środa, 30 lipca 2014

34. | Nie waż się jej dotykać.

~ 34 ~
Nie waż się jej dotykać.


Bonnie przekręciła oczami, kiedy Kol nie odrywał od niej wzroku przez kolejne kilka minut. Niech on wreszcie przestanie się gapić!, krzyczała w myślach, mając wielką nadzieję, że jej w jakiś dziwny sposób posłucha. Chociaż nie! To byłoby jeszcze gorsze, gdyby potrafił czytać w jej myślach. Brr.
- Nic – odezwała się natychmiast, kiedy Mikaelson otworzył usta, żeby coś powiedzieć – nie mów – dodała stanowczo. – Jeśli chcesz mi podziękować za uratowanie Ciebie przed Liz, to daruj sobie – prychnęła.
No tak. Kol przez ostatnie chwile całkowicie zapomniał, że wymazał Bennett pamięć. Od razu z jego twarzy zmył się uśmieszek, ale wiedział, że zrobił dobrze. Przynajmniej uniknął niekomfortowej sytuacji w jakiej znalazłby się, gdyby mulatka jednak pamiętała ich rozmowę w lesie. Szkoda, że sam nie mógł wymazać sobie pamięci. Zrobiłby to z chęcią. Zresztą, dlatego też nie pozwolił Caroline przemienić jej w wampira. Przecież wtedy odzyskałaby pamięć, a tego w rzeczy samej nie chciał. A może jednak chciał?
- Nawet nie zamierzałem – wzruszył ramionami, nie odrywając od niej wzroku, a jedynie mrużąc powieki. – Widzę, że sprawa z Jeremim i Liz załatwiona – powiedział i uśmiechnął się ponownie.
Bonnie rzuciła na niego okiem z groźną miną. Po co On interesował się jej życiem? Naprawdę nie miał większych problemów, jak swoje własne? Ma rodzinę, co prawda przedziwną, ale jednak. Mógł rozmawiać z Rebeką, czy też Elijahą, a mimo wszystko próbował dokuczyć zielonookiej.
- Van od Ciebie uciekła – zauważyła – a może ją zabiłeś? – uniosła brwi, odwracając się do niego całym ciałem, po czym skrzyżowała ręce na piersiach. – Masz szczęście, że nic nie zrobiłeś Liz – powiedziała chłodno, unosząc głowę z deka do góry.
- Wielkie szczęście – pokiwał głową i w jednej sekundzie znalazł się kilka centymetrów od niej. – Chociaż, kto wie? – spytał cicho, czując jak Bonnie przeszywa dreszcz strachu, mimo że starała się tego nie ukazywać.
- Chyba nie sądzisz, że uwierzyłabym Tobie, że udało Ci się pokonać kogoś jej pokroju – warknęła.
- I nie jesteś na nią wściekła, że odebrała Ci chłopaka? – po tych słowach Bonnie nawet nie drgnęła, czego jednak spodziewał się Pierwotny.
- Nie – odparła lakonicznie, utrzymując z nim kontakt wzrokowy.
Chciała, żeby wiedział, że wcale się go nie boi, że Kol nie ma na nią żadnego wpływu ani nie posiada żadnej władzy. Dopóki jej nie zahipnotyzuje.



Caroline wracała właśnie z „zakupów”, na których właściwie zmieniła ubranie po skończonym śniadaniu. Nie miała najmniejszego zamiaru wracać do domu Mikaelsonów i z chęcią poszłaby gdzieś się zabawić. Jedyny bar, który znała, to ten, gdzie ostatnio zrobiła mini masakrę z kilkoma innymi wampirami. A teraz? Teraz po prosu się nudziła. Westchnęła, przemierzając przecznicę, kiedy to przed nią pojawił się najbardziej nieznośny wampir na całym wszechświecie. Jeny, on nigdy nie będzie miał dość?, wywróciła oczami i spojrzała na jego twarz. Nie wydawał się zbyt szczęśliwy, ale na zrozpaczonego też nie wyglądał.
- Stefan wybiegł za mną, żeby Cię szukać, chyba nie chcesz zostać odnaleziona? – uniósł brwi, równocześnie z uniesieniem kącików ust.
- I co w związku z tym? – spytała. – Zamierzasz porwać mnie siłą, czy skorzystasz ze złamania mojego karku? – dodała niewzruszona niczym.
Ciekawe, czy kiedykolwiek odzyska uczucia, zastanowił się Klaus, jednak mimo wszystko uśmiech nie spłynął z jego twarzy. Może powoli przyzwyczajał się do obojętnego tonu blondynki czy też jej złośliwych uwag w jego stronę?
- Jak tylko wolisz, kochana – wydawałoby się, że jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej.
Forbes zastanowiła się przez sekundę nad „propozycją” Mikaelsona. Możliwe, że poszłaby z nim z czystej ciekawości, jakie zastosuje metody działania, o ile w ogóle chciałby coś zrobić w tym kierunku.
- Hm… może kiedy indziej – rzuciła – teraz szykuje się niezłe przedstawienie – uśmiechnęła się sarkastycznie.
- Przedstawienie? – zmarszczył brwi.
- Mój były chłopak. Pamiętasz? Brunet, o głębokich, brązowych oczach i nieziemskim ciele – wymieniała jego zalety, niemalże rozpływając się z zachwytu, co z deka poirytowało Klausa, że jeszcze się nim interesuje, no ale przecież miała wyłączne uczucia, więc to było niemożliwe. – Chyba powiedziałam o jedno słowo za dużo – westchnęła bezradnie.
- Co powiedziałaś? – prawie że warknął w jej kierunku.
Właściwie i tak nie miał powodu, aby martwić się przyjazdem małego Lockwooda, bo go mógłby zniszczyć w jednej sekundzie. I co mu po tym w zasadzie? Zemsta, według Klausa, powinna być o wiele mniej przyjemna niż proste wyrwanie serca. Za to co zrobił Tyler, to byłoby za mało.
- Rozmawialiśmy o śniadaniu, potem o mnie i chyba napomknęłam coś o ciąży Hayley – zmarszczyła brwi, jakby zastanawiała się, czy rzeczywiście tak było. – Racja. Chyba się wkurzył – pokiwała głową.
Mikaelson na powrót uśmiechnął się w jej kierunku. Fakt, to mogło być interesujące. No i faktycznie ciekawe, co robi tutaj Tyler. Przyjechał, aby zobaczyć się z Marshall, czy raczej spróbować zabić Pierwotnego? Już nie mógł doczekać się jego nieudolnych prób.
- Więc idziemy do mojego domu – rzucił.
Caroline zerknęła na niego i uśmiechnęła się arogancko i jednocześnie wyzywająco, po czym ruszyła w kierunku willi Mikaelsonów. Zaraz za nią pobiegł Klaus.



Katherine właśnie przemieniała się boleśnie w wampira, a w tym samym czasie Vanjah próbowała zrozumieć cokolwiek z dziwnego uczucia znajomości Pierce. Cholera! Wariuję, przeklęła w myślach i odwróciła wzrok od szatynki. Zerknęła na Elizabeth, która wpatrywała się ze skupieniem w Petrovę, próbując jakby rozgryźć, kim ona jest, co tutaj robi i dlaczego ma czelność grozić zabiciem Bonnie. Nie, sprawa Bonnie z pewnością nie należała już do zmartwień Liz. A jednak wyrzuty sumienia nieustannie dawały o sobie znać, dołując Elizabeth jeszcze bardziej. STOP! Liz koniecznie musiała nauczyć się żyć niezależnie i skupiać na swoim własnym życiu, a nie na kogoś innego.
Nagle Van uśmiechnęła się ironicznie, powracając wzrokiem na Katerinę.
- Nie sądziłam, że tak szybko znudzi Ci się bycie człowiekiem – odezwała się arogancko. – A może po prostu się bałaś? – zapytała i zmrużyła delikatnie oczy, układając się wygodniej na poduszkach.
- O czym Ty, do cholery, mówisz? – Pierce mimo, że już cały ból w związku z przemianą w wampira odszedł, utrzymała podły nastrój.
A powinna się cieszyć. Nareszcie dostała to, czego chciała od pewnego czasu.
- Doskonale zdajesz sobie sprawę o czym mówię, Katherine – powiedziała blondynka, przyjmując spojrzenia innych, którzy nie bardzo wiedzieli o co chodzi. – Jesteś uparta, ale nie głupia.
- Ja Cię nawet nie znam! – warknęła głośno.
- Wcale nie musisz – wywróciła oczami i poprawiła włosy – ważne, że ja Cię znam – dodała.
- Poznałyśmy się zaledwie kwadrans temu. Jedyne, co znasz to moje imię – wysyczała i gwałtownie wstała.
Jakaś blondyneczka uważała, że ją zna. Oszalała? Tylko skąd Vanjah mogła wiedzieć, że przez jakiś czas była człowiekiem? Czego miała się bać? Śledziła ją, czy Marcel jej powiedział? Tylko kiedy miał jej powiedzieć, huh? Wszystkie możliwe pytania kłębiły się w głowie Petrovej, tworząc wielki chaos. A może Van to jej jakiś odległy wróg, który naprawdę ją śledził i chce ją zabić? Kath wolała nawet nie ryzykować poznaniem prawdy.
- Hej, o co chodzi? – zapytał Gerard, powstrzymując Kath przed wyjściem z tego pokoju.
Obie milczały, chociaż uśmiech stuletniej wampirzycy mówił sam za siebie. Petrova była wściekła za słowa Carter, która jakimś cudem trafiła w sedno.
- O nic, tylko rozmawiamy – powiedziała w końcu Van, na co Katerina uniosła wymownie wzrok w górę, nie chcąc wiedzieć nic więcej.



Katherine… dlaczego z każdą kolejną chwilą Rebekah miała ochotę zabić ją coraz bardziej? Do tego Stefan jej bronił. No, błagam, warknęła w myślach i podniosła się z łóżka, na którym siedziała. Przecież nie będzie gniła w pokoju tylko przez jakąś głupią idiotkę.
Rebekah, jako jedyna z ich rodzeństwa nie zgłupiała przez dziewczynę, ani nikogo innego. Klaus nie widział świata poza Caroline, Elijah wciąż zawracał sobie głowę kłamliwą Katherine, a Kol… no właśnie. Jeszcze tego brakowało, żeby Kol zbzikował na punkcie Bonnie. Na razie Bekah ma ogromną nadzieję, że im wszystkim przejdzie. Zawsze i na zawsze przestawało mieć znaczenie, kiedy żaden z braci nie ruszył tyłków, aby pomóc Kolowi.
Blondynka westchnęła, z trudem utrzymując się przed warknięciem. Do tego dochodziło to dziecko. Jakkolwiek mocno Pierwotna chciała normalnego życia, rodziny i dzieci, teraz zupełnie nie miała ochoty nawet o tym myśleć, a co dopiero przeżywać. Prawda, że z Hayley nie zżyła się za bardzo, chociaż jeszcze nie miała takiej okazji. No nic. Musiała w końcu przyzwyczaić się do myśli, że rodzina Mikaelson nigdy nie będzie normalną, kochającą się rodziną. Nigdy.
Wyszła z pokoju, natrafiając na najstarszego brata, który właśnie zamykał drzwi od tymczasowej sypialni Marshall. Jasne. W dodatku potajemny romans z tą wilczycą nie wróżył nic dobrego w przyszłości rodziny. Świetnie. A myślała, że nie może być gorzej.
- Wszystko w porządku, Rebeko? – zapytał troskliwie, zwracając na nią uwagę.
Wampirzyca prychnęła nerwowo, jakby odpowiedź była oczywista. No i była.
- Nie, Elijah – powiedziała w końcu, a szatyn zmarszczył brwi – czuję, że powoli tracę Nika, Kola, a nawet Ciebie – spojrzała na niego z coraz większym wyrzutem i łzami w oczach. Elijah chciał coś powiedzieć, jednak blondynka szybko kontynuowała – Mam dość tego, że za każdym razem, kiedy coś zrobię źle, Nik wbija mi sztylet w serce, tego że rodzina dla was została zepchnięta na drugie miejsce. Totalnie zwariowaliście – żachnęła się.
Tak bardzo chciała teraz odejść, ale nie mogła się ruszyć. Nawet palcem. Wpatrywała się w lekko zdziwioną twarz brata.
- To nieprawda – odezwał się i podszedł do dziewczyny – wciąż jesteś dla mnie ważna, tak samo jak nasza rodzina – mówił spokojnie i powoli, żeby uspokoić siostrę, bo ta w każdej chwili mogła wybuchnąć.
- Więc gdzie byłeś, kiedy Kol mógł umrzeć z rąk Silasa? – zapytała ciszej i pokręciła głową. – Wolałeś wesoło sobie pogruchać z Katherine – mruknęła, nie spuszczając z niego wzroku, po czym wyminęła go, jednak Elijah złapał ją za ramię.
- To nie tak – zaczął, na co blondynka wywróciła oczami, a on sam nie wiedział, co powiedzieć na swoje usprawiedliwienie. Po raz kolejny Rebekah miała rację. – Posłuchaj – powiedział donośnie, widząc, że siostra odwróciła wzrok – rodzina zawsze będzie na pierwszym miejscu, a każdy wie, jaki jest Niklaus – mówił lekko, jakby ćwiczył tę przemowę setki razy – mimo tego, dla Niego rodzina jest najważniejsza, nawet jeśli tego nie okazuje. Każdy z nas miał wzloty i upadki, ale przecież wciąż jesteśmy razem, to coś musi oznaczać, Rebeko – oznajmił, a blondynka spojrzała na niego, przyglądając mu się i sprawdzając czy mówi prawdę. Choć niewątpliwie wiedziała, że tak jest. – Wiele rodzin po jednej kłótni rozpada się i nie potrafi wyciągnąć ręki na zgodę. MY to robimy na okrągło. Ale to kłótnie nas wzmacniają, bo po nich zawsze się godzimy – dodał i dostrzegł, jak siostra z sekundą łagodniała.
- Masz rację – rzuciła, kiwając głową – robimy to na okrągło – wyszeptała i wyrwała rękę z uścisku Elijahy, po czym ominęła go wampirzym tempem.



- Gdzie mieszkasz, Hayley? – usłyszała w słuchawce telefonu, bez żadnego powitania ze strony bruneta.
Tyler zmusił się, żeby do niej zadzwonić. Walczył ze swoją cholerną dumą, ale jednak wygrał. Dziecko, które Hay nosiła pod swoim sercem przeważyło szalę i Lockwood nie chciał więcej widzieć mulatki na oczy. Dotychczas było inaczej, ale wszystko się zmieniło, kiedy prawda zaczęła wychodzić na jaw.
- Tyler? Czy Ty zamierzasz zrobić coś, czego będziesz potem żałować? – zapytała nerwowo, chodząc po całym pokoju.
- Zapytałem: gdzie mieszkasz? – warknął ostro, a przez ciało wilkołaczycy przeszedł ogromny dreszcz.
Nie może mu przecież powiedzieć, bo Tyler na pewno tutaj przyjdzie i będzie próbował zabić Klausa. No właśnie. Hayley wcale nie bała się o Pierwotnego, a o Lockwooda. Była stuprocentowo pewna, że Niklaus zabije jej chłopaka bez mrugnięcia okiem. Nawet nie będzie musiał się starać. Nie ma więc takiej opcji, żeby powiedzieć mu o jej miejscu zamieszkania.
- Nie powiem Ci, Tyler – odparła drżącym głosem. – Wiem, co chcesz zrobić i nie pozwolę Ci na to – dodała, oddychając coraz płyciej.
- Nawet nie chciałem prosić o Twoje cholerne pozwolenie! – krzyknął, powodując że Hay skuliła się lekko, a w jej oczach zalśniły łzy. – Nie obchodzi mnie, co o tym myślisz, masz mi po prostu podać adres. Tak czy inaczej do tego dojdę. Z Twoją pomocą lub bez niej, dobrze o tym wiesz – wysyczał.
Słowa Tylera wbiły się w serce Marshall, jak tysiące sztyletów, które w dodatku przekręciły się, żeby zadać większy ból. Ogromna gula stanęła w jej gardle, sprawiając, że nie mogła wydusić z siebie żadnego słowa. Żadnego. Zapanowała dłuższa cisza.
- Cholera, Hayley! – znowu krzyknął i rozłączył się.
Szatynka zamrugała kilkakrotnie, jednak uczucie pustki i rozrywającego bólu nie przeszło. Popełniła parę błędów, to prawda, ale Tyler nie mógł jej o to osądzać! Nie byli wtedy razem. Pokręciła głową i zsunęła się po ścianie w dół, a za chwilę rzuciła telefonem, płacząc jeszcze bardziej.



Elena spojrzała zaniepokojona na Damona. Jednocześnie była wściekła na Pierce, za grożenie jej przyjaciółce.
- Ona ma Bonnie – powiedziała Gilbert – i każdy z nas wie, że nie zawaha się, żeby coś jej zrobić – dodała jeszcze.
- Wiem o tym, Eleno – rzucił Salvatore, przerywając szatynce, która chciała mówić dalej.
- Katherine to zdzira, nie można jej ufać – Jer podzielił się swoim zdaniem, na co niebieskooki prychnął głośno.
- Też mi nowość.
Jeremy przekręcił oczami na słowa wampira. Gilbert doskonale zdawał sobie sprawę, że Kath mogła ich okłamać. W końcu Bonnie wyjechała do Mystic Falls, nie do Nowego Orleanu, więc to było niemożliwe, żeby znalazła się w Luizjanie. Bo niby jak? Mimo wszystko nie zamierzał mówić tego siostrze i jej chłopakowi. Przecież oni wierzą, że Bennett jest właśnie tam, Jeremy sam im tak powiedział. Coraz gorzej się czuł.
- Daleko jeszcze? – spytała Elena i oparła się o zagłówek fotela, patrząc na widoki za oknem.
Nie potrafiła usiedzieć w miejscu. Ta droga ciągnęła jej się w nieskończoność, a przecież już od dawna powinni być na miejscu. Chyba, że Damon pojechał okrężną drogą.
- Już od kilku minut jesteśmy w Nowym Orleanie – odparł spokojnie Salvatore, a wampirzyca natychmiast się rozbudziła i rozejrzała wokół. – Zadzwoń do Katherine – polecił jej i gwałtownie zahamował, parkując przy chodniku.
- Nie mam jej numeru, dzwoniła z zastrzeżonego – warknęła ostro i wysiadła z auta, przejeżdżając palcami po włosach i wzdychając.
- Zadzwoń do Bonnie – rzucił pomysłem Damon, który jako jedyny myślał trzeźwo.
Nie!, krzyknął w myślach Jeremy i zagryzł nerwowo wargę. I co teraz, huh? Trzeba było mówić prawdę od samego początku, teraz masz za swoje.
- Ja do niej zadzwonię – zaproponował Jer, chyba trochę za szybko, bo Damon obrzucił go podejrzliwym spojrzeniem. – Wy możecie spróbować zadzwonić do Katherine – dodał – na pewno wam lepiej przyjdzie z nią rozmawiać – powiedział.
- Co Ty knujesz, młody? – zapytał sceptycznie.
- Ja? Nic – mruknął od razu.
- Liar, liar, pants on fire – fuknął Salvatore i spojrzał na Elenę, która patrzyła na nich ze zmarszczonymi brwiami. – Ja z chęcią zadzwonię do wiedźmy Bennett – uśmiechnął się przemiło i wyciągnął rękę po telefon.
Wampirzyca zmrużyła oczy i mimo wszystko podała komórkę młodszemu bratu.
- Ma rację – powiedziała, utrzymując kontakt wzrokowy z Damonem, który skrzywił się na decyzję szatynki – w końcu to on ostatnio się z nią widział.
- Co to ma do rzeczy? – spytał zdenerwowany brunet i obrzucił ostrym spojrzeniem Jeremiego, po czym oparł się o bok samochodu plecami, krzyżując ręce na klatce piersiowej. – Zresztą nieważne – wywrócił oczami.
Elena przechyliła lekko głowę na prawo, po jakimś czasie odrywając wzrok od Damona i zwracając go w kierunku brata.
Jeremy przeszukał listę kontaktów, aż zatrzymał się na swoim numerze. Gdyby zadzwonił do kogoś innego, to ten z pewnością odebrałby, a jego plan poszedłby się… No. Tylko pytanie brzmiało: jaki plan? Jest w Nowym Orleanie, a co jeśli Bonnie naprawdę coś grozi? Cholerny egoista. Przyłożył słuchawkę do ucha i czekał. Kilka sygnałów. Na całe szczęście miał wyciszony telefon. W duchu cieszył się, że go wyciszył, kiedy pisał sms’y do Eleny z myślą, że może odpisać.
- Nie odbiera – powiedział i jednocześnie usunął ostatnie połączenie – zadzwoń do Katherine – podał siostrze telefon i rozejrzał się wokół.



Kol oderwał wzrok od dziewczyny, materializując się przed siostrą, która właśnie wybiegała z domu, więc wpadła na niego tak, że z hukiem wyrwali drzwi z zawiasów i upadli kilkanaście metrów od domu… razem z drzwiami. Szatyn zamienił ich miejscami, że teraz to On był nad blondynką.
- Kol, co Ty robisz, do cholery? – warknęła Rebekah wściekła na brata, że ją zatrzymał.
- Nie pozwalam Ci uciec – powiedział, jakby to było oczywiste i uśmiechnął się.
- Złaź ze mnie – podniosła głos i starała się w jakiś sposób zepchnąć go z siebie. – Nie miałam zamiaru nigdzie uciekać, nie jestem jakimś więźniem – dodała jeszcze ostro.
- Słyszałem całą Twoją rozmowę z Elijahą – zarzucił jej i przytrzymał za nadgarstki. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale siostra go w tym uprzedziła.
- Wow, przynajmniej coś słyszałeś – mruknęła ironicznie. – Jakim cudem udało Ci się oderwać od Bennett? – parsknęła.
- Dlaczego wmawiasz sobie coś, co nie ma najmniejszego sensu, Bekah? – zapytał, zupełnie ignorując jej słowa.
- Powiedziałam całą prawdę. Te dziewczyny zrobiły wam pranie mózgu i nawet Ty dobrze o tym wiesz – prychnęła i zmrużyła oczy, w dalszym ciągu wyrywając się bratu.
Cholera! Skąd on ma tyle siły?!
- Przestań się nad sobą użalać. To, że przez chwilę nie patrzymy w Twoją stronę, nie oznacza od razu, że przestaliśmy martwić się o Ciebie, czy to, że przestałaś być naszą siostrą – mówił chłodno, choć było mu żal Rebeki i tego jak o nich myśli – na Twoje nieszczęście wciąż nią jesteś. I wiesz co? – uśmiechnął się arogancko. – Nigdy się nas nie pozbędziesz – powiedział, co zabrzmiało bardziej jak groźba, a nie pocieszenie.
Przez moment trwała cisza, kiedy z domu wyszła Bonnie i obrzuciła ich spojrzeniem. Zmarszczyła brwi na widok, jaki zastała.
- Co się dzieje? – zapytała.
Rebekah, widząc twarz Bennett na nowo zdenerwowała się i z całą wściekłością, jaką w sobie trzymała, odrzuciła Kola kilka metrów od niej, po czym zwinnym ruchem doskoczyła do brunetki i złamała jej kark.
- Oszalałaś, Bekah?! – wydarł się szatyn, w ostatniej sekundzie łapiąc nieprzytomne ciało Bonnie.
- Nie tak, jak wy – mruknęła z ledwo widocznymi łzami w oczach i zniknęła.
Kol pokręcił głową i spojrzał na martwą dziewczynę. Co teraz? Dlaczego Mikaelsona nie interesował fakt, że ona sobie wszystko przypomni, skoro przedtem tylko o to się martwił?



- Nie mogę do niej zadzwonić, nie mam jej numeru – powiedziała Elena, a sekundę po tym jej telefon zadzwonił.
Damon zdenerwowany wolał sam porozmawiać z Katherine, która jak zawsze grała w swoją głupią i beznadziejną grę. Salvatore odebrał komórkę wampirzycy i przyłożył ją do prawego ucha.
- Już dotarliście? – usłyszał pewny siebie, jak zwykle, głos Pierce.
Ciekawe, kiedy była człowiekiem, nie rządziła się aż tak. Zresztą przez całe życie uciekała. Nie ma czym się chwalić.
- Przestań grać, Katherine – syknął brunet i odwrócił wzrok od ciekawskiego spojrzenia Eleny. – Mów, gdzie jesteś – zażądał wręcz warcząc na dziewczynę.
- Nie denerwuj się tak, kochasiu – mruknęła mniej zadowolona i spojrzała na Marcela, który przysłuchiwał się tej rozmowie. – Bądźcie za dziesięć minut, zaraz wam wyślę adres. Pamiętajcie, minuta spóźnienia – nie dokończyła, każdy wiedział co to znaczyło.
A przynajmniej myśleli, że to właśnie to znaczy. Petrova miała w nosie, że prędzej czy później dowiedzą się o jej małym kłamstwie. Przecież nie mają szans z dwiema czarownicami i trzema wampirami. Chciała zobaczyć twarz Gilbert i z ogromną satysfakcją obserwować jej powolną śmierć. O tak, to byłaby niesamowita nagroda za… wiele rzeczy.
- Nie waż się jej dotykać – warknęła Elena, na co Katherine roześmiała się ni to ironicznie ni to serdecznie.
- Ja jej nie dotknę – odparła i rozłączyła się.
Marcel obserwował Pierce przez krótką chwilę, jakby próbował coś z niej wyczytać. No, najwidoczniej musi zapytać sam, bo inaczej nic mu nie powie. Oczywiście wszystko słyszał, ale wolał mieć jasność.
- Przy jakiej ulicy teraz jesteśmy? – zapytała, unosząc brwi i siadając na skraju łóżka, jak najdalej od tej dziwaczki Vanjah. 




***

#creepyVanjah 


NIECH MOC BĘDZIE Z WAMI. <3 Kij że bardziej pasowałoby to na zakończenie, ale co tam. Zebraliśmy się tutaj wszyscy po to, aby uczcić piękny dzień - ŚRODĘ. Niedokładnie wiem, czemu to ma być piękny dzień, no bo w końcu każdy dzień jest piękny *o* Jeszcze wiersz napiszę. xD 
Kurczaki, dziękuję za komentarze i za kolejne nominacje. <3 Obiecuję, że zaraz odpowiem na Twoje pytania, Vass, jak tylko dodam ten rozdział. xD 
I więc tak... przepraaaaszam że was zawiodłam tą beznadziejną rozmową Kennett. xD I wybaczcie, że wasze nadzieje co do tego, że BonBon nie umrze okazały się nietrafne. :( Ale nikt nie powiedział, że zostanie wampirem, hehehe. :D Powiem tylko, że czas zwooolni i to dosyć bardzo, rozdziały będą się ciągnąć w cholerę i ogólnie trochę lipa, ale myślę, że wytrzymacie. :D 
Zuzu! Nie, rozdział 38. nie jest jakiś specjalny, już bardziej mówiłabym tak o 39. xD A powiększenie zrobiło się niechcący i jakoś nigdy nie chciało mi się tego naprawić, no nic. xD 
Julio, żadnego porwania nie będzie, ani nie było. :D Taki mały podstęp ze strony Kath i Marcela. YOU KNOW, jak to oni hahah. :D
Dziękuję za wasze długaśne komentarze i dziękuję, no. Hahah. :D
Ogólnie to pozdrawiam, życzę dobrego arbuza (omomom *o*) albo nektarynek albo innych pysznych owoców, na które teraz na pewno macie ochotę (albo nie, ale zakładam że tak xD), ciepełka i wiaterku, słoneczka i deszczyku i świetnych wakacyjnych przygód. <3
love, love, love,
ArtisticSmile. <3



niedziela, 27 lipca 2014

33. | Nie pierwsza, nie ostatnia.

~ 33 ~
Nie pierwsza, nie ostatnia.


Katherine zeszła po schodach zaraz po wyjściu Caroline, więc nie miała jak jej spotkać, ale za to zdążyła jeszcze napotkać nie za miłą atmosferę. Niezbyt przejęła się tymi wszystkimi ludźmi, którzy i tak bardziej interesowali się Forbes aniżeli nią. Nie chciała użerać się z nimi, a już w szczególności z Rebeką. W ogólnie nie miała zamiaru przebywać w tym domu ani chwili dłużej. Więc jak najszybciej zgarnęła torebkę z krwią z lodówki, mijając się ze zdziwionymi wzrokami.
- Co Ty tutaj robisz? – przed Petrovą stanęła Pierwotna, kiedy ta już chciała wyjść, nie zawracając nikomu głowy.
- Właśnie wychodzę, więc – nie skończyła i posłała jej wymowne spojrzenie, a Bekah zerknęła na woreczek z krwią.
- Najpierw zawracasz mojemu bratu głowę, a potem tak po prostu zwiewasz? – uniosła wysoko brwi. – Strasznie w Twoim stylu, Katherine – mruknęła ostro.
- Od kiedy obchodzi Ciebie, co ja robię, huh? – warknęła.
Kath chciała jak najszybciej zakończyć tę rozmowę i wreszcie dokończyć przemianę. Chociaż najpierw wolała ukryć się w jakimś zacisznym miejscu, czytaj: „dom” Daviny, i poprosić ją o zrobienie dla niej lapis lazuli. Albo wymusić, zależy jaki będzie miała humor. Teraz miała naprawdę zły. Nie dość, że słońce powodowało u niej zawroty głowy, to zapach krwi sprawiał, że niemal mdlała. Nareszcie miała zostać wampirem i nikt jej w tym nie przeszkodzi.
- Od kiedy mój brat ma coś do Ciebie – odparła i zabrała Katerinie woreczek z uśmiechem, po czym uniosła go wysoko nad ich głowy.
- Co Ty, do cholery, robisz? – szatynka zdenerwowała się na Pierwotną i podskoczyła trochę, żeby odzyskać krew. – Oddawaj to, Rebekah! – wysyczała wściekła na dziecinne zagrywki blondynki.
- Nie ma mowy, nie dokończysz przemiany – uśmiechnęła się zadziornie.
Katherine nie miała siły na wygłupy blondynki, bo cholernie kręciło jej się w głowie i czuła się coraz bardziej niekomfortowo. Chyba nigdy nie czuła się tak źle, jak teraz.
- Zostaw mnie w spokoju i oddaj to – powiedziała niemiło – chyba, że wolisz, aby ktoś na tym ucierpiał – dodała i zmrużyła powieki.
- Nie obchodzi mnie to, ale z wielką chęcią popatrzę, jak próbujesz – uniosła kąciki ust i rzuciła jej wyzywający wzrok.
Kath dobrze wiedziała, że Rebece chodzi o to, że na zewnątrz jest jasno i jeszcze przez długi czas się nie ściemni.
- To, że masz problemy psychiczne i zazdrościsz mi tego, że przez pewien okres czasu byłam człowiekiem, ale z ogromną radością z tego zrezygnowałam, to już nie moja sprawa – Pierce uśmiechnęła się krzywo, dobrze wiedząc, że to trafi blondynkę w serce, albo dusze, cokolwiek miała tam w środku.
- Zupełnie nie rozumiem, dlaczego Elijah zgłupiał na twoim punkcie – żachnęła się Rebekah.
- Może widzi we mnie coś więcej niż tylko rozpieszczoną nastolatkę? – uniosła brwi pewna siebie, coraz bardziej bawiła ją ta kłótnia z Beką. 
W jednej sekundzie wściekła Rebekah przydusiła dziewczynę do ściany za  szyję. Z każdą kolejną chwilą nienawiść do Petrovej rosła. Kiedy blondynka miała coś powiedzieć, została odepchnięta od szatynki. Przed sobą zobaczyła Stefana, który trzymał ją za ramiona i próbował uspokoić.
- Nie jest tego warta – powiedział i zerknął na Katherine.
Rebekah wzięła głęboki wdech, ale mimo wszystko nie uspokoiła się. Warknęła na Pierce i rzuciła woreczek z krwią na ziemię, odchodząc do swojego pokoju.
Katerina zmarszczyła lekko czoło, nie zamierzając dziękować Salvatorowi, bo była pewna, że nie zrobił tego dla niej, tylko dla jako takiego porządku. Gdzieś w głębi niej miała nadzieję, że Elijah zainteresuje się tym, jednak nic takiego się nie stało. Szybszym tempem opuściła posiadłość Mikaelsonów, zabierając jeszcze przedtem torebkę leżącą na podłodze.



Blondynka ledwo zdążyła przebiec kilka przecznic, a już natrafiła na osobę, której chyba najmniej spodziewała się w Nowym Orleanie. Chociaż…
- Tyler – powiedziała, zupełnie nie zwracając uwagi na typka obok i uśmiechając się sarkastycznie.
- Caroline – brunet spojrzał prawie że zaskoczony na Forbes i zmrużył delikatnie oczy. – Co Ty tutaj robisz?
- Ach, no wiesz, wybieram się na śniadanie – wzruszyła ramionami i skrzyżowała ręce na piersiach. – A Ty? Twój widok raczej jest mniej spodziewany niż mój – powiedziała i dopiero teraz postanowiła zerknąć na blondyna, który niemalże na nią skakał.
Wywróciła oczami na minę nieznajomego, jakby co najmniej zabiła mu rodziców. A przecież jeszcze nic nie zrobiła.
- To nie Twoja sprawa – odwarknął, przypominając sobie, co takiego Care zrobiła Hayley. – Więc to prawda, że wyłączyłaś uczucia – dodał.
- Och, przestań – machnęła ręką zdegustowana – dopiero co Klaus pozwolił mi wyjść na świeże powietrze, nie mam zamiaru słuchać kolejnych jęków – mruknęła.
- Nie zamierzałem – powiedział i uniósł lekko głowę.
- Zakładam, że ta cała wilczyca powiedziała Ci, że próbowałam ją zabić – uśmiechnęła się trochę bardziej, kiedy twarz Tyler z deka pociemniała – ale miała szczęście! – zawołała niby radośnie – Elijah wkroczył do akcji i ją uratował – pokiwała głową, udając że jest pod wrażeniem bohaterskiego wyczynu Pierwotnego. – Swoją drogą to smutne – zacięła się na chwilę i przekrzywiła głowę, patrząc na Lockwooda ze sztucznym współczuciem – zakochać się w dziewczynie, która nosi dziecko Twojego brata – westchnęła.
- Że co? – wtrącił się Tyler, kiedy blondynka skończyła swój monolog.
- Ups – zakryła jedną dłonią usta – nie wiedziałeś? – zmarszczyła brwi. – Mam za długi język – stwierdziła niby smutno i uśmiechnęła się szeroko, po czym z gracją ich ominęła, ruszając dalej.
Nawet jak na pozbawioną człowieczeństwa wampirzyce nieźle dawała sobie radę z udawaniem uczuć. Gdyby była człowiekiem, z pewnością poszłaby na aktorstwo. Kto wie… może teraz też pójdzie?
Pierwsza Hybryda wręcz parowała ze złości. Więc Hayley nie tylko mieszka z Pierwotnymi, ale też z jednym z nich SPAŁA. I w dodatku ma dziecko. Jak mogła mu tego nie powiedzieć? Tyler, nie patrząc na Marka poszedł dalej wściekły, jak mało kiedy.



Vanjah znudzona patrzyła na obie dziewczyny, które dopiero teraz wybrały jakieś zaklęcie. No kurczę, poważnie? One chciały zmieść z powierzchni ziemi cały Nowy Orlean i jeszcze miało ujść im to na sucho. Spojrzała na Marcela, który stał ze skrzyżowanymi rękoma i mrużył oczy, przyglądając się Davinie i Elizabeth ze skupieniem. Gerard, czując na sobie wzrok blondynki, zerknął w jej stronę, a ta tylko westchnęła. Dlaczego on im na to pozwalał? Dlaczego ona właściwie jeszcze tu siedzi?! W sumie nic jej tutaj nie trzyma, więc…?
Ze spokojem obserwowała, jak Davina kładzie na pusty stół piórka. To będzie gorsze, niż myślałam, pomyślała Van i oparła się wygodniej o poduszki. Może i na zewnątrz nie było tego widać, jednak w głębi obawiała się, czy aby na pewno „umieją poradzić sobie z magią”.
Bliźniaczki, czy jakkolwiek je można nazwać, zaczęły eksperyment w postaci unoszenia piór. No poważnie? To brzmi głupiej, niż wygląda. I czemu one są takie naiwne, wierząc, że są siostrami? Po chwili, kiedy piórka latały w powietrzu i każdy zdążył pomyśleć, że już naprawdę NIC się nie stanie, zerwał się silny wiatr na dworze. Z początku wyglądało na zbieg okoliczności, ale kiedy okna otworzyły się z hukiem, już tak nie wyglądało.
Wampirzyca podniosła się gwałtownie i patrzyła z przerażeniem na to co się działo w tym pomieszczeniu. Zresztą nie ona jedna. Jako pierwsza z tej dwójki zareagowała Elizabeth, która natychmiast przestała czarować i odsunęła się trochę od Daviny, jakby to miało jeszcze bardziej pomóc. Równocześnie wszystko ucichło. Davina najwidoczniej była przyzwyczajona do tego typu spraw, skoro prawie że się nie przejęła.
- Okej, to było dziwne – powiedziała Vanjah, dając znaczny nacisk na ostatni wyraz.
Liz spojrzała razem z Daviną po sobie, jakby chciały umówić się myślami, co teraz powiedzieć. Jeszcze brakowało tylko tego, żeby mogły też porozumiewać się telepatycznie. Błagam…
Wtedy do pokoju wbiegła Katherine z rozwianymi włosami i torebką krwi w ręce. Rozejrzała się po pokoju z widocznym przerażeniem.
- Co to do cholery było?! – zapytała i odetchnęła, jakby dopiero teraz mogła oddychać.
- Katherine – warknął Marcel, zmieniając punkt swojego zainteresowania – złamałaś mi kark i uciekłaś – rzucił i przybił ją do ściany za bark.
Katherine… to imię wydawało się tak znane Van, chociaż nigdy nie widziała tej dziewczyny na oczy. I raczej nie poznała nikogo o tym imieniu. Ale to nie to. Cała jej osoba wydawała się znajoma. Jakby już kiedyś miała z nią do czynienia.
- Och, nie pierwszy raz – wysyczała i wywróciła oczami, jednak murzyn nie miał w planach jej puścić. – Musiałam to zrobić, bo nie dałbyś mi wyjść i prędzej zdechłabym z nudów niż została wampirem – żachnęła się, dzięki czemu uścisk na jej ręce zwolnił się a ona, jak gdyby nigdy nic się nie stało weszła głębiej do pomieszczenia. – Mogę się założyć, że to wasza wina, że prawie odleciałam w niebo – fuknęła na szatynkę i blondynkę, stojące obok siebie.
- Kim Ty w ogóle jesteś? – zapytała Vanjah, zupełnie gubiąc się w tym, co mówiła szatynka.
- Jestem Katherine – odparła swobodnie i uśmiechnęła się typowo dla siebie.



Bonnie co jakiś czas zerkała na Kola, bo nie potrafiła się od tego powstrzymać. Chciała go wypytać o to, co tutaj robi, jak to w ogóle możliwe, że znowu się spotkali, mimo że tak bardzo tego nie chciała. Miała naprawdę wiele pytań, ale w obecności Klausa i Stefana nie mogła ich wypowiedzieć na głos. Chociaż Stefan i tak wie, o tym, że Kol i Bonnie natknęli się na siebie w Las Vegas, to tak czy inaczej wolała nie przeprowadzać rozmowy z Pierwotnym, do czasu aż będą sami. A tego z kolei też wolała unikać.
- Dlaczego wypuściłeś Caroline? – Salvatore wysyczał w stronę Hybrydy.
Stefan był cholernie wściekły na Pierwotnego, że to zrobił. Mieli przywrócić jej uczucia, a nie pozwalać jej odejść. Między tymi dwoma rzeczami istniała naprawdę ogromna granica.
- Chciałeś trzymać ją w klatce, jak ptaka? – Klaus wydawał się spokojny, mimo że w środku cały się gotował. – Nie wydaje mi się, żeby cała ta gadka o przyjaźni i różnych innych duperelach zbudziła w niej jakieś emocje – powiedział, trzymając splecione ręce za plecami.
- Nie wydaje Ci się, bo nic nie wiesz o prawdziwej przyjaźni – warknął Salvatore. – Nie wydaje Ci się, bo nawet jej nie znasz. Jest dla Ciebie za mądra. Jest za mądra, żeby Ci ulec – mruknął, stopniowo zmniejszając odległość między nimi i cały czas patrząc Niklausowi w oczy.
Mikaelson zacisnął prawie niewidocznie zęby na tę obelgę. Ale zresztą… co Stefan mógłby wiedzieć o jego relacji z Care? No chyba, że blondynka o wszystkim dokładnie mu powiedziała. W końcu, chcąc nie chcąc, młodszy Salvatore to najlepszy przyjaciel panny Forbes, tego nie dało się ukryć.
- W to nie wątpię – Klaus zmrużył oczy – jednakże – tutaj zaciął się na chwilę – nie masz prawa osądzać ani mnie, ani naszej przyjaźni, bo tak naprawdę nic o tym nie wiesz.
- Dlaczego w ogóle się o to kłócicie? – Kol wtrącił się, przerywając kontakt wzrokowy z Bennett i unosząc brwi. – Zawsze wracają – dodał i uśmiechnął się łobuzersko, posyłając nieznaczne spojrzenie na Bonnie.
- Ona wyłączyła uczucia – rzuciła głośniejszym tonem mulatka, trochę wolniejszym tempem, żeby bardziej do niego dotarło. – Nie mów, że Tobie się to nie zdarzało – żachnęła się – więc pewnie wiesz, jakim można być wtedy bezwzględnym.
- Nie pierwsza, nie ostatnia. Za bardzo dramatyzujecie – wzruszył ramionami, co tylko wściekło pozostałą trójkę, a właściwie tylko dwójkę, bo Klaus najwidoczniej przestał się tym przejmować.
- Popieram – oznajmił Nik i uśmiechnął się sarkastycznie. – Nie ma się o co martwić, przecież nawet sam powiedziałeś, drogi Stefanie, że jest ZA mądra – stwierdził arogancko i po ironicznym uśmiechu ulotnił się z ich pola widzenia, znikając nie wiadomo gdzie.
Bonnie pokręciła głową i zmrużyła delikatnie oczy, po czym zwróciła wzrok na wciąż zdenerwowanego blondyna. Dopiero teraz zrozumiała, co Caroline jej zrobiła. Wystarczy jeden niewłaściwy ruch, jedno potknięcie a Bonnie na zawsze pozostanie wampirem. Złapała głęboki wdech, zdając sobie z tego sprawę. Nie chciała być wampirem! Nigdy w życiu! Nie wyobrażała sobie stanąć po przeciwnej stronie, niż była przez całe swoje istnienie. Była człowiekiem, czarownicą, a wampir zupełnie z tym kontrastował. Nie była nawet pewna, czy ukończyłaby przemianę.
- Pójdę poszukać Care, Ty tutaj zostań – odezwał się Stefan, nie patrząc na brunetkę, tylko w miejsce, gdzie zniknął Niklaus.
- Co? Nie możesz szukać jej sam – zaoponowała od razu.
- Oczywiście, że mogę – rzucił. – Przepraszam, Bonnie, że Cię tu zostawię, ale widzę, że Ty i Kol macie dużo do przegadania – powiedział przepraszającym głosem i zniknął, jak Klaus niedawno.
- Świetnie. Bo w końcu mamy wieeele do przegadania, prawda, Bonnie? – Pierwotny uśmiechnął się w jej kierunku lekko złowieszczo, na co brunetka prychnęła pogardliwie i usiadła na kanapę.
- Świetnie – powtórzyła po nim, tyle że ona zrobiła to ironicznie.
Może i na serio chciała z nim porozmawiać, ale w sumie po co? Do tego jej własny przyjaciel zostawił ją w domu pełnym Pierwotnych. To tak, jakby wpuścić muchę do klatki pełnej pająków. Na samą myśl wzdrygnęła się lekko.



Elijah słyszał każde słowo wypowiedziane przez Katerine jak i Rebekę, ale nic z tym nie zrobił. Katherine powiedziała, że to JEGO decyzja, ale w rzeczywistości ta Jego decyzja była zupełnie inna. Pierwotny wyznał szatynce to, co czuje i zupełnie nie rozumiał dlaczego Pierce wciąż trzymała się starej wersji. To prawda - nie chciał jej jako wampira, bo był przekonany że od razu od niego ucieknie. I miał rację. Miał absolutną rację. Rebekah także miała rację. Niestety.
Wampir usłyszał słowa Salvatora "nie jest tego warta" i chwilową ciszę, a potem trzask drzwi do pokoju jego siostry. Zaraz był także kolejny trzask, co oznaczało że Petrova wyszła z ich domu. Elijah zacisnął wargi, tworząc cienką linię, po czym skierował się do pokoju Hayley, nie chcąc dłużej myśleć o Katherine. Przeżył bez niej 500 lat! Przeżyje nawet wieczność. Pomijając szczegół, że właśnie w Nowym Orleanie zbliżyli się do siebie tak bardzo, jak jeszcze nigdy w całym ich długim życiu. Ale ten czas się skończył, nie było sensu dalej tego rozpamiętywać.
Najpierw zapukał, jak to przystało na niego, a dopiero potem wszedł słysząc ciche "proszę". Uśmiechnął się lekko do mulatki, która siedziała widocznie czymś przygaszona.
- Wszystko w porządku? – zapytał, podchodząc do niej i bacznie ją obserwując przez zmrużone powieki.
- Jasne – mruknęła ironicznie i wywróciła potajemnie oczami. 
Oczywiście, było przecież świetnie! Wręcz wspaniale. Straciła ostatnią osobę, na której jej zależało. Po prostu cudownie. Ale przecież nie powie tego Elijahy. Pierwotny może i był jednym z osób, którym potrafiła powiedzieć wszystko, ale nie mogłaby zwierzać się mu z jej miłosnych rozterek.
- Nie wychodzisz z pokoju od jakiś kilkunastu godzin. Może chciałabyś się gdzieś przejść? – zaproponował i uniósł brwi.
- Jestem ci wdzięczna, że pytasz, Elijah, ale naprawdę nie mam ochoty – odparła z delikatnym uśmiechem, po to aby przekonać Pierwotnego i też dlatego, że słowa Mikaelsona były bardzo miłe.
- W porządku  uśmiechnął się i stanął przy jej łóżku. – A może jesteś głodna? – spytał.
- Nie, dzięki – wymamrotała i odwróciła wzrok w przeciwną stronę.
Za chwilę poczuła jak łóżko niedaleko niej zapada się pod ciężarem szatyna. Miała nadzieję, że pójdzie. Chciała zostać sama. Właściwie nie rozumiała, dlaczego Pierwotny poświęcał jej swój wolny czas.  Nie próbował zatrzymać Katherine, tylko przyszedł do niej.
- Dzwoniłaś do Tylera, prawda? – domyślił się, choć po części słyszał ich rozmowę przez komórkę.
Marshall spojrzała na Mikaelsona z deka obruszona, że śmie pytać o jej prywatne sprawy, ale mimo tego nie zwróciła mu uwagi.
- Poważną rozmowę mam już za sobą – uśmiechnęła się wymuszenie. – A teraz, jeśli pozwolisz, chcę zostać sama – powiedziała, nie odwracając wzroku od szatyna.
Elijah uśmiechnął się uprzejmie i wstał z materaca, po czym opuścił pokój Hayley.



W samochodzie panowała nie za fajna atmosfera, przez co Damon teatralnie otworzył okno. Elena wypytywała Jeremiego o wiele rzeczy, ale ten totalnie ją olał, zagłębiając się w swoim własnych myślach. Dlaczego wcześniej nie pomyślał o możliwości perswazji? Z zamyślenia wyrwał go dźwięk komórki jego starszej siostry, która niemalże natychmiast odebrała, mając cichą nadzieję, że to Bonnie, jednak numer był zastrzeżony.
- Halo? – odezwała się niepewnie szatynka.
- Elena – usłyszała głos po drugiej stronie, który zirytował Gilbert natychmiast.
- Katherine – wysyczała złowrogo – po co do mnie dzwonisz? – warknęła.
Petrova wywróciła oczami na próby bycia wredną, co wcale a wcale nie wychodziło Elenie. Cóż, najwidoczniej lepiej było jej do twarzy z uprzejmością albo rozpaczą. Przynajmniej taką zapamiętała ją Pierce.
- Mam dla Ciebie pewną propozycję – zaczęła, przechadzając się po pomieszczeniu i uśmiechając przebiegle. – Zapraszam do Nowego Orleanu, w zamian za życie twojej przewspaniałej przyjaciółki. Jak jej tam było? – zastanowiła się przez dłuższą chwilę. – Wiedźma Bennettówna – powiedziała z zadowolonym uśmiechem.
- Co zrobiłaś Bonnie, Katherine? – żachnęła się wampirzyca, po czym otworzyła usta, chcąc powiedzieć coś jeszcze, jednak Damon wyrwał komórkę z jej rąk.
- Nie pogrywaj sobie z nami, człowieczku – prychnął ironicznie brunet – jesteś za słaba, żeby dać nam radę, więc dla twojego bezpieczeństwa, nie żeby cokolwiek mnie ono interesowało, zsuń się z naszej drogi, kiedy tylko to możliwe, chyba że chcesz skończyć w piachu – uniósł kąciki ust, jakby Katerina miała to zobaczyć.
- Cóż, Damon, spóźniłeś się o jakieś kilka godzin – mruknęła i uniosła brwi. – Więc jak będzie?
- I tak jedziemy w tamtym kierunku – warknął, jednocześnie rozłączając się z Kath.
- Mówiłam, że się zgodzą – Katherine uśmiechnęła się szeroko w kierunku Marcela, który także odwzajemnił jej uśmiech. – Możesz mi zrobić ten pierścień zanim się roztopię? – rzuciła do Daviny i usiadła na łóżku niedaleko Vanjah.
- Niech Ci będzie – szatynka zmrużyła oczy i wyciągnęła do niej rękę, gdzie chwilę potem wylądował lapis lazuli, z którym Petrova nie rozstała się ani na chwilę.
- Czegoś nie rozumiem – odezwała się Van, zwracając na siebie uwagę większości z nich. – Mówiąc Bennettówna, miałaś na myśli Bonnie Bennett? – podniosła wysoko brwi.
- A kogo innego? – odparła sarkastycznie Katherine.
Elizabeth spojrzała na Pierce z wyraźnym zaskoczeniem i zastanowieniem. Bonnie tutaj była? W dodatku Petrova zna Bonnie? Więc jest sławniejsza, niż Liz sobie to wyobrażała. To jakaś duża chora paczka znajomych, czy jak?
- Jej sława ją przerasta – najstarsza Carter uniosła kąciki ust arogancko.
- Już – Davina wtrąciła się i podała Katerinie lapis lazuli po rzuceniu na niego zaklęcia.
- Nareszcie – odetchnęła głęboko.
Katherine najpierw założyła pierścień, a dopiero potem otworzyła z wielkim uśmiechem na twarzy torebkę z krwią, czując niesamowity zapach, który dręczył ją już od ponad godziny. Teraz był intensywniejszy i przyjemnie drażnił ją w gardło. Nawet przez chwilę nie poczuła się skrępowana spojrzeniami skierowanymi centralnie w jej stronę. Wampiryzm był tak blisko na wyciągnięcie ręki. Nawet bliżej. Katherine jedynie przez sekundę pomyślała o Elijah, jednak szybko wyzbyła się go ze swoich myśli i upiła łyk czerwonej cieczy. Zaraz potem jeden i jeszcze jeden, aż dokończyła całą torebkę, czując przy tym ogromną przyjemność i wielką satysfakcję. Udało jej się. Zrobiła to. Z szerokim uśmiechem wytarła nadgarstkiem wargi i rozejrzała się po wszystkich.
- No co? – zmarszczyła brwi.




***

Powiem Wam coś w sekrecie... Uwielbiam Was! Huehuehue! XD Jeju. ECH. To takie piękne uczucie, kiedy wie się, że pisze się dla kogoś. *o* Dziękuję wszystkim za radość, którą mi dajecie i za każdy inny mały detal. Dziękuję, że napisaliście cyferki i że mi pomogliście (przekonacie się w ostatnim rozdziale, może nawet w epilogu) i w ogóle za wszyściutko! <3 K-O-C-H-A-M! <3 
Jeny, ale mnie nogi bolą hahah. :D Chyba kupiłam sobie za małe buty i nie rozejdą się... nigdy! :O Ogólnie Toruń jest spoko. Dlaczego? W sumie nie wiem, ale Plazę mają cudowną! XD Dzisiaj coś tam na Motoarenie jest, chyba emitują to teraz na TVP2, ale nie wnikam w szczegóły. Jakieś gwiazdy czy coś. Wiem, że Margaret ma być. XD 
Rok esemesów zadarmowke JA! hahah XD ACH. Jak była ta reklama to zawsze zastanawiałam się o co chodzi. Dopiero później się skapnęłam, kiedy ją obejrzałam. XD No nic. Gadam już bezsensu. :( 
Więc żeby nie przeciągać to pożyczę Wam wspaniałego tygodnia, miłej atmosfery, ciepełka i chłodu, radości i szczęścia w przeżywaniu kolejnych dni, żeby czas płynął wam wolniej, ale jednocześnie żebyście przeżywali najlepsze przygody, żeby wasze marzenia się spełniły i ogólnie wszystkiego co najlepsze. <3 
love, love, love,
ArtisticSmile. <3

środa, 23 lipca 2014

32. | Nikt nikomu nic nie zrobi.

~ 32 ~
Nikt nikomu nic nie zrobi.


Stefan po raz kolejny odsłonił żaluzję i sprawił, że blondynka wrzasnęła, kiedy słońce poparzyło jej skórę. Mimo, że bolało, jak cholera, roześmiała się z lekką trudnością.
- Och, Stefan, łaskoczesz – powiedziała drapieżnie. – Może lepiej opowiecie mi coś ciekawego, huh? – uniosła brwi i przejechała po nich spojrzeniem.
- Pamiętasz, jak mówiłaś mi, że nie pozwolisz, żebym stracił kontrolę? – spytał, na co Forbes wywróciła oczami. – Teraz role się odwróciły.
- Więc co? Zamierzasz mnie torturować, jak Elenę, żeby potem móc zabić kogoś, kto jest bliską mi osobą? – rzuciła arogancko i westchnęła zirytowana. – Dla Twojej świadomości już nie ma nikogo takiego, a Twoje znęcanie się nade mną nikomu nie wyjdzie na dobre. Po prostu mnie wypuśćcie – wzruszyła ramionami, jakby to była najprostsza rzecz na świecie.
- Miałaś nas! – do akcji postanowiła wkroczyć Bonnie. – Zawsze byliśmy dla Ciebie, nic się nie zmieniło! – podeszła bliżej. – Jesteśmy przyjaciółmi, Caroline – powiedziała o wiele ciszej, przybierając na twarz smutną minę.
Na te słowa blondynka zaśmiała się doprawdy sztucznie. Pokręciła głową i w miarę możliwości pokazała palcem wszystko dookoła.
- Tak zachowują się przyjaciele? – zapytała i oparła się wygodniej o krzesło. – Zachowaj takie gadki dla kogoś innego, Bonnie, bo my nie jesteśmy przyjaciółmi i jeśli tak myślisz, to najwidoczniej masz jakiś problem ze sobą – uśmiechnęła się podle, chyba nie zdając sobie sprawy, jak bardzo słowa Care uderzyły ją w serce. – Takie info z ostatniej chwili - podoba mi się takie życie. Chociaż muszę przyznać, że o wiele lepiej było na zewnątrz, bez was – mruknęła, patrząc dosadnie w oczy brunetki i szczycąc się jej emocjami.
Salvatore spojrzał na Bennett ze współczuciem, po czym z powrotem na Caroline. Dlaczego ona wszystko utrudniała? Nie mogła po prostu wrócić do dawnego stanu i po sprawie? Z jednej strony na pewno zrobi wiele złego, kiedy stąd wyjdzie. Ale z drugiej nie mogli jej trzymać tutaj w nieskończoność. Blondyn podszedł do wampirzycy i stanął przed nią. Widział tą samą Caroline, co zawsze, a jednak zupełnie inną.
- Wrócimy później – powiedział i razem z Bonnie wyszli.
Forbes spodziewała się czegoś lepszego, jak „hej, masz rację, wypuścimy Cię” albo „byliśmy głupi, żeby Cię torturować”, a nie zwykłego „idziemy, nara”. Naprawdę, Stefan?!, krzyczała w myślach. Głód zaczął powoli palić jej gardło, ale mimo tego patrzyła obojętnie za wychodzącymi „przyjaciółmi”. Westchnęła bez emocji i zaczęła podśpiewywać pod nosem. Nie mogą jej przecież torturować wieczność.






W trójkę jechali samochodem trwając w milczeniu, jednak Jeremy wiedział, że to tylko kwestia czasu, nim jego siostra zacznie wielką aferę. Czasami zachowywała się, jak jego matka, którą zresztą nie była.
- Jak mogłeś pojechać do Las Vegas bez mojej wiedzy? – zapytała ostro Elena i odwróciła się w stronę szatyna.
- Dobrze wiedziałem, że w życiu nie pozwoliłabyś mi tam jechać – odburknął w odpowiedzi.
- I zrobiłabym dobrze! – podniosła głos.
- Wcale nie! – odparł tym samym tonem.
- Czemu? Wpadłeś w sidła Silasa, mogło skończyć się to gorzej, wiesz o tym prawda? – spytała oburzona.
Młodszy Gilbert odetchnął ciężko, szykując się do powiedzenia całej historii. Nie chciał wspominać o tym, co się stało i jak bardzo zranił Bonnie, ale najwidoczniej musiał.
- Przyjechałem tutaj, żeby ożywić Bonnie – wyjaśnił najprościej, jak potrafił i obserwował reakcję siostry.
Zanim Elena zdążyła to przetrawić, odezwał się Damon:
- Wiedźma Bennett nie żyje? – zmarszczył brwi ze zdziwieniem.
- Żyje – odparł szybko – a tamta blondynka, to była czarownica, która ją przywróciła – dodał.
Szatynka potrząsnęła głowa, nie mogąc uwierzyć w to, co mówi jej brat. Jej przyjaciółka nie żyła przez jakiś czas, a ona nawet nie zwróciła na to uwagi. Była na siebie wściekła, a może bardziej zawiedziona. W końcu Bonnie ratowała jej życie tyle razy, a Elena nie zauważyła, że nie żyje.
- Nie rozumiem – wyszeptała ciemnooka i złapała się za czoło, będąc bliska płaczu. – Od kiedy to wiesz? – spytała.
- Od samego początku…
- Przecież to Bennett przywróciła do życia Jeremiego, a sama umarła. Używała ekspresji, czy jak to tam – przerwał mu Salvatore zgadując, co się wydarzyło i wymienił porozumiewawcze spojrzenie z wampirzycą.
- Dlatego też Silas był na wolności – Gilbert złożyła sobie to wszystko do kupy i spojrzała na Jera. – Gdzie ona teraz jest?
- Powiedziała, że jedzie do Nowego Orleanu – odparł po chwili ciszy i spuścił wzrok na dłonie.
Nie miał w zamiarze ich okłamywać, ale tylko tak mógł przekonać ich, żeby pojechali do centrum Luizjany. Musiał zobaczyć się z Liz, nieważne co. Wiedział też, że Elena pragnęła zobaczyć swoją przyjaciółkę, a on jej to właśnie uniemożliwił.



Dziewczyna złapała głęboki oddech, napełniając powietrzem całe płuca. Rozejrzała się niepewnie dookoła, aż zatrzymała się na jednej postaci, która była teraz niesamowicie zdziwiona. Katherine uśmiechnęła się ledwo zauważalnie, kiedy spojrzała na ich złączone, przez Mikaelsona, dłonie.
- Katerina – wyszeptał – Ty żyjesz – dodał równie cicho i zamrugał kilkakrotnie oczami, upewniając się, że to prawda.
- Oczywiście, że żyję – uniosła jeszcze wyżej kąciki ust, ale po chwili starła uśmiech z twarzy, przypominając sobie zajście przed jej śmiercią.
- Więc czemu chciałaś, żebym tam przyszedł? – spytał, nie bardzo rozumiejąc toku myślenia Petrovej.
Skoro od samego początku i tak miała zamiar zostać wampirem, to po co go o to pytała? Dlaczego pozwoliła mu patrzeć jak umiera i myśleć, że umarła, a on stracił ją na zawsze?
- Chciałam, żebyś dokonał wyboru. I właśnie go dokonałeś – odparła beznamiętnie, po czym wstała, czując jak wszystko ją boli.
- Kazałaś mi wybrać, czy chcę abyś została wampirem, czy nie – on także wstał. – Tak czy inaczej to zrobiłaś, więc do czego ja byłem potrzebny?
Katherine wzięła głęboki wdech, nie odwracając się do Elijahy. W głowie układała sobie tyle zdań, którymi mogłaby mu odpowiedzieć, ale jakoś żadne z nich nie oddałoby w stu procentach jej uczuć.
- Mówiłam Ci – odezwała się po jakimś czasie i przymknęła oczy, walcząc ze sobą – przyszłam po Ciebie – w tej chwili zwróciła się w jego kierunku i spojrzała mu w oczy.
Tak bardzo chciała paść mu w ramiona, ale to przecież on wybrał, nie ona. Katherine musi w końcu pogodzić się z jego decyzją, czy tego chciała, czy nie.
- Zdaję sobie sprawę, że przyszłaś, żeby mnie udobruchać do przemienienia Ciebie w wampira – oznajmił spokojnie, na co Pierce uniosła wzrok ku górze. – Nie rozumiem jednak – zaczął znowu i zaciął się na chwilę – dlaczego tak bardzo chciałaś, abym się zgodził – dodał i zmrużył lekko oczy.
- To już nieważne – odpowiedziała dopiero po kilku sekundach i wzruszyła ramionami, znowu odwracając się w kierunku wyjścia i zaraz potem stając, jakby coś jej się przypomniało. – Ja za to zastanawiałam się, czemu tak bardzo nie chciałeś tego zrobić – powiedziała ze słyszalnym wyrzutem – odkąd tylko przekroczyliśmy próg tego domu – wymamrotała i ruszyła do drzwi.
Przed nią zmaterializował się Pierwotny, który najwidoczniej nie chciał pozwolić jej wyjść. Petrova spojrzała na niego dość ostro, chcąc aby zszedł jej z drogi, ale gdzieś tam głęboko miała nadzieję, że nigdy nie pozwoli jej odejść, nie znowu.
- Dobrze wiesz czemu – powiedział, próbując utrzymać z Kath kontakt wzrokowy. – Nie chodziło mi o to, że nie chcę z Tobą przeżyć wieczności, bo chcę – podkreślił ostatnie słowo, przez co Pierce podniosła oczy, wbijając wzrok w niego – ale – zawahał się – bałem się, że Ty tego nie chcesz – wyznał wreszcie i chwycił w jedną dłoń policzek szatynki.
Katherine patrzyła, jak zahipnotyzowana w oczy Elijah i dała się ponieść przyjemności, kiedy ją dotykał. Zbliżyła swoją twarz do jego, nie odrywając od niego oczu, aż w końcu dzieliły ich tylko centymetry. Jej oddech lekko zwolnił i stał się cięższy, a Mikaelson jedynie czekał, aż ich usta wreszcie się zetkną. Dziewczyna przymknęła oczy i ścisnęła mocniej powieki, hamując się przed pocałowaniem Pierwotnego. Sama nie wiedziała, dlaczego jeszcze tego nie zrobiła.
- To Twoja decyzja – wyszeptała, otwierając oczy – pamiętaj o tym, Elijah – dodała równie cicho i wyminęła go z gracją, po czym wyszła.
Szatyn stał otumaniony przez następne sekundy, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Odeszła. Znowu. Znowu zostawiła go samego. Nie miał zielonego pojęcia, co takiego zrobił źle. Wyjaśnił całą sprawę. Czyżby Katerina mu nie uwierzyła? W końcu spojrzał za nią, jakby jeszcze miał szansę ją zobaczyć, jednak jej nie było.



Marcel stał obserwując obie dziewczyny z uwagą. Próbował w jakiś sposób znaleźć cechy, które je łączą, ale było naprawdę mało takich szczegółów. Dlaczego miałyby być bliźniaczkami, tego nie wiedział, chociaż na świecie jest dużo bliźniaków dwujajowych. Może Davina i Elizabeth były jednymi z nich? Nie było większego sensu nad tym rozmyślać. Silas nie żył, a przecież to On miał pomóc Gerardowi ze zniszczeniem lub wygnaniem z Nowego Orleanu rodziny Mikealsonów. Więc jego plany legły w gruzach, teraz musiał polegać na wampirach, które raczej nie dadzą rady trzem Pierwotnym.
Vanjah nie mogła powstrzymać się od wywrócenia oczami i prychnięcia. To stawało się jej coraz częstszym zachowaniem. Inaczej po prostu nie potrafiła. Całe te sentymentalne szopki nie były dla niej. I po co dała się wciągnąć w to wszystko Elizabeth? Dlaczego jej posłuchała? Jeny, jaka ona musiała być głupia.
- Więc jesteście bliźniaczkami, świetnie – rzuciła w końcu Van i westchnęła.
- A Ty? – zapytała Davina, przedtem ścierając uśmiech z twarzy.
- Można powiedzieć, że jestem waszą prababcią – mruknęła – niestety – dodała o wiele ciszej i odwróciła wzrok w inną stronę.
- Nieźle się trzymasz, jak na prababcię – powiedział Marcel, mrużąc lekko oczy.
- Ty też, jak na kogoś strasznie irytującego – odparła wampirzyca i skrzyżowała ręce na biuście. – Więc miałeś biznes z Silasem? – zapytała Van i uśmiechnęła się delikatnie. – Przykro mi, że wam przeszkodziłam.
- Nie wyglądasz, jakby było Tobie przykro – rzucił, chociaż dobrze wiedział, że Van nawet nie starała się tak wyglądać.
W odpowiedzi wzruszyła ramionami i zerknęła na Elizabeth, która mimo wszystkiego cieszyła się, jak głupia. Znaczy nie było tego aż tak widać, jednak Vanjah to dostrzegała i to bardzo dobrze.
- Wypróbujemy naszą moc? – zapytała ni z tego ni z owego Davina, uśmiechając się szeroko.
- Jasne – odparła Elizabeth z uśmiechem.
- Zwariowałyście? – warknęła Van. – Nie chcę brać udziału w końcu świata, więc może opanujcie swoje zapędy do magii i poczekajcie, aż mnie tutaj nie będzie – powiedziała ostro i wbiła w nie obie wzrok.
Liz westchnęła, patrząc na wampirzycę. Przyjechała tu z nią, racja, i chyba była jej coś winna, no ale możliwość poznania swojej prawdziwej siostry za bardzo ją ekscytowała, aby mogła odpuścić.
- Nic się nie stanie – oznajmiła spokojnie Liz, na co Vanjah wzniosła oczy ku niebu – umiemy poradzić sobie z magią – dorzuciła jeszcze.
- Właśnie widzę – mruknęła pod nosem Van.
Najstarsza Carter westchnęła ciężko i rzuciła się wygodnie na łóżko pośrodku pokoju. Uniosła wysoko brwi, jakby czekając na przedstawienie z ich strony.



Kol dalej siedział rozwalony na kanapie, tyle że teraz w dłoni miał także whiskey z barku starszego brata. Co jakiś czas odpowiadał bardzo zdawkowo siostrze, która nie oszczędzała go w pytaniach. Zaczynając od tego, co robił przez ten długi czas, a kończąc na tym, ile osób zdążył zabić. Rebekah naprawdę nisko o nim myślała, skoro osądzała go o masowe zabójstwa. Jednak Kol zdawał się mieć wszystko gdzieś. Za to Klaus w przeciwieństwie do blondynki cieszył się z przyjazdu brata w… bardziej normalny sposób. Elijah dawno poszedł do Kateriny, ale Niklaus postanowił nie podsłuchiwać ich. Tak dla odmiany.
- Jak poszło z Silasem? – w końcu padło to pytanie, które Bekah zamierzała zadać od samiutkiego początku ich rozmowy.
- Z Silasem? – zdziwił się Klaus i uniósł brwi. – Jeszcze czegoś nie wiem?
- Ty byłeś zbyt zajęty swoją blondie, żeby cokolwiek innego zauważyć – warknęła niemiło Rebekah i uśmiechnęła się zgryźliwie.
- Blondie? – zainteresował się nagle najmłodszy z braci. – Nie mów, że wciąż latasz za tą blondynką – rzucił i siłą woli powstrzymywał się od parsknięcia śmiechem.
Niklaus wywrócił oczami na zachowanie brata, ale postanowił, że dzisiaj mu daruje, jako że jest to jego pierwszy dzień tutaj.
Wtem do pokoju weszła dwójka niepowołanych gości. Bonnie zatrzymała się w pół kroku, zauważając Kola i zmrużyła lekko oczy. Dlaczego musiała mieć takiego pecha, żeby go spotkać? Spośród tylu miejsc na Ziemi, on musiał wybrać akurat to. Po prostu musiał.
Stefan obleciał każdego z nich spojrzeniem, ale został na dłużej na Hybrydzie, który wiedział, co oznacza ten wzrok. Klaus westchnął zrezygnowany i ruszył do pomieszczenia, gdzie znajdowała się Caroline. Oni nic nie potrafią załatwić, czy nie chcą?, pytał siebie sam w myślach.
Nagle Kol odwrócił się i napotkał całkiem zdziwione spojrzenie wiedźmy Bennett. Na ten widok uśmiechnął się łobuzersko, a mulatka prychnęła i odwróciła wzrok.
- Serio?! – Rebekah nie wytrzymywała tej głupiej atmosfery i musiała się odezwać.
- Las Vegas łączy ludzi – powiedział Pierwotny, chociaż sam nie miał pojęcia po co to w ogóle powiedział.
- Ludzi może i tak – warknęła w odpowiedzi Bonnie i zwróciła się do Salvatora, który nie bardzo wiedział o co teraz chodzi. – Nie chcę zostawiać Klausa samego z Caroline – mruknęła cicho.
- Nic jej nie zrobi – żachnęła się Bekah i wstała z miejsca. – Ale ja i owszem – dodała groźnie, jakby rzucała właśnie wyzwanie.
- Nikt nikomu nic nie zrobi – Stefan złapał ją za przedramię, kiedy tamta chciała iść za Niklausem.
- Och, daj spokój – spojrzała na niego – chcę tylko ją odwiedzić, może nawet się z nią zaprzyjaźnię – powiedziała, nawiązując z nim kontakt wzrokowy, który z deka ją peszył.
W tym samym czasie Kol i Bonnie robili coś na wzór „bitwy na wzrok”. Teraz, kiedy Pierwotny patrzył na brunetkę strasznie żałował, że pozwolił jej zapomnieć o ich najmilszym spotkaniu dotychczas. Może kiedyś jej przypomni. W końcu jako pierwszy oderwał od niej oczy i przechylił butelkę, wypijając z niej resztki alkoholu. Całe napięcie między nimi uleciało i na szczęście, dla Bonnie, nie miało zamiaru wrócić.
- Wiem, że jej nie lubisz i raczej nigdy nie polubisz, ale jak już mówiłem nie skrzywdzisz jej – powiedział poważnie Stefan ani na chwilę nie spuszczając z niej wzroku.
Przez dłuższą chwilę tak trwali, dopóki Rebekah nie odpuściła.
- Niech wam będzie – mruknęła i wyrwała swoją rękę z jego uścisku. – Ale to tak na razie – dodała jeszcze chłodno.
- Więc ta słodka blondyneczka wyłączyła uczucia? – zapytał Kol, udając mu się uchwycić jedynie to z tej całej dziwnej rozmowy i wstając z sofy.
Salvatore powstrzymał głupią chęć przyłożenia Pierwotnemu z pięści twarz, a zamiast tego po prostu odwrócił głowę w drugą stronę.



Elena nerwowo patrzyła przed siebie i co jakiś czas sprawdzała komórkę, czy może przyszło do niej coś nowego. Zastanawiała się, czemu Bonnie nie zadzwoniła do niej ani razu, ani nawet nie wysłała głupiego smsa, który dla Gilbert znaczyłby wszystko. To wszystko było takie niezrozumiałe, że nie wiedziała od czego zacząć pytać.
- Dlaczego Bonnie pojechała do Nowego Orleanu zamiast do Mystic Falls? – zapytała nagle, nie odwracając się do brata.
- Nie wiem, dlaczego pytasz? – odpowiedział pytaniem i zmarszczył lekko czoło, obawiając się kolejnych pytań z jej strony.
- Nie wydaje się to dziwne, że wybrała obce miasto zamiast rodzinnego? – dopytywała dalej, nagle jakby ożywając i patrząc się na Jera. – I dlaczego nie zadzwoniła, żeby cokolwiek powiedzieć?
- Naprawdę nie wiem – powiedział z deka poirytowany – powiedziała tylko, że wyjeżdża do Nowego Orleanu.
- Dlaczego wyjechała bez Ciebie? – odezwała się znowu, coraz bardziej czując, że ta sprawa strasznie śmierdzi.
Młodszy Gilbert nie chciał odpowiadać od razu, szczególnie dlatego, że to była jego wina i Elena z pewnością nie wybaczyłaby mu tego tak szybko.
- Jeremy! – zawołała dziewczyna i spojrzała na niego z trochę poszerzonymi oczami.
- To skomplikowane – odparł lakonicznie.
- Przecież mamy czas – burknął Damon, włączając się do rozmowy.
- Zerwaliśmy, okej? – warknął Jeremy i odwrócił głowę w kierunku okna.
Salvatore zabuczał, jakby wiedział, że szatyn kłamie. Uniósł jedną brew i zerknął na niego, a potem na Elenę.
- Nie przekonałeś mnie – mruknął sarkastycznie – jakoś nie mogę uwierzyć, że Bennett wyjechałaby tylko z powodu braku młodszego chłopaka – na koniec uśmiechnął się ironicznie.
Jer wywrócił oczami na głupią uwagę Damona, jednocześnie próbując zyskać trochę czasu na przemyślenie odpowiedzi. Mógł też powiedzieć prawdę, co równałoby się z tym, że nie pojechaliby do Nowego Orleanu albo ominąć parę szczegółów.
- Zachowywała się bardzo dziwnie, jakby coś strzeliło jej do głowy. Jednej godziny były strasznie wściekła, a potem zrobiła się przemiła – wyjaśnił.
- W takim razie, co zrobiłeś, że tak się zdenerwowała? – spytała Elena, na co Damon machnął ręką.
- Istotniejszym pytaniem byłoby: nie wpadłeś na pomysł, że jakiś zły i okrutny wampir mógł ją zahipnotyzować? – zaproponował brunet, na co wampirzyca zmarszczyła czoło.
- Kol? – rzucił Jeremy po jakimś czasie, znając tylko jednego wampira, który przebywał w tamtym rejonie.
No właściwie mogłaby to też być Vanjah, ale co ona miała do Bonnie? Właśnie. Nic. A Kol najwidoczniej uwielbiał mieszać ludziom w umysłach.
- Kol? – powtórzyła Elena, bardziej dziwiąc się temu, co Pierwotny robił z Bonnie.
- Dlaczego miałby to zrobić? – dodał Jer i uniósł brwi.
- Co ja, wróżka? – prychnął Damon i wzruszył ramionami. – Ech, nie możesz chociaż raz niczego nie odwalić ani nie zezłościć któregoś z Pierwotnych? – zapytał arogancko.
- I kto to mówi – mruknął ostro szatyn.



Klaus wszedł do pomieszczenia pewnym krokiem, przedtem otwierając kraty. Wraz z wejściem napotkał zadziorny wzrok blondynki.
- W końcu ktoś do towarzystwa – uśmiechnęła się lekko. – A może też zamierzasz mówić mi, jaka to byłam wcześniej? – wywróciła oczami znudzona i westchnęła.
- Nie, kochana, ja w przeciwieństwie do Twoich głupich przyjaciół wiem, że nie włączysz uczuć ot tak – powiedział i podszedł do Caroline. – I chociaż z wielką chęcią patrzyłbym, jak to robisz, to dam Ci się wyszaleć. Wierzę, że Twoją największą karą będą wyrzuty sumienia po tym wszystkim, co zrobisz w bliskiej przyszłości – dodał i uniósł kąciki ust.
- Wow, więc serio zmądrzałeś? – udała zdziwioną. – Czy po prostu poddałeś się w środku walki? – kontynuowała ironicznie. – Albo masz mnie dosyć – dodała – co powinno być dziwne, bo to Ty latałeś za mną dzień w dzień i przynosiłeś różne prezenty – uśmiechnęła się sarkastycznie.
- Nie chcę Cię rozczarowywać – odparł spokojnie – ale spudłowałaś trzykrotnie – poruszył lekko brwiami i złapał za liny, przywiązane do jej nadgarstków.
- Ach, co za pech – mruknęła niby niezadowolona, czekając na ten moment, kiedy uwolni się i wypije choć odrobinę krwi, której brakowało jej ostatnimi dniami. – Chyba nie mam dzisiaj szczęścia – Caroline wzruszyła delikatnie ramionami i wbiła wzrok w jego oczy nakierowane na nią.
Klaus jako pierwszy zrezygnował z tej „zabawy” i westchnął ciężko, zrywając liny z każdej części ciała panny Forbes. Blondynka wstała gwałtownie tak, że dzieliły ich tylko centymetry. Oboje patrzyli sobie w oczy i oboje czuli taką samą chęć zbliżenia się jeszcze bardziej do siebie, ale jakoś nikt tego nie zrobił. Wampirzyca uśmiechnęła się lekko złośliwie i otworzyła usta, żeby przerwać tą niezręczną ciszę.
- Ty także – wyszeptała i zbliżyła się na jeszcze trochę, jednak mimo wszystko nie zamierzała go dotknąć.
Chciała po prostu podroczyć się z nim, może dodać sobie rozrywki, czy czegoś takiego. Zmarszczyła nos i wyminęła go, przedtem zabierając jej lapis lazulit ze stolika, a po chwili parskając śmiechem. Według niej Klaus był taki naiwny. Nie myślała, że Pierwotna Hybryda da się tak omotać przez zwyczajną, młodą wampirzycę. Nawet jak Care wyłączyła uczucia, to On nadal nie poddawał się w zdobyciu jej. Jak woli. Ale niech potem nie zwala na Caroline, że złamała mu serce. O ile je miał.
- Cała rodzinka w komplecie – rzuciła wampirzyca, wchodząc do salonu – no prawie – dodała.
Wszyscy, oprócz Kola zdziwili się na widok Forbes. Nie spodziewali się po Klausie tego, że ją wypuści.
- Caroline… - zaczął niepewnie Salvatore, przybierając na twarz opanowaną minę.
- Och, daj sobie spokój, Stef – mruknęła i machnęła ręką.
W jednej chwili złapała Bonnie za szyję i rozgryzła swój nadgarstek, po czym przystawiła go do ust Bennett. Teraz to każdy zdziwił się na zachowanie Care, nawet Kol, którego ruszyło coś w sercu. Mulatka próbowała wyrwać się z mocnego uścisku Caroline, ale niestety była zmuszona  przy tym wypić trochę jej krwi.
- To za torturowanie mnie – blondynka uśmiechnęła się przebiegle.
Nagle poczuła twardą podłogę pod plecami i kogoś, kto ściskał rękę na jej gardle. Rozjuszona spojrzała na napastnika, rozpoznając w nim jednego z Pierwotnych. Mimo mocnego uścisku uniosła kąciki ust. Kol bez słowa zszedł z niebieskookiej i patrzył na nią z góry. Caroline mimowolnie zachichotała i zerknęła na Bonnie, która była pod opieką Stefana.
- Jak słodko – westchnęła niby rozmarzona i podniosła się na równe nogi. – Może innym razem – powiedziała groźnie w stronę Bennett, po czym wybiegła szybciej niż oni zdążyli mrugnąć.


***

No to powrót do normalnych rozdziałów. xD Katherine jest dziiii-wna. Ale no cóż. xD W ogóle czemu burze są w nocy/pod wieczór, a nie w ciągu dnia? :o Czy tylko mi wydaje się to dziwne? xD NO OKOK. Przecież to nieważne, hahah. :D 
Dziękuję Zuzi i Julii za nominacje do Liebster Award. <3 odpowiedzi znajdziecie tam, po lewej stronie. xD Jeszcze raz naprawdę dziękuję, jesteście kochaaane. <3
I oczywiście wszystkim dziękuję za komentarze, które dodają mi sił i uśmiechu na twarzy. To piękne uczucie. KOCHAM WAS. <3 <3 <3 <3 [...] <3 <3 No serio! <3 :D
I dziękuję także za waszą pomoc. :D W sumie na razie jest... eee... "egzekwo" (czyli inaczej remis hahah xD) trzech cyfr, ale myślę, że dam radę hahha. :D 
Ale dzisiaj podziękowawczy dzień. Jeny, nie mogę znaleźć dobrego słownictwa. :o Dziękczynny, czy coś. xD Także dziękuję Wam za wszystko, tak ogólnie i do napisania w niedzielę! <3
Pozdrawiam, życzę ciepełka, trochę deszczyku, ale więcej słoneczka, ale też wiatru i w ogóle żeby nie było jakoś parno, żebyśmy się ugotowali czy coś w tym stylu. I jeszcze życzę wam dużo drogi (wtf) i podczas tej drogi fajnych ludzi i przygody. Nie wiem, czy coś z tego miało jakikolwiek sens, ale życzę wam właśnie tego. <3 I WENY I POMYSŁÓW dla tych co chcą. <3 
love, love, love,
ArtisticSmile. <3