marcel wszedł do baru, w którym ostatnio był
kilka dni temu. Po niedawnych zdarzeniach nie mógł tutaj nie przyjść. Czuł się
pewnego rodzaju odpowiedzialny za wszystkie wampiry, które żyły w Nowym
Orleanie i musiał im powiedzieć o teraźniejszej sytuacji w mieście.
Niemal wszyscy spojrzeli w jego kierunku i
zaciekawieni wpatrywali się w Gerarda, czekając co powie albo zrobi. Diego jako
pierwszy podszedł do ciemnoskórego z kamienną twarzą.
- Jak tam zemsta? – spytał bez krzty emocji z
wyczuwalną nutą sarkazmu.
Cóż, Diego nie wiedział, czy martwić się, czy
może raczej zdenerwować. Nie widział Marcela od jakiegoś czasu i nie dawał
żadnych oznak życia. Wiadomo było tylko to, że chce się zemścić. Gerard zmrużył
lekko oczy.
- Odłożyłem to na później. Mam gorsze wieści –
powiedział. – Do naszego miasta przybył jakiś tam Silas, nieśmiertelny –
zwrócił się do wszystkich wampirów w pomieszczeniu, którzy uważnie go słuchali.
– Połączył Pierwotnych, a jak wiadomo obowiązuje nas linia krwi. Jeśli
Pierwotni zginą, my razem z nimi – w tłumie słychać było oburzenie, zaskoczenie
i chęć do walki. – Na szczęście już nie żyje. Tylko, że jedna wiedźma chce go
przywrócić – wyjaśnił, otrzymując różne reakcje z każdej strony. – Chyba nie
chcecie umrzeć w najbliższym czasie, prawda? – na te słowa wampiry stanowczo
zaprzeczyły.
Bo kto chciałby umrzeć tak wcześnie? Szczególnie
jeśli świat miał tyle do zaoferowania. Nowy Orlean był ich domem, nie
zamierzali oddać go jakiemuś Silasowi, co to miał kaprys wybicia wszystkich
wampirów. Co to, to nie.
- Co zamierzasz zrobić, Marcel? – zapytał ciekawy
Diego i podniósł lekko brwi.
Gerard uśmiechnął się przebiegle.
- Zabijemy ją – powiedział donośnie, uzyskując
pomruki zadowolenia.
- To nie powinno się zdarzyć – wyszeptała Bonnie
zakłopotana tym, że właśnie przeżyła najgorętszy seks w swoim życiu z Kolem.
Matko Boska, z Kolem! Jak ona mogła mu ulec?
Pewnie to przez hormony przemiany. Na pewno! W innym wypadku nie zrobiłaby
tego… prawda? Po prostu nie myślała trzeźwo i tyle.
Leżeli obok siebie, przykryci jedynie cienką
kołdrą. Oboje byli wpatrzeni w sufit. Mikaelson uśmiechał się przez cały czas
pod nosem.
- Ja twierdzę inaczej – rzucił, przez co Bennett
posłała mu mordercze spojrzenie. – Nie przesadzaj, nie było tak źle – roześmiał
się widząc minę brunetki.
Zielonooka zarumieniła się jeszcze bardziej niż
dotychczas i westchnęła cicho, naciągając mocniej kołdrę na siebie, żeby
zasłonić całe ciało. Przymknęła oczy. Tak, to był najbardziej udany seks i
najgorsze w tym wszystkim jest to, że wcale nie czuła się winna. Wręcz
przeciwnie! Odczuwała cholerne spełnienie. Wreszcie zrobiła coś dla siebie, nie
patrząc na nikogo innego, pomimo zmieszania była szczęśliwa tutaj, w łóżku z
Kolem. Jakkolwiek głupio to brzmiało.
Kol z uśmiechem wspominał to, co przed chwilą
między nimi zaszło. Musiał przyznać, że jak na byłego truposza Bonnie była
całkiem niezła w TYCH sprawach. Chyba żadna kobieta nie doprowadziła
Pierwotnego do takiego stanu, że ledwo co myślał nad tym co robi.
- Musimy kiedyś to powtórzyć – odezwał się nagle
szatyn, przerywając ciszę.
- Chyba po moim trupie – prychnęła i usiadła
zirytowana przez wampira.
- To da się załatwić – wzruszył ramionami z
głupim uśmieszkiem.
- Bardzo śmieszne – warknęła i wywróciła oczami.
Mikaelson po raz kolejny zaśmiał się radośnie,
jakby co najmniej opowiedziano mu najzabawniejszy kawał. Uwielbiał droczyć się
z Bennett, to była jedna z jego najfajniejszych rozrywek. Zaraz po gonieniu i
zjadaniu swoich ofiar.
- Przez Ciebie zapomniałem o Silasie – powiedział
i wsunął na siebie bokserki i spodnie.
- To Twoja wina – rzuciła oskarżycielskim tonem,
nie mogąc oprzeć się, żeby spojrzeć w jego stronę.
Kol znowu uśmiechnął się, zauważając ukradkowe
spojrzenie zielonookiej, po czym naciągnął na siebie koszulkę i odwrócił się do
Bonnie.
- Mów, co chcesz – dodał rozbawiony i ruszył w
kierunku wyjścia z pokoju.
Brunetka wzięła głęboki wdech, podejmując w duchu
najważniejszą decyzję, która odmieni jej życie na zawsze. Dosłownie.
- Zrobię to – mruknęła cicho, jednak na tyle
głośno, aby Kol usłyszał.
Mikaelson zatrzymał się zdziwiony słowami mulatki
i zwrócił w jej stronę. Zmarszczył brwi, szczerze nie dowierzając. Oczywiście,
nie przyjmował do wiadomości innej opcji niż Bonnie-wampir, ale to, że nie
musiał robić tego na siłę to było zupełnie coś innego.
- Przyniosę więcej – uniósł kąciki ust, na nowo
wyrzucając Silasa z głowy i zwracając całą uwagę na Bonnie.
Zniknął, a brunetka zastanowiła się raz jeszcze,
czy dobrze postępuje. Nie, nie chciała umrzeć. Nie potrafiła. Nie teraz.
***
Heeeej! Jako, że ostatnio musieliście czekać aż do 23 (przepraszam, Julio i mam nadzieję, że jednak się wyspałaś :p), to teraz dodaję wcześniej. :D Taaak, wielka scena Kennett miała już miejsce. Cóż mogę dodać? Nie wydaję mi się, żeby to było za wcześnie ani niestosownie do sytuacji, czy czegoś takiego. Po prostu się stało. Różne rzeczy się dzieją pod wpływem emocji, no i proszę, oni se trochę zaszaleli :p
Julio, ja też nie lubię zbyt przesłodzonych scen i wydaję mi się, że nawet nie potrafię ich pisać i chyba jest ich mało w tym opowiadaniu. A może nie, sama nie wiem. xD Takie odnoszę wrażenie, kiedy przelatuję rozdziały. :p
Zuzu, wiem, że Vanjah nie była zbyt dobra dla swej rodzinki, ale przemiana w wampira zmieniła kompletnie jej życie. Tak, tak, chyba nikt jej nie lubił (oprócz mnie hahah) i nie mam nic do tego. Według mnie Liz jest straasznie dziwna, jest zmienna, raz jest taka, potem taka, ech. No nic. :D
Natalia, no Silas też był tą złą postacią. Ja go zawsze uwielbiałam! xD A co do Deleny to nie jestem jej fanką. Ani jej, ani Steleny. Czemu? Odpowiedź jest zadziwiająco prosto - ELENA. Chociaż o dziwo powiem, że dwie sceny z nimi w roli głównej mnie wzruszyły. W serialu. :p I dlatego się na nich nie skupiam. Wolę skupiać się na związkach pierwotnych z innymi, bo te pary wprost uwielbiam! :D
I Anonimie, powiem szczerze, że śmierć Hayley szykowałam od samego początku. I przyznaję, że kiedy przestała mi być potrzebna - po prostu się jej pozbyłam. :p Aj tam dziecko. Dziecko nic nie wniosłoby do tego opowiadania, serio. Jedynie by zawadzało. Ale na pocieszenie (?) dodam, że postać Hayley jeszcze się pojawi. Tak na chwilę. :p
Dziękuję za komentarze i za wszystko, co dla mnie robicie (czy coś). Jesteście kochanii! <3
Pozdrawiam więc, życzę kosmicznych przygód, wspaniałej pogody, udanych wakacji, ciepłych romansów, cudownych chwil z ludźmi i innych rzeczy. <3
love, love, love,
ArtisticSmile. <3
PS. Zapomniałabym dodać! Dziękuję za przeżyte wspólnie 40 rozdziałów! <3 Uwielbiam Was! Do napisania. <3
Jedyne co mam teraz ochotę zrobić to krzyczeć. KOCHAM, KOCHAM, KOCHAM, KOCHAM... Cholera usunął mi się komentarz, nie!!!!!! Zabiję tą myszkę. Mam pytanie kiedy Bonnie sobie przypomni spotkanie z Kol'em? Chyba, że coś ominęłam i nie przeczytałam. Kol, taki wspaniały, taki seksowny i co najważniejsze przystojny. Ale co ja gadam. Charakter jest najważniejszy i jego nie brakuje żadnemu bohaterowi w Twoim opowiadaniu. Wszystko jest boskie. Tak czy siak uważam, że Stef powinien przytulić Bekę i dodam, że jesteś kolejną osobą która w moim życiu czyni takie cuda. Nienawidziłam Stebekah a teraz ją kocham, po prostu. Ech, Damon niegrzeczny ty mój, nie wolno zabijać Kath. Elena choć Cię nie cierpię, to jako jedyna zachowałaś się mądrze. Jer biedactwo... Żartuję nie żal mi go.. Wiem okropna jestem, ale takie życie. Marcel, wiesz, że tylko ja go kocham? Wszyscy wokół go nienawidzą. Szczerze nie spodziewałam się po nim, że chce zabić Liz. W końcu to jest siostra Daviny. Aaa, i ja też lubiła Silasa, ale i tak życzyłam mu śmierci. Sorry, Silas. No i co ja mam tu pisać, wszystko jak zwykle jest perfekcyjne...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny, pomysłów i ogólnie wszystkiego dobrego.
Julia <3
Ps:Wybaczam, Ci, że się nie wyspałam.
Ps2: Mogłam coś ominąć, bo pisałam z pamięci. Nienawidzę jak mi się komentarze usuwają. Ta rozpacz wtedy, rozrywa mnie od środka.
Ps3: Romanse to nie dla mnie xd
Witaaaaaaaaaaaam!
OdpowiedzUsuńNiektórzy nie lubią komentować, ja zaś uwielbiam, więc zaczynam!
KENNETT! Jejku jak się ucieszyłam, według mnie to był idealny moment. Nie zrobiłaś tego za szybko, było świetnie! Uwielbiam ten paring i cieszyłam się, gdy czytałam takie fajne sceny! Ogólnie postacie Pierwotnych są mistrzowskie, mają charakter dlatego ich kocham. Teraz tylko Bonnie zostanie wampirem i cała wieczność przed nią, albo przed nimi... Nie wiem czemu ale miałam dziwne odczucie, dlaczego Kat nie została ukarana w jakiś sposób za śmierć Hayley. Owszem jej zgon mi się podobał, bo ułatwia pewne sprawy ale to takie niesprawiedliwe, co nie?! Nie wiem, wymyślam głupoty! Delena jak Delena :D Mam podobne zdanie do Ciebie :3 Chociaż, ja od momentu gdy Elka stała się wampirem w serialu nie widziałam ich ze Stefciem razem. Za to Rebekah i on jak najbardziej! Miałam nadzieję, ze rozwiną swój wątek po końcu 4 sezonu. Ale dupa! Nic. A co do numeru jeden dla mnie (czyt. Klaroline) to kocham Cię za to. Za to, że to wszystko dzieje się tak wolno. Ja uwielbiam takie sceny :D Serio! Widać po nich jak obydwie strony biją sie ze swoimi uczuciami. I to jest cudowne i kochane. A teraz... MARCEL . niech mnie nawet nie wkurza! Nie lubię Liz ale nie może jej zabić, jak tak zrobi to Jer znów zacznie do Bonnie i rozleci się mój shipp! Nie, Nie, Nie! Nie zgadzam się. Mam nadzieję, że Hayley pojawi się tylko we wspomnieniu, albo, żeby zakomunikować, że wynosi się do Lockwooda raz na zawsze! Teraz będę czekać z niecierpliwością na kolejny. Ahh, uwielbiam je czytać :) Pozdrawiam :*
Zuzka!
realitybeingadream.blogspot.com
A bedzie taka scena kalijah jaka miala kennet?
OdpowiedzUsuńHmm... w sumie była już w 21. rozdziale. :p
UsuńDzisiaj nowy rozdział! Ja chcę już !
OdpowiedzUsuńPS Zostałaś nominowana do Liebster Award: http://lonely-shapeshifter.blogspot.com/p/liebster-award.html
PS Niedługo nowy rozdział.