piątek, 14 marca 2014

4. | Mamy dzisiaj strasznie dużo gości.

~ 4 ~
Mamy dzisiaj strasznie dużo gości.

Ogień w kominku wesoło skakał w przeciwieństwie do jednego z mieszkańców tego domu. Blondyn wpatrywał się w tylko jemu znany punkt na ścianie, popijając Bourbon z kryształowej szklanki i myśląc nad tym co powiedział kilka godzin temu. Z jednej strony cieszył się, że ujrzał w jej oczach zastanowienie i zwątpienie po tej rozmowie, a z drugiej bał się że Caroline obrazi się na niego i nigdy więcej nie odezwie. Tak, Pierwotna Hybryda bała się, że nie będzie chciała go widzieć jakaś młoda wampirzyca, która na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym szczególnym. Jednak według Klausa odznaczała się bijącym od niej światłem i optymizmem. Zaprawdę nigdy nie poznał tak wesołej osóbki. Nie sposób mu było nie uśmiechnąć się na wspomnienie blondynki.
Po chwili szczery uśmiech zszedł mu z twarzy, kiedy dostrzegł wilkołaczycę, stojącą w progu salonu. Przybrał każdemu dobrze znaną maskę obojętności i odłożył puste naczynie, oblizując usta. Przeplótł palce i oparł łokcie na kolanach.
- Czego sobie życzysz, Hayley? - spytał, wysilając się na miły ton.
Nie cierpiał jej, wręcz nienawidził. Żyła tylko dla jego i jego rodziny korzyści. Nie chciał tego dziecka. Zabiłby ją od razu, gdyby nie Elijah. Tylko zawadzała.
A zielonooka dobrze o tym wiedziała i starała się w ogóle nie wchodzić Klausowi w drogę. Ale co miała zrobić? To ojciec jej dziecka i w końcu będą musieli dojść do porozumienia. Poza tym miała też pewność, że Niklaus nie ruszy jej dopóki nosi w sobie to dziecko i dopóki to może zjednoczyć rodzinę Mikaelsonów. Teraz przyszła tylko dlatego, bo jej kazano.
- Sophie wysłała mnie do was, bo twierdziła, że ktoś mi zagraża - powiedziała od niechcenia i przysiadła na oparciu fotelu, jak najdalej od Hybrydy.
Do pokoju przyszedł nieznacznie zaniepokojony obecnością wilkołaczycy Elijah, a zaraz za nim zła albo obrażona Katherine.
- Coś się stało, Hayley? - zapytał jak zawsze opanowany najstarszy Mikaelson.
Petrova prychnęła i zmierzyła szatynkę wzrokiem, przechodząc obok niej. Blondyn uśmiechnął się kpiąco i spojrzał z powrotem na brata.
- Deveraux poleciła mi przyjść tutaj, bo jakaś czarownica ma ochotę mnie zabić - rzuciła spokojnie, wzruszając ramionami.
Nie ona jedna, pomyślał Klaus. I prawie w tej samej chwili tak samo pomyślała Pierce.
- Ale czemu? - zdziwił się szatyn.
- Nic więcej nie powiedziała - odparła, opadając niżej w fotelu i wzdychając ciężko.
- A chociaż spytałaś? - warknęła Katherine.
Elijah tylko zerknął na sobowtóra i powrócił wzrokiem na mulatkę, oczekując odpowiedzi.
- Po co? To sprawy czarownic - prychnęła. - One nie są takie chętne do wyjawiania swoich tajemnic. Ale podejrzewam, że ma to jakiś związek z dzieckiem - mruknęła.
Na samo to słowo Klaus wzdrygnął się lekko i gwałtownie poderwał z miejsca, zwracając tym uwagę wszystkich obecnych w pomieszczeniu.
- Niklaus - rozpoczął starszy od niego Pierwotny, patrząc na niego surowo.
- Ona niczego się nie dowie, a może ja tak - powiedział nad wyraz spokojnie, jakby tłumaczył coś małemu dziecku.
W środku jednak buzował. Musiał dowiedzieć się o tej czarownicy i jej planach, nie dla Hayley, ale dlatego, bo intuicyjnie przeczuwał, że za tym kryje się coś więcej niż chęć morderstwa ciężarnej. Ruszył w kierunku wyjścia.
- Nigdzie nie idziesz - zatrzymał go, chwytając za ramię.
Klaus uśmiechnął się, przyjmując wyzwanie i wybiegł z posesji w wampirzym tempie, zostawiając za sobą wkurzonego Elijah.

Bonnie "przeszukiwała" ostatni dom, który musiała sprawdzić. Potrafiła wyczuć moc czarownic, a Carter miała ją ogromną, jednak ten dom położony był na odludziu, dlatego tak późno do niego trafili. Była już 5 rano, a Jeremy nie miał zamiaru odpuścić dopóki nie znajdą tej właściwej Elizabeth Carter.
Z Mystic Falls do Las Vegas jechali calutki dzień i kilka godzin, a kolejne dwie godziny spędzili na szukaniu czarownicy. Bennett wprost nie mogła patrzeć na szatyna, który teraz wyglądał bardziej jak wrak człowieka. Chyba nawet gorzej od niej. Więc to ona zaproponowała, żeby odpoczął, a dopiero potem wrócą i porozmawiają z Elizabeth. Mogli zostać w tym mieście ile tylko chcieli, także czas nie był przeszkodą. Długo musiała go namawiać, aby pojechali do hotelu, bo strasznie zależało mu na tym, żeby w końcu zobaczyć Bonnie żywą. W końcu zgodził się na jej pomysł i odpalił samochód ruszając w kierunku najbliższego motelu.
Powieki zaklejały się, zasłaniając mu co jakiś czas widok, ale uparcie dążył do celu. Mulatka zerknęła na niego i westchnęła. Musiała przy nim być, musiała go pilnować.
Zrobiło się jej żal Jeremiego, kiedy padł na łóżko i natychmiast zaczął chrapać, a jednocześnie chciała mu dać popalić, że wcześniej jej nie słuchał i tak długo nie spał. Z czasem zaczęła wkurzać ją ta jego zaciekłość, żeby przywrócić jej życie. Była martwa, mogło tak pozostać. Czasami wydawało jej się, że żyje tylko dlatego, bo jest potrzebna. Bo czy tak nie było? "Hej, Bonnie, mamy sprawę". Właściwie to zdanie słyszała najczęściej w swoją stronę i zwykle chodziło o Elenę albo o Klausa. Jednak nie potrafiła zostawić swoich przyjaciół. Bała się samotności. Teraz miała tylko Jera, a co jak i jego zabraknie? Co, jak po tym rytuale, czy cokolwiek to będzie, czarownice będą chciały się na niej zemścić i zamkną w jakimś pomieszczeniu, gdzie będą ją torturowały?
Bonnie zerknęła raz jeszcze na chłopaka i poszła przed siebie. Mogła chodzić, gdziekolwiek tylko chciała. Oglądała budynki z ogromnym zainteresowaniem. W końcu nigdy nie było dane jej zobaczyć takiego miasta jak Las Vegas. To było jak spełnienie marzeń, szkoda tylko, że musi to oglądać sama, jako duch.
Młodszy Gilbert obudził się kilka godzin po wyjściu Bennett, wciąż jej nie było. Ciągle zwiedzała. Nieświadomy niczego Jer rozejrzał się po pokoju i zdezorientowany wstał z łóżka.
- Bonnie? - zawołał ochryple.
Nie mogła uciec, prawda? Ani też nikt nie mógł jej porwać, czy zabić. Jednak brak brunetki zaniepokoił Jeremiego. Przeszukał cały pokój z łazienką, a kiedy wrócił ujrzał ją stojącą przy oknie i z uśmiechem wpatrującą się w widok za nim.
- Bonnie, gdzie ty byłaś? - zapytał, czując ulgę.
- Trochę pozwiedzałam - uśmiechnęła się jeszcze szerzej, tym razem w jego stronę i podeszła do Jera. - Wyspałeś się?
- Można tak powiedzieć. Jedziemy - rzucił i wyparował z pomieszczenia.
Zielonooka westchnęła głośno i wyszła za nim. Nie lubiła, jak ktoś poświęcał się dla niej aż tak bardzo, choć musiała przyznać, że było to bardzo miłe.
Podjechali pod dom o kolorze kawy, który idealnie komponował się z ciemnobrązowym dachem. Od samego początku Bonnie i Jeremiemu przypadły do gustu okolice. Bennett podeszła do drzwi z lekkim wahaniem, w przeciwieństwie do Gilberta, który sunął przed siebie z determinacją. Pewny siebie zapukał w drewno i czekał, aż ktoś mu otworzy.
- Wątpię, że to wypali - mruknęła brunetka i odetchnęła ciężko.
Jer nawet nie skomentował, tylko zacisnął zęby. Nienawidził, kiedy to mówiła. Nienawidził, że nie wierzyła, że to możliwe. Niedawno sama to zrobiła. Zwróciła życie, zaprzeczyła naturze. Skoro twierdzi, że ta wiedźma jest jeszcze potężniejsza od niej samej, to nie powinno być problemu. Nie powinno być sytuacji, że to "nie wypali".
Drzwi z cichym skrzypem otworzyły się, a przed nimi stanęła średniego wzrostu blondynka. Uniosła brwi do góry.
Przez moment myślał, że może to pomyłka, ale wierzył Bonnie i postanowił zaryzykować. Spodziewał się kogoś o wiele starszego, a ta dziewczyna miała może 19 lat!
- Ty jesteś Elizabeth Carter? - spytał od razu.
- Tak - odparła niepewnie.
Nie znała go, czemu więc do niej przyszedł?
- Musimy porozmawiać - powiedział szybko.
Po co? Zmierzyła chłopaka podejrzliwym wzrokiem, jednak stwierdziła, że i tak nie powinien jej nic zrobić. Jeśli jest niebezpieczny - nie wejdzie. Otworzyła szerzej drzwi.
- Herbatę, czy kawę? - zapytała, odchodząc w głąb domu.
Jeremy spojrzał zdziwiony na towarzyszkę obok i wszedł za dziewczyną, po czym zamknął za sobą drzwi, idąc w kierunku blondynki.
- Ona wie - szepnęła Bennett, jakby w obawie, że ją usłyszy. - Musi wiedzieć.
- Eee... wodę - odpowiedział w końcu na pytanie Elizabeth i usiadł na jednym z krzeseł.
Szatyn rozglądał się po pomieszczeniu, co jakiś czas rzucając pannie Bennett krótkie spojrzenia. Mulatka uśmiechnęła się delikatnie i przyjrzała blondynce. Jej moc była tak silna, że Bonnie czuła jakby ją niemalże od niej odpychało. Przymrużyła oczy, zastanawiając się, skąd wzięła się u niej aż tak ogromna siła. A myślała, że to ona jest potężna.
- Więc... o czym chciałbyś porozmawiać...? - nie dokończyła, spoglądając na niego pytająco.
- Jeremy - rzucił szybko i chwycił od niej szklankę z wodą. - Chciałbym prosić Ciebie o pomoc - wyjaśnił i upił łyk napoju.
- Mnie? - zaskoczył ją. - Nawet się nie znamy, a ty prosisz mnie o przysługę - roześmiała się dźwięcznie.
Zauważając powagę obcego jej chłopaka, umilkła. Odchrząknęła i spojrzała na niego też poważnie. Kto normalny przychodzi do kogoś, kogo w ogóle nie zna i prosi o coś? To chore.
- Danielle mówiła, że możesz mi pomóc - powiedział.
- Danielle? - zmarszczyła brwi. - Danielle Marllett? - spytała dla pewności.
- Tak - odparł lakonicznie.
- Więc o co chodzi? - spuściła wzrok, nagle zainteresowana zawartością swojej szklanki.
- Musisz kogoś przywrócić do życia - na to zdanie uniosła wzrok do góry. - To moja przyjaciółka, ona nie powinna umrzeć - słowa wypływały z jego ust automatycznie, musiał ją przekonać, byli tak blisko.
- Chcesz, żebym przywróciła Twoją koleżankę do życia? - prawie parsknęła, jednak powstrzymała się.
- Danielle mówiła, że tylko Ty możesz to zrobić, Liz - powiedział, patrząc na nią błagalnie.
Blondynka wbiła wzrok w szatyna. Pierwszy raz odkąd zmarła jej matka, ktoś powiedział do niej Liz. Niestety to zmiękczyło jej serce. Zresztą od zawsze uwielbiała pomagać, do czego przecież została stworzona. Dzięki magii miała takie możliwości.
Jeremy siedział w napięciu czekając na odpowiedź. Obawiał się, że dziewczyna może zaprzeczyć, choć nie chciał przyjąć tego do wiadomości. Bonnie zerkała z nadzieją to na Gilberta, to na Carter. Wszystko w środku niej krzyczało z utęsknieniem, żeby w końcu wydusiła z siebie krótkie "tak", żeby dała jej nową szansę. A na zewnątrz pozostawała prawie obojętna na to.
- Zgoda - wydusiła cicho blondynka. - Ale nie dziś. Przyjdźcie w czasie pełni do Clark Country Wetlands Park - dodała.
- Chcesz to zrobić w parku?
Tak właściwie to nie obchodziło go, gdzie to zrobią, ważne że w ogóle to zrobią. Cieszył się. Ogromnie. Znowu miał ochotę przytulić się do Bonnie i po raz kolejny przypomniał sobie, że nie może, ale pocieszył się, że niedługo już będą mogli to robić.
- Uwierz mi, ten park po piątej popołudniu jest całkowicie wypustoszały - powiedziała z lekkim uśmiechem.
- Dziękuję, naprawdę - Jer wstał od stołu i przytulił Elizabeth. - Jestem Ci wdzięczny.
- Hej, dziękuj mi jak to zrobię - zaśmiała się cicho.
Wraz z Bennett opuścił ten dom i pojechał w stronę centrum. Dziewczyna nic nie mówiła, tylko siedziała, wpatrując się w dal. Zastanawiała się, jak to możliwe. Tyle trudu Jeremiego opłaciło się. Co prawda jeszcze nie po wszystkim, ale przeczuwała, że już za kilka dni będzie mogła znowu żyć. Tak naprawdę żyć.
Tylko żeby to było takie łatwe...

Brunet co chwilę zerkał na dziewczynę z obawą, że zaraz ją straci. Sam przechodził przez ugryzienie wilkołaka, wiedział jaka to męka. Podstawił jej przenośną lodówkę z torebkami krwi, żeby niczego jej nie zabrakło. Przez kilka, jak nie więcej godzin słuchał, jak Elena wyzywała wyimaginowaną Pierce i nic nie mógł z tym zrobić. Już dłużej nie potrafił gniewać się na nią, kiedy była w takim stanie i stwierdził, że nie mógłby bez niej żyć.
Przez większość czasu zastanawiał się, skąd ten skurczybyk znalazł się w Nowy Jorku i czemu, do cholery, zaatakował Elenę, gdy jasno mu zakomunikowała, że nie jest Katherine, a jedynie jej sobowtórem. Czyżby był tak mało poinformowany i nie miał pojęcia o czymś takim jak Doppelgänger? Jednak większą uwagę poświęcił temu, skąd u wilkołaka wzięło się tyle siły? Jeszcze żaden wilkołak nie kopnął go tak mocno, jak ten blondyn. Oprócz Klausa, ale on jest hybrydą, a z tego co wiadomo, to Mikaelson pozbył się wszystkich swoich "sługusów" jakiś czas temu. Chyba, że o czymś nie wiedział.
Mijając znak, oznaczający wjechanie do Nowego Orleanu, Damon spojrzał na szatynkę, która głęboko, ale spokojnie oddychała. Była okropnie blada, na czole widniał błyszczący pot i zapadły się jej policzki, przez co wyglądała jeszcze straszniej.
- Cholera - zaklął cicho, wiedząc, że mało czasu im pozostało.
Przyspieszył tak, jak to tylko było możliwe i skierował się do posiadłości Mikaelsonów. Kiedyś Elijah dał adres Elenie "w razie potrzeby". Na całe szczęście, bo teraz błądziłby po całym mieście, szukając największej willi.
Zaparkował przed ogromnym domem, który był większy od tamtego w Mystic Falls. Ale Salvatore nie miał czasu na podziwianie architektury, czy krajobrazów. Od razu wyciągnął wampirzycę i wziął ją na ręce, biegnąc wampirzym tempem w stronę wejścia. Zapukał i wpadł do środka, bo i tak raczej nikt nie chciałby ruszyć swojego tyłka aby otworzyć.
- Damon? - najstarszy Mikaelson patrzył na bruneta z uniesionym brwiami.
- Mamy dzisiaj strasznie dużo gości - zza szatyna wyszła Katherine z kpiącym uśmieszkiem.
Na widok dziewczyny wampir zdziwiony zmarszczył brwi i nie odpowiadał przez krótki moment. W końcu przypomniał sobie, po co tak naprawdę tutaj przyjechał i wskazał brodą na Elenę, spoczywającą w jego ramionach.
- Potrzebujemy krwi naszej kochanej Hybrydy - powiedział i położył prawie nieprzytomną brązowooką na kanapie w salonie. - Nie będę nawet pytał, co TY - wskazał na Petrovę palcem - tutaj robisz. Jak widać stara miłość nie rdzewieje - uśmiechnął się arogancko.
- Jak widać znalezione nie kradzione - rzuciła kąśliwie, patrząc na swojego sobowtóra.
Obrzucili się nienawistnymi spojrzeniami.
- Stop - przerwał Elijah, który zauważył, że usta Salvatora znowu się otwierają. - Nie mam zamiaru tego słuchać.
- Gdzie jest Klaus? - spytał Damon niecierpliwie.
- A gdzież mógłbym być, jak mnie potrzebujesz, przyjacielu? - do pokoju wszedł uśmiechnięty blondyn i rzucił spojrzenie leżącej Elenie. - Ałć. Musiało boleć - skrzywił się teatralnie i podszedł do barku, nalewając sobie Bourbonu.
- Klaus, daj jej swoją krew - Damon prawie że rozkazał, co nie przypadło do gustu Pierwotnej Hybrydzie.
- A czemu miałbym to robić? - podniósł brwi.
- Bo jeszcze Cię nie zabiłem - odparł, jakby to było oczywiste.
Niklaus otworzył delikatnie usta, po czym prychnął rozbawiony i uśmiechnięty zwrócił wzrok na niebieskookiego, który natarczywie patrzył na niego, próbując wymusić na nim danie krwi Elenie.
- Zabawne - rzucił w końcu. - Wydaję mi się, czy żyję tylko dlatego, że jestem połączony z wami linią krwi? - udał, że się zastanawia.
Nie lubił tych dzieciaków, którzy myśleli, że mogą robić, co chcą. Rozpieszczone bachory. To on był tym starszym, a oni próbowali nim rządzić.
- Niklaus - usłyszał poważny głos brata, więc na niego spojrzał - zrób to.
Klaus roześmiał się krótko i pokręcił głową.
- Nie - powiedział stanowczo i ominął wszystkich, kierując się do wyjścia.
Damon skrzywił się lekko i odwrócił w stronę wychodzącego Pierwotnego. Nagle wpadł na pomysł. Wyciągnął telefon i wystukał numer, uśmiechając się delikatnie.
- Halo?
- Caroline? - zapytał, nie mogąc powstrzymać uśmiechu na widok spinającej się Hybrydy.
- Damon? Serio? - odezwała się zdenerwowana. - Chyba nie chcesz spytać o radę modową, więc...?
- Barbie, chciałbym Tobie oznajmić, że razem z Eleną zawitaliśmy w Nowym Orleanie - powiedział, patrząc na wściekłą minę Klausa.
Cholerny Damon! Czemu zadzwonił akurat do Caroline? Czemu w ogóle on się tym przejmuje? Przybrał na twarz obojętną maskę.
- O rany, serio?! Gdzie jesteście? - blondynka uśmiechała się wesoło do komórki.
Będzie mogła zobaczyć swoją przyjaciółkę. Już zdążyła się za nią stęsknić, mimo że minęło dopiero kilka dni. Szczęśliwa czekała, aż podadzą jej adres, czy cokolwiek, żeby mogła ich zobaczyć, a właściwie Elenę, na starszym Salvatorze jej specjalnie nie zależało.
- Niestety z Eleną nie jest za dobrze - na te słowa mina Forbes zrzedła.
- Co? Jak to? Co jest z Eleną? - rzucała szybko pytania. - Żyje, tak? - spytała niepewnie, bojąc się odpowiedzi.
- Ugryzł ją wilkołak - wyjaśnił i westchnął cicho.
- No to jedźcie do Klausa! - zawołała prędko.
- W tym problem, że jesteśmy u niego - zerknął z powrotem na Hybrydę.

Pierwotny przewrócił oczami, nie dając nabrać się na sztuczki Salvatora. Chcieli przywlec Caroline, bo uważali, że wtedy się złamie. Naprawdę nie wiedział, czemu są aż tacy naiwni. Gilbert była mu niepotrzebna już od dawna. Jej przyjaciel zabił jego brata, ona sama próbowała wiele razy zabić nie tylko Go, ale też całą jego rodzinę. Dlaczego miałby spieszyć jej z pomocą? Nie był na jej każde skinienie, jak te pieski Salvatorowie. Ruszył do swojej pracowni, z deka zły. Jak oni śmieli nim manipulować?

***

Witam, hej, jak tam Wam życie mija? Ja sobie przybywam z obiecanym wcześniej 4-tym rozdziałem! Ech, no tak. xD I dziękuję za wszyyyyystkie komentarze pod ostatnim rozdziałem, a także za odwiedziny i obserwatorów. <3 Naprawdę dziękuję, bo sprawiacie, że uśmiecham się nawet z najgorszy dzień, kochani. <3
Pozostawiam Wam go do oceny. :D Czy coś. :p Tak czy inaczej rozdziały będę dodawała teraz co tydzień w piątek/sobotę/niedzielę. Wiem, trochę niezdecydowane terminy, ALE najpewniej będą dodawane w sobotę. :D 
Aaa! Zamówiłam sobie szablon na jednej z szabloniarni i już nie mogę doczekać się efektów! :D Na pewno będzie super, chociaż miałam problem z wyborem, kogo wcisnąć na "główny plan". ;p 
Jeszcze raz dzięki za wszystko, my darlings. <3 Życzę każdemu z osobna fajnego weekendu, słoooońca od groma, kurczę dobrego śniadania, a jak ktoś nie jada to obiadu! :D I wiele, wiele innych życzeń Wam przesyłam. <3
love, love, love,
artisticsmile. <3

10 komentarzy:

  1. Hahah<3 nie ma to jak szantażowanie Klausa jego zauroczeniem :> Jestem bardzo ciekawa co czarownice chcą od Hayley i jak ułoży się między nią - Klausem - i ich dzieckiem.
    Super, że zamówiłaś sobie szablon:) Jak będzie fajny, to poproszę o linka do szablonarni ;P
    Miłego weekendu,
    Magenta
    klaroline-love.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. O gaszzz <3 To jest boskie :3 Aww... czekam na kolejny nn :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Hahahah Genialne! Damon z tym pomysłem... świetne czekam aż przybędzie Caroline :) Zapraszam do siebie :) http://this-kind-of-love-never-dies.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Ach... Czekam na NN !!! Nie moge sie doczekac! A Klaus jest jak zwykle boski :D Mam cichą nadzieję na jedną małą może fajną parę: Kol i Bonnie... Szkoda że są dopiero 4 rozdziały... Czekam i zapraszam do sb:
    Love-story-of-niklaus-and--caroline.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten szablon jest wspaniały a blog wygląda niesamowicie:) Baaardzo mi się podoba:>
    Czekam na NN u Ciebie i tym samym zapraszam do siebie 8 rozdział: klaroline-love.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  6. Zapraszam do mnie na nowe rozdziały :)
    Jestem ciekawa Twojej opinii;)
    Magenta
    klaroline-love.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  7. Love love <3 bardzo i to bardzo mi sie podoba jestem ciekawa czy klaus sie przełamie i da krew Elene, ciekawe co na to Stefan że jego brat i ex są niedaleko od niego, czy ja elena wyzdrowieje co będzie z Kath, tyle pytań na które będe sukać odpowiedzi w następnych rozdziałach. Buźki kochana i dużo weny

    OdpowiedzUsuń
  8. O i kolejna blondynka ;p Czyżby Bonnie miała wrócić do żywych?
    Szykuje się kolejne spotkanie Klausa i Caroline! <3
    Dobrze tak Elenie! Wyjątkowo mnie wkurza więc niech trochę pocierpi!

    OdpowiedzUsuń
  9. Jestem ciekawa jak potoczą się losy Kola. Dopiero dziś znalazłam twojego super bloga. Pytanie. Z jakiego filmu ta blondynka na gifcie ? Życzę weny oraz zapraszam do mnie :)
    http://klaroline-na-zawsze-razem.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  10. oh ten Klaus, uporczywy z niego pierowotny ;)
    Dzisiaj zaczęłam czytać Twojego bloga, ale już mi się spodobał :P
    Zapraszam do siebiem chociaz dopiero zaczęłam ;)
    http://secret-of-the-dark.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

DZIĘKI, ŻE JESTEŚCIE, ŁIII! :D