niedziela, 31 sierpnia 2014

47. | Ostateczne starcie.

~ 47 ~
Ostateczne starcie.


Caroline nie wierzyła w jakieś chore pomysły Bonnie, które pojawiły się znikąd. Na razie plan był taki, że miały pójść do starych czarownic. Też duchów. Rany, powodzenia, Bonnie! Jedno Care musiała przyznać – po Drugiej Stronie było strasznie.
- Naprawdę myślisz, że któraś z nich nam pomoże? O ile jakąkolwiek znajdziemy? – pesymistyczne podejście do sprawy nie opuszczało blondynki, ale Bennett zdawała się tym nie przejmować.
- Nie – odparła lakonicznie. – I przestań być taka krytyczna. Odrobina wiary nikomu nie zaszkodziła – mówiła z determinacją.
Forbes zmarszczyła czoło zdziwiona słowami przyjaciółki. Albo byłej przyjaciółki. Chociaż… między nimi chyba było już wszystko w porządku. Wampirzyca otwierała już usta, żeby uargumentować swoje racje, jednak Bonnie ją wyprzedziła.
- Moja babcia na pewno nam pomoże – stwierdziła pewna i w jednej sekundzie znalazły się na cmentarzu.
- Tylko, że Twoja babcia znajduje się bliżej Mystic Falls! Co miałaby robić w Nowym Orleanie? – spytała podniesionym głosem i rozejrzała się wokół, zaciskając usta w cienką linię.
- Duchy nie znajdują się w jednym miejscu połączonym z nimi. To nie Supernatural – mruknęła z deka rozbawiona, ale była całkowicie poważna.
- Co to – zaczęła pytanie, jednak zrezygnowała machnięciem ręki – nieważne. Lepiej znajdźmy Twoją babcię – powiedziała, jednak i tak wątpiła, że krewniaczka Bonnie jakoś im pomoże.
Nie, żeby nie wierzyła w duchy, w końcu sama jednym z nich była, ale takie pomysły wydawały się za bardzo odległe od rzeczywistości. Druga Strona była czymś zupełnie nie do ogarnięcia przez Caroline. Jeśli ma spędzić tu całe swoje życie… albo po-życie, to woli umrzeć… tak jakby. A jeżeli dojdzie tutaj także Silas, któremu plan raczej wypali, to będzie kompletna masakra. Ich życie przeniesie się na Drugą Stronę. Zapowiada się super, pomyślała gorzko i zacisnęła usta w wąską linię.
Obie dziewczyny rozejrzały się wokół, słysząc szepty. Szepty, które łączyły się w szum. Nie był nadzwyczaj straszny, ale dało się wyczuć niechęć i grozę.
- Cholera, Bonnie, właśnie weszłyśmy na siedlisko duchów – rzuciła i uniosła brwi.
- Nie wolno przeklinać na ziemi świętej, moja droga – za nimi odezwał się wyraźny głos, więc szybko odwróciły się w tamtą stronę i, ku zaskoczeniu Caroline, ujrzały nikogo innego jak właśnie panią Bennett.
- Przepraszam? – wydukała niepewnie i zmarszczyła czoło.
Chyba nie może być dziwniej, znowu bąknęła do siebie w myślach, a po chwili dodała: dobrze, że nie umieją czytać w myślach.
- Babciu! – mulatka widocznie ucieszyła się na widok swojej rodziny, więc chyba tylko Forbes to zdziwiło i zaniepokoiło.
- Pani śledzi Bonnie? Skąd pani wiedziała, że tutaj będziemy? Jak nas pani znalazła? Czy martwi mają takie zdolności? – Care wyrzucała z siebie serię pytań, próbując zaspokoić swoją ciekawość i celowo ignorując karcące spojrzenie BonBon.
Sheila jak to zwykle bywało była całkowicie poważna, co sprawiało, że wydawała się jeszcze groźniejsza. Ale miała w sobie coś łagodnego, dzięki czemu można było poczuć się przy niej, jak przy własnej babci. Cóż.
- Martwi nie żyją – odparła spokojnie chłodnym tonem, zupełnie bez wyrazu. Rany, straszne. – Ci którzy praktycznie żyją – teraz przeniosła wzrok na swoją wnuczkę – nie wpływają na ten świat.
Okej, teraz zrobiło się do reszty dziwnie. Caroline nie miała pojęcia o czym starsza pani mówi, jednak nie przejęła się zbytnio, może starość tak na nią wpływa i gada głupoty.
Za to Bonnie rozumiała o co chodziło Sheili i poczuła się urażona, a nawet bardziej zawstydzona. Zawiodła babcię, bo dobrowolnie zamieniła się w wampira. No tak jakby dobrowolnie. W każdym razie nie było teraz czasu na pogawędki.
- Potrzebujemy Twojej pomocy – wypaliła młodsza Bennett i zagryzła dolną wargę z nadzieją, że uzyska tej lepszej odpowiedzi.
Sheila obrzuciła ich spojrzeniem bez jakichkolwiek emocji, przez co dziewczyny nie potrafiły odczytać jakie będzie jej zdanie. Care coraz bardziej bała się tej kobiety, chociaż w tej sytuacji zdawało się to być nieważne.
- Jak mogę wam pomóc? – spytała po chwili i uśmiechnęła się, co odwzajemniła z wielką radością i Bonnie, i Caroline.



Salvatore rzucił nieprzytomne ciało Marcela na bruk i w tej samej sekundzie złapał Nathaniela z gardło.
- Odczyń ten cholerny urok albo wyrwę Twoją nerkę – warknął z ogromną dawką jadu.
- Spoko, mam jeszcze drugą – wymamrotał brunet, walcząc o oddech.
Jeremy dopiero po chwili podszedł do nich, bo nie dość że ciążyła mu Elena, to w dodatku był tylko człowiekiem i nie potrafił przenosić się w mgnieniu oka. Z jego siostrą było coraz gorzej, kaszlała, pluła krwią i co jakiś czas wygadywała różne głupstwa. Była na skraju życia i śmierci. Liczyła się każda sekunda. Jer nie od razu zauważył Elizabeth, która stała zszokowana nagłym zdarzeniem.
- Której pomogę Ci się pozbyć – wycedził Damon i wzmocnił uścisk na krtani, blokując dostęp tlenu. – Zrób to! – wrzasnął.
Davina jako pierwsza zareagowała i zadała ból Salvatorowi, który dzielnie starał się nie puszczać Nathaniela.
- Chciałeś Marcela, to go masz – mruknął z ledwością i jęknął nagle łapiąc się za głowę.
- Wybacz, jestem na dobrej drodze do mojego głównego celu – uśmiechnął się nagle, przedtem biorąc głęboki haust powietrza.
- Co zrobiłeś Marcelowi? – spytała ostro szatynka i zerknęła na Gerarda.
W odpowiedzi Salvatore charknął przeżywając katusze. Czuł jak jego głowa rozdziera się i zaraz wybuchnie. Zacisnął wargi i powieki, chcąc stłumić krzyk, co wyszło mu całkiem nieźle. Wtem ból ustał, chyba tylko dlatego, żeby wiedźma dowiedziała się czegoś od niego. Damon nie zamierzał czekać na Gwiazdkę.
- Tylko złamałem kark – powiedział z westchnieniem i w wampirzym tempie wyrwał serce z klatki piersiowej Marcela, po czym spojrzał na nie z zadowoleniem. Tak długo o tym marzył. – Ups? – uniósł brwi i po chwili podniósł kąciki ust w sarkastycznym uśmiechu.
Carter poczuła ogromny ból pod piersią, jakby to właśnie jej wyrwano serce. Walczyła o Marcela, a tymczasem zabił go jakiś durnowaty wampir. Mimo wewnętrznej rozpaczy, nie zamierzała mu tego puścić płazem. Wyciągnęła przed siebie rękę, odrzucając Salvatora kilka metrów dalej. Machnęła dłonią w dół przez co niebieskooki upadł z trzaskiem na bruk i jęknął z powodu złamanych kości. Szybko się zregenerują, ale Davina nie zamierzała go tak zostawić.
Jeremy chciał pomóc, ale musiał stać i trzymać siostrę, która słabła z sekundy na sekundę. Jej powieki opadały pod ogromnym ciężarem, jednak usilnie próbowała odepchnąć sen i otwierała gwałtownie oczy.
- Mówiłam – wychrypiała i przełknęła ślinę – powinniśmy pogodzić się z tym wcześniej – wyszeptała jeszcze ciszej i starła łzę z policzka Jeremiego. – Nie płacz, Jer. Nie każda przegrana oznacza koniec. Pamiętaj, że masz do wygrania wielką wojnę – uśmiechnęła się delikatnie.
- Wygramy ją, Eleno – powiedział hardo Gilbert – RAZEM – podkreślił.
Elizabeth wpatrywała się w tą scenę ze wzruszeniem, ale oderwała oczy i przeniosła uwagę na Davinę, która wykręcała kończyny Damona.
- Dav, musimy się spieszyć! – zawołała blondynka, jednak to nie wzbudziło zainteresowania siostry. – Davina! Oni nas potrzebują! Przestań! – krzyczała i pociągnęła za ramię dziewczyny, a ta dopiero wtedy spojrzała na Liz.
- Musi za to zap…
- I zapłaci – pokiwała głową – teraz musimy zrobić coś innego.
Carter skutecznie zablokowała Salvatora, żeby nie pobiegł za nimi. Wciąż bolał ją fakt, że najbliższy przyjaciel nie żyje. Ruszyli biegiem w kierunku domu Mikaelsonów.
Elena wyszarpnęła się z rąk Jeremiego, który postawił ją na ziemię wbrew swojej woli. Dziewczyna podbiegła do Damona, jednak w połowie drogi upadła na kolana i otworzyła usta, jakby próbując złapać oddech. Nie mogła. Jej ciało zabraniało tego. Oczy rozwarły się w zdziwieniu i przerażeniu.
Jeremy podbiegł do siostry, krzycząc do niej słowa, których nie rozumiała. Damon także próbował nawiązać kontakt, jednak bezskutecznie.
Elena poczuła w ustach smak metalu, a po chwili krew wylała się z jej ust, płynąc strumieniami w dół twarz. Miała wrażenie, że tonie. W krwi. Przed oczami zrobiło jej się ciemno. Wielkie czarne plamy migotały, aż zalały cały obraz. Oślepła. Próbowała krzyczeć, ale nie mogła. Po chwili czuła ciepłą, lepką ciecz na swoich policzkach. Nie chciała myśleć, ale każda jej komórka kierowała ją na te myśli. Umierasz. Umrzesz. Jakbyś wcześniej tego nie robiła, mruknął złośliwy głosik w jej głowie. I miał rację. Kiedy tonęła z Mattem czuła się w podobny sposób.
Śmierć zbliżała się wielkimi krokami, łapiąc za jej ramiona i ciągnąc do siebie z ogromną siłą. Na początku walczyła, ale wkrótce zrezygnowała z tego pomysłu i oddała się całkowicie. Ból powoli znikał. Uczucie pustki i przerażenia także.
Nareszcie była wolna.
Umarła.



Najstarszy pierwotny przekroczył próg domu, zastając coś, czego w ogóle się nie spodziewał. Wszyscy leżeli na podłodze nie mając cienia szansy na podniesienie się, za to Silas tryumfował, odwracając się w kierunku Elijah. Uśmiech nie schodził z jego, a w sumie z twarzy Vanjah.
- Katherine. – Dziewczyna resztkami sił przełknęła ślinę – wyglądasz okropnie – stwierdził nieśmiertelny i powstrzymał szatyna od zrobienia kroku.
Silas przymrużył lekko powieki i, używając magii, zrobił nacięcie na nadgarstku Klausa, po czym przeniósł trochę krwi przed Petrovę. Wszyscy patrzyli na wyczyny nieśmiertelnego z ogromnym zdziwieniem, a szczególnie Klaus, który jednak mimo wszystko starał się utrzymać nerwy na wodzy.
- Proszę bardzo – powiedział, przybliżając kulę czerwonej cieczy do warg wampirzycy – smacznego.
Katerina wpatrywała się w krew przez jakiś czas, zastanawiając się, gdzie istnieje podstęp. Zerknęła na Silasa i po chwili namysłu wypiła to czego potrzebowała od paru godzin.
Elijah wstrzymał oddech, nie odrywając wzroku od lubej. To graniczyło z niemożliwością, żeby Silas zrobił coś bezinteresownie. Poza tym był tutaj tylko po to, żeby ich zabić, prawda? Pierwotny poczuł jak odlatuje na jedną ze ścian, tym samym wypuszczając z rąk Katherine i lądując przy dwóch swoich braciach. Ze ściany posypał się tynk i została tam sporych rozmiarów dziura. Jęknął i chciał jak najszybciej ratować Kath, jednak został uziemiony jak reszta.
- Zostaw ją – wysyczał słabym głosem.
Silas nic sobie z tego nie zrobił.
- Powiedziałem, żebyś ją zostawił! – krzyk Mikaelsona rozniósł się po domu i, gdyby głos mógł wyrządzić jakąś szkodę, na pewno wybiłby szybę, jak nie zburzył cały dom.
Nieśmiertelny był jednak głuchy na prośby i rozkazy Elijahy. Podniósł Pierce i magią odrzucił ją kilka metrów w przód, po czym zawisła w powietrzu naprzeciwko niego. Katerina rozwarła oczy z przerażenia, czując że właśnie w tym miejscu skończy się jej długi żywot. Rozpaczliwie spojrzała w stronę najstarszego pierwotnego, a w jej oczach zalśniły łzy, chociaż próbowała pozostać twarda. Chciała przeprosić go za swój czyn, jednak nie potrafiła kłamać, że było jej żal Hayley. I pewnie Marshall miała rację mówiąc, że Elijah ją znienawidzi. Tak, on ją znienawidzi, ale ona go nie. Nagle uniosła delikatnie kąciki ust.
- Kocham Cię – wyszeptała niemalże bezgłośnie.
Mikaelson patrzył na nią z niedowierzaniem i miłością jednocześnie. Miał ochotę rozpłakać się jak dziecko, bo był tak bardzo bezradny, nie mógł nic zrobić, żeby ją uratować.
- Powiesz mi to jutro – odparł nieswoim głosem i odwzajemnił uśmiech.
- Obawiam się, że nie będzie miała szansy – Silas wtrącił się do tej sielankowej rozmowy, czy cokolwiek to było.
Petrova z powrotem przeniosła wzrok, który zmienił się w pełen nienawiści i strachu. Odniosła wrażenie, jakby czas stanął w miejscu. Nie chciała nic czuć, nie teraz, ale jak na złość nie umiała tego wyłączyć. Była zbyt zmęczona na skupianie się nad takimi rzeczami. Silas podniósł kołek z białego dębu, który do tej pory sprawował się nieźle i przyciągnął do siebie Katherine za pomocą magii, a dziewczyna nabiła się na drewno z bólem wypisanym na twarzy. Powoli zamknęła oczy, czując jak ciężar powiek ją przewyższa.
W sercu Elijahy powstała jedna wielka dziura, jak gdyby ktoś wyrwał mu je z piersi, rozszarpał, skleił i znowu wsadził. Krzyk ugrzązł gdzieś po drodze w gardle, a rozpacz wypełniła jego umysł.
Silas odrzucił szare ciało Kateriny na zimną posadzkę, jakby była nic niewartym śmieciem.
- Katherine Pierce. Ta, która przetrwa wszystko – powiedział cicho i rozejrzał się.
Miał wszystkich pierwotnych. I kogo teraz wybrać?



Wszystko czego potrzebowały to magia. Na całe szczęście babcia Bennett sama się odnalazła i nie trzeba było używać do tego wiele siły. Wydawałoby się, że to im wystarczy i każdy detal planu, który zaplanowały wypali perfekcyjnie. Chyba, że było już za późno. Wtedy mogło być gorzej.
Wpadły w same centrum złych zdarzeń. Zobaczyły czterech – podobno najgroźniejszych i, co ważniejsze, niepokonanych – pierwotnych na podłodze bez jakiekolwiek szansy na ruch. Bonnie wlepiła spojrzenie w Kola, na chwilę zapominając o wszystkich pozostałych sprawach. Coś w oczach Mikaelsona zmieniło się i to nie było nic przyjemnego. Jakby typowy dla niego zapał wygasł. Bennett miała nadzieję, że to nie przez nią. A może właśnie tego oczekiwała?
Kolejna ofiara – Katherine. Caroline dojrzała jak bardzo Elijah cierpi z powodu utraty ukochanej i zrobiło jej się żal. Potem przeniosła wzrok na kanapę, gdzie leżała… ona sama. Niezbyt fajne uczucie patrzeć na własne martwe ciało. Zerknęła na Stefana i z ulgą stwierdziła, że żyje i ma się prawie dobrze. W jeden sekundzie zapałała tak ogromną nienawiścią i nagle zachciała zrobić wszystko, żeby Silas cierpiał jak najdłużej. Niech go w końcu zabiją, a wtedy będzie miała szansę torturować go przez całą wieczność i nawet jeszcze dłużej. Początki sadyzmu.
- Na co czekamy? – wypaliła ze złością, mając ochotę rozszarpać nieśmiertelnego.
Gdyby tylko nie była duchem… Niestety to nie należało do niej, musiała cierpliwie czekać na rozwój wydarzeń. Po prostu cudownie.
- Nie ma pośpiechu – zaczęła Sheila, ale wampirzyce nie dały jej dokończyć.
- Jest! – blondynka podniosła głos.
- Nie możemy zdać się na łaskę Silasa – poparła Bonnie.
- Musimy działać rozważnie – pani Bennett spojrzała na wnuczkę i jej przyjaciółkę z naganą. – Zbyt pochopne użycie magii może doprowadzić do naszej porażki.
Forbes już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, jednak zabrakło jej silnych argumentów. Poza tym babcia Bon miała rację. Moment zaskoczenia był ich przewagą. Pewnie o tym samym pomyślała Bonnie, bo przeniosła spojrzenie na Care i westchnęła.



Stefan kącikiem oka spojrzał na Rebekę, która siedziała w dziwnej pozycji obok niego ze łzami w oczach. Złapał ją za rękę, pocieszając. Blondynka gwałtownie odwróciła głowę w stronę Salvatora i uścisnęła mocniej jego dłoń. Gdzie są te wiedźmy, do cholery?!
- Zapomniałem Ci o czymś powiedzieć – wyszeptał, a Mikaelson posłała mu zaciekawiony wzrok. – Dziękuję.
- Za co? – dziewczyna zdziwiła się jeszcze bardziej, że Stefan potrafi zachować niemal stoicki spokój, kiedy za sekundę umrą. WOW.
Blondyn przez chwilę zastanawiał się o co tak naprawdę mu chodziło. O wspólny czas? O lata dwudzieste? O to, że pierwotna umiała doprowadzić go do uśmiechu mimo wszystko? Czy o co?
Jego oczy odnalazły się w jej.
- Za wszystko – odparł po jakimś czasie.
Rebekah żałowała, że dopiero teraz mieli taki świetny moment razem. Pragnęła całą sobą zacząć wszystko od nowa. Chciała wrócić do czasu odnalezienia Stefana w metalowej puszce. Szkoda, że to było niemożliwe.
Nie mieli zamiaru patrzeć, jak Silas uśmierca Katherine. Nawet Bekah – osoba, która nie cierpiała Petrovy – zacisnęła powieki i odwróciła wzrok, żeby tylko tego nie widzieć. Bała się, zdając sobie sprawę, że za chwilę będzie to któryś z nich. 
- Będzie dobrze – dodał Stefan i uśmiechnął się lekko.
Sam wiedział ile nieprawdy znajdowało się w tych słowach, jednak chciał uspokoić Rebekę i sprawić, aby ostatnie minuty na Ziemi były lepsze od silnego strachu.
Mikaelson też mu nie uwierzyła. Spojrzała na swoich braci. Wszystkich i stwierdziła, że oni próbują zakryć emocje pod maską. Ona nie potrafiła, była taka naturalna, tak bardzo ludzka. Emocje stanowiły ważną część jej życia, jak nie najważniejszą. Palce kurczyły się z każdą kolejną sekundą na dłoni Stefana, a blondynka nawet nie wiedziała co robi.
Silas nie wahał się z wyborem, przecież to na Kolu powinno się zakończyć, więc niech wreszcie ta cała sielanka dojdzie do końca. I oby do trzech razy sztuka okazało się tylko i wyłącznie głupim powiedzeniem. Wysunął lewą rękę przed siebie, celując nią w najmłodszego z braci Mikaelson i wystrzelił nim w powietrze przed siebie. W wolnej dłoni trzymał kołek umoczony w już zaschniętej krwi trzech dziewczyn Bonnie, Caroline i Katherine. 
Kol nie przymierzał się do tkliwych pożegnań, bo nie wierzył, że to może być ich koniec. To ONI byli nieśmiertelnymi, niepokonanymi pierwotnymi, którzy w tej chwili wydawali się bez szans w starciu z Silasem. Cholera, przeklął w myślach, ani na chwilę nie odrywając mrożącego krew w żyłach spojrzenia na
niby niewinną twarz Vanjah. 
- Dlaczego pani nic nie robi?! – Caroline rzuciła zdziwione i ponaglające spojrzenie na Sheilę. – Jeśli teraz nic nie zrobimy, będzie po nas! – mówiła dobijającym tonem.
Wkurzyła się jeszcze bardziej, kiedy babcia Bennett zerknęła na nią spokojnie i znowu powróciła wzrokiem na Silasa z kołkiem w ręku. 
- Kol - jęknęła cicho Rebekah i wtuliła się bardziej w bok Stefana. 
- Wystarczy – mruknął Silas i ziewnąl teatralnie – na dziś starczy mi łez, głupich uśmieszków i pustych słów. Kocham Cię, będzie dobrze, blablabla – podwyższył głos, udając dziewczynę i wywrócił oczami. – Sit scriptor finem – wyszeptał i czubek kołka wykierował w Kola.
- Teraz – rzuciła starsza Bennett.
Całe pomieszczenie zamarło i wszyscy wstrzymali oddech, niektórzy nawet zamknęli oczy. Sheila magią podrzuciła w powietrze eliksir, który wcześniej rozbił nieśmiertelny i zebrała go jednocześnie w kulę. Chciała oblać kołek, jednak spóźniła się o mniej niż sekundę. Oczy Kola rozszerzyły się w zdziwieniu, jakby nie do końca miał pewność, że to dzieje się naprawdę. Ciało każdego Mikaelsona zajęło się ogniem, a krzyk wypełnił pomieszczenie.
Wtedy do domu wpadła Davina i Elizabeth, razem z Nathanielem. Nie czekając ani nie zajmując sobie głowy czymkolwiek, Liz wyrwała z piersi pierwotnego kołek, a Dav uniosła nieśmiertelnego w powietrze, który zdziwiony zawisł w powietrzu.  Babcia Bonnie szybko wyrzuciła kulę na kołek, opryskując wyrzeźbione drewno, a blondynka zręcznie wbiła go w serce Silasa i na szczęście nie chybiła nawet o milimetr. 
- Co wy zro – głos ugrzązł w gardle Silasa i uśmiech zadowolenia spełzł z jego twarzy.
Jego ciało zaczęło zamieniać się w kamień, kołek coraz bardziej wbijał się w jego ciało i powoli każda część rozpadała się na kawałki. Dosłownie. W tym samym czasie rodzeństwo Mikaelson płonęło, chcąc jakoś pozbyć się bólu i ognia. Niestety ich próby szły na marne. Silas zmienił się w kupkę prochu, a chwilę po tym wszyscy pierwotni padli bez ruchu na ziemię. 
Caroline i Bonnie patrzyły na wszystko z przerażeniem i łzami w oczach. Forbes winiła o wszystko Sheilę, w końcu to ona nie chciała nic zrobić, kiedy powinna! W odruchu mulatka przytuliła Care, nie mogąc odciągnąć wzroku od Kola.
Za to Stefan wpatrywał się w Rebekę i nie wiedział jak się zachować. Wszystko wydawało się takie nierealne. Salvatore miał nadzieję, że zaraz obudzi się we własnym łóżku, w Mystic Falls, a Silas okaże się najzwyczajniejszym, głupim snem. Odwrócił głowę i spojrzał na bliźniaczki Carter, które – tak samo jak inni – rozglądały się z żalem. Spóźniły się. Wszyscy się spóźnili. Nikogo nawet nie cieszyło to, że Silas został pokonany. Zresztą to było nic w porównaniu ze stratami, jakie odnieśli.
Ostateczne starcie dobiegło końca. 


***

Ten rozdział jest najgorszy z najgorszy. I wcale nie dlatego, bo prawie wszyscy umarli. JOŁ NOŁ. Szczerze to do samego końca nie wiedziałam co zrobić. Zabić Silasa, ale żeby pierwotni żyli? A może zabić pierwotnych, a Silas wygra. To pierwsze było według mnie zbyt przewidywalne. Na pewno większość i tak myślała, że Silas w życiu nie wygra, pierwotni nie umrą, wszystko skończy się superaśnie. NOPE. Jak pisałam ten fragment przez dobre 10 minut siedziałam i myślałam. Ktoś może pamięta, jak prosiłam was, żebyście podali cyfrę 1-10? Pytanie brzmiało: kogo uśmiercić? Zgadnijcie kto miał najwięcej głosów. Numer 6 - Klaus, Kol, Rebekah i Elijah. I TADAM. Dotrzymałam słowa. xD Możecie mnie nienawidzić, zhejtować. ŻYCIE. Osobiście nienawidzę HAPPY ENDU, nienawidzę jak zło zawsze przegrywa, nienawidzę tej przewidywalności, że wszystko dobrze się skończy. A może po prostu nie lubię. Nieważne. Jeszcze przed nami EPILOG. Pamiętajcie, że JEDNI UMIERAJĄ, ŻEBY INNI MOGLI ŻYĆ. :D Zobaczycie we wtorek. Jak co dwa dni, to co dwa dni. 
Dziękuję, że byliście ze mną do tej pory, dziękuję za wszystko, po prostu dziękuję, że mogłam udostępnić swoją wymyśloną historię i w ogóle dzięki. <3
Pozdrawiam, życzę ciepełka, mam nadzieję, że wasze wakacje minęły jak najlepiej i, że ten rok będzie dla was wspaniały. Dla tych co zaczynają nową szkołę - cudownych ludzi. <3
love, love, love,
ArtisticSmile. <3

3 komentarze:

  1. Smutno mi, mimo że rozdział mi się podobał, akcja była jednak mi smutno szkoda Pierwotnych. Ja chyba na 8 głosowałam. Uhhh. Czekam na epilog. Pozdrawiam i życzę wszystkiego co najlepsze. Chyba sobie trochę popłaczę za dużo rzeczy się dla mnie dziś kończy. To chyba mnie przerasta. Do epilogu.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja na 10 głosowałam :'( Żałoba totalna, ale zaraz... Stefan, Elena, wszystkie wampiry umrą! Nie, nie nie! Dlaczego mi to robicie. Normalnie płaczę i po raz pierwszy w życiu nie boję się do tego przyznać! Kol, Elijah, Klaus, wy wszyscy nie żyjecie! Mówiłaś, że nie dążysz do uśmiercenia wszystkich, a przecież wszyscy są wampirami! Po za Liz i Dav wszyscy umrą! Zaraz zacznę pisać na Lost And Secret i też wszystkich zabiję! Albo przynajmniej kogoś. Nikogo nie mogłam zabić, to była za trudna decyzja, teraz chyba wszystkich wykatrupię i będzie po sprawie! Ok, pozdrawiam i czekam na epilog.
    Julia <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Epilog napiszesz w zaswiatach?
    Ciag dalszy...
    Wszyscy nie zyja. Sa w zaswiatach. Walcza z Silansem ktorego usmiercili i trafil takze na druga strone. Milosc, zdrady, smierc.
    :D

    weny zycze ;)

    OdpowiedzUsuń

DZIĘKI, ŻE JESTEŚCIE, ŁIII! :D