~ 3 ~
Zrozum to wreszcie.
Brunet i szatynka wysiedli przy
hotelu na swoim pierwszym przystanku - Nowy Jork. Wzięli po jednej torbie, a
reszta została w aucie, bo i tak długo nie pozostaną w tych okolicach. Wyruszą
w dalszą drogę, mając do zwiedzenia jeszcze kilkanaście innych większych miast
w Stanach Zjednoczonych.
- Już kiedyś tutaj byliśmy - Damon
spojrzał na wampirzycę spod przymrużonych powiek z podejrzeniem.
Coś mu nie grało w tej całej przejażdżce
po świecie. Od kiedy to dziewczyna była taka chętna do podróży?
- Może - odparła - ale nie
zwiedzaliśmy niczego, bo miałam wyłączone człowieczeństwo i jedyne co mnie
obchodziło to krew - przypomniała mu, marszcząc brwi.
Nie lubiła wspominać o swoim
zatraceniu się w byciu wampirem, kiedy mówiła okropne rzeczy, których nigdy nie
powiedziałaby, nawet do największego wroga. Nie przypominając o tym, jak prawie
zabiła dwie najlepsze przyjaciółki.
Niebieskooki zmierzył dziewczynę
wzrokiem i nagle coś mu zaświtało.
- Ach tak! Racja. To wtedy szukałem
dla Ciebie lekarstwa - rzucił i obserwował zachowanie szatynki.
Gilbert zwróciła głowę w jego
kierunku, nie bardzo go rozumiejąc.
- Do czego zmierzasz?
- Do niczego - wzruszył powolnie
ramionami - tak tylko sobie wspominam - uśmiechnął się półgębkiem. - Och, to
były czasy! - zawołał, wzdychając teatralnie.
Dziewczyna spoglądała na niego, jakby
nie do końca wiedziała, czy jest normalny.
- A pamiętasz, jak razem z Rebekah -
zaczął łagodnie - zabrałaś mi kartkę z wszystkimi adresami Katherine? -
dokończył pytanie, patrząc na nią poważnie.
Brązowooka zdziwiła się, że tak
szybko na to wpadł. Speszona nie odpowiedziała od razu i założyła kosmyk włosów
za ucho, przeciągając tę chwilę jak najdłużej, jakby przypominała sobie te
zdarzenie.
- Coś tam pamiętam - mruknęła cicho.
- Elena - odezwał się surowym głosem
- miało być zero szukania Pierce, a okazuje się, że cała ta wycieczka to po to,
żebyś mogła zabawiać się w Sherlocka Holmesa! - warknął zdenerwowany.
- Wcale nie! - zaprzeczyła
natychmiast.
- Nie? - uniósł brwi, nie wierząc w
jej słowa. - Skoro tak, to wiem gdzie ona jest - powiedział.
Oczywiście skłamał, ale chciał żeby
Elena powiedziała mu prawdę, a nie kłamała mu prosto w oczy. Wolał najgorszą
prawdę od najpiękniejszego kłamstwa.
- Co? - zdziwiła się. - To ty przez
ten cały czas wiedziałeś i nie miałeś zamiaru mi powiedzieć?! - krzyknęła wściekła.
- Gdzie ona jest? - wysyczała, oddzielając każdy wyraz.
Nie spodziewała się po Damonie
zatajania przed nią miejsca przebywania Katherine, ani po sobie, że tak
wybuchnie.
Wampir uśmiechnął się cwaniacko,
jednak był smutny, cholernie smutny. Myślał, że wakacyjna podróż jest tylko dla
nich, pełno wesołych chwil, tylko oni i ich miłość. Że ten wspólnie spędzony
czas zbliży ich do siebie jeszcze bardziej. Nie mógł uwierzyć, jak bardzo się
mylił. Trudno było mu to przyznać, ale zawiódł się na Elenie.
- Czemu się uśmiechasz? - zapytała i
zmarszczyła czoło. - Sądziłam, że jesteśmy ze sobą szczerzy.
Parsknął. Ona zarzucała mu kłamstwo?
To właśnie ona go okłamywała, a teraz nawet się z tym nie kryje i oskarża go o
nieszczerość wobec niej.
- A ja sądziłem, że to będą nasze
wakacje - powiedział cicho z bólem w głosie. - Ty nigdy nie odpuścisz, prawda?
- to pytanie już wyszeptał i odwrócił się od niej.
- Damon - zaczęła skruszona.
Popełniła błąd. Ale Damon wiedział
ile dla niej znaczy zemsta na Petrovej.
Zwrócił się ku szatynce z nadzieją,
że powie coś więcej, jednak nic więcej nie usłyszał, a kiedy wampirzyca
spuściła wzrok na buty, skierował się w stronę hotelu.
- Katherine - niedaleko dziewczyny
stał jakiś blondyn, który patrzył na nią z pewnym dystansem.
Salvatore zatrzymał się w progu
budynku i spojrzał na chłopaka zdziwiony. Elena nie była mniej zdziwiona od
bruneta. Niby przyzwyczaiła się, że wszyscy mylili ją z Pierce, ale ten koleś
nie wyglądał jakoś szczególnie przyjaźnie. Uniosła brwi.
- Nie jestem Katherine - prychnęła.
Blondyn uśmiechnął się kpiąco.
- Oczywiście - pokiwał głową, jakby
ze współczuciem. - Nic się nie zmieniłaś - westchnął teatralnie - ciągle przy
Tobie jest jakiś facet. Kolejna kolacja? - roześmiał się, co przeraziło
Gilbert.
Już była pewna, że to nie jest
przyjaciel pierwszego sobowtóra, a to co zrobiła mu Pierce musiało być
nieprzyjemne, skoro jej szukał.
- Nie jestem Katherine - powtórzyła.
- Mam na imię Elena - dodała, próbując załagodzić sytuację, jednak musiała
przyznać, że facet był strasznie irytujący i najchętniej olałaby go.
- Jasne, wierzę Ci - uniósł ręce do
góry w geście poddania, ale uśmiech mówił zupełnie co innego, więc to nie
przekonało Gilbert. - Nie wiedziałem, że jesteś taka głupia aby tutaj wracać.
- Słuchaj koleś - wtrącił Damon
opryskliwie - mam gdzieś, co sobie myślisz w tej Twojej tlenionej główce,
lepiej dla Ciebie, jak stąd pójdziesz - zrobił groźną minę, podchodząc do
niego.
Blondyn zaśmiał się najwidoczniej
rozbawiony. Kopnął Salvatora w brzuch tak, że poleciał kilka metrów dalej.
Szatynka przerażona stanem bruneta i siłą chłopaka, spojrzała na Damona. Nie
myśląc wiele, podleciała do blondyna i przycisnęła go do ściany za szyję. Warknęła,
ukazując swoją mroczną twarz. Ten w ogóle nie był przestraszony ani nawet
zaskoczony. Uśmiechnął się i ugryzł brązowooką w nadgarstek, przez co puściła
go, a on uciekł. Spojrzała wkurzona za blondynem, którego już nie zobaczyła i
podeszła do niebieskookiego z troską. Zerknął na jej rękę i jęknął. Elena
zaskoczona reakcją bruneta, zwróciła wzrok w to samo miejsce i rozszerzyła
usta, po czym przełknęła ślinę.
Kim był ten facet i czego chciał od
Katherine?
Blondynka wybuchnęła śmiechem na
kolejny żart mężczyzny. Przesiedzieli ze sobą całą noc, popijając w między
czasie wszelakie trunki. A mimo tego nawet nie poznali swoich imion. Wampirzyca
zapomniała o czasie i o zmęczeniu, świetnie bawiąc się w towarzystwie
ciemnoskórego. Owiany był mgiełką tajemnicy, która strasznie kusiła i nęciła
dziewczynę, aby ją odkryć. Nie mogła tak po prostu od niego odejść.
Nawet nie zauważyli, że w barze kryje
się jeszcze jedna osoba, spoglądająca na męską połowę tego duetu z pogardą i
nutką zazdrości. Był zły na byłego protegowanego i był też zagubiony. Nie miał
pojęcia, czemu blondynka omijała go szerokim łukiem, wydawało mu się, że są
przyjaciółmi. Poza tym, skoro była w Nowym Orleanie, to znaczyło, że Lockwood
pokłócił się z Caroline albo najzwyczajniej nie wrócił do niej. Wymusił kpiący
uśmiech na twarzy i prychnął. Bardzo się stoczył, mimo iż nie wszystko było
stracone, czuł się żałośnie. Opijał swoją zazdrość zamiast walczyć. To aż
niepodobne do Niklausa. Wyszedł z baru, nie mogąc dłużej oglądać tej parki.
Forbes wyjęła telefon z czarnej
torebki i otworzyła szerzej oczy, po czym powróciła wzrokiem na nieznajomego
chłopaka.
- Już piąta! - zawołała, podrywając
się z siedzenia. - Dzięki za mile spędzony czas, ale muszę wracać do domu, Stef
pewnie się martwi - powiedziała szybko, nie uzyskując żadnej odpowiedzi, a
nawet jej nie oczekując. - Mam nadzieję, że do zobaczenia, panie M -
uśmiechnęła się przesłodko i wyszła szybko z klubu.
Przy wejściu wpadła na czyjeś plecy.
- O rany, przepraszam bardzo -
rzuciła speszona - proszę pa... - urwała, widząc twarz osoby, na którą weszła.
- Klaus? - podniosła brwi do góry. - Co ty robisz tutaj o tej porze? - spytała
zdziwiona.
Jest piąta rano, a on chodzi po
ulicach. Nigdy nie wiedziała, że z niego taki ranny ptaszek. Nie AŻ taki.
Dopiero potem zorientowała się, że pyta go o to, co robi w mieście w którym
aktualnie mieszka.
- Caroline - odezwał się - jak miło
Cię widzieć, kochana - uśmiechnął się, ale blondynka dobrze widziała chłód,
panujący w jego oczach, chociaż nie wiedziała, czym był spowodowany. - Co ja
tutaj robię? - zmarszczył czoło. - Chyba stosowniej byłoby zapytać, co
sprowadza Ciebie do Nowego Orleanu? Myślałem, że nie lubisz tych klimatów -
ostatnie dwa słowa prawie wyszeptał, uśmiechając się łobuzersko.
Forbes zamrugała kilkakrotnie, chcąc
odpędzić od siebie dziwne uczucie, które wkradło się do jej serca. Coś w głębi
niej lubiło Pierwotnego i, mimo ogromnych starań dziewczyny, to coś powoli
wychodziło na światło dzienne. Nie chciała do tego dopuścić.
- Przyjechałam ze Stefanem - odparła
w końcu. - I masz rację, nie lubię. Ale co zrobić - dodała obojętnie.
- No tak. Czego nie robi się dla
przyjaciół - powiedział, zerkając na nią. - A co ta... - zaczął po dwóch
sekundach milczenia.
- Nawet nie próbuj - przerwała mu
natychmiast, wiedząc o co chce zapytać.
Spojrzała gdzieś w dal i zacisnęła
wargi w maleńką linię, próbując wcisnąć myśli o Lockwoodzie głęboko, tak jak
robiła to przez calutką noc. Ale Klaus widocznie nie chciał jej odpuścić.
- Czyżby Młody Brutus nie powrócił ze
swojej wycieczki? - zapytał, nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu.
- Nie nazywaj go tak! - warknęła,
patrząc na niego groźnie.
- Czemu wciąż bronisz tego
zwyrodnialca? On nie jest Ciebie wart - mówił, jakby chciał przekonać do czegoś
blondynkę.
- A ty jesteś, tak? - parsknęła,
znowu odwracając od niego wzrok.
Miała dość tej rozmowy. Może właśnie
tego próbowała uniknąć odkąd tu przyjechała? Wiedziała, że choćby bardzo tego
nie chciała na pewno pokłóci się z Mikaelsonem.
Anglik nie odpowiedział na jej
pytanie. Był stu, ba!, nawet dwustu procentowo pewien, że zasługiwał na nią.
Mimo tych złych czynów, jakich się dopuścił w przeszłości, to Caroline nie
skrzywdziłby nigdy. I w tym różnił się od Tylera.
- Nie pomyślałaś o tym, że gdyby
naprawdę Ciebie kochał, byłby przy Tobie nieważne od sytuacji?
Słowa blondyna zabolały Caroline.
Próbował zmusić ją do utraty wiary w uczucia Tylera! A przecież brunet ją
kochał. To przez niego jej chłopak musiał opuścić miasto i ją, a nie dlatego,
bo Forbes mu się znudziła.
- No pewnie - pokiwała głową. - I
codziennie miałby zmagać się ze strachem, czy go nie zabijesz! - krzyknęła
wściekła.
- Czy chociaż raz zadzwonił do
Ciebie, Caroline? - to pytanie sprawiło, że wampirzyca mimowolnie spojrzała na
Niklausa. - Wysłał list, napisał smsa?
- Nie, bo mógłbyś go odnaleźć -
powiedziała pewna swoich słów.
Zdawała sobie sprawę, że mógł do niej
napisać, ale przecież nie powie tego Klausowi. To wszystko co mówił Pierwotny
zaczynało wbijać się jej do głowy, odbijając od ścianek umysłu i tworząc wielką
wojnę z myślami, do których była święcie przekonana, że są prawdziwe.
- A teraz, kiedy dałem mu czystą
kartę? - pozostawał przy swoim.
Miał pewność, że ma rację. Mógł
zginąć czy nie - miłości się nie pozostawia. Nigdy. Klaus, gdyby ktoś mu
zagrażał, w życiu nie opuściłby Caroline. Nawet jeśli dziewczyna nie
odwzajemniałaby jego uczuć.
Milczenie dziewczyny dało mu
odpowiedź. Nie dzwonił, nie wrócił. Nie rozumiał, czemu Caroline tak zacięcie
go broniła i upierała się przy wierności bruneta. Była naiwna, sądząc, że
pierwsza udana hybryda jeszcze pamięta o słodkiej blondynce, którą zostawił
samą w Mystic Falls.
Stała oniemiała i patrzyła za
odchodzącym Klausem. Czy blondyn mógł mieć rację? Te wszystkie zdania, które
wypłynęły z jego ust, sprawiły, że wampirzyca zwątpiła i zaczęła zastanawiać
się nad tym, co powiedział. Cząstka jej musiała to przyznać - Tyler mógł z nią
zostać i olewać Klausa, ale większa część stanowczo zaprzeczała - musiał
wyjechać, żeby żyć! Mają przecież wieczność. W końcu do siebie wrócą. I potem
znowu cichy głosik odezwał się, mówiąc, że gdyby Lockwoodowi zależało -
wróciłby albo chociaż zadzwonił, czy też nawet napisał. A on nie zrobił nic.
Kompletnie NIC. Czy Tylerowi na pewno zależało na Caroline? Po chwili skarciła
się za te myśli i oburzona prychnęła głośno, że też Klaus ma czelność mówić jej
coś takiego. A jednak... ciągle w głowie blondynki trwała bitwa na przekonania.
I na razie ta cichsza strona przegrywała z jej dumą, niekoniecznie z prawdą.
Ciało kolejnej ładnej dziewczyny
opadło na zimną posadzkę, robiąc przy tym głuchy hałas. Niewzruszony tym jakoś
szczególnie opadł na wielkie łoże i westchnął zadowolony. Mimo samotności
potrafił dobrze się bawić. A nawet lepiej bawił się sam, niż z kimkolwiek.
Rozejrzał się po przestronnym pokoju i, nie przejmując się martwymi ciałami na
podłodze, podszedł do lodówki, stojącej przy przeciwległej ścianie do łóżka.
Zdenerwowany brakiem czegokolwiek, zamknął z hukiem lodówkę i wyszedł z
pomieszczenia, oceniając przedtem swój wygląd i stwierdzając, że wygląda
niesamowicie przystojnie.
Uśmiech na twarzy szatyna to była
tylko taka przykrywka. Ktokolwiek, kto nawinąłby się mu po drodze, mógłby
skończyć jako przekąska. Życie ludzkie było akurat czymś, czym nie przejmował
się w ogóle. Bo po co miałby? Kiedyś i tak umrą, a tak to przynajmniej mieliby
ciekawą śmierć.
Wszedł pewny siebie do najbliższego
baru, których było mnóstwo w Las Vegas. Czuł, że to właśnie tutaj jest jego
miejsce. Wieczna zabawa, zero ograniczeń, wolność. Jak mógłby z tego nie
korzystać?
Przystanął przy ladzie, wiedząc że
długo w tym miejscu nie zabawi, dlatego w ogóle nie siadał. Chciał napić się i
wyjść w poszukiwaniu rozrywki, której miał pod nosem pełno. Przez cały tydzień
nie zdążył wszystkiego zobaczyć. Był sentymentalny. Tak jakby. Po tysiącu
latach życia dopiero teraz zaczął żyć pełną parą. A to, co ludzie wynaleźli w
XXI wieku było szaleństwem, na które szatyn z chęcią się pisał.
Zamówił butelkę Jacka Danielsa.
Opróżnił ją do połowy w zadziwiająco szybkim tempie i wyszedł, trzymając w
prawej dłoni alkohol i co chwilę go popijając. Omijał trochę znane uliczki,
zachodząc głębiej i odkrywając nowe miejsca. Porównywał, jak jest teraz, a jak
było kiedyś. Nie mógł uwierzyć, że "nic" stało się światową stolicą
rozrywki. Trochę zmieniło się od tamtego czasu, kiedy Pierwotny zawitał w Las
Vegas pierwszy raz. "Trochę" to pojęcie względne, bo jedyne co wampir
pamiętał, to lasy i kilka domków. Nic nadzwyczajnego, więc nie został tutaj na
długo.
/Las
Vegas, Nevada, rok 1912/
Mikaelson
przechadzał się ulicami młodego miasteczka, nie zawieszając spojrzenia na
niczym, bo nie widział niczego specjalnego w kilkudziesięciu domkach i szosie.
Przyjechał tutaj tylko po to, aby odwiedzić coś nowego. Zawsze przyjeżdżał choć
na chwilę do nowych miast, bo może znalazłby w końcu swój zakątek. Tak odrywał
się od swojej rodziny, która nie interesowała się nim zbytnio. To on był tym
najgłupszym. Po jakimś czasie przestało mu to przeszkadzać i zaczął cieszyć się
z bycia wampirem. Był kimś. Podczas, gdy jego bracia uchodzili za tych sławniejszych
Pierwotnych, on zostawał w cieniu, a jednak to właśnie on był tym najbardziej
bezwzględnym. Zwodził miłym uśmiechem, zabijając jako przyjaciel, żeby móc
ujrzeć cierpienie i zdziwienie w oczach ofiary. Ludzie to tylko pożywienie.
Przynajmniej tak twierdził, odkąd wyłączył uczucia.
Zasalutował
jakiemuś mężczyźnie, stojącemu na ganku domu. Blondyn odwzajemnił miły gest ze
strony wampira, uśmiechając się przy tym. Szatyn zaśmiał się pod nosem z
naiwności faceta, który po chwili leżał martwy na drewnianej posadzce swojego
domu. Kol przetarł wierzchem dłoni wargi od krwi i stanął przed drzwiami, lekko
spychając ciało nieboszczyka na bok. Za chwilę w progu stała czterdziestolatka
z zaniepokojonym wyrazem twarzy. Dostrzegając męża na ziemi, zakryła usta dłońmi
i zaniosła się szlochem. Nawet nie zwróciła uwagi na szatyna, który stał
centralnie przed nią.
Pierwotny
przewrócił oczami i spojrzał głęboko w oczy kobiety.
-
Zaprosisz mnie do środka i nigdzie się stąd nie ruszysz - zahipnotyzował ją,
czekając na jej reakcję.
Mieli
pecha. Wampirowi akurat zachciało się zabić ich, bo taki miał kaprys. I raczej
nie zlituje się nad nimi.
-
Wejdź - powiedziała cicho, mimo całego przerażenia i niechęci do wypowiedzenia
tego słowa.
Nie
chciała go zapraszać, a jednak to słowo jakby samo z niej wyleciało. Do tego
nie mogła się ruszyć. Kompletnie nie miała pojęcia, co się stało, a w dodatku w
innym pokoju siedziała jej córka. Musiała ją obronić!
-
Czego od nas chcesz?! - krzyknęła ciemnowłosa.
Kol
zupełnie ją zignorował, przechadzając się po pokojach i szukając jeszcze kogoś.
W ostatnim pomieszczeniu zauważył blondynkę, która właśnie się obudziła, bo
wyglądała na zaspaną. Pierwotny przechylił głowę na prawo, chwilę jej się
przyglądając. Chyba go nie zauważyła. Była ładna. Musiała taka pozostać. Po
prostu - musiała. Podbiegł do niej w szybkim tempie, czym zwrócił jej uwagę.
Krzyknęła, odsuwając się na sam koniec łóżka. Uśmiechnął się do niej i przebił
zębami skórę na nadgarstku, podsuwając go pod usta dziewczyny. Nie zważając na
jej głośne sprzeciwy, przydusił go mocniej, a kiedy blondynka upiła pod
przymusem, skręcił jej kark.
Podczas,
gdy dziewczyna była nieprzytomna przywlókł jej matkę i wpił się w skórę
kobiety. Czerpał przyjemność nie tylko z picia krwi, ale też z jej strachu.
Blondynka
w końcu ocknęła się, rozglądając lękliwie po pokoju. Natrafiła na szatyna i
matkę w jego rękach. Kol przyłożył dziewczynie ledwo żyjącą kobietę, nie
zważając na lament dziewczyny. Może coś zacznie dziać się w tym mieście i
będzie czymś więcej niż tylko norą, przez którą przejeżdżają ludzie, aby
pojechać dalej.
Przyszła
wampirzyca poczuła o dziwo przyjemny zapach, a po chwili wpiła się w szyję
swojej rodzicielki, pozbawiając ją życia. Zupełnie nie miała pojęcia, co się z
nią dzieje, po prostu to zrobiła, poddała się przyjemności. Dopiero potem
zorientowała się, co wyczyniła, ale nieznajomego już nie było.
/Las
Vegas, czasy teraźniejsze/
Przed szatynem stanęła śliczna
blondynka z uśmiechem na twarzy. Nie był to jednak miły uśmiech, biła od niego
groza i chęć mordu. Nienawidziła go za to, co jej zrobił. Wprowadził ją w ten
beznadziejny świat bez jakiejkolwiek pomocy czy choćby ostrzeżenia. Po prostu
to zrobił. Na zawsze pozostała w jej głowie twarz oprawcy. To on zabił jej
rodziców. I musi za to zapłacić.
Nie sądził, że kiedykolwiek jeszcze
ją ujrzy. Pewnie szukała zemsty, ale go to nie obchodziło, raczej nie wpadłaby
na pomysł jak go zabić przez tysiąc lat, a przez kolejne szukałaby tej broni,
której nie otrzymałaby.
- Vanjah Carter - odezwał się - miło
Cię widzieć po tylu latach - kiwnął głową w jej stronę z serdecznym uśmiechem.
- Kol Mikaelson - zmrużyła delikatnie
oczy, patrząc na wampira jakby z góry - i vice versa.
***
Hej, Haj, Helloł. :D Ogromnie dziękuję Tote, El Rose i Magente (nie umiem odmieniać, aha, oki xD) za komentarze. <3 Naprawdę mi miło, kiedy wiem, że jednak ktoś to czyta. :D
Miałam coś napisać, ale wyleciało mi z pamięci. :o Hm... no nic, może kiedyś się przypomni. A teraz żegnam się z wami, strasznie chce mi się spać, padam z nóg, bo rano ok. 9. obudził mnie sąsiad z wiertarką. Ja rozumiem, że ma remont, no ale, kurczę, dlaczego w weekend a nie w dni powszednie? :( OK. Czekam na wasze opinie, te pozytywne, jak i te negatywne. :D
love, love, love,
artisticsmile. <3
PS. Czy jest tutaj ktoś, kto pomoże mi z całym blogspotem? Chodzi mi głównie o szablon. Gdzie najlepiej złożyć "zamówienie" i jak go potem ustawić? BŁAGAM NA KOLANACH! <3 Będę wdzięczna za jakąkolwiek pomoc. xoxo
OMG BOSKIE *O* I ta scena z Klausem i Caroline *o* Cudo <3 Czekam niecierpliwe na kolejne! Ach.. chciałam zapytać bo później mi wypadnie z głowy, co ile dodajesz kolejny nn? No żebym miała jakoś tego dnia komp by przeczytać ^.^
OdpowiedzUsuńAww, dzięki za miłe słowa. <3 a rozdział dodaje mniej więcej co 4-5 dni. :D ale bardziej co 5. :p
UsuńZgadzam się całkowicie z El Rose:) Rozdział cudny. Jako Klarolineholiczka po prostu pochłonęłam to, co o nich napisałaś. Ale wątek Kola też bardzo mnie zaciekawił - uwielbiam jego postać, cieszę się że wróciła w Twoim opowiadaniu:)
OdpowiedzUsuńMiałabym do Ciebie prośbę - czy mogłabyś powiadamiać mnie o NR u Cb? Byłabym bardzo wdzięczna:)
Dziękuję z góry i czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg ;)
Magenta
klaroline-love.blog.pl
Właśnie przeczytałam. Podobała mi się scena Eleny i Damona. Czytając to, czułam się jakbym oglądała ich w telewizji. Co do Klaroline to ładnie oddałaś sposób w jaki zazwyczaj ze sobą rozmawiają. Caroline pawająca niechęcią do niezrażonego niczym Mikealsona. Ahh :) Co do Kola, to nigdy za nim nie przepadałam. Zachowywał się zawsze jak rozwydrzony nastolatek, którym nie był i nawet jego urok osobisty mnie nie jest w stanie przekonać do niego.
OdpowiedzUsuńWeny ;)
Cudowne ;) jaki chciałabyś szablon? Kiedy będzie nowy rozdział? A propos szablonu to mogłabym ci wysłać kilka propozycji :) napisz u mnie na blogu w komentarzu
OdpowiedzUsuńŚwietny <3
OdpowiedzUsuńScena Klausa i Caroline <3 Po prostu ją kocham <3
Czekam na następny rozdział <3
Pozdrawiam K.
PS Zapraszam do mnie na nowy rozdział :
http://klaroline21.blogspot.com/
cudowne ja cie dziewczyno podziwiam za twój dar piszesz świetnie - rozdziała jak zwykle świetny <3 Kol <3 Klaroline <3
OdpowiedzUsuńMega! :O i w końcu Kol! <3 Kocham cię! :D
OdpowiedzUsuńO jej ile się dzieje! Wredna Elena ma bzika na punkcie Kat i spotyka jakiegoś przyjemniaczka hi hi mam nadzieję, że da jej popalić. Klaus ma rację! Mam nadzieję, że Caroline w końcu to zrozumie. Kol! Uwielbiam wszystkich pierwotnych więc czym więcej tym lepiej! ;* Kim jest przeurocza blondynka? Chętnie dowiem się o niej coś więcej.
OdpowiedzUsuń