~ 25
~
Przestań to robić!
Kol w ułamku sekundy przycisnął Silasa do ściany i wbił mu dłoń w klatkę
piersiową. Blondyn spojrzał na niego zdenerwowany i jednocześnie zbolały. W
jego oczach widać było, że właśnie się poddał.
Wcale tak nie było. Doskonale
wykorzystał swoją irytację, dzięki czemu Kol nie miał szans wyrwać mu serca. Po
chwili Mikaelson stał przyciśnięty do ściany przez magię i nie mógł się
poruszyć, a Silas stał metr od niego ze spokojnym uśmiechem.
- Czego chcesz od mojej siostry? –
Kol wycharczał, patrząc na blondyna spod byka.
- Widzę, że mała wiedźma Bennett dokopała
się do Twoich uczuć – zauważył i poszerzył uśmiech, słysząc warkot Pierwotnego.
– Cóż, trafniej byłoby zapytać czego chcę od waszej rodziny – pokiwał głową i
rozłożył ręce – wampiry strasznie działają mi na nerwy – dodał, jakby to była
najzwyczajniejsza rzecz na świecie.
Kol wyklinał sam siebie w myślach, że
nie posłuchał siostry i poszedł znaleźć Silasa. Kierował się impulsem i
przeczuciem, aniżeli rozumem. Zresztą jak zawsze. A teraz chyba wpakował swoją
rodzinę w większe kłopoty niż zazwyczaj. Był na siebie wściekły.
- Ty też byłeś wampirem – stwierdził
szatyn.
- Nie – rzucił krótko widocznie
zirytowany tą uwagą. – Kontynuując – spojrzał ostro na Mikaelsona – czemu by
nie pozbyć się wszystkich wampirów od razu? – zapytał retorycznie. – Wystarczy
jeden Pierwotny, żeby wykonać zaklęcie łączące, a wtedy zabiję Ciebie i pozbędę
się raz na zawsze tych chwastów – powiedział wesoło i zwrócił się do Carter – a
Elizabeth z chęcią mi w tym pomoże.
- Co? – odezwał się Gilbert ze
zdziwieniem w głosie, czym zwrócił uwagę blondynki. – Nie możesz tego zrobić,
Liz. Jeśli wszyscy Pierwotni zginą, to zginie także moja siostra.
Elizabeth ściągnęła brwi, tak
naprawdę nie wiedząc co zrobić. Pozbyć się każdego wampira? Świetnie. Ale co z
siostrą Jeremiego, o której jeszcze nigdy nie słyszała?
- Ona jest potworem, Jeremy, już
zawsze nim będzie – uznał Silas.
- Była, kiedy umarłem – wywarczał
Gilbert.
- Raczej powinieneś podziękować
Katherine, a nie mnie – rzucił ostro, cały czas zdenerwowany na plan Silasa.
- No tak… ale ona ukradła moje
lekarstwo, sam rozumiesz – westchnął teatralnie i spojrzał z powrotem na
wbitego w ścianę Kola. – Na pewno nie zrobimy tego tutaj, Kol – pokręcił głową,
jakby mówił do dziecka i zmarszczył brwi. – Chcesz siedzieć w tej ścianie przez
wieczność? – spytał bez żadnej ironii, ale uśmiechnął się sarkastycznie w jego
stronę, w dalszym ciągu trzymając go magią.
Młodszy Mikaelson zmrużył groźnie
oczy, bo wiedział, że jeszcze nadejdzie ten czas, kiedy Silas umrze… z jego
rąk.
Bonnie przyglądała się Caroline przez
jakiś czas, jednak nie mogła rozgryźć co się stało, a wątpiła, aby dziewczyna
chciała jej to powiedzieć. W końcu spojrzała na młodszego Salvatora, który
wyraźnie bardzo mocno zastanawiał się nad czymś. Czując na sobie wzrok Bennett
uniósł głowę, a ta kiwnęła w stronę toalet. Stefan od razu przejął aluzję i
podniósł się z miejsca.
- Idziemy po coś do jedzenia, chcesz
coś? – zapytał o najgłupszą rzecz na świecie i miał nadzieję, że blondynka w to
uwierzy.
Forbes przeniosła wzrok na
przyjaciela i pokręciła głową z lekkim wymuszonym uśmiechem, po czym wróciła na
widoki za oknem. Wiedziała, że mulatka chciała dowiedzieć się o tym, co się
stało, ale wolała, żeby powiedział jej to Stefan niż ona, bo najzwyczajniej nie
potrafiłaby.
Stefan i Bonnie poszli do łazienki,
wcześniej rozglądając się, czy nikt nie patrzy i zamknęli się w niej.
- Co się stało? – spytała szeptem,
wiedząc, że Care gdyby chciała i tak usłyszałaby ich.
- Ktoś zabił matkę Caroline i ona
podejrzewa, że to Klaus – wyjaśnił z ciągłym zmartwieniem.
- Jak to?
Bennett bardzo przejęła się śmiercią
najbliższej osoby jej przyjaciółki. W końcu Liz była ostatnim członkiem rodziny
Forbes. A przynajmniej z tej rodziny, z którą Care chciała rozmawiać. Czuła żal
do tej osoby, która to zrobiła, ale jakoś nie mogła uwierzyć, że to był akurat
Niklaus.
- Klaus? Czemu tak uważa? – zapytała
Bonnie.
- Nie mam pojęcia – odparł z cichym
westchnięciem. – Boję się o nią. Klaus może ją zabić, a nie da rady jej
przekonać, żeby zmieniła decyzję – powiedział.
- I co teraz zrobimy? – zadała
naprawdę ważne pytanie, na które jak na razie nikt nie znał odpowiedzi.
Caroline przestała słuchać. Jak oni
mogą sądzić, że to nie Klaus?! Przecież to Klaus byłby w stanie zrobić coś takiego
jej matce, jej samej. Tylko Klaus byłby gotowy posunąć się do takiego czynu,
żeby pokazać swoją wyższość, żeby każdy wiedział o jego sile, jego władzy, jego
niepohamowaniu, jego braku uczuć i o tym, że nie ma żadnej słabości. Tylko
Klaus byłby gotowy uśmiercić kogoś, żeby mieć Caroline wyłącznie dla siebie.
Szatynka roześmiała się wesoło, kiedy
wampir po raz kolejny opowiedział jakiś żart i otworzyła okno. Powietrze
owiewało jej twarz i miotało wszystkimi włosami. Wyjeżdżali. Zostawili
beznadziejne problemy, opuszczają to miasto, gdzie tak naprawdę ich nie
chcieli. Byli zbędni. Jak jakiś puzzel, który nie pasuje do reszty układanki,
jednak oni mieli to gdzieś. Żadna z tamtych sytuacji już ich nie dotyczyła,
będzie co będzie. Wyjeżdżali w dalszą podróż po świecie. Elena pragnęła, żeby
brunet pokazał jej calutki świat i miała nadzieję, że zrobią to właśnie w tym
roku.
Blondynka dostała napadu furii, kiedy
tylko przekroczyła drzwi do domu Mikaelsonów. Nikt nie mógł jest powstrzymać.
Nikt – nawet Stefan czy Bonnie. On musiał za to zapłacić. Wiedziała, że i tak
jej przyjaciele wyjdą za nią, żeby jej uniemożliwić zemstę, ale miała to
gdzieś. Miała teraz wszystko gdzieś, nawet to, że rozwaliła im drzwi w
przypływie siły. Wampirzym tempem udała się do jego pracowni, bo wiedziała że
to właśnie tam będzie. Nie miała pojęcia skąd, ale po prostu tak było. Bez
żadnych zbędnych słów wpadła do pomieszczenia i nagle wkurzyła się jeszcze
bardziej, kiedy tylko go zobaczyła. Przycisnęła go do ściany za szyję z
determinacją.
- Dlaczego to zrobiłeś?! – krzyknęła
wściekła.
Klaus zaskoczony stał przyduszony
przez silną, ale nie dla niego, rękę blondynki. Widział, jak wszystkie złe
emocje w niej buzowały, a on stał spokojnie.
- Nie wiem o co ci chodzi, kochana –
powiedział i złapał jej rękę, bez problemów odciągając ją od swojego gardła.
- Doskonale wiesz, o czym mówię! –
dalej wrzeszczała i w przypływie złości rzuciła nim o mur.
Kilka obrazów rozwaliło się pod
ciężarem Klausa, a on sam spadł na ziemię, jednak szybko się podniósł i
spojrzał z niezbyt już miłym wyrazem twarzy na pannę Forbes. Siłą woli
powstrzymywał się przed wyrwaniem jej serca.
- Jak mogłeś?! – nie przejmowała się
zniszczeniami, trwała jakby w jakimś transie. – Zaufałam Tobie, wybaczyłam
Tobie wszystko! Zepsułeś to! – brała byle co do ręki i rzucała tym, gdzie
popadło, najczęściej w niego.
Innym razem te słowa wzbudziłyby w
Mikaelsonie masę dobrych emocji, ale nie tym razem. Teraz jedyne co czuł to
złość, wściekłość, jednak nie aż taką, jak Caroline. Caroline miała ochotę
płakać, krzyczeć, niszczyć. Pierwszy raz czuła taki żal, tak wielką stratę po
kimś.
Do pokoju z wielkim przerażeniem
wszedł Elijah, który gdy zobaczył Care podszedł do niej i złapał ją za
przedramię, żeby się uspokoiła. Ta w zamian popchnęła go tak mocno, że poleciał
kilka metrów w tył.
- Zostaw mnie – warknęła w stronę
szatyna i z powrotem powróciła na Niklausa. – Żałuję, że pozwoliłam Tobie wejść
w moje życie, żałuję każdej sekundy spędzonej z Tobą! – krzyczała, a Klaus stał
nie mając pojęcia co zrobić.
Bo gdyby coś zrobił, jego kolejnym
ruchem byłoby zabicie Caroline, a tego nie chciał. W przeciwieństwie do Forbes,
która gdyby tylko miała kołek z białego dębu bez wahania wbiłaby go prosto w
serce Klausa, nawet jeśli to uśmierciłoby i ją.
Blondynka po raz kolejny próbowała
dodzwonić się do swojego brata, jednak z takim samym marnym skutkiem, co
zawsze. Nie miała pojęcia czy martwić się o Kola czy raczej, jak zrobił to
Elijah, stwierdzić że to normalne u niego. W końcu nigdy nie odbierał, cały
czas był w swoim świecie, zajęty tylko sobą i nie obchodziło go nic innego. Ale
teraz było inaczej. Ostatnie jego słowa nie brzmiały pocieszająco dla Rebeki,
mimo że Kol właśnie miał taki zamiar. W dodatku szedł na starcie z
najsilniejszą osobą, jaką spotkali.
Nie chciała siedzieć w domu, bo tam
wszystko ją przytłaczało i nie potrafiła normalnie myśleć, dlatego wyszła od
razu po rozmowie z Elijahą. Przymierzała się kilka godzin do wyjazdu chodząc po
Nowym Orleanie, aż zobaczyła osobę, na której widok serce zabiło w innym
rytmie. Więc jednak przyjechał,
pomyślała uśmiechając się szerzej. Od razu poznała w nim Stefana, zatem
podeszła do niego, nie przejmując się towarzystwem Bonnie.
- Przyjechałeś – uśmiechnęła się
wesoło, jednak widząc ich miny od razu uśmiech zleciał z jej twarzy. – Coś się
stało?
- Caroline poszła do Twojego brata –
wyjaśnił Salvatore, chowając radość na widok Rebeki za troską o przyjaciółkę –
nie widzę tego za dobrze.
- Wiedziałam, że w końcu do niego
poleci – wzruszyła ramionami, jakby nic się nie stało i spojrzała na Bonnie. –
Twoje zaklęcie było słabe – rzuciła arogancko – albo jeszcze nie tak dawno nie
żyłaś, Bennett – dodała i uśmiechnęła się ironicznie na koniec.
Mulatka patrzyła na Pierwotną z
poważną miną. Czemu ona tak podejrzewa, skoro Bonnie kryła się bardzo dobrze?
Wyjechała, nie dawała oznak życia, tylko co jakiś czas Jeremy wysyłał sms’a do
kogoś, ale nie dała powodu, aby ktoś sądził, że nie żyje.
/Kearney,
Nebraska, rok 1937/
Vanjah
do tej pory nie miała pojęcia, dlaczego została w tym mieście. Albo raczej –
dlaczego zostawiła tego faceta przy życiu? Jeszcze żaden, naprawdę żaden
mężczyzna, z którym rozmawiała nie został żywy po spotkaniu z nią. Czym niby
różnił się On od pozostałych?
Na
samo wspomnienie brązowych oczu Carter dostała drgawek. Nie tyle z radości, a
raczej ze złości. Tylko, czy bardziej irytował ją fakt jego zachowania, czy
jej? No tego nie wiedziała w zupełności.
Minęły
ponad trzy miesiące, kiedy Vanjah ponownie zawitała w progach tamtego klubu.
Lata 30-ste naprawdę przypasowały do jej gustów. Przy wejściu powitał ją
kelner, rozdający kieliszki z napojami alkoholowymi. Można powiedzieć, że tak
na zachętę. Van szybko pochwyciła naczynie i przechyliła je, wlewając w siebie
wódkę. Nie krzywiąc się, nie uśmiechając, ani w ogóle nie ukazując
jakiejkolwiek mimiki twarzy, odłożyła pustą szklaneczkę i ruszyła pewnym
krokiem do baru. Już w oddali zobaczyła tego samego mężczyznę, co kilka
miesięcy temu. Z uśmiechem przysiadła się obok niego i zamówiła whiskey.
-
Widzę, że Twoim największym problemem jest alkohol. To całkiem poważny kłopot,
jeśli nie potrafisz pić z umiarem – powiedziała, dodając sarkazm, którego
brunet zdawał się nie dosłyszeć.
-
Jedynym moim problemem jesteś Ty – rzucił głosem wypranym z wszelakich emocji.
O
nie, nie. Tego była za wiele, jak dla blondynki. Może i miał w sobie coś, czego
inni faceci nie mieli, ale to nie On miał władzę, tylko właśnie Carter. To
Vanjah sprawowała kontrolę nad wieloma ludzkimi życiami i to ona decydowała,
kiedy ich czas dobiegnie końca.
-
Może i masz rację – odparła po czasie i spojrzała na niego z diabelskim
uśmiechem.
Mężczyzna
nie za bardzo przejął się słowami wampirzycy, nawet nie raczył na nią spojrzeć,
po prostu postanowił ją zignorować. Może wtedy sobie pójdzie, pomyślał
spokojnie, dopijając kolejnego drinka tego wieczoru.
Chwyciła
za żuchwę bruneta i odwróciła jego głowę w swoim kierunku tak, aby nareszcie na
nią patrzył. Ciemnooki uniósł brwi. Zaprawdę natarczywa kobieta, dorzucił w
myślach i złapał za jej rękę, próbując odciągnąć od swojej twarzy. Na próżno.
Miała większą siłę niż się spodziewał po takiej drobnej dziewczynie. Od razu
zrozumiał, kim ona jest, więc szybko zareagował nim zdążyła dostać się do jego
umysłu. Obrzucił ją ostrym spojrzeniem i zmrużył oczy, używając swojej magii,
która dostarczała Vanjah bóle głowy. Nie za silne, żeby nikt nic nie
podejrzewał, jednak na tyle, aby wampirzyca poczuła.
-
Jesteś czarodziejem – wysyczała, krzywiąc usta w grymasie i trzymając skroń
jedną dłonią, czując jak ból ją unieruchamia.
-
Czarownikiem, ściślej mówiąc – powiedział i po raz pierwszy uśmiechnął się.
Położył
kilka banknotów na ladę, po czym wstał i odszedł, stwierdzając, że to koniec na
dziś z piciem.
Carter
wbiła wzrok w miejsce, gdzie zniknął brunet i niemalże warknęła na niego, co
miało oznaczać, że jeszcze się z nim policzy. I na pewno nie będzie to miła
wyliczanka.
Katherine przemierzała ulice, nie
bardzo wiedząc jaki jest jej główny cel. Przez cały czas w głowie miała rozmowę
z Elijahą i przez to nie potrafiła się skupić na teraźniejszym zadaniu. Jeszcze
gorsze były myśli, które sama sobie układała, bardziej się dołując. Jednak z
zachowania Mikaelsona tylko to potrafiła wywnioskować. Nie chciał Katherine
jako wampira, nie ze względu na jej charakter, bo taki jej już zostanie na
zawsze, ani nie chodziło o to, że ucieknie od niego. On po prostu nie miał
zamiaru widzieć Pierce jako wampira. W oczach Elijahy jego stara Katerina
istniała tylko wtedy, kiedy była człowiekiem. Naprawdę był naiwny sądząc, że
powróci dawna Katerina Petrova jeszcze sprzed przemiany w wampira. Ta z 1492
roku. To nigdy się nie zdarzy, nawet jeżeli dziewczyna byłaby człowiekiem.
Wszystko się w niej zmieniło przez 500 lat bycia wampirem i tego nie da się tak
po prostu wyrzucić. To w niej pozostanie na zawsze.
Jej rozmyślania przerwał jakiś
murzyn, który pojawił się tuż przed nią, sprawiając, że Kath zatrzymała się
gwałtownie, omal na niego wpadając.
- Uważaj, jak chodzisz – warknęła i
zauważyła, że skądś go zna, więc wyminęła go szybciej niż planowała.
- Wybacz – powiedział uprzejmie i
wyrównał z nią krokiem. – Spotkaliśmy się raz – rzucił.
- Spotykam wielu ludzi. Jakoś nie
wyróżniasz się niczym nadzwyczajnym – wysyczała, chcąc pozbyć się go jak
najszybciej.
- Ale Ty za to tak – stwierdził i
zatrzymał ją za ramię, odwracając w swoją stronę. – Nie jesteś wampirem –
powiedział i zmarszczył brwi, nie drążąc wcześniejszego tematu.
- Brawo za spostrzegawczość –
warknęła i wyszarpnęła się z jego uścisku.
Marcel obrzucił szatynkę zaciekawionym
spojrzeniem i zmrużył lekko oczy. Po co w takim razie potrzebowała jego krwi,
jeżeli nawet nie chciała się przemieniać? Dobra, nieważne. Nie obchodziło go
to.
Katherine za to całymi siłami starała
się utrzymać stoicki spokój, co jej na razie wychodziło. Miała ochotę uciec od
niego, żeby tylko nic jej nie zrobił. Jednak to nie było w jej stylu… uciekać.
Zadarła delikatnie głowę do góry i przyjrzała się Marcelowi.
- Znasz jakąś bardzo dobrą wiedźmę? –
spytała w końcu.
- Znam – uśmiechnął się szerzej i
uniósł brwi. – Coś za coś – rzucił, widząc przedtem w oczach szatynki nadzieję.
No tak… jak zawsze oczekiwał czegoś w
zamian.
- Słucham? – wysyczała przez zęby.
- Pomożesz mi zemścić się na dwóch
wampirach – zaczął, na co dziewczyna leniwie wywróciła oczami. – Może ich
znasz? Elena i Damon – mówi Ci to coś? – spojrzał na Petrovę wyczekująco, bo
widział, że to zdanie przykuło uwagę szatynki.
Katerina ukryła swoje zdziwienie za
przebiegłym uśmiechem. Nie pytała nawet skąd ich zna, skupiła się na sobie. To
dla niej wielka szansa. Nareszcie pozbędzie się swojego głupiego sobowtóra,
który zniszczył jej życie, no i może ta wiedźma coś poradzi na jej
nie-jestem-wampirem-bo-wzięłam-lekarstwo. Upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu.
Czy to nie wspaniale?
- Zgoda – powiedziała pewnie i
wymieniła się z Marcelem cwanymi uśmiechami.
Mikaelson zmrużyła powieki i
przyjrzała się zielonookiej.
- Zejdź z niej, Rebekah – powiedział
Stefan, odwracając uwagę blondynki od Bennett.
Ale tylko na chwilę. Może i Bonnie
nie chciała nic mówić, ale Bekah koniecznie musiała dowiedzieć się, co
nawaliło. Wiadomo było, że tak czy inaczej nawaliła Bonnie, jednak tyle jej nie
wystarczyło.
- Gdzie byłaś przez ostatnie kilka
dni? – zapytała blondynka, używając hipnozy, nim Stefan zdążył ją powstrzymać
przed naruszaniem prywatności brunetki.
- W Las Vegas – mruknęła i
zmarszczyła brwi przerażona swoją własną odpowiedzią.
To zdanie zdziwiło nie tylko Rebekę,
ale i Stefana. Przez cały czas myślał, ba!, był pewien że Bonnie przesiaduje u
matki, a ona tymczasem siedziała w Las Vegas. Niby co tam robiła?
- Tak – odparła lakonicznie i nagle
wściekła się. – Przestań to robić! – krzyknęła na Rebekę, jednak ta wcale jej
nie słuchała.
Blondynka uśmiechnęła się lekko i
mimo chęci dowiedzenia się więcej postanowiła nie hipnotyzować znowu Bennett.
Powróciła wzrokiem na Bonnie i przechyliła głowę.
- Naprawdę, Rebekah – zaczął Stefan,
przywołując spojrzenie Mikaelson, która w dalszym ciągu się uśmiechała – musimy
dotrzeć do Twojego domu nim będzie za późno – oznajmił poważnie.
- Za późno na co? – spytała, nie
bardzo rozumiejąc co ma na myśli Salvatore.
- Caroline jest uparta, a Klaus
porywczy. Nie sądzisz, że to źle się skończy? – uniósł brwi znacząco.
- Klaus nawet nie pomyśli o tym, żeby
ją dotknąć – prychnęła i wywróciła oczami, na samą myśl, jak jej brat zmienił
się w stosunku do Forbes.
- Uwierz mi, tym razem będzie miał
dobry powód – powiedziała Bonnie, postanawiając w końcu się odezwać.
- Skoro tak, to czemu ją w ogóle
puściliście? – spytała zdziwiona.
- Jak już mówiłem, Caroline jest
bardzo uparta – rzucił młodszy Salvatore, dając nacisk na „bardzo”.
Mikaelson też miała swoje sprawy.
Takie jak wybranie się na zakupy, czy bardziej uratowanie Kola, do czego
potrzebowała pomocy braci, bo jeśli Kol jest w rękach Silasa, to sama nie da mu
rady.
Blondynka westchnęła w końcu,
odstawiając swoje plany na później i idąc w kierunku swojego domu. Za nią
ruszyła pozostała dwójka. Do ich domu był naprawdę kawał drogi.
- Co się tutaj dzieje? – zapytał
ostro najstarszy Mikaelson i znowu zbliżył się do Caroline.
- Chcesz wiedzieć co się stało? –
spytała, jakby na chwilę uspokajając się. – On się stał! – wskazała palcem na
Hybrydę i w sekundę znalazła się bardzo blisko niego. – Brzydzę się Tobą. Nie
rozumiem, jak mogłam pomyśleć, że ktoś taki jak ty mógłby być dobry – spojrzała
na wkurzoną twarz Klausa, wiedziała, że nic jej nie zrobi. – Obiecuję, że
znajdę sposób, abyś umarł – wysyczała, patrząc prosto w jego oczy.
Nagle Niklaus jakby pobladł i
wstrząsnęło nim od środka. Gwałtownym ruchem przyszpilił Caroline do ściany,
dusząc ją, ale ona wcale się tym nie przejmowała.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz,
kochana, ale jeśli powiesz jeszcze jedno słowo – zaciął się i wzmocnił uścisk
na szyi wampirzycy.
- Jak mogłeś mi to zrobić? – miejsce
szału w oczach Forbes zastąpiły łzy.
- Co? – tym razem to on był
zdenerwowany, nawet nie panował nad tym co robi.
- Jak mogłeś zabić moją matkę? –
wyszeptała i poczuła, jak łzy zalewają jej policzki.
Zdezorientowany Klaus puścił
dziewczynę i odszedł trochę od niej. Czemu ona sądziła, że to on? Czy naprawdę
w jej oczach był aż takim potworem? Patrzył ze zdziwieniem na Caroline, która
osunęła się na kolana i schowała twarz w dłoniach. Cała furia zniknęła, a
zamiast niej pojawiła się rozpacz.
Najstarszy Pierwotny również z
zaskoczeniem oglądał pannę Forbes, ale w końcu spojrzał na Niklausa. Jego brat
zabijał wielu ludzi, jednak czy byłby zdolny zabić kogoś bliskiego Caroline?
Klaus ukląkł przed blondynką, jakby
nagle zapomniał o tym, co przed chwilą miało miejsce. Wiedział, że każde słowo,
które padło z ust blondynki, czy każdy ruch zrobiła pod wpływem emocji.
- Caroline – mówił do niej, a ona
kręciła głową, nie mając siły na nic innego.
Nie chciała czuć jego dotyku, nie
chciała czuć tego bólu, nie chciała czuć tego chorego uczucia, które żywiła do
pierwotnego i czuć się winną przez całe życie. Nie chciała czuć już nic. Przycisnęła
powieki, wylewając ostatnie krople słonej wody i tym samym sprawiając, że
wszystkie jej smutki odeszły. Cała nienawiść, którą w sobie trzymała –
wyparowała. Czuła całą sobą, jak nagle wszystko zanika, jak wszystkie emocje
ulatują każdą końcówką jej ciała. Uniosła lekko głowę, patrząc w zmartwione
oczy Hybrydy i uśmiechnęła się delikatnie, wkładając w ten uśmiech resztki
złości, jakie w sobie miała. Nie czuła już nic.
Klaus jakby nagle zastygł, widząc
niebieskie oczy Caroline bez jakiegokolwiek wyrazu. Te same, które zawsze miały
w sobie mnóstwo emocji naraz, potrafiły oddać jej aktualny humor, po nich mógł
poznać, co dziewczyna czuje. Teraz iskierki zniknęły, pozostawiając pustkę. Nie
mógł uwierzyć, że Caroline – najweselsza, najbardziej rozemocjonowana osoba na całej
kuli ziemskiej – właśnie wyłączyła uczucia.
***
Tamtaratam! Witam się z wami w ten cudowny piąteczek i no. :D TAK, jedyne co mi się podoba to to, że Care wyłączyła uczucia, ŁII! <3 Hahaha. xD NICNIC. :D
Dzięęęki waaam za (ekhm, ekhm) prawie 10 000 wyświetleń! :O :OOOO Idę walić zonka, bo szoook :OOO Bez kitu, DZIĘKI WIELKIE <3 :O ŁOO, łooo! :_) jakie to piękne! <3 Dzięki też za to, że jesteście i że komentujecie i w ogóle za wszystko. <3 Jesteście strasznie kochani, kocham Was <3 WGL. Wakacje idą! <3
Choć pogoda niezbyt dopisuje, akurat dzisiaj, no ale żyje się, prawda! <3 Wróciłam sobie niedawno z Pesy i z Maca i teraz piję herbatkę. WIEM, fajnie! XD No tak czy srak dziękuję wam w ogóle z całego serca i nie będę tyle gadać. xD Ostatnio was nie pozdrowiłam! :((
Pozdrawiam, życzę weny, pomysłów, cudownego weekendu, zdrowia, radości i ogólnie wszystkiego innego. <3
Do napisania! <3
love, love, love,
ArtisticSmile. <3
Choć pogoda niezbyt dopisuje, akurat dzisiaj, no ale żyje się, prawda! <3 Wróciłam sobie niedawno z Pesy i z Maca i teraz piję herbatkę. WIEM, fajnie! XD No tak czy srak dziękuję wam w ogóle z całego serca i nie będę tyle gadać. xD Ostatnio was nie pozdrowiłam! :((
Pozdrawiam, życzę weny, pomysłów, cudownego weekendu, zdrowia, radości i ogólnie wszystkiego innego. <3
Do napisania! <3
love, love, love,
ArtisticSmile. <3
A ja tak na szybko.
OdpowiedzUsuńPo prostu GENIUSZ, CUDO, ŚWIETNIE!!!
Ta akcja między Caroline a Klausem. WOW! Caroline była nieźle wkurzona 3:) Diabeł po prostu 3:) A i do tego jeszcze uczucia wyłączyła. Nie lubie jej jak ma je wyłączone (doświadczenia z innych blogów ;) ). Mam nadzieje że szybko je włączy.
Mega i czekam na next. Weny ;)
Caroline włącz uczucia ! I teraz się okaże, ile ona znaczy dla Klausa, jak bardzo będzie chciał ją odzyskać i oby to się prędko stało, bo tak jak i wyżej napisane, że Caroline bez uczuć jest straszna ! Tak, że czekam ! Kol mój mistrzu, wyrwiesz kiedyś mu to serce, nie będzie cię denerwował ! Szkoda mi Rebeki, miała nadzieję, ze Stefcio się pojawił dla niej. Strasznie ją lubię w tym opowiadaniu, tak bardzo troszczy się o brata ! Katherin - nienawidzę cię ! Ciekawe jak tam związek Liz&Jeremy się rozwinie, szczęścia im życzę :) A co tam u Tylera ? dawno o nim nic nie było, i dobrze ! bo go nie lubię ! teraz tylko czekać na kolejny, nie chciałoby ci się jakiegoś oneshota zrobić ? hahaha, ostatni mi się bardzo podobał i dlatego ! to opowiadanie skończy się po 30 rozdziałach ?
OdpowiedzUsuńPOWODZENIA! WENY !
Karolina :)
Nonono, dzięki za komentarz ogólnie! <3 Co do one shota to pomyślę xD A jeśli chodzi o to opowiadanie, to jestem w trakcie pisania rozdziału 45 i myślę, że będzie jakoś 50. Może trochę mniej. :p
UsuńDzięki za wenę, pozdrawiaaam. <3
Przepraszam, że dopiero teraz komentuje, ale przedtem czytałam na komórce mamy :3
OdpowiedzUsuńAle do rzeczy, tak w skrócie : Kol,mój kochany, po prostu mam nadzieje, że w końcu zabija tego durnego Silasa, i zgadzam się z przedmówczyniami - Caroline bez uczuć jest okropna, ale jestem ciekawa co zrobi Klaus :), No to chyba na tyle.
Pozdrawiam J :*
Bardzo mi się podoba. Czytam twojego bloga od dłuższego czasu. Bardzo fajne pary tworzysz, te NAJLEPSZE xd ! Kol, Kol, Kol ! Niech mi go wrócą w TVD, On jest najlepszym Pierwotnym , no dobra Klaus jest na 1 miejscu a on an drugim ! Masz bardzo fajną długość rozdziałów ? Mam pytanie piszesz te opowiadania gdzieś, a potem tylko kopiujesz i dodajesz ? Dołączam się do dziewczyny wyżej, one shot był świetny ! Taki niespotykany ! Czekam do piątku ! :) Powodzenia w tym tygodniu.
OdpowiedzUsuńP.S. jestem tutaj nowa, własnie założyłam bloga, tak więc zapraszam :*
realitybeingadream.blogspot.com
Też jestem za tym, żeby przywrócili mojego kochanego Kola :( Jop! Piszę w wordzie, a potem to wklejam tutaj. Tak jest łatwiej dla mnie i można pisać bez neta! :D
UsuńDzięki za komentarz, a na twojego bloga na pewno zaraz wpadnę. Pozdrawiam. <3
Przeczytałam, ale czy dobrze? Caroline wyłączyła uczucia? Nieugięta Forbes?! To zupełnie przysłoniło mi cały rozdział! To będzie ciekawe! Zła Caroline, a wokół niej latający Klaus<3, Stefan i Bonnie, próbujący ją powstrzymać! A później jak ona włączy uczucia (mam nadzieję!) będzie takie love story, awww <3 Chyba, że coś pójdzie nie tak, to trochę gorzej. Tylko na tym skupiłam swoją uwagę, ojoj.
OdpowiedzUsuńCzekam, czekam, czekam na kolejny rozdział, jak zawsze życzę weny, dużodużodużo jej i zapraszam na swojego bloga! ;)
Jeśli jeszcze jestem w stanie przełknąć że Care wyłączyła uczucia, to ok. Ale że zrobiła to przez Klausa i to do tego, niewyobrażalnie się myląc?!? To dla mnie za dużo. Mam olbrzymią nadzieję, że w następnym rozdziale Klaus coś z nią zrobi, nie wiem, utuli, ukocha, włączy człowieczeństwo, pokaże jednorożca na tęczy w waty cukrowej, po prostu nie wyobrażam sobie, żeby ona wiecznie była na niego zła... No cóż. Dobra, brakuje mi słów, więc przejdę dalej :) Sojusz Kath i Marcela na pewno nie skończy się dobrze, ale to wspaniale. Więcej akcji - więcej zabawy xD Nie wiem dzisiaj co piszę, przepraszam. Syndrom niedzielnego wieczoru... Ok, mam nadzieję, że mimo wszystko Kol zostanie ocalony, Care włączy uczucia, Kath nie zmądrzeje, Elijah znajdzie szczęście a Bekah... no cóż... czego jej można życzyć? Miłości! O tak, jakiegoś gorącego romansu huehueue No ale na pewno cokolwiek nie wymyślisz, ja będę zadowolona, bo uwielbiam Twoje opowiadanie! Czekam na kolejny rozdział i wybacz proszę chaos w mym komentarzu, ale nie jestem w stanie go niczym usprawiedliwić xD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko
Magenta
klaroline-love.blog.pl
Dwa słowa: JESTEŚ CUDNA! Rozdział jak zawsze świetny, a nawet lepszy. Wiesz, że nie umiem się rozpisywać w komentarzach więc po prostu pogratuluję ci talentu.
OdpowiedzUsuńCzekam na next i zapraszam do mnie na kolejny rozdział:
http://klaus-mikaelson-opowiadanie.blogspot.com
Pozdrawiam,
Ellcia