środa, 14 maja 2014

20. | Kiedyś zastaniesz go martwego.

Na samym początku, chciałabym zaprosić Was na pewnego bloga, którego serdecznie polecam.

No i zapraszam do czytania rozdziału. <3
~ 20 ~
Kiedyś zastaniesz go martwego.


Blondynka co jakiś czas zerkała w stronę szatyna, który w danej chwili prowadził vana i – na szczęście dla Liz – nie zwracał uwagi na jej ukradkowe spojrzenia. A przynajmniej tak myślała, bo Jeremy doskonale zdawał sobie z tego sprawę i nie wiedział co z tym zrobić, jakkolwiek głupio to brzmiało.
Nie mógł zaprzeczyć, że Elizabeth była śliczna i polubił ją już od ich pierwszego spotkania. Wiedział też, że jego uczucia idą w złym kierunku, a na to nie mógł pozwolić, to byłoby nie w porządku w stosunku do Bonnie. Nie, nie, nie! Nawet nie mógł o tym myśleć, jednak jego myśli, jakby na złość, kierowały się na temat znanej mu blondynki siedzącej tuż obok niego.
Carter westchnęła cicho i pogłośniła trochę muzykę, chcąc choć w małym stopniu zagłuszyć tą nieznośną ciszę. Po chwili w radio usłyszała swoją ulubioną piosenkę i od razu uśmiechnęła się szeroko, pogłaśniając jeszcze bardziej. Nie krepując się obecnością Gilberta zaczęła śpiewać, z każdą chwilą coraz głośniej, chociaż tak naprawdę nie zdawała sobie z tego sprawy.
Jer spojrzał na dziewczynę i roześmiał się, widząc ją w swoim żywiole. Nie potrafił jej przerwać, ale właśnie się zatrzymali przy hotelu i trzeba było uratować Bennett. Kiedy chłopak pomyślał o brunetce natychmiast jego uśmiech zszedł z twarzy.
- Już jesteśmy – odezwał się, na co blondynka wyłączyła radio lekko speszona i wyszła z samochodu.
Szatyn otworzył drzwi zaraz po niej i wyczuł napięcie między nimi. Nagle nie potrafili ze sobą rozmawiać, jakby w ogóle się nie znali. Jeremy odważył się przerwać ten moment, który dłużył się cholernie. Zatrzymał się przed wejściem do hotelu, jednocześnie zatrzymując Liz, która z deka zdziwiona uniosła wzrok na niego.
- Uważaj na siebie, Liz – powiedział, cały czas patrząc w jej oczy i trzymając ją za rękę.
Blondynka nie odpowiedziała od razu, tylko wpatrywała się w tęczówki Gilberta, co chwila zjeżdżając wzrokiem niżej niż powinna. Nie! Ona w ogóle nie powinna myśleć o nim w ten sposób, jako ktoś więcej niż przyjaciel. On miał dziewczynę! Dziewczyna zupełnie ignorując natarczywą burzę w jej mózgu przybliżyła się do Jera i podniosła wzrok na jego oczy. Przymknęła powieki i dała ponieść się pokusie muskając usta szatyna. Odsunęła się od niego z delikatnym zakłopotaniem i już odwróciła się w kierunku wejścia, jednak Jeremy przyciągnął Elizabeth do siebie i zatopił się w jej ustach na dłużej. 



Blondynka wypuściła powietrze, podążając za starszym bratem, który pędził, jakby coś się paliło. Rebekah zrozumiała, że naprawdę musi zależeć mu na pannie Pierce, skoro jest taki zdeterminowany, aby ją znaleźć i ochronić za wszelką cenę.
- Nie rozumiem Cię, bracie – Bekah zabrała głos – Katherine oszukała Ciebie tyle razy, a ty dalej jej ufasz – prychnęła cicho.
- Katerina mnie nie oszukała, to ja oszukałem ją – odparł.
- Czyżby? – syknęła zirytowana naiwnością Elijah.
- Nie wiem o co Ci chodzi, Rebekah – dopiero teraz spojrzał w jej stronę.
- Mówię o tym, że Katherine jest zwykłą kłamliwą zdzirą – mruknęła. – Zmanipulowała braci Salvatore, a nawet Ciebie. Z kłamstwem jej do twarzy – rzuciła ironicznie, na co Pierwotny zatrzymał się, a za nim blondynka. – Co?
- Przykro mi, siostro, że tak sądzisz – powiedział. – Katerina zmieniła się i tak, ufam jej, bo ją kocham – wyznał poważnie, wywołując lekkie zdumienie na twarzy Rebeki.
- Kochasz ją? Wykorzystała Cię do odzyskania wolności i kiedy Elena wepchnęła lekarstwo do jej gardła od razu przyleciała do Ciebie. Nie wydaje Ci się to dziwne? – spytała retorycznie.
- Oddała mi lekarstwo, dobrze o tym wiesz – przypomniał – i to ja ją zabrałem z Mystic Falls, nawet mnie o to nie prosiła – z powrotem odwrócił się w poprzednim kierunku. – Najpierw ją poszukajmy, potem wyjaśnicie sobie wszystko – dodał i ruszył.
Rebekah zdziwiła się otwartością Elijahy i jego słowami. Cóż, blondynka była strasznie ciekawa, czy to co mówił jej brat było zgodne z prawdą, czy może jedynie jego naiwnością. Pamiętała Katerinę z czasów, gdy ta była człowiekiem, ale po poznaniu „nowej Katherine Pierce” wypędziła ze swojej głowy stwierdzenie, że ona może być dobra. Jasne.

/Anglia, 1490/
Szatynka podciągnęła długą, niebieską suknię i podbiegła do uśmiechniętej blondynki, po czym ukłoniła się delikatnie przed nią, a Mikaelson odpowiedziała jej tym samym.
- Miło Ciebie widzieć, Rebekah – ciemnooka uśmiechnęła się szeroko.
Była zadowolona z siebie, że w tak krótkim czasie zdążyła poznać tak świetną dziewczynę, jaką była jedyna córka z rodziny Mikaelson. Od razu znalazła z nią wspólny język i zaprzyjaźniła się.
Spotykały się w odległych miejscach, ponieważ niebieskooka nie chciała pokazywać jej braciom, o czym Katerina nie miała zupełnie pojęcia. Co prawda Pierwotna opowiadała coś o swoich braciach, jednak nigdy nie chciała ich przedstawić, co z czasem przestało jej przeszkadzać.
Rebekah zachowała dla siebie fakt, że spotkała sobowtóra Tatii – niegdyś jej najbliższej przyjaciółki. Miała świadomość co stanie się, kiedy opowie o tym Elijah i Klausowi. Także tego, że Klaus wykorzysta Petrovę do własnych celów, a Bekah nie chciała tracić kolejnej bliskiej jej osoby w swoim życiu.



Mulatka kolejny raz czytała to samo zdanie i dalej nie potrafiła zrozumieć jego sensu. Może to było spowodowane obserwującą ją Vanjah albo przeszywającym wzrokiem Kola, przez którego cholernie się krępowała, co nigdy jej się nie zdarzało w jego towarzystwie. W końcu nie wytrzymała i zatrzasnęła grubą książkę z hukiem.
- Nie patrz tak na mnie! – wybuchła, rzucając oskarżycielskie spojrzenie Pierwotnemu.
- Jak? – uśmiechnął się łobuzersko.
- Już dobrze wiesz – żachnęła się. – Nie wiem, po co mam szukać zaklęcia, skoro przyjdzie Liz i załatwi wszystko jednym ruchem ręki – prychnęła oburzona.
- Może po prostu lubię Twoje towarzystwo? – Kol uniósł brwi.
Vanjah udała odruch wymiotny, który rzeczywiście miała, kiedy usłyszała słowa Mikaelsona.
- Nie chce mi się siedzieć z wami. Moglibyście robić TO, kiedy mnie nie będzie? – zapytała z nutą nadziei.
Kol i Bonnie równocześnie przenieśli wzrok na Carter, a ta przewróciła oczami. Bennett zachowała powagę, dalej zirytowana Pierwotnym, a on skomentował to cichym śmiechem.
- Zagramy w coś? – zaproponował Mikaelson, na co mulatka prychnęła lekceważąco. – Jestem zdruzgotany. Przyjechałem do Las Vegas, a siedzę w małym mieszkaniu i czekam na rozwój wydarzeń – westchnął ciężko. – Przejdźmy się.
- Zwariowałeś? – zielonooka od razu zareagowała na słowa szatyna. – Siedzimy tu, bo ty mnie porwałeś!
- A ty się na to zgodziłaś – dodał.
- Bo chciałeś zabić Liz – zawołała oburzona.
- Kto powiedział, że to zrobię? – spojrzał na Bonnie z ukosa, drocząc się z nią dalej.
- Ty – odparła ostro.
- Właściwie, to chciałem zabić Ciebie – zauważył trafnie – Elizabeth była tylko efektem ubocznym – stwierdził z rozbawieniem.
Mulatka od razu zareagowała prychnięciem i wstała gwałtownie, kierując się do okna, przy tym omijając łukiem Pierwotnego.
- Nie denerwuj się tak, Bennett – dziewczyna aż wzdrygnęła się zdając sobie sprawę, jak blisko niej jest. – Zawsze mogło być gorzej.
Bonnie odwróciła się w jego kierunku, wpadając na niego. Zadarła głowę do góry, żeby spojrzeć na jego twarz, czego natychmiast pożałowała. Znajdowali się tak blisko siebie, że dziewczyna spokojnie mogła wyczuć oddech Kola. Nienawidziła go – to wiedziała na pewno, ale teraz poczuła coś zupełnie innego. Zaraz odrzuciła od siebie to nowe uczucie i odsunęła się od niego.
Mikaelson z niechęcią przyznał, że zawiódł się takim obrotem spraw i liczył na coś więcej. Ale czego można było spodziewać się po Pierwotnym, który nie wychodził z pomieszczenia przez ponad dwa dni i pilnował ex-wiedźmy, nie robiącej nic poza czytaniem albo spaniem? Usiadł z powrotem na fotelu i zastanawiał się, jak to jest możliwe, że gdziekolwiek pójdzie, to wszędzie chcą go zabić. Po dłuższych przemyśleniach wzruszył ramionami i otworzył następną butelkę whiskey.



Caroline opowiedziała wszystko, co działo się od wyjazdu Stefana z Mystic Falls do jego odnalezienia. Cieszyła się, widząc z powrotem swojego przyjaciela, a nie tylko jego marną podróbkę.
Po przesłuchaniu ze strony blondyna, a właściwie to długim monologu Forbes, przerwała, zauważając zamyśloną minę młodszego Salvatore.
- Hej, słuchasz mnie w ogóle? – spytała rozbawiona, pukając go zaczepnie w bok.
- Oczywiście – zapewnił z uśmiechem, który wydał się Care sztuczny, dlatego spoważniała.
- Wszystko w porządku, Stefan? – wampirzyca przechyliła delikatnie głowę na bok z troską wypisaną na twarzy.
- Jasne – uśmiechnął się, co nie za bardzo przekonało dziewczynę.
- Nie wyglądasz, jak osoba która ma się dobrze – rzuciła szczerze.
- Dzięki – odparł niepewnie, na co Caroline westchnęła.
- Mi możesz powiedzieć wszystko, jesteśmy przyjaciółmi – powiedziała i uniosła lekko kąciki ust, co odwzajemnił blondyn.
- Wiem i za to Cię uwielbiam, Caroline, ale naprawdę nie masz o co się martwić – upewnił ją, w czymś co w prawdzie było kłamstwem.
Salvatore jednak nie chciał dodawać problemów blondynce. Gdyby powiedział o swoim urazie psychicznym po tych opowieściach, to czułby się głupio. W końcu to nic w porównaniu do Silasa albo Rebeki i innych spraw, z którymi Caroline musiała się zmierzyć.
- Jesteś niemożliwy! Ale z Ciebie kłamca – mruknęła i po chwili zaśmiała się serdecznie.
- Ze mnie? – uniósł brwi, wskazując na siebie palcem. – Hej, też mam uczucia! – zawołał, udając oburzonego i powstrzymując się przed roześmianiem.
Moment później oboje wybuchli śmiechem i zapomnieli o wszystkich problemach. Nawet Stefan nie udawał – przy niej był prawdziwy. I, mimo że nie powiedział jej wszystkiego, to ufał Care, jak nikomu innemu. Po prostu nie chciał obarczać przyjaciółki swoimi problemami, pomimo że doskonale wiedział, że może na nią liczyć w każdym momencie. Nawet w tych najgorszych dla niej.
A wracając do Blond Pierwotnej. Stefana dziwił fakt, że Rebekah zechciała pomóc znienawidzonej przez nią Caroline i poszukać go, rezygnując z jej zajęć. Nie mógł zaprzeczyć, że zrobiło mu się cieplej na sercu, kiedy to usłyszał. Miło było być powodem, dla którego Pierwotna rzuca wszystko, aby tylko pomóc. Chyba.
Zastanawiało go również to, dlaczego mimo pobytu Eleny i Damona w Nowym Orleanie panna Forbes poszła do Mikaelsonów, a właściwie do jednego z nich – Klausa. Po tym, co blondynka mu powiedziała i co sam zdążył zobaczyć, zaczynał twierdzić, że Care przekonała się do Niklausa lub coś zaczynało się kroić większego. Dotychczas nie wyobrażał sobie swojej przyjaciółki i Hybrydy razem, jednak od jakiegoś czasu, widząc ich nowe relacje, te myśli zmieniły się diametralnie.
- Zawsze możesz na mnie liczyć, więc jak chciałbyś pogadać to będę przy tobie – uśmiechnęła się przyjaźnie i wtuliła w tors Stefana.
Kiedy znowu miała przy sobie przyjaciela inne problemy zniknęły z jej drogi, a wampirzyca poczuła jakby powoli wszystko wracało na stare tory. Minusem było to, że musiała pożegnać się z Nowym Orleanem, który już zdążyła odrobinę pokochać – za jego klimat. Caroline westchnęła cichutko z nadzieją, że kiedyś jeszcze tam wróci. Na pewno wróci.



Dziewczyna obudziła się z trudnością otwierając oczy. Co było nie tak? Już nawet pomyślała, że to właśnie tak wygląda piekło i jej życie na Ziemi już dobiegło końca, jednak widząc ten sam las wyrzuciła te teorie z głowy. Co jest?, spytała siebie w myślach zdezorientowana.
Mimo wyczerpania i okropnego bólu głowy, wstała, prawie upadając. Złapała się za głowę, jakby to miało jej pomóc w uśmierzeniu bólu. Katherine rozejrzała się wokół i zobaczyła tylko mnóstwo drzew, które wyglądały według niej identycznie. Nie wiedziała, w którym kierunku iść, dlatego poszła przed siebie, co jakiś czas obijając się o pnie i potykając o korzenie. W głowie miała pełno pytań i w dodatku żadnej odpowiedzi. Nie zamierzała przejmować się zniknięciem Silasa, tylko sobą i tym, gdzie jest. Nieśmiertelny, a teraz już śmiertelny, wyssał z niej całą krew, do ostatniej kropli, więc jakim cudem żyła? 
Po kilku minutach zdjęła szpilki i szła boso. Było jej zimno, niewygodnie, była głodna, a nawet zagubiona. Katherine Pierce – uciekająca przed Pierwotnymi nie potrafiła poradzić sobie ze zwyczajnym człowieczeństwem. Do czego to doszło. 
W oddali usłyszała, jak ktoś nawołuje jej imię, na co natychmiast zesztywniała. Co jeśli to Silas i wraca dokończyć swoją robotę?, przez głowę przeszła jej ta myśl. Oddech Petrovej od razu przyspieszył, nie wiedząc czego spodziewać się po nieznajomym. Miała uciekać, czy iść dalej? Wzięła głęboki wdech i ruszyła ponownie, jako że nie usłyszała już nic więcej. Uznała, że przesłyszało jej się to.



Blondyn siedział na przystanku, dopóki nie przyjechał jego autobus. Wszedł do środka i znalazł odpowiednie dla siebie miejsce, uśmiechając się. Nareszcie był człowiekiem, ściślej mówiąc czarownikiem, a jego plan wypełniał się. Co prawda nie tak szybko, jak oczekiwał, ale jednak działał. Był szczęśliwy, że wszystko szło w dobrą dla niego stronę. Teraz potrzebował tylko jednego, aby móc połączyć się ze swoją ukochaną, dlatego postanowił wyjechać. Kierunek: LAS VEGAS.



Mikaelson usłyszał kroki i był pewien do kogo należą, bo przed chwilą słyszał ich całą słodziutką rozmowę. Nie wiadomo czemu zrobiło mu się żal Bonnie, że ma takiego chłopaka, jednak celowo nie pozwalał temu uczuciu pozostać na dłużej. W końcu chciał zemścić się na Bennett, a skończyło się na tym, że wcale nie odczuwał jakiejkolwiek złości do jej osoby. Zerknął na brunetkę, która odwróciła szybko wzrok, wbijając go w drzwi. Z niechęcią uznał, że nie zależało mu dłużej na tym, aby Carter zdjęła z nich zaklęcie, lepiej – mógłby spędzić z Bonnie więcej czasu, tylko że w bardziej pokojowych warunkach.
Podniósł się z miejsca, przerywając idiotyczne według niego myśli i ruszył w kierunku wejścia do apartamentu, po czym, jak gdyby nigdy nic, otworzył drzwi, chwytając Jeremiego za szyję w wampirzym tempie.
- Jeden ruch i po chłopaku, wiedźmo – Kol warknął i podniósł brwi, chcąc aby przemyślała sprawę.
Brunetka poderwała się z łóżka, jednak kolejne ruchy uniemożliwiła jej Vanjah, która złapała ją w pół.
- Bonnie! – zawołał z troską Gilbert, a Elizabeth przeniosła wzrok z Jera na pannę Bennett.
Wyrzuty sumienia zalały ją całą za ten pocałunek pod hotelem. Nie powinno do tego dojść, nawet jeśli oboje tego chcieli. Przecież Jeremy był związany z zielonooką i to ją kochał! Blondynka zerknęła także na swoją niby krewniaczkę z urazą.
- Puść go, oboje wiemy że jestem w stanie Cię zabić – stwierdziła odważnie i przełknęła głośno ślinę, bo cholernie bała się o życie nie tyle swoje, co Jeremiego.
- Spróbuj, a Twój Jeremy tego pożałuje – uśmiechnął się arogancko, specjalnie dając nacisk na „twój”. Widząc zdziwienie Elizabeth i po części Bennett, dodał – Nie myśl, że nie słyszałem, co działo się przed drzwiami hotelu.
Carter zbladła na twarzy, słysząc słowa Mikaelsona. W duchu modliła się, żeby tylko nie powiedział tego na głos. W głowie Gilberta pałętało się mnóstwo obaw, a trochę znał Pierwotnego, w końcu tak jakby zaprzyjaźnili się w Denver. Jeremy spojrzał na Bonnie, która spuściła wzrok na podłogę, domyślając się co miał na myśli Kol.



Klaus zdenerwowany wpadł do domu, prawie wyrywając z zawiasów drzwi, które odbiły się z głośnym hukiem o ścianę. Stanął na środku holu i rozejrzał się wokół, szukając swojego rodzeństwa. Jakież było jego zaskoczenie, kiedy nikogo nie usłyszał. Więc już wyszli, pomyślał. W sumie nie dziwiło go to. Elijah przyjechał tutaj, żeby ochronić Katherine, więc raczej nie czekaliby na niego tak długo. Zresztą twierdzili, że zostanie tam na dłużej, razem z Caroline.
Na samo wspomnienie o ślicznej blondynce rzucił jakąś komodą, a ta rozbiła się na oknie, tym samym rozbijając je. Nie wiedział, co go wkurzyło bardziej. Odmowa Forbes o powrocie do Nowego Orleanu, czy raczej jego uczucia odnośne tego. Westchnął i usiadł na kanapie, przedtem nalewając trunku do szklanki.
Do pomieszczenia weszła Elena razem z Damonem. Hybryda nawet na nich nie spojrzał.
- Czego szukacie? – zapytał warkotem. – Z tego co wiem, to mój brat już wybył na ratunek Katerinie – dodał oschle.
- Uuu, widzę że ktoś zalazł Tobie za skórę – mruknął Salvatore, jakby nie pamiętając po co tak naprawdę tutaj przylazł.
Pierwotny rzucił się na bruneta, przyciskając go do ściany za koszulkę, po czym wbił mu rękę w klatkę piersiową i zacisnął dłoń na sercu. Elena patrzyła na to przerażona gwałtownym zachowaniem Klausa. Damon z ledwością łapał kolejny oddech i wydawało mu się, jakby ból rozprzestrzenił się po całym ciele.
- Jeśli nie chcesz pozostać bez serca, radzę Ci żebyś się zamknął – wywarczał mu w twarz i puścił na podłogę, zwracając się w kierunku Gilbert. – Uspokój swojego chłoptasia, bo kiedyś zastaniesz go martwego – powiedział ostrzegawczo i wyminął ich, kierując się na górę.



Szatynka potknęła się o korzeń i upadła na ziemię, tym samym kalecząc się w ramię. Syknęła i przyłożyła dłoń do rany, z której leciała krew.
Nagle ciemnooki zatrzymał się i wziął głęboki wdech, wdychając zapach. Spojrzał w kierunku, skąd wychodził zapach krwi i pobiegł wampirzym tempem w tamtą stronę.
Blondynka zdezorientowana nagłą zmianą zwrotu Elijahy, puściła się biegiem za nim. Dopiero po chwili poczuła woń lepkiej cieczy.
Przed Petrovą znikąd pojawiła się postać mężczyzny, przez co szatynka odsunęła się odruchowo o kilka kroków. Jednak, ku jej zdumieniu, przed nią stał sam Mikaelson, a zaraz dołączyła do niego jego siostra.
- Elijah – wychrypiała potomkini Tatii.
- Katerino – odezwał się szatyn, mierząc Pierce opiekuńczym wzrokiem – nic ci się nie stało? – zapytał i podszedł do dziewczyny, przytulając ją do siebie.
Niebieskooka wywróciła oczami, zastanawiając się, jakim cudem zawsze trafia w towarzystwo jakieś pary i musi znosić ich gruchanie. Czemu ona sama nie ma tego szczęścia i kogoś, do kogo mogłaby się przytulić? Od razu pomyślała o młodszym Salvatorze, który niestety nie za bardzo ją lubił. Tak jej się wydawało. Bo mimo ich kilku chwil, wiedziała że Stefan nigdy nie zapałał do niej głębszym uczuciem.
- Gdzie jest Silas? – zadała istotne pytanie Rebekah i uniosła brwi.
Pierce odsunęła się od najstarszego Pierwotnego.
- Nie wiem. Byłam zbyt zajęta umieraniem, żeby zobaczyć dokąd się wybiera – odparła chłodno. – Wiem tyle, że już nie jest nieśmiertelny.
- Jak to? – zdziwił się Elijah wyznaniem szatynki.
- Skąd to wiesz? – padło z ust Rebeki, która była równie zdziwiona co jej starszy brat.
- Pomiędzy ciągnięciem mnie, a zabiciem mówił o tym, że teraz to ja jestem lekarstwem – odpowiedziała sarkastycznie, udając twardą.
Blondynka spojrzała na Elijah, a ten ściągnął swoją marynarkę i założył na ramiona Katherine, zauważając że cała się trzęsie. Szatynka zmarszczyła brwi na miły gest ze strony wampira, po czym została podniesiona przez niego, nim zdążyła się zorientować. Dziewczynie zrobiło się ciepło na sercu, mając świadomość, że komuś na niej zależy i że tą osobą jest Elijah.
- Skoro Cię zabił, to jakim cudem żyjesz? – po raz kolejny odezwała się Rebekah.
- Nie wiem, ale nie obchodzi mnie to – uśmiechnęła się delikatnie, nie odrywając wzroku od twarzy Mikaelsona.
Młodsza Pierwotna machnęła ręką zrezygnowana i zamknęła się, bo wiedziała, że dzisiaj nie dowie się niczego więcej od Katherine, a jej brat najwidoczniej miał inne plany co do Petrovej.



- Najpierw wypuść Jeremiego i Bonnie – podała swoje warunki.
- Najpierw odwróć to, co zrobiłaś – nie dawał za wygraną Kol, nie chciał aby jego życie było narażone przez Bennett, która w końcu kiedyś i tak umrze. – Jeden niewłaściwy ruch i Jeremy padnie ze skręconym karkiem – jakby na potwierdzenie tych słów ścisnął mocniej chłopaka.
Gilbert próbował wyrwać się z uścisku Pierwotnego albo zrobić cokolwiek, żeby Liz nie musiała wybierać pomiędzy nim a Bonnie. Bał się, że wybierze go zamiast mulatki.
Carter wzięła głęboki wdech, patrząc na Bennett, jednak tamta nie miała zamiaru nawet na nią spojrzeć, dopóki Elizabeth nie odezwała się.
- Zrobię to – wyszeptała, odwracając wzrok od Bonnie.
Mulatka w końcu spojrzała na Liz i uśmiechnęła się lekko. Dobrze, że czarownica wybrała Jeremiego ponad nią, bo przynajmniej nikt nie będzie mieszał się w sprawy między nią a Kolem. Z czasem przestała wierzyć, że Mikaelson byłby zdolny do zabicia jej. Widziała w jego oczach coś, co dostrzegła kiedyś, kiedy mijała się z nim wychodząc od Shane’a. Wtedy kiedy pomyślała, że ten facet jest całkiem przystojny, a dopiero po chwili zorientowała się, że to jeden z Pierwotnych i wszystko zniknęło.
- Zaczynaj – rzucił uśmiechnięty Kol.
Blondynka westchnęła, nie słuchając żalów Jeremiego, którego uciszył Mikaelson.
Quae coniuncta est vinculo, et dimisit eum, et confractus etiam connexiones – wiedźma powtórzyła zdanie kilka razy. – Już – mruknęła, jednak efektów nie było widać gołym okiem.
- Już? – uniósł brwi i wzruszył ramionami, puszczając chłopaka.
Gilbert odszedł od Kola, jak najdalej i złapał Bonnie, kiedy Vanjah ją wypuściła z mocnego uścisku. Chciał ją przytulić do siebie, i mimo że Bennett nie wyglądała na zbyt zadowoloną w końcu poddała się i wpadła w jego ramiona.
- Już – potwierdziła blondynka i użyła swojej siły, aby łamać kości wampira.
Mikaelson upadł na kolana, wyginając kończyny w różne strony i wyjąc z bólu. Mulatka od razu zareagowała, widząc co się dzieje. Wyrwała się z objęć Gilberta i stanęła między Liz a Pierwotnym.
- Przestań! – krzyknęła, nie mogąc patrzeć jak Kol cierpi, co jeszcze niedawno uznałaby za świetny widok.
Elizabeth pomimo że spojrzała na Bennett nie zaprzestała zaklęcia, a wrzaski Kola nie ucichły.
- Chciał Cię zabić – przypomniała zszokowana zachowaniem Bonnie.
- Ale żyję – powiedziała i przeniosła wzrok na Mikaelsona, który opierał się jedną ręką o podłogę.
- Gdyby nie połączenie między wami to zrobiłby to na pewno – oznajmiła pewna swojego i wzmocniła ból u wampira.
- Po prostu przestań! – zawołała, a Elizabeth posłuchała jej niechętnie.
- Idziemy – rzucił od razu Jeremy i skierowali się do wyjścia.
Bonnie przed wyjściem z pomieszczenia spojrzała na Kola, który z wdzięcznością patrzył na nią i uśmiechnęła się do niego, znikając mu z oczu.


***

O rany. Od razu przepraszam za ilość gifów, ale nie mogłam się powstrzymać, hahah. :D Jest ich od cholerę, ale to tylko tak jeden raz. :D Mam nadzieję, że się nie pogniewacie. :p Ano i jak Wam się podoba "nowy styl"? Tak, chodzi mi o to, że nie ma tylko jakby 3 części, a jest więcej. Przyznam, że tak o wiele lepiej mi się pisze, no i rozdziały wychodzą dłuższe. Zazwyczaj. :D
WOW! 6000 wyświetleń. Idę umrzeć ze szczęścia, hahaha. O rajuśku. :O <zdycha> Boże, jacy wy jesteście kochani! Hahah. :D Żałuję, że Was nie znam w prawdziwym świecie (o ja, zabrzmiało jakbyśmy byli w Narni albo Hogwarcie (wiem, że Hogiś jest prawdziwy, ale niektóre mugole nie dowierzają :o) haha). This is gonna be, this is gonna be the best of my liiiife. Hahah. DZIĘKUJĘ, KOCHANE GRZYBKI. <3 Macie i trzymajta ode mnie wielkie serducho i mój uśmiech, hahah. <3 :) Też wam to "<3" przypomina loda z dwoma gałkami? Hahahah. xD
Co ja tam jeszcze... 20 rozdział, trololo, hahah. Teraz będzie tylko gorzej, haha. xD W ogóle w tym rozdziale dla mnie króluje JEREBETH! Hahah. xD Wybaczcie, coś za bardzo dzisiaj się cieszę, hahah. No nie, znowu mnie napadło na pisanie co drugie słowo "hahah"..... NEIN! XD
KAROLINO! Pytałaś o bloga o Kennett, to Ci go daję! Hahah. Uwaga, zapodaję linka: UCZUCIA NIE ZAWSZE SĄ ZŁE. Prosiłabym was wszystkich o zajrzenie na tego bloga i zmotywowanie autorki, bo naprawdę świetnie pisze (co prawda dopiero 3 rozdziały) a każdemu trochę motywacji nie zaszkodzi, prawda? Prawda! :D I zaprasza także na tego bloga: KLAUS & CAROLINE. Jak to się mówi: dla Was 15 sekund, a dla nich wielka radocha. Zachęcam do czytania. <3
I to wszystko z mojej strony. Zawsze staram się nie rozpisywać, a i tak dupa wychodzi, hahaha. xD 
ACH, w ogóle nie wierzę, że znowu  będzie trzeba czekać 5 miesięcy na nowy sezon. Kurczę, dobrze że PLL leci od 11 czerwca, hahah. xD 
Pozdrawiam, życzę weny i pomysłów, słoneczka i ciepełka, już deszczu i burz nie, bo za zimno! hahah. xD I miłego końca tygodnia i wielu innych rzeczy, kochani. <3
love, love, love,
ArtisticSmile. <3

PS. Raz jeszcze zapraszam na blogi. Reklama 100% :D


3 komentarze:

  1. ♥ ♥ Kennet ♥ ♥
    Czemu masz taki dar pisania? ja chcę żebyś mi go oddała!! (i to już, bo u mnie kolejny rozdział się nie napisze sam )
    jak zwykle świetny rozdział, i taki długaśny :)
    Kol proponuje Bonnie romantyczny spacer ♥ (tak mi się wydaje), a bonnie czuje też coś do Kola ♥ ♥
    Kocham, nie przestawaj pisać, bo jak przestaniesz to bede płakać aż sie wypłaczę na śmierć. (i będziesz mieć mnie na sumieniu)
    Pozdrawiam życzę weny, pomysłów, słoneczka, oby do piątku, mało polskiego, dobrych ocen, mało sprawdzianów do końca roku (może być żeby już ich nie było ) *.* , udanego weekendu, zdrowia, radości :D , i wytrwałości w pisaniu, i zebyś zawsze się tak rozpisywała bo to jest bardzo fajne :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziekuje, dziekuje, dziekuje za bloga, w najblizszym czasie przeczytam, czyli pewnie jutro :3 takie rozdzialy sa swietne jesli chodzi o dlugosc :3 pdobaja mi sie, wiem ze slodze i w ogole ale tutaj sa moje ulubione postacie i shipy :) haha, powiem cos za co dostane milion hejtow, lubie u ciebie to ze nie eksponujesz damona i eleny, nie mam nic do nich, Damona kochaaam ale oni sa juz tacy nudni troche bo wszystko miedzy nimi sie wydarzylo i wszystko jest jasne :) nie to co Kennet <3 i Klaroline <3 oni sa cudowni :* nawet nie wiesz jak bardzo nie moge sie doczekac na kolejny rozdzial, chce zobaczyc co zrobi Kol :* i ja tam lubie Elizabeth niech sie bierze za Zeremiasza zeby Bonnie z pierwotnym mieli swoje scenki :) dobra, dobra koncze :) aaa jeszcze jedno biedna Rebheka taka samotna, kiedys ogolnie w serialu jej nie lubilam ale teraz patrzac na Originals'ów strasznie fajna postac :) pozdrawiam zycze weny, i niech juz nie pada !
    Karolina :* <3 !

    OdpowiedzUsuń
  3. O rajuśku! Czytałam z zapartym tchem! Jeremy bardzo mnie rozczarował tym pocałunkiem. Po prostu wybił mnie z rytmu dnia. Jak on mógł? Mimo że nie przepadam za Bonnie, to mi się jej żal zrobiło. Chociaż... w sumie ona też coś tam z Kolem w myślach się zastanawia... uhuhuh kto wie, jak się to skończy. (Ty na pewno wiesz hahahha :)) Stefan, biedny Stefan. Już chyba kiedyś pisałam, że mi go szkoda...? Ale głupi nie jest, bo zauważył coś pomiędzy Care i Klausem <3 ohhh No ja sobie lajtowo czytam i nagle po prostu aż usłyszałam w myślach huk i jęk Damona z ręką Klausa w środku. Zabolało :( Ale złemu Klausowi się nie docina hahahah Najlepsza to i tak jest Kath. Zawsze ktoś ją uratuje. Taka zła i w ogóle, ale jak kogoś omami, to koniec. Ciekawe czy ona naprawdę kocha Elijah czy po prostu jej jest tak wygodnie? Nigdy nie wiadomo co jej siedzi w głowie... :(
    No cóż. Chyba nie muszę pisać, że z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział i wgl... pisz pisz pisz! Świetnie się czyta:)
    Magenta
    klaroline-love.blog.pl

    OdpowiedzUsuń

DZIĘKI, ŻE JESTEŚCIE, ŁIII! :D