~
EPILOG ~
Elizabeth dopiero po jakimś czasie zdołała oderwać wzrok od kupki prochu Silasa, ale przecież to też była Vanjah. Jej walka poszła na marne. Chęć uratowania wszystkich nie wystarczyła. Nawaliła i zamiast śmierci jedynie Silasa spowodowała śmierć każdego wampira. Kiedyś tego chciała. Przymknęła powieki, spod których pociekła osamotniona łza. Nie było po co płakać, już za późno. Każdy wampir na Ziemi umrze w ciągu godziny, jedna rasa wyginie na zawsze.
- Ona żyła – wyszeptał Nathaniel i nagle zaczął się krztusić.
Wszystkie oczy skierowały się na bruneta. Liz pokręciła głową.
- Ty ją zabiłaś, Elizabeth – wycharczał, na co blondynka zmarszczyła brwi i podeszła do niego.
- O czym Ty mówisz? – zapytała, a głos pod koniec jej się podłamał.
- O Van. Połączyłem się z nią w 1937 roku – blondynka kręciła głową coraz bardziej. – Zyskałem jej nieśmiertelność, jednak nie straciłem mocy. Teraz to przepadło – warknął wściekły.
Carter przełknęła ślinę i wciągnęła powietrze do płuc.
- Kłamiesz – oskarżyło go.
- Cóż… - roześmiał się ledwo i zakaszlał mocniej, aż nie mógł złapać żadnego oddechu.
Upadł na kolana, dusząc się z niewiadomego powodu. Oczy Liz rozwarły się lekko, ale nie potrafiła mu pomóc, więc odwróciła głowę i spojrzała z wyrzutami sumienia na Davinę.
Umarł.
- Nie zdołałabyś jej uratować, Liz – powiedziała szatynka i położyła rękę na ramieniu siostry – tkwił w niej Silas, zakorzenił się na dobre.
- Wiem – mruknęła cicho i wymusiła uśmiech.
- Muszę spotkać się z Damonem – powiedział do siebie Stefan i wybiegł.
Sheila odeszła. Tak po prostu wyszła, zostawiając Bonnie i Caroline same. No, nie na długo. Forbes rozpłakała się jeszcze bardziej, widząc zdezorientowanych Mikaelsonów. Za niedługo dołączą do nich Salvatorowie, a nawet Tyler. W świecie żywych było o wiele fajniej.
- Elijah – usłyszeli, ale tylko najstarszy pierwotny się tym przejął.
Nic nie mówiąc, skrócił odległość między nim a Katherine. Padli sobie w ramiona, co szczerze zdziwiło Petrovę. W końcu zabiła Hayley, prawda?
- Tak mi przykro – powiedział zatroskanym głosem.
- Nie – przerwała mu szybko, kiedy znów otwierał usta, żeby coś dodać. – To mi powinno być przykro. Ja zawiniłam.
- To nieprawda – zaprzeczył. – Nie możemy się teraz obwiniać. Wszyscy przegraliśmy. Silas nas pokonał.
- Więc gdzie on teraz jest? – spytała i uniosła brwi, co sprawiło, że szatyn zastanowił się nad tym. – Przepadł, Elijah. Nie ma go – rzuciła i uśmiechnęła się lekko. – Co prawda my też umarliśmy, ale przynajmniej jego plan nie wypalił – mówiła zadowolona. – Pierwotni mieli zostać martwi. I umarliście. Tylko, że Silas potrzebował dokończyć rytuał. I tego nie zrobił.
- Co to oznacza? – zapytał i zmarszczył brwi, będąc pod wrażeniem wiedzy Kateriny.
- Cóż… nie wiem. Pewnie nic – wzruszyła ramionami i po chwili ciszy znowu zaczęła: - Przepraszam.
- Nie mówmy o tym – stwierdził stanowczo.
- Okej, panie M – spojrzała na niego zalotnie i uniosła kąciki ust w wyzywającym uśmiechu. – Więc o czym chcesz rozmawiać?
Uśmiechnął się rozbawiony i spoczął na niej wzrokiem. Martwa, ale wciąż wesoła. Coś nieprawdopodobnego, żeby wiecznie walcząca o swoje życie Katherine Pierce miała w nosie to, że umarła.
W tym samym czasie Klaus postanowił porozmawiać z Caroline. Czuł się głupio za to, że ich ostatnia wspólna chwila wyglądała tak beznadziejnie.
- Nim zaczniesz mówić – odezwała się Forbes i uniosła brwi, jakby miała zamiar na niego nakrzyczeć – nie winię Cię.
Pierwotny zamknął buzię i nie miał pojęcia, co teraz powiedzieć. Caroline mu wybaczyła, to przecież świetnie, tylko wolał, żeby były to zupełnie inne okoliczności. Na przykład przy kominku na kanapie.
- Silas był idiotą – rzuciła z lekkim zdenerwowaniem, które starała się ukryć. – Nienawidzę go.
Mikaelson poruszył się nieznacznie.
- A… czy nienawidzisz też mnie? – spytał nagle i spojrzał na blondynkę, wyczekując odpowiedzi.
Wampirzyca przetarła twarz dłońmi, hamując chęć roześmiania się. Druga najpotężniejsza istota martwiła się o to, czy blondynka nie straciła sympatii. Pokręciła głową z rozbawionym uśmiechem.
- Ten czas dawno mi minął – mruknęła. – Och! Zostawmy przeszłość za sobą. Jesteśmy martwi! Załóżmy, że to nasz nowy początek. Dla nas wszystkich – powiedziała niemalże radośnie i roześmiała się. – To głupie.
- Nie – nie zgodził się Niklaus – to bardzo podnosi na duchu. Nie żyjemy, cieszmy się z tego – pokiwał głową z każdą chwilą pozwalając, żeby rozbawienie było widoczne na jego twarzy.
- Bardzo śmieszne! – podniosła wesoły głos i zaśmiała się razem z Nikiem.
- Nasza umowa nadal aktualna? – Kol zagadał do Bonnie i uniósł brwi. – Już jesteś trupem, więc…
- Nawet teraz nie jesteś zabawny – prychnęła i skrzyżowała ręce na piersiach.
- Powinienem? – spytał retorycznie i zaraz kontynuował: – Silas miał cierpieć, a tymczasem umarł lepiej od nas – warknął wściekły i zmrużył powieki. – Prawda jest taka, Bonnie, że pokonał nas wszystkich bez mrugnięcia oka – powiedział z deka spokojniej, jednak dalej był podminowany.
Bennett wzięła głęboki wdech i po chwili przechyliła głowę, wypuszczając powietrze z płuc.
- To już jest nieważne – dygnęła ramionami.
Wtedy mulatka poczuła coś bolesnego w środku i zaczęła słabnąć. Głowa zdawała się wybuchnąć w każdej sekundzie. Czuła, że jej ciało zaczyna płonąć od wewnątrz. Krzyknęła, nie mogąc dłużej powstrzymywać wszechogarniającego bólu. Myślała, że tym sobie ulży, ale cierpienie jedynie się zwiększyło. Słyszała, jak ktoś do niej coś mówi, ale nie potrafiła się skupić, żeby zrozumieć sens tych słów. Męczarnie nie miały końca, aż nagle zniknęły. Kompletna ciemność.
- Bonnie! – wołał Kol na zmianę z Caroline, kiedy brunetka rozpłynęła się w powietrzu. – Co się właśnie stało, do cholery?!
- Nie mam pojęcia – wyszeptała Forbes i pokręciła głową, w oczach mając żal.
Co jeśli to samo stanie się z nimi?
Blondynka po jakimś czasie przechodziła te same tortury, co dziewczyna. Ona też zniknęła. Tak po prostu. Puf.
- Damon! – krzyczał Stefan, zauważając swojego brata na środku ulicy.
Dopiero dobiegając do brata, dostrzegł Jeremiego i leżącą na kolanach bruneta Elenę. Wolał nawet nie wiedzieć, co się stało. Na pewno nie wyglądało to na sielankowe pogaduszki. Wszystkie bliskie mu osoby zaczęły umierać.
- To moja wina – powiedział prawie że szeptem Damon, nie odrywając wzroku od zakrwawionej dziewczyny.
- Muszę Ci coś powiedzieć – zaczął Stefan, ale niebieskooki wcale nie miał zamiaru go słuchać.
- Nie żyje przeze mnie! – podniósł głos i spojrzał na blondyna.
Stefan wiedział, co Damon przeżywa, w końcu Elena była jego wielką miłością i przyjaciółką. Pierwszy raz widział bruneta tak zakochanego, wpadł po uszy, ale przecież mało kiedy jest happy end. Szczególnie w życiu dwójki wampirów z mnóstwem wrogów. Albo przynajmniej z kilkoma.
- Przestań, Damon – młodszy z nich przywrócił go do rzeczywistości – nie cofniesz się w przeszłość. Nie przywrócisz jej życia – rzucił, a brunet jakby zmiękł i wyrzuty sumienia zastąpiła rozpacz.
Gilbert patrzyła na całą trójkę z lekkim uśmiechem. Pragnęła przeżyć jeszcze kilkaset lat, ale najwidoczniej za dużo wymagała. Umarła szczęśliwa, wiedząc że kocha ją najwspanialszy facet na Ziemi. Żałowała jedynie tego, że nie powiedziała mu o tym.
Jeremy pokręcił głową. Może, gdyby poprosił o pomoc Elizabeth? Przecież już raz ożywiła człowieka. Może udałoby jej się to i drugi? Może dla jego siostry jeszcze jest ratunek?
- Przyszedłem, żeby powiedzieć Ci coś ważnego – oznajmił po dłuższym momencie ciszy. Obaj spojrzeli na niego. – Bonnie i Caroline nie żyją. Wszyscy pierwotni także – mruknął i spuścił wzrok.
- Jak…?
- Silas też, ale… – nie skończył i westchnął.
- My za jakiś czas też umrzemy – dokończył za niego Damon. – Wow. Czyli to o Silasie to jednak prawda – prychnął.
- Musi być jakiś sposób! – wtrącił Jer i wstał na równe nogi. – To nie może się tak zakończyć!
Salvatorowie spojrzeli po sobie. Już się skończyło, nie było co ratować. Druga Strona zostanie trochę obciążona. Trochę bardzo.
Bonnie otworzyła oczy i złapała oddech, po czym rozejrzała się na boki przerażona. Ból zniknął, zamiast pojawiło się przerażenie.
- Gdzie ja jestem? – spytała cicho i nagle zaczęło brakować jej powietrza.
Myślała, że już to wszystko ma za sobą, a może to miejsce było prawdziwą udręką, ponawiające wieczne męczarnie. Coś jak piekło. Położyła rękę na mostku i wybiegła przez najbliższe drzwi w wampirzym tempie. O dziwo oddech powrócił. Czuła się normalnie. Zmrużyła oczy, oglądając to miejsce bardzo uważnie, jednak niczego się nie dopatrzyła.
Powoli, niepewnym krokiem ruszyła w stronę schodów i zeszła po nich, znajdując się w… kościele?Jeny, trochę dziwne miejsce na życie pośmiertne, pomyślała z przekąsem i szła dalej, zauważając kolejne drzwi. Popchnęła je i niemal natychmiast poparzyło ją słońce.
- Co do…?! – krzyknęła i jęknęła, przyglądając się dłoni, która od razu się zagoiła.
Coś było zdecydowanie nie tak. Tylko co?
Caroline zobaczyła przed sobą sufit. Piękne widoki. Chwila… Zerwała się na równe nogi i ze zdziwieniem wpatrywała się w pomieszczenie, w którym się znajdowała. Spojrzała na kanapę, gdzie przed chwilą leżała i nie zobaczyła swojego ciała, co zaskoczyło ją jeszcze bardziej. Skierowała wzrok na Davinę i Elizabeth.
- Widzicie mnie? – spytała i zmarszczyła czoło.
Obie Carter spojrzały po sobie z równym zdziwieniem na twarzy, jak Forbes. Pokiwały głowami, a Care omal nie podskoczyła ze szczęścia. Zaraz… ona żyje? Jak to niby możliwe? Bonnie!
- Tak, tylko dlaczego? – Liz uniosła brwi.
- Nie mam pojęcia – pokręciła głową z szerokim uśmiechem, którego nie potrafiła powstrzymać. – Gdzie jest Bonnie? Muszę ją znaleźć! I Stefana. O mój Boże. To niemożliwe – mówiła bez końca, nie mogąc ustać w miejscu.
Wszystko kierowało się w dobrą stronę. Chyba, że tylko ona została wskrzeszona. Co jeśli inni pozostaną martwi? Może żyje jedynie po to, żeby umrzeć? W końcu bez pierwotnych nie ma żadnych wampirów. Nagle zaczęła się martwić.
- Jest u mnie – odpowiedziała jej Davina.
Caroline już miała wybiegać, kiedy usłyszała jakiś ruch za sobą. Odwróciła się gwałtownie i spojrzała na Katherine, która syknęła, podnosząc się do siadu.
- Katherine? – mruknęła Forbes i pokręciła głową, nie dowierzając w nic, co teraz miało miejsce. – To będzie dziwne, ale nawet nie wiesz, jak się cieszę, że Cię widzę! – zawołała wesoło i podała rękę Petrovie, a ta zmierzyła ją podejrzliwym wzrokiem.
- Jak na kogoś, kto chciał mnie załatwić, masz niezły tupet – prychnęła złośliwie i skrzyżowała ramiona. – Co się właśnie stało? Dlaczego w ogóle żyjemy? – zapytała lekko rozkojarzona.
- Kogo to obchodzi? – blondynka wzniosła oczy ku niebu. – Miejmy nadzieję, że Silas pozostanie martwy.
Katerina wywróciła oczami i nagle Caroline zniknęła z jej oczu.
- Dlaczego tak późno? – spytała wymownie Pierce, patrząc na bliźniaczki.
- Nie jesteśmy wampirami, jak niektórzy – odpyskowała Elizabeth.
- Tak, nie jesteście – uśmiechnęła się sarkastycznie i odeszła, mijając je – kiedyś to wykorzystam – poruszyła lekko brwiami.
Miała wielką ochotę wyrwać im obydwu serce, ale postanowiła, że tego nie zrobi. Na razie sobie odpuści mordowanie kogokolwiek. Brzmiało to okrutnie, ale chciała pokazać Elijah, że nie jest tylko maszynką do zabijania.
Silas nie dokończył swojego planu, więc może to wszystko odwraca się przeciwko niemu? No bo on zajął ciało osoby, która go zabiła. A teraz każda zabita przez niego osoba powraca do życia? On żerował na swoich oprawcach, więc jakoś musi się to zwrócić, prawda?
Prawda. Silas był najdziwniejszym i najtrudniejszym do pokonania przeżyciem. Oby teraz było takich mniej. Chociaż… jeśli jako tako poradzili sobie z najniebezpieczniejszym i prawie nieśmiertelnym zagrożeniem, to chyba dadzą sobie radę ze wszystkim, czyż nie?
- Nigdy więcej nie chcę przez to przechodzić – powiedziała Caroline i zaśmiała się, popijając krew z torebki.
- Na szczęście nie będziemy musieli – odezwała się Rebekah – mam nadzieję – dodała z lekkim powątpieniem.
- Och, przestań, Bekah – rzucił Kol – nikt nie chce słuchać Twoich jęków i żalów – powiedział arogancko z typowym dla niego uśmiechem.
- Zamknij się, Kol – syknęła pierwotna i wywróciła oczami.
- Jak zawsze słodcy – żachnęła się Katherine.
- Raczej nie inaczej – najmłodszy z braci Mikaelsonów musiał się odezwać, inaczej nie byłby sobą.
- Przestańcie – mruknął Klaus z politowaniem – wznieśmy toast!
- Za co? Za Twój egoizm i uwielbienie do torturowania ludzi? – wtrącił sarkastycznie szatyn.
- Nie, bracie – odezwał się spokojnie Niklaus i uśmiechnął się lekko sztucznie – ale nad tym drugim możemy popracować później – zwrócił się do młodszego brata.
- O rany, mógłbym być gdziekolwiek indziej – powiedział bardziej do siebie Stefan, widząc kłótnie Mikaelsonów.
- Popieram Niklausa – zaczął Elijah, jako najbardziej opanowany członek rodziny, a ten kontrast był bardzo widoczny – powinniśmy cieszyć się, że jakimś cudem żyjemy i uniknęliśmy pewnej śmierci – pod koniec uniósł kąciki ust i mimowolnie zerknął na Katherine, której ostatnimi czasy wolał nie spuszczać z oka.
- Właściwie to umarliśmy – stwierdziła Caroline i zmarszczyła brwi, po czym wzruszyła ramionami.
- Ja nie – Salvatore podniósł dłoń lekko w górę, na co wszystkie dziewczyny, oprócz Kath, zaśmiały się.
- Żałuj, nie wiesz co straciłeś – powiedziała rozbawiona Bonnie.
Elijah wzniósł szklankę z Burbonem, tak żeby każdy zwrócił na niego uwagę.
- Za życie – spojrzał po wszystkich – za przyjaźń, za rodzinę, nie tylko tą prawdziwą, za wieczną miłość – mówił dalej – oraz za nieśmiertelność.
- I nawet więcej – dodał Klaus i upił łyk z naczynia, tak jak inni.
***
Witam was po raz ostatni (tak myślę xD) na tym blogu. Historia potoczyła się, jak się potoczyła (uwaga, mądrości życiowe xD) i raczej nie jestem z niej zadowolona, ale napisałam w końcu ee... ok. 400 stron w Wordzie, więc jest spoczko. Po co wam to mówię. xD Nieważne.
Najważniejsze jest to, że... że dziękuję. I chociaż powtarzam to pod każdym rozdziałem, to za każdym razem dziękuję wam szczerze. Kurde no, nawet nie wiecie jak bardzo się cieszyłam widząc was i wasze komentarze, uśmiechałam się nawet wtedy, kiedy doszedł jeden obserwator, kiedy pojawił się nowy komentarz, kiedy przybyło mi 10 wyświetleń. I pewnie dziwnie to zabrzmi, a ja znowu gadam zbyt sentymentalnie, jakbym prowadziła tego bloga przez co najmniej całe życie, ale uwielbiam was i nic tego nie zmieni (nawet hejty za śmierć Caroline, hahah xD). Cieszę się, że mogłam dodawać tutaj posty i jednak cieszę się, że skończyłam drugą w moim życiu historię. TAK. Cieszę się, jak pajac hahaha :D JENY! No ludzie, kocham was, jak trawkę i jak słoneczko. <3
Mam nadzieję, że podobała wam się końcówka. TAK. Ja, osoba która pod poprzednim rozdziałem zarzekała się, że NIE LUBI happy endów właśnie jeden zrobiła. xD Mimo wszystko nie mogę przestać się szerzyć, czytając rozmowę ich wszystkich. :D I mogę się poprawić? Nie nie lubię happy endów, nie lubię ich przewidywalności. I tyle. xD
A! I jak mówiłam "NIE CHCĘ ich uśmiercić", a w myślach dodałam sobie "co nie oznacza, że tego nie zrobię" :D
Nie wiem co jeszcze mogę dodać. xD Chyba tyle, że nie wiem co się stanie potem z Damonem, Jeremim, Elizabeth i Daviną. I NIE! Elena umarła naprawdę. Nathaniel także. Bo to nie była wina Silasa. Jeśli wiecie o czym mówię. xD Jeśli macie jeszcze jakieś pytania, to oczywiście pytajcie. Tutaj, na asku, na gg (podane w "Jak ktoś, to coś") gdziekolwiek, jeśli oczywiście chcecie. :p Jeśli nie to nie, hahah. xD
Wiecie kto nie uzyskał żadnych głosów w ankiecie? STEFAN. Hahah. Kochany kurdupel hahah. :D NO NIC. :D
Cieszę się, że mogłam do was popisać. :D
A tak na marginesie - jak tam pierwszy dzień szkoły? Hahah. :D
Więc pozdrawiam, życzę dużo ciepełka, słoneczka, radości, śniegu w święta, miłych świąt oczywiście (ale wybiegam w przyszłość, ło!), z tych bliższych rzeczy to: dobrych ocen w szkole, najlepszych przyjaciół, żeby ten rok był dla was wspaniały i wszystkiego najlepszego ode mnie! <3
love, love, foreveeer, love,
ArtisticSmile. <3