~ 4 ~
Mamy
dzisiaj strasznie dużo gości.
Ogień w kominku wesoło skakał w przeciwieństwie
do jednego z mieszkańców tego domu. Blondyn wpatrywał się w tylko jemu znany
punkt na ścianie, popijając Bourbon z kryształowej szklanki i myśląc nad tym co
powiedział kilka godzin temu. Z jednej strony cieszył się, że ujrzał w jej
oczach zastanowienie i zwątpienie po tej rozmowie, a z drugiej bał się że
Caroline obrazi się na niego i nigdy więcej nie odezwie. Tak, Pierwotna Hybryda
bała się, że nie będzie chciała go widzieć jakaś młoda wampirzyca, która na
pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym szczególnym. Jednak według Klausa
odznaczała się bijącym od niej światłem i optymizmem. Zaprawdę nigdy nie poznał
tak wesołej osóbki. Nie sposób mu było nie uśmiechnąć się na wspomnienie
blondynki.
Po chwili szczery uśmiech zszedł mu z
twarzy, kiedy dostrzegł wilkołaczycę, stojącą w progu salonu. Przybrał każdemu
dobrze znaną maskę obojętności i odłożył puste naczynie, oblizując usta.
Przeplótł palce i oparł łokcie na kolanach.
- Czego sobie życzysz, Hayley? -
spytał, wysilając się na miły ton.
Nie cierpiał jej, wręcz nienawidził.
Żyła tylko dla jego i jego rodziny korzyści. Nie chciał tego dziecka. Zabiłby
ją od razu, gdyby nie Elijah. Tylko zawadzała.
A zielonooka dobrze o tym wiedziała i
starała się w ogóle nie wchodzić Klausowi w drogę. Ale co miała zrobić? To
ojciec jej dziecka i w końcu będą musieli dojść do porozumienia. Poza tym miała
też pewność, że Niklaus nie ruszy jej dopóki nosi w sobie to dziecko i dopóki
to może zjednoczyć rodzinę Mikaelsonów. Teraz przyszła tylko dlatego, bo jej
kazano.
- Sophie wysłała mnie do was, bo
twierdziła, że ktoś mi zagraża - powiedziała od niechcenia i przysiadła na
oparciu fotelu, jak najdalej od Hybrydy.
Do pokoju przyszedł nieznacznie
zaniepokojony obecnością wilkołaczycy Elijah, a zaraz za nim zła albo obrażona
Katherine.
- Coś się stało, Hayley? - zapytał
jak zawsze opanowany najstarszy Mikaelson.
Petrova prychnęła i zmierzyła
szatynkę wzrokiem, przechodząc obok niej. Blondyn uśmiechnął się kpiąco i
spojrzał z powrotem na brata.
- Deveraux poleciła mi przyjść tutaj,
bo jakaś czarownica ma ochotę mnie zabić - rzuciła spokojnie, wzruszając
ramionami.
Nie
ona jedna, pomyślał Klaus. I prawie w tej samej chwili tak samo pomyślała
Pierce.
- Ale czemu? - zdziwił się szatyn.
- Nic więcej nie powiedziała -
odparła, opadając niżej w fotelu i wzdychając ciężko.
- A chociaż spytałaś? - warknęła
Katherine.
Elijah tylko zerknął na s obowtóra i
powrócił wzrokiem na mulatkę, oczekując odpowiedzi.
- Po co? To sprawy czarownic -
prychnęła. - One nie są takie chętne do wyjawiania swoich tajemnic. Ale
podejrzewam, że ma to jakiś związek z dzieckiem - mruknęła.
Na samo to słowo Klaus wzdrygnął się
lekko i gwałtownie poderwał z miejsca, zwracając tym uwagę wszystkich obecnych
w pomieszczeniu.
- Niklaus - rozpoczął starszy od
niego Pierwotny, patrząc na niego surowo.
- Ona niczego się nie dowie, a może
ja tak - powiedział nad wyraz spokojnie, jakby tłumaczył coś małemu dziecku.
W środku jednak buzował. Musiał
dowiedzieć się o tej czarownicy i jej planach, nie dla Hayley, ale dlatego, bo
intuicyjnie przeczuwał, że za tym kryje się coś więcej niż chęć morderstwa
ciężarnej. Ruszył w kierunku wyjścia.
- Nigdzie nie idziesz - zatrzymał go,
chwytając za ramię.
Klaus uśmiechnął się, przyjmując
wyzwanie i wybiegł z posesji w wampirzym tempie, zostawiając za sobą wkurzonego
Elijah.
Bonnie "przeszukiwała"
ostatni dom, który musiała sprawdzić. Potrafiła wyczuć moc czarownic, a Carter
miała ją ogromną, jednak ten dom położony był na odludziu, dlatego tak późno do
niego trafili. Była już 5 rano, a Jeremy nie miał zamiaru odpuścić dopóki nie
znajdą tej właściwej Elizabeth Carter.
Z Mystic Falls do Las Vegas jechali
calutki dzień i kilka godzin, a kolejne dwie godziny spędzili na szukaniu
czarownicy. Bennett wprost nie mogła patrzeć na szatyna, który teraz wyglądał
bardziej jak wrak człowieka. Chyba nawet gorzej od niej. Więc to ona
zaproponowała, żeby odpoczął, a dopiero potem wrócą i porozmawiają z Elizabeth.
Mogli zostać w tym mieście ile tylko chcieli, także czas nie był przeszkodą.
Długo musiała go namawiać, aby pojechali do hotelu, bo strasznie zależało mu na
tym, żeby w końcu zobaczyć Bonnie żywą. W końcu zgodził się na jej pomysł i
odpalił samochód ruszając w kierunku najbliższego motelu.
Powieki zaklejały się, zasłaniając mu
co jakiś czas widok, ale uparcie dążył do celu. Mulatka zerknęła na niego i
westchnęła. Musiała przy nim być, musiała go pilnować.
Zrobiło się jej żal Jeremiego, kiedy
padł na łóżko i natychmiast zaczął chrapać, a jednocześnie chciała mu dać
popalić, że wcześniej jej nie słuchał i tak długo nie spał. Z czasem zaczęła
wkurzać ją ta jego zaciekłość, żeby przywrócić jej życie. Była martwa, mogło
tak pozostać. Czasami wydawało jej się, że żyje tylko dlatego, bo jest
potrzebna. Bo czy tak nie było? "Hej, Bonnie, mamy sprawę". Właściwie
to zdanie słyszała najczęściej w swoją stronę i zwykle chodziło o Elenę albo o
Klausa. Jednak nie potrafiła zostawić swoich przyjaciół. Bała się samotności.
Teraz miała tylko Jera, a co jak i jego zabraknie? Co, jak po tym rytuale, czy
cokolwiek to będzie, czarownice będą chciały się na niej zemścić i zamkną w
jakimś pomieszczeniu, gdzie będą ją torturowały?
Bonnie zerknęła raz jeszcze na
chłopaka i poszła przed siebie. Mogła chodzić, gdziekolwiek tylko chciała.
Oglądała budynki z ogromnym zainteresowaniem. W końcu nigdy nie było dane jej
zobaczyć takiego miasta jak Las Vegas. To było jak spełnienie marzeń, szkoda
tylko, że musi to oglądać sama, jako duch.
Młodszy Gilbert obudził się kilka
godzin po wyjściu Bennett, wciąż jej nie było. Ciągle zwiedzała. Nieświadomy
niczego Jer rozejrzał się po pokoju i zdezorientowany wstał z łóżka.
- Bonnie? - zawołał ochryple.
Nie mogła uciec, prawda? Ani też nikt
nie mógł jej porwać, czy zabić. Jednak brak brunetki zaniepokoił Jeremiego.
Przeszukał cały pokój z łazienką, a kiedy wrócił ujrzał ją stojącą przy oknie i
z uśmiechem wpatrującą się w widok za nim.
- Bonnie, gdzie ty byłaś? - zapytał,
czując ulgę.
- Trochę pozwiedzałam - uśmiechnęła
się jeszcze szerzej, tym razem w jego stronę i podeszła do Jera. - Wyspałeś
się?
- Można tak powiedzieć. Jedziemy -
rzucił i wyparował z pomieszczenia.
Zielonooka westchnęła głośno i wyszła
za nim. Nie lubiła, jak ktoś poświęcał się dla niej aż tak bardzo, choć musiała
przyznać, że było to bardzo miłe.
Podjechali pod dom o kolorze kawy,
który idealnie komponował się z ciemnobrązowym dachem. Od samego początku
Bonnie i Jeremiemu przypadły do gustu okolice. Bennett podeszła do drzwi z
lekkim wahaniem, w przeciwieństwie do Gilberta, który sunął przed siebie z
determinacją. Pewny siebie zapukał w drewno i czekał, aż ktoś mu otworzy.
- Wątpię, że to wypali - mruknęła
brunetka i odetchnęła ciężko.
Jer nawet nie skomentował, tylko
zacisnął zęby. Nienawidził, kiedy to mówiła. Nienawidził, że nie wierzyła, że
to możliwe. Niedawno sama to zrobiła. Zwróciła życie, zaprzeczyła naturze.
Skoro twierdzi, że ta wiedźma jest jeszcze potężniejsza od niej samej, to nie
powinno być problemu. Nie powinno być sytuacji, że to "nie wypali".
Drzwi z cichym skrzypem otworzyły
się, a przed nimi stanęła średniego wzrostu blondynka. Uniosła brwi do góry.
Przez moment myślał, że może to
pomyłka, ale wierzył Bonnie i postanowił zaryzykować. Spodziewał się kogoś o
wiele starszego, a ta dziewczyna miała może 19 lat!
- Ty jesteś Elizabeth Carter? -
spytał od razu.
- Tak - odparła niepewnie.
Nie znała go, czemu więc do niej
przyszedł?
- Musimy porozmawiać - powiedział
szybko.
Po co? Zmierzyła chłopaka
podejrzliwym wzrokiem, jednak stwierdziła, że i tak nie powinien jej nic
zrobić. Jeśli jest niebezpieczny - nie wejdzie. Otworzyła szerzej drzwi.
- Herbatę, czy kawę? - zapytała,
odchodząc w głąb domu.
Jeremy spojrzał zdziwiony na
towarzyszkę obok i wszedł za dziewczyną, po czym zamknął za sobą drzwi, idąc w
kierunku blondynki.
- Ona wie - szepnęła Bennett, jakby w
obawie, że ją usłyszy. - Musi wiedzieć.
- Eee... wodę - odpowiedział w końcu
na pytanie Elizabeth i usiadł na jednym z krzeseł.
Szatyn rozglądał się po
pomieszczeniu, co jakiś czas rzucając pannie Bennett krótkie spojrzenia.
Mulatka uśmiechnęła się delikatnie i przyjrzała blondynce. Jej moc była tak
silna, że Bonnie czuła jakby ją niemalże od niej odpychało. Przymrużyła oczy,
zastanawiając się, skąd wzięła się u niej aż tak ogromna siła. A myślała, że to
ona jest potężna.
- Więc... o czym chciałbyś
porozmawiać...? - nie dokończyła, spoglądając na niego pytająco.
- Jeremy - rzucił szybko i chwycił od
niej szklankę z wodą. - Chciałbym prosić Ciebie o pomoc - wyjaśnił i upił łyk
napoju.
- Mnie? - zaskoczył ją. - Nawet się
nie znamy, a ty prosisz mnie o przysługę - roześmiała się dźwięcznie.
Zauważając powagę obcego jej
chłopaka, umilkła. Odchrząknęła i spojrzała na niego też poważnie. Kto normalny
przychodzi do kogoś, kogo w ogóle nie zna i prosi o coś? To chore.
- Danielle mówiła, że możesz mi pomóc
- powiedział.
- Danielle? - zmarszczyła brwi. -
Danielle Marllett? - spytała dla pewności.
- Tak - odparł lakonicznie.
- Więc o co chodzi? - spuściła wzrok,
nagle zainteresowana zawartością swojej szklanki.
- Musisz kogoś przywrócić do życia -
na to zdanie uniosła wzrok do góry. - To moja przyjaciółka, ona nie powinna
umrzeć - słowa wypływały z jego ust automatycznie, musiał ją przekonać, byli
tak blisko.
- Chcesz, żebym przywróciła Twoją
koleżankę do życia? - prawie parsknęła, jednak powstrzymała się.
- Danielle mówiła, że tylko Ty możesz
to zrobić, Liz - powiedział, patrząc na nią błagalnie.
Blondynka wbiła wzrok w szatyna.
Pierwszy raz odkąd zmarła jej matka, ktoś powiedział do niej Liz. Niestety to
zmiękczyło jej serce. Zresztą od zawsze uwielbiała pomagać, do czego przecież
została stworzona. Dzięki magii miała takie możliwości.
Jeremy siedział w napięciu czekając
na odpowiedź. Obawiał się, że dziewczyna może zaprzeczyć, choć nie chciał
przyjąć tego do wiadomości. Bonnie zerkała z nadzieją to na Gilberta, to na
Carter. Wszystko w środku niej krzyczało z utęsknieniem, żeby w końcu wydusiła
z siebie krótkie "tak", żeby dała jej nową szansę. A na zewnątrz
pozostawała prawie obojętna na to.
- Zgoda - wydusiła cicho blondynka. -
Ale nie dziś. Przyjdźcie w czasie pełni do Clark Country Wetlands Park -
dodała.
- Chcesz to zrobić w parku?
Tak właściwie to nie obchodziło go,
gdzie to zrobią, ważne że w ogóle to zrobią. Cieszył się. Ogromnie. Znowu miał
ochotę przytulić się do Bonnie i po raz kolejny przypomniał sobie, że nie może,
ale pocieszył się, że niedługo już będą mogli to robić.
- Uwierz mi, ten park po piątej
popołudniu jest całkowicie wypustoszały - powiedziała z lekkim uśmiechem.
- Dziękuję, naprawdę - Jer wstał od
stołu i przytulił Elizabeth. - Jestem Ci wdzięczny.
- Hej, dziękuj mi jak to zrobię -
zaśmiała się cicho.
Wraz z Bennett opuścił ten dom i
pojechał w stronę centrum. Dziewczyna nic nie mówiła, tylko siedziała,
wpatrując się w dal. Zastanawiała się, jak to możliwe. Tyle trudu Jeremiego
opłaciło się. Co prawda jeszcze nie po wszystkim, ale przeczuwała, że już za
kilka dni będzie mogła znowu żyć. Tak naprawdę żyć.
Tylko żeby to było takie łatwe...
Brunet co chwilę zerkał na dziewczynę
z obawą, że zaraz ją straci. Sam przechodził przez ugryzienie wilkołaka,
wiedział jaka to męka. Podstawił jej przenośną lodówkę z torebkami krwi, żeby
niczego jej nie zabrakło. Przez kilka, jak nie więcej godzin słuchał, jak Elena
wyzywała wyimaginowaną Pierce i nic nie mógł z tym zrobić. Już dłużej nie
potrafił gniewać się na nią, kiedy była w takim stanie i stwierdził, że nie
mógłby bez niej żyć.
Przez większość czasu zastanawiał
się, skąd ten skurczybyk znalazł się w Nowy Jorku i czemu, do cholery,
zaatakował Elenę, gdy jasno mu zakomunikowała, że nie jest Katherine, a jedynie
jej sobowtórem. Czyżby był tak mało poinformowany i nie miał pojęcia o czymś
takim jak Doppelgänger? Jednak większą uwagę poświęcił temu, skąd u wilkołaka
wzięło się tyle siły? Jeszcze żaden wilkołak nie kopnął go tak mocno, jak ten
blondyn. Oprócz Klausa, ale on jest hybrydą, a z tego co wiadomo, to Mikaelson
pozbył się wszystkich swoich "sługusów" jakiś czas temu. Chyba, że o
czymś nie wiedział.
Mijając znak, oznaczający wjechanie
do Nowego Orleanu, Damon spojrzał na szatynkę, która głęboko, ale spokojnie
oddychała. Była okropnie blada, na czole widniał błyszczący pot i zapadły się
jej policzki, przez co wyglądała jeszcze straszniej.
- Cholera - zaklął cicho, wiedząc, że
mało czasu im pozostało.
Przyspieszył tak, jak to tylko było
możliwe i skierował się do posiadłości Mikaelsonów. Kiedyś Elijah dał adres
Elenie "w razie potrzeby". Na całe szczęście, bo teraz błądziłby po
całym mieście, szukając największej willi.
Zaparkował przed ogromnym domem,
który był większy od tamtego w Mystic Falls. Ale Salvatore nie miał czasu na
podziwianie architektury, czy krajobrazów. Od razu wyciągnął wampirzycę i wziął
ją na ręce, biegnąc wampirzym tempem w stronę wejścia. Zapukał i wpadł do
środka, bo i tak raczej nikt nie chciałby ruszyć swojego tyłka aby otworzyć.
- Damon? - najstarszy Mikaelson
patrzył na bruneta z uniesionym brwiami.
- Mamy dzisiaj strasznie dużo gości -
zza szatyna wyszła Katherine z kpiącym uśmieszkiem.
Na widok dziewczyny wampir zdziwiony
zmarszczył brwi i nie odpowiadał przez krótki moment. W końcu przypomniał
sobie, po co tak naprawdę tutaj przyjechał i wskazał brodą na Elenę,
spoczywającą w jego ramionach.
- Potrzebujemy krwi naszej kochanej
Hybrydy - powiedział i położył prawie nieprzytomną brązowooką na kanapie w
salonie. - Nie będę nawet pytał, co TY - wskazał na Petrovę palcem - tutaj
robisz. Jak widać stara miłość nie
rdzewieje - uśmiechnął się arogancko.
- Jak widać znalezione nie kradzione - rzuciła kąśliwie, patrząc na swojego
sobowtóra.
Obrzucili się nienawistnymi
spojrzeniami.
- Stop - przerwał Elijah, który
zauważył, że usta Salvatora znowu się otwierają. - Nie mam zamiaru tego
słuchać.
- Gdzie jest Klaus? - spytał Damon
niecierpliwie.
- A gdzież mógłbym być, jak mnie
potrzebujesz, przyjacielu? - do pokoju wszedł uśmiechnięty blondyn i rzucił
spojrzenie leżącej Elenie. - Ałć. Musiało boleć - skrzywił się teatralnie i
podszedł do barku, nalewając sobie Bourbonu.
- Klaus, daj jej swoją krew - Damon
prawie że rozkazał, co nie przypadło do gustu Pierwotnej Hybrydzie.
- A czemu miałbym to robić? - podniósł
brwi.
- Bo jeszcze Cię nie zabiłem -
odparł, jakby to było oczywiste.
Niklaus otworzył delikatnie usta, po
czym prychnął rozbawiony i uśmiechnięty zwrócił wzrok na niebieskookiego, który
natarczywie patrzył na niego, próbując wymusić na nim danie krwi Elenie.
- Zabawne - rzucił w końcu. - Wydaję
mi się, czy żyję tylko dlatego, że jestem połączony z wami linią krwi? - udał,
że się zastanawia.
Nie lubił tych dzieciaków, którzy
myśleli, że mogą robić, co chcą. Rozpieszczone bachory. To on był tym starszym,
a oni próbowali nim rządzić.
- Niklaus - usłyszał poważny głos
brata, więc na niego spojrzał - zrób to.
Klaus roześmiał się krótko i pokręcił
głową.
- Nie - powiedział stanowczo i ominął
wszystkich, kierując się do wyjścia.
Damon skrzywił się lekko i odwrócił w
stronę wychodzącego Pierwotnego. Nagle wpadł na pomysł. Wyciągnął telefon i
wystukał numer, uśmiechając się delikatnie.
- Halo?
- Caroline? - zapytał, nie mogąc
powstrzymać uśmiechu na widok spinającej się Hybrydy.
- Damon? Serio? - odezwała się zdenerwowana.
- Chyba nie chcesz spytać o radę modową, więc...?
- Barbie, chciałbym Tobie oznajmić,
że razem z Eleną zawitaliśmy w Nowym Orleanie - powiedział, patrząc na wściekłą
minę Klausa.
Cholerny Damon! Czemu zadzwonił
akurat do Caroline? Czemu w ogóle on się tym przejmuje? Przybrał na twarz
obojętną maskę.
- O rany, serio?! Gdzie jesteście? -
blondynka uśmiechała się wesoło do komórki.
Będzie mogła zobaczyć swoją
przyjaciółkę. Już zdążyła się za nią stęsknić, mimo że minęło dopiero kilka
dni. Szczęśliwa czekała, aż podadzą jej adres, czy cokolwiek, żeby mogła ich
zobaczyć, a właściwie Elenę, na starszym Salvatorze jej specjalnie nie
zależało.
- Niestety z Eleną nie jest za dobrze
- na te słowa mina Forbes zrzedła.
- Co? Jak to? Co jest z Eleną? -
rzucała szybko pytania. - Żyje, tak? - spytała niepewnie, bojąc się odpowiedzi.
- Ugryzł ją wilkołak - wyjaśnił i
westchnął cicho.
- No to jedźcie do Klausa! - zawołała
prędko.
- W tym problem, że jesteśmy u niego
- zerknął z powrotem na Hybrydę.
Pierwotny przewrócił oczami, nie
dając nabrać się na sztuczki Salvatora. Chcieli przywlec Caroline, bo uważali,
że wtedy się złamie. Naprawdę nie wiedział, czemu są aż tacy naiwni. Gilbert
była mu niepotrzebna już od dawna. Jej przyjaciel zabił jego brata, ona sama
próbowała wiele razy zabić nie tylko Go, ale też całą jego rodzinę. Dlaczego
miałby spieszyć jej z pomocą? Nie był na jej każde skinienie, jak te pieski
Salvatorowie. Ruszył do swojej pracowni, z deka zły. Jak oni śmieli nim
manipulować?
***
Witam, hej, jak tam Wam życie mija? Ja sobie przybywam z obiecanym wcześniej 4-tym rozdziałem! Ech, no tak. xD I dziękuję za wszyyyyystkie komentarze pod ostatnim rozdziałem, a także za odwiedziny i obserwatorów. <3 Naprawdę dziękuję, bo sprawiacie, że uśmiecham się nawet z najgorszy dzień, kochani. <3
Pozostawiam Wam go do oceny. :D Czy coś. :p Tak czy inaczej rozdziały będę dodawała teraz co tydzień w piątek/sobotę/niedzielę. Wiem, trochę niezdecydowane terminy, ALE najpewniej będą dodawane w sobotę. :D
Aaa! Zamówiłam sobie szablon na jednej z szabloniarni i już nie mogę doczekać się efektów! :D Na pewno będzie super, chociaż miałam problem z wyborem, kogo wcisnąć na "główny plan". ;p
Jeszcze raz dzięki za wszystko, my darlings. <3 Życzę każdemu z osobna fajnego weekendu, słoooońca od groma, kurczę dobrego śniadania, a jak ktoś nie jada to obiadu! :D I wiele, wiele innych życzeń Wam przesyłam. <3
love, love, love,
artisticsmile. <3
Hahah<3 nie ma to jak szantażowanie Klausa jego zauroczeniem :> Jestem bardzo ciekawa co czarownice chcą od Hayley i jak ułoży się między nią - Klausem - i ich dzieckiem.
OdpowiedzUsuńSuper, że zamówiłaś sobie szablon:) Jak będzie fajny, to poproszę o linka do szablonarni ;P
Miłego weekendu,
Magenta
klaroline-love.blog.pl
O gaszzz <3 To jest boskie :3 Aww... czekam na kolejny nn :3
OdpowiedzUsuńHahahah Genialne! Damon z tym pomysłem... świetne czekam aż przybędzie Caroline :) Zapraszam do siebie :) http://this-kind-of-love-never-dies.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńAch... Czekam na NN !!! Nie moge sie doczekac! A Klaus jest jak zwykle boski :D Mam cichą nadzieję na jedną małą może fajną parę: Kol i Bonnie... Szkoda że są dopiero 4 rozdziały... Czekam i zapraszam do sb:
OdpowiedzUsuńLove-story-of-niklaus-and--caroline.blogspot.com
Ten szablon jest wspaniały a blog wygląda niesamowicie:) Baaardzo mi się podoba:>
OdpowiedzUsuńCzekam na NN u Ciebie i tym samym zapraszam do siebie 8 rozdział: klaroline-love.blog.pl
Zapraszam do mnie na nowe rozdziały :)
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa Twojej opinii;)
Magenta
klaroline-love.blog.pl
Love love <3 bardzo i to bardzo mi sie podoba jestem ciekawa czy klaus sie przełamie i da krew Elene, ciekawe co na to Stefan że jego brat i ex są niedaleko od niego, czy ja elena wyzdrowieje co będzie z Kath, tyle pytań na które będe sukać odpowiedzi w następnych rozdziałach. Buźki kochana i dużo weny
OdpowiedzUsuńO i kolejna blondynka ;p Czyżby Bonnie miała wrócić do żywych?
OdpowiedzUsuńSzykuje się kolejne spotkanie Klausa i Caroline! <3
Dobrze tak Elenie! Wyjątkowo mnie wkurza więc niech trochę pocierpi!
Jestem ciekawa jak potoczą się losy Kola. Dopiero dziś znalazłam twojego super bloga. Pytanie. Z jakiego filmu ta blondynka na gifcie ? Życzę weny oraz zapraszam do mnie :)
OdpowiedzUsuńhttp://klaroline-na-zawsze-razem.blogspot.com/
oh ten Klaus, uporczywy z niego pierowotny ;)
OdpowiedzUsuńDzisiaj zaczęłam czytać Twojego bloga, ale już mi się spodobał :P
Zapraszam do siebiem chociaz dopiero zaczęłam ;)
http://secret-of-the-dark.blogspot.com/