niedziela, 30 marca 2014

7. | Nie bierz tego do siebie.

~ 7 ~
Nie bierz tego do siebie.

/Nowy Jork, półtora roku wcześniej/
Blondyn krążył po Nowym Jorku, pierwszy dzień po przemianie. Jako jedyny uciekł spod rąk Klausa i ten raczej nie zauważył jego zniknięcia. Miał nadzieję. Niepotrzebnie opuszczał swój dom w tamten dzień. Niepotrzebnie wyjeżdżał. Ale teraz było za późno, czasu cofnąć nie może, a musi przeprosić swoją dziewczynę, żeby znowu mogli być razem. Spodziewali się dziecka. Był idiotą, że zostawił Leanne w takiej chwili i dostał za swoje. Dziewczyna była dla niego najważniejsza i to dziecko również. Rodzice Marka zmarli już kilka lat temu i tylko ona mu pozostała.
Razem z Leą mieszkali w domku na farmie. Mimo, że nie było to cudowne miejsce - im się podobało. Byli ze sobą szczęśliwi, do pewnego czasu, kiedy pokłócili się o błahostkę, przez którą prawie się rozstali. A zrobili to na dwa tygodnie.
Westchnął, idąc ścieżką pod same drzwi i otworzył je, wchodząc do środka. Od razu wiedział, że coś było nie tak - nikogo nie słyszał. Chociaż sam nie wiedział, co Leanne robiła, gdy wyjechał. Chyba nie rozmawiała sama ze sobą. Jednak zawsze miała włączoną muzykę, nieważne co robiła. A może przez niego przestała?
- Lea! - zawołał i przeszedł do ich sypialni.
Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy to szatynka, wkładająca coś do swojej torby, dopiero po chwili zauważył, że jego ukochana leży ze skręconym karkiem. Dziewczyna w kręconych włosach odwróciła się i spojrzała na Marka z chytrym uśmiechem.
- Chciałam coś pożyczyć, niestety Twoja panienka trochę się rzucała - wskazała na rudą i wywróciła oczami. - Nie bierz tego do siebie - dodała, jakby o to prosiła.
Blondyn przeżywał teraz tragedię, a ta kobieta jeszcze z nim pogrywała! Zacisnął zęby i w wielkiej furii rzucił się na nią, ale brązowooka była szybsza i uciekła spod jego rąk, po czym zagwizdała jak na psa, na co zdziwiony zniknięciem szatynki odwrócił się w jej kierunku.
Pierce westchnęła i z pogardą zerknęła na faceta.
- Czego od nas chcesz? - warknął, oddychając ciężko.
- Teraz bardziej pasowałoby czego chcę od Ciebie - powiedziała, akcentując ostatnie słowo i wzrokiem przypomniała o leżącym trupie na łóżku. - Już mam to, co szukałam. Dzięki za troskę - pomachała lekko torbą w górze. - Ale możesz zrobić dla mnie przysługę - zaczęła w pewnym momencie.
- Ja? Dla Ciebie?! - wybuchnął. - Zabiłaś moją dziewczynę i dziecko! Nie masz prawa żądać ode mnie czegokolwiek! - wrzasnął.
- Zdarza się - rzuciła obojętnie i wzruszyła ramionami. - Ale jak chcesz - prychnęła.
Mark wściekł się jeszcze bardziej na Petrove. Weszła do jego domu i bezkarnie ma zamiar wyjść, przedtem pozbawiając życia najważniejsze osoby w jego życiu. Ha! Niedoczekanie!
Podbiegł do szatynki wampirzym tempem i powalił ją na łopatki, korzystając ze swojego elementu zaskoczenia. Dziewczyna nie czekała nawet chwili na następny krok ze strony blondyna i odepchnęła go od siebie, wstając na równe nogi. Poprawiła bluzkę, która i tak była już podarta i spojrzała zdenerwowana na Marka.
- To nowa bluzka, koleś - wysyczała.
Corbel parsknął groźnie i jednym susem doszedł do Katherine, która zgrabnie zrobiła unik. Rzuciła mu lekceważące spojrzenie.
- Jestem starsza od Ciebie, kundlu - mruknęła i uśmiechnęła się ironicznie.
Jednak blondyn nie dawał za wygraną i znowu podbiegł do dziewczyny, tym razem rzucając nią o szafę, która rozpadła się pod ciężarem wampirzycy. Czarna torebka upadła metr od niej i to właśnie ona stała się kolejnym celem hybrydy. Wiedział, że było tam coś istotnego dla Kath i postanowił jej to odebrać.
Ale zanim zdążył nawet to przemyśleć, nie było śladu ani po Katerinie, ani po torbie. Tylko rozwalony regał i zbita szyba.
Wzburzony usiadł na łóżku i zerknął na bok, dostrzegając ciało martwej Leanne. Schował twarz w dłonie i zrozpaczony próbował znaleźć jakiekolwiek wyjście z tej nędznej sytuacji. Jednak nic nie zapowiadało się na to, że ruda powstanie z martwych i będą żyli długo i szczęśliwie.




Trzy dni zwiedzali miasto, które okazało się być najlepszym miejscem w jakim kiedykolwiek byli. Jeremy był tylko w Denver i Mystic Falls, a Bonnie od czasu do czasu na wakacje jeździła do taty. Ale tamte miasteczka to nic w porównaniu do Las Vegas. Tutaj roiło się od wspaniałych ludzi, pięknych miejsc i "szalonych rzeczy".
Ale w końcu nastał dzień, na który młodszy Gilbert czekał od początku wakacji. Mulatkę dzieliły tylko godziny od ponownego życia. Była szczęśliwa, jak nigdy wcześniej. Siedziała na ławce, jak na szpilkach i uśmiechała się tak szeroko, że gdyby mogła czuć, to bolałaby ją szczęka.
Szatyn niecierpliwie czekał, aż blondynka przyjdzie. Chciał mieć to już za sobą. Chciał znowu poczuć dziewczynę całym sobą. Nie mógł znieść myśli, że coś poszłoby nie tak. Co jakiś czas zerkał na brunetkę i za każdym razem widział ogromny uśmiech, którego dawno nie dostrzegał na twarzy dziewczyny. Cieszył się razem z nią. Kilka dni temu miał wrażenie, że nawet bardziej od niej, a teraz... nic nie mogło jej dorównać.
- Cześć, Jeremy - blondynka przywitała się z nim uśmiechem i westchnęła głęboko.
- Hej, Liz - odwzajemnił jej uśmiech.
- Chodź, trzeba wszystko przygotować - skinęła głową na lewo, po czym wjechali do parku.
Jechali w absolutnej ciszy przez ponad 10 minut. Dopiero kiedy wysiedli, Jeremy zauważył u Carter plecak i jej strój. Miała na sobie brązowe rurki i białą bokserkę, a na ramiona powiesiła czarny sweterek.
Wyciągnął z bagażnika trumnę, co naprawdę było ciężkie ze względu na jej wagę i emocje, które targały przy tym Gilberta. Z trudem odstawił ją w wyznaczonym przez czarownice miejscu i otworzył ją powoli.
Bennett patrzyła na wszystko z boku i uważnie obserwowała mimikę twarzy chłopaka. Czuła się strasznie, kiedy Jer otworzył wieko i zobaczył jej ciało. Musiał ją wyciągnąć i położyć w kręgu ze świec, które ułożyła przedtem Elizabeth. Nie potrafiła na to patrzeć. Sam Jeremy też nie czuł się zbyt dobrze, kiedy przenosił martwą Bonnie. Już raz to zrobił, ale wtedy okoliczności były zupełnie inne. Teraz jej ciało było mniej stabilne. Ale także teraz przepełniała go lepsza energia. Miał nadzieję. A wtedy jej nie miał.
Blondynka ze współczuciem oglądała całą sytuację. Było jej szkoda Jeremiego, jednak była szczęśliwa, że może mu pomóc. Kolejny dobry uczynek do listy. Tym razem jest to jej największy wyczyn w całym życiu. Nigdy nikogo nie wskrzeszała. To miał być jej pierwszy raz i prawdę mówiąc nie wiedziała czy da radę. Dużo czarownic mówiło Liz, że ma potężną moc, ale ona nie potrafiła jej wyczuć. A może nie chciała. Może bała się konsekwencji, które mogły ją czekać.
- Na co czekamy? - zapytał Jer, przyglądając się Carter.
- Na pełnię - odparła, spoglądając w górę. - Co prawda nie potrzebuję tego, ale tak będzie lepiej - dodała i powróciła wzrokiem na szatyna.
Zielonooka zerkała to na blondynkę, to na Gilberta. Patrzyli na siebie przez dłuższy moment, przez co Bonnie poczuła lekkie ukłucie w okolicach serca. Czyżby była zazdrosna? A czy miała w ogóle o co? Aby odwrócić swoją uwagę od narastającego niepokoju, spojrzała w gwieździste niebo i obserwowała księżyc.
Jer po chwili zwrócił wzrok ku Bennett, na co blondynka cicho odchrząknęła speszona swoim zachowaniem. Pogrążeni w ciszy zajmowali się własnym sprawami. Młodszy Gilbert postanowił schować trumnę, bo nie była już potrzebna i chciał jakoś oderwać się od tego niezręcznego milczenia. Carter ustawiała ostatnie rzeczy, które były jej przydatne, zerkając na mulatkę. Była śliczna. Aż nie pasowała do niej ta cała otoczka mroku. Ostatni raz rzuciła okiem na dziewczynę i wstała, unosząc głowę do góry. Ułożenie księżyca było idealne.
- Już czas - wyszeptała, czym zwróciła uwagę Jeremiego i Bonnie.
Podeszli do niej, jednak ta kazała nie zbliżać się do ognia. Usiedli więc na trawie kilkanaście metrów od tego wszystkiego. Elizabeth przymknęła oczy i wzięła głęboki wdech, nakładając ręce nad leżącą brunetką.


Pierwotny chodził po ulicach zdenerwowany, co okazywał na swoich ofiarach. Po dwudziestu stracił rachubę, ale było ich bardzo dużo. Sam nie potrafił określić, co go aż tak zdenerwowało. To, że Bennett potraktowała go magią, czy to, że nie mógł nic z tym zrobić. Warknął wściekle i usiadł na ławce. Coś długo wściekał się, co było dziwne, nawet jak na niego. Był zły na siebie, bo wciąż przejmował się zdarzeniem sprzed kilku dni. Dawno powinien przestać.
Wolał zastanowić się nad Vanjah, która nagle zniknęła. Pojawiła się i zniknęła. Nie mogła po prostu poddać się, ta zemsta wiele dla niej znaczyła. Prychnął tylko, czując powracającą złość do Bonnie i Jeremiego. W końcu to ON jest pierwotnym, a nie oni. Ale Bennett była jedną z potężniejszych czarownic, co więcej była nią także martwa. Kol znał najpotężniejszy ród wiedźm, jednak zdołał go unicestwić, przemieniając najmłodszą z tej rodziny w wampira ponad sto lat temu. A przynajmniej myślał, że to zrobił. Mikaelson nie wiedział o jednej istotnej rzeczy, która pociągnęła linię krwi dalej. Haylieneh.

/Prescott, Arizona, rok 1910/
Blondynka patrzyła na chłopaka trzymającego na rękach dwumiesięczną dziewczynkę. Bała się choćby zerknąć w stronę dziecka. Miała dopiero siedemnaście lat, a jej rodzice nie uznawali czegoś takiego jak ciąża w tym wieku. Sprawy się pokomplikowały. Nie mogła dłużej być z Albrielem, ani zabrać niemowlaka ze sobą. To właśnie przez to dziecko musiała wyjechać, musiała zostawić miłość swojego życia. Prawdę mówiąc, Vanjah brzydziła się swojej córki. Nie chciała na nią patrzeć, obwiniała ją o to, że wyjeżdża. Nie mogła zrobić nic innego, jak zostawić ją z jej ojcem.
Carter wzięła głęboki wdech, próbując zatrzymać łzy, które i tak wydostały się na zewnątrz. Brunet stał z kamienną twarzą, ale jak mógł ją utrzymać skoro miał właśnie pożegnać się z dziewczyną, którą znał praktycznie od urodzenia, z którą spędził najlepsze chwile w życiu. Chciał zapomnieć o kimś takim jak Vanjah Carter, ale jak mógłby, trzymając ich dzieło podobne w większości do matki?
- Van, wybacz jej - wyszeptał, na co blondynka rozpłakała się jeszcze bardziej, kręcąc przy tym głową. - Okaż miłość swojemu dziecku - dodał trochę głośniej.
- To nie jest moje dziecko - wysyczała, starając się uniknąć drżenia głosu i jego gorącego spojrzenia, które wręcz paliło.
- To NASZE dziecko - powiedział, zmuszając ją do uniesienia wzroku. - Nieważne jak bardzo Tobie to przeszkadza, to zawsze będzie Nasza córka - rzekł dobitnie.
Vanjah wbiła w niego wzrok i zacisnęła zęby. Nie mogła strawić, że jej głupi wybryk zniszczył jej całe dotychczasowe życie. Mogła uciec wraz z Albrielem, ale ojciec nie pozwoliłby jej na to. Znalazłby ją wszędzie. Choćby miał szukać kilkanaście lat.
Strach, który ją ogarnął był nie do zniesienia. A najgorsze było w tym to, że bała się spojrzeć na Haylieneh, bo wiedziała, że od razu zakochałaby się w niej. W końcu to jej córka. Rodowita, z krwi i kości.
- Van... - nie dokończył, gdyż dziewczyna mu przerwała.
- Muszę już iść - powiedziała, zerkając gdzieś w dal. - Kocham Cię, Albriel - szepnęła i pocałowała jego policzek, po czym oddaliła się od niego.
- Vanjah! - zawołał za nią, ale to dało tyle co nic.
W ogóle go nie słuchała. A po jej policzkach stale ciekły łzy, kapiące na bluzkę. Nie odwróciła się. Zrozpaczony chłopak nie potrafił ruszyć się z miejsca, chociaż bardzo tego chciał. Nic nie zdziałałby tym.
- Vanjah! - krzyknął raz jeszcze, ale bez skutku.
Usiadł na ławce zrezygnowany i spojrzał na śpiącą dziewczynkę. Pogłaskał ją po włoskach i ucałował w czoło. Łzy nieustannie spływały po jego twarzy, wcale nie dając ukojenia. Ból, który rozdzierał mu serce był niepokonany.
- Wszystko będzie dobrze, Haylieneh, obiecuję - powiedział półgłosem i przytulił mocniej dziecko.


***

Hejka, szmejka. Ojojoj. Piszę kursywą. Dobra, nieważne, tak też ładnie. :D Zacznę od tego, że strasznie trudno było mi znaleźć gify do tego rozdziału i są jakie są. xD Dziwny początek i zupełnie niepotrzebny, no ale... :p 
Kurczaki! Mam takie fajne, przyjemne uczucia, kiedy czytam wasze komentarze, że nie potrafię nawet tego opisać. Więc jak zawsze powiem zwykłe: DZIĘKUJĘ. <3 Bez Was byłaby lipa. :( Także dzięki dzięki dzięki. :D Aż wzruszyłam się, czytając komentarz Crazy Pants. *o* I jest mi przykro, że pewnie trochę Cię, jak i wszystkich innych zawiodę w kolejnych rozdziałach, bo dla mnie są straszne. :( Ale dziękuję, raz jeszcze. Ach, mogłabym Wam dziękować w nieskończoność, a i tak nie wyznałabym do końca tego, jak mi miło. <3
KOCHAM WAS, grzybki kochane. <3
love, love, love,
artisticsmile. <3

6 komentarzy:

  1. Świetny rozdział jak zawsze zresztą *O*. Gdzie jest Klaroline :c ?? Tak się napaliłam na ten wątek że skakałam z radości jak zobaczyłam nowy rozdzdział :D. No nic, czekam na nowy, który ma się pojawić 1 kwietnia co nie? XD. Nie wiem czy dobrze przeczytałam, u mnie to normalne. Ile będzie rozdziałów? 30? :D. Bo tak świetnie się czyta, że nie wyobrażam sobie np. 15 xD. Świetnie mi się czytało, nawet retrospekcje, których na innych blogach nie cierpię >.< (U ciebie to wyjątek, wszystkie czytam, bo są świetnie napisane). Pozdrawiam, dużo weny, wszystkiego naaaaj loffki! ;* :D Zapraszam do siebie, dzisiaj powinnam dodać nowy rozdział, jest lekkie opóźnienie bo zaczęłam od niedawna nowy "projekt", który być może się ukaże na kolejnym blogu, ale potrzebuje szablonu... (i dupa xD chyba nici z tego) NO NIE WAŻNE. ŚWIETNIE NAPISANE, PODZIWIAM I ZAZDROSZCZĘ TAKIE LEKKIEGO STYLU PISANIA :>. Pozdrawiam! ;*** http://this-kind-of-love-never-dies.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejku, jaki świetny rozdział *.* Muszę ci szczerze wyznać, że go nie przeczytałam- ja go pochłonęłam niczym wygłodniała wilczyca, której życie zależy od tego, jak szybko zapozna się z treścią tej notki (nie mam pojęcia skąd wzięło mi się akurat takie porównanie ;d)
    Wiem, że już ci to pisałam, ale nie wytrzymam jeśli tego nie powtórzę: zakochałam się w twoim stylu pisania! Serio, gdyby wszyscy na świecie pisali tak jak ty, mogłabym z zapartym tchem czytać nawet instrukcję obsługi lampki nocnej xD To niezwykłe, że najzwyczajniejsza w świecie rozmowa pomiędzy dwojgiem ludzi jest dla mnie tak cholernie interesująca.
    Uważam, że niepotrzebnie narzekasz- ten początek wcale nie był zbędny, fajnie wyjaśniłaś w nim zdarzenie, jakie miało miejsce kilka rozdziałów wcześniej, kiedy ta Hybryda ugryzła Elenę ;) Katherine jak zwykle- oziębła kombinatorka ;3 Ciekawi mnie, do czego Petrova potrzebowała tej torby i co w niej było. Mam nadzieję, że w którejś z kolejnych notek nam to wyjaśnisz :)
    Tak jak pisałam wcześniej- Bonnie i Jeremy to para idealna ^^ Oby Carter udało się wskrzesić młodą Benett, trzymam za to kciuki! Ale czy Liz i Jera mogłoby połączyć coś więcej? Błagam, nie, on ma być z BonBon! ;D
    Mrrr, wściekły i krwiożerczy Kol... Podoba mi się to <3
    A na tym ostatnim fragmencie miałam łzy w oczach :c Z jednej strony rozumiem, że wtedy były inne czasy i zajście w ciąże w tak młodym wieku było czymś okropnym, no ale jak ona mogła być taka oschła w stosunku do własnej córeczki?! I jeszcze jej chłopak taki załamany... Ugh, coraz mniej lubię tą całą Vanjah -,-
    Zgadzam się z osobą z komentarza powyżej- potrafisz w fantastyczny sposób pisać retrospekcje :*
    Ten rozdział był tak perfekcyjny, że mogę ci nawet wybaczyć nieobecność Klausa i Damona :P Ale jak w następnym nie pojawi się chociaż jeden z nich to nie ręczę za siebie! xD
    Cóż, jeśli kolejne rozdziały będą tak dobre co ten i wcześniejsze, to spokojnie, nie zawiedziesz mnie ani prawdopodobie żadnego z twoich czytelników ;)
    To chyba tyle z mojej strony, jedyne co mi teraz pozostało to cierpliwe wyczekiwanie środy!
    Pozdrawiam, xx
    PS
    Mam taką małą prośbę. Mogłabyś usunąć tę weryfikację obrazkową (czy jak to się tam nazywa) z dodawania komentarzy, bo te powyginane literki są wkurzające? Z góry dzięki i przepraszam za kłopot :v

    OdpowiedzUsuń
  3. Nareszcie wyskrobałam ciut wolnego czasu by w spokoju siąść i pochłonąć Twój wspaniały rozdział, który baaardzo mnie zaskoczył. Pozytywnie, oczywiście:> Zżera mnie ciekawość o co chodziło Katherine, bo jak widać to bezwzględna jędza, mówiąc delikatnie... :P Kocham Kola, od jest po prostu cuudny:> Ale strasznie tęsknię za Klaroline :( Czekam na ciąg dalszy baaardzo niecierpliwie.
    Pozdrawiam i życzę weny:)
    Magenta
    klaroline-love.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaa i zapraszam do mnie na PrimaAprilisowy rozdział :)
      klaroline-love.blog.pl

      Usuń
    2. Dziewczyno, nie wiem, jak Ty to robisz, ale kocham Twoje komentarze na moim blogu:> Dzięki:)
      Magenta
      klaroline-love.blog.pl

      Usuń
  4. Wow co za zakończenie! Strasznie wzruszające. Kocham twój styl pisania ;*
    No i Bonnie już niewiele brakuje, a ożyje.
    Zero Klaroline! Nawet samej Car albo Klausa! No cóż może w następnym coś będzie... lecę więc czytać!

    OdpowiedzUsuń

DZIĘKI, ŻE JESTEŚCIE, ŁIII! :D