~ 24
~
Powiedzmy, że
miałem dobry dzień.
- Caroline! – zawołał Stefan,
starając się jakkolwiek odpędzić pomysł blondynki.
Jednak wampirzyca wcale go nie
słuchała idąc przed siebie. Na jej policzkach dalej tkwiły zaschnięte już łzy,
a w oczach nie widać było tych samych iskierek co niegdyś. Straciła matkę, jak
mogła się z tego cieszyć?
Niebieskooka odwróciła się gwałtownie
do przyjaciela, na co on przystanął niedaleko niej. Wyglądała na zdesperowaną.
- Musi za to zapłacić, rozumiesz?! –
krzyknęła, przywołując kilka wzroków i łzy na jej twarzy.
- Wiem – spojrzał na nią ze
współczuciem i przytulił do siebie – ale proszę, nie rób nic głupiego – dodał
ciszej.
- Jesteś ze mną, czy przeciw? –
zapytała, odsuwając się od niego i pociągając nosem.
Salvatore nie odpowiedział jedynie
uśmiechnął się na znak zgody. Wiedział, że to źle się skończy dla kogoś i był
niemalże pewien, że tą osobą będzie Forbes, ale zrobi dla niej wszystko.
- Widzę, że już znacie mojego stwórcę
– Klausa i pewnie też znacie jego możliwości – Marcel uśmiechał się, nie
wiedząc o ich wspólnej przeszłości. – Twoja reputacja cię prześciga – poklepał
go po ramieniu.
Savatore nie mógł powstrzymać się od
parsknięcia śmiechem na słowa Gerarda. Oczywiście,
że znamy i to bardzo dobrze, pomyślał.
- Tak się składa, Marcelu – zaczął
lekko Niklaus, nie odwracając wzroku od Eleny i Damona – że mam z tą dwójką
wiele wspólnego i chcę ich śmierci, ale nie tutaj.
- Złamali mój kark, chcę popatrzeć –
prychnął oburzony.
Mikaelson spojrzał na Gerarda,
śmiejąc się pod nosem z wyznania wampira. No tak, zadarcie z samym Marcelem
Gerardem, to już naprawdę poważny problem i gdyby to nie byli właśnie oni, to
nawet sam Klaus współczułby im.
- Nie tym razem, Marcelu – rzucił i
podszedł do wampirów.
Zerwał z nich liny i wampirzym tempem
zniknął z oczu Marcela, który warknął, patrząc na puste miejsca, gdzie jeszcze
niedawno stali Elena i Damon. Szukał ich godzinami, a Klaus bez żadnego
lepszego argumentu zabrał ich ze sobą. Teraz, jak nigdy wcześniej zapragnął
klęski Niklausa.
Jeremy i Elizabeth, którzy siedzieli
w salonie dalej zastanawiając się nad wizytą Bonnie, usłyszeli huk, jakby coś
twardego walnęło o ścianę. Spojrzeli po sobie z niepokojem i zdążyli tylko
wstać, kiedy do pomieszczenia wszedł blondyn z lekkim uśmiechem.
- Wybaczcie wgniecenie w ścianie, ale
drzwi były zamknięte – powiedział swobodnie, jakby był ich kumplem.
Gilbert patrzył ze zdziwieniem na
przybysza. Może i wyglądał jak Stefan, ale Jeremy z przekonaniem stwierdził, że
nim nie jest.
Carter od czasów przyjazdu Jera i
Bonnie miała coraz więcej kłopotów. Tak jakby samo poznanie ich było jakimś
przekleństwem i ściągało wszystkie nieszczęścia z całego świata. O dziwo wcale
jej to nie przeszkadzało. W końcu czuła że do czegoś przynależy, może komuś
pomóc i ten ktoś pomoże jej. Wiedziała na pewno, że gość nie był kimś pokojowo
nastawionym, a przynajmniej nie grał tego dobrego. Bez większego wysiłku użyła
na intruzie magii, jednak ten ani nie drgnął, co ogromnie zdziwiło Liz.
- Może jesteś silna, Elizabeth, ale
mnie nie pokonasz. Miło, że chociaż się starałaś – rzucił z lekką ironią.
- Czego chcesz, Silas? – zapytał
ostro Jeremy.
Niebieskooka na dźwięk tego imienia
poruszyła się niespokojnie. Legenda, o której słyszała tyle razy właśnie stała
naprzeciwko niej. Powinna się bać czy raczej prosić o autograf? Z tego co
wiedziała, Silas chciał zniszczyć drugą stronę, żeby być z ukochaną. A skoro On
był tutaj, to znaczy że zażył lekarstwo.
- Nie musisz być taki niemiły,
Jeremy. Gdybyś odbierał telefony od siostry, to powiedziałaby Tobie coś –
westchnął. – Bonnie Bennett straciła swoje moce, a ja po prostu potrzebuję
wiedźmy do pomocy.
Szatyn obrzucił blondyna groźnym
spojrzeniem, jednak nie odezwał się, aby zadać pytanie, co zrobił z Bonnie.
- Po prostu? – prychnęła dziewczyna.
– Poszukaj innej, bo ja Tobie na pewno nie pomogę. Nie chcę z powrotem tylu
wampirów – zmrużyła oczy, czując się nagle pewniej niż zazwyczaj.
Blondynka wyleciała z pomieszczenia,
trafiając na swojego brata. Mężczyzna od razu poznał po niej, że coś jest nie
tak, co dodatkowo udowadniały jakieś hałasy z jej pokoju, którymi niedawno się
nie przejmował.
- Rebekah, coś się stało? – zapytał,
na chwilę zapominając o rozmowie z Katherine.
- Dodzwoniłam się do Kola –
powiedziała rozzłoszczona, co wydawało się dziwne Elijahy, w końcu to jej brat
– ten idiota idzie zabić Silasa – dodała.
Mina starszego Pierwotnego zmieniła
się natychmiast. Miał pojęcie, że Kol jest strasznie narwany i nie przepuści
żadnej walki, ale nie wiedział, że pójdzie prosto w sidła Silasa, którego bał
się przez kilka wieków.
- Próbowałaś dzwonić jeszcze raz? –
spytał opanowany, mimo że w środku cały się gotował.
Od kilku miesięcy w końcu ktoś
porozmawiał z ich młodszym bratem, a ten tak po prostu idzie na pewną śmierć.
Oby jednak zastanowił się nad tym porządnie i zostawił 2000-letniego w spokoju.
- Nie odebrał po raz kolejny.
Blondynka wyglądała, jakby była
gotowa wsiąść do byle jakiego pojazdu i pojechać do Kola, żeby uratować jego
tyłek z robienia głupot.
- Gdzie jest Silas? I po co tam
pojechał? – dopytywał dalej Elijah, chcąc dowiedzieć się więcej, tak aby jakoś
pomóc bratu.
- Jest w Las Vegas – odparła – wiem
tyle co ty – mruknęła.
- Słuchaj, Carter – jego głos zrobił
się bardziej chłodny.
Podszedł do Liz na niebezpieczną,
według Jeremiego, odległość, ten zaszedł mu drogę, jednak Silas szybko sobie z
nim poradził odrzucając go na pobliską ścianę.
Gilbert upadł na ziemię i poczuł
ucisk w płucach. Kiedy zdążył pomyśleć, że to przez silne uderzenie, nie mógł
złapać żadnego oddechu jakby się dusił.
- Jedziesz ze mną, czy może Twój
przyjaciel ma się udusić? – zapytał, patrząc prosto w pełne strachu oczy
Elizabeth, która chciała podbiec do chłopaka, ale nie mogła. – Swoją drogą
bardziej preferuję ogień – jak na zawołanie pojawił się strumień ognia na
podłodze, który pełznął w kierunku leżącego Gilberta.
- Dobra! – krzyknęła szybko
przerażona umierającym Jerem. – Ale Jeremy jedzie z nami – dodała pospiesznie.
- Ja prowadzę – rzucił jakby wesoło,
a szatyn w końcu odzyskał upragniony oddech i ogień zgasł.
Carter podbiegła do niego i pomogła
mu wstać. Przytulił ją, patrząc na Silasa znad jej ramienia.
- Samochód jest przed hotelem –
wykrztusił Jeremy.
- Czeka nas wycieczka – blondyn
wyglądał na podekscytowanego tą sprawą.
Brunetka wysiadła z samolotu i wpadła
w ramiona panny Forbes, która kolejny raz tego dnia rozpłakała się, tym razem
ze szczęścia. Mulatce także poleciały łzy po policzkach, wreszcie czując że
jest w domu, przy bliskich jej osobach.
- Bonnie, tak bardzo się o Ciebie
martwiłam – blondynka przycisnęła mocniej do siebie przyjaciółkę i nie miała
zamiaru jej puszczać.
Zielonooka roześmiała się wesoło i
zauważyła Stefana, stojącego niedaleko nich i uśmiechającego się lekko, jednak
Bennett dostrzegła zmartwienie na jego twarzy. Zanim zdążyła cokolwiek
powiedzieć lub chociaż przywitać się z młodszym Salvatorem, Caroline zabrała
głos.
- Spakowałam parę Twoich rzeczy. Mam
nadzieję, że się nie gniewasz, ale musimy załatwić coś w Nowym Orleanie –
mówiła na jednym wdechu, nie dając sobie żadnej przerwy. – Obiecuję, że to nie
potrwa długo.
Blondynka dopiero teraz oderwała się
od brunetki, która ze zdziwieniem wpatrywała się to w Stefana, to w zapłakaną
twarz Care. Na początku Bonnie myślała, że to niedawno wylane łzy, jednak po
chwili zmieniła zdanie. Już była pewna, że coś się stało, ale nie chciała o nic
wypytywać, więc zgodziła się na propozycję Forbes i zaraz po tym ruszyli do
samolotu, który leciał w stronę Nowego Orleanu.
Blondynka już parę godzin temu
opuściła hotel i udała się przed siebie, nie patrząc w tył. Nie chciała znowu
paść ofiarą Pierwotnego i być jego sługą. O nie! Szukała go przez wiek, ale
przynajmniej teraz wie, że nie było warto i tylko straciła na niego sto lat,
opuszczając każdego z kim związała się na dłużej.
/Kearney,
Nebraska, rok 1937/
Kolejny
rok, kolejne miasto, kolejny chłopak. Dziewczyna zatraciła się w krwi, choć
tyle razy próbowała przestać – nie potrafiła. Nienawidziła siebie za to, jaką
się stała osobą i nienawidziła nieznajomego za to, że ją taką zrobił. Kiedy
wypiła ostatnią kroplę ze swojej matki, poczuła że chce więcej. Nie pomogło
racjonalnie myślenie, ani nawet krzyki jej ofiar. Z czasem nauczyła się
hipnotyzować swoje własne pożywienie, jednak nic jej tak nie kręciło jak strach
ludzi. Po stracie rodziców nie chciała nic czuć i udało jej się to, choć sama
nie wiedziała jak. Po prostu nagle jakby przestała się interesować wszystkim.
Pozostała w niej jedynie nienawiść do przystojnego obcego.
Siedziała
w barze i zapijała kolejnego zmarłego. To stało się jej tradycją. Ilu ludzi
zabiła w danym dniu lub tygodniu, tyle drinków wypijała, a potem były kolejne
krwawe ofiary. Uwielbiała to robić, od kilkunastu lat to było jej jedyne hobby.
W końcu musiała czymś się zajmować podczas poszukiwań Kola.
Vanjah
uśmiechnęła się pod nosem, kiedy obok niej usiadł jakiś chłopak w wieku około 21
lat. Kolejna zdobycz, a nawet nie zdążyła wypić za tamtych. Zerknęła na
bruneta, który chyba jako pierwszy nie zwrócił na nią uwagi, tylko od razu zabrał
się za picie. Taki też może być.
-
Często tu przychodzisz? – zapytała jak gdyby nigdy nic, patrząc przed siebie.
Zdziwiony
nagłym odezwaniem się dziewczyny, spojrzał na nią i przez chwilę nic nie mówił.
Trudno znaleźć w takim barze, jak ten, jakąkolwiek dziewczynę samą. Dopiero
teraz Vanjah zwróciła wzrok ku niemu i musiała przyznać, że facet jest cholernie
przystojny. Pierwszy raz pomyślała o kimś w ten sposób od czasów, kiedy była z
Albrielem.
-
Nie – odparł lakonicznie, czym trochę zaskoczył Carter.
Spodziewała
się jakiegoś flirtu z jego strony, ale chyba nie mogła na to liczyć. Mężczyzna
z powrotem zajął się swoim drinkiem, zupełnie nie zawracając sobie głowy
Vanjah.
-
Więc chyba masz jakiś poważny problem – kontynuowała wampirzyca, zwracając jego
uwagę.
-
Nie aż tak poważny, żeby go rozpowiadać – uśmiechnął się lekko, jednak Van
wyczuła w tym sarkazm.
Blondynka
zmrużyła oczy i odwróciła wzrok od bruneta, którego imienia jeszcze nie znała.
Jeszcze nadejdzie jego chwila. Jeszcze uczci jego śmierć smacznym drinkiem.
Szatynka wpatrywała się w stojącego
naprzeciwko niej Klausa. Uratował ich. Tak po prostu przybył i wybawił z
problemów. Nigdy w życiu nie pomyślałaby, że Pierwotny może zrobić dla nich coś
takiego. No właśnie… jaki miał w tym cel? Elena szczerze wątpiła w
bezinteresowność Mikaelsona.
- Dlaczego to zrobiłeś? – zapytała
wampirzyca, kiedy to Damon stał spokojnie obok i mierzył Hybrydę podejrzliwym
spojrzeniem.
- No właśnie, Klaus – zaakcentował
jego imię. – Czyżbyś bał się odrzucenia ze strony naszej kochanej Blondie? –
uśmiechnął się ironicznie.
Doskonale zdawał sobie sprawę, że
stąpa po cienkim lodzie, ale miał to gdzieś. Skoro rzeczywiście zrobił to dla
Forbes, to teraz także go nie zabije.
- Cóż, ratuję was po raz kolejny w
tym roku, powinienem dostać jakieś podziękowania – sprawnie ominął temat
Caroline, o której ostatnio myślał ZA często.
Spodziewał się, że dzięki Marcelowi
oderwie się od tych natrętnych myśli, jednak wcale nie pomogło. Chciał rozerwać
się i zabić kilku wampirów, ludzi, nieważne. A w jego życiu znowu pojawił się
Damon i Elena. Chyba nigdy nie znikną.
- Oczywiście, że dostaniesz –
prychnął Salvatore. – Eleno? – rzucił znaczącym tonem, dalej nie odrywając
wzroku od Niklausa.
- Dziękujemy – wydusiła Gilbert.
- Słabe, jak na tak wielki wysiłek –
powiedział arogancko, ale nie miał już ochoty z nimi rozmawiać, dlatego wyminął
ich bez słowa i ruszył w stronę schodów.
- Więc, dlaczego? – spytała ponownie
szatynka i zmarszczyła brwi.
Blondyn przystanął na chwilę, a w
jego myślach znowu pojawił się prawdziwy powód uratowania wampirów.
- Powiedzmy, że miałem dobry dzień –
warknął wściekły i zniknął w swojej pracowni.
Elena spojrzała na Damona, który
przewrócił oczami. Odechciało mu się siedzenia w tym zapchlonym mieście pełnym
Pierwotnych i jakiś nadpobudliwych wampirów. Chwycił rękę Gilbert i w mgnieniu
oka pojawili się przez samochodem Salvatora. Z uśmiechem na ustach otworzył
drzwi Elenie i z podobnym uśmiechem sam wsiadł, po czym odpalił silnik,
ruszając w drogę.
Szatynka odetchnęła głęboko i
otworzyła drzwi od swojego pokoju. Rozejrzała się wokół, czy na pewno nikogo
nie ma i z zadowoleniem stwierdziła, że droga wolna. Uśmiechnęła się i już
normalnym krokiem zeszła na dół. Tam także nikogo nie było, więc ze spokojem
podeszła do drzwi wyjściowych. Nareszcie ma okazję wyjść z tego domu i zrobić
coś, cokolwiek. Znudziło jej się oglądanie tych samych czterech ścian. Złapała
za klamkę i przekręciła ją, ciągnąc drzwi w swoją stronę.
- Idziesz gdzieś? – usłyszała głos
najstarszego z Pierwotnych i zacisnęła powieki.
- Zamierzałam – syknęła i odwróciła
się w kierunku Elijahy, który podchodził do niej.
- Gdzie? – zapytał.
- Przestań być takim egoistą, Elijah
– warknęła – nie rozumiem, dlaczego wciąż próbujesz mnie przytrzymać przy życiu
marnego człowieka – mówiła dalej, coraz bardziej irytując i raniąc mężczyznę. –
Nie chcę do końca życia martwić się o jedzenie i bóle w krzyżu – mruknęła lekko
opuszczając głowę, ale po chwili znów ją podnosząc. – Nie chcę martwić się o
czas ani o to, kiedy umrę, a pewnego dnia na pewno tak będzie – dodała
dobitnie, a w jej oczach pojawiły się łzy, które wolała ukryć, dlatego znowu
opuściła głowę trochę w dół.
Ciemnooki z bólem patrzył na ukochaną
i bez zastanowienia nad ostrością tych słów, powiedział:
- Wykorzystałaś mnie. Znowu.
Nagle dziewczyna uniosła wzrok i
przekrzywiła głowę, zmniejszając odległość między nią a Elijahą. Nie sądziła,
że właśnie tak pomyśli. Kiedy już chciała zrobić kolejny krok, cofnęła się w
stronę drzwi. Musiała podjąć decyzję, czy wybrać miłość życia, czy
nieśmiertelność. Stała tak przez kilka sekund, po czym odwróciła się w kierunku
wyjścia.
- Nigdy nie zrobiłabym tego, nie
znowu – wyszeptała, ostatni raz zerkając na Mikaelsona i zniknęła za drzwiami.
Elijah znieruchomiał. Właśnie
pozwolił jej odejść, pójść w dziki świat bez żadnej ochrony. Nie miał pojęcia
czy wróci cała i czy w ogóle wróci. Uczucia oblegały go z każdej strony. Poczuł
się trochę jak wtedy, kiedy dziewczyna oddawała mu lekarstwo. Jej słowa były
takie prawdziwe, tak bardzo w nie uwierzył, że wrócił po nią. Teraz dał jej
wolną rękę. Nie wiedział, czy postąpił słusznie, ale nie chciał cierpienia
Kateriny, nie chciał aby to było ich jedynym tematem. Z lekkim uśmiechem
wspomniał poprzednią noc spędzoną z Pierce. Miał nadzieję, że będzie ich
więcej. Teraz mógł jedynie czekać.
A Ona? Ona wybrała nieśmiertelność.
Mikaelson mknął przez ulice, tak
naprawdę nie wiedząc dokąd zmierza. Kogo miał szukać, skoro nie miał pojęcia
jak Silas wygląda. Najwidoczniej liczył na cud. Chociaż dla niego lepiej
byłoby, gdyby w ogóle nie napotkał 2000-letniego czarownika, jeśli chce
przeżyć. W pewnym momencie przystanął, widząc Gilberta i Carter z blondynem. Więc teraz postanowiłeś być młodszym
Salvatorem, pomyślał z przekąsem od razu domyślając się, że ten blondyn to
właśnie Silas.
- Kol Mikaelson – rzucił czarownik i
spojrzał na stojącego przed nim wampira – już myślałem, że się nie doczekam.
Szatyn nie odzywał się przez dłuższą
chwilę, co również postanowili zrobić Jer i Liz. Woleli nie wcinać się w ich
rozmowę, żeby nie zostać martwymi.
Kol wpatrywał się z kamienną miną w
twarz Silasa, którego tak bardzo niegdyś się bał, teraz wyglądał zupełnie
normalnie. Jakby był niegroźnym człowiekiem. Najwyraźniej niepotrzebnie słuchał
przestróg czarownic.
- Wystarczyło trochę poczekać –
odezwał się nareszcie, zmierzając blondyna ostrym wzrokiem.
- Podejrzewałem, że szybciej Rebekah
wpadnie, w końcu nie mogłaby oprzeć się moim wdziękom – uśmiechnął się i
pokazał swoje ciało rękoma – ale nie na darmo mówili, że jesteś tym głupszym –
wzruszył ramionami.
Mikaelson z każdym kolejnym słowem
był bardziej zirytowany i zdziwiony słowami Silasa. Gdyby miał pewność, że nic
mu nie zrobi, to już dawno rzuciłby się na niego i wyrwał serce. Przecież nie
może to być aż takie trudne. Stoi naprzeciwko niego i do tej pory nie użył ani
jednego zaklęcia, co oznacza… Kol sam nie był pewien co to oznacza i czy to mu
daje wolną rękę, jednak warto spróbować, czyż nie?
- Swoją drogą miło z Twojej strony,
że uratowałeś Bonnie. Wyglądacie uroczo – kontynuował blondyn, wzburzając tym
samym szatyna.
Kol w ułamku sekundy przycisnął
Silasa do ściany i wbił mu dłoń w klatkę piersiową. Blondyn spojrzał na niego
zdenerwowany i jednocześnie zbolały. W jego oczach widać było, że właśnie się
poddał.
***
I to by było na tyle, hahah. :D Przepraszam, że dopiero o tej godzinie dodaję, ale jakoś tak... no po prostu no hahah. :D Mam nadzieję, że wybaczcie. To, jak i to, że nic mi się nie chce. :/ Ale co tam, to nieważne. :D
Dziękuję waaam baaardzo, baaardzo mocno za ponad 9000 wyświetleń. O rany, aż nie wiem co napisać. :o TO DUUUŻOOO! Strasznie dużo i DZIĘKUJĘ WAM ogromnie, że chce Wam się to czytać i o jejuuu. Jesteście KOCHANI. <3 Będę Wam dziękować do końca życia, więc za to też przepraszam, ale awww. <3 DZIĘKIII, GRZYBKI. <3
Żadnych spoilerów kolejnych nie daję, bo uwielbiam robić niespodziewanki! :D
Dodam jeszcze, że miło mi, że podobał Wam się One shot o Carlijah. Wiem, że łączenie ich jest dość dziwne, ale Caroline pasuje do wszystkich, a że uwielbiam Elijahę, to nie mogłam się oprzeć, hahah. :D Jeśli ktoś nie czytał, to zapraszam na tego ONE SHOTA. ;p
I zapraszam jeszcze na bloga takiej jednej pani. :D BATTLE OF DESTINY Motywacji nigdy za wiele, a warto tam zajrzeć. SERIO! POLECAM jak gorące bułeczki i w ogóle no. :D
I TO BY BYŁO NA TYLE.
love, love, love,
ARTISTICSMILE. <3
świetnusie <3 kocham loviciam i takie tam <3
OdpowiedzUsuńO Care w NO zapewne jedzie do Klausa. grr czy będzie coś z tego więcej? poczekamy zobaczymy ;)
Czyżby Silas sie naprawdę poddał ?
Skąd Silas wie o Kennett ?
Świetny One shot, przepraszam że nie zostawiłam komentarza ale było późno i mi się nie chciało, poza tym to pisałam ci że jest świetny.
Kath zła dziewczyna wolała nieśmiertelność niż miłość - jak Marcel (czyżby byli jakoś spokrewnieni hahaha - wiem że nie)
Za tą taką jedną panią daje ci buziaczka ;*
Życzę weny, pomysłów, paseczka, szczęścia, wiem że już pisałam o wenie ale napisze jeszcze raz - tak dużo weny i pomysłów by ci starczyło byś mogła sie ze mną podzielić bo skończyły mi się te 2 składniki, ciepełka, deszczyku, mniej zaległości i ... - dopisz sobie co chcesz ;) :P
Ide spać :* Kolorowych snów złociutka :*
Wspaniały rozdział! A Caroline jedzie do NO, Łiii!... Ale zaraz kto ma za to wszystko zapłacić? Chyba nie Klaus, nie?
OdpowiedzUsuńNo, i Kol... mam nadzieje, że zabije tego Silasa, i skąd on w ogóle wie o Bonnie i nim?
Ech, i mam kolejny tydzień czekać na kolejny? Dlaczego mnie tak torturujesz?
No nic, życzę DUUŻOOO weny, szczęścia, pomysłów, ciepła, deszczu....
Pozdrawiam Jula
Świetny :D Podoba mi się to jak piszesz xD I o co chodziło Klausowi. Nie żeby coś, ale po tym co zrobiła mu ta dwójka pozwoliła bym ich zarżnąć Marcel'owi. Nie sądze żeby chodziło o Care, chociaż? Dobra nie wiem... A właśnie co strzeliło Kol'owi do tego pustego łba! Sailus go wykończy, a ja znowu będę płakać ;-; Nie mogę się doczekać nn :)
OdpowiedzUsuńHahahahaha Klaus wykiwał Marcela, tylko ze względu na Care - no to jest prawdziwa miłość! ♥ Swoją drogą, chciałabym zobaczyć miny Elki i Damona, gdy Pierwotny ich uratował, jak gdyby nigdy nic. hehehehe xD Elijah musi bardzo ufać Kath, że znowu daje się wodzić za nos. Ona się chyba nigdy nie zmieni... A to smutne :( Bardzo boję się o Kola, bo mam przeczucie, że to zabicie tego Silasa jakoś mu nie wyjdzie... No cóż, teraz wszystko zależy od Ciebie. Teraz po głowie kołacze mi się jedno pytanie: co knuje Van?
OdpowiedzUsuńOhh i znowu trzeba tydzień czekać, noo! Ale pocieszający jest fakt, że naprawdę warto, bo Twoje opowiadanie jest świetne! Tak więc czekam. Miłego weekendu!
Magenta
klaroline-love.blog.pl