piątek, 6 czerwca 2014

24. | Powiedzmy, że miałem dobry dzień.

~ 24 ~
Powiedzmy, że miałem dobry dzień.


- Caroline! – zawołał Stefan, starając się jakkolwiek odpędzić pomysł blondynki.
Jednak wampirzyca wcale go nie słuchała idąc przed siebie. Na jej policzkach dalej tkwiły zaschnięte już łzy, a w oczach nie widać było tych samych iskierek co niegdyś. Straciła matkę, jak mogła się z tego cieszyć?
Niebieskooka odwróciła się gwałtownie do przyjaciela, na co on przystanął niedaleko niej. Wyglądała na zdesperowaną.
- Musi za to zapłacić, rozumiesz?! – krzyknęła, przywołując kilka wzroków i łzy na jej twarzy.
- Wiem – spojrzał na nią ze współczuciem i przytulił do siebie – ale proszę, nie rób nic głupiego – dodał ciszej.
- Jesteś ze mną, czy przeciw? – zapytała, odsuwając się od niego i pociągając nosem.
Salvatore nie odpowiedział jedynie uśmiechnął się na znak zgody. Wiedział, że to źle się skończy dla kogoś i był niemalże pewien, że tą osobą będzie Forbes, ale zrobi dla niej wszystko.



- Widzę, że już znacie mojego stwórcę – Klausa i pewnie też znacie jego możliwości – Marcel uśmiechał się, nie wiedząc o ich wspólnej przeszłości. – Twoja reputacja cię prześciga – poklepał go po ramieniu.
Savatore nie mógł powstrzymać się od parsknięcia śmiechem na słowa Gerarda. Oczywiście, że znamy i to bardzo dobrze, pomyślał.
- Tak się składa, Marcelu – zaczął lekko Niklaus, nie odwracając wzroku od Eleny i Damona – że mam z tą dwójką wiele wspólnego i chcę ich śmierci, ale nie tutaj.
- Złamali mój kark, chcę popatrzeć – prychnął oburzony.
Mikaelson spojrzał na Gerarda, śmiejąc się pod nosem z wyznania wampira. No tak, zadarcie z samym Marcelem Gerardem, to już naprawdę poważny problem i gdyby to nie byli właśnie oni, to nawet sam Klaus współczułby im.
- Nie tym razem, Marcelu – rzucił i podszedł do wampirów.
Zerwał z nich liny i wampirzym tempem zniknął z oczu Marcela, który warknął, patrząc na puste miejsca, gdzie jeszcze niedawno stali Elena i Damon. Szukał ich godzinami, a Klaus bez żadnego lepszego argumentu zabrał ich ze sobą. Teraz, jak nigdy wcześniej zapragnął klęski Niklausa.



Jeremy i Elizabeth, którzy siedzieli w salonie dalej zastanawiając się nad wizytą Bonnie, usłyszeli huk, jakby coś twardego walnęło o ścianę. Spojrzeli po sobie z niepokojem i zdążyli tylko wstać, kiedy do pomieszczenia wszedł blondyn z lekkim uśmiechem.
- Wybaczcie wgniecenie w ścianie, ale drzwi były zamknięte – powiedział swobodnie, jakby był ich kumplem.
Gilbert patrzył ze zdziwieniem na przybysza. Może i wyglądał jak Stefan, ale Jeremy z przekonaniem stwierdził, że nim nie jest.
Carter od czasów przyjazdu Jera i Bonnie miała coraz więcej kłopotów. Tak jakby samo poznanie ich było jakimś przekleństwem i ściągało wszystkie nieszczęścia z całego świata. O dziwo wcale jej to nie przeszkadzało. W końcu czuła że do czegoś przynależy, może komuś pomóc i ten ktoś pomoże jej. Wiedziała na pewno, że gość nie był kimś pokojowo nastawionym, a przynajmniej nie grał tego dobrego. Bez większego wysiłku użyła na intruzie magii, jednak ten ani nie drgnął, co ogromnie zdziwiło Liz.
- Może jesteś silna, Elizabeth, ale mnie nie pokonasz. Miło, że chociaż się starałaś – rzucił z lekką ironią.
- Czego chcesz, Silas? – zapytał ostro Jeremy.
Niebieskooka na dźwięk tego imienia poruszyła się niespokojnie. Legenda, o której słyszała tyle razy właśnie stała naprzeciwko niej. Powinna się bać czy raczej prosić o autograf? Z tego co wiedziała, Silas chciał zniszczyć drugą stronę, żeby być z ukochaną. A skoro On był tutaj, to znaczy że zażył lekarstwo.
- Nie musisz być taki niemiły, Jeremy. Gdybyś odbierał telefony od siostry, to powiedziałaby Tobie coś – westchnął. – Bonnie Bennett straciła swoje moce, a ja po prostu potrzebuję wiedźmy do pomocy.
Szatyn obrzucił blondyna groźnym spojrzeniem, jednak nie odezwał się, aby zadać pytanie, co zrobił z Bonnie.
- Po prostu? – prychnęła dziewczyna. – Poszukaj innej, bo ja Tobie na pewno nie pomogę. Nie chcę z powrotem tylu wampirów – zmrużyła oczy, czując się nagle pewniej niż zazwyczaj.



Blondynka wyleciała z pomieszczenia, trafiając na swojego brata. Mężczyzna od razu poznał po niej, że coś jest nie tak, co dodatkowo udowadniały jakieś hałasy z jej pokoju, którymi niedawno się nie przejmował.
- Rebekah, coś się stało? – zapytał, na chwilę zapominając o rozmowie z Katherine.
- Dodzwoniłam się do Kola – powiedziała rozzłoszczona, co wydawało się dziwne Elijahy, w końcu to jej brat – ten idiota idzie zabić Silasa – dodała.
Mina starszego Pierwotnego zmieniła się natychmiast. Miał pojęcie, że Kol jest strasznie narwany i nie przepuści żadnej walki, ale nie wiedział, że pójdzie prosto w sidła Silasa, którego bał się przez kilka wieków.
- Próbowałaś dzwonić jeszcze raz? – spytał opanowany, mimo że w środku cały się gotował.
Od kilku miesięcy w końcu ktoś porozmawiał z ich młodszym bratem, a ten tak po prostu idzie na pewną śmierć. Oby jednak zastanowił się nad tym porządnie i zostawił 2000-letniego w spokoju.
- Nie odebrał po raz kolejny.
Blondynka wyglądała, jakby była gotowa wsiąść do byle jakiego pojazdu i pojechać do Kola, żeby uratować jego tyłek z robienia głupot.
- Gdzie jest Silas? I po co tam pojechał? – dopytywał dalej Elijah, chcąc dowiedzieć się więcej, tak aby jakoś pomóc bratu.
- Jest w Las Vegas – odparła – wiem tyle co ty – mruknęła.



- Słuchaj, Carter – jego głos zrobił się bardziej chłodny.
Podszedł do Liz na niebezpieczną, według Jeremiego, odległość, ten zaszedł mu drogę, jednak Silas szybko sobie z nim poradził odrzucając go na pobliską ścianę.
Gilbert upadł na ziemię i poczuł ucisk w płucach. Kiedy zdążył pomyśleć, że to przez silne uderzenie, nie mógł złapać żadnego oddechu jakby się dusił.
- Jedziesz ze mną, czy może Twój przyjaciel ma się udusić? – zapytał, patrząc prosto w pełne strachu oczy Elizabeth, która chciała podbiec do chłopaka, ale nie mogła. – Swoją drogą bardziej preferuję ogień – jak na zawołanie pojawił się strumień ognia na podłodze, który pełznął w kierunku leżącego Gilberta.
- Dobra! – krzyknęła szybko przerażona umierającym Jerem. – Ale Jeremy jedzie z nami – dodała pospiesznie.
- Ja prowadzę – rzucił jakby wesoło, a szatyn w końcu odzyskał upragniony oddech i ogień zgasł.
Carter podbiegła do niego i pomogła mu wstać. Przytulił ją, patrząc na Silasa znad jej ramienia.
- Samochód jest przed hotelem – wykrztusił Jeremy.
- Czeka nas wycieczka – blondyn wyglądał na podekscytowanego tą sprawą.



Brunetka wysiadła z samolotu i wpadła w ramiona panny Forbes, która kolejny raz tego dnia rozpłakała się, tym razem ze szczęścia. Mulatce także poleciały łzy po policzkach, wreszcie czując że jest w domu, przy bliskich jej osobach.
- Bonnie, tak bardzo się o Ciebie martwiłam – blondynka przycisnęła mocniej do siebie przyjaciółkę i nie miała zamiaru jej puszczać.
Zielonooka roześmiała się wesoło i zauważyła Stefana, stojącego niedaleko nich i uśmiechającego się lekko, jednak Bennett dostrzegła zmartwienie na jego twarzy. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć lub chociaż przywitać się z młodszym Salvatorem, Caroline zabrała głos.
- Spakowałam parę Twoich rzeczy. Mam nadzieję, że się nie gniewasz, ale musimy załatwić coś w Nowym Orleanie – mówiła na jednym wdechu, nie dając sobie żadnej przerwy. – Obiecuję, że to nie potrwa długo.
Blondynka dopiero teraz oderwała się od brunetki, która ze zdziwieniem wpatrywała się to w Stefana, to w zapłakaną twarz Care. Na początku Bonnie myślała, że to niedawno wylane łzy, jednak po chwili zmieniła zdanie. Już była pewna, że coś się stało, ale nie chciała o nic wypytywać, więc zgodziła się na propozycję Forbes i zaraz po tym ruszyli do samolotu, który leciał w stronę Nowego Orleanu.



Blondynka już parę godzin temu opuściła hotel i udała się przed siebie, nie patrząc w tył. Nie chciała znowu paść ofiarą Pierwotnego i być jego sługą. O nie! Szukała go przez wiek, ale przynajmniej teraz wie, że nie było warto i tylko straciła na niego sto lat, opuszczając każdego z kim związała się na dłużej.

/Kearney, Nebraska, rok 1937/
Kolejny rok, kolejne miasto, kolejny chłopak. Dziewczyna zatraciła się w krwi, choć tyle razy próbowała przestać – nie potrafiła. Nienawidziła siebie za to, jaką się stała osobą i nienawidziła nieznajomego za to, że ją taką zrobił. Kiedy wypiła ostatnią kroplę ze swojej matki, poczuła że chce więcej. Nie pomogło racjonalnie myślenie, ani nawet krzyki jej ofiar. Z czasem nauczyła się hipnotyzować swoje własne pożywienie, jednak nic jej tak nie kręciło jak strach ludzi. Po stracie rodziców nie chciała nic czuć i udało jej się to, choć sama nie wiedziała jak. Po prostu nagle jakby przestała się interesować wszystkim. Pozostała w niej jedynie nienawiść do przystojnego obcego. 
Siedziała w barze i zapijała kolejnego zmarłego. To stało się jej tradycją. Ilu ludzi zabiła w danym dniu lub tygodniu, tyle drinków wypijała, a potem były kolejne krwawe ofiary. Uwielbiała to robić, od kilkunastu lat to było jej jedyne hobby. W końcu musiała czymś się zajmować podczas poszukiwań Kola.
Vanjah uśmiechnęła się pod nosem, kiedy obok niej usiadł jakiś chłopak w wieku około 21 lat. Kolejna zdobycz, a nawet nie zdążyła wypić za tamtych. Zerknęła na bruneta, który chyba jako pierwszy nie zwrócił na nią uwagi, tylko od razu zabrał się za picie. Taki też może być.
- Często tu przychodzisz? – zapytała jak gdyby nigdy nic, patrząc przed siebie.
Zdziwiony nagłym odezwaniem się dziewczyny, spojrzał na nią i przez chwilę nic nie mówił. Trudno znaleźć w takim barze, jak ten, jakąkolwiek dziewczynę samą. Dopiero teraz Vanjah zwróciła wzrok ku niemu i musiała przyznać, że facet jest cholernie przystojny. Pierwszy raz pomyślała o kimś w ten sposób od czasów, kiedy była z Albrielem.
- Nie – odparł lakonicznie, czym trochę zaskoczył Carter.
Spodziewała się jakiegoś flirtu z jego strony, ale chyba nie mogła na to liczyć. Mężczyzna z powrotem zajął się swoim drinkiem, zupełnie nie zawracając sobie głowy Vanjah.
- Więc chyba masz jakiś poważny problem – kontynuowała wampirzyca, zwracając jego uwagę.
- Nie aż tak poważny, żeby go rozpowiadać – uśmiechnął się lekko, jednak Van wyczuła w tym sarkazm.
Blondynka zmrużyła oczy i odwróciła wzrok od bruneta, którego imienia jeszcze nie znała. Jeszcze nadejdzie jego chwila. Jeszcze uczci jego śmierć smacznym drinkiem.



Szatynka wpatrywała się w stojącego naprzeciwko niej Klausa. Uratował ich. Tak po prostu przybył i wybawił z problemów. Nigdy w życiu nie pomyślałaby, że Pierwotny może zrobić dla nich coś takiego. No właśnie… jaki miał w tym cel? Elena szczerze wątpiła w bezinteresowność Mikaelsona.
- Dlaczego to zrobiłeś? – zapytała wampirzyca, kiedy to Damon stał spokojnie obok i mierzył Hybrydę podejrzliwym spojrzeniem.
- No właśnie, Klaus – zaakcentował jego imię. – Czyżbyś bał się odrzucenia ze strony naszej kochanej Blondie? – uśmiechnął się ironicznie.
Doskonale zdawał sobie sprawę, że stąpa po cienkim lodzie, ale miał to gdzieś. Skoro rzeczywiście zrobił to dla Forbes, to teraz także go nie zabije.
- Cóż, ratuję was po raz kolejny w tym roku, powinienem dostać jakieś podziękowania – sprawnie ominął temat Caroline, o której ostatnio myślał ZA często.
Spodziewał się, że dzięki Marcelowi oderwie się od tych natrętnych myśli, jednak wcale nie pomogło. Chciał rozerwać się i zabić kilku wampirów, ludzi, nieważne. A w jego życiu znowu pojawił się Damon i Elena. Chyba nigdy nie znikną.
- Oczywiście, że dostaniesz – prychnął Salvatore. – Eleno? – rzucił znaczącym tonem, dalej nie odrywając wzroku od Niklausa.
- Dziękujemy – wydusiła Gilbert.
- Słabe, jak na tak wielki wysiłek – powiedział arogancko, ale nie miał już ochoty z nimi rozmawiać, dlatego wyminął ich bez słowa i ruszył w stronę schodów.
- Więc, dlaczego? – spytała ponownie szatynka i zmarszczyła brwi.
Blondyn przystanął na chwilę, a w jego myślach znowu pojawił się prawdziwy powód uratowania wampirów.
- Powiedzmy, że miałem dobry dzień – warknął wściekły i zniknął w swojej pracowni.
Elena spojrzała na Damona, który przewrócił oczami. Odechciało mu się siedzenia w tym zapchlonym mieście pełnym Pierwotnych i jakiś nadpobudliwych wampirów. Chwycił rękę Gilbert i w mgnieniu oka pojawili się przez samochodem Salvatora. Z uśmiechem na ustach otworzył drzwi Elenie i z podobnym uśmiechem sam wsiadł, po czym odpalił silnik, ruszając w drogę.



Szatynka odetchnęła głęboko i otworzyła drzwi od swojego pokoju. Rozejrzała się wokół, czy na pewno nikogo nie ma i z zadowoleniem stwierdziła, że droga wolna. Uśmiechnęła się i już normalnym krokiem zeszła na dół. Tam także nikogo nie było, więc ze spokojem podeszła do drzwi wyjściowych. Nareszcie ma okazję wyjść z tego domu i zrobić coś, cokolwiek. Znudziło jej się oglądanie tych samych czterech ścian. Złapała za klamkę i przekręciła ją, ciągnąc drzwi w swoją stronę.
- Idziesz gdzieś? – usłyszała głos najstarszego z Pierwotnych i zacisnęła powieki.
- Zamierzałam – syknęła i odwróciła się w kierunku Elijahy, który podchodził do niej.
- Gdzie? – zapytał.
- Przestań być takim egoistą, Elijah – warknęła – nie rozumiem, dlaczego wciąż próbujesz mnie przytrzymać przy życiu marnego człowieka – mówiła dalej, coraz bardziej irytując i raniąc mężczyznę. – Nie chcę do końca życia martwić się o jedzenie i bóle w krzyżu – mruknęła lekko opuszczając głowę, ale po chwili znów ją podnosząc. – Nie chcę martwić się o czas ani o to, kiedy umrę, a pewnego dnia na pewno tak będzie – dodała dobitnie, a w jej oczach pojawiły się łzy, które wolała ukryć, dlatego znowu opuściła głowę trochę w dół.
Ciemnooki z bólem patrzył na ukochaną i bez zastanowienia nad ostrością tych słów, powiedział:
- Wykorzystałaś mnie. Znowu.
Nagle dziewczyna uniosła wzrok i przekrzywiła głowę, zmniejszając odległość między nią a Elijahą. Nie sądziła, że właśnie tak pomyśli. Kiedy już chciała zrobić kolejny krok, cofnęła się w stronę drzwi. Musiała podjąć decyzję, czy wybrać miłość życia, czy nieśmiertelność. Stała tak przez kilka sekund, po czym odwróciła się w kierunku wyjścia.
- Nigdy nie zrobiłabym tego, nie znowu – wyszeptała, ostatni raz zerkając na Mikaelsona i zniknęła za drzwiami.
Elijah znieruchomiał. Właśnie pozwolił jej odejść, pójść w dziki świat bez żadnej ochrony. Nie miał pojęcia czy wróci cała i czy w ogóle wróci. Uczucia oblegały go z każdej strony. Poczuł się trochę jak wtedy, kiedy dziewczyna oddawała mu lekarstwo. Jej słowa były takie prawdziwe, tak bardzo w nie uwierzył, że wrócił po nią. Teraz dał jej wolną rękę. Nie wiedział, czy postąpił słusznie, ale nie chciał cierpienia Kateriny, nie chciał aby to było ich jedynym tematem. Z lekkim uśmiechem wspomniał poprzednią noc spędzoną z Pierce. Miał nadzieję, że będzie ich więcej. Teraz mógł jedynie czekać.
A Ona? Ona wybrała nieśmiertelność.



Mikaelson mknął przez ulice, tak naprawdę nie wiedząc dokąd zmierza. Kogo miał szukać, skoro nie miał pojęcia jak Silas wygląda. Najwidoczniej liczył na cud. Chociaż dla niego lepiej byłoby, gdyby w ogóle nie napotkał 2000-letniego czarownika, jeśli chce przeżyć. W pewnym momencie przystanął, widząc Gilberta i Carter z blondynem. Więc teraz postanowiłeś być młodszym Salvatorem, pomyślał z przekąsem od razu domyślając się, że ten blondyn to właśnie Silas.
- Kol Mikaelson – rzucił czarownik i spojrzał na stojącego przed nim wampira – już myślałem, że się nie doczekam.
Szatyn nie odzywał się przez dłuższą chwilę, co również postanowili zrobić Jer i Liz. Woleli nie wcinać się w ich rozmowę, żeby nie zostać martwymi.
Kol wpatrywał się z kamienną miną w twarz Silasa, którego tak bardzo niegdyś się bał, teraz wyglądał zupełnie normalnie. Jakby był niegroźnym człowiekiem. Najwyraźniej niepotrzebnie słuchał przestróg czarownic.
- Wystarczyło trochę poczekać – odezwał się nareszcie, zmierzając blondyna ostrym wzrokiem.
- Podejrzewałem, że szybciej Rebekah wpadnie, w końcu nie mogłaby oprzeć się moim wdziękom – uśmiechnął się i pokazał swoje ciało rękoma – ale nie na darmo mówili, że jesteś tym głupszym – wzruszył ramionami.
Mikaelson z każdym kolejnym słowem był bardziej zirytowany i zdziwiony słowami Silasa. Gdyby miał pewność, że nic mu nie zrobi, to już dawno rzuciłby się na niego i wyrwał serce. Przecież nie może to być aż takie trudne. Stoi naprzeciwko niego i do tej pory nie użył ani jednego zaklęcia, co oznacza… Kol sam nie był pewien co to oznacza i czy to mu daje wolną rękę, jednak warto spróbować, czyż nie?
- Swoją drogą miło z Twojej strony, że uratowałeś Bonnie. Wyglądacie uroczo – kontynuował blondyn, wzburzając tym samym szatyna.

Kol w ułamku sekundy przycisnął Silasa do ściany i wbił mu dłoń w klatkę piersiową. Blondyn spojrzał na niego zdenerwowany i jednocześnie zbolały. W jego oczach widać było, że właśnie się poddał. 


***

I to by było na tyle, hahah. :D Przepraszam, że dopiero o tej godzinie dodaję, ale jakoś tak... no po prostu no hahah. :D Mam nadzieję, że wybaczcie. To, jak i to, że nic mi się nie chce. :/ Ale co tam, to nieważne. :D
Dziękuję waaam baaardzo, baaardzo mocno za ponad 9000 wyświetleń. O rany, aż nie wiem co napisać. :o TO DUUUŻOOO! Strasznie dużo i DZIĘKUJĘ WAM ogromnie, że chce Wam się to czytać i o jejuuu. Jesteście KOCHANI. <3 Będę Wam dziękować do końca życia, więc za to też przepraszam, ale awww. <3 DZIĘKIII, GRZYBKI. <3 
Żadnych spoilerów kolejnych nie daję, bo uwielbiam robić niespodziewanki! :D 
Dodam jeszcze, że miło mi, że podobał Wam się One shot o Carlijah. Wiem, że łączenie ich jest dość dziwne, ale Caroline pasuje do wszystkich, a że uwielbiam Elijahę, to nie mogłam się oprzeć, hahah. :D Jeśli ktoś nie czytał, to zapraszam na tego ONE SHOTA. ;p
I zapraszam jeszcze na bloga takiej jednej pani. :D BATTLE OF DESTINY Motywacji nigdy za wiele, a warto tam zajrzeć. SERIO! POLECAM jak gorące bułeczki i w ogóle no. :D 
I TO BY BYŁO NA TYLE.
love, love, love,
ARTISTICSMILE. <3

4 komentarze:

  1. świetnusie <3 kocham loviciam i takie tam <3
    O Care w NO zapewne jedzie do Klausa. grr czy będzie coś z tego więcej? poczekamy zobaczymy ;)
    Czyżby Silas sie naprawdę poddał ?
    Skąd Silas wie o Kennett ?
    Świetny One shot, przepraszam że nie zostawiłam komentarza ale było późno i mi się nie chciało, poza tym to pisałam ci że jest świetny.
    Kath zła dziewczyna wolała nieśmiertelność niż miłość - jak Marcel (czyżby byli jakoś spokrewnieni hahaha - wiem że nie)
    Za tą taką jedną panią daje ci buziaczka ;*
    Życzę weny, pomysłów, paseczka, szczęścia, wiem że już pisałam o wenie ale napisze jeszcze raz - tak dużo weny i pomysłów by ci starczyło byś mogła sie ze mną podzielić bo skończyły mi się te 2 składniki, ciepełka, deszczyku, mniej zaległości i ... - dopisz sobie co chcesz ;) :P
    Ide spać :* Kolorowych snów złociutka :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniały rozdział! A Caroline jedzie do NO, Łiii!... Ale zaraz kto ma za to wszystko zapłacić? Chyba nie Klaus, nie?
    No, i Kol... mam nadzieje, że zabije tego Silasa, i skąd on w ogóle wie o Bonnie i nim?
    Ech, i mam kolejny tydzień czekać na kolejny? Dlaczego mnie tak torturujesz?
    No nic, życzę DUUŻOOO weny, szczęścia, pomysłów, ciepła, deszczu....
    Pozdrawiam Jula

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny :D Podoba mi się to jak piszesz xD I o co chodziło Klausowi. Nie żeby coś, ale po tym co zrobiła mu ta dwójka pozwoliła bym ich zarżnąć Marcel'owi. Nie sądze żeby chodziło o Care, chociaż? Dobra nie wiem... A właśnie co strzeliło Kol'owi do tego pustego łba! Sailus go wykończy, a ja znowu będę płakać ;-; Nie mogę się doczekać nn :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hahahahaha Klaus wykiwał Marcela, tylko ze względu na Care - no to jest prawdziwa miłość! ♥ Swoją drogą, chciałabym zobaczyć miny Elki i Damona, gdy Pierwotny ich uratował, jak gdyby nigdy nic. hehehehe xD Elijah musi bardzo ufać Kath, że znowu daje się wodzić za nos. Ona się chyba nigdy nie zmieni... A to smutne :( Bardzo boję się o Kola, bo mam przeczucie, że to zabicie tego Silasa jakoś mu nie wyjdzie... No cóż, teraz wszystko zależy od Ciebie. Teraz po głowie kołacze mi się jedno pytanie: co knuje Van?
    Ohh i znowu trzeba tydzień czekać, noo! Ale pocieszający jest fakt, że naprawdę warto, bo Twoje opowiadanie jest świetne! Tak więc czekam. Miłego weekendu!
    Magenta
    klaroline-love.blog.pl

    OdpowiedzUsuń

DZIĘKI, ŻE JESTEŚCIE, ŁIII! :D