środa, 23 lipca 2014

32. | Nikt nikomu nic nie zrobi.

~ 32 ~
Nikt nikomu nic nie zrobi.


Stefan po raz kolejny odsłonił żaluzję i sprawił, że blondynka wrzasnęła, kiedy słońce poparzyło jej skórę. Mimo, że bolało, jak cholera, roześmiała się z lekką trudnością.
- Och, Stefan, łaskoczesz – powiedziała drapieżnie. – Może lepiej opowiecie mi coś ciekawego, huh? – uniosła brwi i przejechała po nich spojrzeniem.
- Pamiętasz, jak mówiłaś mi, że nie pozwolisz, żebym stracił kontrolę? – spytał, na co Forbes wywróciła oczami. – Teraz role się odwróciły.
- Więc co? Zamierzasz mnie torturować, jak Elenę, żeby potem móc zabić kogoś, kto jest bliską mi osobą? – rzuciła arogancko i westchnęła zirytowana. – Dla Twojej świadomości już nie ma nikogo takiego, a Twoje znęcanie się nade mną nikomu nie wyjdzie na dobre. Po prostu mnie wypuśćcie – wzruszyła ramionami, jakby to była najprostsza rzecz na świecie.
- Miałaś nas! – do akcji postanowiła wkroczyć Bonnie. – Zawsze byliśmy dla Ciebie, nic się nie zmieniło! – podeszła bliżej. – Jesteśmy przyjaciółmi, Caroline – powiedziała o wiele ciszej, przybierając na twarz smutną minę.
Na te słowa blondynka zaśmiała się doprawdy sztucznie. Pokręciła głową i w miarę możliwości pokazała palcem wszystko dookoła.
- Tak zachowują się przyjaciele? – zapytała i oparła się wygodniej o krzesło. – Zachowaj takie gadki dla kogoś innego, Bonnie, bo my nie jesteśmy przyjaciółmi i jeśli tak myślisz, to najwidoczniej masz jakiś problem ze sobą – uśmiechnęła się podle, chyba nie zdając sobie sprawy, jak bardzo słowa Care uderzyły ją w serce. – Takie info z ostatniej chwili - podoba mi się takie życie. Chociaż muszę przyznać, że o wiele lepiej było na zewnątrz, bez was – mruknęła, patrząc dosadnie w oczy brunetki i szczycąc się jej emocjami.
Salvatore spojrzał na Bennett ze współczuciem, po czym z powrotem na Caroline. Dlaczego ona wszystko utrudniała? Nie mogła po prostu wrócić do dawnego stanu i po sprawie? Z jednej strony na pewno zrobi wiele złego, kiedy stąd wyjdzie. Ale z drugiej nie mogli jej trzymać tutaj w nieskończoność. Blondyn podszedł do wampirzycy i stanął przed nią. Widział tą samą Caroline, co zawsze, a jednak zupełnie inną.
- Wrócimy później – powiedział i razem z Bonnie wyszli.
Forbes spodziewała się czegoś lepszego, jak „hej, masz rację, wypuścimy Cię” albo „byliśmy głupi, żeby Cię torturować”, a nie zwykłego „idziemy, nara”. Naprawdę, Stefan?!, krzyczała w myślach. Głód zaczął powoli palić jej gardło, ale mimo tego patrzyła obojętnie za wychodzącymi „przyjaciółmi”. Westchnęła bez emocji i zaczęła podśpiewywać pod nosem. Nie mogą jej przecież torturować wieczność.






W trójkę jechali samochodem trwając w milczeniu, jednak Jeremy wiedział, że to tylko kwestia czasu, nim jego siostra zacznie wielką aferę. Czasami zachowywała się, jak jego matka, którą zresztą nie była.
- Jak mogłeś pojechać do Las Vegas bez mojej wiedzy? – zapytała ostro Elena i odwróciła się w stronę szatyna.
- Dobrze wiedziałem, że w życiu nie pozwoliłabyś mi tam jechać – odburknął w odpowiedzi.
- I zrobiłabym dobrze! – podniosła głos.
- Wcale nie! – odparł tym samym tonem.
- Czemu? Wpadłeś w sidła Silasa, mogło skończyć się to gorzej, wiesz o tym prawda? – spytała oburzona.
Młodszy Gilbert odetchnął ciężko, szykując się do powiedzenia całej historii. Nie chciał wspominać o tym, co się stało i jak bardzo zranił Bonnie, ale najwidoczniej musiał.
- Przyjechałem tutaj, żeby ożywić Bonnie – wyjaśnił najprościej, jak potrafił i obserwował reakcję siostry.
Zanim Elena zdążyła to przetrawić, odezwał się Damon:
- Wiedźma Bennett nie żyje? – zmarszczył brwi ze zdziwieniem.
- Żyje – odparł szybko – a tamta blondynka, to była czarownica, która ją przywróciła – dodał.
Szatynka potrząsnęła głowa, nie mogąc uwierzyć w to, co mówi jej brat. Jej przyjaciółka nie żyła przez jakiś czas, a ona nawet nie zwróciła na to uwagi. Była na siebie wściekła, a może bardziej zawiedziona. W końcu Bonnie ratowała jej życie tyle razy, a Elena nie zauważyła, że nie żyje.
- Nie rozumiem – wyszeptała ciemnooka i złapała się za czoło, będąc bliska płaczu. – Od kiedy to wiesz? – spytała.
- Od samego początku…
- Przecież to Bennett przywróciła do życia Jeremiego, a sama umarła. Używała ekspresji, czy jak to tam – przerwał mu Salvatore zgadując, co się wydarzyło i wymienił porozumiewawcze spojrzenie z wampirzycą.
- Dlatego też Silas był na wolności – Gilbert złożyła sobie to wszystko do kupy i spojrzała na Jera. – Gdzie ona teraz jest?
- Powiedziała, że jedzie do Nowego Orleanu – odparł po chwili ciszy i spuścił wzrok na dłonie.
Nie miał w zamiarze ich okłamywać, ale tylko tak mógł przekonać ich, żeby pojechali do centrum Luizjany. Musiał zobaczyć się z Liz, nieważne co. Wiedział też, że Elena pragnęła zobaczyć swoją przyjaciółkę, a on jej to właśnie uniemożliwił.



Dziewczyna złapała głęboki oddech, napełniając powietrzem całe płuca. Rozejrzała się niepewnie dookoła, aż zatrzymała się na jednej postaci, która była teraz niesamowicie zdziwiona. Katherine uśmiechnęła się ledwo zauważalnie, kiedy spojrzała na ich złączone, przez Mikaelsona, dłonie.
- Katerina – wyszeptał – Ty żyjesz – dodał równie cicho i zamrugał kilkakrotnie oczami, upewniając się, że to prawda.
- Oczywiście, że żyję – uniosła jeszcze wyżej kąciki ust, ale po chwili starła uśmiech z twarzy, przypominając sobie zajście przed jej śmiercią.
- Więc czemu chciałaś, żebym tam przyszedł? – spytał, nie bardzo rozumiejąc toku myślenia Petrovej.
Skoro od samego początku i tak miała zamiar zostać wampirem, to po co go o to pytała? Dlaczego pozwoliła mu patrzeć jak umiera i myśleć, że umarła, a on stracił ją na zawsze?
- Chciałam, żebyś dokonał wyboru. I właśnie go dokonałeś – odparła beznamiętnie, po czym wstała, czując jak wszystko ją boli.
- Kazałaś mi wybrać, czy chcę abyś została wampirem, czy nie – on także wstał. – Tak czy inaczej to zrobiłaś, więc do czego ja byłem potrzebny?
Katherine wzięła głęboki wdech, nie odwracając się do Elijahy. W głowie układała sobie tyle zdań, którymi mogłaby mu odpowiedzieć, ale jakoś żadne z nich nie oddałoby w stu procentach jej uczuć.
- Mówiłam Ci – odezwała się po jakimś czasie i przymknęła oczy, walcząc ze sobą – przyszłam po Ciebie – w tej chwili zwróciła się w jego kierunku i spojrzała mu w oczy.
Tak bardzo chciała paść mu w ramiona, ale to przecież on wybrał, nie ona. Katherine musi w końcu pogodzić się z jego decyzją, czy tego chciała, czy nie.
- Zdaję sobie sprawę, że przyszłaś, żeby mnie udobruchać do przemienienia Ciebie w wampira – oznajmił spokojnie, na co Pierce uniosła wzrok ku górze. – Nie rozumiem jednak – zaczął znowu i zaciął się na chwilę – dlaczego tak bardzo chciałaś, abym się zgodził – dodał i zmrużył lekko oczy.
- To już nieważne – odpowiedziała dopiero po kilku sekundach i wzruszyła ramionami, znowu odwracając się w kierunku wyjścia i zaraz potem stając, jakby coś jej się przypomniało. – Ja za to zastanawiałam się, czemu tak bardzo nie chciałeś tego zrobić – powiedziała ze słyszalnym wyrzutem – odkąd tylko przekroczyliśmy próg tego domu – wymamrotała i ruszyła do drzwi.
Przed nią zmaterializował się Pierwotny, który najwidoczniej nie chciał pozwolić jej wyjść. Petrova spojrzała na niego dość ostro, chcąc aby zszedł jej z drogi, ale gdzieś tam głęboko miała nadzieję, że nigdy nie pozwoli jej odejść, nie znowu.
- Dobrze wiesz czemu – powiedział, próbując utrzymać z Kath kontakt wzrokowy. – Nie chodziło mi o to, że nie chcę z Tobą przeżyć wieczności, bo chcę – podkreślił ostatnie słowo, przez co Pierce podniosła oczy, wbijając wzrok w niego – ale – zawahał się – bałem się, że Ty tego nie chcesz – wyznał wreszcie i chwycił w jedną dłoń policzek szatynki.
Katherine patrzyła, jak zahipnotyzowana w oczy Elijah i dała się ponieść przyjemności, kiedy ją dotykał. Zbliżyła swoją twarz do jego, nie odrywając od niego oczu, aż w końcu dzieliły ich tylko centymetry. Jej oddech lekko zwolnił i stał się cięższy, a Mikaelson jedynie czekał, aż ich usta wreszcie się zetkną. Dziewczyna przymknęła oczy i ścisnęła mocniej powieki, hamując się przed pocałowaniem Pierwotnego. Sama nie wiedziała, dlaczego jeszcze tego nie zrobiła.
- To Twoja decyzja – wyszeptała, otwierając oczy – pamiętaj o tym, Elijah – dodała równie cicho i wyminęła go z gracją, po czym wyszła.
Szatyn stał otumaniony przez następne sekundy, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Odeszła. Znowu. Znowu zostawiła go samego. Nie miał zielonego pojęcia, co takiego zrobił źle. Wyjaśnił całą sprawę. Czyżby Katerina mu nie uwierzyła? W końcu spojrzał za nią, jakby jeszcze miał szansę ją zobaczyć, jednak jej nie było.



Marcel stał obserwując obie dziewczyny z uwagą. Próbował w jakiś sposób znaleźć cechy, które je łączą, ale było naprawdę mało takich szczegółów. Dlaczego miałyby być bliźniaczkami, tego nie wiedział, chociaż na świecie jest dużo bliźniaków dwujajowych. Może Davina i Elizabeth były jednymi z nich? Nie było większego sensu nad tym rozmyślać. Silas nie żył, a przecież to On miał pomóc Gerardowi ze zniszczeniem lub wygnaniem z Nowego Orleanu rodziny Mikealsonów. Więc jego plany legły w gruzach, teraz musiał polegać na wampirach, które raczej nie dadzą rady trzem Pierwotnym.
Vanjah nie mogła powstrzymać się od wywrócenia oczami i prychnięcia. To stawało się jej coraz częstszym zachowaniem. Inaczej po prostu nie potrafiła. Całe te sentymentalne szopki nie były dla niej. I po co dała się wciągnąć w to wszystko Elizabeth? Dlaczego jej posłuchała? Jeny, jaka ona musiała być głupia.
- Więc jesteście bliźniaczkami, świetnie – rzuciła w końcu Van i westchnęła.
- A Ty? – zapytała Davina, przedtem ścierając uśmiech z twarzy.
- Można powiedzieć, że jestem waszą prababcią – mruknęła – niestety – dodała o wiele ciszej i odwróciła wzrok w inną stronę.
- Nieźle się trzymasz, jak na prababcię – powiedział Marcel, mrużąc lekko oczy.
- Ty też, jak na kogoś strasznie irytującego – odparła wampirzyca i skrzyżowała ręce na biuście. – Więc miałeś biznes z Silasem? – zapytała Van i uśmiechnęła się delikatnie. – Przykro mi, że wam przeszkodziłam.
- Nie wyglądasz, jakby było Tobie przykro – rzucił, chociaż dobrze wiedział, że Van nawet nie starała się tak wyglądać.
W odpowiedzi wzruszyła ramionami i zerknęła na Elizabeth, która mimo wszystkiego cieszyła się, jak głupia. Znaczy nie było tego aż tak widać, jednak Vanjah to dostrzegała i to bardzo dobrze.
- Wypróbujemy naszą moc? – zapytała ni z tego ni z owego Davina, uśmiechając się szeroko.
- Jasne – odparła Elizabeth z uśmiechem.
- Zwariowałyście? – warknęła Van. – Nie chcę brać udziału w końcu świata, więc może opanujcie swoje zapędy do magii i poczekajcie, aż mnie tutaj nie będzie – powiedziała ostro i wbiła w nie obie wzrok.
Liz westchnęła, patrząc na wampirzycę. Przyjechała tu z nią, racja, i chyba była jej coś winna, no ale możliwość poznania swojej prawdziwej siostry za bardzo ją ekscytowała, aby mogła odpuścić.
- Nic się nie stanie – oznajmiła spokojnie Liz, na co Vanjah wzniosła oczy ku niebu – umiemy poradzić sobie z magią – dorzuciła jeszcze.
- Właśnie widzę – mruknęła pod nosem Van.
Najstarsza Carter westchnęła ciężko i rzuciła się wygodnie na łóżko pośrodku pokoju. Uniosła wysoko brwi, jakby czekając na przedstawienie z ich strony.



Kol dalej siedział rozwalony na kanapie, tyle że teraz w dłoni miał także whiskey z barku starszego brata. Co jakiś czas odpowiadał bardzo zdawkowo siostrze, która nie oszczędzała go w pytaniach. Zaczynając od tego, co robił przez ten długi czas, a kończąc na tym, ile osób zdążył zabić. Rebekah naprawdę nisko o nim myślała, skoro osądzała go o masowe zabójstwa. Jednak Kol zdawał się mieć wszystko gdzieś. Za to Klaus w przeciwieństwie do blondynki cieszył się z przyjazdu brata w… bardziej normalny sposób. Elijah dawno poszedł do Kateriny, ale Niklaus postanowił nie podsłuchiwać ich. Tak dla odmiany.
- Jak poszło z Silasem? – w końcu padło to pytanie, które Bekah zamierzała zadać od samiutkiego początku ich rozmowy.
- Z Silasem? – zdziwił się Klaus i uniósł brwi. – Jeszcze czegoś nie wiem?
- Ty byłeś zbyt zajęty swoją blondie, żeby cokolwiek innego zauważyć – warknęła niemiło Rebekah i uśmiechnęła się zgryźliwie.
- Blondie? – zainteresował się nagle najmłodszy z braci. – Nie mów, że wciąż latasz za tą blondynką – rzucił i siłą woli powstrzymywał się od parsknięcia śmiechem.
Niklaus wywrócił oczami na zachowanie brata, ale postanowił, że dzisiaj mu daruje, jako że jest to jego pierwszy dzień tutaj.
Wtem do pokoju weszła dwójka niepowołanych gości. Bonnie zatrzymała się w pół kroku, zauważając Kola i zmrużyła lekko oczy. Dlaczego musiała mieć takiego pecha, żeby go spotkać? Spośród tylu miejsc na Ziemi, on musiał wybrać akurat to. Po prostu musiał.
Stefan obleciał każdego z nich spojrzeniem, ale został na dłużej na Hybrydzie, który wiedział, co oznacza ten wzrok. Klaus westchnął zrezygnowany i ruszył do pomieszczenia, gdzie znajdowała się Caroline. Oni nic nie potrafią załatwić, czy nie chcą?, pytał siebie sam w myślach.
Nagle Kol odwrócił się i napotkał całkiem zdziwione spojrzenie wiedźmy Bennett. Na ten widok uśmiechnął się łobuzersko, a mulatka prychnęła i odwróciła wzrok.
- Serio?! – Rebekah nie wytrzymywała tej głupiej atmosfery i musiała się odezwać.
- Las Vegas łączy ludzi – powiedział Pierwotny, chociaż sam nie miał pojęcia po co to w ogóle powiedział.
- Ludzi może i tak – warknęła w odpowiedzi Bonnie i zwróciła się do Salvatora, który nie bardzo wiedział o co teraz chodzi. – Nie chcę zostawiać Klausa samego z Caroline – mruknęła cicho.
- Nic jej nie zrobi – żachnęła się Bekah i wstała z miejsca. – Ale ja i owszem – dodała groźnie, jakby rzucała właśnie wyzwanie.
- Nikt nikomu nic nie zrobi – Stefan złapał ją za przedramię, kiedy tamta chciała iść za Niklausem.
- Och, daj spokój – spojrzała na niego – chcę tylko ją odwiedzić, może nawet się z nią zaprzyjaźnię – powiedziała, nawiązując z nim kontakt wzrokowy, który z deka ją peszył.
W tym samym czasie Kol i Bonnie robili coś na wzór „bitwy na wzrok”. Teraz, kiedy Pierwotny patrzył na brunetkę strasznie żałował, że pozwolił jej zapomnieć o ich najmilszym spotkaniu dotychczas. Może kiedyś jej przypomni. W końcu jako pierwszy oderwał od niej oczy i przechylił butelkę, wypijając z niej resztki alkoholu. Całe napięcie między nimi uleciało i na szczęście, dla Bonnie, nie miało zamiaru wrócić.
- Wiem, że jej nie lubisz i raczej nigdy nie polubisz, ale jak już mówiłem nie skrzywdzisz jej – powiedział poważnie Stefan ani na chwilę nie spuszczając z niej wzroku.
Przez dłuższą chwilę tak trwali, dopóki Rebekah nie odpuściła.
- Niech wam będzie – mruknęła i wyrwała swoją rękę z jego uścisku. – Ale to tak na razie – dodała jeszcze chłodno.
- Więc ta słodka blondyneczka wyłączyła uczucia? – zapytał Kol, udając mu się uchwycić jedynie to z tej całej dziwnej rozmowy i wstając z sofy.
Salvatore powstrzymał głupią chęć przyłożenia Pierwotnemu z pięści twarz, a zamiast tego po prostu odwrócił głowę w drugą stronę.



Elena nerwowo patrzyła przed siebie i co jakiś czas sprawdzała komórkę, czy może przyszło do niej coś nowego. Zastanawiała się, czemu Bonnie nie zadzwoniła do niej ani razu, ani nawet nie wysłała głupiego smsa, który dla Gilbert znaczyłby wszystko. To wszystko było takie niezrozumiałe, że nie wiedziała od czego zacząć pytać.
- Dlaczego Bonnie pojechała do Nowego Orleanu zamiast do Mystic Falls? – zapytała nagle, nie odwracając się do brata.
- Nie wiem, dlaczego pytasz? – odpowiedział pytaniem i zmarszczył lekko czoło, obawiając się kolejnych pytań z jej strony.
- Nie wydaje się to dziwne, że wybrała obce miasto zamiast rodzinnego? – dopytywała dalej, nagle jakby ożywając i patrząc się na Jera. – I dlaczego nie zadzwoniła, żeby cokolwiek powiedzieć?
- Naprawdę nie wiem – powiedział z deka poirytowany – powiedziała tylko, że wyjeżdża do Nowego Orleanu.
- Dlaczego wyjechała bez Ciebie? – odezwała się znowu, coraz bardziej czując, że ta sprawa strasznie śmierdzi.
Młodszy Gilbert nie chciał odpowiadać od razu, szczególnie dlatego, że to była jego wina i Elena z pewnością nie wybaczyłaby mu tego tak szybko.
- Jeremy! – zawołała dziewczyna i spojrzała na niego z trochę poszerzonymi oczami.
- To skomplikowane – odparł lakonicznie.
- Przecież mamy czas – burknął Damon, włączając się do rozmowy.
- Zerwaliśmy, okej? – warknął Jeremy i odwrócił głowę w kierunku okna.
Salvatore zabuczał, jakby wiedział, że szatyn kłamie. Uniósł jedną brew i zerknął na niego, a potem na Elenę.
- Nie przekonałeś mnie – mruknął sarkastycznie – jakoś nie mogę uwierzyć, że Bennett wyjechałaby tylko z powodu braku młodszego chłopaka – na koniec uśmiechnął się ironicznie.
Jer wywrócił oczami na głupią uwagę Damona, jednocześnie próbując zyskać trochę czasu na przemyślenie odpowiedzi. Mógł też powiedzieć prawdę, co równałoby się z tym, że nie pojechaliby do Nowego Orleanu albo ominąć parę szczegółów.
- Zachowywała się bardzo dziwnie, jakby coś strzeliło jej do głowy. Jednej godziny były strasznie wściekła, a potem zrobiła się przemiła – wyjaśnił.
- W takim razie, co zrobiłeś, że tak się zdenerwowała? – spytała Elena, na co Damon machnął ręką.
- Istotniejszym pytaniem byłoby: nie wpadłeś na pomysł, że jakiś zły i okrutny wampir mógł ją zahipnotyzować? – zaproponował brunet, na co wampirzyca zmarszczyła czoło.
- Kol? – rzucił Jeremy po jakimś czasie, znając tylko jednego wampira, który przebywał w tamtym rejonie.
No właściwie mogłaby to też być Vanjah, ale co ona miała do Bonnie? Właśnie. Nic. A Kol najwidoczniej uwielbiał mieszać ludziom w umysłach.
- Kol? – powtórzyła Elena, bardziej dziwiąc się temu, co Pierwotny robił z Bonnie.
- Dlaczego miałby to zrobić? – dodał Jer i uniósł brwi.
- Co ja, wróżka? – prychnął Damon i wzruszył ramionami. – Ech, nie możesz chociaż raz niczego nie odwalić ani nie zezłościć któregoś z Pierwotnych? – zapytał arogancko.
- I kto to mówi – mruknął ostro szatyn.



Klaus wszedł do pomieszczenia pewnym krokiem, przedtem otwierając kraty. Wraz z wejściem napotkał zadziorny wzrok blondynki.
- W końcu ktoś do towarzystwa – uśmiechnęła się lekko. – A może też zamierzasz mówić mi, jaka to byłam wcześniej? – wywróciła oczami znudzona i westchnęła.
- Nie, kochana, ja w przeciwieństwie do Twoich głupich przyjaciół wiem, że nie włączysz uczuć ot tak – powiedział i podszedł do Caroline. – I chociaż z wielką chęcią patrzyłbym, jak to robisz, to dam Ci się wyszaleć. Wierzę, że Twoją największą karą będą wyrzuty sumienia po tym wszystkim, co zrobisz w bliskiej przyszłości – dodał i uniósł kąciki ust.
- Wow, więc serio zmądrzałeś? – udała zdziwioną. – Czy po prostu poddałeś się w środku walki? – kontynuowała ironicznie. – Albo masz mnie dosyć – dodała – co powinno być dziwne, bo to Ty latałeś za mną dzień w dzień i przynosiłeś różne prezenty – uśmiechnęła się sarkastycznie.
- Nie chcę Cię rozczarowywać – odparł spokojnie – ale spudłowałaś trzykrotnie – poruszył lekko brwiami i złapał za liny, przywiązane do jej nadgarstków.
- Ach, co za pech – mruknęła niby niezadowolona, czekając na ten moment, kiedy uwolni się i wypije choć odrobinę krwi, której brakowało jej ostatnimi dniami. – Chyba nie mam dzisiaj szczęścia – Caroline wzruszyła delikatnie ramionami i wbiła wzrok w jego oczy nakierowane na nią.
Klaus jako pierwszy zrezygnował z tej „zabawy” i westchnął ciężko, zrywając liny z każdej części ciała panny Forbes. Blondynka wstała gwałtownie tak, że dzieliły ich tylko centymetry. Oboje patrzyli sobie w oczy i oboje czuli taką samą chęć zbliżenia się jeszcze bardziej do siebie, ale jakoś nikt tego nie zrobił. Wampirzyca uśmiechnęła się lekko złośliwie i otworzyła usta, żeby przerwać tą niezręczną ciszę.
- Ty także – wyszeptała i zbliżyła się na jeszcze trochę, jednak mimo wszystko nie zamierzała go dotknąć.
Chciała po prostu podroczyć się z nim, może dodać sobie rozrywki, czy czegoś takiego. Zmarszczyła nos i wyminęła go, przedtem zabierając jej lapis lazulit ze stolika, a po chwili parskając śmiechem. Według niej Klaus był taki naiwny. Nie myślała, że Pierwotna Hybryda da się tak omotać przez zwyczajną, młodą wampirzycę. Nawet jak Care wyłączyła uczucia, to On nadal nie poddawał się w zdobyciu jej. Jak woli. Ale niech potem nie zwala na Caroline, że złamała mu serce. O ile je miał.
- Cała rodzinka w komplecie – rzuciła wampirzyca, wchodząc do salonu – no prawie – dodała.
Wszyscy, oprócz Kola zdziwili się na widok Forbes. Nie spodziewali się po Klausie tego, że ją wypuści.
- Caroline… - zaczął niepewnie Salvatore, przybierając na twarz opanowaną minę.
- Och, daj sobie spokój, Stef – mruknęła i machnęła ręką.
W jednej chwili złapała Bonnie za szyję i rozgryzła swój nadgarstek, po czym przystawiła go do ust Bennett. Teraz to każdy zdziwił się na zachowanie Care, nawet Kol, którego ruszyło coś w sercu. Mulatka próbowała wyrwać się z mocnego uścisku Caroline, ale niestety była zmuszona  przy tym wypić trochę jej krwi.
- To za torturowanie mnie – blondynka uśmiechnęła się przebiegle.
Nagle poczuła twardą podłogę pod plecami i kogoś, kto ściskał rękę na jej gardle. Rozjuszona spojrzała na napastnika, rozpoznając w nim jednego z Pierwotnych. Mimo mocnego uścisku uniosła kąciki ust. Kol bez słowa zszedł z niebieskookiej i patrzył na nią z góry. Caroline mimowolnie zachichotała i zerknęła na Bonnie, która była pod opieką Stefana.
- Jak słodko – westchnęła niby rozmarzona i podniosła się na równe nogi. – Może innym razem – powiedziała groźnie w stronę Bennett, po czym wybiegła szybciej niż oni zdążyli mrugnąć.


***

No to powrót do normalnych rozdziałów. xD Katherine jest dziiii-wna. Ale no cóż. xD W ogóle czemu burze są w nocy/pod wieczór, a nie w ciągu dnia? :o Czy tylko mi wydaje się to dziwne? xD NO OKOK. Przecież to nieważne, hahah. :D 
Dziękuję Zuzi i Julii za nominacje do Liebster Award. <3 odpowiedzi znajdziecie tam, po lewej stronie. xD Jeszcze raz naprawdę dziękuję, jesteście kochaaane. <3
I oczywiście wszystkim dziękuję za komentarze, które dodają mi sił i uśmiechu na twarzy. To piękne uczucie. KOCHAM WAS. <3 <3 <3 <3 [...] <3 <3 No serio! <3 :D
I dziękuję także za waszą pomoc. :D W sumie na razie jest... eee... "egzekwo" (czyli inaczej remis hahah xD) trzech cyfr, ale myślę, że dam radę hahha. :D 
Ale dzisiaj podziękowawczy dzień. Jeny, nie mogę znaleźć dobrego słownictwa. :o Dziękczynny, czy coś. xD Także dziękuję Wam za wszystko, tak ogólnie i do napisania w niedzielę! <3
Pozdrawiam, życzę ciepełka, trochę deszczyku, ale więcej słoneczka, ale też wiatru i w ogóle żeby nie było jakoś parno, żebyśmy się ugotowali czy coś w tym stylu. I jeszcze życzę wam dużo drogi (wtf) i podczas tej drogi fajnych ludzi i przygody. Nie wiem, czy coś z tego miało jakikolwiek sens, ale życzę wam właśnie tego. <3 I WENY I POMYSŁÓW dla tych co chcą. <3 
love, love, love,
ArtisticSmile. <3


5 komentarzy:

  1. Hej, Hej, Heeeeeeej !
    Nareszcie się doczekałam ! Spotkanie Bonnie i Kola ! T A K ! Czekałam na to tyle czasu ! Teraz tylko mulatka musi się dowiedzieć o tym co głupi, arogancki i nieziemsko przystojny Pierwotny jej zrobił ! Mam nadzieję, że nie będzie się na niego długo gniewała. No nie może... ! A teraz inny moment. Co Klaus robisz ?! Czy ty jesteś tego pewny i w pełni świadomy ? Jesli Caroline zrobi coś głupiego (a z wyłączonymi uczuciami jest to więcej niż pewne) to nigdy mu tego nie wybaczy... No chyba że to jakich chytry, sprytny plan na odzyskanie jej człowieczeństwa.. OBY ! Bo oni są tacy cudowni, że muszą być razem. Kolejna moja jedna z lepszych par, czyli... Katherine i Elijaha ! Nie umiem ich rozgryźć, ani odpowiedzieć się po którejś ze stron. Chociaż nie oszukujmy się Pierwotny jest taki...mmm ! Mam nadzieję że do siebie wrócą, zastanawia mnie co Marcel teraz wymyśli, skoro Silesa się pozbyli. W sumei cokolwiek zrobi nie ma szans z Super Mikaelsonami ! Aaaaa i jeszcze Stefcio i Bex. A więc on się nią musi trochę zainteresować. Nie dziwię się Rebece w ogóle że nie lubi Caroline, wszyscy teraz chcą jej pomóc a Salvatore nie zauważa że jej nadal na nim zależy... Otwórz oczy chłopie !!! Dobra kończę z moimi rozmyślaniami nad każdą z postaci. Pozdrawiam i czekam do nieeeeedzieli ! Powrót do dwóch rozdziałów w tygodniu był genialny ! Powodzenia !

    Zuzka !
    xxx

    realitybeingadream.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam w ten niemiłosiernie gorący dzień xd
    Nienawidzę lata 3:) Ale dobra rozpoczne moją głupią jak zwykle wypowiedź :D Kocham Kalijah, ale dlaczego Kath musi być tak uparta? Powinna być z Elijah oni są tacy słodcy! No i... Boże święty! Coś ty Klausie zrobił do cholery?! Wypuściłeś wampirzycę bez człowieczeństwa! A co jeśli zrobi coś głupiego (co jest pewne w 100%) i mu nie wybaczy, że jej na to pozwolił? Bexi i Stef :p No to było niezłe. Ale człowieku ona nadal Cię kocha. Ech... Co to za ludzie/wampiry? Liz/Davina duet wybuchowy :D No i co zamierza nasz kochany Marcel? Pewnie kogoś zabije :/ Nigdy nie wiadomo. hahaha. Iiiiii...... KOL I BONNIE!!!!! ŁIIIII!!!!! Oł yeah.... Po prostu moja morda tak się cieszyła, że nie porozumienie. Kocham ich razem, nie rozumiem dlaczego ich uśmiercili :'( Ta scena.., no po prostu boska, oby tak dalej.
    Pozdrawiam i życzę miłego tygodnia i weekendu.
    Julia :*

    OdpowiedzUsuń
  3. AAAAAAAAA!!!! Ubóstwiam ten rozdział! Serio! Uwielbiam wątki z Kat i Elijah oraz Bonnie i Kol <3 po prostu kocham! Piszesz cudowne opowiadanie, a na kolejne rozdziały czekam z niecierpliwością :D Uwielbiam cie! xDDD

    Pozdrawiam :* Ciepełka, chilloutu, i czego tam sobie zapragniesz! ;*

    PS. Przeniosłam swojego bloga, którego (jak widziałam) obserwowałaś i czytałaś. Jeśli chciałabyś śledzić dalsze losy Felicyty to zapraszam tu: http://theoriginals-story.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Nawet sobie nie wyobrażasz jak się cieszę, że Kath żyje, tylko czemu zrobiła coś takiego Elijah?! No normalnie się na nią wkurzyłam -.-
    Kol i Bonnie *.* po prostu ubóstwiam ich!
    No ale Klaus to mnie teraz zaskoczył. Jak on mógł wypuścić Caroline, która jest bez człowieczeństwa? Ledwo co wyszyła, a już narobiła kłopotów.
    Mam nadzieję, że szybko się opamięta i włączy uczucia.
    Pozdrawiam, życzę weny, ciepełka i miłych wakacji :*

    love-survives-everythign.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. P.S Gratuluję! Zostałaś nominowana do nagrody Liebster Award, więcej informacji na http://love-survives-everythign.blogspot.com/p/liebster-award.html
      Pozdrawiam :)

      Usuń

DZIĘKI, ŻE JESTEŚCIE, ŁIII! :D