sobota, 12 lipca 2014

30. | Gdyby tylko starczyło Ci odwagi.

~ 30 ~
Gdyby tylko starczyło Ci odwagi.


Vanjah patrzyła na to wszystko z oddali, nie wiedząc co ma teraz zrobić. Wiedziała co oznacza zabicie jednego z Pierwotnych, a do tego nie chciała dopuścić. W trzech postaciach rozpoznała Elizabeth i Kola, który chyba nigdy nie zejdzie jej z drogi, jednak nie miała teraz innego wyjścia, jak go po prostu uratować.
Silas uniósł kołek, a Liz odwróciła wzrok, nie chcąc na to patrzeć. Przecież mogła coś zrobić! Wyrwać mu kołek z rąk, potraktować magią albo uwolnić Kola. Cokolwiek! Ale ona nie zrobiła nic.
Van podjęła decyzję i biegiem puściła się do Silasa, skręcając mu kark, nim ktokolwiek zdążył zareagować. Blondyn upadł na ziemię bezwładnie i puścił kołek. Wszyscy patrzyli na nią, jakby zobaczyli ducha, a ona uśmiechnęła się ironicznie.
- Jeśli ktokolwiek ma Cię zabić, to będę to JA – zwróciła się do Pierwotnego, przerywając niezręczną ciszę.
- Co Ty do cholery tutaj robisz? – zapytał Kol.
- Och, nie musisz mi dziękować, przecież uratowanie Tobie tyłka to nic wielkiego – prychnęła i chwyciła kołek.
Elizabeth patrzyła na swoją krewniaczkę z niedowierzaniem. Musiała z nią w końcu porozmawiać. Czy tego chciała czy nie. Chociaż nie miały za wiele wspólnych tematów, to rozmowa raczej przydałaby się im. Może nawet Vanjah pomogłaby w odnalezieniu tej Daviny, o której mówił Silas. Może…



Blondyn podążał za Pierwotnym, który niósł Caroline nie wiadomo dokąd. Bonnie szła niepewnie za nimi, nie mając pojęcia co o tym myśleć. W jednej chwili Klaus gotowy jest ją wręcz zabić, a w drugiej… troszczy się o nią? Nie wiedziała, jaki będzie jego kolejny ruch i chyba nawet bała się o tym dowiedzieć.
Okazało się, że szli do jakichś podziemi, gdzie oczywiście musiał znaleźć się loch. W stylu Klausa.
- Zamierzasz ją torturować? – spytał Stefan i uniósł brwi. – Żartujesz sobie, prawda?
- Masz lepszy pomysł? – rzucił Niklaus i zaczął przymocowywać Caroline do krzesła.
- Dobrze wiesz, że znienawidzi Cię, kiedy tylko włączysz z powrotem jej uczucia – stwierdził spokojnie Salvatore, mając cichą nadzieję, że jednak zmieni zdanie.
- Dlaczego nie zahipnotyzujesz jej, jak zrobiłeś to ze Stefanem? – spytała oburzona Bonnie, stając przy Forbes. – Nie pozwolę Tobie, abyś zrobił jej krzywdę – dodała, patrząc na niego ostro.
Mikaelson zaśmiał się ironicznie na ich słowa. Naprawdę sądzili, że to go przekona do zmiany decyzji. Chociaż pomysł brunetki był akurat przemyślany i na pewno zamierzał go wykorzystać. A może robił to ze względu na zemstę?
- Spróbuj mnie – Pierwotny uśmiechnął się cwanie.
Bonnie odwróciła wzrok, na co Stefan posłał jej zdziwione spojrzenie. Był pewien, że właśnie teraz mulatka użyje magii, ale chyba nawet nie kwapiła się, aby to zrobić.
- Albo nie możesz – odkrył i uśmiechnął się sarkastycznie. – Więc nie tylko umarłaś, ale także straciłaś swoje moce – powiedział – jesteś teraz zupełnie zbędna, dlaczego miałbym Cię nie zabić? – udał, że się zastanawia.
- Nie dotkniesz jej – rzucił poważnie Stefan – i na pewno nie dotkniesz Caroline – dodał, patrząc prosto w oczy Hybrydzie.
- Wielki bohater-Stefan – mruknął i roześmiał się. – Nie masz ze mną szans, przyjacielu. To sprawa pomiędzy mną a naszą kochaną Caroline – wskazał ręką na nieprzytomną blondynkę.
- To nasza przyjaciółka! – zawołał zdenerwowany Salvatore. – Więc ta sprawa włącza także nas!
Klaus wywrócił oczami, zauważając ich upartość. Wiedział, że oni będą tylko przeszkadzać. Wiedźma bez mocy, wampir z urazem psychicznym… naprawdę?



Marcel zaprowadził dziewczynę do jej nowego pokoju, w którym będzie tymczasowo mieszkała. Katherine rozejrzała się po białych ścianach i wszystkich meblach, jakie się tutaj znajdowały. Nie było tak źle. Spodziewała się, że gorzej ją potraktuje. W dodatku Marcel zaskoczył ją, kiedy ostrzegł swoich… podwładnych, że zapłaci, jeśli ją chociażby dotknie. Pierce pokiwała głową z uznaniem, oceniając całe pomieszczenie i spojrzała na Gerarda.
- Czekasz na coś? – zapytała trochę za bardzo ostro, jednak Marcel uśmiechnął się wcale niezrażony.
- Miałem zamiar spytać, co najbardziej lubisz – odparł swobodnie.
Prychnęła, krzyżując ręce pod klatką piersiową.
- Mogę zrobić to sama. Nie potrzebuję Twojej pomocy. To, że jestem człowiekiem, nie oznacza od razu, że jestem kaleką – fuknęła na niego.
- Jak wolisz – wzruszył ramionami i ominął szatynkę, która zmrużyła lekko oczy.
Katherine zajęło dosłownie sekundę obmyślenie wszystkiego, po czym odwróciła się do niego i złapała za nadgarstek.
- Czekaj – rzuciła i wywróciła oczami, zauważając głupi uśmieszek na twarzy murzyna. – W sumie możesz kupić mi parę paczek krakersów i coś do picia – dodała jakby od niechcenia.
Cisza, jaka nastała w tym pokoju była dość dziwna, szczególnie dlatego, że Pierce już powiedziała to, co wampir chciał usłyszeć, a jednak ten wciąż tutaj był. Po co? W dodatku uśmiechał się szeroko, jak gdyby nigdy nic. Czego on tak właściwie ode mnie chce?, pomyślała Kath i uniosła jedna brew.
- Nie ucieknę, nie bój się o to – mruknęła sarkastycznie.
- Od Elijahy uciekłaś – powiedział, co było jego najgorszym błędem dzisiejszego dnia. 
Petrova spojrzała na niego ostro, najwidoczniej próbując zabić go wzrokiem. Spośród tylu tematów On wybrał akurat ten. Skąd On niby mógł wiedzieć, że Katherine uciekła od Elijahy? I czemu, do cholery, wtrącał się w nieswoje sprawy?!
- Naprawdę chcesz teraz rozmawiać o Elijah? – spytała szatynka, zmniejszając stopniowo odległość między nimi.
- Wierz mi, nie chcę – odparł, przypatrując się Katerinie, która była coraz bliżej niego.
- Dobrze – wyszeptała i zerknęła na jego usta.
Po chwili ich wargi złączyły się, tworząc jedność. Mężczyzna zanurzył rękę w włosach Katherine i razem z nią przeszedł do łóżka, cały czas obdarzając ją namiętnymi pocałunkami. Położyli się na materacu ani na chwilę nie odrywając od siebie, jakby to było właśnie to, czego potrzebowali na tę chwilę. Petrova jęknęła cicho, kiedy Marcel zjechał z ustami niżej, całując jej szyję, a potem rękę. Dziewczyna wręcz zachęcała go do tego, aby nareszcie ją ugryzł, a on nawet nie protestował. Może to była sama krew albo namiętność, która zrodziła się między nimi. Wgryzł się w jej nadgarstek, upijając trochę życiodajnego płynu, jednak po sekundzie odskoczył od niej krztusząc się. Katherine szybko podeszła do niego i złapała za policzek niby z czułością.
- Zapomniałam wspomnieć – powiedziała udając przejętą – biorę werbenę – wysyczała i z całych sił złamała mu kark.
Pierce wytarła usta, patrząc z pogardą na Gerarda i wyszła z pokoju z gracją, rozglądając się na boki z leciutkim uśmiechem. No, Katherine, wracasz do gry, pomyślała i poruszyła brwiami.



Vanjah jako jedyna nie wiedziała chyba, co tak naprawdę zrobiła. Jednak ją to nie obchodziło. Przynajmniej żyje. Dosłownie wszyscy, oczywiście Ci, którzy byli przytomni, patrzyli na nią jakby była jakąś boginią, czy czymś takim.
- No co? – spytała po dłużącej się ciszy.
- Właśnie zabiłaś Silasa – rzucił Kol, jakby to coś miało dla niej znaczyć – największego czarownika na całej kuli ziemskiej. No, teraz już nie.
Blondynka uśmiechnęła się zuchwale i założyła ręce na biodra.
- I wciąż mam kołek, który może Cię zabić – wspomniała i uniosła drewno na wysokość ich twarzy.
- I także Ciebie, dlatego tego nie zrobisz – wtrącił, uśmiechając się teraz szerzej od niej. – Wiesz, co? Miałem ochotę Tobie podziękować, ale tylko przez sekundę, potem zrozumiałem, jak głupie by to było – mruknął ironicznie, na co Van nic nie odpowiedziała, tylko warknęła cicho. – Już możesz mnie puścić – zwrócił się do Elizabeth, która stała dalej patrząc na wampirzycę.
- Żebyś nas zabił? Nie jestem głupia – prychnęła oburzona i odwróciła wzrok na blondynkę. – Musimy porozmawiać – rzuciła z miną nie znoszącą sprzeciwu i pociągnęła Vanjah za ramię, nim ta zaprzeczyła.
- O czym chcesz ze mną rozmawiać? – warknęła chamsko wampirzyca.
- Chcę prawdy – powiedziała i przełknęła ślinę, a Van wywróciła oczami. – Czy Haylieneh była Twoją córką? – spytała trochę ściszonym głosem i wbiła spojrzenie w blondynkę przed nią.
Wampirzyca uniosła wzrok w górę i westchnęła. A ta znowu drąży ten głupi temat, który Vanjah naprawdę chciała ominąć.
- Tak była! – krzyknęła zdenerwowana niebieskooka. – Oczekujesz ode mnie rodzinnego przytulaska? – żachnęła się.
- Obejdzie się bez tego – odpowiedziała spokojnie Elizabeth. – W Nowym Orleanie możliwe, że jest moja siostra…
- I co mnie to obchodzi? – przerwała jej agresywnie.
- Myślę, że jednak coś Cię to obchodzi – Liz pokiwała głową i uniosła delikatnie kąciki ust. – Rodzina dla Ciebie wiele znaczyła, to wampiryzm Cię od niej oderwał. Jestem Twoją prawnuczką, nie możesz przejść na to obojętnie – czarownica mówiła dalej, próbując dotrzeć do Vanjah, która najwidoczniej zaczęła coś rozumieć.
Van dobrze wiedziała, że Elizabeth miała rację, jednak mimo wszystko nie chciała się z nią zgadzać. Jej duma strasznie z nią walczyła w tamtym momencie. W końcu przez wiek żyła bez nikogo. Ale teraz było inaczej. Teraz jej rodzina, a przynajmniej jej resztki odnalazły się i dlaczego w sumie Van miałaby pozostać sama, skoro miała kogoś takiego, jak Elizabeth?



Niebieskooka obudziła się i poruszyła karkiem, aż coś jej strzyknęło w kościach. Dopiero po czasie zrozumiała, że coś jest nie tak.
- Co do cholery?! – blondynka szarpnęła linami, które wbiły jej się bardziej w skórę przez co syknęła, jednak po chwili roześmiała się sarkastycznie. – Tortury? Serio?! – krzyknęła Caroline i spojrzała na trzy osoby, stojące naprzeciwko niej.
Niklaus uśmiechnął się w typowy dla siebie sposób, nie odpowiadając na zadane przez Forbes pytanie. Zresztą sama musiała się domyślić. On stał bardziej z przodu, dzięki czemu miała na niego najlepszy widok. Widziała też Stefana i Bonnie. Więc są wszyscy. Wspaniale.
- Wiemy, że tak będzie najlepiej, kochana – powiedział Klaus i podszedł bliżej blondynki.
Westchnęła i wywróciła oczami. Okej, załatwmy to prosto i szybko, pomyślała Care.
- Najpierw zacznij od tego, co Bonnie Tobie zaproponowała – odezwał się Salvatore, a Forbes usłyszała w jego głosie nutkę zdenerwowania.
Bał się o nią. Nie wiedział czy bardziej o to, jaka jest teraz, czy o to, że zaraz jego najlepsza przyjaciółka zostanie poddana torturom. Chyba, że akurat nie wzięła werbeny.
Pierwotny podszedł bliżej wampirzycy i spojrzał prosto w jej oczy, zmuszając do spojrzenia na niego.
- Włącz to – powiedział, hipnotyzując ją.
Nawet nie spodziewał się, że to podziała, ale nagle wzrok blondynki zmizerniał i oczy zaszły mgłą. Rozejrzała się wokół, oddychając głęboko i nareszcie zatrzymując wzrok na zdziwionym Klausie. W pewnej chwili zaczęła się szarpać z linami, a jej spojrzenie było chaotyczne i ostre. Pałało w niej tyle emocji, że nikt nie potrafił w to uwierzyć, że tak łatwo poszło.
- Nienawidzę Cię! Zejdź z moich oczu! – krzyczała Forbes, a z jej oczu popłynęły słone łzy.
Mikaelson zmrużył powieki, kiedy usłyszał te słowa z ust tak bliskiej mu osoby. Słyszał to już wcześniej, przecież wiedział że tak będzie, kiedy przywróci człowieczeństwo Caroline, a mimo to chciał ją z powrotem.
- Słyszysz mnie? Nie chcę na Ciebie patrzeć! – darła się i kręciła na wszystkie strony, jakby to miało pomóc jej w uśmierzeniu bólu. – Zabiję Cię! Będziesz cierpiał, jak moja matka!



Vanjah odwróciła wzrok od dziewczyny i przewróciła oczami. Rodzina nie znaczyła dla niej tak wiele, skoro ją opuściła, prawda? Naprawdę myślała, że oderwała się od starej rodziny, kiedy została wampirem, ale najwidoczniej Ona nie chciała opuścić jej.
- Niech będzie – mruknęła, na co Liz rozpromieniła się wesoło. – Nie myśl sobie, że nagle zmienię co do Ciebie zdanie. Dalej Cię nie lubię – dodała i odeszła od niej w stronę vana, w którym siedział Jeremy, chcący wyjść.
Elizabeth rzuciła na nich wszystkich zaklęcia, żeby nikt nie miał prawa przeszkodzić, ale teraz to było chyba zbędne, prawda?
- Jadę z wami! – zawołał Kol.
- Żartujesz? – warknęła Vanjah, odwracając się w jego stronę i podchodząc bliżej niego.
Liz za to zajęła się młodszym Gilbertem, z którym bardzo chciała porozmawiać. Zresztą musiała to zrobić.
- Nie – odparł lakonicznie Mikaelson. – Tak się pięknie składa, że w Nowym Orleanie przebywa moja rodzina i wypadałoby w końcu ich odwiedzić – uśmiechnął się groteskowo, jednak wampirzyca nie odpowiadała. – Wszyscy jedziemy w tym samym celu – dorzucił, a Van z powrotem skierowała się do samochodu, ignorując Pierwotnego.
Kol był na skraju cierpliwości i na pewno nie będzie znosił ich humorków. Chciał wreszcie się wyjść z tej głupiej zasadzki i, jeśli Elizabeth nie uwolni go w ciągu kolejnych dziesięciu minut, nie będzie już taki milusi.
Wiedźma wypuściła Jeremiego, który wyleciał stamtąd szybciej niż się spodziewała. Pierwsze co zrobił, to podbiegł do Eleny i poklepał ją po twarzy, jakby to miało pomóc w obudzeniu jej.
- Obudzi się trochę później niż zazwyczaj – powiedziała Liz i poszła za Jerem.
- Co Ty jej zrobiłaś? – naskoczył na nią.
- Powiedziałam Ci, że się obudzi – odparła zdenerwowana Carter.
- Chciałaś to zrobić, Liz! Chciałaś zabić moją siostrę!
- Nie ją, tylko wszystkie wampiry! – krzyknęła. – Wiesz co? To nie ma sensu – machnęła ręką i spuściła wzrok, biorąc głęboki wdech. – Jadę do Nowego Orleanu – oznajmiła i uniosła głowę, dodając sobie pewności siebie.
- Po tym wszystkim chcesz po prostu wyjechać? – zapytał już trochę uspokojony.
- Może nigdy nie powinniśmy się spotkać – mruknęła hardo, a w oczach zebrały jej się łzy. – Ty masz swoje życie, ja mam swoje – mówiła dalej, pomimo że głos powoli jej się łamał.
- O czym Ty mówisz, Liz? – spytał, marszcząc brwi. – Nie…
- Zajmij się Eleną – przerwała mu i odeszła do vana, zatrzymując Jeremiego zaklęciem, żeby za nią nie pobiegł.
- No, świetnie, a ja? – zawołał Mikaelson, który o dziwo mógł się ruszyć. – O.
- Elizabeth! – wołał Jeremy. – Cholera, Liz! – wrzeszczał, próbując przebić się przez niewidzialną zasłonę wokół niego i patrząc jak we trójkę wsiadają do czarnego auta.
Carter posłała mu ostatnie spojrzenie nim Vanjah ruszyła z piskiem opon. Po tym Liz zdjęła zaklęcie z każdego po kolei, dzięki czemu Jer wybiegł za nimi, jednak nie zdołał ich dogonić. W tym samym czasie obudził się Damon, a zaraz po nim Elena.



- Caroline – wyszeptał w końcu Klaus, odzyskując zdrowy rozum i złapał drobną twarz dziewczyny w dłonie, która spojrzała na niego, a jej wzrok z jedną sekundą zmienił się w ironiczny.
- Caroline, Caroline, Caroline – powtórzyła blondynka i zaśmiała się sarkastycznie, patrząc w jego zszokowane oczy. – Mam sekretne miejsce, gdzie trzymam werbenę. Chcesz je poszukać? – uśmiechnęła się uwodzicielsko i zjechała wzrokiem na malinowe usta Hybrydy. – Zawsze byłeś taki seksowny? Czy po prostu nie zwracałam na to uwagi? – uniosła brwi i oblizała seksownie wargi.
Klaus przybrał kamienną twarz i odszedł od blondynki bez słowa. Jak on mógł być taki głupi, żeby nabrać się na to?! Naprawdę myślał, że Caroline włączyła uczucia i nie będzie musiał jej torturować, jednak prawda była inna. Bez słowa wyszedł z celi, w której trzymana była Forbes i udał się na górę. Był wściekły i smutny jednocześnie. Ale tego drugiego uczucia nie chciał dopuścić. A gdyby tak sam wyłączył uczucia, jak kiedyś i cieszył się chwilami z piękną wampirzycą? No właśnie, dlaczego tak bardzo nie chciał tego zrobić?
Caroline została sam na sam z Stefanem i Bonnie, którzy chyba nie bardzo chcieli z nią zadzierać. Mimo wszystko byli zawiedzeni widokiem ich przyjaciółki w takim stanie. Salvatore z całych sił starał się dla Care, żeby nie musiała się nim przejmować, a Forbes poddała się ot tak. Na pewno dałaby sobie radę ze śmiercią matki, więc co jeszcze stało się, że blondynka jednak wyłączyła uczucia?
- Jestem głodna, przyniesiecie mi coś do jedzenia? – spytała, jak gdyby nigdy nic i posłała im spojrzenie które przerażało. – Najlepiej coś świeżego – dodała z uśmiechem.
Bennett pokręciła głową i zjechała Caroline spojrzeniem.
- No co? Nie macie mi nic do powiedzenia? – zmarszczyła brwi, udając strasznie zdziwioną. – Przedtem byliście bardziej skorzy do rozmowy – wzruszyła ramionami i westchnęła, po czym zaczęła gwizdać jakąś melodię pod nosem.
Dopiero po chwili Stefan i Bonnie zrozumieli, że ta „melodia” pochodzi z jakiegoś horroru.








Elijah stał w uścisku ze swoją siostrą przez kilka minut, do czasu kiedy postanowił się od niej odkleić. Zamierzał zmienić zdanie Rebeki, ale jak miało mu się to udać, skoro blondynka mówiła całą prawdę, tyle że on nie chciał w to wierzyć.
- Nie nazywaj jej tak, Rebekah – powiedział i poprawił swoją marynarkę.
- Nie wierzę, że wciąż ją bronisz mimo wszystkiego co Ci zrobiła. Przejrzyj to w końcu na oczy, bracie, zanim będzie za późno – wyrzuciła z siebie i odeszła w kierunku schodów.
- Skoro tak, Rebeko – rzucił za nią, czym ją zatrzymał – dlaczego nadal walczysz o Stefana? – zapytał i odwrócił się do niej.
Blondynka zmrużyła delikatnie oczy, dokładnie wiedząc do czego zmierza jej brat. Chciała mu jakoś odpyskować, jednak nie miała pojęcia co.
- Widzisz, siostro – zaczął po dłuższym milczeniu niebieskookiej – masz nadzieję, że powróci dawny Stefan, w którym się zakochałaś. A ja mam nadzieję na powrót starej Kateriny – dodał niezwykle swobodnie, jakby pracował nad tymi słowami miesiącami.
- Dobra, nieważne – machnęła ręką, najwidoczniej chcąc zakończyć ten temat jak najszybciej.
Znikąd pojawił się Klaus, który zmierzał do kuchni w celu najedzenia się czegokolwiek. Nie wyglądał na ucieszonego, wręcz przeciwnie – gdyby ktoś do niego podszedł zapewne wybuchłby złością i nie wiadomo jak to by się skończyło.
- Teraz zamierzasz torturować tą biedną dziewczynę? – zapytał Elijah i poszedł za Hybrydą.
Niklaus nic mu nie odpowiedział, jedynie trzasnął drzwiczkami od lodówki, chcąc pokazać, że lepiej z nim nie zaczynać. Nie miał humoru do kazań Elijahy. Poza tym co go to obchodziło, czy będzie torturować Caroline, czy pójdzie z nią w stronę zachodu słońca pozostawiając po sobie mnóstwo krwawych ofiar?
- Jeszcze niedawno sam pastwiłbyś się nad nią, gdyby tylko starczyło Ci odwagi – rzuciła Rebekah.
Najstarszy Pierwotny spojrzał na blondynkę z lekkim oburzeniem malującym się mu na twarzy. Więc nagle wszyscy są przeciwko Caroline, która tak naprawdę w jakimś stopniu zmieniła Klausa.
- O ile sobie przypominam – zaczął Klaus, odkładając pusty woreczek po krwi na stół i zwracając na siebie uwagę – to właśnie Ty, bracie, powiedziałeś mi, że mam jej pomóc – uśmiechnął się sztucznie i poklepał Elijahę po ramieniu, po czym odszedł.
- Pomóc, a nie zabić – rzekł.
Niklaus zatrzymał się na chwilę, jakby chciał coś dopowiedzieć, ale tego nie zrobił i schował się na piętrze, tam gdzie nikt go nie dopadnie. Miał taką nadzieję.



Elena rozejrzała się zdezorientowana i poderwała na równe nogi, podchodząc do Jeremiego. Zorientowała się, że nikogo oprócz nich tutaj nie ma. Damon już stał i narzekał na bóle w karku.
- Co się tutaj do cholery stało? – zapytał Salvatore nieźle wkurzony. – Czy oni naprawdę nie mogą odpuścić sobie łamania mi karku?
- Silas miał plan – powiedział Jeremy, patrząc w miejsce, gdzie zniknął samochód razem z Liz.
- To wiemy, możesz powiedzieć coś więcej? – warknął Damon i podszedł do nich.
Elena nie odezwała się ani słowem, bo sama chciała dowiedzieć się o co chodziło. Dlaczego Jeremy był w to wmieszany i kim była ta blondynka, która złamała im karki? Wszystko stało pod jednym wielkim znakiem zapytania. Tak samo, jak Kol, Vanjah, która uciekła w siną dal razem z właśnie tamtą blondynką i Pierwotnym.
Młodszy Gilbert przeniósł wzrok na nich i westchnął. Miał bardzo dużo do opowiedzenia. Zaczynając na wyjeździe do Las Vegas, a skończywszy na tym całym zajściu.
- Chciał zniszczyć drugą stronę, ale do tego potrzebował jednego z Pierwotnych, aby ich wszystkich połączyć i czarownice z rodu Carter – wyjaśnił szatyn.
- Co Ty robiłeś w Las Vegas, Jeremy? – zapytała zdenerwowana na brata Elena.
- To dłuższa historia – mruknął zdawkowo.
- Opowiesz nam w drodze – rzucił Damon i uśmiechnął się sarkastycznie.
- Lepiej pomyślmy, co zrobić z ciałem Silasa – zauważył mądrze Jer i wskazał brodą na martwego czarownika.
Uwaga wszystkich skierowała się na Silasa. Podeszli do umarłego i dopiero teraz mogli przyjrzeć się jego uderzającego podobieństwa do młodszego z Salvatorów.
- Wygląda zupełnie jak Stefan – wyszeptała wampirzyca.
- Tak jak Ty i Katherine – wtrącił Jeremy.
Damon prychnął opryskliwie i wywrócił oczami, lekko kopiąc zwłoki. Nie mógł uwierzyć, że na świecie był jeszcze kolejny sobowtór. Kto wie, może i Damon będzie miał swojego? O nie, tego by nie zniósł.
- Nieważne, zakopmy go, nim się obudzi – mruknął ironicznie Salvatore, biorąc się do roboty.
- Porozmawiamy o tym później, Jer – powiedziała ostrzegawczo Elena i pomogła Damonowi.
No to szykuje się długie kazanie.



Katherine wyszła cało ze starcia z „domem Marcela”. Właściwie nie było tak trudno. Nikt nie miał pojęcia, co stało się w pokoju Gerarda i nikt nawet o to nie pytał. Nie mieli jej dotykać i tyle, reszta ich nie obchodziła. Dla Kath to i lepiej. Nie chciała mieć do czynienia z tyloma wampirami. Wolała dożyć chociaż trzydziestki. Podobno potem skóra strasznie się marszczy. Szatynka wzdrygnęła się na samą myśl i wyciągnęła telefon Marcela, który mu ukradła, ale to będzie jego najmniejszym problemem, kiedy się obudzi. Przejrzała listę kontaktów, jednak nie znalazła tam numeru, którego potrzebowała najbardziej. Był tylko Klaus. Ale nie zadzwoni do Hybrydy, bo ten nawet jej nie wysłucha. Ugh! Nieważne. Wybrała numer do Niklausa i czekała, aż ktoś odbierze z coraz to płytszym oddechem. Cholernie bała się rozmowy z najstarszym Pierwotnym, ale wiedziała, że musi ją odbyć. Skończyć to, co zaczęła.
- Marcel – usłyszała szorstki głos blondyna.
- Zła odpowiedź – mruknęła sarkastycznie Pierce.
- Więc tam się podziewasz. Nawet korzystacie ze swoich telefonów? – zapytał ironicznie Klaus.
- Nie mam na to czasu – powiedziała ostro i wzięła głęboki wdech – Podaj mi Elijahę – rzuciła z drżeniem w głosie, którego w ogóle się nie spodziewała.
- Latasz z kwiatka na kwiatek, Katherine, wątpię żeby Elijah miał ochotę na rozmowę z Tobą – mówił z aroganckim uśmiechem.
- Mówię poważnie, Klaus! – warknęła.
Przez chwilę słyszała jedynie szum.
- Katerina – głos po drugiej stronie sprawił, że nogi Petrovej zrobiły się niemalże jak z waty.
Nie, nie mogła dać się omotać. Musiała być twarda. Przynajmniej teraz.
- Spotkajmy się – powiedziała rzeczowo.
- Co? – zdziwił się Pierwotny. – Masz kłopoty?
Kath spojrzała w górę.
- Na dachu Bourbon Street 63 – odparła, ignorując Elijahę.
- Dlacz… - zaczął, ale jedyne co usłyszał to sygnał oznaczający, że dziewczyna już się rozłączyła.
Mikaelson spojrzał na komórkę raz jeszcze, zastanawiając się, czy to prawda, że właśnie zadzwoniła do niego Katerina. Czyżby miała problemy? Może to przez Marcela? Po chwili po Elijahy nie było śladu, jedynie leżący na podłodze telefon, który upuścił, wybiegając.



Tyler siedział w jednym z wielu samochodów, którymi jechali do Nowego Orleanu. Obok niego siedział blondyn nastawiony do walki na śmierć i życie. Mimo tego, że mieli marne szanse, to On dalej wierzył w ich zwycięstwo. Przecież musieli zwyciężyć. Klaus pozabijał ich rodziny, sprawił, że ich bracia i siostry umarli. Nie miał prawa normalnie żyć.
Lockwood za to pogrążony był w myślach o Hayley i niestety wciąż go dręczyły wyobrażenia o nocach jakie Marshall przeżyła pod jednym dachem z Niklausem. Co jeśli to jest to, co przed nim ukrywała? Dlaczego więc spotykała się przez ten czas z nim, zamiast zostać z Klausem i przestać go zwodzić za nos? Tyler mimowolnie zacisnął szczękę i pięści, po czym wypuścił głośno powietrze. Już nie mógł doczekać się aż stanie z Hybrydą twarzą w twarz i go pogrąży. To byłby jego najpiękniejszy dzień w dotychczasowym życiu.
- Nie możemy go zabić – rzucił nagle Tyler, na co ktoś z tyłu jęknął niezadowolony.
- Dlaczego nie? – spytał ktoś inny.
- Najpierw go unieruchommy – odezwał się blondyn siedzący obok Lockwooda z poważną miną – musi cierpieć, tak samo jak cierpieliśmy MY – dodał Mark.
- Jeśli my tego nie zrobimy pozwolimy naszym pobratymcom umrzeć przez niego – wtrącił brunet – i nie możemy do tego dopuścić. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.
Po tych słowach atmosfera w aucie wzrosła o jakieś 30 stopni Celsjusza. Każdy był gotowy na walkę o śmierć i życie. Wiedzieli, jak to może się skończyć, ale mimo tego jechali tam, wręcz przekonani o ich zwycięstwie. Klaus miał siłę, ale był sam. Oni mieli siebie. Połączyła ich nienawiść do tego jednego Pierwotnego.
- Dokładnie. Przez niego umarła moja dziewczyna, która była w ciąży – wysyczał Corbel uparci patrząc na drogę przed sobą.
- Klaus zabrał moje dwie dziewczyny, zabił matkę, pozbawił dawnego życia i przez jego chore zamysły musiałem chować się po kątach, bo chciał zabić mnie – mruknął Tyler.
- Musi być żywy, żeby patrzył, jak WSZYSTKO, co jest dla niego ważne znika – dodał Mark, tym samym kończąc ich wspólną przemowę.
Lockwood, kiedy usłyszał to, co powiedział jego kolega od razu pomyślał o Caroline, która w rzeczy samej także była ważna dla Klausa. Nie wiedział, czy dałby radę ją zabić. Tyler zmrużył oczy i nieumyślnie przyspieszył, myśląc o Hay. Co jeśli Marshall także znaczyła coś dla Pierwotnego? Czy byłby w stanie uśmiercić dwie całkiem bliskie mu osoby na rzecz zemsty?



Katherine weszła na dach budynku przez drabinkę, o którą walnęła się chyba z dwadzieścia razy, ale doszła. Stała właśnie na dachu, gdzie miała spotkać się z najstarszym Pierwotnym. W dłoniach trzymała komórkę Marcela, obracając ją na wszystkie strony, żeby tylko zająć jakoś czas oczekiwania. W głowie miała tyle słów, jakie chciała powiedzieć Elijahy, ale z każdą minutą stawały się coraz bezsensowniejsze. Nagle stanęła i wzięła głęboki wdech. Nie. Powie mu to, co myśli, nieważne jak głupio może to zabrzmieć. Położyła telefon na skraju budynku i mimowolnie spojrzała w dół, zatrzymując na chwilę oddech. Myślała, że jest niżej. Przymknęła oczy i odwróciła się za siebie, kiedy poczuła wiatr. Mikaelson stał naprzeciwko niej, patrząc na Pierce ze zmartwieniem i czułością.
- Dlaczego wybrałaś takie nietypowe miejsce na rozmowę? Mogliśmy porozmawiać w moim domu – odezwał się jako pierwszy, nie ruszając się ani odrobinę z miejsca gdzie aktualnie stał.
- Wątpię, szczególnie dlatego, że na dole nie jestem zbyt bezpieczna – odparła chłodno i dygnęła ramionami.
- Co się dzieje, Katerino? – zapytał poważnie i podszedł do niej, ale tak, że między nimi nadal był co najmniej metr odstępu.
- Nieważne – mruknęła – przyszłam w innej sprawie.
Elijah zmierzył dziewczynę podejrzliwym wzrokiem i zatrzymał się na jej twarzy. Widział masę uczuć w jej oczach. To, że najprawdopodobniej nie wie, co teraz powiedzieć albo jej zmieszanie, smutek, to, jak próbowała walczyć sama ze sobą, żeby przybrać maskę. Kiwnął lekko ręką, pozwalając jej kontynuować.
- Przyszłam po Ciebie, Elijah – powiedziała, zbierając odwagę na spojrzenie mu w oczy. – Chcę wiedzieć, czy Twoja oferta jest nadal aktualna – dodała.
- Chcesz, żebym zmienił Cię w wampira – zgadnął, a Katherine zmarszczyła lekko brwi, czując się z deka zakłopotaną.
Pierwotny pokręcił głową, nie mógł tego zrobić. Nie widziało mu się zabijanie Petrovej i patrząc, jak znowu zamienia się w krwiożerczego potwora. Jak jego nadzieja powoli gaśnie z każdą jej ofiarą. Nie potrafił.
- Przykro mi, Katerino – powiedział w końcu.
Pierce pokiwała głową ze złością i niby zrozumieniem. Nie chciał jej. Tak właśnie to rozumiała. Z powrotem spojrzała na niego, a w jej oczach zalśniły łzy. Pierwszy raz pokazała przed nim swoją słabość, a był nim On.
- Żegnaj, Elijah – rzekła, na co Mikaelson zmarszczył brwi, nie wiedząc o co chodzi szatynce, jednak Kath już leciała w dół budynku.
Katherine przez chwilę czuła silny wiatr otulający jej ciało. Elijah szybko skoczył za dziewczyną, ale Petrova leżała na twardym betonie. Martwa. Wampir podbiegł do Kateriny zszokowany tym, co widzi. Nie mogła umrzeć!
- Cholera – warknął, wmawiając sobie, że to była jego wina, bo w sumie była. – Katerina, obudź się. To jakiś głupi żart – powiedział ciszej i złapał twarz dziewczyny w ręce. – Nie możesz umrzeć! – krzyknął, a jego oczy przysłoniła szklana zasłonka.

Wziął Pierce na ręce i przytulił ją delikatnie do siebie. W jednej sekundzie znalazł się w domu, gdzie położył Katherine na łóżku u siebie w pokoju. Odsłonił włosy z jej twarzy i chwycił ją za dłoń, siadając obok szatynki. Jaki on musiał być głupi, żeby jej nie przypilnować! Nigdy nie powinien dać jej odejść. NIGDY. Teraz było na to niestety za późno. 


***
JENY! Tak bardzo przepraszam! Znowu się spóźniłam. Co prawda nie aż tak dużo, ale i tak przepraszam. O rany, ale mi coś zamula. :/ No nic. Witam was w tą cudowną noc. Pinkny księżyc za oknem mi świeci, ale ciepło mi w twarz, tralalala. Ostatnie moje dni są strasznie dziwne. Na początku wstaję i od razu idę do kuchni robić obiad i myć naczynia. Skandal! Dobrze, że mama jutro wraca xD Ale wakacje sobie fajnie idą, codziennie gdzieś, codziennie coś, ogólnie jest super. :D Jeszcze jest za darmo! przejazd pociągiem do Torunia. <3 Miasto jak miasto, ale w końcu coś innego od Bydzi. xD 
Aaa! Dzięki za komentarze, kochani! <3 Jesteście tacy słodcy i w ogóle, że mam ochotę was przytulić! :D Tyle radości mi dajecie, tyle szczęścia, tyle uśmiechów na mojej brzydkiej mordzie, że aż się wzruszyłam hahah :( DZIĘKI WAAAAM! ROZSYŁAM CAŁUSY DLA WAS, DZIKUSY! <3 :D
BTW. Polecam lody z biedry "Diuna mini" o smaku wiśniowo-brzoskwiniowym. Gdybym była vlogerką, to na pewno wzięłabym to jako "ulubieniec lata", ale że ją nie jestem, to piszę tutaj. :D Tylko 1,99, a kurde lepsze niż inne, NAWET W WAFELKACH! :D
TAK, to najdłuższy rozdział EVER. Ma prawie 14 stron. Czaicie? Ja nie. xD Jak to wkleiłam w nowy plik, to stwierdziłam, że jest za długi, ale zmieściłam w nim wszystko co chciałam. Chyba nawet mogę powiedzieć, że jestem z niego zadowolona, jak z mojego (hm) wczorajszego obiadu. xD 
Taki mały spoiler. Następny rozdział będzie takim jakby spin-offem. Ale zobaczycie sami, o co chodzi. :D PS. Kolejny jest nudny. SERIO. Hahah. :D Ale są retrospekcje! Dobra, pewnie tylko ja je uwielbiam. XD 
Aha! Nie krzyczcie na Liz! :( Ona jest wrażliwa. xD Nie no, macie prawo jej nie lubić w sumie. Ale wiecie, ona dla rodziny i dla tych, co kocha wszystko. Nie musicie rozumieć. :p Gadam od rzeczy, hahah. xD 
To nadrobiłam to, że pod poprzednim się nie rozpisałam. :p Już skończę. XD Pozdrawiam, życzę ciepełka, słoneczka, weny i pomysłów, lodów dobrych (pamiętajcie od Diina mini!), super przygód, fajnych odpałów, nowych przyjaciół, więcej znajomości i innych takich na wakacje. <3
love, love, love,
ArtisticSmile. <3

6 komentarzy:

  1. Tak mi się nie chce komentować, bo taka jestem zmęczona, ale trzeba, no...
    Tak więc.... ŁŁŁŁŁŁŁŁIIIIIIIIIIII!!!!! Kol jest nadal żywym trupem. I spoko nie będę krzyczeć na Liz, bo ostatnio boli mnie gardło. Ale powiem Ci, że postęp w moim życiu, bo zaczynam lubić Van xd Ech Caroline... zastanawiałaś się, czy nie dać jej do szkoły aktorskiej? Naprawdę świetnie gra. Biedy Klaus, ale w sumie może uświadomi sobie, że To nie wina Care, tylko tego, że straciła matkę. Brak zrozumienia na tym świecie :D No i przejdźmy do rzeczy tych, które najbardziej mnie wzburzyły....................ZABIŁAŚ MI KATH? Coś ty kobieto zrobiła, ja sie pytam???!!! Serca ludzie nie macie. Ale Marcel ma za swoje, dobrze Katherine zrobiła! I zaraz, zaraz czy to Tyler chce zabić Klausa? Przecież jak to zrobi to sam umrze, nawet jeśli chce by patrzył na śmierć Caroline i Hayley. To przecież niedorzeczne! Jak on by mógł je zabić? No, ale kocham te teksty Rebekhi. ubóstwiam tę blondynkę.
    No, ale się rozpisałam. Życzę weny i...(dopisz co chcesz)
    Pozdrawiam
    Julia

    OdpowiedzUsuń
  2. Nareszcie nadrobiłam te rozdziały, za którymi tak tęskniłam! :D
    Jak zwykle nie ma co dużo komentować, genialny rozdział. Uwielbiam to czytać i teraz szczególnie mnie to interesuje, ponieważ Car wyłączyła uczucia i czekam tylko aż je włączy, no ale aż tak szybko nie musi... i w ogóle powinna wstąpić do teatru, to genialna myśl. Ale Kath... ona serio nie żyje? ;-; No nie ;-;
    Czekam na rozdział, dodawaj go jak naaajszyybcieej! Dlatego życzę Ci weny, dobrej pogody akurat do pisania, dobrego humoru i w ogóle takich przydatnych rzeczy:3

    OdpowiedzUsuń
  3. Jejku cudny był ! Wszyscy zmierzają do Nowego Orleanu, więc może zrobić się ciekawie ! Czy to możliwe, że Katherine zginie na zawsze ? N I E , błagam nie ! Ja ją uwielbiam, musi żyć. Teraz Elijaha będzie się zadręczał, mam nadzieję, jednak że wszystko wróci do normy ! Długość rozdziału jest fantastyczna, takie coś mogłabym czytać i czytać :) i uwielbiam twoje rozpisywanie się pod postami, hahahaha. Świetna sprawa ! Ja powiem tak, trochę nie rozumiem Liz, bo jakby nie patrzeć to Żeremiasz powinien być na nią zły a nie ona na niego. No ale czuję, że Damon i Elena z braciszkiem też wyruszą do reszty do NO. Może być ciekawie i pewnie będzie. Ciekawe co z tą Caroline się stanie, mmm szkoda mi Klausa, ale on powinien zrozumieć, że nie jest sobą. I niech jej wreszcie powie, że to nie on zabił jej matkę! Bo to nie on, prawda ? Czekam na kolejny! Pozdrawiam i życzę weny !

    Zuzka !
    xxx

    realitybeingadream.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Kol uratowany ŁUPIIIII <3 Gdzie i kiedy świętujemy? :D Ale, że Vanjah go uratowała? :o SZOK XD Zaczynam ją lubić! XD No bo kto jej teraz nie lubi? Przecież zrobiła tak dobry dla świata prezent i uratowała KOLA! <3 I znowu Liz... Jak ona może zostawiać Jeremiego? :o No jak? A co z nimi? Przecież ja się załamie! XD Ale coś czuje, że Jer nie odpusci i poejdzie z team Delena do Nowego Orleanu <333 (takie tam sugestie XDD) Jezu... Ja już myslałam, że będzie +18 Marcel i Katherine, ale nie! I dobrze! Marcelowi się dostało! I dobrze! Caroline idzie na aktorkę ^_^ Jezu... Że Klaus się na to nabrał? I Klaus będzie ją torturował :(( Ale mam nadzieję, że te tortury coś dadzą! Musza zadziałać! Lubię Care bez człowieczeństwa, nawet bardzo, ale jednak chce żeby je włączyła XD No i ostatnia rzecz..... Jak mogłaś to zrobic?! Jak mogłaś zabić Katherine?! Błagam powiedz mi, że ona jakimś cudem przeżyje! Błagam! Przzecież o Katherine ona musi przetrwać! Co bedzie bez niej?! A Elijah? Właśnie Elijah! On się załamie! Jeszcze wyłączy sowje człoiwieczeństwo i co to bedzie?! XD Błagammmmmm przywróc Katherine do życia! Ona nie zasługuje na śmierć! XD
    Rozdział cudowny *_* Długość zresztą też <3
    Pozdrawiam, życzę mnóstwo weny, pomysłów, świetnych wakacji, pieknej pogody i wszytskiego czego sobie zapragniesz <3
    Caroline xx.

    Ps Zapraszam na nowy rozdział:
    http://eyes-dont-lie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział cudowny ale jak to Katherine nie żyje?! :O Proszę powiedz, że to jakiś głupi żart i że ona powróci bo pogrążę się w żałobie :(
    No i Caroline... już serio myślałam, że w końcu włączyła uczucia, a tu takie coś :( i jeszcze Klaus przez nią cierpi, no co za.... :/
    Ale cieszę się jak głupia bo Kol, nie dość że nie musi umierać to w końcu jedzie do Nowego Orleanu, a tam jest Bonnie, więc mam nadzieję, że miedzy nimi coś zaiskrzy :D
    Pozdrawiam, życzę dużo pomysłów i mile spędzonych wakacji ♥

    P.S. Zapraszam do siebie na nowy rozdział :)
    love-survives-everythign.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Katherine nie żyję? wolne żartyy "D
    a tak to boski rozdział

    OdpowiedzUsuń

DZIĘKI, ŻE JESTEŚCIE, ŁIII! :D