środa, 30 kwietnia 2014

16. | Twoje problemy nie mogą być gorsze od moich.

~ 16 ~
Twoje problemy nie mogą być gorsze od moich.


Minęły dwa dni odkąd zniknęła Bonnie i poszukiwania wcale nie szły dobrze. Dziewczyna mogła być wszędzie, ale na razie nie było jej nigdzie. Wiele razy Jeremy mówił jej o możliwości zlokalizowania Bennett przez najzwyczajniejsze zaklęcie, jednak Liz zbywała go za każdym razem, mówiąc że nie ma żadnej jej rzeczy, która pomogłaby w wykonaniu tego. Elizabeth i tak była zła na siebie, że zamiast od razu zainterweniować magią ona postanowiła posłuchać Vanjah. I dopiero w ostatniej chwili zdobyła się na to, żeby pomóc Bonnie, jednocześnie informując o tym wampirzycę. Nie spodziewała się jednak, że Vanjah powie to Mikaelsonowi. 
Mimo wszystko Carter najbardziej zainteresowała się właśnie Vanjah. Chciała wiedzieć o niej więcej niż sam fakt, że kiedyś była czarownicą i jest możliwie z nią związana więzami krwi. Aż trudno było jej uwierzyć, że tuż przed nią stała jej praprababcia, która w dodatku jest wampirem.  Babcia Liz - Cheyenne nigdy nie wspominała o swojej babci, jedynie o mamie. O Haylieneh wiedziała bardzo dużo, zawsze ciekawiły ją opowieści o matce Cheyenne, ale zawsze chciała dowiedzieć się czegoś o matce Haylieneh. Jednak babcia Elizabeth nie mówiła o niej za wiele. Tylko tyle, że zniknęła, kiedy Haylieneh była mała i dziewczynka wychowywała się z ojcem. Liz chciałaby dowiedzieć się jeszcze tylu rzeczy, jednak równo z ukończoną przez nią osiemnastką i ze śmiercią jej matki wyprowadziła się od babci, zaczynając "nowe" życie. Od tamtego momentu działo się bardzo dużo w jej życiu. Od nowej szkoły do zostania czarownicą. Przez wszystkie nowe rzeczy musiała przejść sama, ponieważ trudno było jej znowu spotkać się z babcią i przypominać sobie o swojej mamie. Postanowiła i tak pozostało.
Blondynka westchnęła i spojrzała na Jeremiego, chcąc odgonić od siebie myśli o zmarłej mamie. Mimo nie zbyt miłej sytuacji, cieszyła się przebywaniem z młodszym Gilbertem. Lubiła z nim rozmawiać, rozmowa z Jeremim przychodziła jej nadzwyczaj naturalnie i bardzo ją cieszyła za każdym razem, nawet jeśli rozmawiali krótko. 
- Znajdziemy ją - chciała go pocieszyć.
- Musimy - odparł zdeterminowany i westchnął. - Naprawdę nie mogłabyś użyć zaklęcia lokalizującego? - spytał wręcz błagalnym głosem. 
- Przykro mi, Jer - zmarszczyła delikatnie. - Chciałabym, ale nie mogę.
- Spróbuj - zachęcał dalej, stając w miejscu, a za nim Liz. - Przywróciłaś życie Bonnie, na pewno to nic takiego po prostu ją odnaleźć - chwycił jej ramiona, przekonując do własnego zdania.
Cóż, nie było to dla niego tajemnicą, że Elizabeth miała potężną moc i wątpił, żeby jakiekolwiek zaklęcie sprawiło jej trudność.
Przez plecy Carter przeleciały dreszcze i nie mogła powstrzymać się od zerknięcia na jego usta. Otrząsnęła się szybko w głowie, karcąc się za te niedorzeczne myśli i uniosła wzrok wyżej. Tak bardzo chciała zostać w tej pozycji, tak wielką sprawiało jej to przyjemność, że przez chwilę nie umiała się odezwać. Najzwyczajniej w świecie odebrało jej mowę. Według niej zachowywała się idiotycznie, jak zauroczona nastolatka i wolała, żeby nikt nie zauważył jej stanu, a już szczególnie Jeremy. 
- Mogę spróbować - zgodziła się, tym samym wracając myślami z powrotem.
Poszli do sklepu papierniczego, w którym kupili mapę Las Vegas i zniknęli w ustronnym miejscu, żeby nikt ich nie zauważył. Padło na starą kamienicę. Blondynka rozłożyła mapę przed sobą na podłodze i wyciągnęła ręce nad mapę. Wszystkie swoje myśli skupiła na pannie Bennett i starała się myśleć tylko o niej, co było trudne ze względu na siedzącego tuż obok niej szatyna. Postanowiła jednak, że zignoruje go na ten czas i zajmie się swoją rolą. W końcu to ona pozwoliła Kolu zabrać Bonnie i musiała to naprawić. 
Jeremy z uwagą obserwował poczynania Elizabeth, która zdawała się nic nie robić, jednak po chwili zobaczył jak papier zaczyna jakby... wsiąkać? Kurczył się do momentu, kiedy z gardła Carter wydobył się głuchy krzyk. Czarownica przerwała czynność, łapiąc się za głowę i ściskając mocno powieki. Gilbert nie bardzo wiedząc o co chodzi zaczął potrząsać dziewczyną, która w dalszym ciągu nie kontaktowała ze światem zewnętrznym. 
Przez głowę blondynki przeleciało kilkanaście obrazów tej samej dziewczyny, która klęczała nad czymś wypowiadając zaklęcie, chwilę potem rozpalił się ogień, a szatynka wciąż usilnie próbowała coś zdziałać zaklęciem. Elizabeth miewała takie "chwile" i z każdym kolejnym razem ból głowy był coraz silniejszy. A zawsze widziała jakieś kobiety uprawiające magię. 
Teraz na końcu zobaczyła zupełnie coś innego. Brunetka niespokojnie kręciła się na łóżku, a potem zaczęła coś rysować na płótnie. Liz prawie nie widziała jej twarzy, jednak musiała w jakiś sposób dowiedzieć się kim ona jest, żeby przerwać napady różnych obrazów. Po ostatniej scenie upadła na ziemię i zemdlała.
- Liz! - krzyknął brązowooki z zaniepokojeniem i ujął twarz blondynki w dłonie, lekko ją poklepując. - Obudź się - mamrotał pod nosem, próbując coś zdziałać, ale nic nie dawało takich efektów jakich się spodziewał.



- Katerina! – zawołał Elijah, nagle podnosząc się z miejsca.
- Elijah, w końcu odebrałeś – szatynka powiedziała z ulgą w głosie i odeszła od dwóch nieproszonych gości. – Gdzie jesteś? – spytała od razu.
- W Mystic Falls – odparł szybko i, kiedy miał już się tłumaczyć z wyjazdu, Pierce mu przerwała.
- Co ty do cholery robisz w Mystic Falls? – dziewczyna nie ukrywała swojej złości.
Była wściekła, że najstarszy Mikaelson postanowił wyjechać, nie powiadamiając jej przedtem i zostawiając ją samą. W dodatku nie było go, kiedy najbardziej go potrzebowała.
- Pojechaliśmy szukać Silasa – ciemnooka uniosła brwi ze zdziwienia, słysząc to, co powiedział właśnie Elijah – ale teraz to nieważne. Wszystko w porządku? – zapytał troskliwym głosem.
Był zły na siebie, że wyjechał całkowicie zapominając o człowieczej Katherine. Nawet bał się spytać, czy nadal jest człowiekiem, czy może już przemieniła się w wampira. Wtedy nie wybaczyłby sobie tego do końca jego wiecznego życia.
- Żartujesz, prawda? – dziewczyna oburzona prychnęła. – Nic nie jest w porządku! – krzyknęła zdenerwowana. – Mam dwa wampiry na karku w tym moją gorszą podróbkę i - postanowiła nie dokończyć tego zdania, natychmiast zmieniając temat. – Mówiłeś, że Silas jest teraz skamieliną niezdolną do życia. Co on niby miałby robić w tej dziurze? – Petrova niespokojnie przechadzała się po pomieszczeniu z tyłu domu.
Pierwotny coś do niej powiedział, ale dziewczyna bardziej zainteresowała się ciszą w reszcie willi. Pierwszą myślą było to, że w końcu się stąd wynieśli, jednak po chwili słysząc kroki zaniepokoiła się lekko.
- Katherine! – usłyszała z drugiego końca domu wołanie znanego jej głosu.
Szatynka nagle zesztywniała, wciąż trzymając słuchawkę przy uchu, w której panowała chwilowa cisza. Elijah po drugiej stronie zacisnął zęby.
- Uciekaj – powiedział Mikaelson.
- Co? – spytała zdziwiona Pierce, nie skupiając się na słowach szatyna.
- Mówię Ci - uciekaj! – rzucił donośniej.
Katherine bez żadnych zbędnych pytań zrobiła to, co Pierwotny kazał, bo mu ufała, mimo wszystko. Skierowała się do tylnych drzwi, a w jej ręce ciągle spoczywał telefon przyłożony do prawego ucha. Zaraz jednak go zrzuciła, odbijając się od czyjegoś ciała. Przed sobą widziała Stefana Salvatora. Zmarszczyła brwi, przyglądając się mu. Naprawdę niemożliwe, żeby Elijah kazał jej uciekać przed Stefanem. Z komórki wydobywały się jakieś krzyki, zapewne Elijah, ale po chwili nie było ich słychać, bo „Stefan” zgniótł go swoją nogą.
- Nie będzie Ci już potrzebny – uśmiechnął się lekko złowieszczo i, nim szatynka zdążyła mrugnąć, blondyn złapał ją w mocnym uścisku, zabierając gdzieś wampirzym tempem.
- Cholera! – warknął Elijah, rzucając komórką o ścianę i przewracając stół z ogromną siłą.
W kuchni zjawiła się jedynie Rebekah zaniepokojona zachowaniem jej starszego brata. Nigdy wcześniej nie poniosło go aż tak. Podeszła do szatyna, kładąc mu rękę na ramieniu, czym chciała go trochę uspokoić i mniej więcej udało jej się to.
- Co się stało? – spytała zmartwiona.
- Silas jest w Nowym Orleanie i teraz ma Katerinę – wziął głęboki wdech i spojrzał w oczy blondynki. – Muszę tam jechać – rzucił stanowczo, kierując się do wyjścia.
- Jadę z Tobą – zaoferowała niebieskooka i podążyła za bratem. – Zostań z nimi – powiedziała do Niklausa, który przysłuchiwał się całej rozmowie z kanapy w salonie.
Rebekah cieszyła się, że nie musiała znowu zajmować się Forbes i, że będzie mogła odegrać się na Silasie, choć jeszcze nie bardzo wiedziała za co.
Klaus patrzył za wychodzącą siostrą z powagą, po czym przeniósł wzrok na Caroline, która właśnie wchodziła do pomieszczenia, gdzie przebywał Pierwotny. Nie wyglądała najlepiej. Blondynka westchnęła i opadła obok hybrydy, zabierając mu szklankę z ręki.
- Chyba Twoje problemy nie mogą być gorsze od moich – uśmiechnął się delikatnie, patrząc jak pełne usta wampirzycy zatapiają się w złocistym trunku. – Słucham – dodał, układając się wygodniej.
W jej towarzystwie uśmiech sam przychodził na jego twarz, odchodząc tylko wtedy, kiedy blondynka znikała mu z pola widzenia.
Panna Forbes rzuciła mu krótkie spojrzenie i dopiła do końca to, co było w naczyniu, po czym chwyciła całą butelkę whiskey, wiedząc, że jedyne co teraz musi zrobić to upić się do nieprzytomności i zapomnieć o wszystkim.
- Oprócz tego, że osoba z którą przebywałam okazała się 2000 letnim nieśmiertelnym podszywającym się pod mojego przyjaciela leżącego na dnie jakiegoś jeziora, podczas gdy ja bawiłam się w najlepsze? Jest świetnie – mruknęła z nutą ironii i z lekko drżącym głosem.
- Ze Stefanem już wszystko w porządku – stwierdził Klaus, marszcząc brwi.
- Nie rozumiesz – powiedziała Caroline i tym razem postanowiła spojrzeć na hybrydę dłużej. – Czuję się winna. Przecież mogłam wyczuć, że coś jest nie tak od razu – obwiniała siebie, czując że większość butelki Bourbona zaczyna powoli działać. – Nowy Orlean? – parsknęła krótkim śmiechem. – Stefan w życiu nie zabrałby mnie nigdzie ze sobą, a już szczególnie tam! Chciał jedynie wyrwać się, żeby nie musieć patrzeć na Elenę zakochaną w Damonie. Chciał być sam, a ja jak głupia zgodziłam się od razu, nie patrząc na nic – warknęła i upiła końcówkę z butelki. – Bo chciałam odciągnąć jego uwagę – prychnęła żałośnie.
Wampirzyca była bliska płaczu, co nie umknęło uwadze Mikaelsonowi, jednak nie był pewien, czy to jest spowodowane tylko z poczucia winy. Blondynka odetchnęła głęboko i oparła się głową na jednym łokciu. Właśnie poniżała się przed osobą, przy której w życiu nie chciała tego zrobić, ale dziwnym trafem miała to gdzieś.
- Nie ma powodu się zamartwiać, Caroline – odezwał się Niklaus, sprawiając że niebieskooka znowu podniosła na niego wzrok. – Dzięki Tobie Stefan ma się dobrze i dzięki Tobie wiemy, że Silas jest na wolności – mówił z dziwną potrzebą pocieszenia dziewczyny – bez Ciebie ciągle myślelibyśmy, że Silas leży w jeziorze jako skamielina.
Forbes uśmiechnęła się słabo, prostując się. Nie spodziewała się usłyszeć takie słowa od Pierwotnego, ale bardzo cieszyła się słysząc to właśnie od Niego. Mimo ciepłych słów Klausa, Care wciąż czuła się źle z powodu wszystkiego. Jej samopoczucie nie wynosiło więcej niż -9. To była jej wina, że Rebekah miała bardzo zły humor, że Salvatore cierpiał przez tyle czasu uwięziony w jakieś puszce, a teraz doszła także Katherine. Gdyby nie jej głupie „znam go bardziej” Pierce miałaby teraz ochronę. Do tego dochodził Tyler.
Kiedy Klaus myślał, że już jest lepiej Caroline niespodziewanie wybuchła płaczem i schowała twarz w dłonie, kręcąc  głową. Nie chciała upokarzać się przez hybrydą i płakać przy nim, jednak nie mogła nic na to poradzić. Wszystko ją przytłoczyło, jakby nagle całe problemy tego świata spadły na nią. Szarooki przez moment wpatrywał się w blondynkę, ale nie mógł powstrzymać chęci dotknięcia jej, pocieszenia. Położył dłoń na chudym ramieniu blondynki i, ku jemu pozytywnemu zaskoczeniu, wampirzyca wtuliła się w jego tors, dając ponieść się emocjom.
Niklaus podniósł kąciki ust, kładąc jedną rękę na plecach dziewczyny, a drugą gładził ją po włosach, nieświadomie przyciągając bliżej siebie. Oboje zatracili się w tym uścisku, chcąc trwać tak jak najdłużej. Caroline w końcu potrafiła nie myśleć o tym wszystkim, w końcu wiedziała, że ktoś jest przy niej i ją wspiera. Nie przejmowała się, że tą osobą jest Klaus – nawet nie przeszkadzało jej to, miała gdzieś co pomyślą inni, to on był jedną z tych osób, które nie odmówiłyby jej pomocy, dlatego tak go ceniła. I nareszcie sobie to uświadomiła. Nareszcie nie czuła się źle z powodu spędzania czasu z Klausem, a nawet wręcz odwrotnie – bardzo jej się podobało towarzystwo Mikaelsona i powoli zaczynała przyzwyczajać się do niego. Wampirzyca pierwszy raz od jakiegoś czasu uśmiechnęła się szczerze do samej siebie i przez chwilę czuła się szczęśliwa.



Brunetka wpatrywała się w obraz, który przed chwilą narysowała i zerwała go szybkim ruchem, po czym zgniotła, wrzucając do śmietnika stojącego niedaleko niej. Davina nie miała pojęcia, czemu tak właściwie to zrobiła. Przecież od tego była, aby powiedzieć Marcelowi kto używał magii, żeby ten mógł ukarać odpowiednią wiedźmę za czarowanie w Nowym Orleanie. One nie mogły tego robić. Ale Davina tak. 
Czarownica westchnęła, siadając na łóżku i podkulając nogi pod brodę. Już od jakiegoś czasu miała głupie uczucie, że coś się stanie. Już coś się dzieje. Miewała wrażenie, że ktoś ją obserwuje, ale nigdy nikogo nie zauważyła i nie usłyszała. Po prostu to czuła. Tłumaczyła to sobie tym, że za długo siedzi w jednym pomieszczeniu sama. Bardzo chciałaby gdzieś wyjść, poznać nowych ludzi, żyć jak kiedyś. Nie musiała przecież być pod wieczną kontrolą Marcela, jednak miała tylko go i to on był jej takim jakby przyjacielem. Był jej jedyną rodziną.
Drzwi otworzyły się z lekkim skrzypem, a przez nie do pokoju wszedł ciemnoskóry. Davina podniosła wzrok i uśmiechnęła się delikatnie, nie ruszając się ani odrobinę.
- Davina, skarbie, co się stało? – spytał troskliwym głosem, jak starszy brat.
- Nic – odparła prawie że natychmiast, co wydało się dziwne Gerardowi. Wyczuwając zwątpienie wampira, brunetka wzruszyła ramionami. – Naprawdę – dodała z lekkim uśmiechem, aby przekonać Marcela.
Nie lubiła go okłamywać, ale powoli zaczynała mieć dosyć tego, jak wykorzystywał wiedzę o tym, kto aktualnie uprawia magię w okolicach. Ludzie ginęli, jednak wampiry pozostały pod ochroną. Davina wciąż nie rozumiała czemu. Ani ludzie, ani czarownice nie zrobili nic złego, za to wampiry i owszem. Carter powolnie wstała i podeszła do mężczyzny.
- Mogę się przejść? – spytała.
- Davina – zaczął Marcel, przygotowując ją do kolejnego kazania, które słyszała już parę razy – na zewnątrz jest bardzo niebezpiecznie, poza tym jak któraś z czarownic Cię zauważy…
- Nie zauważą – zapewniła – a zresztą dam sobie radę.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł – powiedział. – Przykro mi, ale nigdzie nie wyjdziesz – rzucił surowo.
Dziewczyna spojrzała na niego groźnym wzrokiem. Trzymał ją tutaj, jak w klatce, nie dawał żadnej swobody, a do tego wymagał od niej wielu rzeczy. Czuła się, jak jakaś służąca, a to przecież właśnie Ona była tą potężną czarownicą i mogła go unieszkodliwić, kiedy tylko chciała. Miała już coś zrobić, jednak nagle złagodniała, wspominając sobie o tym, że to jest jej jedyna rodzina. Bez niego będzie samotna.
- Proszę – ponowiła próbę, robiąc lekko maślane oczy.
Marcel przyjrzał się dziewczynie i uśmiechnął się, na co dziewczyna odpowiedziała tym samym. Już miała wychodzić, jednak ciemnoskóry zatrzymał ją, trzymając za ramię.
- Lepiej, jak zostaniesz tutaj – rzekł poważnie, a z jego twarzy zniknął przed chwilą widziany uśmiech, a po chwili on także ulotnił się, zostawiając Davinę samą.
Brunetka warknęła i wróciła na łóżko, kładąc się na nim. Szanowała zdanie Marcela, co czasami było dla niej niekorzystne i często się z tym nie zgadzała, ale nic z tym nie robiła. Kiedyś na pewno Gerard odda jej swoją wolność i w końcu zaufa jej możliwościom, jednak na to widocznie musiała jeszcze trochę poczekać. Carter przymknęła oczy, oddając się myślą, które od razu zabrały ją w inny świat.



***

Hej, hoł, trololo. :D BOŻE, BOŻE, MAJÓWKA! <3 W końcu (kit, że tylko tydzień w szkole byłam i pewnie Wy też :p) wolne! Do tego całe 7 dni. *o* Idę odpoczywać, hahah. :D Właśnie, co do tego to życzę Wam, jak najlepszej majóweczki i w ogóle, żebyście spełnili swoje wszystkie plany i tak dalej! Radości, słoneczka i ciepełka! W niektórych miejscach deszcz i burza! Spełnienia marzeń, ładnych roślinek (wtf?), dobrych lodów, shake'ów (nie wiem, jak to się pisze dokładnie hahah), picia, koktajli, nie wiem czego jeszcze, ale to też :D MAŁO TYCH MAŁYCH GÓWIENEK, CO TO LATAJĄ I SIĘ PRZYCZEPIAJĄ :/ Fajnych przygód i duuuużo śmiechu. <3 Pogoda nam nawet dopisuje, więc jest w porządku. :D 
Nadrobiłam wszystkie blogi i muszę Wam powiedzieć, że wszystkie są świetne. :D ZAPRASZAM KAŻDEGO Z WAS DO ZAKŁADKI "ZNANI I MNIEJ ZNANI", WCHODŹTA I PODZIWIAJTA! :D 
Dziękuję Wam za wszystkie i każdy z osobna komentarz, który podnosi moje serduszko, o tam wysoko, że nikt nie dosięgnie, ha! Rany, jak ja Was kocham, to sobie nie wyobrażacie, hahah. <3
PS. Proszę, nie oceniajcie tych gifów, hahah, są straszne, wiem. xD 
I MACIE TROCHĘ KLARCI. Mam nadzieję, że się podobało, bo ja tam lubię, jak sobie urządzili pogawędkę :D A jak nie, to wybaczcie. :(
Pozdrawiam, życzę weny, pomysłów, wszystkiego tego, co pisałam wyżej i jeszcze więcej, kochane grzybki moje Wy, aww. <3
love, love, love,
artisticsmile. <3

niedziela, 27 kwietnia 2014

15. | Całkiem lubię swoje życie.

~ 15 ~
Całkiem lubię swoje życie.


Rebekah i Caroline przemierzały kolejne kilometry miasteczka. Przez całą podróż nie odezwały się do siebie ani słowem. Mikaelson po spotkaniu ze starszymi braćmi powróciła do nielubienia Forbes, bo przez młodą wampirzycę Klaus obwiniał o wszystko Rebekę i do tego zarzucał opiekę nad Caroline. Tego było dla niej za wiele. Poza tym poczuła się w pewien sposób urażona, że to właśnie ona musi zajmować się Forbes, kiedy jej bracia będą walczyć z Silasem. Nie tego spodziewała się po Elijah i Klausie, ale co miała zrobić? Musiała jedynie zgodzić się z braćmi, mimo że bardzo nie chciała.
- Musimy pogadać – zażądała Caroline.
- Nie mam zamiaru ani ochoty z Tobą gadać – rzuciła Rebekah, nie zaszczycając blondynki nawet jednym spojrzeniem.
- Dlaczego to robisz? – zapytała niebieskooka, patrząc z powrotem przed siebie. – No wiesz… przejmujesz się. Myślałam, że nie masz uczuć – stwierdziła pewnie, jednak nie otrzymała odpowiedzi. – Silas to nie był Stefan. Na pewno wiesz, że Stefan w życiu nie pogadałby z Tobą, prawda? – zerknęła w stronę Pierwotnej.
Caroline poczuła ból pleców w momencie, kiedy walnęła w drzewo z ogromnym impetem, aż prawie złamała gruby pień. Spojrzała w wściekłe oczy Rebeki, która wyglądała, jakby chciała ją zabić.
- Zamknij się – wysyczała. – Nie przejmuję się, to Ty mnie tutaj przywlokłaś – warknęła i puściła Forbes.
Wampirzyca zgięła kolana i pochyliła się lekko w kierunku ziemi. Uniosła wzrok na Rebekę i stwierdziła, że lepiej więcej nie prowokować Mikaelson, bo mogła skończyć gorzej.
- Ale ty się zgodziłaś – odparła po chwili. – Wciąż masz nadzieję, że Stefan do Ciebie wróci – powiedziała.
Pierwotna spojrzała z góry na blondynkę i zmrużyła delikatnie powieki, ale nie odezwała się. Zamiast tego ruszyła dalej, odwracając się na chwilę do Care.
- Idziesz, czy nie? – żachnęła, wkładając w to pytanie mnóstwo jadu.
Młodsza wampirzyca bez słowa zrównała krokiem z Rebeką i rozejrzała się wokół. Obeszły całe Mystic Falls, został im tylko las, w którym znajdowały się lochy Lockwoodów i jaskinia, do której wampirom nie można było wchodzić. Najpierw poszły do lochów, bo miały nadzieję, że to właśnie tam będzie Salvatore.
Mikaelson jako pierwsza zeszła po schodach w dół, ale niczego nie zauważyła. Caroline ominęła stojącą Rebekę i poszła dalej. Ona bardziej znała to miejsce, które przywróciło jej wszystkie wspomnienia. To tu zżyła się bardziej z Tylerem.
Nagle wampirzyca poczuła uderzenie w twarz i zdziwiona spojrzała na Pierwotną, trzymając się za policzek.
- Uderzyłaś mnie – powiedziała z wyrzutem, marszcząc brwi, jakby zaraz miała oddać cios.
- Nie było Cię dwie minuty – odparła i bez zbędnych emocji podeszła do krat. – Silas naprawdę jest taki głupi? – zapytała i otworzyła furtkę, idąc dalej.
- Nie jest na tyle głupi, żeby postawić to na widoku – odezwała się Caroline, oglądając wszystkie zakamarki tego miejsca. – Zakopał to – dodała po chwili, kiedy zauważyła coś czerwonego w ziemi.
Wymieniła spojrzenia z Rebeką i powróciła wzrokiem na czerwony skrawek metalu.
- Czyli co? Teraz potrzebna nam łopata? – Mikaelson uniosła brwi.
Forbes wzruszyła ramionami i zniknęła na dosłownie sekundę, pojawiając się ze wcześniej wspomnianym narzędziem.
- Skąd to wzięłaś? – spytała Bekah.
- Nie wiesz, co tu jeszcze jest – odpowiedziała Care z lekkim uśmiechem i zaczęła kopać.
Rebekah, podczas gdy młodsza wampirzyca odkopywała Salvatora, zastanawiała się jaki w tym ma cel Silas. Po co on trudził się, żeby wytargać wielką puszkę z ciałem blondyna i zanieść ją aż do Mystic Falls, a do tego zakopać ją? Na pewno nie zrobił tego ot tak sobie.
Osiemnastolatka odgarnęła włosy z twarzy, kiedy wyciągnęła na płaską powierzchnię czerwoną puszkę. W środku było nad wyraz cicho, ale blondynka skupiła się bardziej co jest napisane na niej.
- Pierce and Franklin, rok 1892 – odczytała prawie szeptem i zerknęła na Pierwotną.
- Za często słyszę to nazwisko – mruknęła ironicznie Rebekah.
Care pokiwała głową i powoli otworzyła skrzynię.
W środku było pełno piasku. Blondynki bez zastanowienia, jednak ze zdziwieniem, zaczęły wysypywać ziarna piachu, aż z czasem dokopały się do Stefana. Wampirzyce wyciągnęły blondyna na ziemię, otrzepując go z piasku. Forbes uklękła przy swoim przyjacielu i pogłaskała go po włosach, głośno wzdychając. Pokręciła głową, zatrzymując łzy i przyrzekła sobie, że nigdy więcej go nie zostawi ani nie puści go samego, a szczególnie nie z Silasem w worku. Do teraz córka szeryf nie mogła zrozumieć, jak to się właściwie stało, a żeby dowiedzieć się zadzwoni do Bonnie, która w sumie prosiła o nie dzwonienie do niej do końca wakacji.
Rebekah przyglądała się temu wszystkiemu z boku, zachowując kamienną twarz, mimo że ledwo powstrzymywała się od uśmiechu. Jednocześnie nie mogła powstrzymać myśli, które biegły w kierunku tego, co powiedziała wcześniej Caroline.
- Zastanawia mnie jedno – ciszę przerwała Pierwotna, która postanowiła wypowiedzieć swoje myśli na głos. – Czemu Silas trudził się z przewożeniem Stefana?
Na zadane pytanie Forbes zmarszczyła brwi i spojrzała na Mikaelson zdziwiona tą kwestią. Sama wcześniej o tym nie pomyślała. Stwierdziła, że to tylko po to, aby 2000-letni zyskał trochę więcej czasu. Chociaż teraz… po co był mu czas? Lekarstwo przepadło, a on był nieśmiertelny, czasu to on miał najwięcej. Chwila…
- Lekarstwo – zaczęła młodsza blondynka, ale nie dokończyła usłyszawszy kaszlenie blondyna. – Stefan! – zawołała.
Rebekah poruszyła się i pochyliła lekko w stronę Salvatora. Ten rozejrzał się zdziwiony nagłą zmianą położenia i tym, że może oddychać. Pierwszy raz od dawna mógł złapać głęboki oddech i nie umierać znowu. Nie bardzo rozumiał co się stało, przed ostatnią zapaścią jeszcze walczył o wydostanie się z puszki i o powietrze, ale nic mu to nie dało. A teraz? Teraz leżał na ziemi, patrząc na dwie blondynki, które ze zmartwieniem i radością jednocześnie przyglądały się mu.
- Caroline? – spytał, niedowierzając w to, że widzi swoją przyjaciółkę. – Jak to? – wykrztusił.

- Boże, Stefan, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że Cię widzę – wampirzyca przytuliła do siebie blondyna, uśmiechając się przez łzy.
Mikaelson odchrząknęła ledwie słyszalnie i poprawiła swoją bluzkę.
- Nie chcę wam przeszkadzać – powiedziała Rebekah – ale lepiej się pospieszmy. Wątpię, żeby Silas był taki litościwy za drugim razem – wyjaśniła.
Forbes przyznała rację Pierwotnej i dźwignęła przyjaciela razem ze sobą. Salvatore uśmiechnął się delikatnie do Care i z jej pomocą wybiegł z lochów. Pragnienie drażniło jego gardło, sprawiając nieprzyjemne uczucie, którego Stefan chciał jak najszybciej się pozbyć.



Dziewczyna podeszła do drzwi i otworzyła je, wchodząc do środka. Rozejrzała się, czy nikt jej nie śledził i zamknęła drzwi, stwierdzając, że na szczęście nie. Chyba nikt tu dawno nie sprzątał, pomyślała, jednak zignorowała to i poszła dalej, otwierając kolejne wejście do innego pokoju. 
- Sophie? - zapytała z deka zdziwiona, widząc klęczącą kobietę nad mapą.
Mapa Nowego Orleanu paliła się tylko z brzegów, a ogień nie przechodził dalej, jakby… jakby zatrzymywała go jakaś bariera. Mulatka przeskakiwała wzrokiem z Deveraux na pergamin, w dalszym ciągu oczekując jakiegokolwiek odzewu ze strony czarownicy. Już miała ponowić próbę zwrócenia jej uwagi na siebie, ale Sophie spojrzała na nią, nagle otwierając oczy.
- Nie mogę znaleźć Marcela – powiedziała i wstała.
- Co za problem? – Hayley zmarszczyła brwi. – Ja mogę go znaleźć – dodała, wzruszając ramionami.
- Nie chodzi o to – mruknęła.
- Więc?
- Ma ze sobą czarownicę i to z dość potężnego rodu…
- Znaleźliśmy swoją odpowiedź – przerwała jej szatynka, mówiąc z lekkim entuzjazmem. – Więc czemu masz taką minę? – dodała niepewnie.
- Gdybyś mi nie przerywała, to wiedziałabyś, że jest zbyt potężna nie tylko dla czarownic, ale też dla Pierwotnych – westchnęła i odwróciła się od niej.
- Mówisz, że Marcel ma tajną broń przeciwko Mikaelsonom? – wilkołaczyca upewniła się i uśmiechnęła przebiegle, otrzymując pozytywną odpowiedź. – Mam Marcela owiniętego wokół palca, jeśli jakoś go podejdę, to może nawet dostanę się do tej… „wielkiej” wiedźmy – odparła swobodnie, zaznaczając słowo „wielkiej” z ironią i unosząc delikatnie ramiona.
Sophie pokręciła głową, jednocześnie zastanawiając się nad pomysłem Hayley. Marcel nie był taki skory do wyjawiania tajemnic, co jeżeli zaatakowałby szatynkę, bo chciałaby wiedzieć ZA dużo? Temperament Marcela jest prawie tak ogromny, jak Niklausa, co nie wróży nic dobrego. Poza tym, co się stanie jeśli ciemnoskóry dowie się o tym, że Hayley jest wilkołakiem? Tu, w Nowym Orleanie, wilkołaki były płoszone, zabijane, a mulatka musiała żyć. Dziecko musiało żyć.
- Nie możesz tak po prostu wychodzić gdzie tylko chcesz. W mieście jest mnóstwo innych czarownic, które słuchają się Marcela, a do tego nie są pozytywnie nastawione do wilkołaków – powiedziała wiedźma. – A już na pewno nie będą się litowały, kiedy dowiedzą się o zagrożeniu dla Marcela, które nosisz w brzuchu – Sophie wskazała palcem na brzuch Marshall.
Hayley spojrzała na Deveraux, utrzymując jej poważne spojrzenie.
Sophie w końcu postanowiła się odezwać, jednak Marshall zrobiła to pierwsza.
- Twoim zdaniem mam siedzieć tu do końca życia – powiedziała i pokiwała głową ze sztuczną aprobatą.
- Do końca cią…
- Nie – przerwała stanowczo. – Chcę zrobić coś dla dziecka.
- Zabić je? – podniosła brwi.
Mulatka ucichła, nie podejmując dalszej rozmowy. Tak, ryzykowała życiem tego, co miała w brzuchu i swoim własnym, ale co za różnica skoro za góra kilka miesięcy umrze? Bo miała tego świadomość, że jest tylko potrzebna, aby spłodzić to… coś. Klaus nie będzie protestował, a Elijah tak czy inaczej mu nie przeszkodzi, bo hybryda zawsze robiła to, co chciała.
- Dzisiaj – odezwała się zielonooka, zmieniając nagle temat – prawie zostałam wydana – dodała wilkołaczyca. – Pewni znajomi z jakiegoś tam miasteczka, w którym niedawno byłam siedzieli u Marcela – oznajmiła.
- O czym rozmawiali? – zapytała nagle zaciekawiona wątkiem.
- Nie wiem – rzuciła Hayley i wzruszyła ramionami. – Ale jestem prawie pewna, że dotyczy to jego „armii” – powiedziała, zakreślając cudzysłów w powietrzu.
Nie miała wątpliwości, że Deveraux, jak i wszystkim innym zależało tylko i wyłącznie na dziecku. Jednak wciąż wierzyła, że Elijah pomoże jej przetrwać. A im bardziej go do siebie zbliży, tym większe szanse, że przeżyje do starości i będzie mogła zobaczyć jeszcze swoje dziecko. Nie zamierzała poddawać się tak szybko, mimo że czasami sytuacja tylko tego od niej oczekiwała. 



Bennett tak bardzo chciała wydostać się z tej nory i w końcu skończyć czytanie kolejnych książek. Nudziło ją to i w pewnym sensie martwiło. Nie tyle oczekiwała coś znaleźć, co właśnie bała się, że to zrobi. W jakiś dziwny i pokręcony sposób teraz czuła się bezpieczna. Kol - pierwotny, którego można zabić tylko za pomocą kołka, który jest schowany w "bezpiecznym miejscu". Zastanawiając się nad tym, wpadła na pewną myśl, nie dającą jej spokoju.
- Skoro Pierwotnych zabije jedynie biały dąb, to jak Elizabeth sprawiła, że może on zginąć od zwykłego noża? - spytała zachrypniętym głosem.
Bonnie była zmęczona, głodna i strasznie chciało jej się pić. Nie miała pojęcia ile już tu siedziała, ale na pewno mogła liczyć to w kilkudziesięciu godzinach. Ledwo co to nawet powiedziała, a poczuła ogromny ból w skroni. Do tego nie mogła za bardzo ruszyć rękoma, bo liny krępowały większość jej ruchów. Kol i Vanjah powinni być świadomi, że mulatka nigdzie nie ucieknie, bo nawet jeśli chciałaby, to Carter obserwuje ją cały czas.
Vanjah spojrzała na nią z lekkim politowaniem, ale nie skomentowała jej wyglądu, bo po części to była także jej wina, że wiedźma tak wygląda. Blondynka wzruszyła ramionami i odepchnęła się od ściany, o którą się opierała, idąc do zielonookiej. Vanjah podała brunetce butelkę wody niegazowanej. Bonnie podniosła wzrok na wampirzyce i już miała brać butelkę, kiedy liny przeszkodziły jej w zrobieniu tego ruchu. Blondynka widząc to, zerwała jednym ruchem grube sznury i rzuciła na kolana Bonnie wodę. Mulatka wpierw zajęła się masowaniem obolałych miejsc. 
- Jest tu jakaś toaleta? - czarownica spytała cicho, nie zdobywając się na głośniejszy głos.
Vanjah westchnęła ciężko i podniosła, a właściwie szarpnęła Bennett do góry, prowadząc ją w głąb jakiegoś ciemnego korytarza. Brunetka miała nadzieję, że Carter raczy się do niej w końcu odezwać i coś jej powiedzieć. Przedtem wydawała się jej bardziej wylewna. 
Bonnie chciała rozejrzeć się i zobaczyć szczegóły z tego pomieszczenia, ale niestety było za ciemno, żeby mogła cokolwiek ujrzeć. Nim się zorientowała Van otworzyła jakieś drzwi i zapaliła w środku światło, które paliło się od niechcenia. Jedna żarówka na kablu tylko trochę oświetlała to miejsce, jednak na tyle, żeby Bennett mogła coś widzieć. Sama toaleta była bardziej kiblem i wyglądem nie zachęcała do skorzystania, ale co brunetka miała zrobić? Niebieskooka zamknęła drzwi za Bonnie i oparła się o nie plecami. 
Kwestia postawiona przez czarownice zainteresowała ją. Biały dąb. Więc dlatego Kol nawet nie drgnął, kiedy wbiła w niego najzwyczajnejszy kołek. Dopiero teraz wampirzyca postanowiła się odezwać.
- Biały dąb? - spytała blondynka i czekała na odpowiedź. 
Bonnie zdziwiła się, słysząc głos Vanjah, ale bardziej zdziwił ją jej ton. Czyżby nie wiedziała o "najsławniejszym" drzewie? Właściwie to i tak nie było istotne, skoro biały dąb to przeszłość. 
- Nie trudź się, Pierwotni zadbali o to, aby nikt go nie znalazł - powiedziała.
- Czyli istnieje? - Van uśmiechnęła się szerzej.
Miała nadzieję, że go znajdzie. Oczywiście oprócz zabicia Kola pozostawała jeszcze jedna kwestia... linia krwi. Nie była pewna czy da się ją przerwać w jakikolwiek sposób, ale na pewno spróbuje. Po wykorzystywaniu jej przez Mikaelsona coraz bardziej chciała się go pozbyć. 
Bennett otworzyła drzwi, kiedy załatwiła swoją potrzebę i spojrzała na Vanjah. Nie mogła uwierzyć, że wampirzyca naprawdę tak mało wie. Nie wiedziała nic o Carter, znała tylko jej imię i to, że była wampirem przez Kola. Ale kiedy on to zrobił, albo ile już Van przebywa z Mikaelsonem, tego nie wiedziała. Bonnie postanowiła nie odpowiadać na jej pytanie.
- Mogę porozmawiać z Elizabeth? - spytała, chociaż była prawie pewna, że blondynka za nic nie da jej telefonu. 
- Chyba śnisz - parsknęła w odpowiedzi. 
- Po co mnie tu trzymacie? - zadała kolejne pytanie, którego była ciekawa.
- Bo jakbyś stąd wyszła, to zrobiłabyś wszystko, żeby się zabić, a ja całkiem lubię swoje życie - wyjaśniła szorstko.
- Gdyby nie ja, to z pewnością już byś nie żyła - rzuciła Bennett.
- Cóż, dzięki - Vanjah odparła, uśmiechając się sarkastycznie. - Wracaj do książek - dodała.
Bonnie po raz kolejny tego dnia została popchnięta i po raz kolejny miała ochotę umrzeć. Była zmęczona, nie spała już od dawna, ani też nic nie jadła. Nie miała na nic siły. Oni, jako wampiry nie rozumieli jej, była w tym sama. Dobrze, że chociaż dostała wodę, którą wypiła za jednym razem, a mimo to szorstki ból w gardle ciągle dawał o sobie znać. Jej pierwsze dni w świecie żywych nie należały do najprzyjemniejszych, a to wszystko przez Kola. Myślała, że już dawno pozbyła się go z jej świata, jednak On powrócił. Powrócił i najwidoczniej był w dobrej w formie, niestety. 
Zielonooka opadła na niewygodne krzesło i chwyciła książkę, którą ostatnio przeglądała i ponownie wczytała się w lekturę. W głowie brunetki powstał plan, żeby okłamać Pierwotnego. Mikaelson nie znał się na czarach ani na łacinie. Za to Bonnie jak najbardziej. Nie miała nic do stracenia, jedynie własne życie, ale jeśli ona umrze, to Kol także. Mogła przecież podać fałszywe zaklęcie, w nadziei, że Vanjah nie ma pojęcia o łacinie. Nie wyglądała na starą, a poza tym, skoro nie wiedziała o Mikaelsonach, to na sto procent nie wiedziała też o zaklęciach. 
- Skąd weźmiecie czarownice? - mulatka odezwała się, nie odrywając wzroku od kolejnych wyrazów w księdze. 
- Jesteś strasznie upierdliwa - warknęła Carter. - Zapytasz o to Kola, jak tylko wróci - dodała chłodno i usiadła na jakimś starym materacu pod ścianą, przymykając oczy. 
Bonnie westchnęła cichutko i zamknęła powieki, żeby choć przez chwilę się zregenerować. Przez jej ciało przeszło stado dreszczy na imię znienawidzonego przez nią Pierwotnego. Jednak wciąż miała w głowie obraz jego czekoladowych oczu i tego uśmiechu, którego nigdy wcześniej nie była w stanie zauważyć. Szybko otworzyła oczy i powróciła do łacińskiej książki, przerażona swoimi własnymi myślami. Potrząsnęła głową, próbując pozbyć się twarzy Mikaelsona, ale to było na nic i jeszcze przez długi czas widziała szatyna przed swoimi oczami. 


***

O, hej! :D Jak Wam mija dzień? HEHE. Wiem, mi też. xD No nic. Muszę powiedzieć Wam znowu - DZIĘKUJĘ. <3 Tak, dziękuję za wsparcie duchowe, kochane grzybeczki. :D 
Na Ma Talent było spoko. 7h czekania na 3 minuty, ale było fajnie. Poznałam parę osób. Jeny, niektórzy tak ładnie śpiewali. *o* Albo na gitarach grali. Nie no, mój klasyk to się chowa przy akustyku. CHCĘ! :D Haha, no ale pomyliłam się w drugiej zwrotce. Mimo to, fajnie było wyjść na taką dość dużą scenę, wziąć mikrofon w dłonie i śpiewać! Kij że nie wyszło. Haha. :D Zachęcam wszystkich do wzięcia udziału w takim czymś. Całkiem fajna zabawa! (oprócz tego, że tyłki bolą po siedzeniu :/) I tym, którzy się zdecydują, życzę powodzenia! A no i Kinga, Tobie i Twojemu zespołowi powodzenia w następnym roku. :D Jak będziesz w TV to mnie pozdrów, hahah. :D 
Oki, ja tu sobie gadu gadu, a blogi same się nie przeczytają! :D Więc idę je nadrobić! <3 Do napisania w środę, kochani. <3 
Pozdrawiam, życzę weny, pomysłów (tym co potrzebują :D), szczęścia, ciepełka i słoneczka, a dla niektórych (tak, to dla Ciebie, Laurko :D i oczywiście inni wielbiciele chłodu też! :D) zimna i w ogóle deszczu i innych podobnych :D, radości i miłej niedzieli, a także miłego tygodnia. <3
love, love, love,
artisticsmile. <3 

PS. Dlaczego musieli uśmiercić akurat mojego kochanego Enzo? :( Normalnie kilka minut przed jego śmiercią uświadomiłam sobie, że go uwielbiam i jeśli go zabiją, to normalnie... I CO? I go zabili. Nie wierzę. :/ Wszystkie "bardziej złe" postacie zabijają. Kol, Katherine, teraz Enzo. Nie wspominając o pierwotnych w innym serialu. (smutna piosenka - turn on) Głupki jedne, no! Idę płakać. :(
(to się rozpisałam teraz, hahah :|)

środa, 23 kwietnia 2014

14. | Nieźle się urządziła

~ 14 ~
Nieźle się urządziła.


Elijah dzwonił po raz kolejny do Katherine, ale ona znowu nie odebrała. Najstarszy Mikaelson odłożył telefon na stół i złożył ręce, kładąc na nich głowę. Nie mógł pogodzić się z myślą, że Katherine właśnie teraz może chodzić po mieście, szukając śmiałka który pozwoli jej znowu być wampirem. A co jeśli uznają ją za jakąś przekąskę? Co Elijah mógł myśleć skoro dziewczyna nie odbierała od niego telefonów od jakichś ośmiu godzin? Szatyn martwił się o dziewczynę, a do tego nie mógł nic na to poradzić. Postanowił czekać. W końcu i tak nic teraz nie zrobi.
- Co się stało z Caroline? – nagle Klaus spytał prawie że oskarżycielskim tonem swojej siostrą.
Uznał, że Rebekah jest odpowiedzialna za blondynkę. Myślał, że to właśnie jego siostra przywiozła tu pannę Forbes, chociaż nie wiedział czemu nie zadzwoniła po niego albo Elijah. Nigdy nie przepadała za córką szeryf. Wręcz nią gardziła.
- To, że przyjechałam tu z nią, nie znaczy, że będę latać za nią, jak pies – skrzywiła się lekko na samą myśl o przyjaźni z Forbes.
To, że zaczynała ją po trochu lubić, nie oznaczało od razu, że pokocha ją jak rodzoną siostrę.
- To po co ją tu ściągnęłaś? – warknął. – Nie sądzisz, że było to trochę nieumyślne, skoro mogłaś zabrać Pierwotnych braci? – dodał z ironią.
- To ona przyleciała do mnie z chęcią ratowania przyjaciela – wyjaśniła z sarkazmem.
Caroline w tym samym czasie siedziała na kanapie, myśląc o niedawnych wydarzeniach. Cała sprawa z młodszym Salvatorem ją zdruzgotała, a Tyler jeszcze bardziej ją dobił. Jednak nie miała ochoty przejmować się, czy nawet myśleć o Lockwoodzie. Jedyne co teraz zajmowało jej głowę to problem z Silasem.
- Nieważne – skwitowała kolejne warknięcie brata. – Mamy teraz większe problemy od depresji Barbie – rzuciła i usiadła naprzeciwko Elijah.
- Wiemy. Silas i Twój kochanek – uśmiechnął się arogancko.
Miał dość jej ciągłego dogryzania Caroline. Pierwotna tylko zmrużyła powieki, mrożąc blondyna spojrzeniem.
- Musimy ustalić plan – nagle w kuchni pojawiła się najmłodsza z nich wszystkich, ściągając zaciekawione wzroki nawet Elijah, który do tego czasu nie kontaktował ze światem rzeczywistym.
Jedna mądra, pomyślała Rebekah i pokiwała głową z aprobatą. Wszyscy Pierwotni nagle przestali się odzywać, jakby czekając na ciąg dalszy ze strony Forbes.
- On myśli, że się go boimy, więc pokażemy mu, że tak nie jest – powiedziała pewna siebie. – On jest jeden, nas jest czterech. Może i jest starszy, ale, jak to się mówi, w kupie siła, prawda? – mówiła rozentuzjazmowana, gestykulując rękoma.
Klaus przyglądał się Caroline z podziwem i uśmiechem. Ona była taka… jedyna w swoim rodzaju. Nie bała się żadnych przeciwności losu, była sobą, zawsze. Wspierała każdego na duchu, kiedy wszyscy myśleli, że nie ma żadnej nadziei na happy end.
- Nie lepiej byłoby, gdybyś razem z Rebeką poszukała Stefana? – zaproponowała Hybryda.
- Dobry pomysł – potwierdził najstarszy Mikaelson i podniósł się z krzesła. – Silas nie ma pojęcia, że tutaj jesteśmy – zaznaczył – jednak lepiej będzie, jeśli my pójdziemy zaskoczyć Silasa, a wy obejdziecie całe miasto, szukając Stefana – dodał ku niezadowoleniu dziewczyn.
- To jakaś dyskryminacja, czy co? – prychnęła Rebekah. – Jestem tak samo silna, jak wy! Dam sobie radę z Silasem! – warknęła.
- Właśnie dlatego idziesz z Caroline – wytłumaczył Elijah.
- Nie potrzebuję niańki! – oburzyła się tym razem panna Forbes.
- A ja nie mam zamiaru słuchać jej żalów – powiedziała chłodno Rebekah, wskazując na dziewczynę obok.
Caroline nie skomentowała tego, chociaż bardzo chciała. Wywróciła oczami i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, patrząc dobitnie na Klausa, jakby chciała wymusić na nim inny plan albo przynajmniej zamianę par. A już myślała, że zaczyna dogadywać się z Pierwotną, ale jak widać nie.
- Troszczymy się, siostrzyczko – uśmiechnął się przesadnie sztucznie blondyn i skierował się w stronę drzwi.
- Spotykamy się tutaj z powrotem przed zmierzchem – poinformował szatyn i wyszedł zaraz za Klausem, przedtem uśmiechając się delikatnie do blondynek.
- Serio?! – krzyknęła Caroline, kiedy zamknęły się drzwi. – UGH – jęknęła i spojrzała na Mikaelson. – To jak, idziemy? Im szybciej tym lepiej – powiedziała.
- Niech będzie – odparła krótko i wywróciła oczami.
Forbes i Rebekah wyszły tylnym wyjściem , biegnąc w stronę miasta. Zamierzały przeszukać wszystkie zakamarki tej nory i na końcu pocieszyć się faktem, że wykonały zadanie. Bo porażka nie wchodziła w grę.



Bonnie siedziała na krześle przywiązana jakimiś grubymi linami, a Vanjah przyglądała jej się uważnie. Mulatka zastanawiała się, co właściwie tutaj robi. W końcu Kol przyniósł ją tutaj, kazał blondynce pilnować ją i poszedł sobie gdzieś. Mogła uciec, nawet próbowała, ale wzrok Carter i ciężkie sznury nie pozwoliły jej na to.
- Kol za niedługo wróci – nagle odezwała się niebieskooka. – Nie martw się – dodała i podeszła bliżej dziewczyny.
- Nie martwię się – prychnęła opryskliwie. – Mógł mnie zabić od razu, przecież o to mu chodzi – powiedziała odważnie, jednak w głębi cholernie obawiała się powrotu Pierwotnego i tego, co stanie się, kiedy wróci.
- Musiał coś zjeść – wyjaśniła i spojrzała na Bonnie z lekkim zawahaniem. – Elizabeth mówiła, że Cię przywróci – pokiwała głową.
Bennett uniosła brwi, patrząc na wampirzyce ze zdziwieniem.
- Co? – spytała w końcu.
- Nie wiesz? Elizabeth rzuciła zaklęcie łączące na Ciebie i Kola – powiedziała.
- Słucham?! – krzyknęła mulatka.
Blondynka wywróciła oczami i założyła ręce na biodrach.
- Możesz się tak nie drzeć? – warknęła. – Jeśli ty umrzesz, to Kol też. Byłaś wiedźmą, powinnaś to wiedzieć – rzuciła arogancko.
Bonnie zamrugała, cichnąc nagle. Zastanowiła się nad słowami Vanjah i doszła do wniosku, że to głupie ze strony blondynki.
- Ale… zgodziłaś się na to? – zapytała Bennett.
- Czemu miałabym nie? Kol umrze, to świetnie! Zasłużył – mruknęła.
- Czy ty przypadkiem nie jesteś z linii krwi Kola? – zielonooka sama nie wiedziała po co to mówi.
Mikaelson umrze, Liz przywróci ją do życia, to po co przejmować się innymi ofiarami? Przecież Bonnie nienawidzi wampirów, im mniej tym lepiej. Jednak coś zmuszało ją do powiedzenia prawdy Vanjah. Była niewinna… tak jakby.
- Linia krwi? – blondynka leniwie uniosła brwi.
- Powiązanie. Jeśli jeden Pierwotny zginie, cała jego linia krwi umrze razem z nim – Bennett wytłumaczyła.
Carter spojrzała z niedowierzaniem na mulatkę i podniosła lekko głowę, myśląc nad tym co powiedziała Bonnie. Vanjah nie chciała umierać, mimo całej nienawiści do wampiryzmu, to jeszcze widziała pełno plusów w tym kim była. Mogła żyć wiecznie, była silna, prawie niepokonana, było tyle rzeczy, które ona chciała zrobić i miałaby nagle tak z tego zrezygnować? A jednak… Kol umarłby, to byłaby doskonała zemsta, tego właśnie chciała. Ale ona także umarłaby i co jej po tym?
Jej przemyślenia przerwał Mikaelson, który wszedł do pomieszczenia z zadowolonym uśmiechem i plamą krwi na czarnej koszulce. Blondynka była zdruzgotana. Śmierć Kola i jej śmierć, czy jej życie, ale życie także Kola? Przeskakiwała wzrokiem z szatyna na brunetkę, która wcisnęła się lekko w krzesło, wbijając wzrok w Pierwotnego.
Bonnie, chociaż była gotowa na śmierć Kola, to nie była pewna, czy chciała teraz umrzeć i znowu powrócić do bycia duchem. Co prawda Elizabeth miała ją przywrócić, ale co jeśli jej się nie uda albo czarownice postanowią nie wypuszczać jej już nigdy i Bonnie zostanie tam na zawsze?
- Bennett, jak miło, że znowu się spotykamy – rzucił ironicznie i zjawił się obok niej w wampirzym tempie.
Mulatka wciągnęła powietrze, kiedy twarz wampira znalazła się kilka centymetrów od niej. Przez chwilę wpatrywali się sobie w oczy i czekali na kolejny ruch. Ciemnooki przymrużył lekko oczy w dalszym ciągu, uśmiechając się niemal serdecznie.
- Ostatnie życzenie? – spytał nagle prawie szeptem.
- Zgiń w piekle – wysyczała.
- Może być – Kol wzruszył ramionami.
Mężczyzna zrobił zamach, zatrzymując się przed klatką piersiową Bennett przez krzyk Carter.
- Nie rób tego! – blondynka wrzasnęła, zwracając uwagę pierwotnego na sobie. – Jeśli ją zabijesz, to ty także umrzesz – dodała pospiesznie, kiedy zauważyła, jak Mikaelson nie przejął się jej wcześniejszym zakazem.
Szatyn spojrzał na brunetkę, która patrzyła na niebieskooką z lekkim grymasem, spowodowanym przez drobne przebicie skóry palcami Pierwotnego.
- Kłamiesz – skierował się do Vanjah.
- To sprawdź – rzuciła Bonnie, przełykając ślinę.
Wzrok Mikaelsona spoczął znowu na dziewczynie i skrzywił się niezadowolony z tego obrotu spraw, wyciągając dłoń z klatki piersiowej Bonnie i od razu podkładając nadgryziony nadgarstek pod usta mulatki. Wolał nie ryzykować i uleczyć ją, chociaż bardzo chciał, żeby umarła. Musiał ją wykorzystać dla celów własnych. Nie mógł przecież wypuścić jej gdziekolwiek, bo z pewnością zabiłaby się sama, a on nie miał zamiaru umierać przez jakąś głupią wiedźmę.
Bennett wypiła trochę krwi, którą siłą wcisnął jej Kol. Ona sama nie chciała. Miała pewne obrzydzenie do tego typu rzeczy i wolała umrzeć. Jakkolwiek głupio to brzmiało. Już myślała, że jeden z Pierwotnych umrze, ale Vanjah musiała się wygadać.
- Znajdziesz sposób, żeby wyciągnąć nas z tego gówna – warknął Mikaelson.
Bonnie siedziała cicho, bojąc się odezwać. Gdzieś tam w środku miała nadzieję, że zaraz wpadnie Elizabeth i Jeremy, jednak to były jedynie przypuszczenia, które raczej nie zdarzą się w ciągu kolejnych kilku dni. Podniosła wzrok na szatyna i skrzyżowała się z nim spojrzeniem. Dziwnie było jej patrzeć na niego i jednocześnie nie czuć skrępowania jego przenikliwym spojrzeniem. Mężczyzna odwrócił się w stronę drzwi, przedtem uśmiechając się prawie niewidocznie. Bennett nie była pewna tego co zobaczyła i chyba jej się to przewidziało. Przeniosła wzrok na Carter i westchnęła cicho.



Brunet otworzył mosiężne drzwi i normalnym krokiem wszedł do środka, a zaraz za nim szatynka, która rozglądała się ostrożnie na boki, jakby ktoś za chwilę miał wyskoczyć z kołkiem.
- Taś, taś! – zawołał Damon. – Wróciliśmy! – stanął w miejscu i rozłożył ręce, czekając na jakiś odzew z którejkolwiek strony, ale była tylko cisza. – Czekamy! – dodał z sarkazmem, odwracając się w stronę Gilbert.
- Damon, czujesz? – spytała ciszej wampirzyca, patrząc znaczącym wzrokiem na mężczyznę.
- Eleno, teraz nie pora na śniadanie – brunet przewrócił oczami teatralnie.
Dziewczyna, nie chcąc tłumaczyć mu o co chodzi, pognała do kuchni szybkim tempem. Stanęła przed leżącą w krwi szatynką i zmarszczyła brwi zdziwiona tym co zobaczyła. Salvatore zjawił się chwilę po niej i przyjrzał się Katherine.
- Nieźle się urządziła – skrzywił się.
Natychmiast wziął Petrovą na ręce i zaniósł do salonu na kanapę. Na jej ciele nie było ani jednej szramy, ale za to na bluzce tak. I to całkiem spora. Pomijając to i krew, wyglądało na to, jakby wszystko było w porządku.
- Co Ty robisz? – zapytała Elena. – Należało jej się – prychnęła.
- To nie był żaden zamach, ona zrobiła to celowo – przeniósł wzrok na Gilbert.
- Po co miałaby zabić samą siebie? – uniosła brwi wampirzyca, jednak po sekundzie sama odpowiedziała na to pytanie. – Ona przechodzi przemianę – stwierdziła, jakby sama do siebie, marszcząc brwi.
- Ding, ding, ding! – zawołał ironicznie Damon.
- Więc gdzie jest Elijah? – spytała retorycznie, spoglądając na Katherine.
- Nie wiem, ale myślę, że dowiemy się tego za chwilę – powiedział i wskazał palcem na przebudzającą się Katerinę.
Dziewczyna wzięła głęboki wdech, siadając i rozejrzała się wokół. Kiedy dostrzegła dwójkę wampirów skrzywiła się i wzniosła oczy ku niebu.
- Co tu robicie? – warknęła, nie wstając z miejsca.
- Cóż, chcieliśmy powiadomić rodzinkę Pierwotnych o niecnych planach takiego jednego wampirka i napotkaliśmy Ciebie – wyjaśnił Salvatore. – Gdzie są nasi ulubieńcy? – zapytał poważniejąc.
- Też chciałabym to wiedzieć – rzuciła i podniosła się, czym zrównała się wzrostem z niebieskookim. No prawie.
- Tak? – odezwała się Elena. – I właśnie dlatego postanowiłaś skorzystać z ich nieobecności? Czy to był tylko wypadek? – parsknęła i skrzyżowała ręce pod biustem.
Katherine uniosła lekko głowę i zmierzyła swojego sobowtóra wzrokiem. Zmrużyła oczy i wywróciła oczami, idąc w kierunku kuchni. Pierce czuła się tak… zwyczajnie. W ogóle nie odczuwała jakiejkolwiek różnicy. Nic ją nie bolało. W dodatku zrosła jej się rana, krew musiała zadziałać. Szatynka wyciągnęła rękę w kierunku jednego promienia słońca. Dopiero świtało. Katerina z lekką obawą przeniknęła przez światło, jednak nic się nie stało. Pokręciła powoli głową i próbowała dokonać cudu, machając dłonią w słońcu. Zacisnęła zęby, kiedy jedyne co odczuła to delikatne ciepło i odsunęła się od okna.
Niebieskooki przyglądał się Pierce z zaciekawieniem. Coś mu nie pasowało i najwidoczniej Kath też nie. Gilbert próbowała dowiedzieć się czegoś z mowy ciała bruneta, ale nie mogła zrozumieć o co mu chodzi. Po co on się tak nią interesuje? To jej sprawa, czy będzie wampirem czy nie. Elena przetraciła lekarstwo do unicestwienia Katherine, więc niech jej starania nie pójdą na marne przez jej kaprys. Gilbert nawet cieszyła się z nieudanej próby Petrovej, bo w dalszym ciągu może ją zabić. Co prawda musiałaby nieźle się postarać, żeby jej to wyszło, ale może kiedyś, jak będzie starsza. Uśmiechnęła się do siebie na samą myśl ponownego zobaczenia martwego ciała pierwszego sobowtóra Tatii.
Pierce wzięła głęboki wdech i od razu chwyciła za telefon leżący na blacie. Zignorowała ilość nieodebranych połączeń od Elijah i sama postanowiła do niego zadzwonić. Czekała niecierpliwie wsłuchując się w sygnał, jednak najstarszy Pierwotny nie odebrał. Musiała więc sama podołać temu zadaniu i dowiedzieć się, co się do cholery stało, że nie może zostać wampirem? Przez chwilę myślała, że może po prostu tego tak nie odczuwa, ale zaraz odrzuciła te myśli na bok. Była realistką. Może krew za szybko zadziałała i wyleczyła jej ranę, a Kath tylko zemdlała? To też było możliwe.
- Łuhu, wciąż tu jesteśmy – powiedział Damon, kiwając głową.
- Niestety – wysyczała i spojrzała w ich kierunku. – Czego tu jeszcze szukacie? – zapytała, podchodząc do nich powoli.
- Cóż… nie mamy nic innego w planach…
- Właściwie to mamy – przerwała mu stanowczo Elena, patrząc wrednie na Katherine.
Obie dziewczyny zmierzyły się nienawistnym spojrzeniem, ale to Kath jako pierwsza oderwała od niej wzrok z miną „serio?”.
- To dobrze się składa – odparła prawie natychmiast – bo ja nie potrzebuję pomocy… od was – dodała.
- Czyżby? – Salvatore podniósł brwi i wskazał na Pierce palcem. – Ja tu widzę co innego.
- To nie wasza sprawa…
- To, że nie jesteś wampirem, czy to, jak wyglądasz? – zapytał, udając ciekawość.
Szatynka zmrużyła groźnie oczy i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. Nie miała ochoty z nimi przebywać, a szczególnie z Eleną, która najwidoczniej bardzo chciała ją zabić. Pierce zależało na swoim życiu i wolała nie wchodzić w drogę Gilbert dopóki jej pragnienia zemsty zupełnie nie znikną albo sama jakimś cudem stanie się wampirem.
- Elijah nie odbiera. Wiem tyle, że samochód Klausa zniknął, tak samo jak Rebekah – mruknęła od niechcenia i ominęła ich szerokim łukiem, idąc w stronę schodów.
- A gdzie pojechała Rebekah? – zapytała za nią Elena.
- Skąd mam wiedzieć? Słyszałam jakieś wrzaski i nagle ich nie było – wzruszyła ramionami, znikając za drzwiami swojego pokoju.
- Ona sobie żartuje – warknęła wampirzyca. – Skoro nie ma tu Pierwotnych, to po co jeszcze tu siedzimy? – spojrzała na niebieskookiego wściekła.
- Wolisz siedzieć z tym nadymanym niby królem? – prychnął.
- On przynajmniej coś wie – odparła.
- To może do niego idź? – zaproponował chłodno, patrząc prosto w oczy Gilbert.
- Więc teraz zdanie Katherine liczy się dla ciebie bardziej od mojego? – uniosła brwi lekko zdziwiona i zraniona słowami bruneta.
Damon odwrócił wzrok, wiedząc że źle powiedział, ale denerwowała go swoim zachowaniem.
- Nie – odpowiedział, łagodniejąc i znowu spoglądając na nią. – Ale Marcel nic więcej nam nie powie, więc wolę poczekać na Pierwotnych tutaj – dodał i złapał jej twarz w dłonie. – I nie chodzi tu o Katherine – powiedział ciszej i pocałował ją lekko w usta.
- Niech Ci będzie – westchnęła i uśmiechnęła się delikatnie, oddając pocałunek.
W końcu, rzucił do siebie w myślach Salvatore i oderwał się od uśmiechniętej Eleny, aż nie mógł powstrzymać uśmiechu. Może teraz będzie lepiej?
- Więc – zwrócił się do Kateriny, która schodziła z góry i odchrząknął.
- Mówisz, że słyszałaś ich kłótnię? – dokończyła za niego Elena.
- Spałam – mruknęła kąśliwie. – Jakbyś nie zauważyła, nie jestem wampirem i nie słyszę wszystkiego – warknęła złośliwie, choć widać było po niej, że przeklina to całe człowieczeństwo.
Elena wywróciła oczami i spojrzała na Damona, a on na nią. Salvatore wzruszył ramionami, na co Gilbert westchnęła.
- Teraz porozumiewacie się myślami? – spytała Katerina i uniosła brwi, nie bardzo rozumiejąc o co chodzi.
- Wampirze zdolności – wyszeptał Damon, po czym uniósł kącik ust.
Wampirzyca uśmiechnęła się delikatnie pod nosem, a Kath spojrzała na nich spod byka i poszła do kuchni. 



***

Tamtaratam! Wiem, wiem. Mówiłam, że będzie scena Klaroline i teraz pewnie plujecie mi w twarz, ale przecież dodałam też, iż gdyż to nie do końca jest wątek Klaroline! :D Wybaczcie. :( Powiem tyle, że 16. jest jednym z moich ulubionych (pod względem Klarci :D). NO NIC. Haha. Jak zawsze nie mówię nic więcej, żeby nie powiedzieć o jedno słowo za dużo. ;p 
Oczywiście, że Wam dziękuję za ciepłe słowa, podnoszące mnie na duchu i kurczę KOCHAM WAS za to. <3 Za to, że czytacie, za to że jesteście. OCH I ACH. Po prostu. :D Dla niektórych może to być przesadzone, że tak ciągle i ciągle piszę podziękowania za wyświetlenia, komentarze, za czytanie, ale no kurczaki, po prostu nie wiem co innego napisać, a jestem Wam serio wdzięczna. :D 
Uff, jak zawsze słodzę. xD Mam nadzieję, że nikt mnie za to nie pobije i w ogóle. :D Ej, znalazłam świetny gif, który pewnie wcześniej już każdy go widział, ale mam z niego bekę. Hahah. xD


Tym miłym akcentem żegnam się z Wami, ale mówię "DO NAPISANIA". :)
aż się wzruszyłam :')
love, love, love,
artisticsmile. <3

PS. Trzymajcie za mnie kciuki, bo w tę sobotę idę z koleżanką do Mam Talent... HAHAHAHAH. Ej nie, poważnie. xD Bez talentu, ale idę. :D