środa, 15 października 2014

HEJHO NOWY BLOG?

Heeej wam wszystkim, kochane grzybki! <3 Myślałam, że już nigdy tutaj nie napiszę, ale życie potrafi zaskakiwać (oki). Więc, żeby dłużej nie owijać - mam dla was nowego bloga. Nie jest on ani o TVD ani o TO, ale! mam w planach trochę do tego nawiązać. :D 
Także, ekhm, zapraszam! :D

Do napisania, kochani!
love, love, love,
ArtisticSmile. <3

PS. Czy już mówiłam, jak nienawidzę swojego telefonu? Wrrr! :/ 

wtorek, 2 września 2014

EPILOG.

~ EPILOG ~


Elizabeth dopiero po jakimś czasie zdołała oderwać wzrok od kupki prochu Silasa, ale przecież to też była Vanjah. Jej walka poszła na marne. Chęć uratowania wszystkich nie wystarczyła. Nawaliła i zamiast śmierci jedynie Silasa spowodowała śmierć każdego wampira. Kiedyś tego chciała. Przymknęła powieki, spod których pociekła osamotniona łza. Nie było po co płakać, już za późno. Każdy wampir na Ziemi umrze w ciągu godziny, jedna rasa wyginie na zawsze.
- Ona żyła – wyszeptał Nathaniel i nagle zaczął się krztusić.
Wszystkie oczy skierowały się na bruneta. Liz pokręciła głową.
- Ty ją zabiłaś, Elizabeth – wycharczał, na co blondynka zmarszczyła brwi i podeszła do niego.
- O czym Ty mówisz? – zapytała, a głos pod koniec jej się podłamał.
- O Van. Połączyłem się z nią w 1937 roku – blondynka kręciła głową coraz bardziej. – Zyskałem jej nieśmiertelność, jednak nie straciłem mocy. Teraz to przepadło – warknął wściekły.
Carter przełknęła ślinę i wciągnęła powietrze do płuc.
- Kłamiesz – oskarżyło go.
- Cóż… - roześmiał się ledwo i zakaszlał mocniej, aż nie mógł złapać żadnego oddechu.
Upadł na kolana, dusząc się z niewiadomego powodu. Oczy Liz rozwarły się lekko, ale nie potrafiła mu pomóc, więc odwróciła głowę i spojrzała z wyrzutami sumienia na Davinę.
Umarł.
- Nie zdołałabyś jej uratować, Liz – powiedziała szatynka i położyła rękę na ramieniu siostry – tkwił w niej Silas, zakorzenił się na dobre.
- Wiem – mruknęła cicho i wymusiła uśmiech.
- Muszę spotkać się z Damonem – powiedział do siebie Stefan i wybiegł.




Sheila odeszła. Tak po prostu wyszła, zostawiając Bonnie i Caroline same. No, nie na długo. Forbes rozpłakała się jeszcze bardziej, widząc zdezorientowanych Mikaelsonów. Za niedługo dołączą do nich Salvatorowie, a nawet Tyler. W świecie żywych było o wiele fajniej.
- Elijah – usłyszeli, ale tylko najstarszy pierwotny się tym przejął.
Nic nie mówiąc, skrócił odległość między nim a Katherine. Padli sobie w ramiona, co szczerze zdziwiło Petrovę. W końcu zabiła Hayley, prawda?
- Tak mi przykro – powiedział zatroskanym głosem.
- Nie – przerwała mu szybko, kiedy znów otwierał usta, żeby coś dodać. – To mi powinno być przykro. Ja zawiniłam.
- To nieprawda – zaprzeczył. – Nie możemy się teraz obwiniać. Wszyscy przegraliśmy. Silas nas pokonał.
- Więc gdzie on teraz jest? – spytała i uniosła brwi, co sprawiło, że szatyn zastanowił się nad tym. – Przepadł, Elijah. Nie ma go – rzuciła i uśmiechnęła się lekko. – Co prawda my też umarliśmy, ale przynajmniej jego plan nie wypalił – mówiła zadowolona. – Pierwotni mieli zostać martwi. I umarliście. Tylko, że Silas potrzebował dokończyć rytuał. I tego nie zrobił.
- Co to oznacza? – zapytał i zmarszczył brwi, będąc pod wrażeniem wiedzy Kateriny.
- Cóż… nie wiem. Pewnie nic – wzruszyła ramionami i po chwili ciszy znowu zaczęła: - Przepraszam.
- Nie mówmy o tym – stwierdził stanowczo.
- Okej, panie M – spojrzała na niego zalotnie i uniosła kąciki ust w wyzywającym uśmiechu. – Więc o czym chcesz rozmawiać?
Uśmiechnął się rozbawiony i spoczął na niej wzrokiem. Martwa, ale wciąż wesoła. Coś nieprawdopodobnego, żeby wiecznie walcząca o swoje życie Katherine Pierce miała w nosie to, że umarła.
W tym samym czasie Klaus postanowił porozmawiać z Caroline. Czuł się głupio za to, że ich ostatnia wspólna chwila wyglądała tak beznadziejnie.
- Nim zaczniesz mówić – odezwała się Forbes i uniosła brwi, jakby miała zamiar na niego nakrzyczeć – nie winię Cię.
Pierwotny zamknął buzię i nie miał pojęcia, co teraz powiedzieć. Caroline mu wybaczyła, to przecież świetnie, tylko wolał, żeby były to zupełnie inne okoliczności. Na przykład przy kominku na kanapie.
- Silas był idiotą – rzuciła z lekkim zdenerwowaniem, które starała się ukryć. – Nienawidzę go.
Mikaelson poruszył się nieznacznie.
- A… czy nienawidzisz też mnie? – spytał nagle i spojrzał na blondynkę, wyczekując odpowiedzi.
Wampirzyca przetarła twarz dłońmi, hamując chęć roześmiania się. Druga najpotężniejsza istota martwiła się o to, czy blondynka nie straciła sympatii. Pokręciła głową z rozbawionym uśmiechem.
- Ten czas dawno mi minął – mruknęła. – Och! Zostawmy przeszłość za sobą. Jesteśmy martwi! Załóżmy, że to nasz nowy początek. Dla nas wszystkich – powiedziała niemalże radośnie i roześmiała się. – To głupie.
- Nie – nie zgodził się Niklaus – to bardzo podnosi na duchu. Nie żyjemy, cieszmy się z tego – pokiwał głową z każdą chwilą pozwalając, żeby rozbawienie było widoczne na jego twarzy.
- Bardzo śmieszne! – podniosła wesoły głos i zaśmiała się razem z Nikiem.
- Nasza umowa nadal aktualna? – Kol zagadał do Bonnie i uniósł brwi. – Już jesteś trupem, więc…
- Nawet teraz nie jesteś zabawny – prychnęła i skrzyżowała ręce na piersiach.
- Powinienem? – spytał retorycznie i zaraz kontynuował: – Silas miał cierpieć, a tymczasem umarł lepiej od nas – warknął wściekły i zmrużył powieki. – Prawda jest taka, Bonnie, że pokonał nas wszystkich bez mrugnięcia oka – powiedział z deka spokojniej, jednak dalej był podminowany.
Bennett wzięła głęboki wdech i po chwili przechyliła głowę, wypuszczając powietrze z płuc.
- To już jest nieważne – dygnęła ramionami.
Wtedy mulatka poczuła coś bolesnego w środku i zaczęła słabnąć. Głowa zdawała się wybuchnąć w każdej sekundzie. Czuła, że jej ciało zaczyna płonąć od wewnątrz. Krzyknęła, nie mogąc dłużej powstrzymywać wszechogarniającego bólu. Myślała, że tym sobie ulży, ale cierpienie jedynie się zwiększyło. Słyszała, jak ktoś do niej coś mówi, ale nie potrafiła się skupić, żeby zrozumieć sens tych słów. Męczarnie nie miały końca, aż nagle zniknęły. Kompletna ciemność.
- Bonnie! – wołał Kol na zmianę z Caroline, kiedy brunetka rozpłynęła się w powietrzu. – Co się właśnie stało, do cholery?!
- Nie mam pojęcia – wyszeptała Forbes i pokręciła głową, w oczach mając żal.
Co jeśli to samo stanie się z nimi?
Blondynka po jakimś czasie przechodziła te same tortury, co dziewczyna. Ona też zniknęła. Tak po prostu. Puf.



- Damon! – krzyczał Stefan, zauważając swojego brata na środku ulicy.
Dopiero dobiegając do brata, dostrzegł Jeremiego i leżącą na kolanach bruneta Elenę. Wolał nawet nie wiedzieć, co się stało. Na pewno nie wyglądało to na sielankowe pogaduszki. Wszystkie bliskie mu osoby zaczęły umierać.
- To moja wina – powiedział prawie że szeptem Damon, nie odrywając wzroku od zakrwawionej dziewczyny.
- Muszę Ci coś powiedzieć – zaczął Stefan, ale niebieskooki wcale nie miał zamiaru go słuchać.
- Nie żyje przeze mnie! – podniósł głos i spojrzał na blondyna.
Stefan wiedział, co Damon przeżywa, w końcu Elena była jego wielką miłością i przyjaciółką. Pierwszy raz widział bruneta tak zakochanego, wpadł po uszy, ale przecież mało kiedy jest happy end. Szczególnie w życiu dwójki wampirów z mnóstwem wrogów. Albo przynajmniej z kilkoma.
- Przestań, Damon – młodszy z nich przywrócił go do rzeczywistości – nie cofniesz się w przeszłość. Nie przywrócisz jej życia – rzucił, a brunet jakby zmiękł i wyrzuty sumienia zastąpiła rozpacz.
Gilbert patrzyła na całą trójkę z lekkim uśmiechem. Pragnęła przeżyć jeszcze kilkaset lat, ale najwidoczniej za dużo wymagała. Umarła szczęśliwa, wiedząc że kocha ją najwspanialszy facet na Ziemi. Żałowała jedynie tego, że nie powiedziała mu o tym.
Jeremy pokręcił głową. Może, gdyby poprosił o pomoc Elizabeth? Przecież już raz ożywiła człowieka. Może udałoby jej się to i drugi? Może dla jego siostry jeszcze jest ratunek?
- Przyszedłem, żeby powiedzieć Ci coś ważnego – oznajmił po dłuższym momencie ciszy. Obaj spojrzeli na niego. – Bonnie i Caroline nie żyją. Wszyscy pierwotni także – mruknął i spuścił wzrok.
- Jak…?
- Silas też, ale… – nie skończył i westchnął.
- My za jakiś czas też umrzemy – dokończył za niego Damon. – Wow. Czyli to o Silasie to jednak prawda – prychnął.
- Musi być jakiś sposób! – wtrącił Jer i wstał na równe nogi. – To nie może się tak zakończyć!
Salvatorowie spojrzeli po sobie. Już się skończyło, nie było co ratować. Druga Strona zostanie trochę obciążona. Trochę bardzo.



Bonnie otworzyła oczy i złapała oddech, po czym rozejrzała się na boki przerażona. Ból zniknął, zamiast pojawiło się przerażenie.
- Gdzie ja jestem? – spytała cicho i nagle zaczęło brakować jej powietrza.
Myślała, że już to wszystko ma za sobą, a może to miejsce było prawdziwą udręką, ponawiające wieczne męczarnie. Coś jak piekło. Położyła rękę na mostku i wybiegła przez najbliższe drzwi w wampirzym tempie. O dziwo oddech powrócił. Czuła się normalnie. Zmrużyła oczy, oglądając to miejsce bardzo uważnie, jednak niczego się nie dopatrzyła.
Powoli, niepewnym krokiem ruszyła w stronę schodów i zeszła po nich, znajdując się w… kościele?Jeny, trochę dziwne miejsce na życie pośmiertne, pomyślała z przekąsem i szła dalej, zauważając kolejne drzwi. Popchnęła je i niemal natychmiast poparzyło ją słońce.
- Co do…?! – krzyknęła i jęknęła, przyglądając się dłoni, która od razu się zagoiła.
Coś było zdecydowanie nie tak. Tylko co?



Caroline zobaczyła przed sobą sufit. Piękne widoki. Chwila… Zerwała się na równe nogi i ze zdziwieniem wpatrywała się w pomieszczenie, w którym się znajdowała. Spojrzała na kanapę, gdzie przed chwilą leżała i nie zobaczyła swojego ciała, co zaskoczyło ją jeszcze bardziej. Skierowała wzrok na Davinę i Elizabeth.
- Widzicie mnie? – spytała i zmarszczyła czoło.
Obie Carter spojrzały po sobie z równym zdziwieniem na twarzy, jak Forbes. Pokiwały głowami, a Care omal nie podskoczyła ze szczęścia. Zaraz… ona żyje? Jak to niby możliwe? Bonnie!
- Tak, tylko dlaczego? – Liz uniosła brwi.
- Nie mam pojęcia – pokręciła głową z szerokim uśmiechem, którego nie potrafiła powstrzymać. – Gdzie jest Bonnie? Muszę ją znaleźć! I Stefana. O mój Boże. To niemożliwe – mówiła bez końca, nie mogąc ustać w miejscu.
Wszystko kierowało się w dobrą stronę. Chyba, że tylko ona została wskrzeszona. Co jeśli inni pozostaną martwi? Może żyje jedynie po to, żeby umrzeć? W końcu bez pierwotnych nie ma żadnych wampirów. Nagle zaczęła się martwić.
- Jest u mnie – odpowiedziała jej Davina.
Caroline już miała wybiegać, kiedy usłyszała jakiś ruch za sobą. Odwróciła się gwałtownie i spojrzała na Katherine, która syknęła, podnosząc się do siadu.
- Katherine? – mruknęła Forbes i pokręciła głową, nie dowierzając w nic, co teraz miało miejsce. – To będzie dziwne, ale nawet nie wiesz, jak się cieszę, że Cię widzę! – zawołała wesoło i podała rękę Petrovie, a ta zmierzyła ją podejrzliwym wzrokiem.
- Jak na kogoś, kto chciał mnie załatwić, masz niezły tupet – prychnęła złośliwie i skrzyżowała ramiona. – Co się właśnie stało? Dlaczego w ogóle żyjemy? – zapytała lekko rozkojarzona.
- Kogo to obchodzi? – blondynka wzniosła oczy ku niebu. – Miejmy nadzieję, że Silas pozostanie martwy.
Katerina wywróciła oczami i nagle Caroline zniknęła z jej oczu.
- Dlaczego tak późno? – spytała wymownie Pierce, patrząc na bliźniaczki.
- Nie jesteśmy wampirami, jak niektórzy – odpyskowała Elizabeth.
- Tak, nie jesteście – uśmiechnęła się sarkastycznie i odeszła, mijając je – kiedyś to wykorzystam – poruszyła lekko brwiami.
Miała wielką ochotę wyrwać im obydwu serce, ale postanowiła, że tego nie zrobi. Na razie sobie odpuści mordowanie kogokolwiek. Brzmiało to okrutnie, ale chciała pokazać Elijah, że nie jest tylko maszynką do zabijania.
Silas nie dokończył swojego planu, więc może to wszystko odwraca się przeciwko niemu? No bo on zajął ciało osoby, która go zabiła. A teraz każda zabita przez niego osoba powraca do życia? On żerował na swoich oprawcach, więc jakoś musi się to zwrócić, prawda?



Prawda. Silas był najdziwniejszym i najtrudniejszym do pokonania przeżyciem. Oby teraz było takich mniej. Chociaż… jeśli jako tako poradzili sobie z najniebezpieczniejszym i prawie nieśmiertelnym zagrożeniem, to chyba dadzą sobie radę ze wszystkim, czyż nie?
- Nigdy więcej nie chcę przez to przechodzić – powiedziała Caroline i zaśmiała się, popijając krew z torebki.
- Na szczęście nie będziemy musieli – odezwała się Rebekah – mam nadzieję – dodała z lekkim powątpieniem.
- Och, przestań, Bekah – rzucił Kol – nikt nie chce słuchać Twoich jęków i żalów – powiedział arogancko z typowym dla niego uśmiechem.
- Zamknij się, Kol – syknęła pierwotna i wywróciła oczami.
- Jak zawsze słodcy – żachnęła się Katherine.
- Raczej nie inaczej – najmłodszy z braci Mikaelsonów musiał się odezwać, inaczej nie byłby sobą.
- Przestańcie – mruknął Klaus z politowaniem – wznieśmy toast!
- Za co? Za Twój egoizm i uwielbienie do torturowania ludzi? – wtrącił sarkastycznie szatyn.
- Nie, bracie – odezwał się spokojnie Niklaus i uśmiechnął się lekko sztucznie – ale nad tym drugim możemy popracować później – zwrócił się do młodszego brata.
- O rany, mógłbym być gdziekolwiek indziej – powiedział bardziej do siebie Stefan, widząc kłótnie Mikaelsonów.
- Popieram Niklausa – zaczął Elijah, jako najbardziej opanowany członek rodziny, a ten kontrast był bardzo widoczny – powinniśmy cieszyć się, że jakimś cudem żyjemy i uniknęliśmy pewnej śmierci – pod koniec uniósł kąciki ust i mimowolnie zerknął na Katherine, której ostatnimi czasy wolał nie spuszczać z oka.
- Właściwie to umarliśmy – stwierdziła Caroline i zmarszczyła brwi, po czym wzruszyła ramionami.
- Ja nie – Salvatore podniósł dłoń lekko w górę, na co wszystkie dziewczyny, oprócz Kath, zaśmiały się.
- Żałuj, nie wiesz co straciłeś – powiedziała rozbawiona Bonnie.
Elijah wzniósł szklankę z Burbonem, tak żeby każdy zwrócił na niego uwagę.
- Za życie – spojrzał po wszystkich – za przyjaźń, za rodzinę, nie tylko tą prawdziwą, za wieczną miłość – mówił dalej – oraz za nieśmiertelność.
I nawet więcej – dodał Klaus i upił łyk z naczynia, tak jak inni. 






*** 
Witam was po raz ostatni (tak myślę xD) na tym blogu. Historia potoczyła się, jak się potoczyła (uwaga, mądrości życiowe xD) i raczej nie jestem z niej zadowolona, ale napisałam w końcu ee... ok. 400 stron w Wordzie, więc jest spoczko. Po co wam to mówię. xD Nieważne. 
Najważniejsze jest to, że... że dziękuję. I chociaż powtarzam to pod każdym rozdziałem, to za każdym razem dziękuję wam szczerze. Kurde no, nawet nie wiecie jak bardzo się cieszyłam widząc was i wasze komentarze, uśmiechałam się nawet wtedy, kiedy doszedł jeden obserwator, kiedy pojawił się nowy komentarz, kiedy przybyło mi 10 wyświetleń. I pewnie dziwnie to zabrzmi, a ja znowu gadam zbyt sentymentalnie, jakbym prowadziła tego bloga przez co najmniej całe życie, ale uwielbiam was i nic tego nie zmieni (nawet hejty za śmierć Caroline, hahah xD). Cieszę się, że mogłam dodawać tutaj posty i jednak cieszę się, że skończyłam drugą w moim życiu historię. TAK. Cieszę się, jak pajac hahaha :D JENY! No ludzie, kocham was, jak trawkę i jak słoneczko. <3 
Mam nadzieję, że podobała wam się końcówka. TAK. Ja, osoba która pod poprzednim rozdziałem zarzekała się, że NIE LUBI happy endów właśnie jeden zrobiła. xD Mimo wszystko nie mogę przestać się szerzyć, czytając rozmowę ich wszystkich. :D I mogę się poprawić? Nie nie lubię happy endów, nie lubię ich przewidywalności. I tyle. xD
A! I jak mówiłam "NIE CHCĘ ich uśmiercić", a w myślach dodałam sobie "co nie oznacza, że tego nie zrobię" :D
Nie wiem co jeszcze mogę dodać. xD Chyba tyle, że nie wiem co się stanie potem z Damonem, Jeremim, Elizabeth i Daviną. I NIE! Elena umarła naprawdę. Nathaniel także. Bo to nie była wina Silasa. Jeśli wiecie o czym mówię. xD Jeśli macie jeszcze jakieś pytania, to oczywiście pytajcie. Tutaj, na asku, na gg (podane w "Jak ktoś, to coś") gdziekolwiek, jeśli oczywiście chcecie. :p Jeśli nie to nie, hahah. xD
Wiecie kto nie uzyskał żadnych głosów w ankiecie? STEFAN. Hahah. Kochany kurdupel hahah. :D NO NIC. :D
Cieszę się, że mogłam do was popisać. :D 
A tak na marginesie - jak tam pierwszy dzień szkoły? Hahah. :D
Więc pozdrawiam, życzę dużo ciepełka, słoneczka, radości, śniegu w święta, miłych świąt oczywiście (ale wybiegam w przyszłość, ło!), z tych bliższych rzeczy to: dobrych ocen w szkole, najlepszych przyjaciół, żeby ten rok był dla was wspaniały i wszystkiego najlepszego ode mnie! <3
love, love, foreveeer, love,
ArtisticSmile. <3

niedziela, 31 sierpnia 2014

47. | Ostateczne starcie.

~ 47 ~
Ostateczne starcie.


Caroline nie wierzyła w jakieś chore pomysły Bonnie, które pojawiły się znikąd. Na razie plan był taki, że miały pójść do starych czarownic. Też duchów. Rany, powodzenia, Bonnie! Jedno Care musiała przyznać – po Drugiej Stronie było strasznie.
- Naprawdę myślisz, że któraś z nich nam pomoże? O ile jakąkolwiek znajdziemy? – pesymistyczne podejście do sprawy nie opuszczało blondynki, ale Bennett zdawała się tym nie przejmować.
- Nie – odparła lakonicznie. – I przestań być taka krytyczna. Odrobina wiary nikomu nie zaszkodziła – mówiła z determinacją.
Forbes zmarszczyła czoło zdziwiona słowami przyjaciółki. Albo byłej przyjaciółki. Chociaż… między nimi chyba było już wszystko w porządku. Wampirzyca otwierała już usta, żeby uargumentować swoje racje, jednak Bonnie ją wyprzedziła.
- Moja babcia na pewno nam pomoże – stwierdziła pewna i w jednej sekundzie znalazły się na cmentarzu.
- Tylko, że Twoja babcia znajduje się bliżej Mystic Falls! Co miałaby robić w Nowym Orleanie? – spytała podniesionym głosem i rozejrzała się wokół, zaciskając usta w cienką linię.
- Duchy nie znajdują się w jednym miejscu połączonym z nimi. To nie Supernatural – mruknęła z deka rozbawiona, ale była całkowicie poważna.
- Co to – zaczęła pytanie, jednak zrezygnowała machnięciem ręki – nieważne. Lepiej znajdźmy Twoją babcię – powiedziała, jednak i tak wątpiła, że krewniaczka Bonnie jakoś im pomoże.
Nie, żeby nie wierzyła w duchy, w końcu sama jednym z nich była, ale takie pomysły wydawały się za bardzo odległe od rzeczywistości. Druga Strona była czymś zupełnie nie do ogarnięcia przez Caroline. Jeśli ma spędzić tu całe swoje życie… albo po-życie, to woli umrzeć… tak jakby. A jeżeli dojdzie tutaj także Silas, któremu plan raczej wypali, to będzie kompletna masakra. Ich życie przeniesie się na Drugą Stronę. Zapowiada się super, pomyślała gorzko i zacisnęła usta w wąską linię.
Obie dziewczyny rozejrzały się wokół, słysząc szepty. Szepty, które łączyły się w szum. Nie był nadzwyczaj straszny, ale dało się wyczuć niechęć i grozę.
- Cholera, Bonnie, właśnie weszłyśmy na siedlisko duchów – rzuciła i uniosła brwi.
- Nie wolno przeklinać na ziemi świętej, moja droga – za nimi odezwał się wyraźny głos, więc szybko odwróciły się w tamtą stronę i, ku zaskoczeniu Caroline, ujrzały nikogo innego jak właśnie panią Bennett.
- Przepraszam? – wydukała niepewnie i zmarszczyła czoło.
Chyba nie może być dziwniej, znowu bąknęła do siebie w myślach, a po chwili dodała: dobrze, że nie umieją czytać w myślach.
- Babciu! – mulatka widocznie ucieszyła się na widok swojej rodziny, więc chyba tylko Forbes to zdziwiło i zaniepokoiło.
- Pani śledzi Bonnie? Skąd pani wiedziała, że tutaj będziemy? Jak nas pani znalazła? Czy martwi mają takie zdolności? – Care wyrzucała z siebie serię pytań, próbując zaspokoić swoją ciekawość i celowo ignorując karcące spojrzenie BonBon.
Sheila jak to zwykle bywało była całkowicie poważna, co sprawiało, że wydawała się jeszcze groźniejsza. Ale miała w sobie coś łagodnego, dzięki czemu można było poczuć się przy niej, jak przy własnej babci. Cóż.
- Martwi nie żyją – odparła spokojnie chłodnym tonem, zupełnie bez wyrazu. Rany, straszne. – Ci którzy praktycznie żyją – teraz przeniosła wzrok na swoją wnuczkę – nie wpływają na ten świat.
Okej, teraz zrobiło się do reszty dziwnie. Caroline nie miała pojęcia o czym starsza pani mówi, jednak nie przejęła się zbytnio, może starość tak na nią wpływa i gada głupoty.
Za to Bonnie rozumiała o co chodziło Sheili i poczuła się urażona, a nawet bardziej zawstydzona. Zawiodła babcię, bo dobrowolnie zamieniła się w wampira. No tak jakby dobrowolnie. W każdym razie nie było teraz czasu na pogawędki.
- Potrzebujemy Twojej pomocy – wypaliła młodsza Bennett i zagryzła dolną wargę z nadzieją, że uzyska tej lepszej odpowiedzi.
Sheila obrzuciła ich spojrzeniem bez jakichkolwiek emocji, przez co dziewczyny nie potrafiły odczytać jakie będzie jej zdanie. Care coraz bardziej bała się tej kobiety, chociaż w tej sytuacji zdawało się to być nieważne.
- Jak mogę wam pomóc? – spytała po chwili i uśmiechnęła się, co odwzajemniła z wielką radością i Bonnie, i Caroline.



Salvatore rzucił nieprzytomne ciało Marcela na bruk i w tej samej sekundzie złapał Nathaniela z gardło.
- Odczyń ten cholerny urok albo wyrwę Twoją nerkę – warknął z ogromną dawką jadu.
- Spoko, mam jeszcze drugą – wymamrotał brunet, walcząc o oddech.
Jeremy dopiero po chwili podszedł do nich, bo nie dość że ciążyła mu Elena, to w dodatku był tylko człowiekiem i nie potrafił przenosić się w mgnieniu oka. Z jego siostrą było coraz gorzej, kaszlała, pluła krwią i co jakiś czas wygadywała różne głupstwa. Była na skraju życia i śmierci. Liczyła się każda sekunda. Jer nie od razu zauważył Elizabeth, która stała zszokowana nagłym zdarzeniem.
- Której pomogę Ci się pozbyć – wycedził Damon i wzmocnił uścisk na krtani, blokując dostęp tlenu. – Zrób to! – wrzasnął.
Davina jako pierwsza zareagowała i zadała ból Salvatorowi, który dzielnie starał się nie puszczać Nathaniela.
- Chciałeś Marcela, to go masz – mruknął z ledwością i jęknął nagle łapiąc się za głowę.
- Wybacz, jestem na dobrej drodze do mojego głównego celu – uśmiechnął się nagle, przedtem biorąc głęboki haust powietrza.
- Co zrobiłeś Marcelowi? – spytała ostro szatynka i zerknęła na Gerarda.
W odpowiedzi Salvatore charknął przeżywając katusze. Czuł jak jego głowa rozdziera się i zaraz wybuchnie. Zacisnął wargi i powieki, chcąc stłumić krzyk, co wyszło mu całkiem nieźle. Wtem ból ustał, chyba tylko dlatego, żeby wiedźma dowiedziała się czegoś od niego. Damon nie zamierzał czekać na Gwiazdkę.
- Tylko złamałem kark – powiedział z westchnieniem i w wampirzym tempie wyrwał serce z klatki piersiowej Marcela, po czym spojrzał na nie z zadowoleniem. Tak długo o tym marzył. – Ups? – uniósł brwi i po chwili podniósł kąciki ust w sarkastycznym uśmiechu.
Carter poczuła ogromny ból pod piersią, jakby to właśnie jej wyrwano serce. Walczyła o Marcela, a tymczasem zabił go jakiś durnowaty wampir. Mimo wewnętrznej rozpaczy, nie zamierzała mu tego puścić płazem. Wyciągnęła przed siebie rękę, odrzucając Salvatora kilka metrów dalej. Machnęła dłonią w dół przez co niebieskooki upadł z trzaskiem na bruk i jęknął z powodu złamanych kości. Szybko się zregenerują, ale Davina nie zamierzała go tak zostawić.
Jeremy chciał pomóc, ale musiał stać i trzymać siostrę, która słabła z sekundy na sekundę. Jej powieki opadały pod ogromnym ciężarem, jednak usilnie próbowała odepchnąć sen i otwierała gwałtownie oczy.
- Mówiłam – wychrypiała i przełknęła ślinę – powinniśmy pogodzić się z tym wcześniej – wyszeptała jeszcze ciszej i starła łzę z policzka Jeremiego. – Nie płacz, Jer. Nie każda przegrana oznacza koniec. Pamiętaj, że masz do wygrania wielką wojnę – uśmiechnęła się delikatnie.
- Wygramy ją, Eleno – powiedział hardo Gilbert – RAZEM – podkreślił.
Elizabeth wpatrywała się w tą scenę ze wzruszeniem, ale oderwała oczy i przeniosła uwagę na Davinę, która wykręcała kończyny Damona.
- Dav, musimy się spieszyć! – zawołała blondynka, jednak to nie wzbudziło zainteresowania siostry. – Davina! Oni nas potrzebują! Przestań! – krzyczała i pociągnęła za ramię dziewczyny, a ta dopiero wtedy spojrzała na Liz.
- Musi za to zap…
- I zapłaci – pokiwała głową – teraz musimy zrobić coś innego.
Carter skutecznie zablokowała Salvatora, żeby nie pobiegł za nimi. Wciąż bolał ją fakt, że najbliższy przyjaciel nie żyje. Ruszyli biegiem w kierunku domu Mikaelsonów.
Elena wyszarpnęła się z rąk Jeremiego, który postawił ją na ziemię wbrew swojej woli. Dziewczyna podbiegła do Damona, jednak w połowie drogi upadła na kolana i otworzyła usta, jakby próbując złapać oddech. Nie mogła. Jej ciało zabraniało tego. Oczy rozwarły się w zdziwieniu i przerażeniu.
Jeremy podbiegł do siostry, krzycząc do niej słowa, których nie rozumiała. Damon także próbował nawiązać kontakt, jednak bezskutecznie.
Elena poczuła w ustach smak metalu, a po chwili krew wylała się z jej ust, płynąc strumieniami w dół twarz. Miała wrażenie, że tonie. W krwi. Przed oczami zrobiło jej się ciemno. Wielkie czarne plamy migotały, aż zalały cały obraz. Oślepła. Próbowała krzyczeć, ale nie mogła. Po chwili czuła ciepłą, lepką ciecz na swoich policzkach. Nie chciała myśleć, ale każda jej komórka kierowała ją na te myśli. Umierasz. Umrzesz. Jakbyś wcześniej tego nie robiła, mruknął złośliwy głosik w jej głowie. I miał rację. Kiedy tonęła z Mattem czuła się w podobny sposób.
Śmierć zbliżała się wielkimi krokami, łapiąc za jej ramiona i ciągnąc do siebie z ogromną siłą. Na początku walczyła, ale wkrótce zrezygnowała z tego pomysłu i oddała się całkowicie. Ból powoli znikał. Uczucie pustki i przerażenia także.
Nareszcie była wolna.
Umarła.



Najstarszy pierwotny przekroczył próg domu, zastając coś, czego w ogóle się nie spodziewał. Wszyscy leżeli na podłodze nie mając cienia szansy na podniesienie się, za to Silas tryumfował, odwracając się w kierunku Elijah. Uśmiech nie schodził z jego, a w sumie z twarzy Vanjah.
- Katherine. – Dziewczyna resztkami sił przełknęła ślinę – wyglądasz okropnie – stwierdził nieśmiertelny i powstrzymał szatyna od zrobienia kroku.
Silas przymrużył lekko powieki i, używając magii, zrobił nacięcie na nadgarstku Klausa, po czym przeniósł trochę krwi przed Petrovę. Wszyscy patrzyli na wyczyny nieśmiertelnego z ogromnym zdziwieniem, a szczególnie Klaus, który jednak mimo wszystko starał się utrzymać nerwy na wodzy.
- Proszę bardzo – powiedział, przybliżając kulę czerwonej cieczy do warg wampirzycy – smacznego.
Katerina wpatrywała się w krew przez jakiś czas, zastanawiając się, gdzie istnieje podstęp. Zerknęła na Silasa i po chwili namysłu wypiła to czego potrzebowała od paru godzin.
Elijah wstrzymał oddech, nie odrywając wzroku od lubej. To graniczyło z niemożliwością, żeby Silas zrobił coś bezinteresownie. Poza tym był tutaj tylko po to, żeby ich zabić, prawda? Pierwotny poczuł jak odlatuje na jedną ze ścian, tym samym wypuszczając z rąk Katherine i lądując przy dwóch swoich braciach. Ze ściany posypał się tynk i została tam sporych rozmiarów dziura. Jęknął i chciał jak najszybciej ratować Kath, jednak został uziemiony jak reszta.
- Zostaw ją – wysyczał słabym głosem.
Silas nic sobie z tego nie zrobił.
- Powiedziałem, żebyś ją zostawił! – krzyk Mikaelsona rozniósł się po domu i, gdyby głos mógł wyrządzić jakąś szkodę, na pewno wybiłby szybę, jak nie zburzył cały dom.
Nieśmiertelny był jednak głuchy na prośby i rozkazy Elijahy. Podniósł Pierce i magią odrzucił ją kilka metrów w przód, po czym zawisła w powietrzu naprzeciwko niego. Katerina rozwarła oczy z przerażenia, czując że właśnie w tym miejscu skończy się jej długi żywot. Rozpaczliwie spojrzała w stronę najstarszego pierwotnego, a w jej oczach zalśniły łzy, chociaż próbowała pozostać twarda. Chciała przeprosić go za swój czyn, jednak nie potrafiła kłamać, że było jej żal Hayley. I pewnie Marshall miała rację mówiąc, że Elijah ją znienawidzi. Tak, on ją znienawidzi, ale ona go nie. Nagle uniosła delikatnie kąciki ust.
- Kocham Cię – wyszeptała niemalże bezgłośnie.
Mikaelson patrzył na nią z niedowierzaniem i miłością jednocześnie. Miał ochotę rozpłakać się jak dziecko, bo był tak bardzo bezradny, nie mógł nic zrobić, żeby ją uratować.
- Powiesz mi to jutro – odparł nieswoim głosem i odwzajemnił uśmiech.
- Obawiam się, że nie będzie miała szansy – Silas wtrącił się do tej sielankowej rozmowy, czy cokolwiek to było.
Petrova z powrotem przeniosła wzrok, który zmienił się w pełen nienawiści i strachu. Odniosła wrażenie, jakby czas stanął w miejscu. Nie chciała nic czuć, nie teraz, ale jak na złość nie umiała tego wyłączyć. Była zbyt zmęczona na skupianie się nad takimi rzeczami. Silas podniósł kołek z białego dębu, który do tej pory sprawował się nieźle i przyciągnął do siebie Katherine za pomocą magii, a dziewczyna nabiła się na drewno z bólem wypisanym na twarzy. Powoli zamknęła oczy, czując jak ciężar powiek ją przewyższa.
W sercu Elijahy powstała jedna wielka dziura, jak gdyby ktoś wyrwał mu je z piersi, rozszarpał, skleił i znowu wsadził. Krzyk ugrzązł gdzieś po drodze w gardle, a rozpacz wypełniła jego umysł.
Silas odrzucił szare ciało Kateriny na zimną posadzkę, jakby była nic niewartym śmieciem.
- Katherine Pierce. Ta, która przetrwa wszystko – powiedział cicho i rozejrzał się.
Miał wszystkich pierwotnych. I kogo teraz wybrać?



Wszystko czego potrzebowały to magia. Na całe szczęście babcia Bennett sama się odnalazła i nie trzeba było używać do tego wiele siły. Wydawałoby się, że to im wystarczy i każdy detal planu, który zaplanowały wypali perfekcyjnie. Chyba, że było już za późno. Wtedy mogło być gorzej.
Wpadły w same centrum złych zdarzeń. Zobaczyły czterech – podobno najgroźniejszych i, co ważniejsze, niepokonanych – pierwotnych na podłodze bez jakiekolwiek szansy na ruch. Bonnie wlepiła spojrzenie w Kola, na chwilę zapominając o wszystkich pozostałych sprawach. Coś w oczach Mikaelsona zmieniło się i to nie było nic przyjemnego. Jakby typowy dla niego zapał wygasł. Bennett miała nadzieję, że to nie przez nią. A może właśnie tego oczekiwała?
Kolejna ofiara – Katherine. Caroline dojrzała jak bardzo Elijah cierpi z powodu utraty ukochanej i zrobiło jej się żal. Potem przeniosła wzrok na kanapę, gdzie leżała… ona sama. Niezbyt fajne uczucie patrzeć na własne martwe ciało. Zerknęła na Stefana i z ulgą stwierdziła, że żyje i ma się prawie dobrze. W jeden sekundzie zapałała tak ogromną nienawiścią i nagle zachciała zrobić wszystko, żeby Silas cierpiał jak najdłużej. Niech go w końcu zabiją, a wtedy będzie miała szansę torturować go przez całą wieczność i nawet jeszcze dłużej. Początki sadyzmu.
- Na co czekamy? – wypaliła ze złością, mając ochotę rozszarpać nieśmiertelnego.
Gdyby tylko nie była duchem… Niestety to nie należało do niej, musiała cierpliwie czekać na rozwój wydarzeń. Po prostu cudownie.
- Nie ma pośpiechu – zaczęła Sheila, ale wampirzyce nie dały jej dokończyć.
- Jest! – blondynka podniosła głos.
- Nie możemy zdać się na łaskę Silasa – poparła Bonnie.
- Musimy działać rozważnie – pani Bennett spojrzała na wnuczkę i jej przyjaciółkę z naganą. – Zbyt pochopne użycie magii może doprowadzić do naszej porażki.
Forbes już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, jednak zabrakło jej silnych argumentów. Poza tym babcia Bon miała rację. Moment zaskoczenia był ich przewagą. Pewnie o tym samym pomyślała Bonnie, bo przeniosła spojrzenie na Care i westchnęła.



Stefan kącikiem oka spojrzał na Rebekę, która siedziała w dziwnej pozycji obok niego ze łzami w oczach. Złapał ją za rękę, pocieszając. Blondynka gwałtownie odwróciła głowę w stronę Salvatora i uścisnęła mocniej jego dłoń. Gdzie są te wiedźmy, do cholery?!
- Zapomniałem Ci o czymś powiedzieć – wyszeptał, a Mikaelson posłała mu zaciekawiony wzrok. – Dziękuję.
- Za co? – dziewczyna zdziwiła się jeszcze bardziej, że Stefan potrafi zachować niemal stoicki spokój, kiedy za sekundę umrą. WOW.
Blondyn przez chwilę zastanawiał się o co tak naprawdę mu chodziło. O wspólny czas? O lata dwudzieste? O to, że pierwotna umiała doprowadzić go do uśmiechu mimo wszystko? Czy o co?
Jego oczy odnalazły się w jej.
- Za wszystko – odparł po jakimś czasie.
Rebekah żałowała, że dopiero teraz mieli taki świetny moment razem. Pragnęła całą sobą zacząć wszystko od nowa. Chciała wrócić do czasu odnalezienia Stefana w metalowej puszce. Szkoda, że to było niemożliwe.
Nie mieli zamiaru patrzeć, jak Silas uśmierca Katherine. Nawet Bekah – osoba, która nie cierpiała Petrovy – zacisnęła powieki i odwróciła wzrok, żeby tylko tego nie widzieć. Bała się, zdając sobie sprawę, że za chwilę będzie to któryś z nich. 
- Będzie dobrze – dodał Stefan i uśmiechnął się lekko.
Sam wiedział ile nieprawdy znajdowało się w tych słowach, jednak chciał uspokoić Rebekę i sprawić, aby ostatnie minuty na Ziemi były lepsze od silnego strachu.
Mikaelson też mu nie uwierzyła. Spojrzała na swoich braci. Wszystkich i stwierdziła, że oni próbują zakryć emocje pod maską. Ona nie potrafiła, była taka naturalna, tak bardzo ludzka. Emocje stanowiły ważną część jej życia, jak nie najważniejszą. Palce kurczyły się z każdą kolejną sekundą na dłoni Stefana, a blondynka nawet nie wiedziała co robi.
Silas nie wahał się z wyborem, przecież to na Kolu powinno się zakończyć, więc niech wreszcie ta cała sielanka dojdzie do końca. I oby do trzech razy sztuka okazało się tylko i wyłącznie głupim powiedzeniem. Wysunął lewą rękę przed siebie, celując nią w najmłodszego z braci Mikaelson i wystrzelił nim w powietrze przed siebie. W wolnej dłoni trzymał kołek umoczony w już zaschniętej krwi trzech dziewczyn Bonnie, Caroline i Katherine. 
Kol nie przymierzał się do tkliwych pożegnań, bo nie wierzył, że to może być ich koniec. To ONI byli nieśmiertelnymi, niepokonanymi pierwotnymi, którzy w tej chwili wydawali się bez szans w starciu z Silasem. Cholera, przeklął w myślach, ani na chwilę nie odrywając mrożącego krew w żyłach spojrzenia na
niby niewinną twarz Vanjah. 
- Dlaczego pani nic nie robi?! – Caroline rzuciła zdziwione i ponaglające spojrzenie na Sheilę. – Jeśli teraz nic nie zrobimy, będzie po nas! – mówiła dobijającym tonem.
Wkurzyła się jeszcze bardziej, kiedy babcia Bennett zerknęła na nią spokojnie i znowu powróciła wzrokiem na Silasa z kołkiem w ręku. 
- Kol - jęknęła cicho Rebekah i wtuliła się bardziej w bok Stefana. 
- Wystarczy – mruknął Silas i ziewnąl teatralnie – na dziś starczy mi łez, głupich uśmieszków i pustych słów. Kocham Cię, będzie dobrze, blablabla – podwyższył głos, udając dziewczynę i wywrócił oczami. – Sit scriptor finem – wyszeptał i czubek kołka wykierował w Kola.
- Teraz – rzuciła starsza Bennett.
Całe pomieszczenie zamarło i wszyscy wstrzymali oddech, niektórzy nawet zamknęli oczy. Sheila magią podrzuciła w powietrze eliksir, który wcześniej rozbił nieśmiertelny i zebrała go jednocześnie w kulę. Chciała oblać kołek, jednak spóźniła się o mniej niż sekundę. Oczy Kola rozszerzyły się w zdziwieniu, jakby nie do końca miał pewność, że to dzieje się naprawdę. Ciało każdego Mikaelsona zajęło się ogniem, a krzyk wypełnił pomieszczenie.
Wtedy do domu wpadła Davina i Elizabeth, razem z Nathanielem. Nie czekając ani nie zajmując sobie głowy czymkolwiek, Liz wyrwała z piersi pierwotnego kołek, a Dav uniosła nieśmiertelnego w powietrze, który zdziwiony zawisł w powietrzu.  Babcia Bonnie szybko wyrzuciła kulę na kołek, opryskując wyrzeźbione drewno, a blondynka zręcznie wbiła go w serce Silasa i na szczęście nie chybiła nawet o milimetr. 
- Co wy zro – głos ugrzązł w gardle Silasa i uśmiech zadowolenia spełzł z jego twarzy.
Jego ciało zaczęło zamieniać się w kamień, kołek coraz bardziej wbijał się w jego ciało i powoli każda część rozpadała się na kawałki. Dosłownie. W tym samym czasie rodzeństwo Mikaelson płonęło, chcąc jakoś pozbyć się bólu i ognia. Niestety ich próby szły na marne. Silas zmienił się w kupkę prochu, a chwilę po tym wszyscy pierwotni padli bez ruchu na ziemię. 
Caroline i Bonnie patrzyły na wszystko z przerażeniem i łzami w oczach. Forbes winiła o wszystko Sheilę, w końcu to ona nie chciała nic zrobić, kiedy powinna! W odruchu mulatka przytuliła Care, nie mogąc odciągnąć wzroku od Kola.
Za to Stefan wpatrywał się w Rebekę i nie wiedział jak się zachować. Wszystko wydawało się takie nierealne. Salvatore miał nadzieję, że zaraz obudzi się we własnym łóżku, w Mystic Falls, a Silas okaże się najzwyczajniejszym, głupim snem. Odwrócił głowę i spojrzał na bliźniaczki Carter, które – tak samo jak inni – rozglądały się z żalem. Spóźniły się. Wszyscy się spóźnili. Nikogo nawet nie cieszyło to, że Silas został pokonany. Zresztą to było nic w porównaniu ze stratami, jakie odnieśli.
Ostateczne starcie dobiegło końca. 


***

Ten rozdział jest najgorszy z najgorszy. I wcale nie dlatego, bo prawie wszyscy umarli. JOŁ NOŁ. Szczerze to do samego końca nie wiedziałam co zrobić. Zabić Silasa, ale żeby pierwotni żyli? A może zabić pierwotnych, a Silas wygra. To pierwsze było według mnie zbyt przewidywalne. Na pewno większość i tak myślała, że Silas w życiu nie wygra, pierwotni nie umrą, wszystko skończy się superaśnie. NOPE. Jak pisałam ten fragment przez dobre 10 minut siedziałam i myślałam. Ktoś może pamięta, jak prosiłam was, żebyście podali cyfrę 1-10? Pytanie brzmiało: kogo uśmiercić? Zgadnijcie kto miał najwięcej głosów. Numer 6 - Klaus, Kol, Rebekah i Elijah. I TADAM. Dotrzymałam słowa. xD Możecie mnie nienawidzić, zhejtować. ŻYCIE. Osobiście nienawidzę HAPPY ENDU, nienawidzę jak zło zawsze przegrywa, nienawidzę tej przewidywalności, że wszystko dobrze się skończy. A może po prostu nie lubię. Nieważne. Jeszcze przed nami EPILOG. Pamiętajcie, że JEDNI UMIERAJĄ, ŻEBY INNI MOGLI ŻYĆ. :D Zobaczycie we wtorek. Jak co dwa dni, to co dwa dni. 
Dziękuję, że byliście ze mną do tej pory, dziękuję za wszystko, po prostu dziękuję, że mogłam udostępnić swoją wymyśloną historię i w ogóle dzięki. <3
Pozdrawiam, życzę ciepełka, mam nadzieję, że wasze wakacje minęły jak najlepiej i, że ten rok będzie dla was wspaniały. Dla tych co zaczynają nową szkołę - cudownych ludzi. <3
love, love, love,
ArtisticSmile. <3