~ 34
~
Nie waż się jej
dotykać.
Bonnie przekręciła oczami, kiedy Kol nie odrywał
od niej wzroku przez kolejne kilka minut. Niech
on wreszcie przestanie się gapić!, krzyczała w myślach, mając wielką
nadzieję, że jej w jakiś dziwny sposób posłucha. Chociaż nie! To byłoby jeszcze
gorsze, gdyby potrafił czytać w jej myślach. Brr.
- Nic – odezwała się natychmiast, kiedy Mikaelson
otworzył usta, żeby coś powiedzieć – nie mów – dodała stanowczo. – Jeśli chcesz
mi podziękować za uratowanie Ciebie przed Liz, to daruj sobie – prychnęła.
No tak. Kol przez ostatnie chwile całkowicie
zapomniał, że wymazał Bennett pamięć. Od razu z jego twarzy zmył się uśmieszek,
ale wiedział, że zrobił dobrze. Przynajmniej uniknął niekomfortowej sytuacji w
jakiej znalazłby się, gdyby mulatka jednak pamiętała ich rozmowę w lesie.
Szkoda, że sam nie mógł wymazać sobie pamięci. Zrobiłby to z chęcią. Zresztą,
dlatego też nie pozwolił Caroline przemienić jej w wampira. Przecież wtedy
odzyskałaby pamięć, a tego w rzeczy samej nie chciał. A może jednak chciał?
- Nawet nie zamierzałem – wzruszył ramionami, nie
odrywając od niej wzroku, a jedynie mrużąc powieki. – Widzę, że sprawa z
Jeremim i Liz załatwiona – powiedział i uśmiechnął się ponownie.
Bonnie rzuciła na niego okiem z groźną miną. Po
co On interesował się jej życiem? Naprawdę nie miał większych problemów, jak
swoje własne? Ma rodzinę, co prawda przedziwną, ale jednak. Mógł rozmawiać z
Rebeką, czy też Elijahą, a mimo wszystko próbował dokuczyć zielonookiej.
- Van od Ciebie uciekła – zauważyła – a może ją
zabiłeś? – uniosła brwi, odwracając się do niego całym ciałem, po czym
skrzyżowała ręce na piersiach. – Masz szczęście, że nic nie zrobiłeś Liz –
powiedziała chłodno, unosząc głowę z deka do góry.
- Wielkie szczęście – pokiwał głową i w jednej
sekundzie znalazł się kilka centymetrów od niej. – Chociaż, kto wie? – spytał
cicho, czując jak Bonnie przeszywa dreszcz strachu, mimo że starała się tego
nie ukazywać.
- Chyba nie sądzisz, że uwierzyłabym Tobie, że
udało Ci się pokonać kogoś jej pokroju – warknęła.
- I nie jesteś na nią wściekła, że odebrała Ci
chłopaka? – po tych słowach Bonnie nawet nie drgnęła, czego jednak spodziewał
się Pierwotny.
- Nie – odparła lakonicznie, utrzymując z nim
kontakt wzrokowy.
Chciała, żeby wiedział, że wcale się go nie boi,
że Kol nie ma na nią żadnego wpływu ani nie posiada żadnej władzy. Dopóki jej
nie zahipnotyzuje.
Caroline wracała właśnie z „zakupów”, na których
właściwie zmieniła ubranie po skończonym śniadaniu. Nie miała najmniejszego
zamiaru wracać do domu Mikaelsonów i z chęcią poszłaby gdzieś się zabawić.
Jedyny bar, który znała, to ten, gdzie ostatnio zrobiła mini masakrę z kilkoma
innymi wampirami. A teraz? Teraz po prosu się nudziła. Westchnęła,
przemierzając przecznicę, kiedy to przed nią pojawił się najbardziej nieznośny
wampir na całym wszechświecie. Jeny, on
nigdy nie będzie miał dość?, wywróciła oczami i spojrzała na jego twarz.
Nie wydawał się zbyt szczęśliwy, ale na zrozpaczonego też nie wyglądał.
- Stefan wybiegł za mną, żeby Cię szukać, chyba
nie chcesz zostać odnaleziona? – uniósł brwi, równocześnie z uniesieniem
kącików ust.
- I co w związku z tym? – spytała. – Zamierzasz
porwać mnie siłą, czy skorzystasz ze złamania mojego karku? – dodała
niewzruszona niczym.
Ciekawe,
czy kiedykolwiek odzyska uczucia, zastanowił się Klaus, jednak mimo wszystko
uśmiech nie spłynął z jego twarzy. Może powoli przyzwyczajał się do obojętnego
tonu blondynki czy też jej złośliwych uwag w jego stronę?
- Jak tylko wolisz, kochana – wydawałoby się, że
jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej.
Forbes zastanowiła się przez sekundę nad
„propozycją” Mikaelsona. Możliwe, że poszłaby z nim z czystej ciekawości, jakie
zastosuje metody działania, o ile w ogóle chciałby coś zrobić w tym kierunku.
- Hm… może kiedy indziej – rzuciła – teraz
szykuje się niezłe przedstawienie – uśmiechnęła się sarkastycznie.
- Przedstawienie? – zmarszczył brwi.
- Mój były chłopak. Pamiętasz? Brunet, o
głębokich, brązowych oczach i nieziemskim ciele – wymieniała jego zalety,
niemalże rozpływając się z zachwytu, co z deka poirytowało Klausa, że jeszcze
się nim interesuje, no ale przecież miała wyłączne uczucia, więc to było
niemożliwe. – Chyba powiedziałam o jedno słowo za dużo – westchnęła bezradnie.
- Co powiedziałaś? – prawie że warknął w jej
kierunku.
Właściwie i tak nie miał powodu, aby martwić się
przyjazdem małego Lockwooda, bo go mógłby zniszczyć w jednej sekundzie. I co mu
po tym w zasadzie? Zemsta, według Klausa, powinna być o wiele mniej przyjemna
niż proste wyrwanie serca. Za to co zrobił Tyler, to byłoby za mało.
- Rozmawialiśmy o śniadaniu, potem o mnie i chyba
napomknęłam coś o ciąży Hayley – zmarszczyła brwi, jakby zastanawiała się, czy
rzeczywiście tak było. – Racja. Chyba się wkurzył – pokiwała głową.
Mikaelson na powrót uśmiechnął się w jej
kierunku. Fakt, to mogło być interesujące. No i faktycznie ciekawe, co robi
tutaj Tyler. Przyjechał, aby zobaczyć się z Marshall, czy raczej spróbować
zabić Pierwotnego? Już nie mógł doczekać się jego nieudolnych prób.
Caroline zerknęła na niego i uśmiechnęła się
arogancko i jednocześnie wyzywająco, po czym ruszyła w kierunku willi
Mikaelsonów. Zaraz za nią pobiegł Klaus.
Katherine właśnie przemieniała się boleśnie w
wampira, a w tym samym czasie Vanjah próbowała zrozumieć cokolwiek z dziwnego
uczucia znajomości Pierce. Cholera!
Wariuję, przeklęła w myślach i odwróciła wzrok od szatynki. Zerknęła na
Elizabeth, która wpatrywała się ze skupieniem w Petrovę, próbując jakby
rozgryźć, kim ona jest, co tutaj robi i dlaczego ma czelność grozić zabiciem
Bonnie. Nie, sprawa Bonnie z pewnością nie należała już do zmartwień Liz. A
jednak wyrzuty sumienia nieustannie dawały o sobie znać, dołując Elizabeth
jeszcze bardziej. STOP! Liz koniecznie musiała nauczyć się żyć niezależnie i
skupiać na swoim własnym życiu, a nie na kogoś innego.
Nagle Van uśmiechnęła się ironicznie, powracając
wzrokiem na Katerinę.
- Nie sądziłam, że tak szybko znudzi Ci się bycie
człowiekiem – odezwała się arogancko. – A może po prostu się bałaś? – zapytała
i zmrużyła delikatnie oczy, układając się wygodniej na poduszkach.
- O czym Ty, do cholery, mówisz? – Pierce mimo,
że już cały ból w związku z przemianą w wampira odszedł, utrzymała podły
nastrój.
A powinna się cieszyć. Nareszcie dostała to,
czego chciała od pewnego czasu.
- Doskonale zdajesz sobie sprawę o czym mówię,
Katherine – powiedziała blondynka, przyjmując spojrzenia innych, którzy nie
bardzo wiedzieli o co chodzi. – Jesteś uparta, ale nie głupia.
- Ja Cię nawet nie znam! – warknęła głośno.
- Wcale nie musisz – wywróciła oczami i poprawiła
włosy – ważne, że ja Cię znam – dodała.
- Poznałyśmy się zaledwie kwadrans temu. Jedyne,
co znasz to moje imię – wysyczała i gwałtownie wstała.
Jakaś blondyneczka uważała, że ją zna. Oszalała?
Tylko skąd Vanjah mogła wiedzieć, że przez jakiś czas była człowiekiem? Czego
miała się bać? Śledziła ją, czy Marcel jej powiedział? Tylko kiedy miał jej
powiedzieć, huh? Wszystkie możliwe pytania kłębiły się w głowie Petrovej,
tworząc wielki chaos. A może Van to jej jakiś odległy wróg, który naprawdę ją
śledził i chce ją zabić? Kath wolała nawet nie ryzykować poznaniem prawdy.
- Hej, o co chodzi? – zapytał Gerard,
powstrzymując Kath przed wyjściem z tego pokoju.
Obie milczały, chociaż uśmiech stuletniej
wampirzycy mówił sam za siebie. Petrova była wściekła za słowa Carter, która
jakimś cudem trafiła w sedno.
- O nic, tylko rozmawiamy – powiedziała w końcu
Van, na co Katerina uniosła wymownie wzrok w górę, nie chcąc wiedzieć nic
więcej.
Katherine… dlaczego z każdą kolejną chwilą Rebekah
miała ochotę zabić ją coraz bardziej? Do tego Stefan jej bronił. No, błagam, warknęła w myślach i
podniosła się z łóżka, na którym siedziała. Przecież nie będzie gniła w pokoju
tylko przez jakąś głupią idiotkę.
Rebekah, jako jedyna z ich rodzeństwa nie
zgłupiała przez dziewczynę, ani nikogo innego. Klaus nie widział świata poza
Caroline, Elijah wciąż zawracał sobie głowę kłamliwą Katherine, a Kol… no
właśnie. Jeszcze tego brakowało, żeby Kol zbzikował na punkcie Bonnie. Na razie
Bekah ma ogromną nadzieję, że im wszystkim przejdzie. Zawsze i na zawsze przestawało mieć znaczenie, kiedy żaden z braci
nie ruszył tyłków, aby pomóc Kolowi.
Blondynka westchnęła, z trudem utrzymując się
przed warknięciem. Do tego dochodziło to dziecko. Jakkolwiek mocno Pierwotna
chciała normalnego życia, rodziny i dzieci, teraz zupełnie nie miała ochoty
nawet o tym myśleć, a co dopiero przeżywać. Prawda, że z Hayley nie zżyła się
za bardzo, chociaż jeszcze nie miała takiej okazji. No nic. Musiała w końcu
przyzwyczaić się do myśli, że rodzina Mikaelson nigdy nie będzie normalną,
kochającą się rodziną. Nigdy.
Wyszła z pokoju, natrafiając na najstarszego
brata, który właśnie zamykał drzwi od tymczasowej sypialni Marshall. Jasne. W
dodatku potajemny romans z tą wilczycą nie wróżył nic dobrego w przyszłości
rodziny. Świetnie. A myślała, że nie może być gorzej.
- Wszystko w porządku, Rebeko? – zapytał
troskliwie, zwracając na nią uwagę.
Wampirzyca prychnęła nerwowo, jakby odpowiedź
była oczywista. No i była.
- Nie, Elijah – powiedziała w końcu, a szatyn
zmarszczył brwi – czuję, że powoli tracę Nika, Kola, a nawet Ciebie – spojrzała
na niego z coraz większym wyrzutem i łzami w oczach. Elijah chciał coś
powiedzieć, jednak blondynka szybko kontynuowała – Mam dość tego, że za każdym
razem, kiedy coś zrobię źle, Nik wbija mi sztylet w serce, tego że rodzina dla
was została zepchnięta na drugie miejsce. Totalnie zwariowaliście – żachnęła
się.
Tak bardzo chciała teraz odejść, ale nie mogła
się ruszyć. Nawet palcem. Wpatrywała się w lekko zdziwioną twarz brata.
- To nieprawda – odezwał się i podszedł do
dziewczyny – wciąż jesteś dla mnie ważna, tak samo jak nasza rodzina – mówił
spokojnie i powoli, żeby uspokoić siostrę, bo ta w każdej chwili mogła
wybuchnąć.
- Więc gdzie byłeś, kiedy Kol mógł umrzeć z rąk
Silasa? – zapytała ciszej i pokręciła głową. – Wolałeś wesoło sobie pogruchać z
Katherine – mruknęła, nie spuszczając z niego wzroku, po czym wyminęła go,
jednak Elijah złapał ją za ramię.
- To nie tak – zaczął, na co blondynka wywróciła
oczami, a on sam nie wiedział, co powiedzieć na swoje usprawiedliwienie. Po raz
kolejny Rebekah miała rację. – Posłuchaj – powiedział donośnie, widząc, że
siostra odwróciła wzrok – rodzina zawsze będzie na pierwszym miejscu, a każdy
wie, jaki jest Niklaus – mówił lekko, jakby ćwiczył tę przemowę setki razy –
mimo tego, dla Niego rodzina jest najważniejsza, nawet jeśli tego nie okazuje.
Każdy z nas miał wzloty i upadki, ale przecież wciąż jesteśmy razem, to coś
musi oznaczać, Rebeko – oznajmił, a blondynka spojrzała na niego, przyglądając
mu się i sprawdzając czy mówi prawdę. Choć niewątpliwie wiedziała, że tak jest.
– Wiele rodzin po jednej kłótni rozpada się i nie potrafi wyciągnąć ręki na
zgodę. MY to robimy na okrągło. Ale to kłótnie nas wzmacniają, bo po nich
zawsze się godzimy – dodał i dostrzegł, jak siostra z sekundą łagodniała.
- Masz rację – rzuciła, kiwając głową – robimy to
na okrągło – wyszeptała i wyrwała rękę z uścisku Elijahy, po czym ominęła go
wampirzym tempem.
- Gdzie mieszkasz, Hayley? – usłyszała w
słuchawce telefonu, bez żadnego powitania ze strony bruneta.
Tyler zmusił się, żeby do niej zadzwonić. Walczył
ze swoją cholerną dumą, ale jednak wygrał. Dziecko, które Hay nosiła pod swoim
sercem przeważyło szalę i Lockwood nie chciał więcej widzieć mulatki na oczy.
Dotychczas było inaczej, ale wszystko się zmieniło, kiedy prawda zaczęła
wychodzić na jaw.
- Tyler? Czy Ty zamierzasz zrobić coś, czego
będziesz potem żałować? – zapytała nerwowo, chodząc po całym pokoju.
- Zapytałem: gdzie mieszkasz? – warknął ostro, a
przez ciało wilkołaczycy przeszedł ogromny dreszcz.
Nie może mu przecież powiedzieć, bo Tyler na
pewno tutaj przyjdzie i będzie próbował zabić Klausa. No właśnie. Hayley wcale
nie bała się o Pierwotnego, a o Lockwooda. Była stuprocentowo pewna, że Niklaus
zabije jej chłopaka bez mrugnięcia okiem. Nawet nie będzie musiał się starać.
Nie ma więc takiej opcji, żeby powiedzieć mu o jej miejscu zamieszkania.
- Nie powiem Ci, Tyler – odparła drżącym głosem.
– Wiem, co chcesz zrobić i nie pozwolę Ci na to – dodała, oddychając coraz
płyciej.
- Nawet nie chciałem prosić o Twoje cholerne
pozwolenie! – krzyknął, powodując że Hay skuliła się lekko, a w jej oczach
zalśniły łzy. – Nie obchodzi mnie, co o tym myślisz, masz mi po prostu podać
adres. Tak czy inaczej do tego dojdę. Z Twoją pomocą lub bez niej, dobrze o tym
wiesz – wysyczał.
Słowa Tylera wbiły się w serce Marshall, jak
tysiące sztyletów, które w dodatku przekręciły się, żeby zadać większy ból.
Ogromna gula stanęła w jej gardle, sprawiając, że nie mogła wydusić z siebie
żadnego słowa. Żadnego. Zapanowała dłuższa cisza.
- Cholera, Hayley! – znowu krzyknął i rozłączył
się.
Szatynka zamrugała kilkakrotnie, jednak uczucie
pustki i rozrywającego bólu nie przeszło. Popełniła parę błędów, to prawda, ale
Tyler nie mógł jej o to osądzać! Nie byli wtedy razem. Pokręciła głową i
zsunęła się po ścianie w dół, a za chwilę rzuciła telefonem, płacząc jeszcze
bardziej.
Elena spojrzała zaniepokojona na Damona.
Jednocześnie była wściekła na Pierce, za grożenie jej przyjaciółce.
- Ona ma Bonnie – powiedziała Gilbert – i każdy z
nas wie, że nie zawaha się, żeby coś jej zrobić – dodała jeszcze.
- Wiem o tym, Eleno – rzucił Salvatore,
przerywając szatynce, która chciała mówić dalej.
- Katherine to zdzira, nie można jej ufać – Jer
podzielił się swoim zdaniem, na co niebieskooki prychnął głośno.
- Też mi nowość.
Jeremy przekręcił oczami na słowa wampira.
Gilbert doskonale zdawał sobie sprawę, że Kath mogła ich okłamać. W końcu
Bonnie wyjechała do Mystic Falls, nie do Nowego Orleanu, więc to było
niemożliwe, żeby znalazła się w Luizjanie. Bo niby jak? Mimo wszystko nie
zamierzał mówić tego siostrze i jej chłopakowi. Przecież oni wierzą, że Bennett
jest właśnie tam, Jeremy sam im tak powiedział. Coraz gorzej się czuł.
- Daleko jeszcze? – spytała Elena i oparła się o
zagłówek fotela, patrząc na widoki za oknem.
Nie potrafiła usiedzieć w miejscu. Ta droga
ciągnęła jej się w nieskończoność, a przecież już od dawna powinni być na
miejscu. Chyba, że Damon pojechał okrężną drogą.
- Już od kilku minut jesteśmy w Nowym Orleanie –
odparł spokojnie Salvatore, a wampirzyca natychmiast się rozbudziła i
rozejrzała wokół. – Zadzwoń do Katherine – polecił jej i gwałtownie zahamował,
parkując przy chodniku.
- Nie mam jej numeru, dzwoniła z zastrzeżonego –
warknęła ostro i wysiadła z auta, przejeżdżając palcami po włosach i
wzdychając.
- Zadzwoń do Bonnie – rzucił pomysłem Damon,
który jako jedyny myślał trzeźwo.
Nie!, krzyknął w myślach
Jeremy i zagryzł nerwowo wargę. I co teraz, huh? Trzeba było mówić prawdę od
samego początku, teraz masz za swoje.
- Ja do niej zadzwonię – zaproponował Jer, chyba
trochę za szybko, bo Damon obrzucił go podejrzliwym spojrzeniem. – Wy możecie
spróbować zadzwonić do Katherine – dodał – na pewno wam lepiej przyjdzie z nią
rozmawiać – powiedział.
- Co Ty knujesz, młody? – zapytał sceptycznie.
- Ja? Nic – mruknął od razu.
- Liar,
liar, pants on fire – fuknął Salvatore i spojrzał na Elenę, która patrzyła
na nich ze zmarszczonymi brwiami. – Ja z chęcią zadzwonię do wiedźmy Bennett –
uśmiechnął się przemiło i wyciągnął rękę po telefon.
Wampirzyca zmrużyła oczy i mimo wszystko podała
komórkę młodszemu bratu.
- Ma rację – powiedziała, utrzymując kontakt
wzrokowy z Damonem, który skrzywił się na decyzję szatynki – w końcu to on
ostatnio się z nią widział.
- Co to ma do rzeczy? – spytał zdenerwowany
brunet i obrzucił ostrym spojrzeniem Jeremiego, po czym oparł się o bok
samochodu plecami, krzyżując ręce na klatce piersiowej. – Zresztą nieważne –
wywrócił oczami.
Elena przechyliła lekko głowę na prawo, po jakimś
czasie odrywając wzrok od Damona i zwracając go w kierunku brata.
Jeremy przeszukał listę kontaktów, aż zatrzymał
się na swoim numerze. Gdyby zadzwonił do kogoś innego, to ten z pewnością odebrałby,
a jego plan poszedłby się… No. Tylko pytanie brzmiało: jaki plan? Jest w Nowym
Orleanie, a co jeśli Bonnie naprawdę coś grozi? Cholerny egoista. Przyłożył
słuchawkę do ucha i czekał. Kilka sygnałów. Na całe szczęście miał wyciszony
telefon. W duchu cieszył się, że go wyciszył, kiedy pisał sms’y do Eleny z
myślą, że może odpisać.
- Nie odbiera – powiedział i jednocześnie usunął
ostatnie połączenie – zadzwoń do Katherine – podał siostrze telefon i rozejrzał
się wokół.
Kol oderwał wzrok od dziewczyny, materializując
się przed siostrą, która właśnie wybiegała z domu, więc wpadła na niego tak, że
z hukiem wyrwali drzwi z zawiasów i upadli kilkanaście metrów od domu… razem z
drzwiami. Szatyn zamienił ich miejscami, że teraz to On był nad blondynką.
- Kol, co Ty robisz, do cholery? – warknęła
Rebekah wściekła na brata, że ją zatrzymał.
- Nie pozwalam Ci uciec – powiedział, jakby to
było oczywiste i uśmiechnął się.
- Złaź ze mnie – podniosła głos i starała się w
jakiś sposób zepchnąć go z siebie. – Nie miałam zamiaru nigdzie uciekać, nie
jestem jakimś więźniem – dodała jeszcze ostro.
- Słyszałem całą Twoją rozmowę z Elijahą –
zarzucił jej i przytrzymał za nadgarstki. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale
siostra go w tym uprzedziła.
- Wow, przynajmniej coś słyszałeś – mruknęła
ironicznie. – Jakim cudem udało Ci się oderwać od Bennett? – parsknęła.
- Dlaczego wmawiasz sobie coś, co nie ma
najmniejszego sensu, Bekah? – zapytał, zupełnie ignorując jej słowa.
- Powiedziałam całą prawdę. Te dziewczyny zrobiły
wam pranie mózgu i nawet Ty dobrze o tym wiesz – prychnęła i zmrużyła oczy, w
dalszym ciągu wyrywając się bratu.
Cholera! Skąd on ma tyle siły?!
- Przestań się nad sobą użalać. To, że przez
chwilę nie patrzymy w Twoją stronę, nie oznacza od razu, że przestaliśmy martwić
się o Ciebie, czy to, że przestałaś być naszą siostrą – mówił chłodno, choć
było mu żal Rebeki i tego jak o nich myśli – na Twoje nieszczęście wciąż nią
jesteś. I wiesz co? – uśmiechnął się arogancko. – Nigdy się nas nie pozbędziesz
– powiedział, co zabrzmiało bardziej jak groźba, a nie pocieszenie.
Przez moment trwała cisza, kiedy z domu wyszła
Bonnie i obrzuciła ich spojrzeniem. Zmarszczyła brwi na widok, jaki zastała.
- Co się dzieje? – zapytała.
Rebekah, widząc twarz Bennett na nowo zdenerwowała
się i z całą wściekłością, jaką w sobie trzymała, odrzuciła Kola kilka metrów
od niej, po czym zwinnym ruchem doskoczyła do brunetki i złamała jej kark.
- Oszalałaś, Bekah?! – wydarł się szatyn, w
ostatniej sekundzie łapiąc nieprzytomne ciało Bonnie.
- Nie tak, jak wy – mruknęła z ledwo widocznymi
łzami w oczach i zniknęła.
Kol pokręcił głową i spojrzał na martwą
dziewczynę. Co teraz? Dlaczego Mikaelsona nie interesował fakt, że ona sobie
wszystko przypomni, skoro przedtem tylko o to się martwił?
- Nie mogę do niej zadzwonić, nie mam jej numeru
– powiedziała Elena, a sekundę po tym jej telefon zadzwonił.
Damon zdenerwowany wolał sam porozmawiać z
Katherine, która jak zawsze grała w swoją głupią i beznadziejną grę. Salvatore
odebrał komórkę wampirzycy i przyłożył ją do prawego ucha.
- Już dotarliście? – usłyszał pewny siebie, jak
zwykle, głos Pierce.
Ciekawe, kiedy była człowiekiem, nie rządziła się
aż tak. Zresztą przez całe życie uciekała. Nie ma czym się chwalić.
- Przestań grać, Katherine – syknął brunet i
odwrócił wzrok od ciekawskiego spojrzenia Eleny. – Mów, gdzie jesteś – zażądał
wręcz warcząc na dziewczynę.
- Nie denerwuj się tak, kochasiu – mruknęła mniej
zadowolona i spojrzała na Marcela, który przysłuchiwał się tej rozmowie. –
Bądźcie za dziesięć minut, zaraz wam wyślę adres. Pamiętajcie, minuta
spóźnienia – nie dokończyła, każdy wiedział co to znaczyło.
A przynajmniej myśleli, że to właśnie to znaczy.
Petrova miała w nosie, że prędzej czy później dowiedzą się o jej małym kłamstwie.
Przecież nie mają szans z dwiema czarownicami i trzema wampirami. Chciała
zobaczyć twarz Gilbert i z ogromną satysfakcją obserwować jej powolną śmierć. O
tak, to byłaby niesamowita nagroda za… wiele rzeczy.
- Nie waż się jej dotykać – warknęła Elena, na co
Katherine roześmiała się ni to ironicznie ni to serdecznie.
- Ja jej nie dotknę – odparła i rozłączyła się.
Marcel obserwował Pierce przez krótką chwilę,
jakby próbował coś z niej wyczytać. No, najwidoczniej musi zapytać sam, bo
inaczej nic mu nie powie. Oczywiście wszystko słyszał, ale wolał mieć jasność.
- Przy jakiej ulicy teraz jesteśmy? – zapytała,
unosząc brwi i siadając na skraju łóżka, jak najdalej od tej dziwaczki Vanjah.
***
#creepyVanjah
NIECH MOC BĘDZIE Z WAMI. <3 Kij że bardziej pasowałoby to na zakończenie, ale co tam. Zebraliśmy się tutaj wszyscy po to, aby uczcić piękny dzień - ŚRODĘ. Niedokładnie wiem, czemu to ma być piękny dzień, no bo w końcu każdy dzień jest piękny *o* Jeszcze wiersz napiszę. xD
Kurczaki, dziękuję za komentarze i za kolejne nominacje. <3 Obiecuję, że zaraz odpowiem na Twoje pytania, Vass, jak tylko dodam ten rozdział. xD
I więc tak... przepraaaaszam że was zawiodłam tą beznadziejną rozmową Kennett. xD I wybaczcie, że wasze nadzieje co do tego, że BonBon nie umrze okazały się nietrafne. :( Ale nikt nie powiedział, że zostanie wampirem, hehehe. :D Powiem tylko, że czas zwooolni i to dosyć bardzo, rozdziały będą się ciągnąć w cholerę i ogólnie trochę lipa, ale myślę, że wytrzymacie. :D
Zuzu! Nie, rozdział 38. nie jest jakiś specjalny, już bardziej mówiłabym tak o 39. xD A powiększenie zrobiło się niechcący i jakoś nigdy nie chciało mi się tego naprawić, no nic. xD
Julio, żadnego porwania nie będzie, ani nie było. :D Taki mały podstęp ze strony Kath i Marcela. YOU KNOW, jak to oni hahah. :D
Dziękuję za wasze długaśne komentarze i dziękuję, no. Hahah. :D
Ogólnie to pozdrawiam, życzę dobrego arbuza (omomom *o*) albo nektarynek albo innych pysznych owoców, na które teraz na pewno macie ochotę (albo nie, ale zakładam że tak xD), ciepełka i wiaterku, słoneczka i deszczyku i świetnych wakacyjnych przygód. <3
love, love, love,
ArtisticSmile. <3